D-Day. Bitwa o Normandię - Antony Beevor - ebook + książka

D-Day. Bitwa o Normandię ebook

Antony Beevor

0,0
74,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

6 czerwca 1944 brytyjscy i amerykańscy żołnierze rozpoczęli inwazję na Normandię.Ten dzień przeszedł do historii jako D-Day. Przeprowadzona na gigantyczną i bezprecedensową skalę operacja, w której wzięło udział niemal trzy miliony żołnierzy, stała się początkiem końca III Rzeszy.

Antony Beevor – brytyjski historyk, który zdobył sobie fanów na całym świecie książkami takimi jak Berlin 1945 czy Walka o Hiszpanię – dotarł do wielu nie znanych wcześniej materiałów. Autor kreśli fascynujący obrazinwazji, której rozmiary wywołały podziw Stalina. Dowodzone przez Eisenhowera wojska zaskoczyły Niemców, ale ci nie kapitulowali – dywizje Wehrmachtu iWaffen-SS podjęły rozpaczliwą próbę zaciekłej obrony. Efekt brutalnych walk wkrótce dotknął ludność cywilną, a północna Francja zamieniła się w krwawe piekło. Zwycięstwo okupione zostało ofiarą tak wielką, że nie pozwalało na beztroską radość i miało wpływ na późniejsze relacje pomiędzy Europą a Stanami Zjednoczonymi.

Beevor przedstawił te dramatyczne wydarzenia z rozmachem, którego nie powstydziłaby się niejedna hollywoodzka superprodukcja. W stylu, który czytelnicy znają z jego Stalingradu, pokazuje prawdziwe doświadczenie wojny.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 872

Data ważności licencji: 6/19/2027

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału

D-Day. The Battle for Normandy

Text copyright © Ocito Ltd, 2009

Projekt okładki

Marcin Słociński

Zdjęcie na okładce

Domena publiczna

Ze zbiorów Ministère de la défense nationale / Bibliothèque et Archives Canada

Mapy

© John Gilkes, 2009

Redaktor prowadzący

Katarzyna Ziębowicz-Tobolewska

Konsultacja merytoryczna

Maciej Gablankowski

Adiustacja

Anastazja Oleśkiewicz

Korekta

Barbara Gąsiorowska

Katarzyna Onderka

Indeks

Artur Czesak

Opracowanie typograficzne

Witold Siemaszkiewicz

Copyright © for the translation by Społeczny Instytut Wydawniczy Znak Sp. z o.o.

Copyright © for this edition by Społeczny Instytut Wydawniczy Znak Sp. z o.o., 2024

ISBN 978-83-240-9024-2

Znak Horyzont

www.znakhoryzont.pl

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak

ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]

Wydanie I, Kraków 2024

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotował Jan Żaborowski

Słowniczek

Gdy mowa o pułkach, trzeba pamiętać, że odniesienia do brytyjskich i kanadyjskich pułków wskazują na pojedynczy batalion. Natomiast amerykańskie i niemieckie pułki składały się zazwyczaj z trzech batalionów i miały rozmiary brygady.

BCRA (Bureau Central de Renseignements et d’Action)

służby generała Charles’a de Gaulle’a do operacji tajnych i specjalnych, na czele których stał pułkownik André Dewavrin, znany pod wojennym pseudonimem „Passy”

bocage

typowy dla Normandii krajobraz niewielkich pól otoczonych dużymi żywopłotami na nasypach, między którymi często biegną drogi

DUKW

amerykańska amfibia transportowa skonstruowana przez General Motors

FFI(Forces Françaises de l’Intérieur)

Francuskie Siły Wewnętrzne, organizacja ruchu oporu przypominająca armię, dowodzona z Londynu przez generała Pierre’a Koeniga

fifi

potoczne określenie członka FFI

FTP (Francs-Tireurs et Partisans)

Wolni Strzelcy i Partyzanci Francuscy, komunistyczny odłam ruchu oporu

hiwisi

niemiecki skrót od słowa Hilfsfreiwillige, oznaczającego ochotnika. Byli to przede wszystkim sowieccy jeńcy wojenni, których panujący w obozach jenieckich głód zmusił do pomocy niemieckiej armii. Nieliczni byli całkowicie oddani swoim nowym niemieckim panom. Pojmani przez aliantów, zostali przekazani Stalinowi. Część z nich następnie rozstrzelano, ale większość zmarła w łagrach

Jedburgh

trzyosobowe drużyny amerykańsko-brytyjsko-francuskie, składające się z dwóch oficerów i radiotelegrafisty, zrzucane do Francji przed bitwą o Normandię i w jej trakcie; ich zadaniem było szkolenie ruchu oporu i doradzanie mu

kübelwagen

wyprodukowany przez Volkswagena, używany przez Wehrmacht nieco większy i cięższy odpowiednik jeepa

LCT (Landing Craft Tank)

barka desantowa

LST (Landing Ship Tank)

okręt desantowy

landser

niemiecki zwyczajny żołnierz, choć zazwyczaj określenie to odnosi się do doświadczonych żołnierzy piechoty

OB „Zachód” (Oberbefehlshaber „West”), czyli Najwyższe Dowództwo „Zachód”

określenie kwatery głównej feldmarszałka Gerda von Rundstedta (a później feldmarszałka Günthera-Hansa von Klugego) w Saint-Germain-en-Laye pod Paryżem

OKH (Oberkommando des Heeres)

Naczelne Dowództwo Armii, które w praktyce było odpowiedzialne za front wschodni

OKW (Oberkommando der Wehrmacht)

Najwyższe Dowództwo Wehrmachtu, kierujące wszystkimi teatrami wojny, zwłaszcza OB „Zachód” podczas bitwy o Normandię

ORA (Organisation de Résistance de l’Armée)

Organizacja Ruchu Oporu w Armii, najbardziej konserwatywny odłam ruchu oporu wywodzący się od francuskich oddziałów, które stacjonowały w tzw. wolnej strefie po upadku Francji w 1940 roku. Utworzona w styczniu 1943 po zajęciu przez Niemców strefy zdemilitaryzowanej

OSS (Office of Strategic Services)

Biuro Służb Strategicznych, amerykański odpowiednik SOE

Ostbataillon

batalion utworzony z Osttruppen

Osttruppen

„żołnierze wschodni”, byli sowieccy jeńcy, przede wszystkim z ROA Andrieja Własowa, którzy służyli w niemieckich mundurach i pod niemieckimi oficerami jako podoficerowie we Francji

pancerfaust

prosta i skuteczna ręczna wyrzutnia granatów przeciwpancernych masowo produkowana dla niemieckiej piechoty

„Peep”

potoczne określenie jeepa, początkowo słowem „jeep” określano także jeden z rodzajów wozów dowodzenia

PIAT (Projector Infantry Anti-Tank)

brytyjska ręczna broń przeciwpancerna, mniej skuteczna od amerykańskiej bazooki; niższej jakości brytyjski odpowiednik bazooki

ROA (Russkaja Oswoboditielnaja Armia)

Rosyjska Armia Wyzwoleńcza złożona z byłych czerwonoarmistów pod wodzą generała Andrieja Własowa

SAS (Special Air Service)

Specjalne Jednostki Lotnicze, brytyjskie oddziały specjalne, w czasie inwazji na Europę w ich skład wchodziło kilka brygad, w tym dwie francuskie i jedna belgijska

SHAEF (Supreme Headquarters Allied Expeditionary Force)

Naczelne Dowództwo Alianckich Sił Ekspedycyjnych

SOE (Special Operations Executive)

Kierownictwo Operacji Specjalnych, organizacja założona przez Churchilla w 1940 roku, mająca zachęcać do oporu w okupowanej przez Niemcy Europie

Tabela porównawcza stopni i rang w armiach amerykańskiej, brytyjskiej i niemieckiej oraz Waffen-SS znajduje się na stronie internetowej autora: www.antonybeevor.com.

Wykaz skrótów używanych w przypisach

ADdC Archives Départementales du Calvados, Caen

AdM Archives de la Manche, Saint-Lô

AFRHA Air Force Research Historical Agency, Maxwell Air Force Base, Alabama

AHB Air Historical Branch, Ministry of Defence, Northwood

AN Archives Nationales, Paryż

AVP Archives de la Ville de Paris

AWPRF Archiw Wnieszniej Politiki Rossijskoj Fiedieracyi, Moskwa

BA-MA Bundesarchiv-Militärarchiv, Fryburg Bryzgowijski

BD Bruce Diary, Papers of David Bruce, Virginia Historical Society, Richmond, Virginia

BfZ-SS Bibliothek für Zeitgeschichte, Sammlung Sterz, Stuttgart

CAC Churchill Archive Centre, Churchill College, Cambridge

CMH Center of Military History, Waszyngton

CRHQ Centre de Recherche d’Histoire Quantitative, Université de Caen

CWM/MCG Canadian War Memorial / Memorial canadien de la Guerre

DDEL Dwight D. Eisenhower Library, Abilene, Kansas

DTbA Deutches Tagebucharchiv, Emmendingen

DWS Department of War Studies, Royal Military Academy Sandhurst

ETHINT European Theater Historical Interrogations, 1945, USAMHI

FMS Foreign Military Studies, USAMHI

HP Harris Papers, RAF Museum, Hendon

IfZ Archiv des Instituts für Zeitgeschichte, Monachium

IHTP-CNRS Raporty niemieckiego gubernatora wojskowego we Francji oraz streszczenia raportów francuskich prefektów z lat 1940–1944, wydane przez Deutsches Historisches Institut w Paryżu oraz Institut d’Histoire du Temps Présent, konsultanci: Regina Delacor, Jürgen Finger, Peter Lieb, Vincent Viet and Florent Brayard

IMT International Military Tribunal

IWM archiwa Imperial War Museum, Londyn

LofC Library of Congress, The Veterans’ History Project, Waszyng­ton

LHCMA Liddell Hart Centre for Military Archives

MdC archiwa Memorial de Caen, Normandia

MHSA Montana Historical Society Archives

NA II National Archives II, College Park, Maryland

NAC/ANC National Archives of Canada / Archives nationales du Canada

NWWIIM-EC National World War II Museum, archiwum Eisenhower Center, Nowy Orlean

OCMH-FPP Office of the Chief of Military History, Forrest Pogue Papers, notatki z wywiadów Forresta C. Pogue’a dla „Supreme Command”, Waszyngton, 1954, obecnie w USAMHI

PDDEThe Papers of David Dwight Eisenhower, t. 3: The War Years, red. Alfred D. Chandler, Baltimore 1970

PP Portal Papers, Christ Church Library, Oxford

ROHA Rutgers Oral History Archive

SHD-DAT Service Historique de la Défense, Département de l’Armée de Terre, Vincennes

SODP Senior Officers’ Debriefing Programme, US Army War College, Carlisle, Pensylwania

SWWEC archiwum Second World War Experience Centre, Horsforth, Leeds

TNA The National Archives (wcześniej Public Record Office), Kew

USAMHI United States Army Military History Institute, US Army War College, Carlisle, Pensylwania

WLHUM Wellcome Library for the History and Understanding of Medicine, Londyn

WWII VS World War II Veterans’ Survey, USAMHI

Poza tym w książce wykorzystano dzienniki następujących osób:

podpułkownika Stanleya Christophersona, Sherwood Rangers Yeomanry

porucznika Williama Helma, 210. Szpital Polowy, 177. brygada, 59. Dywizja Piechoty

kapitana Mylesa Hildyarda, oficera wywiadu przy 7. Dywizji Pancernej

porucznika T.T. Ritsona, RHA (Research Historical Agency)

1

Decyzja

Southwick House to duży budynek w dziewiętnastowiecznym stylu regencji, ozdobiony stiukami i kolumnadą. Na początku czerwca 1944 roku położona osiem kilometrów dalej na południe baza marynarki wojennej w Portsmouth i przylegające do niej kotwicowiska zatłoczone były statkami wszelkich rozmiarów i rodzajów – szare okręty wojenne, transportowce i setki barek desantowych stały jedne przy drugich. D-Day wyznaczono na poniedziałek 5 czerwca i okrętowanie już się rozpoczęło.

W czasie pokoju Southwick byłoby idealną scenerią dla powieści Agathy Christie, ale w 1940 roku zajęła je Królewska Marynarka Wojenna. Przylegający do posiadłości park szpeciły teraz rzędy baraków Nissena, namioty i żużlowe ścieżki. To właśnie tu mieściła się kwatera główna admirała sir Bertrama Ramsaya, naczelnego dowódcy marynarki podczas inwazji na Europę, a także wysunięty punkt dowodzenia Naczelnego Dowództwa Alianckich Sił Ekspedycyjnych (Supreme Headquarters Allied Expeditionary Force – SHAEF). Na grzbiecie Portsdown ustawiono artylerię przeciwlotniczą mającą bronić przed Luftwaffe samego Southwick i znajdujących się poniżej niego stoczni.

Pogoda w południowej Anglii była upalna i sucha. 29 maja temperatura przekraczała 38 stopni Celsjusza, ale meteorolodzy z kwatery głównej generała Dwighta D. Eisenhowera byli niespokojni. Przewodził im doktor James Stagg, wysoki, patykowaty Szkot o szczupłej twarzy ozdobionej eleganckim wąsem. Stagg, najlepszy w kraju cywilny ekspert w dziedzinie meteorologii, został właśnie mianowany pułkownikiem Królewskich Sił Powietrznych (Royal Air Force – RAF) – zyskał dzięki temu konieczny autorytet u wojskowych, nienawykłych do ludzi z zewnątrz.

Od kwietnia Eisenhower sprawdzał Stagga i jego ludzi, żądając od nich co poniedziałek trzydniowych prognoz pogody, weryfikowanych potem w ciągu tygodnia. W czwartek 1 czerwca, dzień przed planowanym wypłynięciem okrętów ze Scapa Flow u północno-zachodnich wybrzeży Szkocji, stacje meteorologiczne odnotowały głębokie niże nad północnym Atlantykiem. Wzburzone wody kanału La Manche mogłyby zagrozić barkom desantowym, nie mówiąc już o stłoczonych na nich żołnierzach. Niskie chmury i zła widoczność były kolejnym zagrożeniem, bo żeby lądowanie się powiodło, alianckie siły powietrzne i marynarka musiały zniszczyć niemieckie stanowiska artyleryjskie i obronne na wybrzeżu. Okrętowanie 135 tysięcy żołnierzy pierwszego rzutu już się rozpoczęło i miało się zakończyć za dwa dni.

Stagg był zniecierpliwiony brakiem porozumienia między różnymi brytyjskimi i amerykańskimi zespołami meteorologicznymi. Wszyscy otrzymali te same raporty ze stacji meteorologicznych, ale wyniki analiz były bardzo różne. Szkot nie mógł się do tego przyznać, powiedział więc generałowi Haroldowi R. Bullowi, zastępcy szefa sztabu Eisenhowera, że „sytuacja jest trudna i skomplikowana”.

– Na miłość boską, Stagg – wściekał się Bull. – Zrób z tym coś do rana, zanim pójdziesz na naradę do dowódcy. Generał Eisenhower ma już dosyć zmartwień.

Stagg wrócił do swojego baraku, żeby znów przejrzeć wykresy i po raz kolejny skonsultować się z innymi meteorologami1.

Eisenhower miał przed D-Day również inne powody do niepokoju. Na pozór spokojny, szerokim uśmiechem witał każdego niezależnie od rangi, ale palił po cztery paczki cameli dziennie. Zapalał papierosa, zostawiał go żarzącego się w popielniczce, wstawał nagle, spacerował po pokoju i zapalał następnego. Niezliczone dzbanki kawy z pewnością nie koiły rozstrojonych nerwów2.

Przesunięcie inwazji było ryzykowne. 175 tysięcy żołnierzy pierwszych dwóch rzutów nie mogło gnieść się na miotanych przez wzburzone fale łodziach i barkach desantowych, nie tracąc bojowego ducha. Okręty wojenne i statki zaopatrzenia mające przypłynąć do brytyjskich brzegów przez kanał La Manche nie mogły zostać zawrócone więcej niż raz bez konieczności dodatkowego tankowania. Znacznie wzrosłyby przy tym szanse zauważenia ich przez niemieckie rozpoznanie lotnicze.

Tajność operacji była największą troską generała. Znaczną część południowego wybrzeża pokrywały długie i wąskie obozy wojskowe nazywane „kiełbaskami”, w których uczestnicy inwazji mieli być całkowicie odcięci od świata zewnętrznego. Pewna liczba żołnierzy przeciskała się jednak pod ogrodzeniami z drutu kolczastego na ostatniego drinka do pubu lub żeby pożegnać się jeszcze raz z dziewczyną albo z żoną. Możliwości przecieków na wszystkich szczeblach były niezliczone. Amerykański generał sił powietrznych został w atmosferze skandalu odesłany do domu, po tym jak w czasie koktajlu w Claridges napomknął o dacie operacji „Overlord”. Teraz Eisenhower obawiał się, że ktoś zauważy nieobecność na Fleet Street dziennikarzy odwołanych do towarzyszenia siłom desantowym.

Wszyscy w Wielkiej Brytanii wiedzieli, że D-Day nieuchronnie się zbliża, zdawali sobie z tego sprawę również Niemcy, ale nieprzyjaciel nie mógł się dowiedzieć, gdzie i kiedy dokładnie rozpocznie się lądo­wanie. Od 17 kwietnia cenzurowano komunikację zagranicznych dyplomatów, ściśle kontrolowano również wszystkich przekraczających granicę. Na szczęście brytyjskie służby bezpieczeństwa schwytały niemal wszystkich niemieckich agentów w Wielkiej Brytanii. Większość z nich przesyłała teraz mylne informacje swoim poprzednim mocodawcom. System podwójnych agentów, znany pod nazwą Double Cross, nadzorowany przez Komitet Dwudziestu, służył wywołaniu jak największego „szumu informacyjnego”, zgodnie z głównym założeniem planu „Fortitude”. Był to najambitniejszy w dziejach wojskowości podstęp, zakrojony na skalę większą niż przygotowywana w tym samym czasie przez Armię Czerwoną maskirowka, mająca ukryć prawdziwy cel operacji „Bagration” – letniej ofensywy, podczas której Stalin zamierzał otoczyć i rozbić niemiecką Grupę Armii „Środek” na Białorusi.

Plan „Fortitude” miał kilka aspektów. Celem „Fortitude Północ”, opartego na rzekomo stacjonujących w Szkocji jednostkach brytyjskiej 4. Armii, było stworzenie wrażenia przygotowań do ataku na Norwegię i zatrzymanie niemieckich dywizji w tym kraju. Główna uwaga skupiała się jednak na „Fortitude Południe”, mającym przekonać Niemców, że ewentualne lądowanie w Normandii będzie zakrojoną na szeroką skalę akcją dywersyjną, mającą odciągnąć niemieckie rezerwy od najwęższego miejsca kanału, znajdującej się między Dover a Calais Cieśniny Kaletańskiej. Niemcy mieli uwierzyć, że inwazja rozpocznie się między Boulogne i ujściem Sommy w drugiej połowie lipca. Wyimaginowana „1. Grupa Armii Stanów Zjednoczonych” dowodzona przez generała George’a S. Pattona, budzącego największy lęk Niemców, szczyciła się jedenastoma dywizjami stacjonującymi w południowo-wschodniej Anglii. Iluzję uwiarygodniały atrapy samolotów, nadmuchiwane czołgi i dwieście pięćdziesiąt fałszywych barek desantowych. Oprócz prawdziwych jednostek tworzono też wymyślone formacje, na przykład 2. Brytyjską Dywizję Powietrznodesantową. Żeby złudzenie było pełniejsze, dwa rzekome sztaby korpusów utrzymywały między sobą ciągłą łączność radiową3.

Jednym z najważniejszych podwójnych agentów pracujących dla wywiadu brytyjskiego w ramach „Fortitude Południe” był Katalończyk Juan Pujol, kryptonim „Garbo”. Razem z nadzorującym jego działania pracownikiem brytyjskiej służby bezpieczeństwa stworzył siatkę dwudziestu siedmiu wymyślonych informatorów i zasypywał komórkę niemieckiego wywiadu w Madrycie meldunkami ostrożnie fabrykowanymi w Londynie. W miesiącach poprzedzających D-Day wysłano około pięciuset depesz radiowych. Znalazły się w nich szczegóły, które stopniowo układały się w zaaranżowaną przez Komitet Dwudziestu całość mającą przekonać Niemców, że główne uderzenie nastąpi później przez Cieśninę Kaletańską4.

Obmyślano również inne podstępy mające powstrzymać Niemców przed przerzuceniem do Normandii sił z pozostałych regionów Francji. Celem operacji „Ironside” było stworzenie wrażenia, że dwa tygodnie po pierwszych lądowaniach rozpocznie się druga inwazja na zachodnie wybrzeże Francji, tym razem bezpośrednio ze Stanów Zjednoczonych i Azorów. Żeby Niemcy mieli się nad czym głowić i nie przesunęli 11. Dywizji Pancernej z okolic Bordeaux na północ do Normandii, podwójna agentka w Wielkiej Brytanii znana pod kryptonimem „Bronx” wysłała do swojej niemieckiej kontrolerki w Banco Espirito Santo w Lizbonie następującą zaszyfrowaną wiadomość: Envoyez vite cinquante livres. J’ai besoin pour mon dentiste5. Oznaczało to, że lądowanie nastąpi w Zatoce Biskajskiej około 15 czerwca. Luft­waffe, wyraźnie obawiając się desantu w Bretanii, nakazała natychmiastowe zniszczenie czterech lotnisk na wybrzeżu. Pod koniec maja zorganizowano jeszcze jedną operację dywersyjną o kryptonimie „Copperhead” – aktor podobny do generała Montgomery’ego odwiedził Gibraltar i Algier, żeby stworzyć pozory planowanego ataku na wybrzeże śródziemnomorskie6.

Bletchley Park, położony osiemdziesiąt kilometrów na północny zachód od Londynu ściśle tajny kompleks, gdzie deszyfrowano komunikację wroga, na potrzeby operacji „Overlord” przyjął 22 maja nowy system nasłuchu. Eksperci byli gotowi złamać szyfr każdej ważnej informacji w chwili, w której udało się ją przechwycić7. Dzięki temu mogli również sprawdzić, jakie rezultaty przynosiła dezinformacja prowadzona w ramach „Fortitude” przez najważniejszych podwójnych agentów: Pujola, Duska Popowa (kryptonim „Tricycle”) i Romana Garby-Czerniawskiego. 22 kwietnia w Bletchley odczytano niemiecką wiadomość mówiącą o „4. Armii”, której kwatera główna mieściła się w okolicach Edynburga, i o dwóch jej korpusach stacjonujących w Stirling i Dundee. Jak wynikało z innych rozszyfrowanych depesz, Niemcy byli przekonani, że 52. Dywizja Piechoty (Lowland) przygotowywała się do uderzenia na Norwegię.

Z przechwyconej w maju komunikacji wroga wynikało, że hitlerowcy przeprowadzili ćwiczenia na wypadek inwazji na odcinku między Ostendą a Boulogne. Wreszcie 2 czerwca specjaliści z Bletchley uznali, iż mogą zameldować: „Z najnowszych danych wynika, że nieprzyjaciel uznaje alianckie przygotowania za zakończone. Spodziewa się początkowego lądowania w Normandii lub Bretanii, a potem głównego uderzenia przez Cieśninę Kaletańską”. Wyglądało na to, że Niemcy rzeczywiście dali się złapać na haczyk planu „Fortitude”8.

Wczesnym rankiem 2 czerwca Eisenhower przeniósł się do przyczepy ukrytej pod siatkami maskującymi na terenie Southwick. Nazywał ją swoim „wozem cyrkowym”, a kiedy nie odbywał narad i nie wizytował oddziałów, próbował się odprężyć, czytając w łóżku westerny i paląc papierosy9.

O dziesiątej rano Stagg przedstawił generałowi i pozostałym zebranym w bibliotece Southwick House dowódcom najświeższą prognozę pogody. Meteorolodzy nadal nie mogli dojść do porozumienia, przede wszystkim z powodu nadmiernie optymistycznych analiz pewnego synoptyka z SHAEF, Stagg nie był więc w stanie podać jednoznacznej zapowiedzi. Wiedział jednak, że przed wieczorną naradą będzie musiał wyrobić sobie zdecydowaną opinię na temat pogorszenia się pogody przez sobotę i niedzielę. Na decyzję o kontynuowaniu albo przerwaniu przygotowań było niewiele czasu.

Na tej samej porannej naradzie marszałek sił powietrznych sir Trafford Leigh-Mallory, naczelny dowódca lotnictwa sprzymierzonych, przedstawił plan „zbombardowania szlaków transportowych w pewnej odległości od wybrzeża, żeby uniemożliwić albo utrudnić ruchy wojsk nieprzyjaciela”. Zapytał, czy może podjąć te działania, „biorąc pod uwagę nieuniknione ofiary wśród ludności cywilnej”. Eisenhower wyraził zgodę, uznając bombardowania za „operacyjną konieczność”. Postanowiono zrzucić ulotki, żeby ostrzec Francuzów10.

Los francuskich cywilów był tylko jednym z wielu zmartwień alianckiego dowództwa. Jako wódz naczelny, Eisenhower musiał łagodzić polityczną i personalną rywalizację, utrzymując równocześnie swój autorytet wśród sprzymierzonych. Był lubiany przez marszałka sir Alana Brooke’a, szefa Imperialnego Sztabu Generalnego, i generała sir Bernarda Montgomery’ego, głównodowodzącego 21. Grupy Armii, jednak żaden z nich nie oceniał go wysoko jako żołnierza. „Nie można wątpić, że Ike zrobi wszystko, co w jego mocy, by utrzymać jak najlepsze stosunki między Brytyjczykami i Amerykanami – zanotował Brooke w swoim dzienniku – ale równie oczywiste jest, że nie ma pojęcia o strategii i zupełnie nie nadaje się na stanowisko naczelnego wodza, jeśli wziąć pod uwagę prowadzenie wojny”. Po wojnie Monty powiedział o Eisenhowerze z typową dla siebie zwięzłością: „Miły facet, kiepski żołnierz”11.

Opinie te nie były z pewnością sprawiedliwe. Eisenhower wykazał się trafnością sądu przy wszystkich kluczowych decyzjach w czasie lądowania w Normandii, a jego umiejętności dyplomatyczne pozwoliły utrzymać kruchy sojusz. Już choćby to było nie lada wyczynem. Sam Brooke przyznał potem, że „narodowe okulary wykoślawiają strategiczną perspektywę”. A poza tym nawet generał George S. Patton nie był osobą tak trudną w kontaktach jak Monty, który miał swojego najwyższego dowódcę w niewielkim poszanowaniu. Gdy spotkali się po raz pierwszy, zrugał Eisenhowera za palenie w jego obecności. Eisenhower był człowiekiem na tyle dużego formatu, że nie brał podobnych rzeczy do siebie, ale wielu jego amerykańskich podwładnych uważało, że powinien być bardziej wymagający w stosunku do Brytyjczyków12.

Generał Montgomery, którego kwalifikacji jako doskonałego zawodowego żołnierza i pierwszorzędnego szkoleniowca nie można podważyć, był jednak zdumiewająco zarozumiały, przypuszczalnie z powodu jakiegoś kompleksu niższości. W lutym, mówiąc o swoim słynnym berecie, powiedział osobistemu sekretarzowi króla Jerzego VI: „Moje nakrycie głowy jest warte tyle co trzy dywizje. Żołnierze widzą mnie z daleka. Mówią: »Tam jest Monty«, a potem mogą pokonać każdego”. Jego poczucie wyższości było niemal komiczne i nie tylko Amerykanie uważali, że swoją reputację w dużej mierze zawdzięczał uwielbieniu brytyjskiej prasy. „Monty – zauważył Basil Liddell Hart – jest chyba bardziej popularny wśród cywilów niż wśród żołnierzy”13.

Montgomery był rasowym showmanem i zazwyczaj potrafił zarazić żołnierzy pewnością siebie, ale nie zawsze spotykał się z entuzjastycznym przyjęciem. W lutym, kiedy powiedział żołnierzom pułku lekkiej piechoty z Durham, że w czasie inwazji będą w pierwszym rzucie, rozległ się głośny jęk. Właśnie wrócili po ciężkich walkach w rejonie Morza Śródziemnego i dostali bardzo krótkie przepustki. Uważali, że powinny ich zastąpić inne dywizje, które nigdy jeszcze nie opuszczały Wysp Brytyjskich. „Niech durhamów znowu krew zaleje – mówili. – Zawsze to samo, niech krew zaleje durhamów”. Kiedy Montgomery odjeżdżał, żołnierze mieli ustawić się wzdłuż drogi, żeby go pozdrowić, żaden jednak nie ruszył się z miejsca. Starsi oficerowie byli wściekli i zażenowani14.

Monty uparł się, żeby doświadczone jednostki wzmocniły niewypróbowane jeszcze w boju dywizje, ale jego pomysł spotkał się z dużą niechęcią pustynnych weteranów. Walczyli za granicą nawet po cztery lata i uważali, że teraz kolej na inne, a szczególnie te dywizje, które nie widziały jeszcze żadnego pola walki. Kilka pułków byłej 8. Armii przebywało poza krajem od sześciu lat, a jeden lub dwa jeszcze dłużej. Ich niechęć podsycały też czekające na nich żony i ukochane.

Żołnierze amerykańskiej 1. Dywizji, znanej jako Big Red One (Wielka Czerwona Jedynka), również narzekali, kiedy po raz kolejny kazano im stanąć na czele ataku, tym razem na plażę, ale ich doświadczenie było bardzo potrzebne. Raport z 8 maja oceniał stan prawie wszystkich pozostałych amerykańskich formacji jako „niezadowa­lający”15. Amerykańscy starsi oficerowie zabrali się do roboty i wykorzystali kilka ostatnich tygodni na intensywne szkolenie żołnierzy. Eisenhower był zadowolony ze znacznej poprawy wyszkolenia i w duchu dziękował Bogu, że inwazję przesunięto z początku maja na początek czerwca.

W strukturach alianckiego dowództwa były też inne tarcia. Zastępca Eisenhowera na stanowisku naczelnego wodza marszałek sił powietrznych sir Arthur Tedder nie znosił Montgomery’ego, sam zaś był nielubiany przez Winstona Churchilla. Generał Omar Bradley, dowódca amerykańskiej 1. Armii (a dokładniej: Grupy Armii), pochodzący z biednej rolniczej rodziny z Missouri, miał twarz „prostaczka” i w przydziałowych okularach nie wyglądał jak rasowy żołnierz. Był za to „pragmatyczny, niezrażony, na pozór pozbawiony ambicji, nieco apatyczny, nie było w nim żadnej ekstrawagancji ani ostentacji, nigdy też nie doprowadzał nikogo do furii”. Poza tym był sprytnym dowódcą kierującym się koniecznością wykonania zadania. Na zewnątrz okazywał Montgomery’emu szacunek, ale trudno byłoby znaleźć dwóch mniej do siebie podobnych ludzi16.

Stosunki Bradleya z Eisenhowerem układały się jak najlepiej, nie podzielał jednak tolerancji najwyższego dowódcy dla „tego świra” George’a Pattona. Tak naprawdę Bradley z trudem krył nieufność wobec ekscentrycznego kawalerzysty z Południa. Patton, religijny, a zarazem wulgarny, lubił prowokować żołnierzy swoimi wypowiedziami. „Dobrze to sobie zapamiętajcie – powiedział im kiedyś – jeszcze nigdy żaden sukinsyn nie wygrał wojny, umierając za swój kraj. Żeby wygrać, trzeba zmusić tamtych cholernych sukinsynów, żeby umarli za swój”. Nie ma wątpliwości, że Patton nigdy nie wsławiłby się w normandzkiej kampanii bez poparcia Eisenhowera w krytycznych momentach. Kierowanie zespołem tak bardzo różnych ludzi i utrzymanie ich razem było jego wielkim osiągnięciem.

Zarzewiem najnowszego sporu, który rozgorzał w związku z powszechnym rozgorączkowaniem przed D-Day, był marszałek Leigh--Mallory. Marszałek, który „wszystkich wkurzał” i potrafił wyprowadzić z równowagi nawet Eisenhowera17, doszedł nagle do przekonania, że dwie amerykańskie dywizje powietrznodesantowe, które miały zostać zrzucone na półwyspie Cotentin, pójdą na pewną rzeź. Wielokrotnie domagał się odwołania tego kluczowego dla obrony zachodniego skrzydła elementu operacji „Overlord”. Eisenhower powiedział Leigh-Mallory’emu, żeby przedstawił swoje zastrzeżenia na piśmie. Potem, po uważnym namyśle i z pełnym poparciem Montgomery’ego, odrzucił je.

Eisenhower pomimo stanu swoich nerwów i ogromu spoczywającej na nim odpowiedzialności zachowywał zdroworozsądkową filozoficzną postawę. Został wybrany do podejmowania ostatecznych decyzji, musiał więc je podjąć i ponieść konsekwencje. Z największą decyzją, wiedział o tym aż za dobrze, miał się właśnie zmierzyć. Całkiem dosłownie to od niego zależał los tysięcy żołnierzy. W sekrecie nawet przed swoimi najbardziej zaufanymi adiutantami Eisenhower przygotował krótkie oświadczenie na wypadek klęski: „Desant w okolicy Cherbourga i Hawru nie znalazł wystarczającego punktu oparcia, dlatego zdecydowałem się na wycofanie żołnierzy. Decyzję o przeprowadzeniu ataku w tym miejscu i o tej porze podjąłem na podstawie najlepszych dostępnych informacji. Żołnierze, siły powietrzne i marynarka wypełnili swój obowiązek odważnie i z całym poświęceniem. Jeżeli ktokolwiek tu zawinił, osobą tą jestem ja”18.

Choć ani Bradley, ani Eisenhower nie mogli głośno tego przyznać, najtrudniejszy miał być desant na plaży Omaha. Cel amerykańskich 1. i 29. Dywizji Piechoty został rozpoznany przez brytyjskie Oddziały Rozpoznania Plaż i Pilotowania Ataku Operacji Połączonych (COPP – Combined Operations Beach Reconnaissance and Assault Pilotage Parties). W drugiej połowie stycznia miniaturowy okręt podwodny X-20 został podholowany w pobliże normandzkiego wybrzeża przez uzbrojony trawler. Generał Bradley poprosił, żeby po sprawdzeniu plaż przewidzianych dla sił brytyjskich i kanadyjskich COPP sprawdziły również plażę Omaha, by upewnić się, że przejadą po niej czołgi. Kapitan Scott-Bowden, saper, i sierżant Bruce Ogden-Smith ze Special Boat Section (Specjalnej Sekcji Łodzi) podpłynęli do brzegu, każdy uzbrojony tylko w komandoski nóż i samopowtarzalnego colta kaliber 45 mm. Zabrali także półmetrowe świdry ziemne i bandoliery z pojemnikami na próbki. Morze było wyjątkowo spokojne i o mały włos nie odkryli ich niemieccy wartownicy.

Dzień po powrocie Scott-Bowden został wezwany do Londynu przez kontradmirała. Do Norfolk House przy St James’s Square przybył zaraz po lunchu. Tam, w długim pokoju jadalnym, na którego ścianach wisiały pozasłaniane mapy, stanął przed sześcioma admirałami i pięcioma generałami, wśród których był między innymi generał Bradley. Amerykanin szczegółowo wypytywał Scotta-Bowdena o nośność plaży.

– Sir, proszę mi wybaczyć – powiedział Scott-Bowden na odchodnym – ale ta plaża jest straszna i na pewno pochłonie wiele ofiar.

Bradley położył mu rękę na ramieniu i odpowiedział:

– Wiem o tym, chłopcze, wiem.

Omaha była po prostu jedyną plażą, na której można było wy­lądować pomiędzy brytyjskim sektorem po lewej i plażą Utah po prawej19.

Kiedy tylko rozpoczęło się okrętowanie żołnierzy, ludność cywilna rzuciła się ich żegnać. „Gdy wyruszaliśmy – zanotował pewien młody amerykański saper zakwaterowany u brytyjskiej rodziny – [wszyscy] płakali, jakbyśmy byli ich dziećmi. Wzruszyło nas to. Opinia publiczna najwyraźniej całkiem sporo wiedziała o tym, co się działo”20.

Oczywiście nie sposób było utrzymać tajemnicy. „Kiedy przechodziliśmy przez Southampton – pisał brytyjski żołnierz z pułku pancernego – ludzie zgotowali nam wspaniałe powitanie. Gdy się zatrzymywaliśmy, częstowali nas herbatą i ciastkami, ku wielkiej konsternacji żandarmów eskortujących kolumnę odpowiedzialnych za niedopuszczenie do jakichkolwiek kontaktów między cywilami a żołnierzami”21.

Większość wojskowych przewieziono ciężarówkami, ale niektóre brytyjskie jednostki szły pieszo, a podczas marszu ćwiekowane podeszwy butów z hukiem uderzały o drogę. Starzy ludzie przyglądali im się z przydomowych ogródków, często ze łzami w oczach, bo pamiętali, jak poprzednie pokolenie maszerowało do okopów we Flandrii. Hełmy mieli podobne, lecz mundury zupełnie inne. Poza tym nie nosili już owijaczy, tylko płócienne ochraniacze, które pasowały do reszty parcianego oporządzenia: pasa, szelek, ładownic i tornistra. Karabiny i bagnety też się zmieniły, różnica nie była jednak aż tak wyraźna.

Żołnierze wiedzieli, że D-Day się zbliża, kiedy zaproponowano im dwudziestoczterogodzinne przepustki. Dla najmniej chętnych do działania była to ostatnia szansa, żeby zniknąć albo się upić. Wielu przepadało przed inwazją na jakiś czas, ale jawne dezercje były stosunkowo nieliczne. Większość wracała, żeby „być ze swoimi kolegami”, kiedy zacznie się inwazja. Pragmatyczni dowódcy nie chcieli pozbywać się ludzi, zamykając ich w wojskowych więzieniach. Woleli dać im szansę zrehabilitowania się w walce.

Rekruci zauważyli też, że oficerowie nagle zaczęli bardziej się o nich troszczyć. W obozach organizowano projekcje filmowe. Zwiększono przydziały piwa, a z głośników płynęła taneczna muzyka. Bardziej cynicznym nie umknęło, że kwatermistrze nagle stali się bardzo hojni – zły znak. Poeta Keith Douglas, dwudziestoczteroletni kapitan z pułku Sherwood Rangers Yeomanry, napisał do Edmunda Blundena, poety z czasów poprzedniej wojny: „Zostałem utuczony na rzeź, a teraz po prostu czekam, aż się zacznie”22. Douglas należał do tych, którzy mieli silne przeczucie nieuchronnej śmierci i dzielili się swoimi obawami z najbliższymi przyjaciółmi. Zdumiewające jest, jak wielu z tych wrażliwców miało rację – być może zresztą takie przekonanie staje się proroctwem, które samo się wypełnia. W ostatnią niedzielę Douglas poszedł do kościoła na procesję. Szedł za pułkowym kapelanem, który zapamiętał, że poeta pogodził się z nadchodzącą śmiercią i nie rozpaczał z tego powodu. Według jednego z oficerów, był fatalistą, bo uważał, że wykorzystał już swój przydział szczęścia w czasie walk na pustyni.

Żołnierze z trudem znosili oczekiwanie i chcieli, żeby najgorsze było już za nimi. „Wszyscy są zdenerwowani, ale udają, że nie dzieje się nic nadzwyczajnego – komentował amerykański żołnierz piechoty. – Taka poza bywa pomocna”23 – dodał. Wielu myślało o swoich dziewczynach. Niektórzy pośpiesznie się ożenili, by mieć pewność, że gdyby stało się najgorsze, ukochana dostanie rentę. Pewien amerykański poborowy zapakował cały swój żołd i wysłał do jubilera, żeby jego narzeczona, Angielka, wybrała sobie ślubną obrączkę – mieli się pobrać po jego powrocie z frontu. Był to czas ogromnego emocjonalnego napięcia. „Kobiety, które przychodzą żegnać swoich wybranych – zauważyła jakiś czas wcześniej londyńska dziennikarka – prawie zawsze idą aż na sam koniec peronu i z wymuszonym uśmiechem machają ukochanym na pożegnanie, kiedy pociąg odjeżdża”24.

Byli też tacy, którzy nie wytrzymali napięcia. „Pewnej nocy – wspominał członek amerykańskiej 1. Dywizji Piechoty – jeden z żołnierzy nałożył dwa bandoliery z amunicją i granatami ręcznymi, wziął karabin i wyszedł. Nikt go nie widział, ale kiedy zauważyli, że zniknął, wszczęli poszukiwania. Znaleźli go. Nie chciał się poddać, więc został zabity. Nigdy się nie dowiedzieliśmy, czy po prostu nie chciał zginąć na plaży, czy był szpiegiem. Jakkolwiek było, zachował się idiotycznie. Zamienił potencjalną śmierć na pewną”25. Być może żołnierz ten przeczuwał, co czekało Amerykanów na plaży Omaha.

W piątek wieczorem, kiedy okrętowanie czołgów i żołnierzy nadal jeszcze trwało, pułkownik Stagg, korzystając z bezpiecznej linii telefonicznej, po raz kolejny porozumiał się z innymi ośrodkami meteorologicznymi. Musiał przygotować ostateczny raport na naradę mającą się rozpocząć o dwudziestej pierwszej trzydzieści, ale synoptycy nadal nie mogli dojść do zgody. „Gdyby nie bardzo realna groźba straszliwej tragedii, uznałbym tę sytuację po prostu za śmieszną. Za niespełna pół godziny miałem przedstawić generałowi Eisenhowerowi »uzgodnioną« prognozę na pięć kolejnych dni, obejmującą też dzień rozpoczęcia największej operacji wojennej w dziejach. Nie ma dwóch ekspertów, którzy w takiej sytuacji zgodziliby się co do prognozy pogody na następne dwadzieścia cztery godziny”26.

Spierali się do ostatniej chwili. Potem Szkot pobiegł do biblioteki, żeby przedstawić raport najwyższemu dowództwu operacji „Overlord”.

– Panie Stagg – zwrócił się do niego Eisenhower. – Co pan nam dzisiaj powie?

Meteorolog uznał, że musi zaufać własnej intuicji i pominąć bardziej optymistyczne przewidywania amerykańskich kolegów po fachu z Bushey Park.

– Sytuacja na obszarze od Wysp Brytyjskich do Nowej Fundlandii w ostatnich dniach znacznie się zmieniła i może stanowić zagrożenie.

Kiedy zaczął omawiać szczegóły, kilku wysokich rangą oficerów w zdumieniu spoglądało przez okno na piękny zachód słońca27.

Po pytaniach o pogodę na czas desantu powietrznego Eisenhower chciał poznać przewidywania na 6 i 7 czerwca. Według Teddera, na dłuższą chwilę zapadło milczenie.

– Żeby odpowiedzieć na to pytanie – odparł Stagg – musiałbym zgadywać, a jako pański doradca meteorologiczny nie mogę tego zrobić28.

Stagg i amerykański meteorolog pułkownik Donald Norton Yates opuścili bibliotekę. Po chwili wyszedł do nich generał Bull i powiedział, że plany na następne dwadzieścia cztery godziny nie ulegają zmianie. Po powrocie do namiotów Stagg i Yates wiedzieli, że pierwsze okręty wyszły już z portu. Szkot nie mógł przestać myśleć o ponurym żarcie generała sir Fredericka Morgana, głównego projektanta w początkowej fazie planowania operacji „Overlord”, który kiedyś powiedział mu: „Powodzenia, Stagg. Oby twoje niże były małe i niegroźne. I pamiętaj, że zawiśniesz na najbliższej latarni, jeżeli twoje przepowiednie się nie sprawdzą”29.

Wczesnym rankiem następnego dnia, w sobotę 3 czerwca, sytuacja była bardzo zła. Stacja meteorologiczna w Blacksod Point w zachodniej Irlandii zameldowała właśnie o gwałtownie spadającym ciśnieniu i silnym, sześciostopniowym wietrze. Wykresy pogodowe i różnice w analizach przeprowadzanych przez podlegające Staggowi zespoły przyprawiały go o mdłości. Tamtego wieczoru o dwudziestej pierwszej trzydzieści znów został wezwany razem z Yatesem na naradę. Weszli do biblioteki, której regały opróżniono z książek. Krzesła zostały ustawione w koncentryczne łuki, z przodu siedzieli najwyżsi dowódcy, za nimi szefowie sztabów i reszta dowództwa. Eisenhower, jego szef sztabu generał Walter Bedell Smith i Tedder siedzieli naprzeciwko tej widowni.

– Panowie – zaczął Stagg. – Wczorajsze obawy moich kolegów i moje dotyczące pogody na następne trzy lub cztery dni niestety się potwierdziły.

Po tych słowach Stagg przeszedł do szczegółowej prognozy. Obraz był ponury: wzburzone morze, silny wiatr do sześciu stopni i niskie chmury. „W czasie tej wyliczanki – pisał potem Stagg – generał Eisenhower siedział bez ruchu, z głową lekko przechyloną na bok i wspartą na dłoni, nie spuszczając ze mnie wzroku. Wszyscy w bibliotece byli jak ogłuszeni”30. Eisenhower, co nikogo nie dziwiło, czuł się zmuszony do tymczasowego wstrzymania działań.

Dla naczelnego wodza nie była to dobra noc. Jego adiutant komandor Harry Butcher przyszedł do niego z wiadomością, że Asso­ciated Press ogłosiła: „Siły Eisenhowera lądują we Francji”. Agencja odwołała tę informację po dwudziestu trzech minutach, ale CBS i Radio Moskwa zdążyły ją podchwycić. „Burknął coś tylko”31 – zanotował Butcher w swoim dzienniku.

Kiedy około północy Stagg wrócił do swojego namiotu ze świadomością, że działania zostały tymczasowo wstrzymane, poczuł się dziwnie, patrząc między drzewami na „niemal bezchmurne niebo nad spokojną i cichą okolicą”. Nawet nie próbował spać. Resztę nocy spędził, robiąc szczegółowe notatki ze wszystkich dyskusji z pozostałymi meteorologami. Pomimo bezchmurnego nieba i słabego wiatru prognozy nadal były fatalne32.

O czwartej piętnaście w niedzielny poranek 4 czerwca podczas kolejnego spotkania Eisenhower zadecydował, że mimo wszystko powinni według wcześniejszych ustaleń wstrzymać działania na dwadzieścia cztery godziny. Bez maksymalnego wsparcia z powietrza ryzyko było zbyt duże. Wydano rozkaz zawrócenia konwojów. Na morze wysłano niszczyciele, żeby przekazały instrukcje barkom desantowym, z którymi nie było łączności radiowej, i przyprowadziły je z powrotem.

Wyczerpany Stagg położył się w końcu spać, a kiedy się obudził, skonsternowany zobaczył, że niebo nadal jest bezchmurne i że nie ma wiatru. W czasie śniadania nie mógł spojrzeć innym oficerom w oczy. Później w ciągu dnia poczuł jednak pewną ulgę, kiedy od zachodu powiał wiatr i pojawiły się chmury.

Tamta niedziela była dniem niekończących się pytań. Jak długo można trzymać kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy stłoczonych na łodziach desantowych? A co ze statkami, które wyszły już w morze, a teraz dostały rozkaz powrotu? Będą musiały zatankować. W dodatku jeżeli zła pogoda się utrzyma, zmienią się pływy. Jeśli warunki nie poprawią się w czasie dwudziestu czterech godzin, operację „Overlord” trzeba będzie przełożyć o dwa tygodnie. Trudno byłoby zachować to w tajemnicy, nie mówiąc już o katastrofalnych skutkach dla morale.

1 J.M. Stagg, Forecast for Overlord, June 6, 1944, London 1971,s. 69.

2 H.C. Butcher, Three Years with Eisenhower. The Personal Diary of Captain Harry C. Butcher USNR, Naval Aide to General Eisenhower, 1942 to 1945, London 1946, s. 479.

3 TNA WO 219/5187.

4 TNA KV 2/39-2/42 i 2/63-2/71.

5 Fr.: „Przyślijcie szybko piętnaście funtów. Potrzebuję na dentystę” (przyp. red.).

6 TNA KV 2/2098; o zniszczeniu lotnisk: Okręg Lotniczy Francji Zachodniej, TNA HW 1/2927.

7 TNA HW 8/86.

8 TNA HW 40/6.

9 C. D’Este, Eisenhower. A Soldier’s Life, 1890–1945, New York 2002, s. 518.

10 TNA WO 205/12.

11 Wywiad z Corneliusem Ryanem, Ohio University Library Department of Archives and Special Collections.

12 Marszałek Lord Alanbrooke, War Diaries 1939–1945, red. A. Danchev, D. Todman, London 2001, s. 575.

13King’s Counsellor, Abdication and War, the Diaries of Sir Alan Lascelles, red. D. Hart-Davis, London 2006, s. 196–197; LHCMA Liddell Hart 11/1944/11.

14 H. Moses, The Faithful Sixth. A History of the Sixth Battalion, the Durham Light Infantry, Durham 1995, s. 270. Jestem wdzięczny Milesowi d’Arcy-Irvine’owi, majorowi Philipowi Windsorowi-Aubreyowi, majorowi C. Lawtonowi, panu Harry’emu Mosesowi, autorowi The Faithful Sixth, i panu Richardowi Atkinsonowi za pomoc w od­tworzeniu przebiegu tego zdarzenia.

15 NA II 407 /427/ 24132.

16 M. Blumenson, The Battle of the Generals. The Untold Story of the Falaise Pocket. The Campaign That Should Have Won World War II, New York 1993, s. 35.

17 Generał Kenner, oficer medyczny, SHAEF, OCMH-FPP.

18 H. Butcher, Three Years with Eisenhower, op. cit., s. 525.

19 Informacje o rozpoznaniu plaży Omaha pochodzą od generała L. Scotta-Bowdena, SW-WEC T2236.

20 Robert A. Wilkins, 149. batalion saperów, NWWIIM-EC.

21 A. Reddish, ATank Soldier’s Story, wyd. nakładem autora, b.d.w., s. 21.

22 Cyt. w: S. Hills, By Tank into Normandy, London 2002, s. 64.

23 LofC.

24 M. Panter-Downes, London War Notes, 1939­–1945, London 1971, s. 324.

25 Ernest A. Hilberg, 18. pułk piechoty, 1. Dywizja Piechoty, NWWIIM-EC.

26 J.M. Stagg, Forecast for Overlord, op. cit., s.86.

27 Było jeszcze widno, ponieważ obowiązywał wówczas „podwójny czas letni”, czyli wskazówki zegarów były przesunięte o dwie godziny w stosunku do czasu standardowego.

28 J.M Stagg, Forecast for Overlord, op. cit., s. 88.

29Ibidem, s. 91.

30Ibidem, s. 97, 98.

31 H. Butcher, Three Years with Eisenhower, op. cit., s. 481.

32 J.M. Stagg, Forecast for Overlord, op. cit., s.99.

2

Brzemię lotaryńskiego krzyża

Ogrom tego, na co się porywali, napawał lękiem nie tylko Eisenhowera. Churchill, który od początku z powątpiewaniem odnosił się do planu uderzenia przez kanał La Manche, nerwowo silił się teraz na irracjonalny optymizm, a marszałek sir Alan Brooke w swoim dzienniku przyznał się, że na myśl o tym wszystkim „ściska go w dołku”. „Trudno uwierzyć, że za kilka godzin rozpocznie się inwazja przez kanał! Cała operacja budzi mój ogromny niepokój. W najlepszym razie bardzo rozminie się z oczekiwaniami tak wielu ludzi, szczególnie tych, którzy nie mają pojęcia o związanych z nią trudnościach. W najgorszym zaś może się okazać najbardziej przerażającą katastrofą w całej wojnie”1.

„Brytyjczycy – zauważył jeden z najważniejszych amerykańskich oficerów sztabowych – bardzo obawiali się klęski”2. Nie było to dziwne, biorąc pod uwagę długie lata wojny, gorzkie wspomnienia Dunkierki i fatalnego lądowania pod Dieppe. Jakiekolwiek by mieli powody, słusznie odmawiali wcześniejszego natarcia na kontynent. Konieczna była miażdżąca przewaga, a armia amerykańska dostała niejedną nauczkę w północnej Afryce, na Sycylii i we Włoszech.

Churchill zauważył kiedyś, że Amerykanie zawsze podejmują w końcu właściwą decyzję, spróbowawszy wcześniej wszystkiego innego. Nawet jeśli w tej żartobliwej uwadze było ziarenko prawdy, to Churchill nie docenił faktu, że Amerykanie uczyli się znacznie szybciej niż ich samozwańczy preceptorzy z armii brytyjskiej. Nie bali się słuchać ubranych teraz w mundury zdolnych cywilów ze świata biznesu, a przede wszystkim nie bali się eksperymentować.

Brytyjczycy wykazali się pomysłowością w wielu dziedzinach, od urządzeń deszyfrujących kody Ultry po nowe uzbrojenie, między innymi pływające czołgi i trały przeciwminowe generała Percy’ego Hobarta. Hierarchia brytyjskiej armii pozostała jednak zasadniczo konserwatywna. Specjalne czołgi Hobarta nazywano „dziwadłami”, co dobrze obrazuje typowo brytyjskie niepowtarzalne połączenie sceptycyzmu i nonszalancji. Znienawidzony przez Montgomery’ego kult gentle­mana amatora miał się okazać znacznym utrudnieniem. Nie dziwi też, że amerykańscy oficerowie uważali swoich brytyjskich kolegów za „zbyt uprzejmych” i pozbawionych koniecznej bezwzględności, zwłaszcza gdy przychodziło do usuwania niekompetentnych dowódców.

Sam Churchill był gentlemanem amatorem, ale jemu nie można było zarzucić braku determinacji. Żywo interesował się działaniami bojowymi, zdaniem jego wojskowych doradców – może nawet za bardzo. W służbowych notatkach ciągle pojawiały się nowe pomysły, w większości zupełnie niepraktyczne, wywołując przy Whitehall fale narzekań i ciężkich westchnień. Generał Hastings Lionel „Pug” Ismay, doradca wojskowy szefa rządu, musiał uporać się z najnowszym pomysłem premiera związanym z nadaniem inwazji symbolicznego znaczenia. Churchill chciał, żeby „operacja »Overlord« w pewnym sensie była »odwróconą Dunkierką« i żeby małe [cywilne] łodzie przewoziły piechotę mającą ruszyć za siłami uderzeniowymi i wspomóc je po oczyszczeniu plaż”3.

Premier obsesyjnie pragnął być blisko centrum wydarzeń, nalegał więc, by pozwolono mu popłynąć razem z żołnierzami. Chciał obserwować bombardowanie wybrzeża z mostku krążownika HMS „Belfast”. Nie uprzedził o tym Brooke’a, bo wiedział, że ten się nie zgodzi, a swoje żądanie próbował uzasadnić tym, że jest przecież również ministrem obrony. Na szczęście król po mistrzowsku rozwiązał tę sprawę listem z 2 czerwca: „Drogi Winstonie, jeszcze raz pragnę prosić Pana, żeby w D-Day nie wybierał się Pan na morze. Proszę, by wziął Pan pod uwagę moją sytuację. Jestem młodszy od Pana, jestem marynarzem, a jako król stoję na czele całych sił zbrojnych. Niczego nie pragnąłbym bardziej, niż wypłynąć w morze, ale zgodziłem się pozostać tutaj. Czy Pańskim zdaniem byłoby w porządku, gdyby zrobił Pan to właśnie, co ja sam tak bardzo chciałbym zrobić?”4.

Churchill „poirytowany”5, że jego plany zostały pokrzyżowane, kazał urządzić sobie biuro w swoim osobistym pociągu, żeby być jak najbliżej Eisenhowera. Brooke zanotował w dzienniku: „Tymczasem Winston jeździ swoim pociągiem po całym Portsmouth, doprowadzając wszystkich do szału!”6. W przeddzień D-Day znalazł się jednak powód do radości. Nadeszły wieści, że sprzymierzone wojska dowodzone przez generała Marka Clarka weszły do Rzymu. Szef rządu był jednak pochłonięty problemem prawie nie do rozwiązania. Tego samego dnia rano do Londynu przybył generał Charles de Gaulle, stojący na czele ruchu Wolnej Francji, którego symbolem był krzyż lotaryński. Nerwowa atmosfera przed D-Day w połączeniu z politycznymi komplikacjami i patriotycznym egocentryzmem de Gaulle’a stanowiły wybuchową mieszankę, która miała doprowadzić do potężnej awantury.

Trudności w relacjach z de Gaulle’em były wynikiem nieufności, z jaką odnosił się do niego prezydent Franklin Delano Roosevelt. Widział w generale potencjalnego dyktatora. W przekonaniu tym utwierdzali lokatora Białego Domu admirał William D. Leahy, były ambasador u marszałka Philippe’a Pétaina w Vichy, oraz kilku wpływowych Francuzów w Waszyngtonie, między innymi Jean Monnet, uznany później za architekta wspólnoty europejskiej.

Roosevelt żywił tak wielką niechęć do francuskiej polityki, że w lutym zaproponował zmianę planowanych powojennych alianckich stref okupacyjnych w Niemczech. Chciał, żeby Stany Zjednoczone zajęły północną połowę kraju, co umożliwiłoby zaopatrzenie przez Hamburg z pominięciem Francji. „Jeżeli dobrze zrozumiałem – napisał w odpowiedzi Churchill – Pańska propozycja wynika z niechęci do prowadzenia działań policyjnych we Francji i obawy, że mogłoby się to wiązać z długotrwałym stacjonowaniem amerykańskich sił zbrojnych we Francji”7.

Roosevelt i w mniejszym stopniu również Churchill nie chcieli dostrzec problemu, który francuski generał nazywał kwestią „rządu tymczasowego”8. De Gaulle nie tylko dążył do zapewnienia sobie odpowiedniej pozycji. Musiał utrzymać razem konkurujące stronnictwa, by po wyzwoleniu ocalić Francję przed chaosem, a być może nawet przed wojną domową. Jednak wyniosły i niełatwy w kontaktach de Gaulle, ku rozpaczy swoich popleczników, często wydawał się znajdować perwersyjną przyjemność w kąsaniu wyciągniętych do niego amerykańskich i brytyjskich rąk. Jego poglądy były całkowicie frankocentryczne. Dochodziła do tego pełna wyższości pogarda dla niewygodnych faktów, zwłaszcza tych, które mogłyby naruszyć świetność jego kraju. Tylko de Gaulle potrafiłby napisać historię francuskiej armii i nie wspomnieć ani słowem o bitwie pod Waterloo9.

Przez całą wiosnę Churchill, zdając sobie sprawę, że alianci muszą współpracować z de Gaulle’em, robił wszystko, by Roosevelt złagodził swoje stanowisko. Zachęcał amerykańskiego prezydenta do spotkania z generałem. „Mógłby Pan zrobić wiele dobrego, otaczając go ojcowską opieką – napisał – i jestem przekonany, że pod każdym względem byłoby to korzystne”10.

Roosevelt zgodził się na spotkanie, ale nalegał, by to Francuz o nie poprosił. Oficjalne zaproszenie oznaczałoby uznanie de Gaulle’a za francuskiego przywódcę. Prezydent ciągle powtarzał, że siły alianckie nie wkraczają do Francji po to, by postawić de Gaulle’a u władzy. „W tej chwili – napisał – nie mogę uznać żadnego rządu francuskiego, dopóki Francuzi nie będą mieli możliwości wyłonienia go w wolnych wyborach”11. Ponieważ jednak wybory nie mogły się odbyć jeszcze przez jakiś czas, oznaczało to, że administracją wyzwolonych terytoriów zajmie się Aliancki Zarząd Wojskowy Terenów Okupowanych (Allied Military Government of Occupied Territories – AMGOT).

Nazwa ta była śmiertelną obelgą zarówno dla de Gaulle’a, jak i dla Francuskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego (Comité Français de la Libération Nationale – CFLN) w Algierze. 3 czerwca, dzień przed przylotem generała do Wielkiej Brytanii, komitet ogłosił się Rządem Tymczasowym Republiki Francuskiej. Roosevelt natychmiast uznał to posunięcie za rozmyślną prowokację. Już wcześniej zakazał Eisenhowerowi jakichkolwiek kontaktów z francuskim gabinetem cieni12.

Amerykański naczelny dowódca mógł współpracować tylko z generałem Pierre’em Koenigiem, którego de Gaulle postawił na czele ruchu oporu znanego jako Francuskie Siły Wewnętrzne (Forces Françaises de l’Intérieur – FFI). Eisenhower miał jednak nie zdradzać Koenigowi szczegółów inwazji, bo ten byłby zobligowany do przekazania ich swoim politycznym zwierzchnikom. W raporcie do Waszyngtonu Eisenhower napisał, że stało się to przyczyną „bardzo niezręcznej sytuacji”, bo „generał Koenig jest dotknięty odmową udzielenia mu najbardziej nawet ogólnych informacji o zbliżających się działaniach bojowych, w których mają przecież uczestniczyć francuskie jednostki morskie, powietrzne i powietrznodesantowe; poza tym bardzo duże są oczekiwania w stosunku do francuskiego ruchu oporu”13.

Churchill namawiał tymczasem Roosevelta do zawarcia „roboczego porozumienia”14 z CFLN, przede wszystkim dlatego, że alianci potrzebowali pomocy ruchu oporu w czasie inwazji. Brytyjski premier pomógł też przekonać Amerykanów, żeby wysłali do Anglii francuską 2. Dywizję Pancerną (znaną jako 2ème DB, czyli Division Blindée), którą uzbroili i wyposażyli w Afryce Północnej. Ta dowodzona przez generała Philippe’a Leclerca jednostka miała później wejść w skład 3. Armii generała Pattona. Tymczasem jednak, ku pełnemu rezygnacji rozbawieniu brytyjskich oficerów, jedną z pierwszych ceremonii zorganizowanych przez dywizję Leclerca po przybyciu do Yorkshire była uroczysta msza święta ku czci Joanny d’Arc, którą Anglicy przed pięcioma wiekami spalili na stosie15.

Alianckich żołnierzy przestrzegano natomiast, żeby nie obrażali Francuzów po wylądowaniu. W jednej z ulotek zalecano im unikać jakichkolwiek wzmianek o upokarzającej klęsce Francji z 1940 roku. „Przez żarty o »wesołym Paryżu« itp. upowszechniło się przekonanie – głosiła dalej ulotka – że Francuzi to naród wesołków bez żadnego morale i jakichkolwiek przekonań. Szczególnie w obecnej chwili nie jest to prawdą”16. Było jednak mało prawdopodobne, żeby te urzędowe napomnienia podziałały na żołnierzy pochłoniętych domysłami na temat „francuskich panienek”.

Gabinet wojenny Churchilla zdawał sobie sprawę, że przywódca Wolnej Francji powinien zostać zaproszony do Wielkiej Brytanii i poinformowany o D-Day. Pomimo „wszystkich przewinień i fanaberii – pisał premier do Roosevelta – de Gaulle wykazał ostatnio pewną wolę współpracy z nami, poza tym trudno przecież wykluczyć Francuzów z wyzwalania Francji”17. Prezydent nalegał jednak, by „ze względów bezpieczeństwa” zatrzymać de Gaulle’a w Zjednoczonym Królestwie „do czasu zakończenia lądowania w ramach operacji »Overlord«”18.

Słabość systemu bezpieczeństwa Wolnej Francji wynikała nie z infiltracji przez szpiegów rządu Vichy, ale z małego wyrafinowania francuskich szyfrów. W Kierownictwie Operacji Specjalnych (Special Operations Executive – SOE) powszechna irytacja, wywołana przede wszystkim głęboką infiltracją ruchu oporu przez Gestapo rok wcześniej, była tak duża, że główny szyfrant Leo Marks sam poszedł do biura gaullistów przy Duke Street w centrum Londynu. Powiedział pracującym tam szyfrantom, że odczyta każdą ich wiadomość, po czym wziął podaną kartkę i na poczekaniu złamał szyfr, „patrząc im w pełne zdumienia oczy”. „Podobne sytuacje nie mogły zjednać Francuzom sympatii Brytyjczyków” – stwierdził ironicznie jeden z brytyjskich historyków. Galijska duma nie pozwalała jednak Wolnej Francji korzystać z szyfrów brytyjskich albo amerykańskich. Tuż przed D-Day „C”, szef Tajnych Służb Wywiadowczych (Secret Intelligence Service – SIS), ostrzegał premiera, żeby nie pozwolono Francuzom na przesyłanie jakichkolwiek wiadomości drogą radiową; mieli korzystać tylko z bezpiecznych linii naziemnych19.

Churchill wysłał dwa samoloty Avro York do Algieru po de Gaulle’a i jego świtę. Generał wahał się jednak, wiedząc, że Roosevelt nie dopuści do rozmów na temat francuskiego rządu cywilnego. Przedstawiciel Churchilla Duff Cooper 2 czerwca przez godzinę kłócił się z de Gaulle’em, próbując go przekonać, żeby zaprzestał podobnej brawury. Gdyby odmówił, sam dałby Rooseveltowi kolejne argumenty. Powinien być obecny w Anglii w roli wojskowego przywódcy. Przede wszystkim jednak – przestrzegał Cooper generała – straciłby szacunek Churchilla, który uznałby, że nie warto się z nim zadawać20. De Gaulle ustąpił dopiero następnego dnia rano, kiedy samoloty czekały już na lotnisku gotowe przewieźć ich najpierw do Rabatu w Maroku Francuskim, a potem dalej.

Po nocnym locie z Rabatu samolot de Gaulle’a wylądował w Northolt dokładnie o godzinie szóstej rano 4 czerwca. Ponieważ ich podróż otoczona była ścisłą tajemnicą, Duff Cooper był zaskoczony widokiem dużego oddziału straży honorowej i orkiestry RAF grającej Marsyliankę. De Gaulle’owi wręczono bardzo churchillowski w stylu list powitalny. „Drogi Panie Generale de Gaulle – zaczął premier. – Witamy na naszej wyspie! Przed nami wielkiej wagi wydarzenia wojskowe. – Następnie Churchill zaprosił generała do swojego pociągu. – Gdyby zdołał Pan dotrzeć tutaj na wpół do drugiej po południu, miałbym przyjemność zaprosić Pana na obiad, po czym razem udalibyśmy się do kwatery głównej generała Eisenhowera”21.

Duff Cooper nie mógł wyjść ze zdumienia, usłyszawszy o „wysuniętej kwaterze głównej” Churchilla w pociągu, który znaleźli w końcu na bocznicy maleńkiej stacyjki nieopodal Portsmouth. Uznał ten pomysł za „zupełnie niedorzeczny”. Resztę nadziei stracił, kiedy zobaczył w otoczeniu premiera marszałka Jana Smutsa, zdeklarowanego frankofoba z Południowej Afryki. Churchill zaczął od informacji, że sprowadził de Gaulle’a do Wielkiej Brytanii, żeby ten wygłosił przemówienie przez radio. Co gorsza, premier nie wspomniał nawet o rozmowach na temat sytuacji wewnętrznej we Francji, do których de Gaulle przywiązywał ogromną wagę.

Kiedy Anthony Eden skierował rozmowę na temat „polityki”, co tak naprawdę oznaczało ciągłą odmowę uznania de Gaulle’a i jego rządu tymczasowego przez Roosevelta, generał nie wytrzymał. Jego urazę zaogniły jeszcze alianckie pieniądze drukowane w Stanach Zjednoczonych i wypłacane francuskim żołnierzom. Powiedział, że waluta ta, którą uważał za une fausse monnaie22, „w żadnym razie nie jest uznawana przez rząd Republiki”23. Była to ważka kwestia, która najwyraźniej umknęła władzom zarówno amerykańskim, jak i brytyjskim. Gdyby żaden rząd nie zamierzał uznać tych nienadzwyczajnie wydrukowanych banknotów – amerykańscy żołnierze porównywali je do rabatowych kuponów na papierosy – okazałyby się bezwartościowe.

Churchill wybuchł, pytając, jak Brytyjczycy mieliby działać niezależnie od Stanów Zjednoczonych. „Wyzwolimy Europę, ale tylko dlatego, że pomogą nam Amerykanie. Powiem wprost. Jeżeli będziemy musieli wybierać między Europą a otwartym morzem, wybierzemy otwarte morze. Jeżeli będę musiał wybierać między panem a Rooseveltem, wybiorę Roosevelta”. De Gaulle chłodno przyjął do wiadomości, że inaczej być nie może. Atmosfera trochę się poprawiła, gdy usiedli do stołu. Churchill podniósł kieliszek: „Za de Gaulle’a, który nigdy nie pogodził się klęską”. W odpowiedzi de Gaulle wzniósł toast: „Za Wielką Brytanię, za zwycięstwo, za Europę!”24.

Potem Churchill udał się z de Gaulle’em do Southwick House. Tam Eisenhower i Bedell Smith przedstawili francuskiemu przywódcy plan operacji „Overlord”. Eisenhower był czarujący i dobrze zamaskował niepokój dręczący go w związku z pogodą. Zanim de Gaulle wyszedł, pokazał mu jeszcze tekst odezwy, którą zamierzał wygłosić do narodu francuskiego w D-Day. Eisenhower złagodził definitywne stwierdzenia Roosevelta, jednak przemówienie w żaden sposób nie uznawało władzy rządu tymczasowego. Nakazywało wręcz Francuzom, by podporządkowali się rozkazom alianckiego dowództwa, dopóki „sami nie wybiorą swoich przedstawicieli i rządu”. Potwierdziły się więc najgorsze obawy de Gaulle’a – Francja miała się znaleźć pod anglosaską okupacją. Opanował się jednak i powiedział tylko, że „chciałby zaproponować pewne zmiany w wystąpieniu generała Eisenhowera”. Aliancki dowódca obiecał je rozważyć, ponieważ nie było wykluczone, że będzie miał czas na zmiany25.

Po powrocie do Londynu de Gaulle został poinformowany, że jego poprawki nie będą mogły zostać wprowadzone na czas, bo konieczna była ich uprzednia akceptacja przez wszystkich szefów połączonych sztabów. De Gaulle powiedział więc, że następnego dnia rano nie przemówi w BBC – po Eisenhowerze i przywódcach innych okupowanych państw – do narodu francuskiego. Generał oznajmił również, że rozkazuje francuskim oficerom łącznikowym przydzielonym do brytyjskich i amerykańskich dywizji pozostać na miejscu, gdyż nie osiągnięto porozumienia w sprawach administracji cywilnej. Kiedy Churchill otrzymał tę wiadomość podczas posiedzenia gabinetu wojennego, wpadł we wściekłość.

Tej nocy Eden i wysłannik de Gaulle’a Pierre Viénot kursowali między rozgniewanymi przywódcami, próbując naprawić wyrządzone szkody. De Gaulle wściekał się na Viénota, nazywając Churchilla „gangsterem”. Viénot pojechał potem spotkać się z premierem, który oskarżył generała o „zdradę w obliczu bitwy” i chciał go odesłać z powrotem do Algieru, „w kajdankach, jeżeli będzie to konieczne”.

Pomimo dramatyzmu tych scen najważniejsze wydarzenia owego dnia, niedzieli 4 czerwca, rozegrały się wieczorem w bibliotece Southwick House. Po południu Stagg i jego koledzy zaobserwowali, że zbliżający się niż nad Atlantykiem pogłębił się, ale również zwolnił. Wskazywało to, że pogoda poprawi się na tyle, żeby można było rozpocząć inwazję. O dwudziestej pierwszej trzydzieści zaczęła się narada i Stagg został wezwany. Tylko nieliczni z grona obecnych byli optymistami. Deszcz i wiatr uderzały w okna, mogli sobie zatem wyobrazić, w jakich warunkach spędzało ten wieczór kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy na okrętach i łodziach desantowych zakotwiczonych wzdłuż brzegu.

– Panowie – powiedział Stagg – od czasu gdy wczoraj wieczorem przedstawiłem ostatnią prognozę, zaszły pewne nieoczekiwane zmiany nad północnym Atlantykiem26.

W poniedziałek po południu pogoda miała na krótko się poprawić. Warunki nie mogły być idealne – taki był sens wypowiedzi Stagga – ale wystarczające. Padło kilka pytań, po czym rozpoczęła się poważna dyskusja.

– Wyjaśnijmy sobie jedną rzecz – wtrącił się admirał Ramsay. – Jeżeli operacja „Overlord” ma się rozpocząć we wtorek, muszę przekazać swoim ludziom wstępne instrukcje w ciągu pół godziny. Ale jeżeli zaczną od nowa i po raz kolejny zostaną wycofani, wtedy nie ma mowy, żeby kontynuować działania w środę.

Leigh-Mallory po raz kolejny wyraził obawę, czy widoczność będzie wystarczająca dla jego bombowców, ale Eisenhower zwrócił się do Montgomery’ego, którego niekonwencjonalne umundurowanie składało się z płowego swetra i luźnych sztruksów.

– Czy pana zdaniem są jakieś powody, żeby nie zaczynać we wtorek?

– Nie – z naciskiem odpowiedział Montgomery swoim nosowym głosem. – Powiedziałbym raczej: naprzód.

Przed drzwiami oficerowie sztabowi czekali z rozkazami do podpisania przez dowódców. Przygotowali po dwa zestawy, biorąc pod uwagę obie możliwości.

Wczesnym rankiem w poniedziałek 5 czerwca nadeszły kolejne informacje potwierdzające poprawę pogody. Podczas porannej narady Stagg czuł się znacznie pewniej. Napięcie nieco opadło, a „Naczelny Dowódca i jego koledzy byli zupełnie innymi ludźmi” – zanotował potem. Eisen­hower znów się uśmiechał. Omawiano dalsze szczegóły, ale wszyscy śpieszyli się do wyjścia i sala szybko opustoszała. Trzeba było na nowo wyprowadzić w morze pięć tysięcy okrętów ponad dziesięciu narodowości i wysłać dalej po z góry ustalonych szlakach. Niewielka flotylla trałowców Królewskiej Marynarki miała potem ruszyć tyralierą przed nimi, żeby oczyścić szeroki kanał aż do normandzkich plaż. Admirał Ramsay szczególnie niepokoił się o załogi tych trudnych do obrony jednostek. Spodziewał się dużych strat.

Teraz, kiedy wielka decyzja została już podjęta, Eisenhower poszedł na południowy pirs w Portsmouth, żeby popatrzeć na załadunek ostatnich oddziałów. „Rozmowa z żołnierzami zawsze podnosi go na duchu” – zanotował w swoim dzienniku jego adiutant Harry Butcher. W porze lunchu wrócili do przyczepy Eisenhowera w Southwick Park, gdzie grali w „wilka i owce” oraz w warcaby. Butcher przygotował już wszystko do wieczornej wizyty najwyższego dowódcy i dziennikarzy na lotnisku Greenham Common, gdzie stacjonowała amerykańska 101. Dywizja Powietrznodesantowa. O dwudziestej trzeciej jej samoloty miały rozpocząć misję, która – jak przewidywał Leigh-Mallory – niechybnie zakończy się katastrofą27.

W odróżnieniu od piechoty i innych formacji zamkniętych w otoczonych drutem kolczastym „kiełbaskach” jednostki powietrznodesantowe zostały przewiezione bezpośrednio na lotniska, z których miały startować. 82. Dywizja Powietrznodesantowa została rozmieszczona wokół Nottingham, a 101. – w hrabstwach otaczających Londyn od zachodu. Na pięć dni zakwaterowano ich w hangarach, w których ustawiono rzędy łóżek polowych. Tam ciągle od nowa czyścili i smarowali broń albo ostrzyli bagnety. Niektórzy kupili w Londynie komandoskie noże, byli też tacy, co zaopatrzyli się w brzytwy28. Kazano im zabijać po cichu, przecinając tętnice na szyi i krtań. Przeszli szkolenie wyczerpujące nie tylko fizycznie. Niektórych zmuszano do „czołgania się przez świńskie wnętrzności i krew, by się zahartowali”29.

Żeby urozmaicić swoim ludziom uciążliwe czekanie, wydłużone jeszcze tymczasowym wstrzymaniem operacji „Overlord”, oficerowie załatwili dla nich gramofony, z których leciały piosenki takie, jak I’ll Walk Alone albo That Old Black Magic. Sprowadzili też projektory, żeby wyświetlać filmy, zwłaszcza te z Bobem Hope’em. Wielu spadochroniarzy słuchało też Axis Sally30 z Radia Berlin, która w programie Home Sweet Home puszczała dobrą muzykę, ale oprócz tego siała szkodliwą propagandę. Jednak gdy przed D-Day przy różnych okazjach mówiła, że Niemcy na nich czekają, większość uważała to za żart.

Poza tym były jeszcze stoiska Czerwonego Krzyża z kawą i ciastkami prowadzone przez młode amerykańskie wolontariuszki, które często oddawały żołnierzom swoje przydziały papierosów. Jedzenie – między innymi steki, frytki i lody – było luksusowe, a wojskowi z wisielczym humorem żartowali, że tuczy się ich na rzeź. Żołnierzom 82. Dywizji Powietrznodesantowej posmakowała ryba z frytkami w okolicach Nottingham, zawarli też wiele przyjaźni z miejscowymi. Spadochroniarze również byli wzruszeni, że ludzie przyszli ich pożegnać – wielu ze łzami w oczach – kiedy konwoje ciężarówek odwoziły ich na lotniska.

Niejeden żołnierz szukał zapomnienia w hazardzie, stawiając najpierw podejrzanie wyglądające inwazyjne pieniądze, a potem odłożone dolary i funty. Grali w kości albo w oko. Pewien poborowy wygrał dwa i pół tysiąca dolarów – była to wówczas niebagatelna kwota – po czym z rozmysłem grał dalej, aż wszystko przegrał. Miał przeczucie, że jeżeli zatrzyma te pieniądze, los wyda na niego wyrok śmierci31.

Spadochroniarze sprawdzali główne i zapasowe czasze, żeby upewnić się, czy wszystko jest w porządku. Inni pisali ostatnie listy do domów, do rodzin albo ukochanych, na wypadek gdyby nie wrócili. Czasem wyjmowali z portfeli najcenniejsze fotografie i przyklejali je taśmą wewnątrz hełmów. Wszystkie dokumenty i rzeczy osobiste zostały zebrane i zapakowane – miały im zostać zwrócone po powrocie. Kapelani odprawiali nabożeństwa w rogach hangaru, katolicy przystępowali do spowiedzi.

W tym czasie, przeznaczonym na indywidualną refleksję, trudno było o rzecz mniej stosowną niż przemówienia dowódców niektórych pułków. Pułkownik Howard Ravenscroft „Jumpy” Johnson, dowódca 501. pułku piechoty spadochronowej, wjechał do hangaru jeepem i wskoczył na skrzynię gimnastyczną. Johnson, który zawdzięczał swój pseudonim32 gotowości rzucenia się w dół z niemal każdego latającego obiektu, miał na biodrach dwa rewolwery z rękojeściami z macicy perłowej. Dwa tysiące żołnierzy z pułku zebrało się wokół niego. „W powietrzu było coś niesamowitego – bitewne podniecenie” – zanotował jeden ze spadochroniarzy. Po krótkim przemówieniu mającym wzbudzić w nich bitewny zapał Johnson schylił się sprawnie, wyjął z buta duży komandoski nóż i wzniósł go nad głową. „Zanim zobaczę następny świt – wykrzyczał – chcę zatopić ten nóż w sercu najnędzniejszego, najpodlejszego i najplugawszego nazisty w całej Europie”. Odpowiedział mu potężny okrzyk, a żołnierze wznieśli w górę swoje noże.

Generał Maxwell Taylor przestrzegał swoich ludzi ze 101. Dywizji Powietrznodesantowej, że walka nocą będzie bardzo trudna. Trudno im będzie odróżnić swoich towarzyszy od żołnierzy nieprzyjaciela. Dlatego po ciemku powinni walczyć za pomocą noży i granatów, a broni palnej używać dopiero po nastaniu świtu. Według jednego z żołnierzy, Taylor powiedział też, że „jeżeli weźmiemy jeńców, będą oni utrudniać wykonanie misji. Mieliśmy się ich pozbywać w najlepszy naszym zdaniem sposób”33.

Przemówienie generała Jamesa Maurice’a „Slim Jima” Gavina z 82. Dywizji Powietrznodesantowej było chyba najbardziej wyważone. „Żołnierze – powiedział – tego, co czeka was w najbliższych dniach, nie chcielibyście potem oddać za milion dolarów, ale też nie będziecie chcieli tego zbyt często powtarzać. Większość z was po raz pierwszy weźmie udział w walce. Pamiętajcie, że idziecie zabijać albo zostaniecie zabici”34. Gavin wywarł mocne wrażenie. Jeden z jego słuchaczy wspominał, że po tym spokojnym przemówieniu „poszliby z nim nawet do piekła”. Inny dowódca zdecydował się na taktykę wstrząsową. Żołnierzom stojącym przed nim w szeregu powiedział: „Popatrzcie w prawo, a potem w lewo. Tylko jeden z was zostanie po pierwszym tygodniu w Normandii”35.

Nie ma wątpliwości, że większość amerykańskich spadochroniarzy była zmotywowana. Przez jakiś czas najskuteczniejszy sposób na wzmocnienie dyscypliny stanowiła groźba wyłączenia z udziału w inwazji.

Do przedbitewnych rytuałów należało golenie włosów, żeby sanitariuszom łatwiej było opatrywać rany głowy, jednak wielu żołnierzy zostawiało pasek na środku głowy na wzór Mohikanów. Utwierdziło to Niemców w przekonaniu, wywołanym najpierw przez hollywoodzkie filmy gangsterskie, a potem podtrzymywanym przez propagandę Wehrmachtu, że amerykańscy rangersi rekrutowali się z najgorszych więzień Stanów Zjednoczonych i wywodzili się spośród übelste Untermenschentum amerikanischer Slums – „najgorszych podludzi amerykańskich slumsów”36. Spadochroniarze czernili sobie twarze, najczęściej sadzą z pieców, choć niektórzy woleli pastę do butów; byli też tacy, co dodawali smugi białej farby, prześcigając się, kto uzyska „najbardziej makabryczny” efekt.

Na lewym rękawie mieli naszywkę dywizji, a na prawym amerykańską flagę. Pewien żołnierz dostał od wolontariuszki z Czerwonego Krzyża dwa kartony papierosów Pall Mall i wsunął je sobie do nogawek. Gdyby zrzucono go na tereny zalane wodą, spotkałoby go niemiłe rozczarowanie. Komandosi ciasno sznurowali buty i zapinali wszystkie paski, jakby była to zbroja, która miała ich chronić w zbliżającym się starciu. Brali też dodatkową amunicję, nadmiernie się obciążając. Najbardziej obawiali się, że staną przed wrogiem z pustym magazynkiem, mieli więc skrzyżowane na piersiach pasy z nabojami, wypełnione po brzegi menażki i ładownice wypchane zapasowymi skarpetkami i bielizną. Do obciągniętych siatką maskującą hełmów przymocowywali bandażami zestawy pierwszej pomocy, osiem tabletek sulfonamidu i dwie ampułki morfiny – „jedna na ból, dwie na wieczność”37.

Kieszenie i ładownice mieli wypchane nie tylko stu pięćdziesięcioma nabojami kaliber 7,62 mm, ale także żelaznymi zapasami czekoladowych batoników o teksturze przywodzącej na myśl na wpół zastygły beton oraz brytyjskimi granatami Gammona, zawierającymi pół kilograma plastycznego materiału wybuchowego w bawełnianej torebce. Taka zaimprowizowana bomba mogła się okazać skuteczna nawet w starciu z pojazdami opancerzonymi – spadochroniarze nazywali granaty Gammona „ręczną artylerią” – ale popularnością cieszyły się także z innych powodów. Niewielka ilość szybko spalającego się materiału wybuchowego wystarczyła do podgrzania kubka kawy albo puszki z racji żywnościowej bez dymu unoszącego się nad okopem.

Blaszki nieśmiertelników sklejano razem, żeby nie hałasowały. Papierosy, zapalniczki i inne niezbędne rzeczy – zestaw do mycia i do golenia, tabletki do odkażania wody, dwadzieścia cztery listki papieru toaletowego i rozmówki francuskie – mieściły się w chlebaku zawieszonym na szyi, razem z „pakietem ucieczkowym” składającym się z wydrukowanej na jedwabiu mapy, piłki do metalu, kompasu i pieniędzy. Tak duża ilość ekwipunku zdumiewała biednych chłopców ze wsi przyzwyczajonych do łatania starych ubrań i radzenia sobie z tym, co akurat było pod ręką.

Oprócz wszystkich tych drobnych przedmiotów każdy żołnierz miał saperkę i broń osobistą, zwykle karabin ze składaną kolbą, częściowo rozmontowany, w przypiętej na piersi torbie nazywanej „futerałem na skrzypce”. Inni mieli pistolety maszynowe Thompson. Bazooki rozkładano na dwie części. Razem z granatami przeciwczołgowymi mieściły się w przyczepianych do nóg torbach, które luźno zwisały w czasie opadania. Same te torby często ważyły prawie czterdzieści kilogramów.

Spadochroniarze mieli swoje przesądy. Niektórzy przewidzieli własną śmierć. Jeden z żołnierzy zapamiętał „blondasa” o imieniu Johnny. „Stał tam i gapił się w przestrzeń. Podszedłem do niego i zapytałem: »Co jest, Johnny?«. A on odpowiedział: »Ja stamtąd nie wrócę«. Odparłem: »Daj spokój, nic ci się nie stanie«. Potrząsnąłem nim, bo wyglądał jak ogłuszony. Potem się okazało, że był wśród pierwszych zabitych w Normandii”38.

Eisenhower przyjechał do Greenham Common sztabowym cadillakiem, a za nim nadciągnął niewielki konwój dziennikarzy i fotografów. Naczelny dowódca zaczął gawędzić ze spadochroniarzami ze 101. Dywizji Powietrznodesantowej generała Maxwella Taylora, którzy byli już gotowi do wejścia do samolotów. Zapewne trudno było mu odeprzeć myśl o złowieszczych przewidywaniach Leigh-Mallory’ego, że wszyscy oni idą na niemal pewną śmierć, jednak „bezpośredniość i serdeczność”39 Eisenhowera wobec żołnierzy wprawiła w zdumienie nawet jego adiutanta. Pewien Teksańczyk zaoferował generałowi po wojnie pracę przy chwytaniu krów na lasso. Eisenhower zapytał potem oficerów, czy mają jakichś ludzi z Kansas. Miał nadzieję, że spotka kogoś ze swojego rodzinnego Abilene. Wysłano do niego rekruta o nazwisku Oyler.

– Jak się nazywacie, żołnierzu? – zapytał go Eisenhower.

Oylera zamurowało przed generałem. Przyjaciele musieli wykrzyczeć jego nazwisko, żeby odzyskał pamięć. Eisenhower zapytał go, skąd pochodzi.

– Z Wellington w stanie Kansas – odpowiedział.

– Ach tak, na północ od Wichity.

Naczelny wódz zapytał jeszcze Oylera o wykształcenie i służbę i czy ma dziewczynę w Anglii. Żołnierz był już mniej zdenerwowany i odpowiadał na wszystkie pytania o szkolenie i czy jego zdaniem wszyscy z plutonu są gotowi do walki.

– Niemcy dawali nam w kość przez pięć lat i przyszła pora odpłacić im za to – powiedział Eisenhower, po czym zapytał Oylera, czy się boi. Ten przyznał, że tak.

– Byłbyś głupi, gdybyś się nie bał. Ale cała rzecz w tym, żeby iść naprzód. Jeżeli się zatrzymasz, jeżeli zaczniesz się zastanawiać, stracisz cel z oczu. Stracisz koncentrację. Będzie po tobie. Trzeba iść naprzód, to jedyna, najlepsza recepta40.

Poruszanie się sprawiało wówczas spadochroniarzom największą trudność. Byli tak obciążeni sprzętem, że ledwo mogli doczłapać do samolotów czekających na nich przy pasie startowym.

Obsługa naziemna ich C-47 skytrainów (przez Brytyjczyków nazywanych dakotami) ciężko pracowała. Wszystkim samolotom biorącym udział w inwazji w ostatniej chwili wymalowano białe i czarne pasy na skrzydłach i kadłubach, żeby alianckie okręty łatwiej mogły je rozpoznać. Wielu żołnierzy zdębiało na ten widok. „Byliśmy zaskoczeni jak diabli, widząc szerokie białe pasy wymalowane na skrzydłach i kadłubie. Sądziliśmy, że dla każdego strzelca, który chciałby popróbować na nas szczęścia, będziemy jak kaczki siedzące na wodzie”41.

Groźba „przyjacielskiego ognia” nie dawała aliantom, a zwłaszcza jednostkom powietrznodesantowym, spokoju. W czasie inwazji na Sycylię w lipcu 1943 roku artyleria przeciwlotnicza amerykańskiej marynarki strzelała zarówno do amerykańskich samolotów transportowych, jak i tych ciągnących szybowce. Zdesperowani piloci, chcąc uniknąć ostrzału, odczepiali szybowce, które wpadały potem do morza. Zginęło w ten sposób kilkunastu ludzi. Tym razem, żeby uniknąć przelotu nad flotą inwazyjną, dwie dywizje powietrznodesantowe, kierując się ku półwyspowi Cotentin, miały polecieć szerokim łukiem od zachodu i ostatecznie podejść do celu znad Wysp Normandzkich.

Wielu C-47, nazywanym przez spadochroniarzy „albatrosami”, nadawano imiona, a często również malowano po bokach dzioba różne symbole. Na jednym na przykład widniał diabeł trzymający na tacy dziewczynę w kostiumie kąpielowym. Napis poniżej głosił: „Niebo może poczekać”. Niektóre samoloty nazywały się mniej zachęcająco, na przykład „Miss Carriage”42.

Załadunek trwał czterdzieści minut, bo objuczeni sprzętem spadochroniarze potrzebowali pomocy przy wchodzeniu na schodki, prawie jak rycerze w zbrojach próbujący wsiąść na konia. Kiedy wreszcie wsiedli, wielu musiało po chwili wyjść na kolejne „nerwowe siusiu”. Piloci coraz bardziej martwili się obciążeniem maszyn. Każdy miał na pokładzie „ładunek” od szesnastu do osiemnastu w pełni wyposażonych ludzi, nalegali więc, żeby ich zważono. Uzyskany wynik zmartwił ich jeszcze bardziej.

Sierżant wchodził na pokład pierwszy i zajmował miejsce z przodu samolotu, ostatni wsiadał dowódca plutonu, który miał skakać pierwszy. Sierżant pilnował tyłów, w razie potrzeby miał „wypychać” niezdecydowanych, a potem upewnić się, że wszyscy wyskoczyli i że nikt nie stchórzył. „Jeden z żołnierzy zapytał sierżanta, czy to prawda, że ma zastrzelić każdego, kto odmówi skoku. »Taki dostałem rozkaz«. Powiedział to tak cicho, że wszyscy zamilkli”43.

505. pułk piechoty spadochronowej z 82. Dywizji Powietrznodesantowej przeżył szok już w czasie załadunku. Granat Gammona wybuchł wewnątrz jednego z samolotów, zabijając kilku żołnierzy i zapalając maszynę. Tych, którzy przeżyli, odkomenderowano po prostu do innego oddziału. Tej nocy nic nie mogło opóźnić planu.

Silniki załadowanych C-47 zawarkotały i niekończący się sznur samolotów potoczył się wzdłuż pasa startowego w Greenham Common. Generał Eisenhower stał, podobno ze łzami w oczach, i salutował żołnierzom 101. Dywizji, gdy ich maszyny wzbijały się w powietrze.

Churchill, w dniu utarczek z de Gaulle’em, myślał również o potężnym sojuszniku na Wschodzie. Próbował przekonać Stalina, by rozpoczął letnią ofensywę równocześnie z lądowaniem w Normandii. 14 kwietnia poprosił: „Prosimy, żeby poinformował nas Pan o skali waszych działań, byśmy mogli wziąć je pod uwagę w naszych planach”44.

Rok wcześniej Stalin rozpaczał, że zachodni alianci nigdy nie rozpoczną obiecywanej od 1942 roku inwazji w północnej Europie. Churchill zawsze był zwolennikiem niebezpośredniej albo peryferyjnej strategii w rejonie Morza Śródziemnego, żeby uniknąć kolejnej rzezi we Francji, która straciła już kwiat młodzieży z jego pokolenia. W ostatecznym rozrachunku jego decyzja o opóźnieniu inwazji okazała się słuszna, choć działał z niewłaściwych pobudek. Armie angielska i amerykańska po prostu nie były wcześniej przygotowane do podobnej operacji ani pod względem wyposażenia, ani wyszkolenia żołnierzy. Poniosłyby katastrofalną klęskę. Żadne wymówki ani też prawdziwe przyczyny nie mogły ułagodzić Stalina, który nie przestawał przypominać swoim sojusznikom o ich zobowiązaniu. „Nie wolno zapominać – pisał 24 czerwca 1943 roku do Churchilla – że od tego zależy możliwość ocalenia milionów istnień ludzkich na okupowanych terenach Europy Zachodniej i Rosji, a także zmniejszenia kolosalnych strat sowieckiej armii, w porównaniu z którymi straty wojsk angielskich i amerykańskich można uznać za skromne”45. Do tamtej pory w wojnie poległo już ponad siedem milionów sowieckich żołnierzy.