Czas mumii - Alex Falcone, Ezra Fox - ebook

Czas mumii ebook

Alex Falcone, Ezra Fox

3,5

Opis

Sofia jest zwyczajną licealistką, która martwi się o zadania domowe i opinię innych uczniów, kiedy pojawia się ON: szalenie przystojny nowy uczeń, skryty za warstwą rozkładających się bandaży, wpatrujący się w nią pustymi oczodołami. Sofia bierze go za zwykłego hipstera, ale może ten zagadkowy nieznajomy skrywa coś więcej?

Tak. On jest mumią.

Naprawdę nie trzymamy tego w tajemnicy. Okazuje się, że to mumia. To książka o dziewczynie, która zakochuje się w mumii.

Czytaliśmy książki YA o nastoletnich dziewczętach, które nieświadomie zakochują się w wampirach, wilkołakach, aniołach, demonach, wróżkach, syrenach, czarnoksiężnikach i trollach. Poważnie, jedna była o trollach. Nadszedł Czas mumii.

Alex Falcone i Ezra Fox to komicy, pisarze i połowa prowadzących podcast „Read it and Weep”

Najbardziej realistyczna historia miłosna, jaką czytałem.

Tutenchamon

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 188

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (77 ocen)
16
24
24
11
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KatJ94

Z braku laku…

Myślałam, że trafię na parodię Zmierzchu i poniekąd tak się stało, aczkolwiek główna bohaterka była tak irytująca, tak przerysowana, że nie mogę polecić tej książki nawet jako lekkiego, krótkiego eskapizmu od innego typu literatury.
10

Popularność




Tytuł oryginału: Unwrap My Heart: or It’s Time for Mummies

Copyright © 2016 by Alex Falcone and Ezra Fox

Projekt okładki i strony tytułowej: Katarzyna Gołąb

Przekład: Joanna Barbara Bernat

Redakcja: Joanna Ginter

Korekta: Redaktornia.com

Skład i konwersja do wersji elektronicznych: Joanna Barbara Bernat

ISBN (druk): 978-83-949925-0-7

ISBN (ebook): 978-83-949925-1-4

Gdańsk 2018

Wydawca:

Pod nazwą dziwny pomysł działalność wydawniczą prowadzi firma JoBB tłumaczenia Joanna Barbara Bernat

ul. Beniowskiego 11/23

80-382 Gdańsk

www.dziwnypomysl.pl

[email protected]

Zostało mi marne szczęście,

A w tym grobie groza marna;

Bo oto opuszcza mnie właśnie

Ta, za którą bym umarła.

Ch. Brontë, Na śmierć Anne Brontë, przeł. K. Lenkowska. W: E. Ostrowski, Charlotte Brontë i jej siostry śpiące,[e-book; format MOBI], Warszawa 2013

Prolog

Chciał, aby wszyscy nazywali go Kapłanem, chociaż tak naprawdę miał na imię Harold. Może właśnie dlatego, że miał na imię Harold.

Postawił kilka małych słojów na stole w zakurzonym grobowcu, który dzieliłam z nim w tym momencie. Słoiki były zbyt nowe. Jakby kupił je w Ikei, udając, że lubi robić przetwory – ale widać było wyraźnie, że właśnie używa ich po raz pierwszy.

Czy w ogóle mają Ikeę w Egipcie? Czy źli kapłani chadzają do sieciowych sklepów z meblami? Czy lubią klopsiki? Mmm, klopsiki.

Świetnie, nie dość, że było mi niewygodnie, gdy tak siedziałam przywiązana do starego krzesła i przygotowywana do rytualnej ofiary, to jeszcze zgłodniałam.

Kapłan zaostrzył ceremonialny nóż z rzeźbioną rączką z kości słoniowej. Pewnie, ten buc nadal kupował kość słoniową.

Jasne, że nie chciałam umierać, ale spróbowałam spojrzeć na to pozytywnie. Moja śmierć miała uratować ludzi, których najbardziej kochałam: tatę i mamę, Duncana i jego. Jego. Kochałam go, teraz to wiedziałam.

Poza tym w poniedziałek nie będę musiała iść na matmę.

Rozdział 1

To był przeciętnie zły czwartek. Znacie takie dni; gdyby narysować zbiory „Wpadki szkolne” i „Wpadki społeczne”, ten dzień byłby w samym środku części wspólnej.

Szkolną wpadką było niedokończenie wypracowania na geografię o południowoamerykańskim eksporcie. Społeczną – wylanie na siebie w czasie lunchu sporej ilości salsy z wielkiej porcji nachosów.

– To jeszcze nic, musiałbyś zobaczyć tego drugiego gościa – powiedziałam mojemu przyjacielowi, Duncanowi.

– Masz na myśli nachosy? – odpowiedział.

– Tak. Ja przynajmniej nie zostałam zjedzona przez nieskoordynowanego giganta.

Usiadłam w stołówce, myśląc o innych zbiorach, w których mogłabym umieścić dzisiejszy dzień („Czy ta koszulka w ogóle była czysta, gdy ją wkładałam?” i „Czy jestem jedyną osobą, której nie obchodzi ten jakiś wczorajszy mecz, czy inny sport?”), kiedy wszedł on.

Zanim wam o nim opowiem, ważne, byście wiedzieli, że zwykle nie robię takich rzeczy. Nigdy ich nie robię. Prawie nigdy nie robię takich rzeczy.

Ludzie siedzący przy innych stołach wydawali się nieporuszeni obecnością zdumiewająco przystojnego nowego ucznia. Ja tam odczuwałam pewne poruszenie.

Pasował w sam środek przecięcia zbiorów zatytułowanych „Atrybuty, które zdaniem Sofii czynią cię boskim”.

Wśród zbiorów znalazły się następujące:

· chudy,

· tajemniczy,

· pewny siebie,

· dobrze ubrany

i

· pozostałe pociągające cechy, gdzie indziej nieokreślone.

Był naprawdę chudy. Na pewno unikał sportów. Wyglądał, jakby jego przeznaczeniem było picie kawy i wyrażanie opinii o muzyce. Miał takie długie, eleganckie palce, ukryte w cienkich rękawiczkach. Położył dłonie bezczynnie na stole obok swojej tacy, wpatrując się w przestrzeń.

Mimo że wziął tacę, nie miał nic do jedzenia. Jakby to było nie dość dziwne, miał na sobie bluzę z kapturem, co nie jest tutaj zbyt popularne – w Rock Ridge jest zawsze za gorąco na długi rękaw. Nawet zimą przez większość dni można nosić szorty.

Wyjął telefon i zaczął coś czytać.

Kiedy zastanawiałam się nad tym dziwnym zachowaniem, zauważyłam, mimo dzielącej nas odległości, przenikliwą czerń jego oczu. Właściwie to były one osadzone tak głęboko, że w cieniu kaptura nie dało się nawet dostrzec, czy w ogóle je miał. A jednak było coś hipnotyzującego w tej pustce. Mogłabym wpatrywać się w nią przez cały dzień, gdyby nie straszliwy fakt, który sobie nagle uzmysłowiłam.

Skoro mogłam zobaczyć okolice jego oczu, musiał na mnie patrzeć. Boże!

Szybko odwróciłam wzrok, jakbym była szczeniakiem, który interesuje się wszystkim wokół. Pewnie, patrzyłam na ciebie, ale teraz patrzę na plakat Kate, która startuje w wyborach na przewodniczącą rady uczniów. Teraz patrzę na wywietrznik klimatyzacji. Patrzę na wszystko, nie tylko na tego nowego przystojnego kolesia. Tak mam, że się gapię. Nic w tym niezwykłego.

Kontynuowałam swój blef, gdy poczułam jego spojrzenie na karku i lekko zadrżałam.

Liceum w Rock Ridge było niewielką szkołą średnią, a stołówka już w ogóle była zupełnie mała – razem może z piętnaście stołów. Ponieważ nie było miejsca dla wszystkich, pozwalano nam jeść lunch na zewnątrz (jeśli tylko ktoś znalazł wystarczająco zacienione miejsce) lub nawet poza terenem szkoły.

Oczywiście, wybór między wycieczką z przyjaciółmi do miejscowego fast foodu a kiszeniem się w dusznej stołówce w szkole nie był trudny, więc zostawały tylko młodsze dzieciaki i mniej popularni uczniowie. Ja byłam raczej w tej ostatniej kategorii, ale siedziałam w stołówce głównie dlatego, że tata uważał wychodzenie ze szkoły w środku dnia za niebezpieczne.

Duncan zostawał, żeby dotrzymać mi towarzystwa. Jego ojciec nie zabraniał mu wychodzić, dokądkolwiek chciał, jednak mimo to wolał jeść ze mną, co było bardzo szlachetne z jego strony.

– Co jest z tym nowym? – zapytał rozbawiony. – Patrzy na nas, jakbyśmy to my byli dziwadłami. Co on ma na sobie?

Przyznaję, że było to dziwne. Bluza, luźne spodnie i rękawiczki, które wyglądały trochę jak bandaże – wszystko w kremowym kolorze. Młodzi w Rock Ridge skłaniali się raczej ku dżinsom i koszulkom z napisami. Była jednak niezwykła pewność siebie w tym, jak bardzo inaczej wyglądał; chybaby się nawet nie obraził, gdyby usłyszał, że Duncan się z niego nabija.

Nie żeby Duncan był wredny. To miś, który zamiast być przytulaśny, jest masywny, umięśniony i otwarty w kontaktach z ludźmi. Odkąd parę lat temu zaczął grać w bejsbol, naprawdę przypakował. Nie dało się nie polubić Duncana od pierwszej rozmowy, ale mięśnie zmieniły to, jak patrzyły na niego dziewczyny. Łaziły za nim na przerwach i otaczały go, reagując chichotem na każde jego zdanie.

Z jakiegoś powodu wydawał się ignorować ich uczucia i wolał spędzać czas ze mną. Przypuszczam, że się ich bał, a ja nie byłam niebezpieczna, prawda? Znaliśmy się od dziecka, więc chociaż to brzmi banalnie, byliśmy jak brat i siostra.

Nie, stać mnie na lepsze wyjaśnienie. To było tak, jakby ktoś trzymał świnię jako zwierzę domowe i lubił ją tak bardzo, że aż zapominał, do czego zwykle służą świnie – do jedzenia. Mógłby nawet jeść bekon na jej oczach, nie po to, by ją obrazić, ale dlatego, że nie myśli o niej jako o bekonie.

Hmm… Teraz zaczyna to brzmieć średnio. Miałam na myśli, że to ja jestem świnią w tej metaforze. I poważnie, jeśli Duncan chciałby jeść przy mnie szynkę, to spoko. Byliśmy po prostu naprawdę dobrymi przyjaciółmi. Naprawdę dobrzy przyjaciele, którzy porównują się nawzajem do świń.

Pogrążam się, prawda? Byliśmy jak brat i siostra.

Patrzyłam na nowego. Gdy wrócił do przeglądania telefonu, zauważyłam ze zdziwieniem, że zamiast palców używa jakiegoś rysika. Kolejna dziwna rzecz. Może był artystą? Znów przyłapał mnie mnie na tym, że się na niego gapię, i się uśmiechnął. Zadrżałam.

Jezu. Dlaczego na niego patrzyłam? Co ważniejsze: dlaczego on patrzył na mnie? Nawet w tej stołówce dla przegrywów nie byłam najbardziej atrakcyjną dziewczyną, absolutnie. Nie żebym była nieatrakcyjna; kolor beżowy też nie jest nieatrakcyjny, albo słowo „satysfakcjonujące” czy numer sześć. Ale nikt nie zaprasza na randkę numeru sześć, nawet jeśli ma poczucie humoru.

Powinnam opisać siebie lepiej, ale, ech, nie chce mi się.

Dobra, spróbuję. Mam boleśnie proste brązowe włosy, które zwykle sięgają mi ramion. Nie przejawiam szczególnego zamiłowania do makijażu. Jasne, raz na jakiś czas mam taką fazę, że kupuję trochę różnych mazideł i używam ich przez jeden, dwa dni, a potem rezygnuję. Noszę okulary. No nie wiem; co jeszcze? Moja twarz jest zaokrąglona, ale ciało przypomina raczej prostopadłościan. Wyglądam jak piłka do kosza na dużym pudełku na dwóch podłużnych pudełkach. Z okularami na tej piłce.

Ech, o wiele łatwiej opisuje się innych ludzi.

O, wiem. Może chcesz usłyszeć listę moich pięciu najmniej lubianych cech? Z tym nie mam problemu. Moje łydki są za grube. Mam taką przerwę między dwoma przednimi zębami, a ta obok nich, po prawej stronie, zawsze mnie denerwowała. Na każdym zdjęciu mam zamknięte oczy, co może nie jest cechą wyglądu, ale jeśli ktoś zna mnie tylko ze zdjęć, to składam się dla niego w osiemdziesięciu procentach z powiek. Skoro jesteśmy przy oczach, moje rzęsy są zbyt krótkie. Nie jakoś dziwacznie krótkie, jednak zawsze chciałam mieć piękne długie rzęsy. Jestem zbyt blada. Tadam! Opisana.

Może to wszystko trochę czepianie się, ale kto nie jest czepialski w stosunku do własnego wyglądu? Poza tym to wy chcieliście wiedzieć, jak wyglądam, nie wiadomo po co. To wasza wina.

– Hej, księżniczko Sofio?! Jesteś ciągle ze mną? Przez ciebie oboje źle wypadamy.

– Przepraszam, Dunc. Masz rację. To dziwne. Wygląda… dziwnie.

– Dobra już. Najwyraźniej jesteś w nim zakochana, tylko nie chcesz o tym mówić. Zaproś mnie na swój ślub.

Uderzyłam Duncana w ramię. Byłam pewna, że nigdy nie wyjdę za mąż, ale gdyby jednak, to na pewno poproszę go, by był druhną. Nie będę wymagać, by znalazł sukienkę w rozmiarze XXL, jednak chciałabym, by był przy mnie, no i na pewno świetnie zaplanowałby wieczór panieński.

Poznaliśmy się, kiedy miałam osiem czy dziewięć lat i tata wjechał naszym subaru w minivana jego rodziców na parkingu sklepu Rascal. Podczas kłótni o to, po czyjej stronie leżała wina, zdali sobie sprawę, że mają wiele wspólnego. Łowienie ryb, kręgle, Dodgersów i lody.

Gdy tak staliśmy na parkingu, z przerażaniem obserwując tę awanturę przeistaczającą się w bromance, Duncan i ja zdaliśmy sobie sprawę, że też mamy wiele wspólnego. Głównie wstręt do łowienia ryb, kręgli i drużyn sportowych, niezależnie od nazwy. No, lubiliśmy lody, ale to raczej norma.

Od tamtej pory byliśmy nierozłączni, mimo że okres dojrzewania walnął w jedno z nas jak ciężarówka wypełniona testosteronem. Duncan urósł trzykrotnie, podczas gdy ja pozostałam przy moim kompaktowym rozmiarze.

– No to jak? Czy ojciec pozwoli ci wyjechać z nami na weekend?

Rock Ridge leżało tylko kilka godzin od Los Angeles, jednak wystarczająco daleko, by był to zupełnie inny świat. Miasto było całkowicie otoczone pustynnymi górami, wywołującymi poczucie uwięzienia; żyliśmy w tym gorącym i suchym klimacie jak w ogromnej dziurze w asfalcie.

Dla fanów małomiasteczkowego życia, spacerów w górach, spania pod namiotem i sztuki Indian było to świetne miejsce. W ofercie również: nagłe burze piaskowe, dziwne bunkry po starych testach wojskowych oraz wycieczki do Doliny Śmierci – dla tych, którzy naprawdę nienawidzą komfortu.

Sama byłam nawet fanką suchych upałów, ale ludzie, którzy lubili robić coś w weekendy, czuli się w Rock Ridge jak w więzieniu.

Wyjątkowo nie znosiłam kempingowania, tego nadprogramowego brudu i braku dostępu do internetu. Rodzina Duncana uwielbiała takie wycieczki; już od paru miesięcy marudził mi, żebym się z nimi zabrała. Udawało mi się migać aż do dziś, do ostatniego momentu.

– Będzie fajnie. Możemy zbadać teren w pobliżu jaskini, którą znalazłem ostatnim razem. Tego lata chcę się ubiegać o pozwolenie na przekopanie jej w poszukiwaniu artefaktów plemienia Coso.

Zapomniałam wspomnieć: poza zwyczajnymi zainteresowaniami, jak kemping i bejsbol, umięśniony miś Duncan uwielbiał archeologię. Czyli naprawdę nie przypominał misia. Chyba nie potrafię też opisywać innych ludzi.

Chociaż sama nie mam pojęcia o archeologii, pochwalę się teraz trochę osiągnięciami Duncana. Był całkiem znanym kopaczem. Najmłodszym autorem opublikowanej pracy naukowej o rdzennych mieszkańcach południowo-zachodniej Ameryki. Specjalizował się w plemieniu Coso, które żyło w tym rejonie, zanim rozpowszechnienie klimatyzacji uczyniło go chociaż trochę zdatnym do zamieszkania. Naruszanie artefaktów rdzennych mieszkańców jest zwykle nielegalne, ale Duncan był jedną z czterech osób w naszym stanie, które uzyskały od plemienia specjalną dyspensę na prowadzenie wykopalisk w ich imieniu. Jako jedyny z tej czwórki nie miał doktoratu, więc było to naprawdę imponujące (dla każdego, kto się takimi rzeczami interesował). Czasem udawałam zainteresowaną, by sprawić Duncanowi przyjemność.

– Dam ci znać – powiedziałam. – Tacie nie podoba się, że jego najlepszy przyjaciel i córka mają jechać tym samym kamperem. To jak z kodami nuklearnymi czy składem coca-coli. Jeśli będziemy mieli wypadek, straci dwójkę najważniejszych ludzi w swoim życiu.

– To całkowicie bezpieczne. Mój tata zadzwoni do twojego.

– No nie wiem.

Zadzwonił dzwonek, a w stołówce rozległ się zbiorowy jęk. Nie miałam zamiaru spierać się z tłumem. Jedyna rzecz, której nienawidzę bardziej niż geografii, to geografia w dzień, w który zapomniałam odrobić zadania.

– Dam ci znać, Dunc. Bez obietnic.

Duncan spojrzał na mnie wzrokiem szczeniaczka. Napakowany archeolog amator o wzroku szczeniaczka. Czy nie jest coraz trudniej go sobie wyobrazić za każdym razem, gdy go opisuję? Przepraszam.

Trzepnęłam go.

– Przestań. Wiesz, że nie potrafię odmówić, kiedy patrzysz na mnie w ten sposób.

Oczy Duncana zajmowały pół twarzy, a jego wargi drżały.

– Przesadziłeś. Teraz wyglądasz żałośnie. Do zobaczenia po geo.

– Postaraj się nie wyjść za mąż za tego nowego.

– Postaraj się nie zamknąć, Duncan! Albo, wiesz, postaraj się zamknąć! Ych!

Speszonym wzrokiem szukałam nowego, ale zniknął. Na miejscu, które niedawno zajmował, pozostała mała chmurka pyłu. To przecież niemożliwe, bym już za nim tęskniła, prawda?

Ruszyłam do klasy, zastanawiając się, czy ten czwartek nie był znacznie gorszy, niż początkowo zakładałam.

Pomimo niewielkich rozmiarów liceum Rock Ridge High składało się z sześciu budynków, połączonych betonowymi ścieżkami. Sporadyczne kępki bylicy były jedynym urozmaiceniem jałowej przestrzeni między ceglanymi budynkami. Ziemia była tak tania w tym regionie, że szkoła mogła pozwolić sobie na rozległą zabudowę na pokaz. Nauczyciele twierdzili, że ten układ miał przypominać uniwersytecki kampus, aby przygotować nas na przyszłość, jednak przede wszystkim przygotowywał nas na wieczne spóźnianie się na zajęcia, na których wszyscy pojawiali się lśniący od potu.

Szłam powoli, wypatrując nowego pośród małych gromad uczniów, jednak nigdzie go nie widziałam. Wszyscy chodzili dwójkami i trójkami, ale ponieważ Duncan był moim jedynym przyjacielem i zmierzał w przeciwnym kierunku, byłam zdana na siebie. Ociągałam się, udając, że sprawdzam wiadomości w komórce. Przez chwilę przeglądałam telefon bez celu. Zapisałam przypomnienie o tym, że muszę znaleźć sposób na wymiganie się od biwakowania.

Dodałam kolejne przypomnienie, o rozrysowaniu tych bekowych zbiorów, które sobie wyobrażałam. I o wyszukaniu informacji na temat cienkich, powiewnych kapturów. I o znalezieniu tego nowego faceta na Instagramie i przejrzeniu wszystkich jego zdjęć w środku nocy. Usunęłam to ostatnie przypomnienie, na wypadek gdybym w drodze do domu wpadła pod samochód, bo wtedy policja przejrzałaby mój telefon; ale zachowałam je w pamięci, gdyż zdecydowanie miałam zamiar to zrobić.

Rozdział 2

Myślałabym o tym nowym przez całą geografię, nawet gdyby nie przyszedł na lekcję spóźniony o pięć minut i nie usiadł obok mnie. Jego intrygujący strój skrywał pot, u innych uczniów wyraźnie widoczny. Może to właśnie dlatego tak się ubrał?

Gdy tylko przysiadł na miejscu obok mojego – tym, które ostatnio zostało porzucone przez Amandę Spitz – wiedziałam, że nie mam żadnych szans na skoncentrowanie się na słowach pana Graffa.

Od razu poczułam, że pachnie odurzająco. Jak egzotyczne olejki eteryczne zmieszane z zapachem pustynnego wieczoru po letnim deszczu. Coś w jego obecności sprawiło, że wyprostowałam plecy. Gdy przypomniałam sobie plamę sosu na mojej koszulce, przeszedł mnie dreszcz. Wierciłam się, próbując usiąść tak, by ukryć ją przed jego wzrokiem.

– Moi drodzy, to jest Seth – powiedział pan Graff, wskazując na Zapach Pustynnego Deszczu, który nieśmiało spuścił wzrok. – Właśnie przeniósł się tutaj z… czy to była Atlanta?

Zapach Deszczu skinął głową.

– To jest nasz pierwszy transfer z Atlanty, a skoro nikogo tam nie wysłaliśmy, można powiedzieć, że mamy dług handlowy u dobrych ludzi z Georgii.

Pan Graff przyglądał się klasie, promieniejąc.

– To był żart. Rety, rozchmurzcie się. Byłem kiedyś u Jaya Leno, pamiętacie?

Czekał, aż ktoś go o to zapyta, ale bez skutku. Chociaż niebawem stało się jasne, że nie może liczyć na udział publiczności, i tak zaczął opowiadać.

– Był tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty trzeci. Siedemnasty listopada. Bułgaria właśnie pokonała Francję w kwalifikacjach do Mistrzostw Świata, a Leno zaprosił mnie, bym zrobił tę sztuczkę z żonglowaniem butelkami ketchupu i przygotowywaniem hot dogów w tym samym czasie…

Nikt nie słuchał. Zamiast tego cała klasa wpatrywała się w Setha, a tym samym we mnie. Nie odważyłam się spojrzeć; wzrok to broń dalekiego zasięgu, a my byliśmy bardzo blisko siebie. Dla tej odległości właściwsze było powonienie.

Musiałam poczekać, aż pochłonie go jakieś zadanie, wtedy mogłabym na niego zerknąć. Rzut oka – na tyle można sobie pozwolić, siedząc tak blisko.

– Więc powiedziałem do Jaya: „Nie mówię, że Bill Clinton jest bawidamkiem, ale w Białym Domu nazywają go Emilem Kostadinovem”. – Pan Graff zrobił przerwę na śmiech publiczności, niepotrzebnie. – Bułgarska gwiazda piłki nożnej – dodał. – Kumacie? Bo zaliczył tak wiele punktów. To był ryzykowny żart, ale publiczność umierała ze śmiechu.

Seth zachichotał z sympatią, ponieważ był nowy i prawdopodobnie było mu szkoda pana Graffa. Reszta z nas słyszała historię występów nauczyciela tyle razy, że pozbyliśmy się współczucia. Słysząc śmiech, pan Graff uśmiechnął się do siebie.

– Nadal daję radę – mruknął.

Może przez te wspomnienia zapomni o wypracowaniach, które mieliśmy oddać…

– Zakładam, że wszyscy macie wypracowania, które na dziś zadałem?

Cholera jasna. Zwykle nie zapominam o zadaniach domowych, ale ostatnio wpadłam w niezwykle absorbujący nałóg internetowej genealogii. Kilka godzin dziennie. O moim ewentualnym odwyku raczej nie mieli napisać w gazetach. Na swoją obronę miałam tylko to, że nikt nie ostrzegał młodzieży przed uzależniającymi właściwościami Ancestry.com.

Zamiast chodzić na imprezy i mecze piłkarskie, przeczesywałam manifesty statków z dziewiętnastego wieku, a odkrycie nazwiska panieńskiego mojej prababki było lepsze niż najmocniejsza faza. Grunkle. Prababcia Agnes Grunkle. Właściwie to rozumiem, dlaczego mogła chcieć, by to nazwisko zostało zapomniane.

No dobra, jeśli mam być uczciwa, miałam nadzieję, że jak opracuję drzewo genealogiczne mamy, dowiem się, dlaczego uciekła, gdy miałam dziesięć lat. Może na przykład wszyscy w jej rodzinie uciekali tuż po przekroczeniu czterdziestki? Jak dotąd nie udowodniłam tej hipotezy, ale też jej nie obaliłam.

Plan B polegał na znalezieniu rodziny, do której mogła uciec. Lubiłam myśleć, że to było zdrowe uzależnienie. Jak hummus czy fitness. Jak to się mówi, wiedza to potęga, a potęga sprawia, że ludzie, którzy wyrwali dziurę w twoim życiu swym zniknięciem, wracają. Tak się mówi, prawda? A może: „nie patrz koniowi na zęby”. Nie znam się na przysłowiach.

No dobra, nie miało znaczenia, co robiłam, ważne, że chociaż przeprowadziłam gruntowny research, a nawet sporządziłam konspekt wypracowania o południowoamerykańskim eksporcie, to nie udało mi się przysiąść do napisania go – i teraz miałam przesrane.

– Proszę, żeby każdy zwrócił się do kolegi z ławki. Omówicie wzajemnie swoje wypracowania. Skoncentrujcie się na politycznych implikacjach zmian eksportu. Zadawajcie sobie wzajemnie trudne pytania!

Co? Nie! Nie mogłam rozmawiać z tym facetem twarzą w twarz. On był dziesiątką! Na dziesiątkę można patrzeć ukradkiem w stołówce i dyskretnie obwąchiwać ją w klasie. A nie tak po prostu rozmawiać! Sam fakt, że był tak blisko, powodował u mnie spore problemy z koncentracją.

Odwróciłam się odruchowo w jego stronę, ale nie podniosłam wzroku.

– Jestem Seth.

– Ten nowy. Tak, wiem – powiedziałam ogólnie w tamtym kierunku.

– Zgadza się. A ty jesteś…?

– A, tak. Chyba Sofia.

– Chyba?

– W tej chwili jestem pewna tak na osiemdziesiąt procent.

– Sofia – powiedział to powoli, jakby smakował każdą sylabę, decydując, czy mu się podobają. – Chyba jest taka księżniczka? W Szwecji, o ile się nie mylę?

– Świetnie, i do tego jeszcze wiesz różne rzeczy.

– Co?

– O Jezu. Nic. Nie wiem. Hej, to mój przystanek – powiedziałam, wstając, jakbym szykowała się do wyjścia.

Zachichotał.

– Nie idź! Nie wiem, dlaczego to pierwsza rzecz, o której pomyślałem. „Sofia” brzmi jak imię księżniczki. Może jest jakaś księżniczka Disneya o imieniu Sofia?

– Jest. Ale moje pełne imię i nazwisko brzmią mniej księżniczkowato. Sofia Murdoch. Księżniczka Murdoch? Nigdy! Zbyt biznesowo. Lord Murdoch, jasne. Albo dyrektor do spraw technologii Murdoch. Albo kapitan Murdoch. Naprawdę, wszystko oprócz księżniczki.

– Ma to sens. Chyba będę musiał trzymać się tylko imienia, księżniczko Sofio.

Z powodów, których nie potrafię w pełni wyjaśnić, wszyscy nazywali mnie księżniczką, odkąd byłam małą dziewczynką. Kiedy mój Duncan albo tata tak mówili, było to słodkie. Niektórzy mówili to złośliwie. A on? Musiałabym się nad tym głębiej zastanowić, ale w tej chwili brzmiał tak pół na pół. Może żartobliwie-złośliwie?

– Skoro dopiero się przeniosłem, chyba będziesz musiała mi opowiedzieć o swoim wypracowaniu. Nie martw się, moje pytania będą trudne, ale sprawiedliwe.

– Nie masz szczęścia, bo nie mam swojego wypracowania. Byłam rozkojarzona i zapomniałam.

Pochylił się konspiracyjnie, a jego twarz wydłużyła się, jakby uniósł brew; nie dało się jednak tego dostrzec pod kapturem.

– Co cię rozkojarzyło?

Nie kłamał o tych trudnych, ale sprawiedliwych pytaniach. Co to, to nie. Nie było mowy, abym opowiadała temu nowemu o mojej obsesji na punkcie starych aktów ślubu i zdjęć martwych ludzi w sepii. Mógł mnie torturować, czy co tylko chciał, i tak nigdy nie zdradziłabym tej tajemnicy. Wybiegłby z klasy z krzykiem, gdyby dowiedział się, jakie dziwne mam zainteresowania. Mózgu, czas wymyślić jakieś kłamstwo. Tylko jakieś dobre, żeby pomyślał, że jesteś spoko.

– Znalazłam nekrolog mojego stryjecznego dziadka z Nowego Orleanu. Został przejechany przez autobus.

Ożeż w mordę. Gębo, czy ty w ogóle słuchałaś Mózgu? Mózgu, dlaczego pozwoliłeś Gębie na coś takiego? Powinniśmy być po tej samej stronie, no ludzie! Ogarnijcie się, przez was wyglądamy beznadziejnie.

Oczekiwałam, że zareaguje na moją rewelację oszołomieniem lub obojętnością.

– Naprawdę? – Oparł głowę na odzianych w rękawiczki pięściach. – To fajnie.

Widzisz, Gębo, dlatego musimy się częściej spotykać, zawsze gadasz szy… zaraz, co?

– Żartujesz, prawda? A może nie dosłyszałam sarkazmu? Czy sarkazm brzmi jakoś inaczej w Atlancie?

– Serio! Uwielbiam ciekawostki o dalekich przodkach. Jestem adoptowany, ale ciągle szukam informacji o mojej biologicznej rodzinie.

Przyglądałam mu się badawczo. Nie wyglądało to na jakiś skomplikowany żart. Po prostu się przede mną otworzył! Czy… czy ta rozmowa dobrze szła? Dajesz, Beżowa, dajesz!

– Myślałam, że jestem jedyną osobą na świecie, którą obchodzi genealogia – powiedziałam.

– Nie, to fascynujące. Takie dziwne, małe okienko na przeszłość. Zamglone okienko, bo prowadzenie rejestrów było tak niechlujne, ale co jakiś czas można bardzo wyraźnie zobaczyć kogoś, kto może wiele powiedzieć o tym, jak się tu znaleźliśmy.

– Ty nie żartujesz! Tak, szkoda, że dokumenty są takie nieczytelne, chciałabym, by te przebłyski były wyraźniejsze. Na serio, gdybym mogła chociaż raz zobaczyć manifest statku, na którym pierwszy oficer miał czytelne pismo – powiedziałam, przewracając oczami.

– No nie? Czy pisali wyłącznie podczas sztormów?

– Bez kitu!

Roześmiał się i potrząsnął głową, co absolutnie nie miało sensu. I to był prawdziwy śmiech! Nie ten chichot ze współczucia dla pana Graffa.

Chciałam jedynie usłyszeć ponownie ten magiczny śmiech. Brzmiał jak dzwonki wietrzne, ale głębokie i seksowne dzwonki. Dzwonki, do których chętnie bym się dobrała. Nie wiem już, co mówię.

Zmieniłam zdanie. Dzisiejszy dzień mieścił się w zbiorach „Najbardziej surrealistyczne rozmowy w historii” i „Zdecydowanie dobry dzień i z każdą minutą robi się coraz lepszy”. No i jeszcze malutki zbiorek na dole, ten z wylewaniem na siebie salsy.

Oczywiście musiałam zapeszyć. Pan Graff przerwał ten dziwny, upojny moment.

– No dobrze, zatrzymajcie swoje wypracowania, ponieważ będą one punktem wyjścia dla projektu grupowego. Będziecie pracować w parach, tak, jak siedzicie. – Jesteśmy zespołem! Chyba umrę. – Stworzycie prezentację na temat regionu, który został wam przydzielony.

Złapał wyimaginowany mikrofon, próbując udawać Jaya Leno. Chyba. Jest okropny w udawaniu, poza tym nigdy nie oglądałam Leno.

– Księżniczko Sofio!

Zdecydowanie nie lubiłam, gdy mówił tak pan Graff.

– Tak?

– Ponieważ Seth nie ma wypracowania, oboje będziecie pracować nad twoim. Chyba że chcesz zmienić temat na Bliski Wschód, czyli region, który dostałby Seth. Ale wtedy cała praca, którą włożyłaś w swoje wypracowanie, pójdzie na marne.

– Brzmi dobrze!

– Naprawdę? – Pan Graff wydawał się zszokowany, ale Seth przybył mi z pomocą.

– Nie chciałbym marnować wspaniałej pracy Sofii nad jej pierwszym wypracowaniem, jednak Bliski Wschód jest naprawdę interesujący – powiedział i mrugnął do mnie. Przynajmniej myślę, że to było mrugnięcie. Miał tak głęboko osadzone oczy, że trudno było powiedzieć. Możliwe, że mrugnął do mnie. Chyba serio umrę. Płuca, zwolnijcie trochę.

– Ekhm, jak dla mnie w porządku. Zrobimy tak, jak chce Seth, w końcu jest nowy.

– Świetnie – powiedział pan Graff. – Podejmujecie wyzwanie, podoba mi się to! Będziecie kiedyś parą prawdziwych Emilów Kostadinovów.

Nikt się nie roześmiał.

Wyzwanie – to było niedopowiedzenie. Właśnie zgodziłam się pracować nad projektem grupowym z najgorętszym facetem, jakiego kiedykolwiek widziałam. Może nawet najgorętszym facetem, jakiego ktokolwiek kiedykolwiek widział. Oczy płoną w kontakcie z tym gościem, jest taki gorący, i te oczy umierają szczęśliwe.

– W poniedziałek wygłosicie piętnastominutową prezentację. Macie resztę lekcji, by zdecydować, co zrobicie, ale na pewno będziecie musieli się jeszcze spotkać w weekend. Koniecznie zacznijcie od konspektu…

Przestałam słuchać, bo kręciło mi się w głowie. Zrozumiałam, że każde mrugnięcie ma swoją cenę we wszechświecie. Ulżyło mi, że nie będę musiała jechać na biwak, ale musiałam jeszcze powiedzieć o tym Duncanowi i zrujnować mu kompletnie dzień. Będzie bardzo smutnym, umięśnionym, amatorskim misiem archeologiem, ee… może nazwijmy go kolesiem. Będzie bardzo smutnym kolesiem.

Seth znów się pochylił, poczułam jego pustynny zapach. Zapomniałam o Duncanie. Jaki Duncan? Skąd, panie władzo, nigdy wcześniej nie słyszałam imienia „Duncan”.

– Skoro nie napisałaś wypracowania, pomyślałem, że pomoże nam zmiana tematu – szepnął. – Jesteś tu moją pierwszą przyjaciółką, więc chcę, żebyś mnie polubiła.

Wydaje mi się, że powiedziałam coś niejasno twierdzącego. Może „glurg”?

– Poza tym mam całe mnóstwo informacji o Egipcie, to nam ułatwi sprawę! Stamtąd wywodzi się moja rodzina, więc cała ta genealogia może się do czegoś przydać.

– Och, bardzo, bardzo glurg! – Mój głos powrócił, tak do połowy. Chociaż było mi przykro z powodu Duncana, trudno pozostać przygnębioną, gdy mogłam się czegoś dowiedzieć o rodowodzie Setha. Każda genealogia jest super, ale pochodzenie Setha… To jakby… najgorętsze pochodzenie. Ugh, jestem beznadziejna.

– Czy masz z nimi kontakt? Może możemy po prostu poprosić ich, by napisali to za nas?

– Niestety, już nie żyją.

Dobry ruch, Beżowa. Spraw, by ta chwila była kompletną wtopą.

– O nie, tak mi przykro!

– Słuchaj, przepraszam, że o tym wspomniałem. Nie lubię rozmawiać o mojej rodzinie. To starożytna historia.

Gębo, tu Mózg. Dostaję tu jakieś dziwne odczyty. Wyluzujmy. Musimy sprawić, by znów się śmiał, abyśmy mogli znów usłyszeć te głębokie, seksowne dzwonki.

– Miałam cioteczno-stryjecznego dziadka, który został wygnany z Mołdawii za manipulowanie wynikami wyborów. I prababkę o nazwisku Grunkle. To zbrodnia sama w sobie.

Uśmiechnął się, ale nadal był smutny. Umiarkowany sukces, Gębo i Mózgu. Jeszcze jeden żart i mamy to. Niech to będzie dobre.

– Twoja rodzina pochodzi z Egiptu i są starożytną historią. Czy to sfinksy? – Konspiracyjnie zniżyłam głos. – Czy umarli ze wstydu z powodu nosów?

Cztery plus, chłopaki, próbowaliście. Leno byłby dumny.

Nie zaśmiał się. Spojrzał w dół urażony. O Boże, nie! Miałam go, a potem go straciłam. Zawsze tak robię. Nie, nie, nie, nie, nie.

– O Boże, tak mi wstyd. Próbowałam być zabawna. To nie było rasistowskie, prawda? Zawsze się muszę jakoś wygłupić.

– Nie przejmuj się tym – wymamrotał, gdy zadzwonił dzwonek. Złapał swoje książki i zanim się zorientowałam, co się dzieje, znalazł się za drzwiami.

Miłość mojego życia otwierała się przede mną, rozmawialiśmy o genealogii, a potem powiedziałam coś rasistowskiego, a on zniknął.

Miałam rację, kiedy mówiłam, że chyba umrę. Powinnam była dodać, że umrę w samotności.

Rozdział 3

Tego wieczora wciąż myślałam o Secie, gdy poczułam zapach spalenizny i usłyszałam sygnał czujnika dymu, a potem dźwięk odwołania fałszywego alarmu.

– Kto ma ochotę na moje słynne piątkowe naleśniki? – Tata wpadł przez drzwi sypialni, ubrany w fartuch, z dymiącą patelnią w rękach. Przetarłam oczy i zamknęłam laptopa.

– Tato, skończyłam siedemnaście lat. Nie dołują mnie już piątkowe wieczory – skłamałam.

Spojrzał na mnie, jakby wiedział lepiej, ale na szczęście nie kłócił się ze mną.

– Czyli nie chcesz zwęglonych naleśników tatusia? – zapytał. Jego wąsy drgnęły, pociągnął nosem, zgrywając się.

– Ależ nie, chcę. Chcę tylko, żebyś wiedział, że ich nie potrzebuję – powiedziałam.

– To dobrze. Bo dorosły mężczyzna jedzący samotnie spalone naleśniki w piątkową noc to najsmutniejsza rzecz, o jakiej kiedykolwiek słyszałem.

– O nie, do tego nie możemy dopuścić – powiedziałam. Zdjęłam kota z kolan i umieściłam go na moim ciepłym komputerze. – Siedź tu, Bastian. Nie zostaniesz sam na długo.

Przypomnijcie mi, żebym później opowiedziała wam o nim więcej, ponieważ Bastian jest najlepszy. Na razie tak na szybko: ma długą, brązową sierść, która sprawia, że wygląda jak niepoczytalny fizyk lub poczytalny dyrygent symfoniczny.

Jest narkoleptycznym socjopatą, podobnie jak większość kotów, więc zignorował mnie i zasnął, zanim opuściłam pokój.

Jedliśmy w kuchni; stół w jadalni był za duży dla nas dwojga, więc rzadko go używaliśmy. Kiedy skończyliśmy, tata uśmiechnął się do mnie.

– Dzisiaj było trzydzieści dziewięć stopni – powiedział wesoło.

– Aha? – Udawałam, że nie wiem, do czego zmierza.

– Wspominam o tym tylko dlatego, że mówiłem, że będzie trzydzieści dziewięć. Ty stawiałaś, naiwnie i niepoprawnie, na trzydzieści siedem stopni, znacznie poniżej średniej dla tej pory roku.

– Mrmpf – powiedziałam, żując naleśnik.

– Mrmpf, w rzeczy samej, księżniczko Sofio – powiedział, wstając i klepiąc się po brzuchu. – A twoi lojalni poddani z góry dziękują za pozmywanie naczyń.

– Zawsze zmywam naczynia – wymamrotałam.

– W takim razie powinnaś się nauczyć, że nie zakłada się o zmywanie naczyń z pogodynkiem.

– Mieszkamy na pustyni, tato. Zapowiadanie pogody to najłatwiejsza praca w mieście.

– A jednak jestem w niej o niebo lepszy od ciebie – powiedział.

– Masz także dostęp do wielu urządzeń, a ja po prostu zgaduję.

– To prawda. Ale wiedziałaś o tym, kiedy akceptowałaś zakład.

– Kiedy ostatnio przewidywaliście deszcz?

– W prima aprilis, dwa lata temu.

– Widzisz? – Wstałam zdecydowanie. – Założę się, że jutro będzie trzydzieści osiem.

Westchnął, tak jak wzdycha, gdy Bastian przewróci swoją miskę z jedzeniem. To takie: „to nie twoja wina, że jesteś tym, kim jesteś”. Tego typu westchnienie.

– Mówisz tak, kiedy wyraźnie zapowiada się skwarne czterdzieści.

Podeszłam do zlewu i wzięłam się za szorowanie. Tata musiał zauważyć, że coś jest nie tak, bo naprawdę dobrze się spisałam, czyszcząc patelnię. Zwykle ja myłam, on wycierał, a ponieważ wspierał mnie jak skała, nigdy nie oddawał mi niczego do ponownego szorowania. Jeśli coś nadal było brudne, doczyszczał to ręcznikiem.

– Hank zadzwonił do mnie z pytaniem o wycieczkę pod namiot w ten weekend – powiedział.

– Och, cóż, właściwie…

– I pomyślałem: a co tam, zasługujesz na to.

– Co? Serio?

Tata sięgnął za stół i wyciągnął zupełnie nowy śpiwór z torby na zakupy stojącej na podłodze.

– Kupiłem ci to w drodze do domu. Pogodynek mówi, że w nocy spadnie poniżej czterech stopni.

– To miłe, że pogodynek o mnie dba, ale okazuje się, że nie mogę jechać.

– No nie, przecież właśnie ci powiedziałem, że możesz – powiedział zdezorientowany. – Jestem twoim tatą. Właśnie tak działa pozwolenie. Uniósł brew. – Czy masz jakiegoś bardziej surowego ojca, o którym nie wiem? Myślę, że powinienem się z nim spotykać co tydzień. Ustalić wspólną strategię.

– Nie mogę pojechać, bo pan Graff zadał mi projekt grupowy z takim posępnym nowym uczniem i muszę nad tym popracować przez weekend.

– O. Szkolny tata tak powiedział? Jest gorszy niż surowy ojciec. Chyba musisz go posłuchać.

– Nie dbam o szkolnego tatę – powiedziałam.

– Ależ kochanie, on bardziej boi się ciebie niż ty jego. Czy nowy posępny uczeń przyjdzie tutaj, czy spotkacie się w neutralnym miejscu?

– Napiszę do niego i podzielimy się pracą. Nie trzeba się już spotykać twarzą w twarz.

– Jasne, jasne. Rozumiem, że nowy posępny uczeń jest chłopakiem? Czy dziewczyną? Przystojnym chłopakiem? – Wyczekiwał na moją odpowiedź, a ja starałam się zachować neutralną minę.

– Po prostu chłopakiem – skłamałam.

– Aha. Cóż, pamiętaj tylko, co zawsze mówię…

– Tak, wiem: „oszczędzaj gaz pieprzowy, rozpieszczaj chłopaka”.

– Zgadza się. Całuj, kogo tylko chcesz, ale jeśli ktoś zrobi coś, co ci się nie spodoba, łap za gaz pieprzowy. Oczywiście, do tego musisz być twarzą w twarz. „Tylko twarzą w twarz dobrze działa gaz”, tak zawsze mówię.

– Wiem, tato. Mówisz to często. Nawet jeśli nie ma to żadnego sensu w danej sytuacji.

– To zawsze ma sens.

– Tato, my mamy tylko przygotować prezentację na geografię. Czasami wydaje mi się, że chciałbyś rozwiązać wszystkie problemy gazem pieprzowym.

– Pokaż mi problem, którego nie można rozwiązać gazem pieprzowym, a pokażę ci bandytę w goglach – powiedział, pocałował mnie w czoło i poszedł oglądać nagrania z dawnych mistrzostw kręgli.

– Nawet nie wiem, co to znaczy! – krzyknęłam za nim.

Tata był wysoki, miał ramiona silne od wskazywania na nieistniejące mapy i zaraźliwy uśmiech, chroniony przed żywiołami grubym parasolem wąsów, które hodował od studiów, a które teraz przyprószyła siwizna. Kręcone czarne włosy były obcięte krótko i nieco cofnięte, a także troszkę posiwiałe na bokobrodach, ale jego uśmiech świadczył o tym, że zmiany we fryzurze zupełnie mu nie przeszkadzały; właściwie to wyglądał na tym bardziej pewnego siebie, im bardziej się zmieniał. Zdecydowanie pasowało mu to całe starzenie; mogło się niemal wydawać, że zawsze miał mieć pięćdziesiąt lat i właśnie się do tego zabierał na poważnie.

Warto też wspomnieć o tym, że opiekował się mną prawie bezbłędnie, odkąd mama nas opuściła. A po obejrzeniu odcinka Nightline o salmonelli, przed dziesięcioma laty, był zdecydowanie przeciwny niedogotowywaniu jedzenia. A nawet dogotowywaniu go w normalnym stopniu.

Myślę, że te dwie ostatnie rzeczy są ze sobą powiązane. Czasami był bardzo opiekuńczy (patrz: przypalanie jedzenia i obsesja na punkcie gazu pieprzowego), ale też dziwnie sprawiedliwy. Nie lubił, gdy wychodziłam sama po szesnastej albo jeździłam gdzieś z ludźmi, których wcześniej nie zaakceptował, jednak popełnianie okropnych, zmieniających życie błędów było dla niego w porządku, o ile tylko były dla mnie nauczką.

Powiedział, że co trzy miesiące dostaję jedną „wpadkę za sto dolarów”, ale rzadko musiałam je wykorzystywać. Czasem brałam na siebie winę za coś, co zrobił Duncan, na przykład kiedy uderzył w naszą skrzynkę pocztową, wycofując się z podjazdu.

Mogę tylko mieć nadzieję, że Duncan nie zrobi jakiejś dziewczynie dziecka, bo będzie mi trudno wziąć winę za to na siebie.

Tata niewiele mówił o mamie, chyba że ja zaczynałam ten temat, co robiłam od czasu do czasu.

– Czy nie jesteś wkurzony, że odeszła? – pytałam.

– Czasem? Oczywiście – mówił. – Ale czasami myślę, że musiała mieć dobry powód, żeby cię zostawić, księżniczko. Kochała cię bardziej niż ciasto.

– Czyli bardzo?

– O tak.

Odkładałam to przez cały wieczór, w końcu jednak zadzwoniłam do Duncana, żeby przekazać mu, że nie pojadę na wycieczkę. Wiedziałam, że mu się to nie spodoba. Powinno istnieć prawo zabraniające zasmucania Duncana. Brzmi wtedy jak wielki pluszowy miś, który dowiedział się, że trzeba go spalić w piecu, ponieważ jest skażony szkarlatyną. Przepraszam, nie potrafię wymyślić bardziej aktualnego odniesienia, naprawdę próbuję trwać przy tej metaforze z pluszowym misiem.

Prawdziwy problem polegał na tym, że Dunc nigdy nie chciał, aby ktokolwiek czuł się źle, więc przez cały czas był naprawdę pozytywnie nastawiony. Pewnego razu przypadkowo zgięłam jego kartę bejsbolową z autografem Kena Griffeya Juniora podczas wykonywania popisowej sztuczki z kartami.

– Nie ma problemu – wydusił z siebie, między pociągnięciami nosem. – Przedstawienie musi trwać. – Byłoby mi o wiele łatwiej, gdyby się wściekał.

Odebrał po pierwszym sygnale. Gdy tylko usłyszałam jego głos, pożałowałam, że nie wybrałam łatwiejszego wyjścia i nie wysłałam mu esemesa.

– Hej, księżniczko! Zadzwoniłaś, żeby omówić najlepsze techniki pieczenia pianek?

– Nie, ponieważ istnieje tylko jedna technika. Spalasz je na węgiel, żeby nie dostać salmonelli, a potem starasz się nie poparzyć ust.

– Twój tata musi być bardzo dumny.