Czerwony Krzyk - Thomas Blaidd - ebook

Czerwony Krzyk ebook

Thomas Blaidd

0,0

Opis

Po fantastycznych przygodach, opisanych w powieści pt. Błękitny Krzyk, Keiko Nakamura i Ayen Sofer wyruszają w kolejną drogę pełną niebezpieczeństw

i czającego się wszędzie zła, ale także miłości, dobra i uśmiechu. Czerwony Krzyk to druga część trylogii, w której Keiko i Ayen, walczący z Ideą Wielkiej Religii oraz pozaziemskimi mocami, muszą zmierzy się ze swoimi słabościami, lękami i zwątpieniami. Otoczeni fałszem, kłamstwem i nieustającą walką dobra ze złem, wbrew sobie zostają wciągnięci w wojny, które bez względu na światy, w których się toczą, są niezmiennie nieustającą i krwawą bitwą o władze. W tej

części dowiemy się, kim był i kim jest Ayen, nieśmiały i do szaleństwa zakochany towarzysz Wybrańca. Poznamy również moc Energii Światła i Prawdy ze świata Arabangi oraz zobaczymy, jak działa mechanizm, który od stuleci sprawia, ze otoczeni kłamstwem i propagandą zatracamy zdolność samodzielnego myślenia. Powieść Czerwony Krzyk jest lekką i przyjemną fantastyką, w której oprócz barwnych walk nadprzyrodzonych sił i potworów, przeżyjemy wraz z bohaterami wiele sensacyjnych wydarzeń, jak i również doświadczymy mnóstwa niezwykle emocjonalnych, często zabawnych zachowań, które zostają wprowadzone do powieści przez wyraziste i charakterne postaci drugoplanowe.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 458

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Czerwony krzyk

Thomas Blaidd

Londyn 2022

Prolog

Powoli zaczęła powracać świadomość, a wraz z nią fragmenty ostatnich wydarzeń. Spadła wprost na potrzaskaną posadzkę tuż pod majestatycznym, ogromnym, drewnianym krzyżem, do którego były przybite ludzkie szczątki w postaci samych już kości z gdzieniegdzie jeszcze widocznymi pozostałościami ubrania. Delikatnie usiadła i oparła się o przewrócone kościelne ławy. Oprócz palącej jej rany pod piersią i licznych podrapań nic jej nie dolegało. Miała ślady zakrzepłej krwi na ubraniu, ale była żywa. W półmroku słabego, księżycowego światła przebijającego się przez resztki kolorowych witraży i dziur w dachu rozpoznała wnętrze starej świątyni, która dawno temu jej się śniła. Gdy wstawała, usłyszała wchodzących do kościoła ludzi. Czterech mężczyzn w długich płaszczach zbliżało się do niej, omijając połamane ławki, stare belki i poprzewracane oraz rozbite figury rzeźby świętych postaci. Mimo ostrego bólu klatki piersiowej szybko stanęła na nogach. Chciała uruchomić swoje zewnętrzne kręgi ochronne, lecz czuła w sobie tylko słabą ludzką energię.

– Nie wysilaj się, nie masz już ani odrobiny swych mocy – powiedział z lekkim uśmiechem mężczyzna i dał ręką znać pozostałym, by się zatrzymali.

– Gdzie jestem i kim jesteście? – odpowiedziała Keiko, w myślach analizując swoje szanse w walce z nieznajomymi. – W piekle, kochanie, w piekle!!! – krzyknął i dodał: – I niech ci do tego głupiego łba nie przychodzą myśli o walce. Pójdziesz z nami dobrowolnie czy mam cię zawlec za te twoje czarne kudły?

– Może pójdę, może nie, ale nie odpowiedziałeś mi na pytanie, no chyba że odpowiedź przerasta możliwości twojego mózgu, o ile go masz – odparowała agresywnym tonem na jego groźby i jednocześnie kątem oka dostrzegła otwarte drzwi, które mogłyby być jej drogą ucieczki.

– Nie pyskuj, Keiko Yamada albo jak wolisz, Nakamura! Bierzcie ją i idziemy – zwrócił się do swych towarzyszy, którzy od razu rzucili się w jej kierunku.

Odbiła się i wysoko wyskoczyła im naprzeciw, powalając pierwszego z nich silnym uderzeniem nogi w głowę. Opadając z powrotem, w ostatnim momencie uniknęła uderzenia potężnej pięści kolejnego z atakujących. Zrobiła szybki obrót i pędem zaczęła biec w stronę drzwi, mając nadzieję, że nie biegnie w ślepe pomieszczenie bez wyjścia.

Przeskoczyła leżące metalowe drzwi i wpadła do dużej pustej hali oświetlonej migoczącymi zawieszonymi na suficie lampami. Słyszała oddalający się za sobą stukot butów ścigających ją mężczyzn. I nagle zapanowała kompletna cisza, a wokół niej znikąd pojawili się ludzie. Kobiety, mężczyźni i dzieci. Zaczęli ją otaczać i rękami dotykać jej ubrania, włosów, tak jakby chcieli sprawdzić, czy jest żywa. Próbowała się osłonić, ale jej dłonie przechodziły przez ich niematerialne ciała. Obracała się, machając rękami, które nie mogły niczego dotknąć, lecz ona czuła ich dotyk i coraz bardziej zaciskający się wokół niej tłum ludzi bez jakichkolwiek słów i mimiki. Wpatrzone w nią oczy były puste, pozbawione emocji i koloru. Biła pięściami i kopała powietrze, nie mogąc się wyzwolić z tej masy ludzkiej, aż w końcu upa dła na kolana i poczuła, jak wykręcają jej ręce do tyłu, a jej ciało krępują grubymi sznurami. I nagle cały ten tłum znikł tak niespodziewanie, jak się pojawił, a nad nią stały postacie w długich czarnych płaszczach.

– A było mnie słuchać, idiotko! Zabierzcie ją, bo Mistrz wiecznie czekać nie będzie – warknęła jedna z nich i nie czekając na nich, zaczęła się oddalać.

Poczuła silne uderzenie w twarz i smak krwi w ustach.

– Na razie jesteśmy kwita – szepnął jej do ucha uderzony przez nią w kościele mężczyzna. Silne ręce chwyciły ją pod ramiona i za nogi, a ona widziała tylko przesuwającą się pod nią posadzkę i czarne buty tych, którzy ją nieśli.

Rzucili ją na mokrą i brudną podłogę tuż pod nogi stojącego w rozkroku ogromnego i barczystego mężczyzny, który był pozbawiony górnej części odzieży i nożem, który trzymał w ręku, gładził się po spoconym torsie. Nachylił się nad nią, aż jego pozlepiane i brudne, długie włosy dotknęły jej czoła. Jego twarz była pełna zmarszczek z wieloma szramami i oczami pełnymi nienawiści. Zawisła nad nią, wydając z siebie charczenie i bacznie jej się przyglądając.

– I to coś miało czelność naruszyć naszą Bramę Wiru? – zachrypiał, a z otwartych ust uderzył ją odór gnijącego ciała.

Chwycił ją za włosy, podnosząc z podłogi. Chwilę się przyglądał, jak usiłowała wyzwolić się z jego ręki, i z całych sił kopnął ją wielkim, ciężkim butem, łamiąc jej żebra. Jej klatkę piersiową przeszył potworny ból.

– Wrzucie to coś do klatki, później sprawdzę, dlaczego ona jeszcze jest żywa, a jej ciało materialne, zanim stanie przed Mistrzem – powiedział do stojących wokół mężczyzn i zniknął za drzwiami.

W słabym świetle lampy schowanej za drucianą siatką dostrzegła, spoza prętów klatki, w której była zamknięta, leżące na podłodze resztki ludzkich ciał i kości, pośrodku których stal metalowy fotel z uchwytami na ręce i nogi. Obok niego, na dużym rozłożonym stole ułożone były wszelkiego rodzaju narzędzia tortur, które zabrudzone krwią dopełniały grozy tego pomieszczenia. Próbowała uwolnić się z krępujących ją więzów, lecz im bardziej się szarpała, tym bardziej zaciskały się na przegubach jej rąk i łydkach. Z bólu i bezsilności zaczęły jej płynąć po policzkach łzy. Wracały wspomnienia, kłując boleśnie jej serce. Wspomnienia tego, jak Axel, który latami się nią opiekował, próbował ją zabić. A także wspomnienia tego, jak spotkała swego ojca, o którym myślała, że nie żyje, i ogromnej radości, jaka w niej wybuchła, gdy poczuła, jak ją przytula, a która szybko przerodziła się w niedowierzanie i ból wbijanego w jej pierś jego ręką sztyletu. Zepchnięta w nurt rzeki pogrążyła się w ciemności, z której wyrwał ją krzyk rozpaczy Ayena. Jego łzy zmieszane z jej krwią przywróciły ją życiu, choć jej ciało było prawie martwe. Później stanowili oboje jedną wspólną energię, pokonując wszystkich, którzy stali im na drodze do Źródła aż do chwili, kiedy leciała bezwładnie pośród miliardów przezroczystych ludzkich ciał, by znaleźć się w miejscu, którego nie powinno być, w miejscu, w którym każdy oddech przeszywał ją nieopisanym bólem połamanych żeber, rany od sztyletu ojca i rozpaczy za utraconą miłością jej Ayena. Każda łza kapiąca na brudną posadzkę była jak uderzenie ostrego miecza w jej serce od tych wszystkich, których straciła, i tych dusz, które miała uwolnić.

– Ayenie, kocham cię, wybacz mi – wyszeptała i zamknęła swe błękitne, smutne i pełne cierpienia oczy. „Przegraliśmy, kochany, tak bardzo cię kocham” – pomy ślała i w tym momencie usłyszała zbliżające się do klatki kroki. Poczuła ręce chwytające ją za nogi i ostatkiem sił, z całą mocą swojego drobnego ciała wyrzuciła je, uderzając w nachylonego oprawcę.

– Ty!!! – wrzasnął, chwytając się za brzuch. Zaczął się przemieniać w bestię.

Keiko patrzyła z przerażeniem, jak jego masywne ręce nabrzmiewają, a dłonie zmieniają się w łapy zakończone ostrymi pazurami. Z jeszcze przed chwilą z ogromnego mężczyzny stawał się jeszcze potężniejszym stworem, którego głowa przeobraziła się w łeb węża, ukazując ogromne ostre kły. Z przerażeniem próbowała wczołgać się z powrotem do klatki, lecz długi czarny jęzor owijał się wokół jej nóg i rzucił jej ciałem pod fotel tortur. Bestia stanęła nad nią, przytrzymując ją jedną z nóg będącą teraz ogromną kosmatą łapą, i zaczęła zbliżać do niej otwarty pysk, z którego leciała na nią śmierdząca zgnilizną ślina. Nie mogła się ruszyć, a zbliżające się kły bez wątpienia przyniosą jej śmierć.

Nagle w całym pomieszczeniu rozbłysło jaskrawe światło, a tysiące cienkich czerwonych promieni wbiło się w bestię, unieruchamiając jej ciało, jakby trzymały je stalowe liny. Potwór o głowie węża próbował się uwolnić, szarpiąc i bijąc szponami w te świetliste sznury. Wtedy uderzyły w niego białe promienie, wypalając ogromne dziury w jego torsie i głowie, z których wytrysnęła czarna maź, która spadając na podłogę, znikała wraz z częściami jego ciała. Bestia wydała ostatni ryk i runęła na ziemię, by po chwili przestać istnieć. Keiko, mrużąc oczy, uniosła głowę w chwili, gdy otworzyły się szeroko drzwi i w jaskrawym świetle dostrzegła wbiegające postacie, które z ogromną siłą zostały wyrzucone z powrotem na zewnątrz. Rażące światło zgasło, a nad sobą z niedowierzaniem zobaczyła zatroskaną twarz Ayena.

– Już dobrze, kochanie – powiedział i zaczął uwalniać Keiko z krępujących ją sznurów.

– Ayenie!!! To ty czy…

Przerwał jej, podnosząc ją na rękach.

– Tak, to ja – wyszeptał i pocałował ją w drżące usta.

– Ale jak? Skąd? – Wtuliła się głową w jego ciało.

– Wskoczyłem do wiru za tobą, nie mogłem, po prostu nie mogłem tam zostać bez ciebie, Kei – odpowiedział, idąc i niosąc ją na rękach.

– Ale mogłeś zginąć, głupku. – Chciała krzyknąć, lecz silny ból przeszył jej ciało.

– Musimy to zakończyć i wrócić, Kei – stwierdził, wchodząc do korytarza, na którego końcu widoczne było niebieskie światło

– Ja nie mam żadnej energii, żadnych mocy, zostaw mnie i uciekaj.

– Marudzisz, odpoczniemy tutaj i zajmę się twymi ranami – powiedział stanowczym głosem, kładąc ją delikatnie na podłodze i dodał: – Myślę, że cała twoja energia, cała twoja moc materii jest gdzieś tutaj. Odłączyła się od twego ciała, by dokończyć to, co zaczęłaś tam, w mieście Marakot. Miałaś za zadanie ją tu dostarczyć, by dokonała aktu zniszczenia Źródła Energii Dusz.

– Ale ty jesteś jeszcze potężniejszy niż tam, w naszym świecie, Ayenie.

– I nadal nie mam pojęcia, dlaczego i co to jest, ale wiem jedno, moje moce wyprzedzają moje myśli i ciało, i póki to coś cię chroni, to chcę, by tak było – odpowiedział i podarł na pasy zdjętą koszulę. Zaczął obwiązywać nimi dziewczynę, unieruchamiając jej żebra.

– Jesteśmy na dnie Źródła, a te postacie, które mnie uwięziły, mówiły, że jestem w piekle i chciały… – Nie dokończyła i zawyła z bólu.

– Przepraszam, ale musiałem mocno to ścisnąć. Teraz będzie już ci dużo lepiej. – Pogłaskał ją po zlepionych od krwi i brudu włosach i chusteczką wytarł jej twarz. – Znowu jesteś cała brudna, tylko na chwilę cię zostawić, a od razu nadajesz się do kąpania. – Uśmiechnął się do niej i pocałował ją w nos.

– Kocham cię, wariacie – szepnęła cicho, a jej błękitne oczy zaszkliły się od łez. – Muszę się wziąć w garść, bo przy tobie robię się zbyt słaba – dodała, opierając się plecami o ścianę.

– Wcale mi to nie przeszkadza, że stajesz się taka romantyczna, nawet pasuje to do ciebie

– Nie jestem romantyczką i już przestań mi dotykać piersi, bo tam nie ma żeber, nooo.

– Niczego nie dotykam, tylko poprawiam opatrunek, wariatko – zripostował z uśmiechem.

– O, mało, że jestem ledwie żywa, to jeszcze wyzywa mnie od wariatek. – Chciała zrobić nadąsaną minę, lecz cicho wybuchła śmiechem i zasyczała z bólu.

– Widzę, że wracają ci siły, bo zaczynasz krzyczeć. – Roześmiał się, stając nad nią.

– Nigdy nie krzyczę, no i lepiej pomóż mi wstać. Czas poszukać mojej energii i zobaczyć, gdzie my w ogóle jesteśmy.

– Tak, lepiej stad idźmy, zanim te dziwne stwory się tu nie zlecą. Mogę cię ponieść, Kei.

– I znów pomacać me piersi, zapomnij, zboczeńcu – powiedziała, wstając, i obdarzyła go szerokim uśmiechem.

– Idziemy, bo już ci odbija. Hahaha…

– Chyba tobie.

I oboje, docinając sobie żartobliwie i przekomarzając się w tym ponurym świecie, skierowali się w stronę jasnego światła na końcu korytarza.

Po ciężkiej podróży pełnej niebezpieczeństw, ucieczek i walk z gwardzistami i assasynami na Ziemi, zmierzyli się ze strażnikami Fonsim. Dotarli w końcu do Wiru Energii Dusz i chociaż Keiko była w opłakanym stanie, zarówno fizycznym, jak i psychicznym, na co wpływ miały niedawne zdarzenia, to jednak jej stan zdrowia z każdą minutą się poprawiał.

Znajdowali się pod Wirem, w samym centrum Źródła Złej Energii, którą ludzie Fonsim najchętniej wykorzystaliby, by poprzez Ideę Wielkiej Religii rządzić ludźmi na Ziemi. Siły Źródła więziły tu od wieków ludzkie dusze, których energia cierpienia, nie mogąc się uwolnić, wzmacniała złe moce i energie, które z łatwością opanowały Ziemię, stając się tym samym panem życia i śmierci jej mieszkańców. Ogromna energia i moc, którą posiadała Keiko w momencie przekroczenia bram Źródła, dzięki sile natury stworzonej z energii dobra oddzieliła się od jej ciała, by już bez ograniczeń materialnych rozpocząć walkę dobra ze złem.

Podążali drogą, którą im wyznaczała natura, aż doprowadziła ich do tego miejsca, i mimo że zdawali sobie sprawę, iż w każdej chwili ich życie może się zakończyć w zetknięciu z siłami zła, były w nich ogrom wiary w ludzi, miłość i radość ze wzajemnej obecności. Wyglądali na dwoje beztroskich młodych ludzi, spacerujących po korytarzach podziemnego świata.

Ayen rzucił się w wir za dziewczyną, która nie tylko go odmieniła, sprawiając, że zmienił się z nieśmiałego młodzieńca w mężczyznę, ale również przez miłość dała mu siłę i moce niezwiązane z żadną znaną im energią trzech istniejących światów – Arabangi, Ziemi i Fonsim. Z każdym dniem, z każdym zagrożeniem i kolejną walką jego moc była coraz bardziej potężna i wykraczała poza wszelkie możliwe granice zrozumienia. Poddał się jej i choć cały czas go przerażała, wiedział, że jego siły pozamaterialne są dobre oraz chronią ich oboje, i to mu wystarczało. Spadając w wir, czuł, jak lekko frunie, otoczony białym obłokiem, jakby unosiły go ogromne białe skrzydła, których był częścią. Opadł wprost na niespodziewającą się niczego grupę obślizgłych potworów wijących się wokół resztek ciała Ojca, pana świata Fonsim i pana życia i śmierci Ziemian, którego po zaciętej walce strącił w czeluść wiru. Bestie szybko przybrały postać ludzi i po krótkiej walce spoczęły martwe wokół ciała, nad którym się pastwiły.

Odszukał Keiko i w ostatniej chwili uratował ją przed niechybną śmiercią. Teraz już razem wkraczali w samo jądro zła, by wraz z wyzwoloną energią Keiko dokonać ostatecznego jego zniszczenia.

Nowy świat, nowe życie

Zza pokrytych gęstym lasem gór Tatffan zaczęły wychylać się pierwsze promienie porannego słońca, które z nieśmiałością zaglądały za każde drzewo, krzak czy kamień, jakby chciały sprawdzić, czy noc niczego nie zabrała. U podnóża tych łagodnych wzniesień rozpościerała się ogromna dolina poprzecinana wstążkami rzek i niezliczoną ilością większych i mniejszych jezior. Gdzieniegdzie nad brzegiem przysiadły małe drewniane domki tworzące osady mieszkańców prowincji Gedano. Gdy słońce rozświetliło błękitne wody jezior, większość mężczyzn wsiadała do małych łodzi rybackich i wyruszała jak co dzień na połów, śpiewając swą pieśń. Było to główne zajęcie mieszkańców wiosek. Ryby odławiano i następnie po ich oprawieniu ładowano w metalowe pojemniki, które na elektrycznie napędzanych platformach krętymi torami zawożono do jedynego w tej dolinie miasta zwanego Fiszkot, a potocznie – Rybi Łeb. Z całej prowincji zjeżdżały się platformy do fabryk, skąd już przetworzone i zapakowane ryby ruszały do innych prowincji. Życie toczyło się tu spokojnie, wyznaczane porami dnia, w szacunku do natury. Na próżno było tu szukać wielkich sklepów, centrów rozrywki czy telebimów z reklamami i nieustającą promocją osiągnięć Wielkiej Religii. Ludzie spotykali się w karczmach, wszyscy się znali i tworzyli małe, hermetyczne społeczności. Oddaleni od tętniących życiem obszarów Ziemi zajmowali się sobą i nie interesowali się zmianami, jakie zachodzą w świecie. Tak było od setek lat i tak by było z pewnością dłużej, gdyby nie wydarzenia, które wstrząsnęły tą prowincją, a których konsekwencji nikt się nie spodziewał.

W dniu, w którym na drugim końcu Ziemi w pięknym pałacu otoczona przepychem i władzą przyszła na świat mała dziewczynka o imieniu Keiko, tutaj, w jednej z wiosek narodził się chłopiec o imieniu Ayen.

Jego rodzice, Ligia i Andres, przybyli do Gedano jako para młodych zbuntowanych ludzi, którzy uciekli od świata pełnego fałszu i ubezwłasnowolnienia jednostki przez rządzącą wszystkimi prowincjami Radę Starców z Wiecznego Miasta. Mimo że mieszkańcy zawsze byli nieufni wobec przyjezdnych, których i tak większość nie widziała całe swoje życie, to tych dwoje przybyszów pragnących się tu osiedlić wzbudziło w nich zainteresowanie i ciekawość. Ich atutem, który zjednał im przychylność ludzi z osady o dziwnej nazwie Ogon, było to, że nie bali się pracy, a ich radość życia i piękny śpiew Ligii rozmiękczały najtwardsze serca rybaków. Prowincja dość szybko się wyludniała i z roku na rok było coraz mniej rąk do pracy. Młodzi ludzie uciekali do bogatych i nowoczesnych krain, gdzie mogli się kształcić lub pracować, mieszkać w o wiele lepszych warunkach. Zostawiali za sobą ciężką pracę i tradycję opartą na szacunku do przyrody. Mimo upływu lat i zmieniającego się wokół świata mieszkańcy osady Ogon pozostali wierni swym przekonaniom i nie poddali się żadnym ideologiom, nawet obecnej wszechpanującej Wielkiej Religii. Konsekwencją tego było odcięcie większości osad od nowoczesnej technologii, przywilejów, będących nagrodą dla wiernych wyznawców Religii, oraz pozbawienie ludzi możliwości korzystania z jakiejkolwiek pomocy władz Ziemi.

Ci, którzy zdecydowali się opuścić osady Gedano i wyrzekli się tradycji ludzi jezior, otrzymywali mieszkania, pracę i wszystko to, co oferowała cywilizacja.

To właśnie tam, skąd wszyscy młodzi zazwyczaj uciekali, przybyła młoda para, która wniosła w smutny już czas starzejących się ludzi radość i nadzieję.

Ligia i Andres zamieszkali w opuszczonym domku. Jego poprzedni mieszkańcy pod osłoną nocy opuścili domostwo zaraz po śmierci dziadków. Przez pierwsze tygodnie przyglądano się, jak młodzi z zapałem remontują gospodarstwo i jak dokładnie odnawiają wszelkie rzeźby roślin zdobiące tutejsze budynki. Ze zdumieniem obserwowano, jak oboje podczas zapadającej nocy i powitania dnia oddawali cześć otaczającej ich przyrodzie. Po ponad miesiącu Rada Osady wezwała ich na spotkanie, które odbyło się w jedynej tutaj karczmie. Oprócz Rady zebrali się wszyscy mieszkańcy osady Ogon, ciekawi przybyszów i decyzji starszyzny.

– Z wami witać się nie muszę, bo od lat codziennie oglądam wasze zmarszczki i słucham waszego marudzenia – powiedział i machnął niedbale ręką w kierunku zebranych staruszek siedzący na dużym rzeźbionym krześle starszy mężczyzna – ale chciałbym powitać tych oto młodych ludzi, którzy trzydzieści osiem dni temu zamieszkali w naszej osadzie – dokończył, wskazując palcem na stojących na środku sali Ligiię i Andreasa.

– Witajcie i jest nam miło… – zaczął Andreas, lecz przerwała mu stanowczym tonem jedna z dwóch kobiet siedzących po obu stronach starca.

– Nie odzywaj się, młodzieńcze, bo nikt ci na to nie pozwolił – warknęła, puszczając przy tym złowrogie spojrzenie.

– Spokojnie, Tove, to jeszcze dzieciaki i nie znają naszych zwyczajów.

– Kim są i czego tu szukają?! – krzyknął ktoś z głębi sali.

– Może ci od Wielkiej Religii ich przysłali! – zaszczebiotał piskliwie inny głos.

– Nikt o zdrowych zmysłach tu nie przyjeżdża, no, chyba że znów Strażnik Energii z Fiszkot coś knuje! – ryknął na całą salę potężny mężczyzna oparty o bufet.

Po chwili wszyscy zebrani zaczęli nawzajem się przekrzykiwać, wymyślając coraz to nowe przyczyny i zagrożenia, które mogą wyniknąć w związku z pojawieniem się w ich osadzie intruzów, zupełnie nie zwracając uwagi na siedzącą pośród nich, trzymającą się za ręce młodą parę, która z rosnącym przerażeniem rozglądała się wokół. Gdy mieszkańcy osady zaczęli się nawzajem zagłuszać, a pod adresem przybyłej tu pary pojawiły się groźby, starzec o imieniu Runar, ubrany w czarne skórzane spodnie i białą płócienna koszulę, wstał i lekko uderzył o podłogę swą laską zakończoną wyrzeźbionym pyskiem ryby. Z końca drewnianej laski prawie niezauważalnie rozbłysły małe iskry, które popędziły, wijąc się jak złociste węże, pod nogi rozkrzyczanego tłumu. Nagle wszyscy zamilkli, a Runar ze spokojem usiadł na swym krześle i powiedział:

– Nie zachowujmy się jak banda prymitywnych wieśniaków, nie przystoi tak witać naszych gości, a wy wybaczcie nam naszą gorącą krew i obawy związane z waszym pojawieniem się wśród nas. – Uśmiechnął się szeroko, ukazując idealnie równe rzędy swych zębów nienadszarpnięte wiekiem i kontynuował cichym i spokojnym głosem: – Tu, w prowincji Gedano, takich osad jak nasza pozostało niewiele, a te, które przetrwały, zawdzięczają to naszej tradycji i sile Natury, która nad nami czuwa. Niestety, coraz mniej wśród nas jest naszych dzieci, wnuków, które wybierają życie poza prowincją. Nie mi ich oceniać, gdyż każdy człowiek jest wolny i ma prawo do decydowania o sobie. Jedyne, co mogę, to wskazywać drogę, pokazywać, że opuszczając nas, nasi potomkowie oddają swą wolność za nic nieznaczące przywileje. Ale widocznie słabo przekonuję, bo jak widzicie, została nas tu garstka i to wiekowo już nie najmłodsza – powiedział smutno.

– Oj przestań, Runar, bo dobrze wiesz, że nie od ciebie i od nas to zależy – wtrąciła się Tove, poprawiając się zdenerwowana w swym krześle.

– Runar! Runar! Runar!!! – Najpierw odezwały się pojedyncze głosy, a później cała sala krzyczała radośnie imię starca, który trochę zmieszany podniósł rękę i gdy krzyk ucichł, powiedział:

– Jak zwykle musicie mnie zagłuszać, ale wróćmy do tego, po co tu się dziś zebraliśmy. Tych dwoje młodych ludzi postanowiło rzucić swoją bogatą i nowoczesną prowincję i zamieszkać wśród nas. Daliśmy im dom po Gunarze i Heldze Chickadde, który pięknie wyremontowali, zachowując wszelkie ważne dla nas elementy. Obserwowaliśmy was od pierwszego dnia pobytu i choć jedyną osobą, z którą zamieniliście parę słów przez ten czas, byłem ja i otaczała was podejrzliwość, a wręcz wrogość, wytrzymaliście z nami trzydzieści osiem dni. Muszę dziś się przyznać, że dawałem wam najwyżej siedem, dziesięć dni. Rada osady Ogon zgodnie z prawem nadanym nam przez Naturę oraz po głosowaniu wszystkich jej mieszkańców podejmie decyzję, czy możecie tu zostać, czy też będziecie musieli odejść. Musicie również poddać się Próbie Węgorza, a później chcielibyśmy zadać wam jeszcze kilka pytań.

Wstał i powoli podszedł do siedzącej pary. Podniósł wysoko laskę, na której zaczął się poruszać i wić węgorz wyrzeźbiony wokół drewnianego kija, co spowodowało, że Ligia ze strachu wtuliła się w Andreasa. Zasłonił ją rękami, gotowy w każdej chwili do obrony.

– Jeżeli macie dobre serca, nic wam nie grozi – powiedziała kobieta o długich do ramion siwych włosach, stając obok starca. – Jeżeli macie fałsz i zło w sobie, to… – wysyczała i nie dokończyła, gdyż przerwał jej Runar.

– Przestań, Tove! Bez obaw, dzieciaki, zgadzacie się na taką próbę? Jeżeli tak, proszę, byście wstali.

– Tak – wyszeptała Ligia i nie wypuszczając ręki swego partnera, wstała, a za nią podążył Andreas, dodając również swoją zgodę.

Wijący się węgorz trzymany ręka Runara delikatnie opadł na ramię Ligii. W sali zapadła kompletna cisza i wszyscy z napięciem wpatrywali się w stojącą, piękną i drobną kobietę o długich do pasa śnieżnobiałych włosach i zielonych oczach. Stała wyprostowana z głową podniesioną do góry, pełna wewnętrznej siły oraz determinacji w postanowieniu, by się stać częścią tej społeczności. Zniknęły gdzieś strach i przerażenie, jakie do tej pory jej towarzyszyły, a pojawiły się odwaga i stanowczość. Węgorz wślizgnął się pod włosy Ligii, by za chwilę pojawić się na jej szyi. Wyprostował się i znieruchomiał, wpatrując się jej w oczy. Szybko ześlizgnął się po piersiach i talii, by ponownie po plecach wrócić pod włosy, a następnie znieruchomieć w ręku starca, który delikatnie się uśmiechnął i znów podniósł wysoko swą laskę. Przez tłum zebranych w karczmie przebiegł szmer ulgi i zadowolenia. Kij z żywym węgorzem opadł na ramię Andreasa i tak jak poprzednio dokonał wędrówki po jego ciele, by przy oklaskach mieszkańców powrócić do ręki Runara.

– Próba Węgorza zakończona, siadajcie – zwrócił się do Ligii i Andreasa starzec i wraz z pozostałymi członkiniami Rady wrócił na swoje miejsce. Odłożył drewniany kij z wyrzeźbionym na nim węgorzem i dodał: – Zadamy wam teraz trzy pytania, możecie odpowiadać razem, ale gdybyście na choć jedno odpowiedzieli źle, odejdziecie i nigdy tu nie wrócicie. Proszę, Tove, ty pierwsza.

– Łączę niebo i ziemię. Jestem nieruchomy, nigdy nie wędruję. Czym jestem? – zapytała i na jej twarzy pojawił się szelmowski uśmiech.

Ligia i Andreas chwilę cicho dyskutowali, po paru minutach Andreas wstał i powiedział:

– Jesteś drzewem.

– Mogę żyć tylko tam, gdzie jest światło, ale jeśli światło na mnie świeci, umieram. Czym jestem? – zadała pytanie kobieta o długich siwych włosach

– Jesteś cieniem – odpowiedziała prawie że natychmiast Ligia i pocałowała z radością chłopaka w policzek.

– I ostatnie pytanie lub zagadka, jak kto woli – odezwał się Runar i na chwilę się zamyślił, a następnie dokończył: – Kiedy w nim jesteś, nie wiesz o tym. Kiedy w nim nie jesteś, wiesz, że w nim byłeś. Co to jest?

W sali zrobiło się gwarno, wszyscy cicho między sobą próbowali sami znaleźć odpowiedź na usłyszaną przed chwilą zagadkę. Pośrodku karczmy zawzięcie dyskutowali i sprzeczali się Ligia i Andreas, nie mogąc znaleźć wspólnej odpowiedzi.

– Tak patrzę na nich i moje stare serce się raduje, Runarze – szepnęła mu do ucha Tove.

– Nie wyglądałaś na przychylną im – odparł cicho.

– Ktoś musi być tym złym, bo na ciebie, staruchu, nigdy liczyć nie można – zaśmiała się, zakrywając usta.

– Za tego starucha to ci się dostanie po spotkaniu – szepnął i lekko szturchnął ją w rękę.

– Jacy oni są słodcy – westchnęła.

– Błąd! – krzyknęła nagle na całą salę Ligia.

– Sen! – krzyknął równocześnie Andreas i oboje wybuchli śmiechem.

– Dziękuję wam wszystkim za uczestnictwo w tym spotkaniu, a wam Ligio i Andreasie, chciałbym powiedzieć jedno: witajcie w domu – powiedział na głos Runar i podpierając się laską, podszedł do nich złożyć gratulacje i wyrazić nieukrywaną radość, że dożył dnia, kiedy to społeczność osady Ogon po raz pierwszy od lat, zamiast się zmniejszać, to powiększyła się o dwie osoby, i to na dodatek młode. Mieszkańcy osady otoczyli młodych, gratulując im i wypytując o wszystko to, o co nie mogli spytać przez ostatni miesiąc.

– Weźcie się tak nie pchajcie, przecież ich zaraz udusicie! – krzyczała, taranując wszystkich Tove. Gdy udało się jej w końcu dopchać do otoczonych przez ludzi Ligii i Andreasa, pochwyciła ich w swe olbrzymie ręce i mocno przytuliła oraz dodała: – Moje słodkości!

– Teraz to na pewno się uduszą w tych piersiach – zaśmiał się ktoś z tłumu.

– Już po nich – rzucił uwagę barczysty mężczyzna i podnosząc rękę, krzyknął: – Chodźcie wszyscy do baru, bo Tove już ich nam nie odda!!

– Tobie to już tylko wódka w głowie – krzyknęła z uśmiechem starsza kobieta.

Podziw ludzi nadal otaczał Ligię i Andreasa, którzy próbowali z każdym się przywitać i zamienić parę słów mimo ciągłych uścisków i pocałunków Tove. Pozostała część przesunęła się bliżej baru, gdzie zaczęto wydawać napoje alkoholowe , głównie wódkę i piwo.

Cała karczma rozbrzmiewała wesołym gwarem, który niósł się po wodach jeziora błyszczącego swymi falami w świetle księżyca. Nad jego brzegiem stał Runar Larsen, opierając się o laskę, wpatrywał się w odbicie księżyca falujące na wodzie.

– Zwróciłaś nam nadzieję i uśmiech, którego coraz mniej w nas było – powiedział, zanurzając laskę w wodzie. Rzeźba ożyła i węgorz zwinnie zsunął się do wody. Z miejsca, gdzie zniknął, uniósł się biały obłok gęstej mgły, który otoczył na chwilę starca i następnie powoli zaczął oddalać się w stronie księżyca, aż zniknął między gwiazdami.

Mijały tygodnie, miesiące, a życie mieszkańców osady Ogon toczyło się spokojnie i radośnie. Andreas szybko nauczył się sztuki połowu ryb i gdy nie pracował, było go pełno wszędzie tam, gdzie ktoś potrzebował pomocy. Posiadał zdolności inżynierskie, ukończył w końcu Wyższą Szkołę Mechaniki i sam mógł naprawić niedziałający od lat generator prądu, co przywróciło osadzie energetyczną niezależność od władz prowincji, które coraz częściej pozbawiały mieszkańców osady Ogon energii elektrycznej. Dzięki temu szybko ruszyły pompy pozyskujące z dna jeziora olej, który był paliwem napędowym generatora i silników na łodziach. Znów jak przed laty odłożono wiosła, a zmęczone wiekiem ręce rybaków zostały zastąpione przez motorki i spalinowe wyciągarki sieci. Andreas był wszędzie tam, gdzie mógł komuś pomóc, a jego młodzieńcza fantazja i poczucie humoru udzielały się nawet najstarszym mieszkańcom osady. Ligia zaangażowana we wszelkie prace pomocnicze, jakie wykonywały tu kobiety, była wszędzie tam, gdzie potrzebowano jej obecności. Jej umiejętności medyczne, które zdobyła w szkole i później na Akademii Medycznej, ulżyły w cierpieniach i chorobach wielu osadnikom. Odkryła również, że stoki pobliskich gór są porośnięte wieloma roślinami leczniczymi. Jej uśmiech i kojący głos uwielbiali wszyscy i dla wielu był najlepszym lekarstwem na dręczące ich smutki. Na koniec dnia, gdy rybacy wracali z połowów i wszyscy razem na brzegu jeziora rozwieszali sieci i pakowali złowione ryby do pojemników na elektryczne platformy, Ligia uwijała się między sieciami, śpiewała swe pieśni o miłości, przyjaźni, przyrodzie, a jej głos i słowa głęboko wdzierały się w serca pracujących z nią ludzi.

– Kochasz mnie, Andre? – spytała cicho, wtulona w jego ramiona, gdy oboje siedzieli przed swym domem, patrząc na odbijające się w tafli jeziora gwiazdy.

– Muszę pomyśleć, bo nie wiem, czy… Aj!!!! – krzyknął, gdy Ligia przerwała mu i ugryzła go w ramię.

– Wiem, że mnie kochasz i codziennie dajesz mi tego dowody, ale chciałam ci coś powiedzieć, coś bardzo ważnego.

– Co się dzieje, mój kwiatuszku? – Odwrócił się do niej i delikatnie wziął jej twarz w swe dłonie. – Czy ktoś cię skrzywdził? Źle się czujesz?

– Nie, nie, to nic z tych rzeczy, kochany – weszła mu w słowo i wpatrując się w jego brązowe oczy, chwilę milczała, szukając właściwych słów.

– Ligio, co się stało? – spytał, wyraźnie już zaniepokojony.

– Będziemy mieć dziecko! – powiedziała, a jej emocje przemieniły wypowiedź w krzyk, po czym wbiła swój wzrok w Andreasa, którego oczy się nagle powiększyły, a usta otworzyły. Chwilę tak trwał w niemej pozie, gdy nagle jak oszalały zaczął całować jej oczy, usta, włosy, w przerwie ledwo co zrozumiale wydukał:

– To, my, ty… dziecko… Kocham… koch… kocham cię!!!

– Też cię kocham, ale zaraz przestanę, bo zginę śmiercią przez zacałowanie i uduszenie – piszczała rozbawiona i szczęśliwa, próbując niezbyt skutecznie wyrwać się z jego objęć.

– To będziemy mieć dziecko! Będziesz mamą, a ja będę tatą. Będę tatą!!! – krzyknął na cały glos, a woda niosła echo na krańce jeziora.

– Uspokój się, bo wszystkich pobudzisz – usiłowała go uciszyć ze śmiechem Ligia.

– Chodź, zaniosę cię do domu, bo zimno się robi i jeszcze się oboje przeziębicie.

– Bez przesady, jeszcze chodzić umiem.

– Lepiej cię zaniosę, bo tu tyle kamieni i jeszcze się przewrócisz – powiedział i nie czekając na jej reakcję, porwał ją na ręce.

– O rany!!! Teraz będę miała z tobą utrapienie – odpowiedziała i zarzuciła mu ręce na szyję.

– Może powinniśmy powiększyć dom i koniecznie łóżko, wygodniejsze – mruczał do siebie Andreas.

– Już po mnie, ludzie, ratujcie, jemu już odbiło!!! – krzyczała, śmiejąc się, i dodała: – Ale jestem głodna.

– Zaraz będziemy, to coś zrobisz dla naszej trójki. Hahaha, dla naszej trójki – powtórzył i znów zaczął obsypywać ją pocałunkami.

– O i tak się traktuje kobietę w ciąży, musi tyrać przy garach! Serca nie masz, człowieku.

– No dobrze, dzisiaj ja robię, niech ci będzie.

– Nie musisz, bo już wszystko gotowe, nygusie, i nawet jest winko.

– O winku zapomnij.

– Nie dożyje z nim poranka!!! – zakrzyczała, w chwili kiedy przekroczyli próg domu i zamknęły się za nimi drzwi.

Wszystko ucichło i tylko dwa małe promienie żółtego światła dawały znać światu, że tu ktoś mieszka. Dookoła panowała cicha noc. Księżyc lekko mrugał swym światłem do gwiazd, które migotały do niego w odpowiedzi.