Narcyzm. Zaprzeczenie prawdziwemu JA - Alexander Lowen - ebook

Narcyzm. Zaprzeczenie prawdziwemu JA ebook

Alexander Lowen

4,4

Opis

Czy jesteś narcyzem? A może znasz kogoś, kto nim jest? Wbrew obiegowemu przekonaniu narcyz nie kocha ani siebie, ani nikogo innego. To człowiek, który nie potrafi zaakceptować swojego prawdziwego Ja i w jego miejsce tworzy trwałą maskę, mającą skrywać niezdolność do doznawania uczuć.

W tej przełomowej pracy Alexander Lowen, psychoanalityk światowej sławy, wykorzystuje swoje ogromne doświadczenie kliniczne, by pokazać, jak można przywrócić takiemu pacjentowi uczucia i pomóc w odzyskaniu integralności jaźni. Podstawowy przekaz Narcyzmu jest tyleż doniosły, co niemożliwy do zakwestionowania: uczucia i ich wyrażanie to bez żadnych wątpliwości sprawa najwyższej wagi. „Jesteśmy tym, co czujemy, a nie tym, co robimy”.

Alexander Lowen (1910-2008) to amerykański psychoterapeuta, ojciec bioenergoterapii. Początkowo uczeń Wilhelma Reicha, po powrocie ze studiów medycznych na Uniwersytecie w Genewie zaczął rozwijać wraz z Johnem Pierrakosem swoje własne podejście terapeutyczne, zwane bioenergetyką lub analizą bioenergetyczną, której poświęcił ponad 60 lat życia. Lowen napisał kilkanaście książek czytanych przez specjalistów i pasjonatów na całym świecie. Był twórcą Międzynarodowego Instytutu Analizy Bioenergetycznej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 301

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (48 ocen)
31
9
6
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AgaWichman

Nie oderwiesz się od lektury

tak
00
apodiss

Całkiem niezła

Wiele rzeczy wyjaśnia ale miejscami zbyt rozwlekła. Długie zatrzymywanie się i opisywanie orzykładów, niekiedy niezrozumiałe fachowe słownictwo.
00
Milka1408

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa
00
Mokabada

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna znakomita pozycja Lowena. Narcyz nie jest przez autora odsądzony od czci i wiary, jest istotą, której da się pomóc.
00
drabiczek

Nie oderwiesz się od lektury

wspaniała książka, ktora w bardzo rzeczowy i prosty sposób przekazuje specjalistyczną wiedzę z zakresu psychologii i biologii. Dzięki niej można pogłębić swoją świadomość ciała i zauważyć schematy które oddalają nas od kontaktu z samym sobą. Jest to książka ktora otworzyła mi oczy! bardzo polecam ;)
00

Popularność




Podzię­ko­wa­nia

Chciał­bym wyra­zić wdzięcz­ność dr. Micha­elowi Conan­towi i Mirze Gins­burg, któ­rzy prze­czy­tali część mojego manu­skryptu i zgło­sili cenne suge­stie, Marion Whe­eler, redak­torce wydaw­nic­twa Mac­mil­lan, któ­rej rady w znacz­nym stop­niu przy­czy­niły się do polep­sze­nia tego opra­co­wa­nia, oraz Ruth Mac­Ken­zie z Mię­dzy­na­ro­do­wego Insty­tutu Ana­lizy Bio­ener­ge­tycz­nej, która uprzej­mie prze­pi­sy­wała mój tekst.

Wpro­wa­dze­nie

Nar­cyzm to ter­min odno­szący się zarówno do sytu­acji psy­cho­lo­gicz­nej, jak i kul­tu­ro­wej. W odnie­sie­niu do jed­nostki ozna­cza zabu­rze­nie oso­bo­wo­ści cha­rak­te­ry­zu­jące się prze­sad­nym zaab­sor­bo­wa­niem swoim obra­zem kosz­tem wła­snego Ja. Nar­cyza bar­dziej obcho­dzi to, jak się pre­zen­tuje na zewnątrz, niż to, co czuje. W isto­cie zaprze­cza on uczu­ciom, jeśli są sprzeczne z budo­wa­nym przez niego obra­zem. Działa na zimno, uwo­dzi innych i mani­pu­luje nimi, dążąc do wła­dzy i kon­tro­lo­wa­nia oto­cze­nia. Jest ego­istą sku­pio­nym na wła­snym inte­re­sie, któ­remu obce są praw­dziwe war­to­ści Ja jed­nostki – auto­ek­spre­sja, pano­wa­nie nad sobą, god­ność i pra­wość. Nar­cy­zowi bra­kuje poczu­cia wła­snego Ja, które wywo­dzi się z doznań cie­le­snych. Bez niego zaś jego życie jest puste i pozba­wione zna­cze­nia. To żało­sny stan.

Gdy mowa o kul­tu­rze, nar­cyzm można widzieć jako utratę ludz­kich war­to­ści – brak tro­ski o śro­do­wi­sko, o jakość życia, o bliź­nich. Spo­łecz­ność, która poświęca te war­to­ści w imię zysku i wła­dzy, ujaw­nia swoją nie­wraż­li­wość na ludz­kie potrzeby. Miarą postępu staje się mno­że­nie dóbr mate­rial­nych. Męż­czy­znę prze­ciw­sta­wia się kobie­cie, pra­cow­nika – pra­co­dawcy, jed­nostkę – spo­łe­czeń­stwu. Jeśli bogac­twu przy­pi­suje się wyż­szą rangę niż mądro­ści, jeśli roz­głos jest waż­niej­szy od zacho­wa­nia god­no­ści, jeśli suk­ces liczy się bar­dziej niż sza­cu­nek dla sie­bie, to zna­czy, że w tej kul­tu­rze „obraz” ma zawy­żoną rangę. Jest to kul­tura nar­cy­styczna.

Nar­cyzm jed­nostki wystę­puje rów­no­le­gle z nar­cy­zmem kul­tu­ro­wym. Kształ­tu­jemy naszą kul­turę odpo­wied­nio do naszego wła­snego obrazu, a zara­zem sami jeste­śmy kształ­to­wani przez kul­turę. Czy można zro­zu­mieć jedno z tych zja­wisk, nie rozu­mie­jąc dru­giego? Czy psy­cho­lo­gia może igno­ro­wać socjo­lo­gię i vice versa?

W ciągu czter­dzie­stu lat, które prze­pra­co­wa­łem jako tera­peuta, zaob­ser­wo­wa­łem zna­mienną prze­mianę pro­ble­mów oso­bo­wo­ścio­wych, z jakimi zwra­cali się do mnie pacjenci. Wcze­śniej­sze neu­rozy, takie jak obez­wład­nia­jące poczu­cie winy, fobie czy obse­sje, nie wystę­pują dziś tak powszech­nie. W ich miej­sce spo­ty­kam wię­cej osób skar­żą­cych się na depre­sję; mówią o braku uczuć, wewnętrz­nej pustce, głę­bo­kim poczu­ciu fru­stra­cji i nie­speł­nie­nia. Wiele z nich odnosi suk­cesy w pracy zawo­do­wej, co wska­zuje na roz­dar­cie pomię­dzy tym, jak funk­cjo­nują w świe­cie, a tym, co dzieje się w ich wnę­trzu. Nader dziwny wydaje się względny brak nie­po­koju i poczu­cia winy, i to nawet przy poważ­nych zabu­rze­niach. W parze z bra­kiem uczuć spra­wia to, że ludzie ci robią wra­że­nie ode­rwa­nych od rze­czy­wi­sto­ści. Ich dzia­ła­nia – w życiu spo­łecz­nym, sek­sie i pracy – wydają się zbyt sprawne, zbyt mecha­niczne, zbyt per­fek­cyjne, wręcz nie­ludz­kie. Funk­cjo­nują raczej jak maszyny niż ludzie.

Nar­cyza można poznać po braku czło­wie­czeń­stwa. Nie obcho­dzi go wisząca nad Zie­mią groźba nukle­ar­nego holo­cau­stu, nie dostrzega dra­matu ludzi przez całe życie bez­sku­tecz­nie pró­bu­ją­cych wyka­zać swoją war­tość w obo­jęt­nym świe­cie. Kiedy zała­muje się jego nar­cy­styczna fasada poczu­cia wyż­szo­ści i wyjąt­ko­wo­ści, pozwa­la­jąc, by do świa­do­mo­ści dotarł smu­tek i poczu­cie utraty, czę­sto jest już dla niego za późno. Pewien męż­czy­zna, szef dużego przed­się­bior­stwa, dowie­dział się, że ma raka w fazie ter­mi­nal­nej. Dopiero w obli­czu końca życia odkrył, czym to życie jest. „Ni­gdy wcze­śniej nie dostrze­ga­łem kwia­tów – zwie­rzał się – ani bla­sku słońca, ani wio­sen­nych pól. Całe życie sta­ra­łem się udo­wod­nić mojemu ojcu, że jestem czło­wie­kiem suk­cesu. Na miłość nie było miej­sca”. Po raz pierw­szy w doro­słym życiu był zdolny do pła­czu i szu­ka­nia pomocy u żony i dzieci.

Sta­wiam tezę, iż nar­cyzm wska­zuje na ode­rwa­nie się od rze­czy­wi­stego życia jed­nostki i spo­łe­czeń­stwa. To ode­rwa­nie jest czymś wię­cej niż ner­wicą, gra­ni­czy z psy­chozą. Jest jakieś sza­leń­stwo w posta­wie czło­wieka, który dąże­nie do suk­cesu sta­wia wyżej niż potrzebę, by kochać i być kocha­nym. Jest jakieś sza­leń­stwo w oso­bie, która nie ma kon­taktu z rze­czy­wi­sto­ścią swo­jego jeste­stwa – z cia­łem i jego odczu­ciami. I jest jakieś sza­leń­stwo w kul­tu­rze, która zatruwa powie­trze, wodę i zie­mię w imię „wyż­szego” stan­dardu życio­wego. Ale czy kul­tura może być chora? Ta kon­cep­cja nie może się prze­bić w psy­chia­trii. Na ogół cho­robę postrzega się jako zna­mię jed­nostki ode­rwa­nej od rze­czy­wi­sto­ści, w któ­rej żyje. Zgod­nie z tym kry­te­rium (któ­remu nie można odmó­wić pew­nej słusz­no­ści) spraw­nie funk­cjo­nu­jący nar­cyz jest odle­gły od cho­roby psy­chicz­nej. Chyba… chyba że sama kul­tura nie jest do końca zdrowa. Uwa­żam, że w opę­tań­czej aktyw­no­ści ludzi w naszych wiel­kich mia­stach – dążą­cych do więk­szych pie­nię­dzy, więk­szej wła­dzy, cią­głego ruchu do przodu – jest coś obłęd­nego. Czy takie opę­ta­nie to nie oznaka sza­leń­stwa?

Aby zro­zu­mieć scho­rze­nie sta­no­wiące pod­łoże nar­cy­zmu, potrze­bu­jemy szer­szego i mniej tech­nicz­nego spoj­rze­nia na pro­blemy oso­bo­wo­ściowe. Kiedy na przy­kład powia­damy, że uliczny hałas w cen­trum Nowego Jorku może czło­wieka „dopro­wa­dzić do sza­leń­stwa”, jest to mowa, która coś zna­czy, jest ludzka i odpo­wia­da­jąca rze­czy­wi­sto­ści. Kiedy mówimy o kimś, że jest „tro­chę sza­lony”, wyra­żamy prawdę, jakiej nie znaj­dzie­cie w lite­ra­tu­rze psy­chia­trycz­nej. Sądzę, że psy­chia­tria wiele by zyskała, gdyby roz­sze­rzyła swoje poję­cia tak, by objęły doświad­cze­nia zwy­kłych ludzi wyra­żane w codzien­nym języku.

Chciał­bym podzie­lić się z czy­tel­ni­kiem moim rozu­mie­niem zagad­nie­nia nar­cy­zmu. Musimy okre­ślić, jakie siły w naszej kul­tu­rze stwa­rzają ten pro­blem i jakie czyn­niki oso­bo­wo­ściowe pre­dys­po­nują do niego jed­nostkę. Jeśli nie chcemy osu­nąć się w nar­cyzm, musimy też wie­dzieć, czym jest czło­wie­czeń­stwo.

Pro­wa­dzona przeze mnie tera­pia pacjen­tów nar­cy­stycz­nych ma pomóc im w nawią­za­niu kon­taktu z wła­snym cia­łem i odzy­ska­niu utra­co­nego czło­wie­czeń­stwa. Podej­ście to wymaga pracy nad zre­du­ko­wa­niem napięć mię­śnio­wych i sztyw­no­ści, które blo­kują dozna­wa­nie uczuć. Ni­gdy jed­nak nie trak­to­wa­łem sto­so­wa­nych przeze mnie kon­kret­nych tech­nik jako naj­waż­niej­szego ele­mentu zagad­nie­nia. Klu­czem do tera­pii jest zro­zu­mie­nie. Bez niego żadne podej­ście i żadne tera­peu­tyczne narzę­dzie nie ma sensu i nie może sku­tecz­nie dzia­łać na głę­bo­kim pozio­mie oso­bo­wo­ści. Tylko dzięki zro­zu­mie­niu można naprawdę pomóc pacjen­towi. Wszy­scy pacjenci roz­pacz­li­wie tęsk­nią za kimś, kto ich zro­zu­mie. Gdy byli dziećmi, nie rozu­mieli ich rodzice; nie widzieli w nich odręb­nych jed­no­stek mają­cych swoje uczu­cia i nie trak­to­wali ich z sza­cun­kiem dla ich czło­wie­czeń­stwa. Nie udzieli sku­tecz­nej pomocy pacjen­towi z zabu­rze­niem nar­cy­stycz­nym taki tera­peuta, który nie potrafi wyczuć jego bólu i lęku, dostrzec wysiłku, jaki wkłada w walkę o zacho­wa­nie zdro­wia psy­chicz­nego w sytu­acji domo­wej, która naprawdę może dopro­wa­dzić do sza­leń­stwa.

Roz­dział 1

Spek­trum nar­cy­zmu

Czym się wyróż­nia zabu­rze­nie nar­cy­styczne? Przy­kład jed­nego z moich pacjen­tów – Eri­cha – pomoże nam uzy­skać wyraź­niej­szy obraz. To prawda, że Erich był wyjąt­kowy, ponie­waż był cał­ko­wi­cie pozba­wiony uczuć. Ale dzia­ła­nie wyprane z uczuć jest, jak zoba­czymy, pod­sta­wo­wym zakłó­ce­niem oso­bo­wo­ści nar­cy­stycz­nej.

Przy­pa­dek Eri­cha

Erich przy­szedł do mnie na kon­sul­ta­cję ze swoją dziew­czyną Janice, ponie­waż ich zwią­zek się roz­pa­dał. Żyli ze sobą od kilku lat, ale Janice mówiła, że nie mogłaby wyjść za niego, cho­ciaż bar­dzo go kocha, ponie­waż w ich związku cze­goś bra­kuje. Pozo­sta­wia ją z uczu­ciem nie­za­spo­ko­je­nia, swo­istej pustki. Kiedy spy­ta­łem Eri­cha, co czuje w związku z tym, odpo­wie­dział, że nie rozu­mie jej pre­ten­sji. Stara się prze­cież robić to, czego ona sobie życzy, zaspo­ka­jać jej potrzeby. Gdyby tylko powie­działa mu, co jesz­cze mógłby zro­bić, żeby czuła się szczę­śliwa, na pewno by to uczy­nił. Janice powie­działa, że nie na tym polega pro­blem. Cze­goś bra­kuje w jego sto­sunku do niej. Jesz­cze raz spy­ta­łem więc Eri­cha o jego uczu­cia. „Uczu­cia! – wykrzyk­nął. – Ja nie mam żad­nych uczuć. Nie wiem, co pan rozu­mie przez uczu­cia. Pro­gra­muję swoje zacho­wa­nia tak, żeby jak naj­sku­tecz­niej poru­szać się w tym świe­cie”.

Jak można komuś wytłu­ma­czyć, czym są uczu­cia? To nie jest coś, co się zda­rza, ani coś, co robimy. Są funk­cją ciała, a nie pro­ce­sem umy­sło­wym. Z pro­ce­sami umy­sło­wymi Erich był za pan brat. Pra­co­wał w branży wyso­kiej tech­no­lo­gii, co wyma­gało zna­jo­mo­ści dzia­ła­nia kom­pu­te­rów. Naj­wy­raź­niej widział w „pro­gra­mo­wa­niu” swo­ich zacho­wań klucz do suk­cesu.

Przy­wo­ła­łem przy­kład zako­cha­nego czło­wieka, który czuje, jak jego serce roz­ta­pia się na widok uko­cha­nej. Erich zaopo­no­wał, mówiąc, że to tylko meta­fora. Zapy­ta­łem więc, czym jest jego zda­niem miłość, jeśli nie jest uczu­ciem pły­ną­cym z ciała. Miłość – wyja­śnił – to sza­cu­nek i przy­wią­za­nie do dru­giej osoby. Uwa­żał więc, że potrafi oka­zy­wać sza­cu­nek i przy­wią­za­nie, ale wyglą­dało na to, że nie tego pra­gnie Janice. Wcze­śniej inne kobiety też skar­żyły się, że nie potrafi kochać, ale ni­gdy nie rozu­miał, o co im cho­dzi. Mogłem mu tylko wska­zać, że kobieta chcia­łaby mieć poczu­cie, iż w jej obec­no­ści męż­czy­zna jest roz­pa­lony i pod­nie­cony. W miło­ści musi być żar­li­wość i namięt­ność, nie tylko sza­cu­nek i przy­wią­za­nie.

Erich rzekł na to, że nie chce, żeby Janice go porzu­ciła. Uważa, że mogliby być dobrymi rodzi­cami i zgod­nymi part­ne­rami. Ale gdyby ode­szła, nie czułby bólu. Dawno temu uod­por­nił się na ból. Jako dziecko prak­ty­ko­wał wstrzy­my­wa­nie odde­chu dopóty, dopóki ból nie ustą­pił. Spy­ta­łem, czy mia­łoby dla niego zna­cze­nie, gdyby Janice ode­szła z innym męż­czy­zną. „Nie” – odrzekł. Czy nie byłby zazdro­sny? „A co to jest zazdrość?” – pró­bo­wał się dowie­dzieć. Jeśli nie cier­pisz i nie masz poczu­cia straty, kiedy opusz­cza cię kochana osoba, to nie może być mowy o zazdro­ści. To uczu­cie bowiem rodzi się z lęku przed utratą miło­ści.

Kiedy Erich i Janice się roz­stali, dziew­czyna zabrała ze sobą psa. Pew­nego razu Erich zoba­czył tego psa na ulicy i poczuł ukłu­cie w boku. „Czy to jest uczu­cie?” – zapy­tał mnie cał­kiem serio.

Co takiego się zda­rzyło, co prze­mie­niło istotę ludzką w nie­wraż­liwą maszynę? Wysu­ną­łem hipo­tezę, że w jego dzie­ciń­stwie musiało być za mało albo zbyt wiele uczuć. Kiedy napo­mkną­łem o tym Eri­chowi, stwier­dził, że jedno i dru­gie jest prawdą. Jego matka była zawsze o krok od histe­rii, ojciec zaś nie prze­ja­wiał żad­nych emo­cji. Według jego opo­wie­ści chłód i nie­chęć ojca dopro­wa­dzały matkę do szału. To było niczym senny kosz­mar. Ale zara­zem Erich zapew­nił mnie, że nie prze­żywa roz­stroju: „Brak uczuć nie jest dla mnie pro­ble­mem. Dosko­nale sobie radzę w życiu”. Mogłem mu odpo­wie­dzieć tylko to jedno: „Mar­twy czło­wiek nie czuje niczego i niczym się nie przej­muje. Po pro­stu zro­bi­łeś z sie­bie trupa”. Sądzi­łem, że ta uwaga go dotknie. Jego reak­cja była zadzi­wia­jąca. „Wiem, że jestem mar­twy” – powie­dział.

„Kiedy byłem młody, prze­ra­żała mnie myśl o śmierci – tłu­ma­czył Erich. – Pomy­śla­łem, że jeśli będę od razu mar­twy, to nie będę miał się czego bać. Zaczą­łem więc myśleć o sobie jako nie­bosz­czyku. Nie spo­dzie­wa­łem się, że dożyję dwu­dzie­stu lat. To dziwne, że wciąż jestem przy życiu”.

Sto­su­nek Eri­cha do życia z pew­no­ścią ude­rzy czy­tel­nika dziw­no­ścią. Myślał o sobie jako jakiejś „rze­czy”, nawet użył tego słowa, opi­su­jąc, jak postrzega wła­sną osobę. Uwa­żał, że celem jego dzia­łań jest dobro innych ludzi, cho­ciaż przy­zna­wał, że satys­fak­cji doznaje tylko pośred­nio, dzięki ich reak­cjom. Na przy­kład twier­dził, że jest dosko­na­łym part­ne­rem sek­su­al­nym, zdol­nym dostar­czyć kobie­cie dużej przy­jem­no­ści. „Mie­li­śmy dobry seks – dorzu­ciła jego dziew­czyna – ale nie było w tym miło­ści”. Erich był mar­twy emo­cjo­nal­nie, więc znaj­do­wał nie­wiele cie­le­snej przy­jem­no­ści w akcie płcio­wym. Satys­fak­cję czer­pał z reak­cji kobiety. Ale ponie­waż nie oka­zy­wał oso­bi­stego zaan­ga­żo­wa­nia, jej szczy­to­wa­nie było ogra­ni­czone. To było coś, czego Erich nie potra­fił zro­zu­mieć. Tłu­ma­czy­łem, że orga­zmiczne reak­cje męż­czy­zny wzmac­niają i pogłę­biają pod­nie­ce­nie part­nerki, dopro­wa­dza­jąc ją do peł­niej­szego orga­zmu. I odwrot­nie, reak­cje kobiety wzmac­niają pod­nie­ce­nie męż­czy­zny. Taka wza­jem­ność może jed­nak funk­cjo­no­wać tylko na pozio­mie geni­tal­nym, czyli w trak­cie sto­sunku. Erich przy­znał, że w celu dopro­wa­dze­nia kobiety do szczy­to­wa­nia używa rąk, ponie­waż są wraż­liw­sze niż jego penis. W rezul­ta­cie akt sek­su­alny w jego wyko­na­niu nie był wyra­zem namięt­no­ści, lecz obsłu­gi­wa­niem kobiety. Nie było w nim żad­nego żaru.

A jed­nak Erich nie był cał­ko­wi­cie wyprany z uczuć. Gdyby nie czuł abso­lut­nie nic, to nie zgło­siłby się do mnie na kon­sul­ta­cję. Wie­dział, że coś z nim jest nie w porządku, acz­kol­wiek nego­wał zwią­zane z tym uczu­cia. Wie­dział, że powi­nien się zmie­nić, ale wzniósł sobie potężne mury obronne. Nie można było oba­lić tych murów bez peł­nego zro­zu­mie­nia ich funk­cji, a i to wyłącz­nie przy współ­pracy pacjenta. Dla­czego Erich stwo­rzył tak silne mecha­ni­zmy chro­niące go przed uczu­ciami? Dla­czego zako­pał się w cha­rak­te­ro­lo­gicz­nym gro­bie? Czego naprawdę się bał?

Sądzę, że bał się cho­roby psy­chicz­nej. Erich twier­dził, że bał się śmierci, co moim zda­niem było prawdą. Ale ten lęk był świa­domy, pod­czas gdy lęk przed obłę­dem był nieświa­domy, a więc głęb­szy. Uwa­żam, że lęk przed śmier­cią czę­sto rodzi się z nie­uświa­do­mio­nego pra­gnie­nia śmierci. Erich wolał być mar­twy niż sza­lony. Zna­czy to, że był bli­żej cho­roby niż śmierci. Żywił prze­ko­na­nie (acz­kol­wiek nie­świa­do­mie), że dopusz­cze­nie do świa­do­mo­ści jakich­kol­wiek uczuć stwo­rzy wyrwę w tamie. Zaleje go wtedy i przy­tło­czy potok emo­cji, który przy­prawi go o obłęd. Jego nieświa­domy umysł koja­rzył uczu­cia z cho­robą i z jego histe­ryczną matką. Erich zaś iden­ty­fi­ko­wał się z ojcem i siłę woli, rozum oraz logiczne myśle­nie uzna­wał za cechy zdro­wia psy­chicz­nego. Wyobra­żał sobie samego sie­bie jako osobę „zdrową”, która potrafi prze­ana­li­zo­wać każdą sytu­ację i zare­ago­wać na nią w logiczny i sku­teczny spo­sób. Ale logika to tylko zasto­so­wa­nie pew­nych reguł myśle­nia do okre­ślo­nych prze­sła­nek. Sen­sow­ność wnio­sków zależy więc od prze­sła­nek, z któ­rych się wycho­dzi.

Wska­za­łem Eri­chowi na fakt, że cho­roba umy­słowa to stan osoby, która nie ma kon­taktu z rze­czy­wi­sto­ścią. Ponie­waż uczu­cia są pod­sta­wową rze­czy­wi­sto­ścią życia ludz­kiego, brak kon­taktu z nimi jest oznaką cho­roby. Z tego punktu widze­nia – mówi­łem – Eri­cha należy uznać za cho­rego, pomimo widocz­nej racjo­nal­no­ści jego zacho­wa­nia. Ta suge­stia, że może być obłą­kany, zro­biła na nim silne wra­że­nie. Zaczął się dopy­ty­wać o istotę swo­jej cho­roby. Wyja­śni­łem mu, że uczu­cia ni­gdy nie bywają prze­ja­wem sza­leń­stwa, zawsze mają sens dla danej osoby. Nato­miast czło­wiek, który nie potrafi ich akcep­to­wać albo pano­wać nad nimi, któ­remu wydaje się, że jego uczu­cia są w kon­flik­cie z racjo­nal­nym myśle­niem, może mieć wewnętrzne poczu­cie roz­dar­cia czy też obłędu – sądzi, że te uczu­cia po pro­stu „nie mają sensu”. Ale zaprze­cza­nie wła­snym uczu­ciom nie ma sensu tym bar­dziej. Można tego doko­nać jedy­nie przez oddzie­le­nie ego od ciała, czyli od pod­stawy życiaa1. I trzeba wtedy stale wysił­kiem woli tłu­mić uczu­cia. Jest to męczące i bez­ce­lowe. Porów­na­łem postawę Eri­cha do ucie­ki­niera przed wymia­rem spra­wie­dli­wo­ści, który nie ma odwagi się pod­dać, cho­ciaż czuje, że cią­głe ukry­wa­nie się prze­kra­cza jego siły. Tylko kapi­tu­la­cja może mu przy­nieść spo­kój. Jeśli Erich potrafi dostrzec i zaak­cep­to­wać fakt, że jego postawa jest naprawdę chora, będzie uzdro­wiony. To wyja­śnie­nie przy­pa­dło mu do gustu.

Czego dowia­du­jemy się o zabu­rze­niu nar­cy­stycz­nym z przy­kładu Eri­cha? Naj­waż­niej­szą jego wła­ści­wo­ścią, jak sądzę, jest nie­obec­ność uczuć. Wpraw­dzie Erich odciął się od swo­ich uczuć w skraj­nym stop­niu, ale ich brak czy też zaprze­cza­nie im to cechy typowe dla wszyst­kich jed­no­stek nar­cy­stycz­nych. Kolejny aspekt nar­cy­zmu widoczny w oso­bo­wo­ści Eri­cha to potrzeba pre­zen­to­wa­nia na zewnątrz okre­ślo­nego obrazu. Erich opi­sy­wał samego sie­bie jako kogoś, mówiąc jego sło­wami, zaan­ga­żo­wa­nego w „czy­nie­nie dobra dla innych”. Ale ten obraz był wypa­cze­niem rze­czy­wi­sto­ści. To, co on nazy­wał „czy­nie­niem dobra dla innych”, było w isto­cie narzu­ca­niem im swo­jej wła­dzy i – pomimo dekla­ro­wa­nych dobrych inten­cji – czymś pra­wie nie­ludz­kim. Na przy­kład, pod pozo­rem czy­nie­nia dobra wyko­rzy­sty­wał swoją dziew­czynę: brał od niej miłość, nie odwza­jem­nia­jąc się wła­sną miło­ścią. Takie wyko­rzy­sty­wa­nie innych ludzi jest typo­wym rysem oso­bo­wo­ści nar­cy­stycz­nej.

Tu nasuwa się pyta­nie: czy wyko­rzy­sty­wa­nie przez Eri­cha wła­dzy można nazwać prze­ja­wem pychy? Prze­cież sam sie­bie opi­sy­wał jako „rzecz”, co trudno uznać za wyol­brzy­mioną wizję wła­snej osoby. Ale jego „ja”, obser­wu­jące samego sie­bie i kon­tro­lu­jące tę „rzecz”, sta­no­wiło butną super­wła­dzę. Tę butę ego znaj­du­jemy w każ­dej oso­bo­wo­ści nar­cy­stycz­nej, nawet przy braku rze­czy­wi­stych osią­gnięć i niskim poczu­ciu wła­snej war­to­ści.

Defi­ni­cja nar­cyza

Dzięki przy­kła­dowi Eri­cha zary­so­wał się nam por­tret nar­cyza. Ale jak go zde­fi­nio­wać bar­dziej pre­cy­zyj­nie? W potocz­nym języku nar­cy­zem nazy­wamy czło­wieka, który jest zaab­sor­bo­wany samym sobą do tego stop­nia, że nie dostrzega innych. Jak stwier­dza The­odore I. Rubin, uznany psy­cho­ana­li­tyk i autor ksią­żek, „nar­cyz staje się swoim wła­snym świa­tem i sądzi, że cały świat to on”a2. To natu­ral­nie bar­dzo ogólny obraz. Bliż­sze spoj­rze­nie na oso­bo­wość nar­cy­styczną ofe­ruje Otto Kern­berg, rów­nież wybitny psy­cho­ana­li­tyk. Według jego słów nar­cy­zo­wie „pre­zen­tują roz­ma­ite kom­bi­na­cje roz­dę­tych ambi­cji, fan­ta­zji wiel­ko­ścio­wych, poczu­cia niż­szo­ści oraz nad­mier­nego uza­leż­nie­nia od zewnętrz­nego uzna­nia i podziwu”. Cha­rak­te­ry­styczne są według niego rów­nież takie cechy jak „cią­gły brak pew­no­ści sie­bie, nie­za­do­wo­le­nie z sie­bie, świa­doma lub nieświa­doma skłon­ność do wyko­rzy­sty­wa­nia innych i trak­to­wa­nia ich w spo­sób bez­względny”a3.

Tego rodzaju opi­sowe ana­lizy zacho­wań nar­cy­stycz­nych pomogą nam jed­nak tylko w roz­po­zna­niu nar­cyza, lecz nie w zro­zu­mie­niu go. Musimy zaj­rzeć pod powierzch­nię zacho­wa­nia, by dostrzec leżące u jego pod­łoża zabu­rze­nie oso­bo­wo­ści. Pyta­nie brzmi: co spra­wia, że dana osoba bez­względ­nie wyko­rzy­stuje innych, a jed­no­cze­śnie trwale cierpi na brak pew­no­ści i nie­za­do­wo­le­nie z sie­bie?

Psy­cho­ana­li­tycy twier­dzą, że pro­blem ten roz­wija się we wcze­snym dzie­ciń­stwie. Kern­berg wska­zuje na zacho­dzące u małego dziecka „zla­nie się obra­zów rze­czy­wi­stego i ide­al­nego Ja oraz ide­al­nego obiektu w obro­nie przed nie­zno­śną rze­czy­wi­sto­ścią rela­cji inter­per­so­nal­nych”a4. Mówiąc mniej facho­wym języ­kiem, Kern­berg twier­dzi, że nar­cyz jest zawie­szony na swoim obra­zie. W rezul­ta­cie nie potrafi odróż­nić stwo­rzo­nego przez jego wyobraź­nię obrazu wła­snej osoby od obrazu rze­czy­wi­stego. Te dwie wizje stają się jed­no­ścią. Nie jest to jed­nak sfor­mu­ło­wa­nie wystar­cza­jąco jasne. W isto­cie cho­dzi o to, że nar­cyz iden­ty­fi­kuje się z wyide­ali­zo­wa­nym obra­zem, gubiąc obraz rze­czy­wi­sty. (Względ­nie nie­istotne jest, czy dzieje się tak dla­tego, że obraz rze­czy­wi­sty zlewa się z ide­al­nym, czy dla­tego, że zostaje zatarty). Nar­cyz nie funk­cjo­nuje odpo­wied­nio do rze­czy­wi­stego obrazu, ponie­waż jest on dla niego nie do przy­ję­cia. Ale jak może go igno­ro­wać albo zaprze­czać jego real­no­ści? Odpo­wiedź brzmi: ponie­waż mu się nie przy­gląda. Pomię­dzy rze­czy­wi­stym Ja a jego obra­zem jest taka sama róż­nica jak pomię­dzy osobą a jej odbi­ciem w lustrze.

Wszyst­kie te roz­wa­ża­nia o „obra­zach” zdra­dzają sła­bość sta­no­wi­ska psy­cho­ana­li­tycz­nego. Pod­stawą psy­cho­ana­li­tycz­nej inter­pre­ta­cji zabu­rze­nia nar­cy­stycz­nego jest prze­ko­na­nie, że o oso­bo­wo­ści prze­są­dza to, co dzieje się w umy­śle jed­nostki. Nie bie­rze się pod uwagę, że pro­cesy cie­le­sne mają rów­nie duży wpływ na myśle­nie i zacho­wa­nie jak pro­cesy umy­słowe. Świa­do­mość jest sku­piona na obra­zach, które decy­dują o naszych dzia­ła­niach (lub nawet im pod­po­rząd­ko­wana). Powin­ni­śmy jed­nak pamię­tać, że obraz impli­kuje ist­nie­nie obiektu, który przed­sta­wia. Obraz Ja – wyol­brzy­miony, wyide­ali­zo­wany lub realny – musi pozo­sta­wać w jakiejś rela­cji z praw­dzi­wym Ja, które jest czymś wię­cej niż obra­zem. Powin­ni­śmy więc skon­cen­tro­wać uwagę na owym Ja, to zna­czy na Ja cie­le­snym, które jest obecne w umy­śle jako obraz. Naj­pro­ściej ujmu­jąc, utoż­sa­miam Ja z żywym cia­łem, któ­rego czę­ścią jest umysł. Poczu­cie wła­snego Ja zależy od per­cep­cji tego, co dzieje się w ciele. Per­cep­cja zaś to funk­cja umy­słu pole­ga­jąca na two­rze­niu obra­zów.

Jeśli Ja jest cia­łem, to rze­czy­wi­sty obraz Ja musi być obra­zem ciała. Wyma­zać go można tylko przez zaprze­cze­nie real­no­ści wcie­lo­nego Ja. Nar­cyz nie zaprze­cza, że ma ciało. Jego roze­zna­nie rze­czy­wi­sto­ści nie jest aż tak ułomne. Widzi jed­nak swoje ciało jako narzę­dzie umy­słu, pod­dane jego woli. Ciało działa zgod­nie z umy­sło­wymi wyobra­że­niami, wolne od uczuć. Cho­ciaż może sku­tecz­nie funk­cjo­no­wać jako narzę­dzie, na podo­bień­stwo maszyny, i może robić wra­że­nie nie­wzru­szo­nego pomnika, to nie ma w nim wtedy „życia”. A to wła­śnie uczu­cie oży­wie­nia pozwala na doświad­cza­nie wła­snego Ja.

Według mnie jest oczy­wi­ste, że pod­sta­wo­wym zabu­rze­niem oso­bo­wo­ści nar­cy­stycz­nej jest zaprze­cza­nie uczu­ciom. Nar­cyza zde­fi­nio­wał­bym jako osobę, któ­rej zacho­wa­nia nie są moty­wo­wane uczu­ciami. Wciąż jed­nak pozo­staje pyta­nie, dla­czego ktoś miałby zaprze­czać wła­snym uczu­ciom. Oraz zwią­zane z nim kolejne pyta­nie: dla­czego zabu­rze­nie nar­cy­styczne jest dziś tak roz­po­wszech­nione w świe­cie Zachodu?

Nar­cyzm a histe­ria

Mówiąc ogól­nie, typowy w danym cza­sie wzór zacho­wań neu­ro­tycz­nych odzwier­cie­dla dzia­ła­nie sił kul­tu­ro­wych. W epoce wik­to­riań­skiej, na przy­kład, typową ner­wicą była histe­ria. Reak­cja histe­ryczna jest efek­tem powstrzy­my­wa­nia pod­nie­ce­nia sek­su­al­nego. Może przy­brać postać eks­plo­zji emo­cjo­nal­nej, która prze­ła­muje ogra­ni­cze­nia i przy­tła­cza ego. Taka osoba będzie wtedy pła­kać lub krzy­czeć w nie­kon­tro­lo­wany spo­sób. Jeśli jed­nak mecha­ni­zmy ogra­ni­cza­jące wytrzy­mają nacisk, blo­ku­jąc wszelki wyraz uczuć, to może zasłab­nąć, jak to się zda­rzało wielu wik­to­riań­skim kobie­tom, kiedy zetknęły się z jakąś publiczną mani­fe­sta­cją sek­su­al­no­ści. W innych wypad­kach usi­ło­wa­nie wypar­cia ze świa­do­mo­ści wcze­snych doświad­czeń sek­su­al­nych, a także sek­su­al­nych uczuć, mogło pro­wa­dzić do tego, co nazy­wamy zabu­rze­niem kon­wer­syj­nym. Wystę­pują wtedy pewne nie­do­ma­ga­nia funk­cjo­nalne, w rodzaju para­liżu, choć nie ma dla nich żad­nych fizycz­nych pod­staw.

Wła­śnie pod­czas pracy z histe­rycz­nymi pacjent­kami Zyg­munt Freud zaczął roz­wi­jać psy­cho­ana­lizę i swoje kon­cep­cje doty­czące ner­wic. Koniecz­nie trzeba jed­nak przy­wo­łać obraz spo­łe­czeń­stwa, w któ­rym doko­ny­wał swo­ich obser­wa­cji. Mówią naj­ogól­niej, kul­tura cza­sów wik­to­riań­skich nosiła piętno sztyw­nej struk­tury kla­so­wej. Jaw­nie kul­ty­wo­wa­nym stan­dar­dem była surowa moral­ność sek­su­alna i pru­de­ria, a akcep­to­wa­nymi posta­wami – powścią­gli­wość i kon­for­mizm. Spo­sób wypo­wia­da­nia się i rodzaj stroju pozo­sta­wały pod ści­słą kon­trolą, zwłasz­cza w śro­do­wi­sku bur­żu­azji. Kobiety nosiły cia­sne gor­sety, a męż­czyźni sztywne koł­nie­rzyki. Sza­cu­nek dla auto­ry­te­tów sta­no­wił normę. W rezul­ta­cie wielu ludzi wykształ­cało poważne i surowe super­ego, które ogra­ni­czało ich eks­pre­sję sek­su­alną, wzbu­dzało silne poczu­cie winy i lęk przed uczu­ciami sek­su­al­nymi.

Dzi­siaj, po upły­wie wieku, obraz kul­tury obró­cił się nie­mal o sto osiem­dzie­siąt stopni. Auto­ry­tety są w upadku, zarówno w rodzi­nie, jak i w szer­szej spo­łecz­no­ści. Oby­czaje sek­su­alne stały się o wiele bar­dziej swo­bodne. Prze­cho­dze­nie od jed­nego part­nera do dru­giego jest nie­mal rów­nie łatwe jak fizyczne prze­miesz­cza­nie się pomię­dzy róż­nymi miej­scami. Pru­de­rię zastą­piły eks­hi­bi­cjo­nizm i por­no­gra­fia. Cza­sami można się zasta­na­wiać, czy w ogóle ist­nieje jesz­cze powszechny stan­dard moral­no­ści sek­su­alnej. W każ­dym razie nie­ła­two dziś spo­tkać ludzi, któ­rzy cier­pie­liby z powodu uświa­do­mio­nego poczu­cia winy lub lęku wywo­ła­nego przez uczu­cia sek­su­alne. Za to wielu skarży się na swoją nie­zdol­ność do życia sek­su­alnego albo lęk przed porażką w tej dzie­dzi­nie.

Oczy­wi­ście to porów­na­nie epoki wik­to­riań­skiej i współ­cze­sno­ści jest mocno uprosz­czone. Pozwala jed­nak pod­kre­ślić kon­trast mię­dzy histe­ryczną ner­wicą z cza­sów Freuda a dzi­siej­szym nar­cy­stycz­nym zabu­rze­niem oso­bo­wo­ści. Na przy­kład nar­cy­zowi nie doskwiera sztywne i surowe super­ego. Wręcz prze­ciw­nie. Wydaje się, że nie posiada on cze­goś, co można by cho­ciaż uznać za nor­malne super­ego, nakła­da­jące pewne hamulce moralne na zacho­wa­nia sek­su­alne i inne. Nie mając poczu­cia gra­nic, skłonny jest „odre­ago­wy­wać” swoje impulsy. Nie ist­nieje dla niego samoogra­niczenie w reak­cjach na ludzi i sytu­acje. Nie czuje się też skrę­po­wany przez oby­czaj lub modę. Uważa, że ma prawo kre­ować wła­sny styl życia bez zwa­ża­nia na reguły spo­łeczne. Czyli rów­nież wręcz prze­ciw­nie niż histe­rycy z cza­sów Freuda.

O tym kon­tra­ście sta­nowi nie tylko odmienny obraz zacho­wań, podobna opo­zy­cja wystę­puje na pozio­mie uczuć. Osobę histe­ryczną czę­sto opi­suje się jako nad­mier­nie emo­cjo­nalną, wyol­brzy­mia­jącą swoje uczu­cia. Nato­miast nar­cyz mini­ma­li­zuje uczu­cia, chce być „chłodny”. I podob­nie, o ile histe­ry­kowi ciąży poczu­cie winy, o tyle nar­cyz wydaje się od niego wolny. Nar­cyz ma pre­dys­po­zy­cje do depre­sji, poczu­cia pustki i braku uczuć, pod­czas gdy histe­ria pre­dys­po­nuje do sta­nów lęko­wych. W histe­rii wystę­puje mniej lub bar­dziej świa­domy lęk przed przy­tło­cze­niem przez uczu­cia, w nar­cyzmie ten lęk jest głów­nie nieświa­domy. Ale to wszystko róż­nice teo­re­tyczne. U wielu osób można zna­leźć mie­szankę lęku i depre­sji, gdyż są u nich obecne zarówno ele­menty histe­rii, jak i nar­cyzmu. Jest to szcze­gól­nie praw­dziwe u oso­bo­wo­ści bor­der­line, odmia­nie zabu­rze­nia nar­cy­stycz­nego, o któ­rej będę mówił w dal­szej czę­ści roz­działu.

Wróćmy teraz do kon­tra­stu­ją­cych ze sobą obra­zów dwóch kul­tur. Kul­tura wik­to­riań­ska roz­bu­dzała silne uczu­cia, a jed­no­cze­śnie nakła­dała zde­cy­do­wane i silne ogra­ni­cze­nia na ich wyra­ża­nie, zwłasz­cza w sfe­rze sek­su­al­nej. Pro­wa­dziło to do histe­rii. Nasza współ­cze­sna kul­tura we względ­nie nie­wiel­kim stop­niu ogra­ni­cza zacho­wa­nia, a nawet w imię wol­no­ści zachęca do „odre­ago­wy­wa­nia” impul­sów sek­su­al­nych, mini­ma­li­zuje nato­miast zna­cze­nie uczuć. W efek­cie mamy nar­cyzm. Można by jesz­cze dodać, że kul­tura wik­to­riań­ska kła­dła nacisk na miłość bez seksu, pod­czas gdy kul­tura współ­cze­sna – na seks bez miło­ści. Zgoda, że powyż­sze tezy są poważ­nym uogól­nie­niem, ale pozwa­lają sku­pić uwagę na naj­waż­niej­szym pro­ble­mie nar­cyzmu: zaprze­cza­niu uczu­ciom i związku tego zja­wi­ska z bra­kiem gra­nic. Dziś rzuca się w oczy ten­den­cja do trak­to­wa­nia wszel­kich ogra­niczeń jako nie­po­trzeb­nego blo­ko­wa­nia ludz­kiego poten­cjału. Biz­nes działa tak, jakby nie było żad­nych gra­nic wzro­stu eko­no­micz­nego, a nawet w nauce można natknąć się na pro­gnozy mówiące, że kie­dyś zdo­łamy prze­zwy­cię­żyć śmierć, a więc prze­kształ­cić naturę zgod­nie z naszymi wyobra­że­niami. Domi­nu­ją­cymi war­to­ściami stały się wła­dza, spraw­ność i pro­duk­tyw­ność, które zajęły miej­sce takich sta­ro­świec­kich cnót jak god­ność, pra­wość i poczu­cie wła­snej war­to­ści (patrz roz­dział 9).

Czy ist­nieje nar­cyzm pier­wotny?

Oczy­wi­ście nar­cyzm nie ogra­ni­cza się do współ­cze­sno­ści. Ist­niał w cza­sach wik­to­riań­skich i w całej histo­rii cywi­li­za­cji. Rów­nież zain­te­re­so­wa­nie tym zabu­rze­niem nie jest nowo­ścią w psy­cho­lo­gii. Już w 1914 roku nar­cyzm stał się przed­mio­tem badań Freuda. Wycho­dząc ze spo­strze­że­nia, że ter­min ten pier­wot­nie odno­sił się do jed­no­stek czer­pią­cych ero­tyczną satys­fak­cję z przy­glą­da­nia się wła­snemu ciału, Freud szybko zauwa­żył, że wiele aspek­tów takiej postawy można zna­leźć u więk­szo­ści ludzi. Sądził nawet, że nar­cyzm może być czę­ścią „regu­lar­nego roz­woju sek­su­al­nego istoty ludz­kiej”a5. Pier­wot­nie, według niego, posia­damy dwa obiekty sek­su­alne: samego sie­bie i osobę, która trosz­czy się o nas. Ta opi­nia opie­rała się na obser­wa­cji, iż dla małego dziecka źró­dłem ero­tycz­nej przy­jem­no­ści może być zarówno jego wła­sne ciało, jak i ciało matki. Mając to na uwa­dze, Freud postu­lo­wał moż­li­wość ist­nie­nia w każ­dej jed­no­stce „pier­wot­nego nar­cy­zmu, który na dłuż­szą metę prze­ja­wia się jako domi­no­wa­nie nad wybra­nym obiek­tem”a6.

Poja­wia się pyta­nie, czy rze­czy­wi­ście ist­nieje nor­malny stan pier­wot­nego nar­cy­zmu. Jeżeli tak, to można sądzić, że pato­lo­giczne następ­stwa poja­wiają się, kiedy dziecku nie uda się przejść od etapu miło­ści do samego sie­bie (pier­wot­nego nar­cy­zmu) do praw­dzi­wej miło­ści (skie­ro­wa­nej ku innej oso­bie). Pod­kre­śla­nie kwe­stii defektu roz­wo­jo­wego suge­ruje wystę­po­wa­nie jakie­goś braku, który blo­kuje nor­malny roz­wój. Moim zda­niem traf­niej­sza jest kon­cep­cja mówiąca, iż nar­cyzm jest skut­kiem defor­ma­cji roz­woju. Musimy rozej­rzeć się za czymś, co rodzice zro­bili dziecku, a nie jedy­nie za czymś, co im się nie udało. Nie­szczę­śli­wie dzieci czę­sto padają ofiarą traumy oby­dwu rodza­jów. Rodzice nie potra­fią oto­czyć dziecka wystar­cza­jącą tro­ską i zapew­nić mu wspar­cia emo­cjo­nal­nego, gdyż nie dostrze­gają i nie respek­tują jego indy­wi­du­al­no­ści, ale także w uwo­dzi­ciel­ski spo­sób pró­bują wpa­so­wać je w sza­blon ich wła­snych wyobra­żeń o tym, jakie dziecko powinno być. Brak tro­ski i sza­cunku pogłę­bia defor­ma­cję, ale to defor­ma­cja pro­wa­dzi do zabu­rze­nia nar­cy­stycz­nego.

Nie wie­rzę w teo­rię nar­cy­zmu pier­wot­nego. Uwa­żam, że nar­cyzm zawsze jest wtórny i wynika z nie­pra­wi­dło­wo­ści w rela­cjach dziecka z rodzi­cami. Jest to pogląd odmienny od opi­nii więk­szo­ści psy­cho­lo­gów ego, któ­rzy uwa­żają, że pato­lo­giczny nar­cyzm rodzi się wtedy, gdy jed­no­stce nie udaje się wyro­snąć z nar­cy­zmu pier­wot­nego. Ich sta­no­wi­sko opiera się głów­nie na obser­wa­cji faktu, iż nie­mow­lęta i małe dzieci dostrze­gają tylko same sie­bie, myślą tylko o sobie i żyją tylko dla sie­bie.

Przez krótki czas po naro­dzi­nach nie­mowlę rze­czy­wi­ście wydaje się postrze­gać matkę jak część samego sie­bie, tak jak to było pod­czas pobytu w macicy. Świa­do­mość nowo­rodka nie jest jesz­cze na tyle roz­wi­nięta, by roz­po­znać drugą osobę jako nie­za­leżną istotę. Ale ta świa­do­mość szybko się roz­wija. Dziecko wkrótce zaczyna wyka­zy­wać się zro­zu­mie­niem odręb­no­ści matki (choćby uśmie­cha­jąc się do niej), cho­ciaż wciąż funk­cjo­nuje tak, jakby matka ist­niała tylko w celu zaspo­ka­ja­nia jego potrzeb. Takie ocze­ki­wa­nie dziecka – że matka zawsze będzie przy nim, gotowa do pomocy – opi­sy­wano jako dzie­cięce złu­dze­nie omni­po­ten­cji. Wydaje się jed­nak, że to nie­for­tunny ter­min. Jak wska­zuje bry­tyj­ski psy­cho­ana­li­tyk Michael Balint, „dziecko przyj­muje za oczy­wi­stość, że druga strona, obiekt w przy­ja­znej prze­strzeni, będzie miała auto­ma­tycz­nie te same pra­gnie­nia, zain­te­re­so­wa­nia i ocze­ki­wa­nia. Tłu­ma­czy to, dla­czego tak czę­sto mówi się o sta­nie omni­po­ten­cji. To okre­śle­nie jest cokol­wiek bała­mutne. W isto­cie dziecko nie ma poczu­cia wła­dzy, nie potrze­buje wła­dzy ani żad­nych sta­rań, ponie­waż w jego oto­cze­niu panuje pełna har­mo­nia”a7.

Zagad­nie­nie wła­dzy czę­sto jed­nak wystę­puje w rela­cjach pomię­dzy dziećmi a rodzi­cami. Nie­jed­nej matce nie podoba się, że jej stała obec­ność i goto­wość do zaspo­ka­ja­nia potrzeb dziecka bez względu na jej wła­sne uczu­cia jest przez dziecko trak­to­wana jako oczy­wi­sta i należna. Czę­sto oskarża się dzieci o chęć pod­po­rząd­ko­wa­nia sobie rodzi­ców, pod­czas gdy one pra­gną jedy­nie, by ktoś rozu­miał ich potrzeby i reago­wał na nie. Nie­mow­lęta są cał­ko­wi­cie uza­leż­nione od doro­słych i mogą doma­gać się cze­go­kol­wiek wyłącz­nie pła­czem. Są rów­nież naprawdę bez­silne. W isto­cie to rodzice są wobec dziecka wszech­mocni, gdyż to w ich rękach spo­czywa wła­dza nad jego życiem. Dla­czego więc my, doro­śli, tak czę­sto mówimy o dziecku per „jego wyso­kość”? Kon­cep­cja dzie­cię­cej omni­po­ten­cji suge­ruje pychę, która uspra­wie­dli­wia­łaby zało­że­nie o ist­nie­niu nar­cy­zmu pier­wot­nego. Ja jed­nak sądzę, że to wszystko jest tylko w umy­śle osoby doro­słej. Rodzic rzu­tuje wła­sny nar­cyzm na dziecko: „Jestem kimś wyjąt­ko­wym, więc moje dziecko też jest wyjąt­kowe”.

Różne odmiany zabu­rze­nia nar­cy­stycz­nego

Dotąd spo­glą­da­li­śmy na nar­cyzm w cało­ści. Ale obej­muje on sze­ro­kie spek­trum zacho­wań; zabu­rze­nie czy też utrata wła­snego Ja może wystę­po­wać w róż­nym stop­niu. Wydzie­lam pięć typów zabu­rze­nia nar­cy­stycz­nego, róż­nią­cych się nasi­le­niem oraz pew­nymi spe­cy­ficz­nymi cechami. Tak więc róż­nice są zarówno ilo­ściowe, jak i jako­ściowe. Wspól­nym ele­men­tem jest jed­nak zawsze nar­cyzm.

Są to nastę­pu­jące typy w porządku rosną­cej siły zabu­rze­nia:

1) cha­rak­ter fal­liczno-nar­cy­styczny

2) cha­rak­ter nar­cy­styczny1

3) oso­bo­wość bor­der­line

4) oso­bo­wość psy­cho­pa­tyczna

5) oso­bo­wość para­no­idalna

Mamy więc spek­trum zabu­rzeń nar­cy­stycz­nych, od naj­ła­god­niej­szych do naj­po­waż­niej­szych. Posłu­gu­jąc się tym spek­trum, możemy wyraź­niej dostrzec rela­cje pomię­dzy róż­nymi aspek­tami tych zabu­rzeń. Na przy­kład sto­pień, w jakim jed­nostka iden­ty­fi­kuje się ze swo­imi uczu­ciami, jest odwrot­nie pro­por­cjo­nalny do nasi­le­nia nar­cy­zmu. Im bar­dziej nar­cy­styczna jest oso­bo­wość, tym słab­sze utoż­sa­mia­nie się z uczu­ciami. A także, w tym wypadku, tym sil­niej­sze iden­ty­fi­ko­wa­nie się z obra­zem wła­snej osoby (jako prze­ci­wień­stwem praw­dzi­wego Ja) i pro­por­cjo­nalny do tego poziom pychy. Ina­czej mówiąc, ist­nieje kore­la­cja pomię­dzy bra­kiem lub nego­wa­niem uczuć a bra­kiem poczu­cia wła­snego Ja.

Cha­rak­ter fal­liczno-nar­cy­styczny

Cha­rak­ter nar­cy­styczny

Oso­bo­wość

borde

rline

Oso­bo­wość psy­cho­pa­tyczna

Oso­bo­wość para­no­idalna

naj­niż­szy

sto­pień nar­cy­zmu

naj­wyż­szy

naj­niż­szy

pycha

naj­wyż­szy

naj­niż­szy

brak uczuć

naj­wyż­szy

naj­niż­szy

brak poczu­cia Ja

naj­wyż­szy

naj­niż­szy

brak kon­taktu z rze­czy­wi­sto­ścią

naj­wyż­szy

Przy­po­mnijmy, że utoż­sa­miam Ja z uczu­ciami lub z dozna­niami z ciała. Rela­cję pomię­dzy nar­cy­zmem a bra­kiem poczu­cia Ja łatwiej zro­zu­mieć, jeśli myślimy o nar­cy­zmie jako ego­ty­zmie, jako obra­zie, a nie sku­pie­niu uczuć. Opo­zy­cja mię­dzy ego (struk­turą umy­słową) a Ja (cia­łem/bytem odczu­wa­ją­cym) wystę­puje u wszyst­kich ludzi doro­słych, a ści­śle mówiąc, u każ­dego, kto dzięki zdol­no­ści do wytwo­rze­nia obrazu wła­snej osoby posiada wystar­cza­jąco roz­wi­niętą samo­świa­do­mość2. Ponie­waż zdol­ność ta jest funk­cją ego, zasadne jest trak­to­wa­nie nar­cy­zmu jako zabu­rze­nia roz­woju ego.

Lecz posia­da­nie samo­świa­do­mo­ści czy obrazu wła­snego nie jest cechą nar­cy­styczną, chyba że obraz ten jest nasy­cony pychą. A czy mamy do czy­nie­nia z pychą, to można stwier­dzić wyłącz­nie przez odwo­ła­nie się do rze­czy­wi­stego Ja. Gdy ktoś pie­lę­gnuje obraz wła­snej osoby jako atrak­cyj­nej i pocią­ga­ją­cej dla płci prze­ciw­nej, nie ma w tym pychy, jeśli jest rze­czy­wi­ście osobą atrak­cyjną i pocią­ga­jącą. Pycha, a więc nar­cyzm, jest funk­cją roz­bież­no­ści pomię­dzy obra­zem a rze­czy­wi­stym Ja. Ta roz­bież­ność jest naj­słab­sza w przy­padku cha­rak­teru fal­liczno-nar­cy­stycz­nego i dla­tego taka struk­tura oso­bo­wo­ści jest naj­bliż­sza peł­nego zdro­wia.

Cha­rak­ter fal­liczno-nar­cy­styczny

W naj­mniej pato­lo­gicz­nej for­mie ter­min „nar­cyzm” odnosi się do zacho­wa­nia męż­czyzn, któ­rych ego jest zaab­sor­bo­wane uwo­dze­niem kobiet. To wła­śnie ich oso­bo­wość okre­śla się w lite­ra­tu­rze psy­cho­ana­li­tycz­nej jako fal­liczno-nar­cy­styczną. Ich nar­cyzm prze­ja­wia się w wyol­brzy­mio­nym obra­zie wła­snej atrak­cyj­no­ści sek­su­al­nej i zafik­so­wa­niu na tym obra­zie. Wil­helm Reich wpro­wa­dził ten ter­min w 1926 roku na okre­śle­nie pośred­niego typu cha­rak­teru pomię­dzy ner­wicą natręctw a histe­rią. „Typowy czło­wiek o cha­rak­te­rze fal­liczno-nar­cy­stycz­nym – pisał – jest pewny sie­bie, czę­sto zaro­zu­miały, ela­styczny, pełen werwy i z reguły robi wra­że­nie na innych”a8.

Kon­cep­cja cha­rak­teru fal­liczno-nar­cy­stycz­nego jest ważna z dwo­ja­kich wzglę­dów. Po pierw­sze, pod­kre­śla bli­ski zwią­zek mię­dzy nar­cy­zmem a sek­su­al­no­ścią, mówiąc kon­kret­niej – sek­su­al­no­ścią rozu­mianą jako zdol­ność do erek­cji, czego sym­bo­lem jest fal­lus. Po dru­gie, opi­suje względ­nie zdrowy typ cha­rak­teru, w któ­rym ele­ment nar­cy­styczny jest zni­komy. Jak tłu­ma­czy Reich, cho­ciaż w fal­liczno-nar­cy­stycz­nej rela­cji z kochaną osobą jest wię­cej nar­cy­zmu niż pociągu sek­su­al­nego, to tacy ludzie „czę­sto prze­ja­wiają głę­bo­kie przy­wią­za­nie do osób lub rze­czy”. Ich nar­cyzm mani­fe­stuje się jako „prze­sadne demon­stro­wa­nie pew­no­ści sie­bie, god­no­ści i poczu­cia wyż­szo­ści”. Ale „dzięki swo­bo­dzie oka­zy­wa­nia agre­sji względ­nie słabo zabu­rzone jed­nostki tego typu są silne, impul­sywne, pełne ener­gii i zazwy­czaj uży­teczne spo­łecz­nie”a9.

Zawsze przy­pi­sy­wa­łem sobie samemu cha­rak­ter fal­liczno-nar­cy­styczny, więc mam pewne wyobra­że­nie o tym, jak kształ­tuje się oso­bo­wość tego typu. Wiem, że byłem oczkiem w gło­wie mojej matki. Spo­dzie­wała się, że zaspo­koję jej ambi­cje. Byłem dla niej waż­niej­szy niż ojciec. Acz­kol­wiek nie była otwar­cie uwo­dzi­ciel­ska w rozu­mie­niu sek­su­al­nym, jej uczu­cia miały sek­su­alne impli­ka­cje. Jej emo­cjo­nalne zaan­ga­żo­wa­nie dało mojej oso­bo­wo­ści dodat­kowy ładu­nek ener­gii i pobu­dze­nia. Zara­zem jed­nak jej potrzeba posia­da­nia mnie, a zatem kon­tro­lo­wa­nia, osła­biła u mnie poczu­cie wła­snego Ja. W takiej sytu­acji moje ego stało się sil­niej­sze niż Ja, czy­niąc mnie osob­ni­kiem nar­cy­stycznym. Ale dzięki iden­ty­fi­ko­wa­niu się z ojcem, który był czło­wie­kiem pro­stym, ciężko pra­cu­ją­cym i cenią­cym życiowe przy­jem­no­ści, zacho­wa­łem świa­do­mość oży­wie­nia ciała, która jest rdze­niem poczu­cia wła­snego Ja.

Ale gdzie tu miej­sce na płeć żeń­ską? Żeń­ski odpo­wied­nik fal­liczno-nar­cy­stycz­nego męż­czy­zny to cha­rak­ter histe­ryczny3. Ter­minu „histe­ria” (pocho­dzą­cego od grec­kiego hystera – macica) uży­wam tutaj, by pod­kre­ślić silną iden­ty­fi­ka­cję tego typu oso­bo­wo­ści z kobiecą sek­su­al­no­ścią. Kobieta o cha­rak­te­rze histe­rycz­nym nie jest ska­zana na jawne prze­jawy histe­rii (objaw czę­sto zwią­zany z oso­bo­wo­ścią schi­zo­fre­niczną). Jest raczej tak, że podob­nie jak fal­liczno-nar­cy­styczny męż­czy­zna, jest ona zaab­sor­bo­wana swoim obra­zem sek­su­al­nym. Rów­nież jest pewna sie­bie, czę­sto aro­gancka, pełna wigoru i robiąca wra­że­nie. Jej nar­cyzm prze­ja­wia się w uwo­dzi­ciel­skich skłon­no­ściach oraz w czer­pa­niu poczu­cia wła­snej war­to­ści ze swo­jego sek­sa­pilu, opie­ra­ją­cego się na „kobie­cych” wdzię­kach. Jest atrak­cyjna dla męż­czyzn i czuje to, ma względ­nie silne poczu­cie wła­snego Ja. Od fal­liczno-nar­cy­stycz­nego męż­czyzny różni się tym, że jej zasad­ni­czą cechą jest mięk­kość (mięk­kość macicy), pod­czas gdy on iden­ty­fi­kuje się z twar­do­ścią erek­cji. Bywają oczy­wi­ście kobiety, któ­rych struk­turę cha­rak­teru i zacho­wa­nie można by okre­ślić jako fal­liczne. Nie doznają tak sil­nych uczuć, sek­su­al­nych i wszel­kich innych, jak osoba histe­ryczna. Są bar­dziej nar­cy­styczne, bar­dziej przy­wią­zane do swo­jego wiel­ko­ścio­wego obrazu niż do swo­jego czu­ją­cego Ja. Zali­czają się do osób o cha­rak­te­rze nar­cy­stycznym, który opi­suję w następ­nej kolej­no­ści.

Cha­rak­ter nar­cy­styczny

Osoba o cha­rak­te­rze nar­cy­stycz­nym ma bar­dziej wiel­ko­ściowe ego niż osoba fal­liczno-nar­cy­styczna. Nie uważa się po pro­stu za lep­szą, jest naj­lep­sza. Nie jest jedy­nie atrak­cyjna, jest najbar­dziej atrak­cyjna. Jak wska­zuje psy­chia­tra James F. Master­son, chce być per­fek­cyjna i chce, żeby inni w niej tę per­fek­cję widzielia10. Rze­czy­wi­ście, osoby nar­cy­styczne czę­sto wyka­zują się licz­nymi osią­gnię­ciami, ponie­waż potra­fią spraw­nie poru­szać się w świe­cie wła­dzy i pie­nią­dza. Mają o sobie wyso­kie mnie­ma­nie, ale i inni rów­nież mogą wysoko je cenić, widząc ich suk­cesy. Nie­mniej jed­nak ich obraz wła­sny jest wyol­brzy­miony – sprzeczny z rze­czy­wi­sto­ścią ich jaźni. Cha­rak­ter nar­cy­styczny jest zupeł­nie bez­radny w świe­cie uczuć i nie umie obco­wać z innymi w praw­dzi­wie ludzki spo­sób.

Na róż­nicę mię­dzy cha­rak­te­rem fal­liczno-nar­cy­stycz­nym a nar­cy­stycz­nym można spoj­rzeć z per­spek­tywy ich fan­ta­zji. Na przy­kład osob­nik fal­liczno-nar­cy­styczny, idąc ulicą, może wyobra­żać sobie, że wszyst­kie kobiety patrzą na niego z zachwy­tem, a męż­czyźni z zazdro­ścią. Na pew­nym pozio­mie postrzega sie­bie jako lep­szego od innych, ale zdaje sobie sprawę, że ktoś może nad nim góro­wać. Jeśli jego nar­cyzm jest bar­dziej zaawan­so­wany, jego fan­ta­zje mogą przy­bie­rać taką postać: „Kiedy idę ulicą, ludzie roz­stę­pują się przede mną, jak roz­stą­piły się wody Morza Czer­wo­nego, by prze­pu­ścić Żydów. Jestem z tego dumny”. Z takich fan­ta­zji naprawdę zwie­rzał mi się jeden z pacjen­tów. Jak mówił, wie, że to irra­cjo­nalne, ale tak wła­śnie się czuje. Nie­świa­do­mie iden­ty­fi­ko­wał się z cele­bry­tami, dla któ­rych poli­cja two­rzy szpa­ler w tłu­mie wiel­bi­cieli.

Oso­bo­wość bor­der­line

Trzeci typ nar­cyza – oso­bo­wość bor­der­line – nie­ko­niecz­nie musi otwar­cie prze­ja­wiać objawy nar­cy­zmu. Nie­któ­rzy tacy ludzie two­rzą sobie obraz suk­cesu, wyso­kich kom­pe­ten­cji i wła­dzy, pod­trzy­my­wany przez rze­czy­wi­ste osią­gnię­cia w świe­cie biz­nesu lub roz­rywki. U nich jed­nak, ina­czej niż w przy­padku cha­rak­teru nar­cy­stycz­nego, ta fasada łatwo kru­szy się pod wpły­wem stresu emo­cjo­nal­nego, obna­ża­jąc bez­rad­ność i prze­ra­że­nie kry­ją­cego się za nią dziecka. Inne osoby bor­der­line eks­po­nują swoją sła­bość i wraż­li­wość. Czę­sto lgną do innych ludzi. W tym wypadku zaro­zu­mia­łość i pycha kryją się pod spodem, gdyż nie wspie­rają ich rze­czy­wi­ste osią­gnię­cia.

Poza wyż­szo­ści u osób o cha­rak­te­rze nar­cy­stycz­nym jest względ­nie sku­teczną obroną przed depre­sją, więc trudno prze­ła­mać ich pełną pychy fasadę. Ina­czej jest z oso­bami bor­der­line, któ­rym demon­stro­wa­nie powo­dze­nia nie zapew­nia takiej obrony. Czę­sto zgła­szają się na tera­pię, skar­żąc się na depre­sję. Wiel­ko­ściowe fan­ta­zje osób o cha­rak­te­rze nar­cy­stycz­nym i tych o oso­bo­wo­ści bor­der­line mogą być do sie­bie zbli­żone. Różni je nato­miast siła ego sto­ją­cego za tymi fan­ta­zjami – sto­pień, w jakim są wspie­rane przez praw­dziwe poczu­cie Ja.

Doko­ny­wane przeze mnie roz­róż­nie­nie przy­bliży przy­kład Richarda, męż­czy­zny o oso­bo­wo­ści bor­der­line. Richard zgło­sił się na tera­pię z powodu depre­sji, która utrud­niała mu zarówno życie sek­su­alne, jak i pracę zawo­dową. Cho­ciaż wyko­ny­wał ważne obo­wiązki, czuł się nie­udacz­ni­kiem. Być może sądził, że jest za mało agre­sywny. W każ­dym razie miał poczu­cie, że nie panuje nad sytu­acją. Co wię­cej, lękał się suk­cesu.

W powierz­chow­no­ści Richarda nie było niczego, co wska­zy­wa­łoby na zabu­rze­nie nar­cy­styczne. Nie był wład­czy, nie epa­to­wał atrak­cyj­no­ścią. Jed­nak coś w jego spo­so­bie bycia kazało mi wąt­pić w jego obraz wła­sny. Kiedy popro­si­łem go, żeby opi­sał sie­bie, powie­dział: „Czuję, że jestem silny, sprawny i pełen ener­gii. Czuję, że jestem bystrzej­szy i bar­dziej kom­pe­tentny niż inni i ludzie powinni to dostrze­gać. Ale się hamuję. Uro­dzi­łem się, by przo­do­wać. Uro­dzi­łem się na króla, na kogoś góru­ją­cego nad wszyst­kimi. To samo poczu­cie mam w kwe­stii seksu. Kobiety powinny same do mnie przy­cho­dzić, odga­dy­wać moje życze­nia. Ale udaję, że jest ina­czej. Hamuję się”.

„Uro­dzić się na króla”, być kimś zupeł­nie wyjąt­ko­wym – to natu­ral­nie pasuje do fan­ta­zji typo­wych dla cha­rak­teru nar­cy­stycz­nego. Ale Richard nie­ustan­nie się uspra­wie­dli­wiał, powta­rza­jąc: „Hamuję się”. Osoby o cha­rak­te­rze nar­cy­stycz­nym, prze­ciw­nie, nie hamują się. Jest w nich dosta­tecz­nie dużo agre­sji, by osią­gały zna­czące suk­cesy, co świad­czy o sile ego, któ­rej bra­kuje u oso­bo­wo­ści bor­der­line. Nie powin­ni­śmy jed­nak lek­ce­wa­żyć pychy osoby bor­der­line. Nie jest tak wyraź­nie widoczna jak w przy­padku cha­rak­teru nar­cy­stycz­nego, lecz jest obecna w rów­nym stop­niu, co pokaże następny przy­kład.

Carol przez kilka lat pod­da­wała się tera­pii z powodu depre­sji i poczu­cia bez­war­to­ścio­wo­ści. Nie powinno być nie­spo­dzianką, że tego rodzaju uczu­cia mogą przy­kry­wać kry­jące się w głębi poczu­cie wyż­szo­ści. Od dawna wiemy, że poczu­cie wyż­szo­ści i poczu­cie niż­szo­ści dosko­nale ze sobą koeg­zy­stują. Kiedy jedno jest na wierz­chu, dru­gie kryje się pod spodem. Opi­su­jąc samą sie­bie, Carol mówiła: „W col­lege’u byłam naj­lep­szą stu­dentką. Zawsze mia­łam naj­wyż­sze oceny. Tak samo było na stu­diach pody­plo­mo­wych. Uwa­żano mnie za osobę wybitną i gra­tu­lo­wano mi zdol­no­ści. Pro­fe­so­ro­wie zachwy­cali się mną. Mówili, że jestem nad­zwy­czajna. Sądzi­łam, że jestem kimś. Ale teraz w pracy czę­sto czuję, że nie wiem, co dalej robić. Czuję się ze sobą okrop­nie. Tak samo było w mło­do­ści w domu. W jed­nej chwili byłam wielka, w następ­nej byłam gów­nem. Matka mogła mi powie­dzieć, że jestem naj­cu­dow­niej­szym, naj­wspa­nial­szym dziec­kiem, a następ­nego dnia mówiła, że to nie­prawda, że chciała tylko dodać mi otu­chy, bo jestem taka bez­na­dziejna. To mnie wywyż­szała, to wdep­ty­wała w błoto”.

Zwie­rze­nia Carol wska­zują na pewną róż­nicę mię­dzy cha­rak­te­rem nar­cy­stycz­nym a oso­bo­wo­ścią bor­der­line. Acz­kol­wiek w przy­padku cha­rak­teru nar­cy­stycz­nego obraz wła­sny jest wiel­ko­ściowy, to nie wcho­dzi on w bez­po­średni kon­flikt z rze­czy­wi­sto­ścią, ponie­waż ni­gdy nie bywa spro­wa­dzany na zie­mię. Nato­miast osoba bor­der­line czuje się uwię­ziona pomię­dzy dwiema prze­ciw­staw­nymi wizjami – jest albo nie­za­prze­czalną wiel­ko­ścią, albo kom­plet­nym zerem. „Tajna” fan­ta­zja o wła­snej wiel­ko­ści staje się coraz bar­dziej nie­zbędna jako obrona przed groźbą zdra­dze­nia się ze swoją bez­war­to­ścio­wo­ścią. Słab­szy jest zatem kon­takt mię­dzy obra­zem wewnętrz­nym (fan­ta­zją) a praw­dzi­wym Ja, nawet jeśli wypo­wie­dzi pacjenta mają posmak skru­chy.

Muszę tu jesz­cze raz pod­kre­ślić, że róż­nice pomię­dzy poszcze­gól­nymi typami nar­cy­zmu są w głów­nej mie­rze kwe­stią jego nasi­le­nia. Nie­któ­rzy pacjenci bor­der­line pomimo swego poczu­cia niż­szo­ści i braku bez­pie­czeń­stwa osią­gają w pracy cał­kiem poważne suk­cesy. A wiele osób o cha­rak­te­rze nar­cy­stycz­nym pomimo ich maski wład­czo­ści i pew­no­ści sie­bie drę­czy poczu­cie wła­snej nie­do­sko­na­ło­ści. W takich wypad­kach można mieć wąt­pli­wo­ści co do wła­ści­wej dia­gnozy. Na szczę­ście ści­sła dia­gnoza nie jest konieczna, by móc roz­po­cząć lecze­nie, gdyż powin­ni­śmy leczyć pacjenta, a nie jego objawy. Dia­gnoza może nam jed­nak pomóc w lep­szym zro­zu­mie­niu sto­ją­cego za tymi obja­wami zabu­rze­nia oso­bo­wo­ści. Jeśli na przy­kład dia­gnoza mówi o cha­rak­te­rze nar­cy­stycz­nym, to możemy ocze­ki­wać, że pacjent będzie miał lepiej roz­wi­nięte ego i poczu­cie Ja niż ktoś z oso­bo­wo­ścią bor­der­line, a więc należy nieco prze­su­nąć punkt cięż­ko­ści tera­pii.

To roz­róż­nie­nie stwa­rza pewien pro­blem teo­re­tyczny auto­rom, któ­rzy postrze­gają nar­cyzm jako sku­tek nie­do­ro­zwoju ego. Jak wyja­śnia Master­son, „cho­ciaż repre­zen­ta­cje obiektu i Ja zle­wają się, to cha­rak­ter nar­cy­styczny zdaje się czer­pać z tego faktu korzy­ści dla roz­woju ego, który – jak się na ogół sądzi – może być jedy­nie rezul­ta­tem ich roz­dzie­le­nia”a11. Dla tych auto­rów wiel­ko­ścio­wość jest kon­ty­nu­acją dzie­cię­cego poczu­cia omni­po­ten­cji, które wynika z faktu, że dziecko nie potrafi wykształ­cić indy­wi­du­al­no­ści oddzie­lo­nej od pier­wot­nego obiektu miło­ści, czyli matki. Zle­wa­nie się repre­zen­ta­cji Ja i obiektu jest cha­rak­te­ry­styczne dla wcze­snego dzie­ciń­stwa. Zagad­nie­nie można ująć nastę­pu­jąco: jeśli na płasz­czyź­nie emo­cjo­nal­nej osoba o cha­rak­te­rze nar­cy­stycz­nym pozo­staje wciąż nie­mow­lę­ciem przy­wią­za­nym do matki, to jak wytłu­ma­czyć jej agre­sję, która jest skie­ro­wana ku światu zewnętrz­nemu i pozwala na osią­gnię­cia prze­kra­cza­jące moż­li­wo­ści oso­bo­wo­ści bor­der­line?

Ponie­waż przed­sta­wi­cieli wszyst­kich pię­ciu grup okre­ślamy jako „nar­cy­zów”, ter­min „cha­rak­ter nar­cy­styczny” może wywo­łać pewne zamie­sza­nie. Należy więc zazna­czyć, że będzie on uży­wany wyłącz­nie w odnie­sie­niu do tej jed­nej grupy (przyp. aut.). [wróć]

Róż­nicę mię­dzy ego i Ja wyja­śniam dokład­niej w roz­dziale 2 (przyp. aut.). [wróć]

Ter­minu „cha­rak­ter histe­ryczny” użył po raz pierw­szy Wil­helm Reich, by opi­sać struk­turę oso­bo­wo­ści kobiety odpo­wia­da­jącą męskiemu cha­rak­terowi fal­liczno-nar­cy­stycz­nemu (Ibi­dem, s. 189.). Ja rów­nież zasto­so­wa­łem go w tym zna­cze­niu, oma­wia­jąc typy cha­rak­teru w książce Język ciała (Zob. Ale­xan­der Lowen, Język ciała, Kosza­lin 2012.). Przy tej struk­tu­rze cha­rak­teru, podob­nie jak u fal­liczno-nar­cy­stycz­nego męż­czy­zny, uczu­cia mogą być nader inten­sywne, pro­wa­dząc do połą­cze­nia w oso­bo­wo­ści ele­men­tów histe­rycznych i nar­cy­stycz­nych. Siła tych ostat­nich, w połą­cze­niu z mniej­szą restryk­cyj­no­ścią współ­cze­snej kul­tury, nie pozwala tłu­mio­nym uczu­ciom naro­snąć aż do punktu wybu­chu (przyp. aut.). [wróć]

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Ten rodzaj oddzie­le­nia sta­nowi pod­sta­wowy mecha­nizm sto­jący za pro­ce­sem schi­zo­fre­nicz­nym. Peł­niej­sze i bar­dziej szcze­gó­łowe omó­wie­nie tej kon­cep­cji – patrz Ale­xan­der Lowen, Zdrada ciała, Kosza­lin 2012. [wróć]

The­odore I. Rubin, „Good­bye to Death and Cele­bra­tion of Life”, Event 1981, t. 2, nr 1, s. 64. [wróć]

Otto Kern­berg, Bor­der­line Con­di­tions and Patho­lo­gi­cal Nar­cis­sism, New York, Jason Aron­son 1975, s. 164. [wróć]

Ibi­dem, s. 231. [wróć]

Sig­mund Freud, „On Nar­cis­sism: An Intro­duc­tion” (1914) [w:] The Col­lec­ted Papers of Sig­mund Freud, t. 4, red. Ernest Jones, Lon­don, The Hogarth Press 1953, s. 30. [wróć]

Ibi­dem, s. 45 [wróć]

Michael Balint, The Basic Fault, New York, Brun­ner/Mazel 1979 (wyd. oryg. 1969), s. 20. [wróć]

Wil­helm Reich, Cha­rac­ter Ana­ly­sis, New York, Orgone Insti­tute Press 1959 (wyd. oryg. 1933), s. 201. [wróć]

Ibi­dem, s. 202. [wróć]

James F. Master­son, The Nar­cis­si­stic and Bor­der­line Disor­ders, New York, Brun­ner/Mazel 1981, s. 30. [wróć]

Ibi­dem, s. 12. [wróć]