Cień szczęścia - Anka Karlsson - ebook

Cień szczęścia ebook

Anka Karlsson

0,0

Opis

Gdy zachorowałam na anoreksję, był rok 1994, miałam 16 lat. Nie było Internetu, a słowa anoreksja czy bulimia nie figurowały nawet w słowniku wyrazów obcych. Co dwa tygodnie lądowałam u internisty w rejonie z coraz to nowymi objawami „nerwicy żołądka” i dostawałam kolejne zalecenia żywieniowe (odstaw pieczywo, nie pij mleka, jedz więcej gotowanej marchewki, nie jedz masła itp. itd.). W końcu pielęgniarka szkolna coś zaczęła podejrzewać i razem z wychowawczynią wezwały moich rodziców na rozmowę. Tak trafiłam do psychologa, psychiatry, endokrynologa, na grupę wsparcia, a nawet do holu psychiatryka, z którego uciekłam szybciej, niż tam weszłam.
Tu chodzi nie tylko o jedzenie, to książka o złych relacjach. Opowiem historię małej dziewczynki z dziecięcą depresją. Dorastającej dziewczyny z anoreksją, bulimią i depresją, poszukującej siebie. Kobiety z borderline uwikłanej w związek z psychopatycznym narcyzem.
Jedzenie, niejedzenie, odchudzanie, objadanie się, rzyganie, przeczyszczanie to zachowania kompulsywne. Redukują napięcie, ciężko się od nich powstrzymać i bardzo szybko stają się nałogiem. Za pośrednictwem mojej historii chcę dotrzeć do osób toczących podobną walkę, do młodych dziewczyn i kobiet, do ich bliskich, do ich terapeutów i nauczycieli.
Wiem, że nie dotrę do wszystkich dotkniętych tymi zaburzeniami, choć bardzo bym chciała. Potrząsnąć tymi nieszczęśliwymi, zagubionymi, wychudzonymi. Przemówić do nich. To bardzo ambitne i inteligentne dziewczyny. I bardzo bardzo smutne.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 258

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



ANKA KARLSSON

CIEŃ SZCZĘŚCIA

KRÓTKA HISTORIA

PsychoKsiążka

Warszawa, 2020

Redakcja, korekta, edycja tekstu i projekt okładki – Autorka

Zdjęcie na okładce – Hugues de Buyer, unsplash.com

Wydanie I

ISBN epub 9788395654503

Żadna część niniejszej książki nie może być kopiowana ani rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody Autorki.

Uwaga! Książka nie jest poradnikiem! Wszystkie opisane sytuacje wynikają z mojego osobistego doświadczenia, a komentarze są moimi subiektywnymi opiniami.

PsychoKsiążka [email protected]

A MOŻE NASZE ŻYCIE TOCZY SIĘ W SNACH,

A TO, CO TAK BOLEŚNIE ODCZUWAMY, TO WŁAŚNIE TYLKO SEN…?

CZĘŚĆ PIERWSZA

DZIEWCZYNKA

Jej światem są fantazje, domem kolorowe pudełka po zagranicznych lekarstwach, rodziną szmaciane lalki albo ludziki z plasteliny. Nie pamięta innych uczuć poza smutkiem i tęsknotą, strachem i lękiem. Nie wie jednak, za czym tak tęskni. Czasem skarży się Mamie, że nie czuje, że żyje, że jej „nie ma”. Mama nie potrafi jej pomóc, a ona się boi.

„Nie ma” jej do dziś, nawet gdy ma już czterdzieści lat z okładem. Ale teraz to już ma nazwę. Depersonalizacja i derealizacja. Świat jest nadal fantazją, w dodatku za szybą. Czasem mleczną, przytłumiony. Nie boi się już tego uczucia, bo dzięki niemu ma poczucie bezpiecznego dystansu do wszystkiego, co ją otacza i co się naokoło jej dzieje. Nie bardzo też ma ochotę się z tego leczyć, bo i po co, skoro jej z tym dobrze? Leczy tylko depresję i lęki, bo jest „depresyjnym borderem”; ma po trzydziestu latach w końcu tak dobrane leczenie, że zaczyna dostrzegać piękno życia. Warto było czekać.

Ma pięć lat. Rodzice posyłają ją do przedszkola. Płacze, wyrywa się wszystkim, staje w kącie sali i mówi, że nie będzie tu się bawić i nie chce być z Tą Panią. Nikt nie wie, jak przekonać ją, żeby wyszła z kąta, żeby się uśmiechała. Krzyczą, proszą, próbują przekupić. W końcu zostawiają. Inna dziewczynka zaczyna płakać i Pani bierze ją na kolana, uspokaja. Ona patrzy i zazdrości. Też chce być tak tulona. To dla niej coś nowego, bo w domu nie lubi się tulić. Patrzy jak zaczarowana. W końcu zaczyna się bawić z innymi dziećmi. Już dawno umie czytać, więc czasem Pani prosi ją, żeby poczytała dzieciom. Niedługo przynosi sobie do przedszkola książeczki z ćwiczeniami z pisania, bo lalki ją nudzą. Woli usiąść w kąciku i pisać. To bardziej zajmujące od domków dla lalek. Ona ma swój domek z kolorowych pudełek, w pokoju u rodziców.

Chce iść od razu do trzeciej klasy, śpiewać, grać na fortepianie i trenować gimnastykę. Marzy o karierze artystycznej, o rozwijaniu wyobraźni, o zawodowym bujaniu w obłokach. Chce być inna niż wszyscy wokół. Chce spokoju, stabilizacji, piękna. Domu z wielkich malowanych pudełek, niekoniecznie po zagranicznych lekach.

* * *

Gdy idzie do szkoły, jej pierwszą oceną jest niedostateczna. Za nieodrobioną pracę domową. Ktoś ją podkablował, że napisała na przerwie. Coś runęło w jej pięknym świecie. Potem już pilnie odrabia prace. Potem zmienia klasę. I znowu się kłóci.

A potem wyjeżdża. Nie ma nawet dziesięciu lat, gdy rodzice wysyłają ją na bardzo, bardzo długo… bardzo, bardzo daleko. Z innymi biednymi i nieprzystosowanymi dziećmi ze szkoły, żeby „nauczyły się życia”. Płacze codziennie, wyje i choruje. Chce wrócić, pisze setki listów do rodziców, żeby zabrali ją do domu i nie rozumie, dlaczego tego nie robią. W końcu znajduje pocieszenie u jednej Pani, która trzyma ją na spacerach za rękę, a wieczorami tuli, żeby spokojnie zasnęła. To znowu coś nowego i miłego. Gdy wraca do domu, znowu płacze, ale tu już nikt jej nie pociesza i nie rozumie.

Ten wyjazd, organizowany przez szkoły podstawowe dla trzecioklasistów, to tzw. biała szkoła. Myślę, że właśnie wtedy coś „przeskakuje” w głowie dziesięcioletniej dziewczynki. Jej domek z pudełek rozsypuje się, a pudełka się gubią. Nie da się go już nigdy poskładać. Zaczyna się równia pochyła, niekończąca się depresja; dziecięca, młodzieńcza, dorosła. Syndrom porzucenia, trauma, z której nie wychodzi nawet jako dojrzała kobieta. Nigdy nie dojrzała emocjonalnie, wieczne dziecko.

* * *

W czwartej klasie poznaje Martę. Siadają w jednej ławce, piszą wiersze i głupie dziecinne opowiadania. O duchach i innych fajnych rzeczach. Rysują fantastyczne plany okolicznych śmietników, opuszczonych klatek schodowych, podwórek, strychów i piwnic. Nazywają każde takie miejsce, a potem chodzą tam razem. To świetna zabawa, jedne z najmilszych chwil w jej dzieciństwie. Samotne niebezpieczne wycieczki. Wtedy jeszcze nie było tylu zboczeńców, albo one nie wiedziały o ich istnieniu, bo wcale się nie boją włóczyć po śmietnikach i podwórkach. Tajemnicze ogródki, balkony, domy z rozpadającymi się drzwiami, z oknami bez szyb, ze spróchniałymi drewnianymi schodami w ciemność. Koty, myszy, gołębie, zardzewiałe balustradki tarasów. Wszystko ma swoją nazwę na ich planach. Wszystko ma swoją historię w ich wyobraźniach.

– Idziemy po lekcjach na Ambonę?

– Jasne, a po drodze zajrzymy na Górkę Śmieciową, może będątam jakieś fajne stare książki.

Wieczorami wywołują duchy i wspólnie czytają straszne historie. Noszą dzwony, mnóstwo koralików i długie włosy. Kilka razy coś kradną w sklepach, ale nigdy nikt ich nie łapie za rękę. Zbierają książki na śmietnikach. Uciekają ze szkoły, bo wciąż mają mało czasu na to wszystko, co chcą razem zrobić. Słuchają Beatlesów i Doorsów, są prawdziwymi dziećmi-kwiatami, niewinnymi, nierozkwitłymi jeszcze. Złote chwile, które już się nigdy nie powtórzą.

Oczywiście, że kocha rodziców. Na swój dziecięco-poważny sposób, ale woli być poza domem. Nie ma problemów z nauką. Lubi polski, francuski, matematykę i gimnastykę. Śpiewa w chórze, tańczy na apelach. Jest posłuszna, wesoła, lubiana. Nie cierpi chemii i fizyki, ale jakoś wszystko zalicza.

Zaczynają pisać śmieszne historie o nauczycielach, parodie, dowcipy i zyskują popularność w klasie. Mają też swój tajemny zeszyt, w którym, zamiast gadać na lekcjach, piszą i rysują. Są inne niż reszta dzieciaków.

Marta uczy się prywatnie angielskiego. Pewnego dnia pisze na jej dłoni „I want you”. Ona pyta, co to znaczy. „Pragnę cię”. Nie rozumie tego do końca, ale zastyga w zamyśleniu. Mają po dwanaście lat. Po umyciu rąk po napisie nie zostaje ślad.

Razem podkochują się w chłopaku z klasy. Marta może i poważnie. Ona, bo inne dziewczynki tak robią i pewnie tak trzeba w tym wieku. Owszem, ładną ma buzię i fajne ciuchy. Ale gdy usiadł z nią w jednej ławce na francuskim, czuje satysfakcję jedynie z tego, że on siedzi właśnie z nią, a nie z inną. Zawsze była ambitna. A wtedy zazdrościły jej przecież wszystkie koleżanki. Potem zazdrościły jeszcze na wycieczce, bo „zalecał się” do niej inny popularny chłopak. Ale jej nigdy na chłopakach nie zależało, tylko na uznaniu ludzi. Na akceptacji. Na tym, żeby właśnie jej zazdrościli. To dawało jej poczucie pewności, siły, własnej wartości. Bo nie ma tego w domu, ani nigdzie indziej. Była wtedy szczęśliwa.

* * *

Nie lubi wracać do domu. Tam jest tata. Jest mama. Babcia, siostra, brat. Każdy inny. Wybuchowa mieszanka charakterów. Tata – wymagający, porywczy, jednocześnie chyba z jakiegoś powodu zakompleksiony i wyładowujący frustracje na rodzinie. Mama – poddana ojcu, słaba, chyba trochę nieszczęśliwa, albo nie do końca spełniona. Babcia – chora, zrezygnowana, wymagająca stałej opieki. Siostra choleryczka, nerwowa, płaczliwa. Brat dziesięć lat młodszy, zagubiony we wszystkim. I ona – najstarsza z rodzeństwa, a więc ponosząca większość odpowiedzialności, bo „taka dojrzała”, czyli musi być dojrzała.

Przedwcześnie dojrzała. Trzeba zająć się babcią, dać dobry przykład bratu i siostrze, odrobić lekcje, nauczyć się, sprzątnąć, słuchać taty, nie zostawić brudnego talerza na stole, zdjąć buty, włożyć kapcie, umyć wannę, odkurzyć, nie oglądać telewizji, iść do kościoła, być grzecznym, położyć babcię spać, zmienić pościel, wykąpać się, nie krzyczeć, nie iść już siku, bo rodzice się położyli i może chcą… wiecie co… a ich pokój jest przechodni, a tak bardzo chce się siku… nie wolno się dotykać, bo to brzydkie i grzech, nie krzyczeć na siostrę, sprawdzić czy nauczyła się ortografii, czy pamięta słówka, przykryć brata, zasłonić okno, babcię wyprowadzić do ubikacji, uspokoić, zamknąć drzwi do rodziców,bo się obudzą, przepisać zaległe lekcje, uprać skarpetki, zebrać pranie, odkurzyć, zrobić obiad… Jest już zmęczona. Odlicza lata do dorosłego wieku. Ile jeszcze zostało? Sześć lat. Za sześć lat będzie dorosła, będzie mogła się wyprowadzić. Nareszcie…

Wydawałoby się, czego ona chce? Normalne życie, zwykłe obowiązki dziecka w tamtych czasach. Każde dziecko musi odrobić lekcje, posprzątać swój pokój, umyć talerz po jedzeniu. Każda starsza siostra dba o młodsze rodzeństwo. Każdy się kąpie i chodzi w kapciach. Ale nie każdy słyszy, że nie mieszka w hotelu, że nie jest u siebie, gdy nie sprzątnie okruszków ze stołu po śniadaniu. Nie każdemu dwunastolatkowi babcia chora na Alzheimera mówi, że tylko jemu ufa i tylko on może dać jej jeść, bo reszta rodziny na pewno chce ją otruć. Nie każde dziecko siedzi nad lekcjami z ojcem wrzeszczącym nad głową, że jesteś nieukiem, tłukiem i nawet do kopania rowów się nie nadajesz, bo właśnie dostałeś tróję z klasówki. Krzyki, groźby, zakazy i nakazy. Zamiast pochwał, dobrych słów i pozytywnych wzmocnień…

* * *

Kilka razy wyjeżdża na wczasy. Pierwszy raz, gdy ma pięć lat. Jedzie tylko z mamą, bo siostra była malutka. Super było, pojechały do Szklarskiej Poręby i mieszkały w domu Konwalia II. Było dobre jedzenie i spacery. Siostra płakała, gdy wychodziły wieczorem na pociąg, ale mama powiedziała, że zaraz wrócą. Kłamała oczywiście, bo wróciły po dwóch albo trzech tygodniach. Ciekawe, jak sobie siostra poradziła. Pewnie tęskniła i płakała. Miała wtedy tylko dwa latka.

Nigdy nie jeżdżą na wczasy razem, bo ktoś musi zawsze zostawać z babcią. Potem jeździ tylko tata z dziewczynkami. Zawsze w góry. Piją tam wody zdrojowe na wzmocnienie i spacerują po górach. Tata każe zapraszać na spacery ładną panią. Jest młoda i sympatyczna. Czasem pani ma też dzieci, z którymi dziewczynki się bawią. Czasem tata wychodzi wieczorem z pokoju, kiedy dzieci już śpią i rozmawia na korytarzu z tymi paniami. Na spacerach zbiera się bukowe orzechy w trójkątnych łupinach i natychmiast się je zjada, bo są pyszne. Dobre są też owoce cisu, słodkie i czerwone, ale trzeba pamiętać o trującej pestce w środku, żeby wypluć. Przez takie wczasy zarywało się zawsze kawałek szkoły i to było też fajne. Resztę wakacji spędzało się na wsi.

Na wsi ma mnóstwo krewnych i znajomych. Dopóki jest młodsza, woli towarzystwo chłopaków, bo lubi grać w piłkę. Potem bawią się wszyscy razem. W podchody, granie w gumę, w piłkę na boisku pod lasem, skakanie na sianie w stodole, koszenie trawy, dojenie krów, karmienie kur, zbieranie stonek z ziemniaków. Latają na bosaka cały dzień, piją świeże ciepłe jeszcze mleko prosto od krowy, jedzą w biegu kanapki ze smalcem albo ze śmietaną i z cukrem, łażą po drzewach i zjadają niedojrzałe śliwki, i nikt nie ma po nich biegunki. Kradną jabłka, rzucają nimi w pociągi i podkładają gwoździe i kapsle na tory. Potem zbiera się takie spłaszczone i chowa do pudełka, albo do puszki po cukierkach. To są skarby. Wieczorem nie mają siły się umyć i śnią o kolejnym fascynującym dniu.

Nie ma domu, którego by nie odwiedziła, po cokolwiek. Szuka wrażeń nieustannie, wszędzie tylko nie u siebie. Bawi cudze dzieci, sprząta, pomaga, psoci i ucieka. Śpiewa piosenki starszym ludziom, przebiera się w stare peruki i chodzi w ubraniach ze strychu. Byle dziwniej, byle wciąż inaczej. Wiecznie pokaleczona i posiniaczona. Kiedyś obie z siostrą łapią grzybicę od kotów. Przez miesiąc nie mogą chodzić od ran na nogach. Ona pierwsza wychodzi z tego. Zaraz ściąga do domu nowe koty. Nie może bez nich żyć.

Biega po lesie i po cmentarzach. Wzrusza się na grobach dzieci. Zamyśla się nad starymi książkami. Boi się duchów. Druga babcia lubi ją straszyć, wysyłać do ciemnej piwnicy i przez to nabiera dystansu do dorosłych, nie ufa im. Nie ufa bliskim, bo ją straszą i śmieją się z jej lęków.

Niektórzy wujkowie chcą, żeby całować ich w usta i komentują jej wygląd, gdy zaczyna dorastać i nabierać kobiecych kształtów. Nie cierpi wujków i boi się dorosłych mężczyzn. Zaczyna ubierać się w workowate, za duże ciuchy i uważa na to, co je, żeby za bardzo nie przytyć. Garbi się, żeby nie było widać pączkujących dziewczęcych piersi.

Wieczorami pisze, czyta, marzy, tworzy swój świat, wzbogacając go o nowe postaci, fikcyjne fantastyczne zdarzenia, gdzie wszystko jest albo okropnie tragiczne, albo piękne do granic. Płacze albo śmieje się na głos, ale nikt jej nie rozumie. Nawet rodzice uważają, że jest dziwna, ale nie przejmuje się tym. Jest na swój sposób szczęśliwa, chociaż dzieli to szczęście tylko z samą sobą.

* * *

Zjadłam kajzerkę z masłem i kolejną herbatę na kolację. Nie mam ostatnio apetytu. Tata znowu krzyczał na babcię, ale to jak zwykle ona sprowokowała sprzeczkę. Oczywiście przeszło to zaraz w regularną kłótnię. Babcia nigdy nic nie rozumie, a tata szybko się denerwuje.

Pani od polskiego powiedziała, że jak ktoś chce, to może zostawić wypracowanie do sprawdzenia, więc znowu zostawiłam. Miałam nadzieję, że może jak mnie pozna od strony pisania, to przestanie mnie tak gnębić i wyciągać do aktywności na lekcjach, ale po raz kolejny dostałam mierny z plusem. Nie lubi mnie. Lektor francuskiego jest strasznie niecierpliwy. Na każdej lekcji wydziera się na nas. Uważa, że powinniśmy znać odpowiedzi na wszystkie jego pytania.

* * *

Dlaczego trzeba wydać masę pieniędzy na poznanie świata, w którym się żyje? Przecież świat nie należy do żadnego biura podróży, tylko do ludzi. Jest nasz wspólny i wszyscy ludzie powinni mieć do niego równe prawa. Nawet ubodzy, którzy nie mają dużo pieniędzy. Słucham właśnie Vangelisa, Podbicie raju. Cudowny film, cudowna muzyka.

* * *

Zgłupieć można w tym domu! Tata przed chwilą wydzierał się na mnie. Jak poszłam do pokoju, to babcia zaczęła płakać, że to wszystko przez nią, że jest dla nas ciężarem i powinna już umrzeć. Czemu ja muszę tego słuchać? Mam dopiero czternaście lat! Potem mówiła, że jesteśmy dla niej tacy dobrzy. W końcu zadzwoniła do ciotki, swojej córki. Chciała ją zapytać, dlaczego w ogóle do niej nie dzwoni i nie pomaga jej, ale ciotki nie było, więc nawymyślała wujkowi. I tak w kółko. Ja naprawdę tu zwariuję niedługo.

Chciałabym walczyć o prawa Indian. Nie wiem tylko, co powinnam studiować…

CZĘŚĆ DRUGA

DZIEWCZYNA

Wczoraj skończyłam osiemnaście lat. Mam kaca moralnego i po chlaniu. Ale bardziej tego pierwszego. Po chlaniu najgorszy jest kac moralny. Fizyczne objawy da się jakoś opanować – woda z cytryną, dużo ibupromów, rzyganie, spanie. Ale dół, jaki po tym następuje, jest koszmarem. Czarną dziurą, która może nade mną wziąć górę na godzinę lub na tydzień. Nigdy tego nie wiem.

Nienawidzę picia, ale i tak to robię znowu, za parę dni albo jutro. Rodzice udają, że tego nie widzą, a może naprawdę nie widzą. Mam to gdzieś.

– Jak chcesz tak pić, to się przynajmniej nie maluj. Jesteś cała rozmazana – powiedziała mi kiedyś mama, gdy wróciłam pijana do domu.

I to było wszystko w temacie.

W dzień urodzin poszłam z dziewczynami do Zielonej Gęsi, zaczęłam stawiać piwa. Po drugim stwierdziłam, że podoba mi się jeden z facetów z zespołu śpiewającego tego wieczora w knajpie. Niestety było ich tylko dwóch, a nas cztery. Ten, który mi się podobał, miał oczywiście długie czarne włosy. Drugi był blondynem i miał fajny kowbojski kapelusz. W pewnym momencie ten czarny mówi ze sceny:

– A teraz piosenka dla pewnej jubilatki, która kończy dziś osiemnaście lat. Piosenka dla Ani od Magdy, Marty, Moniki, Krzyśka i drugiego Krzyśka, dla ciebie Aniu!

Aż mi się gorąco zrobiło. Nawet puścił mi oczko i zaśpiewali „Sweet Alabama”. Po kolejnych piwach sama poprosiłam o jakąś piosenkę. W końcu chłopaki dosiedli się do nas, ale szybko okazało się, że blondyn wybrał Martę, a czarny Magdę. Zostałam sama, upokorzona i zbyt pijana, żeby opuścić towarzystwo i pojechać sama do domu. W kiblu się pokłóciłyśmy, a ja się popłakałam i zarzygałam kabinę. Potem prawie tam zasnęłam. Nie chciałam do nich już wracać. W końcu ktoś mnie wyprowadził na zewnątrz i przyniósł herbatę. Nie pamiętam, jak dotarłam do domu.

* * *

Czuję się wolna, choć wiem, że to tylko pozory. Po części. Decyzja w wielu sprawach należy teraz do mnie, ale rodzice i tak muszą wszystko wiedzieć.

Otóż. Gdy będę już naprawdę dorosła i samodzielna, będę miała dobrą pracę i dużo pieniędzy. Kupię sobie dom i urządzę antycznymi meblami. Będzie dużo dywanów, makatek na ścianę, poduszek, serwetek i foteli. Światło będzie w niektórych pokojach dyskretne, a w niektórych jasne, żebym się nie bała za bardzo. Na ścianach, tych bez makatek, powieszę plakaty, znane obrazy (mogą być reprodukcje) i moje hafty. Będę miała dużo zwierząt, motor i samochód. Ostatnio wymyśliłam też, że zapiszę się na kurs samoobrony, żeby się uniezależnić. Fajnie. Najpierw będę mieszkać sama. Będę stałą bywalczynią jednego pubu (np. Zielonej Gęsi) i inni bywalcy będą mnie znali. Będziemy się przyjaźnić. Przyjeżdżać tam będę oczywiście motorem. Ci przyjaciele to oczywiście faceci zabiegający o moje względy. Ale ja ich odtrącam, bo podoba mi się pewien tajemniczy długowłosy Meksykanin (albo Anglik), który również jest stałym klientem owego pubu. Zawsze siedzi sam, w kącie i z daleka przypatruje się nam rozmawiającym wesoło.

Czasem nasze spojrzenia spotykają się, wtedy ja poważnieję, a moi towarzysze pytają, czy coś mi dolega. Ja odpowiadam, że nie i wracamy do rozmowy, lub gry w karty, czy w inne głupoty. Ów tajemniczy gość również przyjeżdża na motorze, gorszym od mojego rzecz jasna, ale niewiele. Pewnego wieczora, gdy zbieram się do domu, piękny nieznajomy zmierza za mną pod pretekstem chęci przyjrzenia się z bliska mojemu pojazdowi…

Moi przyjaciele nie są obrażeni, ale szczęśliwi, że wreszcie sobie kogoś znalazłam. Na wesele zapraszam wszystkich znajomych i krewnych. Mamy gromadkę dzieci.

Ciekawa jestem, czy założę normalną rodzinę. Jeśli będę miała awersję do facetów w przyszłości, to może adoptuję dziecko. Chciałabym teraz zobaczyć swoją minę podczas czytania tego na przykład za dziesięć lat. Z jednej strony nie chcę zakochiwać się w dziewczynie (kobiecie), bo przecież to grzech, ale z drugiej strony, jak można samemu nie chcieć albo zabraniać czegoś, co sprawia przyjemność? Coraz mniej pociągają mnie faceci, a coraz większą uwagę zwracam na kobiety. I co robić do cholery?? Ciekawe, co ze mnie wyrośnie. Czy będę miała rodzinę, czy nie będę chciała żyć z facetem…

* * *

Poszłam dziś z Martą na Starówkę. Wysępiłyśmy kasę na cztery piwa i wypiłyśmy pod Barbakanem. Gdy zaczęłyśmy zbierać na kolejne, jakiś facet przykleił się do Marty, obściskiwał ją i próbował całować, mówiąc, że za kasę coś mu się należy. W końcu nic nam nie dał. Poszłyśmy pod kolumnę i zaczepiłyśmy jakąś dziewczynę. Dała nam parę drobnych i poprosiła, żebyśmy jej też kupiły browara. Gdy wróciłyśmy, już nie chciała z nami pić, bo przyszli jej znajomi. Szkoda, była z niej fajniutka dziewuszka.

My już powoli miałyśmy dosyć. Siedziałyśmy pod tą kolumną i zmuszałyśmy się do wypicia tego, co miałyśmy. Byłyśmy już dość nawalone. W pewnym momencie zauważyłam przed nami na schodach dwóch fajnych kolesi. Jeden z nich, z długimi ciemnymi włosami, wciąż się odwracał i patrzył na nas. Wydawało mi się oczywiście, że patrzył raczej na mnie. Pokazałam ich Marcie, jej też się spodobali.

Postanowiłyśmy do nich podejść i zapytać, czy nie chcą piwa, bo my już nie możemy. Tak też zrobiłyśmy, a oni się ucieszyli. Ten fajniejszy, z długimi włosami, to był Marcin. Drugiego nie pamiętam, ale miał krótkie blond włosy. W sumie też niezły. Potem poszliśmy razem Nowym Światem i Krakowskim, bo ruch był z jakiegoś powodu zamknięty, mimo że był środek tygodnia (a my powinnyśmy być w szkole). Strasznie fajnie nam się gadało, byłam totalnie wyluzowana po tych paru piwach. Dałam kudłatemu numer telefonu, ale nie zadzwonił nigdy. Nie widziałam ich też już potem na Starówce, choć często tam chodziłam sępić kasę i pić.

Najbliższy tydzień, miesiąc, rok:

zdaję maturę

jestem na romanistyce

jadę na wieś

mieszkam sama

pracuję i dobrze zarabiam

mam kota

jem to, co chcę i nie przejmuję się tym

* * *

Miesiąc przed Bożym Narodzeniem przestałam się obżerać, tzn. zaczęłam mało jeść i piłam ziółka przeczyszczające (robię to już od ponad roku). Chciałam trochę schudnąć. Mamy zepsutą wagę, ale ze trzy lub cztery kilo chyba wtedy zgubiłam. Potem nadrobiłam w święta. Po świętach znowu chciałam przestać jeść, ale ciężko mi szło. Wciąż chciałam schudnąć i pozbyć się brzucha.

Od kilku dni znowu regularnie chodzę głodna. W szkole już mi dziewczyny mówiły, że schudłam, ja też to widzę. Ale dziś stwierdziłam, że to nie o to chodzi. Nie będę jeść, bo mam dosyć wszystkiego. Domu, ludzi, potwornego dyskomfortu psychicznego w tych trzech pokojach, w tym jeden w amfiladzie, dzielonych z pięcioma osobami, które dbają tylko o własną wygodę. Chwilami, coraz częściej, czuję się jak w więzieniu, czasem jakby te trzy pokoje były trzema oddzielnymi cudzymi mieszkaniami. To nie jest dom. W domu wszystko powinno być wspólne, jeśli nie stać nas na niezależny spokojny kąt dla każdego.

– Chcę się uczyć! Możecie być trochę ciszej? – wołam z pokoju dzielonego z bratem i siostrą.

– Przestańcie się wreszcie kłócić! – To mama myśli, że się znowu kłócimy.

– Ja chcę się uczyć, a oni się kłócą! Powiedz im coś!

– Jesteś najstarsza, radź sobie sama.

Zbieram zeszyty i książki z zamiarem pójścia do babci, która ma największy pokój i mieszka w nim sama.

– Co robisz? Gdzie idziesz? – pyta tata.

– Idę do babci, muszę się skupić, a tu nie mam jak.

– Chyba żartujesz, macie swój pokój i nie będzie żadnego przeprowadzania się. Nie pasuje ci, to się wyprowadź w ogóle. Wracaj teraz do siebie!

Zanim się usamodzielnię i wyprowadzę, będę zupełnie chora psychicznie. I po co zatruwać życie sobie i innym? Ciekawe jak długo wytrzymam. Chciałabym, żeby to szybko zleciało.

Najbliższy tydzień, miesiąc, rok:

uczę się biologii

jadę na wieś

mieszkam sama

pracuję i dobrze zarabiam

mam kota

jem to, co chcę i nie przejmuję się tym

mam święty spokój

* * *

Siedzę sama na wsi od kilku dni. Jest piękne spokojne lato. Słucham radia, palę w piecu, piję wino i cappuccino na zmianę. Czasem mleko, czasem zrobię sobie coś do jedzenia, a wieczorem piję ziółka na przeczyszczenie. Dużo schudłam w ciągu roku – z pięćdziesięciu dwóch do czterdziestu sześciu kilogramów. Mama w moim wieku ważyła pięćdziesiąt siedem kilo. Ale ja nie chcę znów przytyć, lubię być chuda, bo wszyscy się nade mną litują, albo mówią że jestem szczupła, albo mi zazdroszczą. Każdy jakoś to komentuje, a ja to lubię. W końcu zwracają na mnie uwagę. A mama kupuje mi wszystko, na co mam ochotę (ale ja rzadko mam na coś ochotę, chyba że na kefir). No więc piję wieczorem te ziółka. Wieczorem też zamykam okiennice w pokoju i kuchni, i siedzę w domu. W ciągu dnia sprzątam, robię coś w ogródku, żeby się poruszać, haftuję lub czytam. Przed południem chodzę na kawkę do cioci na drugą stronę drogi. Pogadamy sobie, posłucham jej opowieści. W sumie jest tu fajnie. Wszyscy dziwią się, że nie boję się spać sama. Ja też.

* * *

Zaczął się rok szkolny. Za osiem miesięcy matura. Ciekawe jak to będzie. Jestem sama w domu i słucham Tanity. Siostra jest w Pradze i dziś wraca. Chce mi się płakać. I do tego matura. Przestanę znowu jeść, choć już mniej i tak nie mogę. Chciałabym przeprowadzić się do dziadków, ale ojciec mi nie pozwoli, bo nagle uważa, że tu jest mój dom. Bardzo konformistyczne podejście do życia. Jak ktoś coś zaniedba, nie sprzątnie, to się wydziera, że to nie hotel i że nie jesteśmy u siebie. A tu nagle – tu jest mój dom i mam tu siedzieć. Bo tak. Do dupy wszystko. Gdybym była odważniejsza, już dawno popełniłabym samobójstwo. Ile razy myślę o tym wszystkim, chce mi się płakać.

Jutro jadę na pogrzeb kolegi, Jacka. Dlaczego on umarł? Był szczęśliwy, a ja się męczę. Ja mogłabym umrzeć z przyjemnością. Jedyna pociecha, to że Bóg doświadcza tych, których kocha. Nie wiem nawet, czy wolno mi tak przypuszczać.

* * *

Nie wiem, co robić po maturze. Bardzo chciałabym studiować psychologię, ale zaprzepaszczę francuski. Poza tym wszyscy mi mówią, że jestem zbyt zamknięta w sobie, żeby być psychologiem. Chciałam też iść do studium medycznego, być asystentką dentysty, otworzyć swój gabinet kosmetyczno–dentystyczny lub coś w tym rodzaju, uniezależnić się i studiować potem to, na co miałabym ochotę. Teraz myślę o romanistyce. Mogłabym dawać prywatne lekcje, korepetycje, tłumaczyć. Później skończyć jakąś szkołę dziennikarską lub dla sekretarek i już byłoby łatwiej. Ciekawe, na co w końcu się zdecyduję. Chciałabym studiować i mieć wyższe wykształcenie. Ale może najpierw pójść do pracy i wyprowadzić się?

Dziś był pogrzeb księżny Diany. Zginęła parę dni temu w wypadku. Miała trzydzieści sześć lat i była bardzo dobrym człowiekiem – pomagała biednym, angażowała się i organizowała różne akcje dobroczynne. Miała przed sobą całe życie. Wczoraj umarła na zawał matka Teresa z Kalkuty. Zastanawia mnie, dlaczego tacy dobrzy, wspaniali, nieprzeciętni ludzie umierają. Dlaczego zostają z nami zbrodniarze i oszuści. Kto tym wszystkim rządzi? Chyba niedługo będzie koniec świata.

Na poniedziałek:

rano idę na rower

robię sobie krem z kawy – str.174

uczę się biologii!!!!!

robię obiad, nic nie jem

kupuję ziółka w Supersamie

nie wymiotuję –> nie jem

próbuję pić tylko kawę, herbatę i miętę z rumiankiem

nie mam mdłości ani nadmiernego apetytu

gdy mam ochotę jeść – najpierw leżę!

Panuję nad sobą, nie muszę jeść, nie robię niczego wbrew sobie, każdy kęs jest moją decyzją, wszystko zależy ode mnie. Nie chcę jeść, nie mogę jeść, więc nie jem. Mam apetyt, gdy jestem najedzona – jem jabłko.

* * *

Czasami czuję niesamowitą ochotę i energię do pracy, do nauki, a czasami nic kompletnie mi się nie chce, czuję się zupełnie rozbita i nie mogę zrozumieć, jaki sens ma moje życie. W efekcie wciąż jestem zmęczona. Albo pracą ponad siły, albo tym, że siedzę bezproduktywnie, bo nie mam na nic siły, i karcę się w myślach, że jestem tak obrzydliwie leniwa. Chciałabym już być po maturze i mieć dobrą pracę. Monika ma teraz chłopaka, który tłumaczy jakieś teksty z francuskiego na polski (albo odwrotnie) i zarabia kupę forsy. Też tak mogłabym pracować. Mama powiedziała, że może mi załatwić pracę w bufecie LOT za 1800zł. Spoko, tylko ta matura. Zastanawiam się ostatnio, czy jest sens iść na studia, czy to mi coś da. Jestem zmęczona wszystkim. Zaczęłam ostatnio jeść, codziennie sobie mówię, że jutro już nie będę. Chyba przytyję. Nie chcę. Chcę być coraz chudsza i marniejsza. Wtedy przynajmniej zwracali na mnie uwagę. Powinnam się leczyć, ale nie chcę, bo jeszcze by mnie wyleczyli…

– Babciu czas się myć i kłaść.

– Nie chcę się myć! I nie będę spać!

– Ale babciu... jest już późno i my też się kładziemy.

– Nie będę się myć. Będziecie mieli brudną babcię!

Wczoraj zamieniliśmy się pokojami i jestem sama w małym pokoju. Super! Całe popołudnie kłóciłam się z siostrą, potem z mamą, potem płakałam i nałykałam się pigułek. W końcu mama powiedziała, że mogę się z bratem zamienić. Rano z nim pogadałam i zgodził się bez problemu. On jeden, chociaż dużo młodszy, chyba mnie trochę rozumie.

A w nocy po tych tabletkach nie mogłam spać, bo wszystko mnie potwornie swędziało i bolało od drapania. Obudziłam mamę, a mama powiedziała, że to od zdenerwowania wieczorem, potem dała mi wapno, a potem stwierdziła, że to pewnie od mojej koszulki, w której spałam i dała mi jakąś swoją. Wykąpałam się i przebrałam, a do rana wstawałam jeszcze pięć razy i się kąpałam.

Ale najważniejsze, że mam swój pokój. Zacznę wreszcie spokojnie spać i pracować. Zawsze wyobrażałam sobie, jak byłoby dobrze spokojnie pracować wieczorem we własnym przytulnym pokoiku, a teraz będę mogła wreszcie naprawdę tak robić. Jestem szczęśliwa! Przeniosłam tu wszystkie swoje książki, śmieci, skarby i ciuchy, mam wszystko poukładane, nie gnieżdżę się już na jednym sekretarzyku i krzesłach. I najważniejsze – tata się nic nie czepia. Po prostu się nie odzywa, jak zwykle.

Najbliższy tydzień, miesiąc, rok:

zdaję maturę

dostaję się na studia

pracuję i dobrze zarabiam

mieszkam sama i mam kota

jem to, na co mam ochotę i nie przejmuję się tym

umiem grać na gitarze

Na wtorek:

uczę się biologii

kupuję senes i jem mało

robię to, na co JA mam ochotę

jestem spokojna i opanowana

nie mam nadmiernego apetytu

* * *

Nie byłam dziś w szkole. W ogóle dość dużo opuszczam. Nie chce mi się chodzić do szkoły. Dziś byłam u ginekologa, bo czwarty miesiąc nie mam okresu. To chyba przez to, że nie jem. Ważę czterdzieści osiem kilo. Karolina też nic nie je, waży czterdzieści kilo i leczy się u psychologa i u dietetyka. I mówi, że jeszcze chudnie. Ja wciąż nie chcę się leczyć. I wciąż nie jem. I też znowu chudnę. Ciekawe, do czego to doprowadzi.

Oglądałam film o Chopinie. Tam były dwie kobiety, które się kochały. Podobał mi się ten motyw i jego ujęcie. To było takie subtelne i wzruszające. Chyba też bym tak chciała przeżyć swoją miłość. Zastanawiam się czasem, co będzie z moim życiem, czy założę rodzinę. Przecież ja nie będę potrafiła założyć normalnej rodziny, nie wytrzymam z żadnym facetem. W głębi duszy pragnę wielkiej, jedynej miłości, czułości, romantyzmu, tylko ciężko mi wyobrazić sobie taką miłość z mężczyzną.

* * *

– Chcę się zamienić w literkę na ekranie i zostać skasowaną nawet bez czytania...

– Ja też.

– Lepiej się już czujesz?

– Nie. Jest do dupy.

– Co się dzieje? – pytam, choć wiem, jak brzmiałaby odpowiedź, gdybym usłyszała prawdę. Ale prawdę słyszę od niej ostatnio coraz rzadziej...

Raz powiedziała mi, co jej jest. Brakuje jej tamtej. O mnie ani słowa.

– Nic. Zresztą jakie to ma znaczenie? – No tak, zapomniałam, że to przecież nieistotne jak ona się czuje. Nie mam prawa tego wiedzieć. – Masz prawo wiedzieć, ale co cię to obchodzi? – dorzuca tonem mówiącym więcej niż same słowa.

– Wiesz co? – Lubię ten zwrot

– Co?

Lubię gdy tak pyta, bo wtedy mam wrażenie, że słucha mnie z nikłym, ale z zainteresowaniem. Chociaż, z drugiej strony, takie „co?” brzmi sucho, trochę przykro, jakby ktoś jednocześnie myślał: „czego ona znowu chce??”. Generalnie, jestem w tym wszystkim co najmniej żałosna...

– Gdyby mnie to nie interesowało, nie pytałabym.

Czuję wzbierającą irytację; zaczyna się standardowa bezsensowna dyskusja, która skończy się moim wścieknięciem się i bezcelowym kurwieniem, po którym mam potwornego kaca moralnego i mam ochotę przepraszać ją, ściskać i wyć z rozpaczy, jaka jestem okropna i niesprawiedliwa.

– No to już wiesz. Jest do dupy. Nie nadaję się do niczego. Strzelę sobie w łeb. Tylko nie mam pozwolenia na broń. Ale to nic, wymyślę coś.

Nie patrzy na mnie, ma twarz bez wyrazu, jest w strasznym stanie. Szkoda mi jej, naprawdę. Moje jedyne marzenie, to pomóc jej, stanąć na głowie i zrobić coś, żeby było jej choć trochę lepiej, żeby znowu zaczęła się uśmiechać. Dotykam jej ramienia. Odsuwa się gwałtownie, jak gdybym ją oparzyła albo ukłuła. Robi mi się głupio. Przypominam sobie, że tak samo zachowywała się, gdy dotykałam ją jak w pobliżu była tamta. To cholernie przykre uczucie, jakby mówiła: „Nie dotykaj mnie dziwko, moja żona mnie obserwuje!!”.

– Nie mów tak. I nie rób tego!

Uśmiecha się wiele mówiącym uśmiechem. „Ta głupiutka dziewczyna mnie kocha”, myśli zapewne. Nie wie jednak, co powiedzieć głośno. Zmienia temat:

– Znowu pożyczyłam pieniądze od Michała. Musiałam zapłacić następną ratę za auto. Źle mi z tym. Za telefon znowu nie zapłaciłam, ale wali mnie to, telefon mi już niepotrzebny. Nie mam z kim rozmawiać... – rzuca jednym tchem.

– Jak to niepotrzebny? – pytam, choć doskonale wiem, o czym mówi.

– No, po prostu.

– Telefon jest po to, żeby rozmawiać – próbuję ją drażnić...?

– Nie mam z kim i nie chcę z nikim rozmawiać. Zamknę się w pokoju i wezmę się wreszcie za pracę. Albo nic nie będę robić. Najchętniej zamknęłabym się w pokoju bez telefonu, internetu, okien, drzwi, klamki, z wyciszonymi ścianami i może umarłabym tam. – Znowu ten kompletny brak wyrazu na jej twarzy...

– Jasne, najlepiej umrzeć!

Skopałabym ją, jak nieraz to robiłam. Biedaczka, ile razy wracała do domu posiniaczona przeze mnie? Nawet nie pamiętam... Wstyd mi. Niedawno narzekałam jej, że tak strasznie mnie nosi i taka jestem wścieknięta, że nie wiem już, co robić. Powiedziała mi wtedy: „O, to wiem jak teraz wyglądasz”. Zaprzeczyłam, że wcale nie wie, ale upierała się przy swoim. Miło mi się wtedy zrobiło, bo jednak coś pamięta z naszych spotkań i przywołuje to czasem...

– No a po co żyć? Nie mam już na nic ochoty.

– Przykro mi, że tak mówisz.

– Nie chcę cię oszukiwać.

– Wciąż mnie oszukujesz.

– Wiem.

– To nic nie znaczy. Przestań to robić. Co chcesz przez to osiągnąć?

– Nic. Nie mam prawa niczego od ciebie żądać ani wymagać. Jestem nieuczciwa i niesprawiedliwa. I samolubna. I wygodna.

– No, no, cóż za samokrytyka... Jestem pełna podziwu... Co cię tak zmieniło?

– Nie bądź złośliwa.

– Nie jestem.

– Jesteś. No dobrze, nie jesteś. Masz rację.

– Na odczepnego tak mówisz.

– Tak.

– To po co w ogóle to mówisz? Nie jestem dzieckiem. I nie tylko ja mam prawo mówić, co myślę.

– Ale ty masz większe prawo.

– Gówno prawda. Obie mamy takie samo prawo. Zresztą chcę wiedzieć, co myślisz. – Zaczyna mnie nosić.

– Nie chcesz. Poza tym wiesz już wszystko. Wszystko ci już powiedziałam. Nic się od tamtej pory nie zmieniło.

Nie mam siły znowu pytać ją o „tamto”. A może nie chcę tego znowu usłyszeć? Jestem wystarczająco zdenerwowana, cała drżę w środku. Przyglądam jej się kątem oka. Chuda, czarne spodnie wiszą na jej patykowatych nogach, czarne półbuty, czarna skórzana kurtka przed kolana... Taką ją zobaczyłam przy okazji naszego pierwszego spotkania... Krótkie ciemne włosy, delikatne okulary, delikatne, piękne, zadbane dłonie, jedno oko ciut mniejsze od drugiego – pamiątka po jakimś niegroźnym wypadku z koniem.Chyba. Męski chód, uniesiona głowa: „Odczepcie się ode mnie, wiem czego chcę...”. Bardzo kobiecy atrybut – biust, którego jej zazdroszczę i zapewne nie jestem jedyną kobietą, która to czuje. Figura i ciało absolutnie nie współgrają z jej wiekiem, Wiekiem, w którym kobieta odczuwa pierwsze nieśmiało opanowujące ją oznaki starzenia się. Ona ma tylko zmarszczki przy oczach. Czysta gładka cera i kilka zmarszczek, których nie znosi, a które ja kocham, jak wszystko co się z nią wiąże. Pachnie męskim Tomem Taylorem, którego nigdzie nie można dostać. „Dlaczego to wszystko nie może być moje...?”, myślę i w środku wyję z rozpaczy. Chyba zauważyła, co czuję, bo wreszcie spogląda na mnie i uśmiecha się. No nie... Dlaczego musi się tak uśmiechać na środku ulicy? Czuję potrzebę zatrzymania się na chwilę...

– Muszę odpocząć, usiądźmy gdzieś – mówię z niewinną miną.

– Co tylko chcesz, kochanie.

Kolana mi miękną... Jasne... mam ochotę uderzyć ją w twarz. I trzaskać drzwiami, wszystkimi drzwiami świata. O czym ja w ogóle myślę? Chyba zgłupiałam do reszty. Ale ona myśli o tym samym. Tylko że ona potrafi zachować kamienną twarz, a ja nie. Ona potrafi milczeć, podczas gdy mi jest to kompletnie obce. Jestem chora, jeśli nie powiem tego, co myślę. Nie mów do mnie „kochanie”, mam na końcu języka. Nie, nie powiem tego. Niech tak mówi, jak najczęściej. A może sprowokować sytuację, żeby powiedziała jeszcze „nerwusku”, a w końcu „Aniu moja”...? Jestem wredna, wykorzystałabym to bardzo szybko, chociaż wiem, że nie powinnam.

– Chodź do Giuseppe, będziemy miały blisko do domu – proponuję, byle coś powiedzieć.

– Mogę spać u ciebie?

– Nie musisz, ale wiesz, że zawsze możesz, jeśli chcesz, albo nie masz gdzie spać – odpowiadam bez przekonania, patrząc w ziemię i wpadam na kogoś. Teraz już na pewno widzi moje zdenerwowanie. Porażka na całego. Dlaczego nie potrafię się wyluzować?

Nie może znowu zapłacić, ja muszę zapłacić, nie mogę się znowu upić, wypiję tylko jedno piwko, jedno duże piwko z sokiem, a może lepiej bez soku, to już drugiego nie wezmę, a może z sokiem, bo jak wezmę bez soku, to jednak będę chciała drugie – z sokiem, przecież tak lubię piwo z sokiem...

– Żywiec i Tyskie, Żywiec z sokiem – zdecydowała za mnie, jednak wiedziała lepiej, co chcę.

Dlaczego tak patrzy na mnie? Dlaczego się uśmiecha? No, a co ma robić? Płakać? Co powinnam teraz powiedzieć? Czy w ogóle powinnam coś mówić? Może wyjść do łazienki? Nie, nie mogę tam iść, muszę się na nią napatrzeć... Kto wie, kiedy znowu będę miała okazję? Do kiedy ona zostanie? Do jutra? Może dłużej? Czy znowu czeka, aż zaproponuję, żeby została? Czy mną pogardza i śmieje się ze mnie? Co ona dzisiaj do mnie czuje? Litość? Sympatię? Co chce zrobić? Czy mam porządek w mieszkaniu? Czy koty nie nabrudziły? Czy pościeliłam łóżko? Czy w kuchni jest czysto? Jakie ona ma piękne dłonie... Czy rozmawiała wczoraj z tamtą? Ciekawe, czy często się kontaktują ... A może ona mnie znowu oszukuje? Może to tylko taka bajeczka o ich rozstaniu...

– Jakie ty masz smutne oczy, Aniu... – Spokojny, cichy, smutny głos...

Cofam się w pamięci o pięć miesięcy. Drewniana knajpa, chłodny Heineken, w powietrzu nieznośny męczący upał, za plecami wielka woda, wokół niebieskie niebo, w oczach bezlitosne słońce, jej twarz tuż przy mojej, jakieś góry na horyzoncie, jej smutne oczy, grecki kelner albo kelnerka, moje łzy w gardle, jej głowa na moich kolanach, turyści przyglądający się nam z uśmiechami na twarzach, jej mokre włosy, moje przemożne pragnienie zatrzymania czasu w miejscu... Strach i bezsilność, że tamta zaraz przyjdzie nas szukać. Moja konsternacja – jasne, że mam smutne oczy, a co? Mam się śmiać? Śmieje się pajac, ale nie ja... Nie wiem, co odpowiedzieć. Cała jestem jednym wielkim smutkiem.

– Tak już mam – nic sensownego nie przychodzi mi do głowy. Myślenie wstrzymane, przerwa w rozumowaniu, zakłócenia na linii jarozum. Totalna anarchia wśród komórek mózgowych.

– Te parę godzin z tobą...

– Na długo ci wystarczy?

Okropna jestem, wiem, w dodatku powtarzam stare błędy, niczego się nie nauczyłam. Zaraz wsiądzie w samochód i pojedzie do siebie, jeszcze dużo nie wypiła. Chce mi się wyć.

– Przepraszam. Nie chciałam. Zapomnij o tym, co powiedziałam. Proszę, zapomnij, nie mówiłam tego, nie myślę tak, wiesz przecież, przepraszam, głupia jestem, jestem beznadziejna, nie słuchaj mnie... – tłumaczę się po chwili rozpaczliwie.

– Zawsze cię słucham. Skoro tak mówisz, to znaczy, że tak myślisz.

– Nie zawsze tak myślę. Nie zawsze myślę... Dobrze o tym wiesz. Zbyt często poddaję się emocjom – miotam się jak wariat, tracę głowę, chociaż nie mam już czego tracić, bo głowę już dawno straciłam. Dla niej.

– Emocje są tym, co czujesz, są częścią ciebie. Mówisz to, co czujesz. – Boże, jaka ona opanowana!

– Wcale tak nie czuję.

Jestem już maksymalnie pogubiona. Życie to nie moja działka. Panowanie nad emocjami mam zupełnie nieopanowane.

Podczas naszego pierwszego spotkania w ogóle jej nie widziałam. Wiedziałam tylko, że przyjechał do mnie ktoś ważny, ktoś dla mnie najważniejszy. Nie wiedziałam kompletnie, co robić, jak się zachować, bo nie miałam pojęcia, kim dla niej jestem, co znaczę. Emocje, które mną wtedy zawładnęły, rozładowywałam piciem i kontaktami z wszystkimi innymi osobami, tylko nie z nią. A ona cierpiała, jak się później od niej dowiedziałam. Jestem do bólu niedojrzała. Bałam się jej. Bałam się nawet patrzeć na nią. Wstydziłam się tego, że już wtedy tak strasznie ją kochałam.

– Boję się tego, co czuję, bo to dla ciebie nie ma już znaczenia. A dla mnie ma. Co mam robić? – dorzucam po chwili.

– Nie wiem. Zapomnij o mnie. Wyobraź sobie, że to był tylko sen. – Nie patrzy na mnie, bawi się zapalniczką.

– Nie baw się tą cholerną zapalniczką!! Powiedz to jeszcze raz, patrząc na mnie.

Powtarza to, patrząc na mnie. Zaraz zacznę płakać. Nie mogę płakać. Nie tutaj. W domu, owszem, nawet przy niej, ale nie tutaj. Nie mogę zrobić kolejnej sceny w kolejnej knajpie.

– Nie zapomnę. Nie mam tak bujnej wyobraźni. To wszystko miało miejsce, wydarzyło się naprawdę. Nie wciskaj mi kitu. Nie pierdol.

– Nie klnij.

– Nie zmieniaj tematu.

– Nie zmieniam. To ty zmieniasz.

– Nie odwracaj kota ogonem.

– Nie odwracam.

– Zamknij się!

– Dobrze.

– Powiedz coś!

– Kazałaś mi się zamknąć.

– Nie denerwuj mnie.

– Jak twoje koty? Jak Gapa?

– Co mnie to obchodzi?

– Przecież to twoje koty...

– Sama zobaczysz, jeśli będziesz chciała mnie odwiedzić.

Teraz ja bawię się zapalniczką. Odpalam jednego papierosa od drugiego, gwałtownie obniża się poziom piwa w mojej szklance, ręce mi drżą, kto zapłaci rachunek? Czy wszystkie kwiatki stoją jeszcze na parapetach, czy któryś został już rozwłóczony po pokoju? Czy mam przy sobie pieniądze? Czy nie zgubiłam kluczy? Jaki dziś dzień tygodnia? Czy zostanie na noc?? Która godzina? Czy Lidka dzwoniła? Czy odezwie się jutro rano?

– Idziemy? – rzucam niby od niechcenia.

– Co u Lidki? – pyta jednocześnie, niby od niechcenia.

– Co mnie to obchodzi? Masz jej numer, to zadzwoń. – Jestem wściekła, bo wiem, co znaczą jej pytania o Lidkę.

– Ona mnie nie lubi. – Przekora w jej głosie doprowadza mnie do pasji.

– A ja nie lubię jej. – Jestem na granicy wytrzymałości.

– Ona cię kocha. – Czy ona chce mnie zabić?

– To ma problem... – Gówno mnie teraz obchodzi, co Lidka do mnie czuje.

– Idziemy – mówi.

* * *

Jutro jadę z Martą pod namiot na Mazury. Fajnie, ale ja nie potrafię się z tego do końca cieszyć. Cieszę się, bo będziemy same i nikt nie będzie się kłócić w moim otoczeniu. Z drugiej jednak strony, czuję w głębi siebie, że wolałabym zostać w domu sama. Dziwna jestem. Inni w moim wieku zazdrościliby mi, że jadę sama pod namiot, a ja mam jakieś głupie opory. Jestem nieprzystosowana. W nieodpowiednim czasie i w nieodpowiednim wieku.

Gdybym żyła sto lat temu, w bogatej rodzinie, potrafiłabym się chyba lepiej odnaleźć. Albo mogłabym urodzić się w epoce romantyzmu, gdzieś na wsi we dworku szlacheckim. Ale takim z polskimi dobrymi tradycjami, w patriotycznej rodzinie. Byłoby idealnie. Wiodłabym spokojne sielankowe życie. Chodziłabym na spacery do lasu, miałabym duży ogród. Może należałabym do koła gospodyń wiejskich, czy czegoś w tym rodzaju. Ale w takim wypadku musiałabym być tam najważniejsza i mieć autorytet. Może pisałabym wiersze lub pamiętniki albo powieści romantyczne. Na pewno haftowałabym i dużo czytała. Nie wiem tylko, czy miałabym męża. Musiałby też być właścicielem ziemskim. Po ślubie moglibyśmy połączyć nasze majątki. Ale to już nie byłoby takie romantyczne.

Po wakacjach zaczynam uczyć się do matury. Posegregowałam już materiały z francuskiego i z polskiego. Znalazłam też różne książki do polskiego i do biologii. Ciekawe jak będzie, raz panikuję, a raz jestem super spokojna. Nie uda się, to trudno, ale niby dlaczego miałoby się nie udać? Popadam w skrajności.

Mam nieograniczoną wyobraźnię do wymyślania głupot. Powinnam napisać książkę, tylko obawiam się, że wyszedłby jakiś smętny, płaczliwy i sentymentalny romans lub melodramat. Zresztą sama nie wiem, bo w ogóle nie myślę ostatnio o facetach. Może napisać o trudnej innej miłości? Myślałam o tym, ale czy potrafię? Samych krótkich historyjek nikt nie będzie czytał. A do historyjek właśnie mam talent.

Czy to zboczenie? Czy raczej kompleks niespełnionej miłości, miłości nie otrzymanej, nie danej, nie okazanej. Czasem czuję w sobie mnóstwo pozytywnych uczuć, ale nie mam okazji, aby je okazać. Chciałabym wtedy kogoś uściskać, ucałować, wypłakać się na czyimś ramieniu i pozwolić komuś wypłakać się na moim. Ale nie myślę wtedy o najbliższych, tylko raczej o obcych mi osobach. Nie wiem, dlaczego tak jest, ale to właśnie obcy są dla mnie ucieleśnieniem wewnętrznego spokoju i równowagi. Rodzice natomiast za często się denerwują i nie potrafią być obiektywni.

* * *

Czasami ogarniają mnie takie tkliwe, ciepłe, domowe uczucia. To się zwykle pojawia po okresie dużego napięcia, po zjeździe psychicznym, po tym jak chcę umrzeć, przestać istnieć i po zmęczeniu z powodu depresji. Mam wtedy ochotę pojeść sobie bezstresowo (stres by się zaczął, gdybym faktycznie sobie pojadła, więc tego nie robię) i posiedzieć wieczorem dłużej. W rezultacie nic nie jem i najczęściej nie wytrzymuję zbyt długo wieczorem, bo jestem zmęczona. Lubię za to rano wstawać, a w soboty i niedziele uczyć się przed śniadaniem. Od dwóch tygodni jem magnezytki. To takie tabletki z otrąb i magnezu, które pęcznieją w żołądku i powodują uczucie sytości, żeby nie żreć! Jestem pierdolnięta. Ciekawe, gdzie skończę – w szpitalu dla wariatów czy w piachu. Karolina dała mi telefon do psychologa, ale ja nigdzie nie pójdę. A jeśli chodzi o te magnezytki, to przynajmniej nie chodzę już głodna, bo one działają.

Osiągnęłam chyba dno w anoreksji. Nie jestem strasznie chuda (ale jestem wychudzona), ale już prawie nic nie jem. Czasem spisuję przez cały dzień to, co zjadłam. Dziś na przykład na śniadanie zjadłam jogurt. Potem kefir, troszkę mleka, winogrona, teraz trochę jogurtu z dżemem. I wciąż piję herbatę i kawę (słodzone słodzikiem). I wciąż mam wyrzuty sumienia, że za dużo. Z jednej strony wiem, że to co robię jest bez sensu, że jem z pięć razy za mało, że sobie szkodzę itp. Ale z drugiej strony to niejedzenie jest silniejsze od mojego rozsądku. To okropna choroba. Myślałam, żeby pójść do psychologa, ale jeszcze nie chcę się leczyć. Boję się, a w głębi duszy myślę (muszę to napisać), że nie jestem jeszcze dość chuda. Ciekawe, co mnie w końcu skłoni do leczenia.

Rodzice udają, że nie widzą mojej choroby (albo naprawdę nie rozumieją, że jestem chora). Bo że nie jem, to widzą i cieszą się, jak czasem coś zjem. Ale mam wciąż nadzieję (a jednocześnie nie chcę tego), że w końcu zainteresują się mną. Boję się o maturę, bo czasem ciężko mi się skupić na nauce. A może to nie z tego powodu. Wciąż jestem zmęczona i śpiąca. I głodna. Nie chcę zawalić matury i nie chcę jeść normalnie, bo przytyję. Zazdroszczę tym dziewczynom, które mogą jeść i są chude.

– Jadłaś coś? Chodź na obiad. – Mama zajrzała do mnie i woła na obiad.

– Już coś zjadłam wcześniej. Nie mogę jeść, brzuch mnie boli, źle się czuję – wymyślam na poczekaniu.

– Znowu? Codziennie ostatnio boli cię brzuch. Idź może do lekarza.

– A co mi lekarz pomoże? Poza tym nie mam czasu.

– Pewnie masz wrzody. Albo znowu jakieś zapalenie żołądka na tle nerwowym. Zaparz sobie siemię i może faktycznie nic już nie jedz dziś...

Prawda jest taka, że nikt w tamtych latach nie słyszał nawet o anoreksji ani bulimii. Nie było internetu. Mama chciała dobrze, jak to mama, ale jeszcze nie przyjmowała do wiadomości tego, co mi było tak naprawdę.

Parę dni wcześniej w EMPIKu znalazłam artykuł o anoreksji. Pierwszy raz w życiu w ogóle zetknęłam się wtedy z tą nazwą. Przeczytałam i uświadomiłam sobie, że to artykuł o mnie... Kupiłam gazetę, a w domu kazałam rodzicom przeczytać, ale kompletnie nie skojarzyli faktów. Obydwoje uznali, że wydziwiam, wymyślam i przesadzam. Że mam po prostu „stresy” i że mi przejdzie.

Na poniedziałek:

uczę się francuskiego

nie jem, jeśli nie czuję wyraźnej ochoty

Odejść po cichu, dyskretnie. Nie narobić zbyt wiele szumu i zamieszania. Najlepiej tak: zamknąć się w pokoju, wyjąć klamkę i wtedy odejść. W ten sposób nikt tego nie sprawdzi i nikt się nie dowie. I szybko zapomną.

umrzeć, zasnąć, zniknąć, odpłynąć, rozpłynąć się, zniknąć, zostać zapomnianą, nigdy nie być, zamienić się w powietrze, zapomnieć, nigdy nie być, odlecieć, zapaść się, pokruszyć się, roztopić się, odejść, zapomnieć

Tata i tak się niewiele odzywa. Raz tylko spytał, jak leci? A mama? I tak ma dosyć kłopotów. Siostra, brat? Zapomną. A mi wreszcie ulży Inni już zapomnieli.

Jak by to było? Cicho, ciemno, spokojnie, wreszcie wyspałabym się, a po obudzeniu nie miałabym mdłości i nie byłabym głodna. Mogłabym wreszcie przeczytać te wszystkie książki, które mam w pokoju i porozmawiałabym z Panem Bogiem. I spotkałabym wszystkich, których znałam, a którzy umarli. I tych, których chciałabym poznać, a którzy odeszli, zanim to zrobiłam.

Byłoby chyba fajnie. Może nawet fajniej, niż mi się wydaje. Na pewno lepiej, niż tutaj.

Chyba że poszłabym do piekła. Przez całą wieczność musiałabym jeść i wymiotować.

Jeść i wymiotować.

Jeść i wymiotować.

* * *

na moim miejscu siedzi dziś mój cień, moje wspomnienie

nie ma mnie już na świecie, bo niedawno umarłam do końca

nie mam mocy zmartwychwstać,

nie mam chęci odwiedzać was dzisiaj

ani nie będę jej miała jutro

moje myśli umarły wraz ze mną,

jestem teraz swoją własną powłoką cielesną

czasem zagłębiam się tylko w pustkę,

która po mnie została i wzdycham

wtedy wskrzesza się na chwilę resztka mojego

dawnego istnienia i przypominam sobie jak było...

niepamiętne to czasy, bo i nie warte są wspomnienia

ani zamyślenia

ani zadumania

zapalam świeczkę na swoim grobie

i życzę sobie spoczywania w pokoju

nie modlę się, bo nie mam o co

martwię się tylko, czy aby na pewno jestem już spokojna

zapalam wtedy papierosa, bo wiem, że lubiłam palić

nie piję przez szacunek dla siebie

napiję się później...

chciałam komuś powiedzieć o mojej śmierci,

ale zapomniałam

zresztą, nie warto nikogo niepokoić

* * *

Wczoraj w szkole rozmawiałam z Karoliną. Wciąż pyta mnie, czy już byłam u psychologa. Ona chodzi i jest zadowolona. No i chce, żebym ja też poszła i zaczęła się leczyć. A ja nie byłam. Pogadałyśmy sobie tak z pół godziny bez świadków. Z rozmowy wyszło, że ja już naprawdę nieźle w to wpadłam. Mam wciąż zimne ręce, jestem nerwowa i drażliwa, nie mam okresu, czuję głód, liczę kalorie, coraz mniej jem, a jednocześnie maskuję figurę, co jest paradoksalne, bo przecież chciałam schudnąć i chudnę. Poza tym stałam się pewniejsza siebie i odważniejsza, potrafię nad sobą zapanować, ale to podobno można osiągnąć bez głodzenia się…

Dla przypieczętowania i podsumowania rozmowy Karolina zaciągnęła mnie do kibla i rozebrała się, żeby pokazać mi jak wygląda. Przeżyłam szok. To był szkielet obciągnięty skórą! Naprawdę. Zdjęła najpierw bluzę i dwie podkoszulki. Klatkę piersiową ma zapadniętą, brzuch nienaturalnie wklęsły, ramiona i plecy kościste, a ręce jak patyki. Potem ściągnęła spodnie. Pośladków prawie nie ma, nogi chude niemiłosiernie. Zobaczyłam siebie za dwa miesiące. Bo tak będę wyglądać, jeśli nie pójdę do lekarza. A na razie nie chcę. Nie chcę zacząć jeść. A sama z tego nie wyjdę. Tak powiedziała Karolina i ja też o tym wiem. Nie jestem jednak w tej chwili zdolna się przełamać.

Ta rozmowa trochę mnie przybiła, ale jednocześnie dużo mi dała. Otworzyła mi oczy w pewnym sensie, choć nie przekonała do leczenia. Karolina powiedziała, że muszę znaleźć sobie kogoś, komu mogę wszystko powiedzieć. Jej pomogła Ewka. Ja nie mam nikogo takiego. Może jej? Ale czy wszystko? Na pewno mnie zrozumie, ale czy będę potrafiła iść do niej z każdą sprawą?

Wczoraj zwalniałam się z lekcji u wychowawczyni i ona powiedziała, że niknę w oczach. Dziś nie przyszłam do szkoły (wypiłam wieczorem ziółka i czekałam na efekty, poza tym czułam się słabo), a po południu wychowawczyni zadzwoniła do mnie zapytać, jak się czuję. Powiedziała też, że chce ze mną jutro porozmawiać. Chyba będę musiała w końcu powiedzieć, co tak naprawdę mi jest. Schudłam ostatnio dwa kilo. Mało jem, prawie nic i nie jestem głodna. Ale za to jestem słaba, wciąż chce mi się spać i pić – od ziółek przeczyszczających, bo odwadniam się nimi.

Potrzebuję natychmiast pomocy, bo wpadam. Czuję się bezradna i niezrozumiana, ale nie chcę zdrowieć, bo przytyję. Karola już zaczyna jeść normalnie i trochę tyć (je mniej więcej od miesiąca, ale przytyła dopiero dwa kilo – waży trzydzieści osiem). Ja dziś zjadłam dwa kubeczki (prawie dwa) kefiru, jeden – jeden procent tłuszczu, drugi dwa procent, około cztery kubeczki jogurtu dwa i pół procent, dwa kubeczki mleka dwa procent, trzy łyżki ryżu, trochę płatków kukurydzianych i cieniutki kawałek ciemnego chleba z dżemem. A oprócz tego cztery jabłka i ogórka kiszonego. Potwornie dużo. Teraz brzuch mnie boli. Całe szczęście, że piłam wczoraj te ziółka, bo na bieżąco mnie czyściło. Tylko teraz po kolacji (ryż, jogurt, mleko) jeszcze nie. Kurde okropnie się czuję, chciałabym się tego pozbyć. A jeszcze piłam sok wielowarzywny. Razem to chyba z tysiąc kalorii. Za dużo, ostatnio jadłam około sześćset-osiemset. Jutro muszę się ograniczyć, bo pojutrze robię imieniny i przy gościach trzeba będzie coś zjeść. Nie chcę tych cholernych imienin. Chcę umrzeć. Choć z drugiej strony, gdy widzę jak chudnę, to ogarnia mnie weselsze uczucie. Czarny nastrój ogarnia mnie po jedzeniu i w czasie powrotów do domu.

Jest niedobrze. Byłam u psychologa tydzień temu, ale nie mogłam się z nią dogadać. Dziś byłam u psychiatry i fajnie mi się z nim rozmawiało. Ale on będzie się mną zajmował od strony fizycznej. Dał mi skierowania na parę badań i zwolnienie z wf.

Na czwartek:

nauczę się francuskiego

spokój, spokój, spokój – będzie wszystko dobrze, bo umiem to

gimnastykuję się

jestem szczupła, taka jak chcę

* * *