Calima - Marcin Warchoł - ebook

Calima ebook

Marcin Warchoł

4,0

Opis

Nadciąga Calima...Pomarańczowa zasłona skrywa przed oczami niechcianych, tajemnice zazdrosnej wyspy. Wiszący w powietrzu piach drażni gardła i mąci umysły. W gęstej kurzawie rodzą się spiski i znikają ludzie.

Doświadczony, nieco aspołeczny kapitan, rzuca się w wir poszukiwań, gdy jego pasierbica ginie bez wieści. Kto za tym stoi? Jaki ma cel?

Rajska Teneryfa pokazuje swoje ciemniejsze oblicze.. Przed wami wspaniała, wciągająca opowieść pełna niespodziewanych zwrotów akcji. Wraz z głównym bohaterem miej odwagę zanurzyć się w ciężką mgłę Calimy i odkryj, co rozgrywa się w cieniu wulkanu El Teide.

Jacek "Uzi" Siewkowski

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 329

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (8 ocen)
5
0
2
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
justmarwar

Nie oderwiesz się od lektury

wciagajaca ,zaskakujaca i intrygujaca lektura
10

Popularność




 

© Copyright by Marcin Warchoł & e-bookowo

Projekt okładki: Adam Warchoł

Źródło zdjęcia: www.pixabay.com

Skład: Ilona Dobijańska

 

 

ISBN: 978-83-8166-208-6

 

 

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: [email protected]

 

 

 

 

 

 

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2021

Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa

 

Żonie, oczywiście

I

Stary pick-up posuwał się powoli nierówną kamienistą drogą. Mijał opustoszałe winnice – niewielkie tarasy zawieszone nad wąwozem zakurzonej zieleni. Wulkaniczne łupki chrobotały pod szerokimi kołami pojazdu i staczały się wolno w dół zbocza. Kierowca znał dobrze ten zagubiony wśród zarośli szlak, ale dziś musiał być bardziej ostrożny niż zwykle – bowiem całą wyspę spowijała od kilku dni calima1. Za sprawą przywianego z Sahary piasku, świat przybrał barwę sepii ze starych fotografii.

Samochód minął ruiny dawnej przepompowni i wjechał na wąską, stromą, betonową drogę z charakterystycznymi antypoślizgowymi żłobieniami. Nachylenie jezdni było tak duże, że mężczyzna musiał oprzeć się silniej o kierownicę, aby nie ześlizgnąć się z wyliniałego fotela. Pozbawiony klimatyzacji wóz wypełniał drażniący nozdrza pył. Wdzierał się on we wszystkie zakamarki auta i skutecznie utrudniał oddychanie. Wisząca w powietrzu nieruchoma zawiesina podniosła temperaturę otoczenia do prawie czterdziestu stopni. Nie pomagały otwarte okna ani mały wiatraczek, który charkotał pod lusterkiem – mężczyzna co chwila przecierał zakurzone oczy rękawem lnianej koszuli i wypluwał skrzypiący między zębami piach na zewnątrz samochodu. Powietrze było tak suche, że mimo wysokiej temperatury ciało przestało się pocić, a wypita woda zamieniała się w błoto jeszcze zanim zdołała dotrzeć do trzewi. Mężczyzna przekręcił gałkę radia. Wiedział, że w tym miejscu powinno być już słychać rozgłośnię ze stolicy. W głośnikach zacharczał głos lekarki zaproszonej do stacji, ostrzegający przed skutkami wdychania zapylonego powietrza:

Badania przeprowadzone w uniwersyteckim szpitalu w Santa Cruz w latach 2007–2014 potwierdziły, że śmiertelność wśród pacjentów oddziałów kardiologicznych w czasie calimy jest znacznie wyższa niż w normalne dni. Związki zawarte w pustynnym pyle mogą być groźne dla alergików. To nie tylko podrażnienia dróg oddechowych czy oczu, ale nawet wyższy odsetek samobójstw...

– Tylko się zabić! – pomyślał mężczyzna i przetarł szmatą przednią szybę. W tej samej chwili chmara wielgachnych owadów wypadła z kurzawy i rozbijała się o karoserię samochodu. Część insektów wleciała do szoferki i biła po twarzy kierowcę. Wyglądały jak skrzyżowanie ważki z konikiem polnym i mężczyzna był pewny, że nigdy ich tu wcześniej nie widział.

– Co u licha? – zastanawiał się głośno.

Odpowiedź przyszła równie szybko jak pojawiły owady. Prosto z radiowego odbiornika:

– Informowaliśmy już wcześniej na falach naszego radia, że w Afryce pojawiła się, na niespotykaną od dziesięcioleci skalę, plaga szarańczy. Pustoszy ona uprawy, co grozi niedoborami żywności. Może nawet głodem. Biedna Afryka. Znów tego doświadczają. Niestety, mamy doniesienia, że szarańcza wraz z calimą dotarła również na naszą wyspę...

– Niech to szlag! Tylko szarańczy tu brakowało. Ciekawe, co będzie następne? Powódź, trzęsienie ziemi czy wybuch wulkanu? – wściekał się już głośno mężczyzna.

Szarańcza zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Calima została. Żaden inny kataklizm się nie pojawił. Na razie...

Za to nieco niżej, z rzadka zaczęły pojawiać się pierwsze domostwa – skromne zabudowania tutejszych wieśniaków trwających z uporem na tych górskich stokach. Zbudowane z miejscowego kamienia lub pumeksowych bloków, nieco zaniedbane chatki z izbami często wydłubanymi bezpośrednio w wulkanicznej skale. Niewielkie podwórko z kilkoma plastikowymi krzesłami i jakimś wykoślawionym stolikiem. Maleńkie patio zwykle obrośnięte winoroślą dającą cień w upalne dni i podjazd dla samochodu – najczęściej starej terenówki lub pick-upa. Kanałami poprowadzonymi wzdłuż drogi płynęła woda – górska, zasilająca plantacje trzciny, bananów i winnice w dolinie. Stara Ruta del Agua2– architektoniczne arcydzieło dawnych budowniczych. Gęsta sieć kanałów przeplatała okoliczne wzgórza niczym ogromna pajęczyna. Przy lepszej widoczności można byłoby dojrzeć niezwykłe Mil de Ventanas3 – wydrążone w pionowej skale nad kilkusetmetrową przepaścią tunele wodne z dziesiątkami okienek.

Kierowca z wyczuciem prowadził samochód, uważając, żeby jego koła nie wpadły do wodnych rynien. Droga była na tyle wąska, że mijanie się możliwe było jedynie w kilku szerszych miejscach – najczęściej w zjazdach do gospodarstw. Calima na tyle ograniczała widoczność, że nadjeżdżający z naprzeciwka pojazd mógł wyłonić się z kurzawy na kilka metrów przed maską. Miejscowi kierowcy nie używali świateł nawet przy tak słabej widzialności, więc nie można było liczyć na to, że dojrzy się ich na czas. Niefrasobliwość Kanaryjczyków była czasem irytująca, ale mężczyźnie było to na rękę – im mniej zwracali na niego uwagę, tym lepiej. Od dawna krył się przed ludzkim wzrokiem. Wybrał to miejsce, bo w przeciwieństwie do bardziej popularnych rejonów wyspy, jak góry Anaga4 czy masyw Teno5, tutaj nie zapuszczali się ani wyspiarze, ani turyści. Nie było hoteli ani szykownych domków weekendowych należących do bogatych Chicharreros6. Najbliższy sąsiad znajdował się po drugiej stronie barranco7 – głębokiego wąwozu pełnego kolczastychcardones8. Kiedy kilka tygodni temu wyspa doświadczyła całkowitego blackoutu9, on nawet tego nie zauważył. Po paru dniach od awarii zjechał z gór i wysłuchiwał po wielokroć wciąż żywych relacji z tego wydarzenia:

– Przez kilkanaście godzin nie było prądu! Nie pracowały stacje paliw, wysiadła klimatyzacja, lodówki się rozmrażały, w kranach przestała płynąć woda! Nie było Internetu i przestały działać telefony. Istny armagedon!

W jego domku w górach pracował agregat prądotwórczy, używany zresztą tylko w razie potrzeby, woda płynęła z gór, a piecyk opalany był drewnem. Była też kuchenka gazowa z niewielkim czajnikiem. Ani telefon, ani komputer nie przestały działać, bo ich tam nie było. Mężczyzna ich nie potrzebował. Lubił być niezależny. Od czegokolwiek i kogokolwiek, ale nie stanowiło to celu samo w sobie. Ot, jedno z dziwactw samotnego faceta w średnim wieku. Dawno przestały go interesować światowe nowinki, nie ciągnęło go też do ludzi. Nie dlatego, żeby ich nie lubił, ale wydawali mu się coraz mniej ciekawi, bardziej szablonowi i przewidywalni. Zabiegani wokół swoich spraw i powtarzający oklepane mantry zasłyszane gdzieś w telewizorze czy Internecie, coraz mocniej go irytowali. Z wiekiem zaczął szanować swój czas i nie chciał tracić go na błahe, z jego perspektywy, sprawy. Dawniej lubił teatr, literaturę, muzykę, ale ani na scenach od lat nie działo się nic interesującego, ani nawet nikt nie nagrał żadnej porządnej płyty, jak oceniał, gdzieś od lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Kiedy zauważył, że zwrot „lata ubiegłego wieku” jest natarczywie używany w mediach, uznał, że jest reliktem przeszłego stulecia. Pogodził się z tym i przeniósł w góry.

Dziś calima otuliła go dodatkowo nieprzeniknioną zasłoną, więc jedynie warkot półciężarówki dawał znać o jego istnieniu. Samochód posuwał się dalej, tymczasem w radiostacji pojawił się jakiś piosenkarz i naukowiec z uniwersytetu w La Laguna10. Redaktor rozpoczął filozoficznie:

– Calimy nie lubimy. Trudno, żeby było inaczej. Ograniczenie widoczności, zmęczenie, infekcje dróg oddechowych i trudności w oddychaniu to tylko niektóre z objawów, jakie towarzyszą temu zjawisku. Mieszkańcy wyspy są wtedy poirytowani i rozdrażnieni. Na ulicach jest więcej agresji, wzrasta liczba wypadków drogowych, a szpitale odnotowują wyższą śmiertelność. Żrący pył wciska się w każdą szparę. Tarasy, okna, samochody – wszystko to pokrywa szczelna warstwa pustynnego kurzu. Nie sposób się przed nim ukryć. Zmętnienie, bo taką nazwę nosi to zjawisko, to ograniczenie widoczności spowodowane zawiesiną pyłów i aerozoliw powietrzu. Nie mylić z mgłą, która składa się z cząsteczek wody.

– Na Kanarach calima pojawia się często – prowadzący oddał głos swojemu gościowi. – Związane jest to z burzami piaskowymi nad Saharą. Wznoszone nad pustynią pyły i piaski wędrują z wschodnimi wiatrami nad ocean, docierając do Wysp Kanaryjskich. Chmury saharyjskiego piachu widać nawet z kosmosu. Astronauci obserwują je, jak posuwają się nad oceanem; udostępniają nam potem wspaniałe fotografie tego niezwykłego zjawiska. Kolejne okrążenie stacji kosmicznej po orbicie i zawiesina pyłu przysłaniająca coraz rozleglejsze połacie oceanu. Mija Wyspy Kanaryjskie, przelatuje Atlantyk, aż wreszcie dociera do Ameryki Południowej. Ustalono, że corocznie tylko w rejon Amazonii dociera z Afryki około dwudziestu siedmiu milionów ton saharyjskiego piasku. I jest to piach życiodajny. Okazuje się bowiem, że tak nielubiany przez Kanaryjczyków pył jest bogaty w wartościowe składniki; między innymi związki fosforu, który jest cennym nawozem. Gdyby nie on, Amazonia wyglądałaby zupełnie inaczej. To pierwiastki przyniesione wraz z calimą użyźniają jałową z natury amazońską glebę i powodują, że zielone płuca naszej planety eksplodują w tysiącach form życia – rozkręcał się naukowiec.

– A może calima to po prostu tęsknota rozdzielonych kochanków – wtrącił się artysta z południowoamerykańskim akcentem, który jak na przedstawiciela kultury, siedział już zbyt długo cicho. – Pamiętamy, że Ameryka Południowa tworzyła wraz Afryką jeden ląd. Pasują do siebie lepiej niż przereklamowane połówki pomarańczy. Maghreb dotyka ziemi północnych Indian, wypukłości Pernambuco idealnie wypełniają wklęsłości Zatoki Gwinejskiej, a Patagonia czule muska Namibię. Uzupełniają się niczym para idealnych kochanków. Rozdzielone piekielnymi siłami muszą jednak żyć w rozłące. Oddalone, oddzielone nieprzyjaznym oceanem, coraz mniej mają za sobą wspólnego. Ot, jakieś kopalne zapiski prahistorycznych gadów czy podobna budowa geologiczna na obu kontynentach przypominają o wspólnym pochodzeniu. Czy znalazłyby dzisiaj wspólny język, gdyby odwrócić proces i połączyć je znowu? Trudno odbudować starą miłość po latach rozdzielenia. A tu mówimy o milionach lat bez siebie. Cóż pozostaje? Posłać miłosny obłok z kontynentu na kontynent. Pełen życiodajnych pierwiastków pył.

Redaktor prowadzący audycję postanowił spuentować te przydługie wywody:

– Wybaczmy calimie, że czasem zatyka nozdrza, drażni oczy i drapiew gardle – miłość tak już ma.

I z głośnika popłynęła nowoczesna hiszpańska muzyka. Tego było mężczyźnie za dużo – wyłączył odbiornik.

Ostatnia górska finca11została za nim i wjechał niezauważony do miasteczka. Powoli przeciskał się między gęstymi zabudowaniami, minął niewielki kościół i zatrzymał się przy budynku, który mieścił w sobie pocztę. Wszedł do środka, otrzepując z siebie kurz.

– ¡Hola guapas! ¿Que tal?12 – rzucił od drzwi.

– ¡Calima! Gorąco... – odpowiedziały równocześnie dwie pulchne pracownice królewskiej poczty Hiszpanii.

– Miejmy nadzieję, że niedługo to przewieje. Macie coś dla mnie?

– Dwie paczki z kontynentu. – Kanaryjska piękność z trudem podniosła się z krzesła i poczłapała do półek z przesyłkami. Po chwili przyniosła dwa zawiniątka. Mężczyzna podpisał kwitek i skierował się do wyjścia.

– Do zobaczenia następnym razem.

– ¡Hasta luego!13 – Kobiety nawet nie spojrzały na wychodzącego klienta i pogrążyły się z powrotem w marazmie. Mężczyzna rzucił pakunki do szoferki auta i skierował się do pobliskiej apteki, gdzie zabawił równie krótko. Bar był tuż obok.

– ¡Hola Alfredo! – W głębi ciemnego lokalu dojrzał właściciela.

– ¡Hola Chico! ¿Que tal?14 – Alfred, choć niewiele starszy od przybysza, do wszystkich klientów mówił „chłopcze” lub „dziewuszko”.

– Todo va bien15 – odparł mężczyzna – z wyjątkiem tego saharyjskiego gówna w powietrzu, oczywiście.

– Takiejcalimy nie widziałem od dziecka – wydyszał gospodarz, a siedzący przy barze seniorzy jak jeden mąż potwierdzili:

– ¡Verdad, verdad!16 – I jakby na komendę podnieśli równocześnie swoje szklanki.

– Dawno cię nie było. Zdziczejesz w tych górach. Co podać?

– Dzbanek czerwonego wina będzie w sam raz na ten upał – odparł. – Jak zresztą na każdą inną pogodę – dodał w myślach.

– ¡Verdad, verdad! – zawtórował chór ojczulków przy blacie. – Vino tinto17. Litrowy dzbanek?

– Na początek pół litra wystarczy. Chciałbym też skorzystać z twojego komputera. Muszę sprawdzić pocztę.

– Wciąż nie masz telefonu? – Zaśmiał się barman, a trzej seniorzy równocześnie sięgnęli po swoje „wypasione” komórki. Było pewne, że nie bardzo umieli je obsługiwać, ale nawet w ich pokoleniu wszyscy wiedzieli, że bez smartfona ani rusz. Gdyby ktoś chciał zadzwonić, wysłać wiadomość… czy trzeba było skomentować coś na Libro de Caras18. Nieważne, że ci, którzy ewentualnie mieliby się kontaktować, siedzieli od rana do wieczora w tym samym barze.

– Siadaj przy stanowisku – zakomenderował Alfredo.

„Stanowisko” było maleńkim kwadratowym stolikiem na pokrzywionych stalowych nogach, wyściełanym ceratą pamiętającą pewnie ostatnią wizytę generalissimusa Franco na wyspie. Na stoliku stał klasyczny kineskopowy monitor, a poniżej leżała ufajdana zastygłym błotem klawiatura i myszka wielkości sporego szczura. Mężczyzna odpalił starego PC-eta i czekał dłuższą chwilę na załadowanie się systemu operacyjnego. Na ceracie pojawiło się wino, woda i oliwki na zagryzkę. Nalał wina do musztardówki, uzupełnił wodą i wypił na raz. Znów napełnił szklankę, kiedy na wyblakłym ekranie pojawiła się powitalna tapeta. Zanim komputer załadował pocztę, mężczyzna opróżnił kolejne dwie szklanki. Barman bez pytania zamienił dzbanek na pełen.

– ¡Aprovecha!19 – powiedział i poklepał siedzącego przy komputerze mężczyznę po ramieniu.

– ¡Gracias Amigo!20 – tenodparł automatycznie, ale nie odwrócił nawet głowy od ekranu. Jego uwagę przykuła bowiem niespodziewana wiadomość znaleziona w skrzynce pocztowej. Przeleciał szybko przez nagromadzony spam i zapytania od armatora o to, kiedy będzie gotowy do wyjazdu na statek. Odpowiedział w kilku zdaniach, aby dali mu jeszcze kilka tygodni wolnego i zobaczył e-mailwysłany przed kilkoma dniami. Przez chwilę wahał się, czy w ogóle otworzyć wiadomość, ale już sekundę później czytał:

Drogi Robercie!

Przepraszam, że nie odzywałam się tak długo. Po prostu nie mogłam. Mam nadzieję, że to rozumiesz.

Nie rozumiał. Próbował. Przyjmował jej argumenty, ale ich nie podzielał. Nie pogodził się nigdy z tym, że zaprzepaścili swoją szansę. Kiedy powiedziała, że nie mogą być dłużej razem, wyjechał z Polski do pierwszego miejsca, jakie przyszło mu do głowy. Padło na Wyspy Kanaryjskie – najdalszy zakątek Unii Europejskiej. Było wystarczająco daleko, a jednocześnie wciąż w zasięgu Starego Kontynentu, co upraszczało wiele spraw – jako obywatel Unii Europejskiej nie potrzebował wiz, a z polskim paszportem i odpowiednią sumą na koncie od ręki dostał rezydenturę. W biurze podróży powiedziano mu, że najbliższy samolot odlatuje na Teneryfę. Potwierdził, że chce bilet w jedną stronę.

Wiem, że masz do mnie żal i nie pisałabym, gdyby to nie było ważne – czytał dalej.

Zastanawiał się, czy rzeczywiście odczuwał względem niej jeszcze cokolwiek. Minęło tyle czasu. Ile to już lat? Siedem? Osiem? Odkąd osiadł na wyspie, odizolował się od ludzi. Odpowiadało mu to. Zaszył się w górskiej głuszy; nie potrzebował wiele do życia. Miał swoje książki, które odbierał co jakiś czas z poczty w Güímar. W niewielkim domku uprawiał winorośl i podstawowe warzywa. Kiedy potrzebował lekarza, apteki czy niezbędnych zakupów, zjeżdżał do miasteczka. Ostatnio zdarzało się to coraz rzadziej. Coraz mniej potrzebował kontaktu z ludźmi, choć szczerze się cieszył, kiedy spotykał starych przyjaciół czy nawet znajomych Kanaryjczyków. Ot, choćby tych staruszków wpatrujących się wciąż w swoje telefony i popijających wino od rana do wieczora. Dawniej dużo nurkował w okolicznych wodach i chodził po tutejszych górach, ale teraz nawet to zdarzało się coraz rzadziej – jedynie wtedy, kiedy najbliżsi przyjaciele upierali się, żeby go wyciągnąć z domu. Kiedy kończyły mu się pieniądze, dawał znać armatorowi, że jest gotowy do wyjazdu na statek. Zamykał drzwi swojej sadyby i mustrował na kilka miesięcy gdzieś w odległym porcie. Jako doświadczony kapitan nie miał problemu ze znalezieniem pracy. Czas na statku szybko mijał i znów wracał do swojej samotni w górach.

Wiem, że mieszkasz wciąż na wyspie, więc jesteś pierwszą osobą, o której pomyślałam. Poza tym chodzi o Zosię, a przecież traktowałeś ją zawsze jak własną córkę.

Robertowi przeleciały przez głowę wspomnienia, o których chciał zapomnieć. Zosia – ta wspaniała dziewczyna. Znał ją od małego i nie tylko traktował, ale też kochał jak córkę...

Otóż Zosia poleciała na Teneryfę i ślad po niej zaginął. Nie odzywa się od blisko tygodnia. To do niej niepodobne. Zawsze do mnie dzwoni. Praktycznie codziennie, a teraz nic, cisza. Powiadomiłam lokalną policję, ale oni twierdzą, że to częste, że młodzi ludzie, którzy przyjeżdżają na wyspę zaczynają balować, pić, nawet ćpać i zapominają o wszystkim. Może taki jest, ale nie wierzę, żeby Zosia przez tyle dni mogła...

Robert słyszał wielokrotnie o tym, co wyczyniają turyści na Teneryfie i wiedział, że to typowa i zrozumiała reakcja tutejszych stróżów prawa. Niejednokrotnie zaalarmowani przez rodziców, szukali młodych wczasowiczów, którzy po kilku dniach budzili się z pijacko-narkotykowego letargu gdzieś na jakiejś dzikiej plaży. Nie podejrzewał, żeby Zosia mogła się tak zachowywać. To przecież zawsze była ułożona i odpowiedzialna dziewczyna. A może to tylko rodzicielskie wyobrażenia? Młodzi potrafią przecież zaskakiwać. Najczęściej rodziców, którzy wierzą, że ich dziecko nigdy nie zrobiłoby tego czy owego. W końcu kiedy ostatnio widział Zosię, miała siedemnaście lat. Nie był już z jej matką, ale wciąż miał świetny kontakt z dziewczyną. Widać było, że odziedziczyła urodę po mamie i wkrótce przeobrazi się w piękną kobietę. Jednocześnie była świetną uczennicą, doskonale dawała sobie radę w najlepszym trójmiejskim liceum i miała konkretne plany na przyszłość. Chciała studiować za granicą i zrealizowała to. Po ukończeniu politechniki zaproponowano jej pracę w znanej niemieckiej firmie farmaceutycznej. Z tego, co słyszał, robiła tam zawrotną karierę...

Zatrzymała się w hotelu przy plaży Agama – poniżej podana była nazwa i adres hotelu.

Robert znał to miejsce doskonale. Jedno z najbardziej luksusowych noclegowni w południowo-zachodniej części wyspy. Kiedyś bywał tam dość często. Przypomniał sobie, że w recepcji hotelu pracowała tam kiedyś pewna Polka. Może będzie mogła pomóc.

Proszę Cię, czy mógłbyś się rozejrzeć i ją odnaleźć? Znasz wyspę i lokalne stosunki. Bardzo się martwię. Ilona

Tyle lat czekał, żeby się odezwała. Żeby napisała lub zadzwoniła. Powiedziała: „Przepraszam – potrzebowałam czasu, ale jeśli wciąż...”. Rzuciłby wszystko i wrócił do Gdyni. Do kobiety swojego życia.

Odpisał w kilku zdaniach, że popyta znajomych i się rozejrzy. I że nie powinna się martwić. Dopił wino i ruszył do drzwi.

– Muszę lecieć, Alfredo! Do zobaczenia następnym razem! – Rzucił banknot na blat i wyszedł na zewnątrz.

– ¡Hasta la vista, Comandante!21– dobiegł go głos barmana, kiedy wchodził już w mgłę pustynnego pyłu. Wsiadł do samochodu i ruszył przed siebie. Mijał opustoszałe ulice mieściny i dopiero po kilku minutach zorientował się, że nie wie, dokąd jedzie. Zjechał na parking w pobliżu Pirámides de Güímar22. Patrzył na baner reklamowy piramid z obliczem znanego norweskiego podróżnika i badacza dawnych kultur – Thora Heyerdahla i myślał o Gdyni, Ilonie, Zosi... – Co się mogło stać? – pytał sam siebie.

Chwilę później pędził już autostradą w kierunku Los Cristianos23. Włączył znów radio, żeby zagłuszyć myśli.

II

Stara półciężarówka sunęła prawym pasem autostrady, wyprzedzana przez inne samochody, które dziś ze względu na ograniczoną widoczność nie jechały wcale szybko. Radio rozkręcone było na maksymalną głośność, próbując przebić się przez hałas dochodzący przez otwarte okna.

– ...Z pozostałych wiadomości:

Ze względu na ograniczoną widoczność, loty z Teneryfy zostały wstrzymane do odwołania. Na lotnisku Reina Sofia koczują tysiące turystów. Biura podróży nie są w stanie zagwarantować im powrotu do hoteli. Pozostaje im czekać na poprawę sytuacji.

Na wyspie odbywa się zjazd biochemików z całego świata.

Spiker złapał płytki oddech i kontynuował:

– A na wyspę przypłynął właśnie największy statek świata. Jest to wielozadaniowa, dwukadłubowa jednostka pracująca w sektorze offshore24. Puerto de Granadilla25 to jeden z niewielu portów na świecie, które mogą przyjąć tak wielki okręt.

Robert automatycznie wyłapywał tego rodzaju informacje. Był marynarzem i zawodowa ciekawość kazała mu zajrzeć do portu. Ale jeszcze nie teraz. Dziś ma ważniejsze sprawy na głowie.

– To już chyba drugi statek w tym roku. – Zaśmiał się w duchu. Gdyby nie calima, już by widział tę potężną jednostkę z autostrady. PortGranadilla to wybitny przykład marnotrawstwa publicznych pieniędzy – zbudowana z wielkim rozmachem w południowej części wyspy przystań nigdy nie zaczęła tak naprawdę pracować. Winne są temu silne prądy i wiatry w miejscu, gdzie wybudowano terminal. Żaden z armatorów nie zdecydował się przenieść tam swoich statków. Wiatry nie pozwalają też umiejscowić się tam przemysłowi stoczniowemu, który, notabene, skarży się na ciasnotę w stołecznym porcie. Stocznia z Santa Cruz ma pełen portfel zamówień i szuka nowych terenów, ale nie jest w stanie pracować przy tak silnych wiatrach, które niemal nieustannie wieją w tej części wyspy. Tak więc wydano miliony euro, a port widmo stoi pusty, czasem jedynie przyjmując bezrobotne statki lub pływające wieże wiertnicze, które szukają miejsca na dłuższy przestój.

– Kanaryjska gospodarność – pomyślał i postanowił, że któregoś dnia uda się do portu zobaczyć z bliska „Pioneering Spirit”26.

Po półgodzinie był już na rozjeździe w Las Chafiras27– przemysłowo-handlowej strefie na zachód od lotniska. Zjechał z autostrady i obrał kurs na Las Galletas28. Tuż przed miasteczkiem skręcił do małej turystycznej miejscowości Costa del Silencio29.

Zatrzymał samochód na parkingu pod centrum nurkowym. Zajrzał do środka i tak jak przewidywał, przez szybę w drzwiach zobaczył karteczkę z napisem: Jesteśmy pod wodą. Zapraszamy później. Skierował się więc do pobliskiej zatoczki. Centrum było umiejscowione w jednym z najatrakcyjniejszych miejsc nurkowych na Teneryfie – w pobliżu rezerwatu podwodnego Montaña Amarilla30. Nad zatoczką górowała owa Żółta Góra – niewysoka skała poprzekładana pasami van Goghowskich żółci, rdzawych brązów i dominującego koloru dojrzałej pomarańczy. Jej postrzępione zbocze wchodziło bezpośrednio do wód oceanu i pod powierzchnią przybierało bajkowe kształty. Bardziej miękkie warstwy wulkanicznej skały zostały wymyte przez wodę – pozostały tylko solidne twarde pokłady, które tworzyły podwodne półki, niecki i zapadliny – idealne miejsce dla morskiej fauny. Można tu było spotkać mureny, rozdymki, podłużne trumpet fish31, czasem zdarzył się zielony żółw, płaszczka czy mały rekin rafowy. Oprócz tego, całe mnóstwo rybiej drobnicy – tej najbardziej kolorowej i ruchliwej. Rumowisko owalnych głazów tuż przy brzegu, opadało łagodnie w głąb morza i przechodziło nagle w piaszczyste dno. Ostatnia podwodna ścianka zanurzała się na kilkanaście metrów w głąb morza. Oprócz tego trzy skały niczym podwodne przylądki wystawały na kilkadziesiąt metrów z wulkanicznego plateau. Pomiędzy nimi woda wyżłobiła łuki i tunele, które stanowiły szczególną atrakcję dla płetwonurków. Przy pierwszej ściance na głębokości osiemnastu metrów można było dostrzec niewielki posąg patronki wysp – Matki Boskiej z Candelarii, umieszczony tu przez nurków.

Robert usiadł na kamieniach przy brzegu, tuż obok chiringuito32 i obserwował wody zatoki.

– ¿Café? – zagaił właściciel lokalu.

– Za wcześnie na kawę – lepszy będzie kufel zimnej Dorady33.

– ¡Claro!34 – Kanaryjczyk wrócił za bar i nalał pienistego napoju.

Robert był w połowie drugiego piwa, kiedy na drabince wychodzącej z morza pojawili się nurkowie. Natychmiast rozpoznał przyjaciół, którzy pomagali teraz wygramolić się z wody innym płetwonurkom.

– Nurkujecie przy takiej calimie? – Podszedł do nich i chwycił za zawór butli, żeby pomóc przy wyjściu.

– Klient nasz pan. Zresztą pod wodą oddycha się dziś najczystszym powietrzem na wyspie. – Asia zrzuciła z siebie kamizelkę z zamontowanym do niej stalowym cylindrem i objęła Roberta na przywitanie. – Co się stało, że pan kapitan zaszczycił nas swoją wizytą? Stęskniłeś się za nurkowaniem? – wyzłośliwiała się instruktorka.

– Za nurkowaniem i za wami.

– Nie przytulać się tam za mocno, bo Asi narzeczony będzie zazdrosny. – Łukasz pomagał ostatnim nurkom wyjść z wody.

– Masz chłopaka? – Robert zwrócił się do Asi.

– To tylko kolega. – Dziewczyna się zarumieniła.

– Długo cię nie było. Już myśleliśmy, że pojechałeś w morze bez pożegnania – dołączył do nich Łukasz i wyciągnął rękę na powitanie.

– Wiesz, jak trudno zjeżdża się z gór. Drogi strome i niebezpieczne. Trochę jeszcze zostanę na lądzie, chociaż armator już by mnie chciał z powrotem na statku. Muszę jeszcze coś załatwić, potem na pewno umówimy się na wspólnego nurka i kolację w guachinche35. – Asia z Łukaszem byli tymi sposród mieszkańców wyspy, z którymi Robert najbardziej lubił spędzać czas. Czy to nurkując, wędrując po górach, czy dyskutując do nocy przy lokalnym winie. Kiedy ich zobaczył żałował, że tak rzadko ich odwiedza. Prawie już nie opuszczał swojej samotni na odludziu. Byli najsympatyczniejszą parą, jaką tu znał. Doświadczeni instruktorzy prowadzili bazę nurkową od lat i wciąż nie zatracili zapału i pasji do tego, co robili. Byli świetnymi nauczycielami kolejnych adeptów nurkowania i świetnymi kompanami. Robert odbył z nimi kilka nurkowych wypraw w egzotyczne miejsca i wszędzie tam potrafili swoją osobowością inspirować innych. Poza tym byli jego dalszymi kuzynami i to oni podpowiedzieli mu przyjazd na wyspę, kiedy nie miał pomysłu na to, co ze sobą zrobić.

– I nie możesz zostawić swoich winorośli i fasolek samych. Wiemy, wiemy...

– Dokładnie tak. Tęskniłyby za ręką, która je podlewa.

– Chodź do bazy. – Ruszyli w górę, a Robert wziął część sprzętu, który w czasie calimy wydawał się dwa razy cięższy niż zwykle.

– Zostanę na kilka dni na południu. Jeśli to nie problem, chciałbym się czasem u was przespać. Kanapa w bazie mi wystarczy. I może będę potrzebował swój sprzęt.

– Twoje graty są gotowe. Właśnie wróciły z przeglądu, tak jak prosiłeś i tęsknią za wodą nie mniej niż twoje roślinki. A klucze do bazy chyba jeszcze masz, prawda? – Robert potwierdził skinieniem.

Weszli tymczasem do lokalu i zrzucili z siebie ekwipunek, który z każdym krokiem stawał się coraz cięższy. Łukasz nalał do wanny wody do opłukania osprzętu, a Asia rozlała w tym czasie kawę do kubków.

– Mów, co to za historia? Będziesz nurkował i zostajesz w tym turystycznym centrum kiczu, czyli coś się musiało stać?

– Słyszeliście coś o zaginionej dziewczynie? To Polka, więc może obiło wam się o uszy?

– Zosia? Nurkowała z nami. Podobno zniknęła parę dni temu.

– Szukam jej.

– Nie za młoda dla ciebie? – Asia zastanawiała się, co może łączyć Roberta z dziewczyną.

– Znałem kiedyś jej mamę. Ilonę. Właściwie to byliśmy razem... – Robertowi nawet po latach trudno było o tym mówić.

– Zosia to córka Ilony? Tej Ilony? – Asia i Łukasz jako jedni z niewielu znali historię Roberta, ale wcześniej nie widzieli nigdy dziewczyny.

– Tej samej.

– Zosia to twoja ukochana pasierbica? – ciągnęła Asia.

– Można tak powiedzieć. Przeczytałem dziś e-maila od jej matki i natychmiast przyjechałem tutaj. Pomyślałem, że mogliście coś słyszeć.

– To mała wyspa, wszyscy się znają i plotki szybko się rozchodzą.

– Tak, tylko jak się nie ma telewizji, radia ani telefonu, to informacje dochodzą trochę później. Wściekam się na siebie, że mogłem przeczytać tę wiadomość już kilka dni temu i zacząć ją od razu szukać. Teraz straciłem tylko niepotrzebnie czas.

– Przecież nawet nie wiedziałeś, że jest na wyspie, prawda? – próbował usprawiedliwiać go Łukasz.

– To przez to moje dziwactwo. Gdybym zajrzał czasem na Facebooka, wiedziałbym pewnie, że Zosia tu jest. Mógłbym nad nią czuwać.

– Przecież to dorosła dziewczyna.

– Wiem. I nawet nie chce mnie znać.

– Nurkowaliśmy z nią tutaj na Montaña Amarilla i potem łodzią z Las Galletas odwiedziliśmy nasze znajome żółwie i płaszczki. Pytała o nurkowania techniczne. Chciała wypożyczyć zestaw dwubutlowy i stage36z nitroxem37. Wiesz, że my obsługujemy głównie rekreacyjne nurkowania. – Łukasz spojrzał z niecierpliwością na krzątających się wciąż po bazie klientów.

– Mówiła, gdzie zamierza nurkować? – zaciekawił się Robert.

– Mówiła coś o Jaskini Krewetek i wrakach. Poleciłem jej to nowe niemieckie centrum z wypasionym sprzętem dla „technicznych” i naszego wspólnego znajomego Alexandra. Chcieliśmy też pójść razem w góry, ale nie odezwała się już potem.

– Dokąd mieliście iść?

– Mieliśmy klientów na zjazd wąwozem Los Arcos38, a gdyby nie dała rady w tym terminie, chcieliśmy ruszyć w weekend szlakiem z Hidalgo39 lub zrobić jakiś jar w górach Teno, w zależności od pogody. Opowiadaliśmy o tutejszych trasach i Zosia strasznie się zapaliła do tej wycieczki. Wiesz, że w weekend lubimy połazić po górach sami. Dość mamy turystów przez cały tydzień, ale jakoś ją od razu polubiliśmy.

Robert pomyślał, że dziewczyna się nie zmieniła – tak jak dawniej natychmiast zjednywała sobie przyjaciół.

– Miała swój sprzęt nurkowy?

– Tak. Cały komplet, oprócz butli – odparł Łukasz.

– Trochę się męczyła na powierzchni w swoim suchym skafandrze z biało-czerwoną flagą na ramieniu – przypomniała sobie Asia.

– Tak, „suchar” plus cały techniczny zestaw. Każdy element zdublowany. Musiała mieć spory nadbagaż w samolocie.

– Planowała poważniejsze nurkowania – stwierdził Robert, który dobrze znał swoją byłą podopieczną.

– Chciała też wejść na wulkan i polecieć paralotnią. Daliśmy jej namiary na chłopaków, którzy to organizują.

– Daniel i Ernesto?

Rodzeństwo przytaknęło.

– Muszę im w takim razie złożyć wizytę. – Robert planował już w głowie kolejne ruchy.

– Pytała też, czy na wyprawę w góry mogłaby wziąć koleżankę – przypomniała sobie Asia.

– Nie była sama? Mówiła coś więcej? Przyjechały razem? Ilona nic o tym nie wspominała.

– Nie wiemy, kto to miał być. Przykro nam.

– Chyba usłyszałem już wystarczająco dużo. Dziękuję wam, moi drodzy. Muszę się już zbierać.

– Dawaj znać, jeśli czegokolwiek się dowiesz i wiesz, że gdybyś potrzebował jakiejkolwiek pomocy, możesz na nas liczyć.

– Dzięki! – Robert zapakował swój sprzęt nurkowy do pick-upa, uściskał przyjaciół, wsiadł do wozu i ruszył w kierunku hotelu przy Playa Agama.

III

W pół godziny dojechał do resortu. Jak zwykle nie było wolnych miejsc parkingowych, więc zostawił samochód na poboczu drogi poniżej. Wdrapał się na wzniesienie, na którym położony jest kompleks i wszedł do budynku. W holu już z daleka dojrzał znajomą recepcjonistkę. Ona też go rozpoznała.

– Cóż za niespodzianka! Pierwszy mężczyzna, który zrobił mi śniadanie do łóżka – odezwała się z nieukrywaną ironią.

– Mam nadzieję, że smakowało.

– Smakowałoby lepiej, gdybym nie musiała go jeść sama. Zniknąłeś jak złodziej gentleman, który ukradł dziewczynie jej skarb i się ulotnił, ale zanim przepadł na zawsze, zdążył po sobie posprzątać i przygotować śniadanie – mówiła śląską gwarą okraszoną kanaryjskim akcentem. Ten śpiewny akcent z klasyczną słowiańską urodą tworzył pieruńską mieszankę. Kiedy spotkał ją pierwszy raz, nie mógł oprzeć się jej urokowi i wylądowali w łóżku już po kilku drinkach. On, widocznie, też musiał ją czymś uwieść. Ale to było kiedyś.

– Wiesz, że tak było lepiej. Do obiadu miałabyś mnie dość.

– Na obiad były kluski śląskie, więc może byłbyś miły. Co cię tu sprowadza? Jakaś bogata turystka?

– Myślę, że niezbyt bogata.

– Wiedziałam. Żadnej nie przepuścisz, co? – Chyba naprawdę miała wciąż pretensje o tamto śniadanie.

– Żyję jak pustelnik w samotni w górach. Nie uganiam się za babami, a do łóżka kładę się co najwyżej ze Scarlett O’Harą lub z panią Kareniną – próbował ją przekonać, ale ona tylko uśmiechała się pobłażliwie. Była atrakcyjna. Znów to widział. Nawet w hotelowym mundurku i przepisowo spiętych włosach. Starzy, bogaci turyści muszą się zapowietrzać, dokonując meldunku, sprowadzani na ziemię przez swoje małżonki, które z kolei muszą ją z miejsca znienawidzić.

– Podobno mieszkała tu dziewczyna, która zaginęła. Wiesz coś o tym?

– Więc o to chodzi. To mała wyspa, więc wszyscy już gadają, a to nie robi dobrej reklamy hotelowi. Była tu Guardia Civil40; pokazałam im jej pokój. Nic szczególnego. Zwykłe drobiazgi młodej dziewczyny, kosmetyki, bibeloty, książki w kilku językach. Nie wyglądało, jakby szykowała się do wyjazdu.

– Zostawiła bałagan? Coś nietypowego zwróciło twoją uwagę?

– Wręcz przeciwnie. Pedantyczny porządek. Ubrania, trochę staromodne, tak między nami, wisiały na wieszakach lub były złożone w kostkę na regale. Na biurku miała idealny ład, a buty poustawiane równiutko w szafce. Ręczniki oraz pościel zdążył już ogarnąć nasz personel, zanim stwierdziliśmy zniknięcie.

Robert nie pamiętał, żeby Zosia byłą przesadnie pedantyczna. Nie lubiła bałaganu, bo nie mogła się wtedy skupić, ale w granicach rozsądku. To nie ten typ, chyba że praca dla Niemców tak ją zmieniła. Ubierała się za to zawsze z klasą, według niego; ale to chyba kwestia gustu, którego niektórzy mu odmawiają.

– Kto dokładnie wam o tym doniósł?

– Najpierw pytali organizatorzy seminarium, które się tu odbywa. Nie widzieli jej na odczytach, więc chcieli sprawdzić, czy wszystko w porządku. Dzwoniliśmy do pokoju, ale nikt nie odbierał. Nie było jeszcze w tym nic niepokojącego. W końcu mogła odpuścić sobie nudne wykłady i pojechać pozwiedzać wyspę.

– Czyli przyjechała na seminarium?

– Tak. Same stare pierdoły. Ględzą coś o wirusach, szczepionkach i takich tam, ale każdy tylko patrzy, żeby się wyrwać z hotelu i użyć życia w delegacji.

Robert dojrzał właśnie baner witający uczestników Światowego Zjazdu Epidemiologów.

– Potem zadzwoniła jej matka.

– Ilona?

Dziewczyna spojrzała na niego i wiedział, że legenda ascety nie jest do obronienia.

– Była zaniepokojona, bo córka się do niej nie odzywała. Dzwoniła codziennie, aż uznaliśmy, że trzeba zawiadomić służby.

Zza kuluarów recepcji rozmowie przysłuchiwał się kierownik kompleksu. Nie rozumiał ani słowa, ale mężczyzna przy rejestracji nie wyglądał na gościa hotelu. – Pewnie jakiś Polaczek próbuje ubić tu swoje lewe interesy – pomyślał i postanowił interweniować.

– W czym mogę pomóc?

– Chyba wszystko już wiem, dziękuję. – Robert ocenił, że nie wyciągnie żadnych informacji od faceta w różowej koszuli pod marynarką garnituru. Pewnie drogiego, choć nigdy nie był w stanie tego ocenić.

– Ten pan jest przyjacielem tej dziewczyny, która zaginęła, panie kierowniku – pospieszyła wyjaśnić recepcjonistka.

– Zaginęła? Nikt nie mówi o żadnym zaginięciu. Po prostu nie wróciła jeszcze do hotelu. Na pewno niebawem wszystko się wyjaśni. Zresztą, nie powinniśmy udzielać informacji o naszych gościach. Pan nie jest rodziną, jak rozumiem?

– Jestem przyjacielem rodziny. Jej matka prosiła mnie, żebym sprawdził, co się dzieje.

– Niestety nie możemy panu pomóc. Rozumie pan. Prywatność gości to świętość w naszej branży.

– Czyli nie pozwoli mi pan spojrzeć na jej pokój? – zaryzykował Robert.

– Przykro mi, nie mogę. – Hotelarz obdarzył go przy tym profesjonalnym uśmiechem, mówiącym mniej więcej tyle co:„Płacą mi za uśmiechanie się do gości, ale jak trzeba będzie, ochrona wywali cię na zbity pysk”. Robert nie chciał testować jego cierpliwości ani sprawić, żeby jego znajoma miała przez niego nieprzyjemności.

– W takim razie, dziękuję. Proszę powiadomić jej matkę, gdyby dziewczyna się zjawiła. Strasznie się niepokoi.

– Jeżeli nasza zguba się znajdzie, natychmiast jej powiemy, że jej mama dzwoniła. Dowie się też o pańskiej wizycie. Może pan zostawić swoje dane. – Sprawnie podsunął długopis i papierową fiszkę z logo hotelu.

Robert zawahał się i napisał:

Daj znać, czy wszystko w porządku. Robert

– Może jeszcze numer telefonu? – podpowiedział kierownik.

– Rzadko z niego korzystam. Żegnam. – Odszedł od recepcji, ale po chwili przystanął i obrócił się. – Mogę zejść do plaży? Dawno tu nie byłem.

– Plaża jest dostępna dla wszystkich, tylko droga do niej prowadząca należy do hotelu. Proszę się trzymać ścieżki. – Mężczyzna czuł już pewne zniecierpliwienie, jednocześnie obdarzył szczerym uśmiechem przechodzącą obok parę staruszków. Kobieta głośno kaszlała – jak widać calima nie oszczędzała też bogatych turystów.

– ¡Claro! – Robert rzucił niedbale, skinął głową kanaryjskiej Ślązaczce, która w międzyczasie podeszła do nowo przybyłych gości i wyszedł na zewnątrz. Wydało mu się, że pustynny pył wciąż gęstniał.

Zszedł wąską asfaltową drogą do plaży. Po lewej minął otoczone ogrodami domki należące do hotelu i dotarł do stacji kolejki, która zwoziła gości hotelowych na plażę. Bez pytania wszedł do wagonika i pozdrowił windowego.

– Calima.

– Calima. – I wszystko było jasne. Kolejka była dostępna tylko dla gości hotelu, ale dziś portier nie miał serca nikomu odmówić podwózki, a może miał po prostu wszystko gdzieś. Nikogo nie powinno się zmuszać do pracy w takich warunkach.

Zjechali na plażę. Była prawie pusta, ale mimo to za barem zastał pełną obsadę.

– Una caña, por favor41 – rzucił barmanowi i usiadł na stołku.

– Już nalewam. – Mężczyzna ruszył ospale do beczki i po chwili wrócił z pełną szklanką.

– Cztery euro.

– Nawet w czasie calimy trzymacie poziom.

Barman nie wiedział, czy chodzi o serwis, czy o ceny napojów.

– Dla nas dzień jak co dzień. Od rana do nocy, czy są klienci, czy nie.

– Jesteś tu codziennie?

– Tak. Taka praca.

– Mam pytanie, czy w ostatnich dniach nurkował tu ktoś z plaży?

– Była grupa nurków tuż przed nadejściem calimy i jedna z naszych klientek popłynęła też do jaskini.

– Była sama?

– Nie, z drugim nurkiem. Ale nie z hotelu. Chyba jakiś tutejszy rezydent. Nie Kanaryjczyk. Przyjechali samochodem i wypakowali sprzęt.

– Było na nim jakieś logo centrum nurkowego?

– Nie, samochód należał do niej, a dokładnie do wypożyczalni.

– Więc wypożyczyła samochód... – Robert głośno się zamyślił. – Pamiętasz markę?

– Czerwona toyota yaris z Golden Cars. Wyładowali osprzęt i pozwoliliśmy im zostawić samochód przy barze. Zazwyczaj zezwalamy tylko wyładować sprzęt, a samochód trzeba odstawić na górę; to spory kłopot. – Robert pamiętał, że tak właśnie było. – Tym razem zrobiliśmy wyjątek dla naszej klientki. Poza tym, w czasie calimy nie ma tu i tak dużego ruchu.

– Widziałeś, jak wychodzą z wody?

– Tak, po jakiejś godzinie, może dłużej. Trudno ich było pomylić, bo mieli inny sprzęt niż nurkowie zazwyczaj. Na plecach nie mieli butli, tylko jakieś urządzenia i mały cylinderek z boku.

– Rebreathery42 – pomyślał Robert. Coraz bardziej lubił wścibskiego barmana.

– Wyglądali trochę jak kosmonauci.

– Potem już jej tu nie widziałeś?

– Potem calima zgęstniała na tyle, że prawie nikogo nie widać do tej pory. – Wskazał ręką w kierunku plaży ukrytej za piaskową kurtyną.

– Dużo pamiętasz.

– Mam oko do pięknych dziewczyn.

– Tego jestem pewny – pomyślał Robert i dopił piwo. Tylko calima usprawiedliwiała jego szczerość, inaczej musiałby się tłumaczyć z tego, że w tak porządnym hotelu barman łypie ślepiami na atrakcyjne dziewczyny. Robert miał w nosie inne dziewczyny, ale nie mógł znieść myśli, że faceci patrzą dziś na Zosię tak, jak to patrzą zazwyczaj na piękne kobiety.

– Dzięki za informację.

Napiwku nie dostał.

Robert znów skorzystał z kolejki szynowej; windowy i tym razem nie protestował.

– ¡Gracias! Wierzę, że niedługo to przejdzie.

– Miejmy nadzieję, bo już nie daję rady.

Na górze obszedł wszystkie parkingi i zjazdy wokół kompleksu. Czerwonej toyoty z wypożyczalni tam nie było. Wrócił do swojego wozu. Musi się dowiedzieć, z kim nurkowała Zosia. Nie powinno to być trudne, bo aparaty oddechowe o zamkniętym obiegu to wciąż niezbyt popularny sprzęt na wyspie. Wsiadł do samochodu i dopiero teraz dojrzał kartkę włożoną za wycieraczkę. Rozłożył arkusik i przeczytał jego treść:

Kończę o ósmej rano, czekaj na mnie przed hotelem. Kasia

– Może jednak nie gniewa się na mnie tak bardzo – pomyślał. – Czy wie coś jeszcze, czego nie zdążyła powiedzieć, bo przeszkodził jej szef, czy chce tylko zjeść ze mną śniadanie? – Na to drugie nie liczył, więc może jutro dowie się czegoś więcej o Zosi.

Wszystkie ruchy Polaka obserwował tymczasem dyrektor hotelu. Początkowo śledził go przez kamery zainstalowane gęsto w kompleksie, potem bezpośrednio przez okno swojego gabinetu. Intruz łaził po parkingu, jakby czegoś szukał, potem zniknął w chmurze pyłu.

– Pieprzona calima! – wycedził kierownik i chwycił telefon.

– Miałeś dzwonić tylko w kryzysowych sytuacjach – w słuchawce odezwał się zimny mechaniczny głos. Kierownikowi przyszło nawet do głowy, że mężczyzna używa urządzenia do modulacji głosu. Sprytnie.

– Jakiś natręt kręci się po hotelu i wypytuje o dziewczynę. Podobno znajomy. Podał tylko imię – Robert. Chyba Polak. Nie chciał zostawić numeru telefonu, ale mój człowiek zrobił zdjęcie tablicy rejestracyjnej jego wozu – i odczytał z kartki numery.

– Sprawdzimy go. – Połączenie zostało przerwane.

Kierownik nie zdążył nawet powiedzieć, że jego człowiek widział też, jak tuż przed odjazdem, za wycieraczkę jego samochodu ktoś wcisnął jakąś wiadomość. Był to pomywacz z hotelowej kuchni. Słowak, Litwin czy inny Rusek. Kierownik rozpoznał go, kiedy dostał jego zdjęcie.

– Czyżby Europa Wschodnia wspiera się potajemnie? – pomyślał. – Recepcjonistka nie mogła opuścić hotelu, więc posłużyła się kuchcikiem. Pięknym kobietom się nie odmawia. Wyrzuci go przy pierwszej okazji – zdecydował.

IV

Przy drodze Robert zobaczył stary automat telefoniczny na monety. Tak się zdziwił tym widokiem, że wcisnął gwałtownie hamulce, a samochód jadący za nim omal nie wjechał mu w rufę.

– Привет Саша!43 – Robert nie musiał się przedstawiać; mimo tego, że dzwonił z nieznanego numeru telefonu, Alexandr natychmiast go rozpoznał.

– Piekło zamarzło! Mój przyjaciel się do mnie odezwał! – Robert spodziewał się takiej reakcji. Odkąd osiadł w górskiej głuszy, zaniedbywał starych znajomych.

– Что случилось?44

– Jestem na wyspie i... – próbował zacząć Robert, ale Rosjanin szybko mu przerwał.

– Я знаю45. Moje chłopaki dawno mi już donieśli, что ты здесь.

– Byłem w górach.

– I to też wiem, ale do przyjaciela mógłbyś się czasem odezwać – przekomarzał się Rosjanin, ale Robert wiedział, że Barabanov jak mało kto rozumie to, że trzeba czasem zniknąć. Zaszyć się na pustkowiu, odciąć światłowód i wyłączyć telefon. – Mów, co się stało!

– Szukam dziewczyny.

– Pełno ich wszędzie! Jak to mówicie в Польше?46 Tego kwiatu i pół światu! Jaka potrzebna? Słowianka? Latina? Black panther?47 – Robert domyślał się, że Rosjanin jest w stanie zorganizować w kilka godzin nawet i Eskimoskę, ale był pewien, że Sasza dobrze wie, o jaką dziewczynę chodzi.

– Dałem jej kiedyś do ciebie namiar; myślę, że mogła się z tobą kontaktować. Zosia. Nurek techniczny.

– Za godzinę tam, gdzie zawsze? Zdążysz?

– Nie ma problemu; jestem na południu. Do zobaczenia! – Odłożył słuchawkę, bo Rosjanin już się rozłączył.

Niecałą godzinę później Robert wchodził do czeskiej gospody w San Eugenio48. Prowadziła ją sympatyczna para z miasteczka Frýdek Místek na Morawach. Robert lubił tu wpaść na knedle czy zupę soczewicową i wypić czeskie piwo przy balladach Nohavicy. Pływał kiedyś na czeskim masowcu i od tamtej pory miał słabość do Pepiczków. Alexandrowi, który unikał rosyjskich barów, również odpowiadało to miejsce – wśród miejscowych i turystów, którzy nie rozróżniali słowiańskich języków, mogli uchodzić za Czechów.

– Nazdar hoši!49 – Robert pozdrowił właścicieli.

– Vítejte, kapitáne! Pivo?50

– Dwa.

– Samozřejmě!51 – Czech wprawnie chwycił dwa wielkie kufle i złocista zimna ciecz powoli wypełniła ich wnętrze. Gęsta piana wypływała na zewnątrz, kiedy szkła stuknęły o aluminiowy blat stołu.

– ¡Aproveche!52

– Dzięki!

Po chwili zjawił się Rosjanin.

– Po co ci ona? – rzucił, podchodząc. Usiadł naprzeciwko i przysunął sobie piwo.

– Też miło cię widzieć. – Uśmiechnął się Robert.

– Więc... – Alexandr nie dał się zbić z tropu.

– Znałem kiedyś jej matkę. Martwi się. Dziewczyna zaginęła.

– Słyszałem coś.

– Ty jesteś najlepszym technicznym nurkiem na wyspie, więc mogła szukać twojej pomocy przy ambitniejszych nurkowaniach. – Robert lubił podłechtać jego próżność.

– Вы знаете53, że mnie tu w ogóle nie ma – odparł Rosjanin.

– Я знаю, знаю!54, ale może coś jednak wiesz?

– Мне не нужно никаких проблем!55

– Czyli widziałeś ją? – domyślił się Robert.

– Wiesz, że jak Guardia Civil56 zacznie wypytywać, to cały mój projekt szlag trafi, a jeszcze моя фамилия57 może gdzieś wypłynąć, dlatego nie chcę się wychylać.

Robert dokładnie wiedział, o co chodzi. Alexandr – uciekinier z Rosji zaszył się na wyspie i ukrywał przed siepaczami cara Putina. Dorobił się w swojej ojczyźnie tuż po pierestrojce, ale kiedy zaczął zarabiać naprawdę duże pieniądze i stał się wpływowym biznesmenem, zjawili się smutni panowie i zażądali podziału zysków. Odmówił. Najpierw jego samochód wyleciał w powietrze, potem spalili mu daczę na wsi i zastraszyli rodzinę. Próbował się bronić, ale wiedział, że nie ma szans w walce z powiązaną z władzą mafią. Im dalej brnął w bagno postsowieckiej Rosji, tym bardziej był przekonany, że nie ma dla niego miejsca w tej nowej rosyjskiej rzeczywistości. Po cichu pozbył się swoich interesów, przelał, ile się dało na zagraniczne konta i uciekł z kraju. Trafił na Teneryfę. Nie prowadził na wyspie żadnych legalnych biznesów na swoje nazwisko. Nie był też oficjalnym rezydentem Wysp Kanaryjskich, chociaż mieszkał tu już od kilkunastu lat. Co kilka miesięcy wyjeżdżał na Maderę lub na Wyspy Zielonego Przylądka, żeby zdobyć pieczątkę w paszporcie i „legalnie” przyjechać na wyspę, tak jak tysiące innych rosyjskich turystów.

– Znasz mnie od lat. Byliśmy razem na takich głębokościach, gdzie musieliśmy sobie ufać, więc wiesz, że cię nie wydam i będę dyskretny.

– Это понятно58, Robert. Dziewczyna była u nas. Chciała ponurkować. Musiałem ją sprawdzić, więc poszliśmy razem na Tabaiba’ę59.

Robert doskonale znał to miejsce. Wrak holownika, który po latach pracy w stołecznym porcie, został celowo zatopiony w pobliżu miejscowości Tabaiba. Przygotowany z myślą o nurkach, pozbawiony niebezpiecznych elementów, w które łatwo można by się zaplątać, stanowi doskonałe miejsce zarówno dla mniej, jak i bardziej doświadczonych miłośników podwodnej przygody. Wrak leży na trzydziestu kilku metrach, przechylony na lewą burtę, co u niektórych może wywoływać problemy z orientacją. Łatwe do penetracji są górne pokłady i pochylone maszty, a nawet niewielki mostek. Bardziej doświadczeni nurkowie zagłębić się mogą w mroki załogowych pomieszczeń i siłowni okrętowej. Robert widział już oczami wyobraźni, jak Alex wraz Zosią zwiedzają wnętrze wraku. Zanurzają się przez szyb maszynowy, mijając rury wydechowe, docierają do silnika głównego. Tutaj trzeba już użyć latarek, w których silnym świetle, doskonale widać elementy maszyny: głowice z zaworami i wtryskiwaczami, podpiętą pompę paliwa, kolektor wydechowy, koło zamachowe... Wszystko to, mimo lat w wodzie, zachowało jeszcze charakterystyczny żółty kolor typowy dla amerykańskiego silnika. Przepływają na lewą burtę i kierują się w stronę rufy. Docierają do wału śrubowego i wracają prawą burtą pomiędzy generatorem prądu, prądownicami, wirówką paliwa (Robert przypomniał sobie, że za wirówką chował kiedyś butelki z winem i innymi trunkami, aby się schłodziły). Tutaj groziło im, że zmącony osad ograniczy widoczność i może utrudnić odnalezienie wyjścia. Wiedział, że Zosia, a tym bardziej Alexandr przepłynęli tędy bez muśnięcia czegokolwiek. Dobra pływalność to podstawa nurkowań w zamkniętych przestrzeniach, ćwiczona bez końca na kursach. Oboje byli doświadczonymi „wrakowcami”. Minęli znów silnik główny i unieśli się wzdłuż schodni na wyższy pokład. Wciąż używając latarek, pokonywali kolejne korytarze, zaglądając do pomieszczeń załogowych, kambuza, innych schowków, których przeznaczenia trudno się dziś domyślić. W końcu dotarli do korytarza przechodzącego z jednej burty na drugą. Przejście to, ze względu na nachylenie wraku, pięło się teraz stromo w górę, a między jednym i drugim wyjściem różnica głębokości sięgała około dziesięciu metrów. Mniej doświadczeni nurkowie, skupieni na pokonywaniu zamkniętej przestrzeni, łatwo mogą zapomnieć o kontroli pływalności i tuż po wydostaniu się z korytarza, mając za dużo powietrza w kamizelkach, mogą zostać wyrzuceni w górę jak spławiki. Niekontrolowane wynurzanie to jedno z głównych niebezpieczeństw w nurkowaniu. Tutaj było już wystarczająco dużo światła, żeby mogli wyłączyć latarki. Centralna zejściówka doprowadziła ich na mostek; niestety ogołocony ze sprzętów nawigacyjnych nie przedstawiał ciekawego widoku. Wydostali się z niego przez otwarte drzwi prawego skrzydła. Znów byli na otwartych wodach, choć czas spędzony na głębokości nie pozwalał im jeszcze na wynurzenie na powierzchnię. Popłynęli zapewne w kierunku podwodnego obelisku poświęconego Jacques’owi Cousteau i rozpoczęli powolne wynurzanie w górę oceanicznego stoku, wzdłuż podwodnego rurociągu, który doprowadził ich do wyjścia. Tuż przed brzegiem, na niewielkim uskoku spędzili na głębokości pięciu metrów zalecany przystanek bezpieczeństwa i wyszli z wody. Robert nie musiał pytać o przebieg nurkowania – wiedział, że tak najprawdopodobniej się ono odbyło.

– Pamiętam jej pierwszy kurs w Egipcie. Nie miała jeszcze trzynastu lat, ale kiedy zobaczyła podwodne życie rafy, od razu wiedziałem, że to będzie jej pasja na lata. Straciła głowę dla divingu60. Jakby odkryła swój świat.

– Tak. Jak na babę to неплохо61. I красивая девушка.62 Nie jak nasze pусские спортсменки63. – Rosjanin zawsze uważał, że miejsce kobiet jest w kuchni albo w łóżku. Rzadko sprawdzały się zresztą jednocześnie w jednym i drugim. Wyjątkowo pozwalał nurkować ze sobą płci pięknej, ale dopiero kiedy ta udowodniła mu swoje umiejętności. W opinii Alexa, taka wyjątkowa kobieta była swego rodzaju hybrydą – jakąś formą babochłopa, czy raczej baboryby. Zosia musiała go zaskoczyć – nie dość, że ładna, to jeszcze radziła sobie dobrze pod wodą.

– Nurkowaliśmy potem wiele razy, zanim... Nieważne – przerwał, a Rosjanin zorientował się natychmiast, że jego друг64coś ukrywa.

– Wiedziała sporo o tutejszych wrakach.

Na twarzy Roberta pojawił się ledwie zauważalny uśmiech – pamiętał dobrze ich rozmowy o tragediach morskich. O „Gustloffie”, „Steubenie”, „Goyi”65 – wielkiej trójcy, która spoczywała na dnie Bałtyku. Razem nurkowali na sławnej „Zenobii”66 u wybrzeży Cypru i na naszym „Heweliuszu”67.

– Przyniosła mi to… – Sasza wyciągnął zadrukowany arkusz – artykuł El Día68 z 2017 roku.

Robert spojrzał na tekst:

W maju tego roku lokalną społeczność obiega informacja o odkryciu przez miejscowego nurka Ramóna Siveiro szczątków zaginionego przed stu pięćdziesięcioma pięcioma laty żaglowca „Tinerfe”.

Wrak, którego losy były do tej pory nieznane, zalega na dnie w rejonie Güímar, w niedostępnym, ze względu na silne prądy występujące w tej okolicy, miejscu...

Robert znał ten artykuł, więc tylko przeleciał wzrokiem po wydruku. Opisywał on szczegółowo losy szkunera, przewożone przez niego ładunki, a nawet wymieniał nazwiska kapitanów dowodzących kolejno statkiem, by na końcu przedstawić ostatnie dni jednostki:

W feralny rejs, szkuner wyrusza 25 marca 1862 roku z portu El Médano. Załadowany jest kamiennymi płytami i innymi produktami, głównie owocami. Na pokładzie, oprócz 12 członków załogi, znajduje się również 9 pasażerów. Statek zawija kolejno do portów Los Abrigos de Rojas (dzisiejsza La Tejita) i Lulaya (Los Abrigos), gdzie okrętuje odpowiednio 6, a następnie kolejnych 8 pasażerów. Stamtąd wychodzi w morze i kieruje się w stronę stolicy wyspy – Santa Cruz de Tenerife… Nigdy do niej jednak nie dociera, a los żaglowca i 35 ofiar aż do dziś pozostawał nieznany. Zatonięcie „Tinerfe” wciąż pozostaje największą morską tragedią w Archipelagu Wysp Kanaryjskich. RIP

Robert oddał tekst przyjacielowi.

– Pytała, czy zabrałbym ją na ten wrak. Była nawet w kontakcie z Hiszpanami, którzy odkryli go przed dwoma laty, ale nie zgadzali się na nurkowanie z obcymi – kontynuował Rosjanin.

– Boją się, że pozycja wraku wycieknie i za chwilę szabrownicy z całej Europy będą tam harcować. Choć kabotażowiec nie przewoził żadnego drogocennego ładunku, to i tak wrak odnaleziony po stu pięćdziesięciu pięciu latach, owiany tajemnicą przez tak długi czas, stanowi niezwykłą atrakcję dla nurków. Poza tym to wciąż największa morska tragedia archipelagu, a ludzie lubią wszystkie „naj”. Kiedy już zostanie udostępniony nurkom, założę się, że nawet ładunek kamienia zniknie w ciągu kilku lat, a może miesięcy. Zbieracze podwodnych artefaktów nie mają szacunku nawet dla morskich mogił. – Robert zauważył, że zmarszczki na twarzy Rosjanina drgnęły, kiedy to usłyszał.

Zorientował się, że dotknął jego czuły punkt. Znał sekrety Alexa. Był zresztą przez moment częścią jego przedsięwzięcia. Jego obsesją było odnalezienie zatopionych żaglowców kotwiczących na redzie portu Santa Cruz w straszliwym sztormie w osiemnastym wieku. Władze od lat nie zgadzały się na żadne nurkowania w tych okolicach. Raz, ze względu na panujący tutaj ruch statków, ale przede wszystkim dlatego, że wyznaczono do tej pracy państwowych archeologów, którzy od lat niczego nie znajdowali. Alexandr mimo zakazów prowadził swoje poszukiwania. Robił to bardzo dyskretnie – miał grupę zaufanych nurków, do których niegdyś należał także Robert i poświęcał własne pieniądze, które wyciągał ze swoich biznesów (tych, których oficjalnie nie posiadał). Dotarł do archiwów lokalnej capitanía69 i przekopał zasoby Archiwum Nowego Świata w Sewilli. Wiedział, czego szuka i gdzie powinien to robić. Miał w swoim zespole świetnych rosyjskich hydrografów, którzy badali przybrzeżne wody swoimi sonarami, korzystając z niewzbudzających podejrzeń turystycznych łodzi. To był jeden z nieoficjalnych interesów Alexandra – wycieczki łodzią na połów wędką. Nieświadomi niczego wędkarze robili za tło – moczyli kije w wodzie i czasem wyciągali na pokład jakąś grubszą lub chudszą rybę. W tym samym czasie dno morza było przeczesywane przez supernowoczesne multibeamy70,USBL-e71, sonary i echosondy. Wędkarze byli zachwyceni wyposażeniem, które rzekomo miało im pomóc wyśledzić wielką rybę i często byli zdziwieni, kiedy załoga łodzi zapominała pobrać opłatę za taką wycieczkę. Gdy hydrografowie namierzyli jakąś obiecującą pozycję, Alexandr organizował nurkowanie badawcze w celu sprawdzenia lokalizacji. Robert uczestniczył w kilku takich wyprawach. Żeby nie wzbudzać podejrzeń, Rosjanin angażował dwie swoje łodzie (oczywiście zarejestrowane na jakiegoś kanaryjskiego rybaka czy agencję czarterową). Najpierw ładował z wyprzedzeniem sprzęt nurkowy na pokład. Kiedy przychodził dzień wyprawy, na jachcie zjawiali się nurkowie, którzy wyglądem w niczym nie odbiegali od żeglarzy wypożyczających łódź na weekendową wycieczkę. Jacht płynął do pozycji wraku, gdzie nie zatrzymując się, wyrzucał przygotowanych już nurków i niewielką bojkę z obciążeniem, przypominającą pływaki oznaczające rybackie sieci. W tym czasie druga łódź opuszczała inny port i zmierzała w tym samym kierunku. Miała być na pozycji zanurzenia w dokładnie określonym czasie, w zależności od długości nurkowania. Kiedy nurkowie pojawiali się na powierzchni, zbierała ich z wody i natychmiast odpływała. Dwie przepływające łodzie nie wzbudzały niczyjego zainteresowania. Dziesiątki takich jednostek codziennie wypływa z tutejszych portów.

– Wiesz, że nie mam ciebie na myśli, mówiąc o szabrownikach wraków – tłumaczył Robert i rozumiał, dlaczego Rosjanin nie chce wychodzić z cienia. A tak zapewne by się stało, gdyby skojarzono go z zaginioną dziewczyną.

– W każdym razie nie pojawiła się więcej. Nie dzwoniła. Potem doszło do mnie, że zaginęła. Wiesz, że to mała wyspa i wszyscy wszystko wiedzą. Nie wiedzą tylko, co się z nią stało.

– Mówiła, gdzie jeszcze chce nurkować?

– Tak. Jaskinia Krewetek. Pamiętam, że o niej wspominała.

– Czy ty zacząłeś nurkować na rebreatherach?72 – Robert postanowił zapytać, choć był pewny odpowiedzi Rosjanina.

– Znasz mnie. Wiesz, że jestem tradycjonalistą. Nie interesują mnie te techniczne nowinki.

– Kto ma takie maszynki?

– To nowe niemieckie centrum w Puerto Colón73.

V

Postanowił spędzić noc w El Puertito – sennej osadzie na północ od Las Americas. Do niedawna przyjeżdżało się tutaj nurkować z żółwiami, ale władze postanowiły przenieść je w inne miejsce, żeby chronić gadziny przed zbyt intensywnym kontaktem z ludźmi. Położona na uboczu zatoka popularna jest wśród wszelkiej maści wagabundów, hipisów i włóczęgów. Idealne miejsce, żeby nie będąc niepokojonym przez stróżów prawa, przespać się w samochodzie. Robert zatrzymał się na kamiennym zboczu i rozłożył się na nocleg na pace samochodu. Noc była upalna i duszna. Calima nie odpuszczała ani na chwilę. Rano zwinął karimatę, opłukał twarz w wodzie z butelki i wygrzebał ze schowka zwietrzałą gumę do żucia.

– Powinienem wozić ze sobą szczoteczkę do zębów, jeśli randki przed śniadaniem mają się powtarzać – pomyślał. Próbował dojrzeć plażę, ale bezskutecznie. Słyszał tylko szum morza poniżej zbocza.

Wyjeżdżał ostrożnie serpentynami w górę, kiedy jakiś idiota zajechał mu drogę czarnym SUV-em i nawet się nie zatrzymał. Robert uchylając się przed zderzeniem, wylądował na poboczu i brakowało dosłownie centymetrów, a runąłby w dół urwiska.

– ¡Joder!74Co za kretyn! – przeklął pirata drogowego. – Pewnie jakiś naćpany dzieciak, któremu tatuś kupił terenówkę.

Na szczęście miał windę holowniczą i wyciągnął samochód z powrotem na drogę, ale stracił sporo czasu.

Był przy hotelu kwadrans po ósmej, mając nadzieję, że jego przyjaciółka będzie wciąż na miejscu. Próbował podjechać bliżej głównego budynku, ale zatrzymał go patrol Guaria Civil.

– Co u licha? – zmienił bieg i zwolnił. – Co się dzieje? Jestem umówiony z kierowniczką recepcji, chciałbym wjechać tylko na chwilę – zagadnął oficera, stając przed przegrodzonym żółto-czarną taśmą wjazdem.

– Nikt nie może wjeżdżać ani opuszczać hotelu. Została zarządzona kwarantanna.

– Kwarantanna? Z jakiego powodu?

– Proszę wycofać i odjechać! – poinstruował stanowczo funkcjonariusz.

– Co z pracownikami hotelu?

– Nikt nie może opuścić kompleksu.

– Czyli są w środku? – zdziwiony Robert próbował wyciągnąć więcej informacji, ale mundurowy odszedł już i z gwizdkiem w ustach wrócił do kierowania ruchem samochodów. Inni kierowcy byli równie zaskoczeni. Robert dojrzał więcej mundurów. Cały hotel był otoczony przez służby.

– Grubsza sprawa – wydedukował i zawrócił auto.

Włączył radio. Tak jak się spodziewał, zamknięcie luksusowego hotelu było tematem numer jeden we wszystkich lokalnych rozgłośniach. Nawet calima zeszła na drugi plan. Władze zdecydowały się na odizolowanie budynku, wraz ze wszystkimi gośćmi, po konsultacjach z głównym specjalistą od chorób zakaźnych na wyspie. Jak tłumaczył doktor Manuel Ribeira, odkryto niezwykle zaraźliwą odmianę grypy. Lekarz mówił z ledwie wyczuwalnym karaibskim akcentem:

– Kilka dni temu do kliniki w Los Cristianos trafił pacjent z objawami ostrej niewydolności płucnej. Był to brytyjski turysta, który spędzał wakacje na Teneryfie. Niezwykle agresywny przebieg choroby skłonił nas do przeprowadzenia dokładniejszych testów. Wraz z moim zespołem, któremu chciałbym w tym miejscu serdecznie podziękować, wyodrębniliśmy nieznany dotąd genotyp wirusa, który wywołał chorobę. Pacjent niestety zmarł. W ciągu kolejnych dni odnotowywaliśmy następne przypadki chorób płucnych, których przyczyną był ten sam wirus. Okazało się, że wszyscy chorzy byli turystami bądź pracownikami hotelu w pobliżu Playa de Agama.

– Jak się dowiedzieliśmy, w hotelu odbywał się właśnie Światowy Zjazd Epidemiologów. Czy to możliwe, że ma to związek z pojawieniem się wirusa? – dopytywała dziennikarka.

– Nie sądzę. Transport materiałów biologicznych tego typu jest ściśle regulowany, więc nie wydaje mi się, aby wirus mógł dostać się na wyspę wraz z którymś z szacownych gości, ale oczywiście nie można wykluczyć żadnej ewentualności. W końcu ci starzy profesorowie to często dość ekscentryczni naukowcy. To oczywiście tylko jedna z hipotez, które powinniśmy sprawdzić.

– Dziękujemy panu, panie doktorze. Wiemy, że ma pan teraz mnóstwo pracy, więc nie zatrzymujemy pana dłużej.

– Dziękuję bardzo i przypominam, że nie ma na razie powodów do paniki, ale uprasza się mieszkańców wyspy o zachowanie ostrożności.

Dziennikarka przypomniała wcześniejsze słowa lekarza o przestrzeganiu zasad higieny i rozpoczęła rozmowę o możliwym wpływie tego incydentu na przemysł turystyczny wyspy. Rozmówcy zastanawiali się, czy słysząc o wirusie, turyści nie zaczną rezygnować z przyjazdu na Teneryfę. Miałoby to tragiczny wpływ na gospodarkę wyspy. Calima i utrudnienia w ruchu lotniczym z nią związane już wystarczająco odstraszały turystów.

– Miejmy nadzieję, że wszystko wróci szybko do normy – skonkludowali radiowi goście.

– Biedna Kasia – pomyślał Robert – zamknęli ją w budynku i jako osoba pierwszego kontaktu w hotelu wydaje się być w grupie największego ryzyka, jeśli ta franca rzeczywiście jest tak zaraźliwa, jak mówią.

Nic jednak nie mógł zrobić. Ruszył na południe; zdecydował się sprawdzić centrum nurkowe w Puerto Colon, a w międzyczasie może otworzą już hotel i dowie się, czego chciała Ślązaczka.

Umiejscowiony w turystycznym jądrze wyspy Port Kolumba to jedna z najbardziej zatłoczonych i ruchliwych marin, jakie widział. Codziennie dziesiątki łodzi wypływają z turystami na kilkugodzinne wycieczki. Oglądać wieloryby, delfiny, wędkować, polatać na spadochronach ciągniętych przez łodzie czy ścigać się skuterami. Robert nie przepadał za takimi miejscami. Nie znosił tłumów, a tu rój turystów napierał z każdej strony. „Nagabywacze” zaczepiali go co kilka kroków, choć zdecydowanie nie wyglądał na urlopowicza. Mijał sklepiki z wakacyjną tandetą, bary i restauracje z parszywym żarciem dla wczasowiczów, zanim znalazł centrum nurkowe, którego szukał. Baner reklamowy w kilku językach, spośród których niemiecki był wydrukowany największym fontem, sugerował niemiecką obsługę i głównie niemiecką klientelę. Wszedł do środka. Nie mylił się. Przywitał go właściciel – wysuszony Niemiec z rozjaśnionymi słońcem, opadającymi na kark włosami.

– Wyreżyserowany luz i drobiazgowo zaplanowana niedbałość. Hipis nazista – pomyślał Robert i założyłby się, że Jonas (bo tak się przedstawił) jest weganinem, słucha Poem for Layla, pali trawkę i nienawidzi Trumpa.

– Chciałeś zanurkować po raz pierwszy czy jesteś certyfikowanym nurkiem? – Poczucie wyższości wyczuwało się w każdym słowie.

– Kiedyś nurkowałem...

– Polecamy odświeżenie kursów. – Niemiec nie czekał, żeby przedstawić swoją ofertę. Geschäft75 przede wszystkim.

– Widzę, że macie rebreathery. – Robert rozejrzał się po schludnym lokalu.

– Mamy najnowocześniejszy sprzęt na wyspie i najlepszych instruktorów. Oferujemy nurkowania rekreacyjne i techniczne. – Zorientował się, że ma do czynienia z bardziej wymagającym klientem, czyli takim, na którym można lepiej zarobić. – Jeśli interesuje cię nurkowanie w obiegu zamkniętym, jako jedyni na Teneryfie oferujemy szkolenia na ten sprzęt.

– Może następnym razem. Przyszedłem zapytać o moją przyjaciółkę. Widziano ją ostatnio, kiedy nurkowała z kimś na Agamie. Potem zniknęła. Używała rebreathera, więc jeśli mówisz, że jesteście jedyni na wyspie, to chyba dobrze trafiłem.

Niemiec spochmurniał. Raczej nie sprzeda temu gościowi żadnego kursu ani podwodnej wycieczki. Mówił dalej niechętnie, ale grzecznie.

– Była u nas pewna Polka. Świetnie mówiła po niemiecku. Zastanawiała się nad kursem, ale nie wiedziała, czy wystarczy jej na to czasu. Zaproponowałem jej nurkowanie próbne. Przyjechała swoim samochodem i popłynęliśmy do Jaskini Mózgów. Mieszkała w hotelu obok.

– Wiem, tylko nie widziano jej tam już od kilku dni.

– Nie odezwała się już potem – pospieszył wyjaśnić nurek, w obawie, aby nie łączono go z tą sprawą.

– Dziewczyna zaginęła, nie odzywa się od kilku dni. Jej mama się martwi; prosiła mnie o pomoc.

– Nic więcej nie mogę powiedzieć. Ot, klientka jakich wiele.

– Rozmawialiście o czymś? Nie zwierzała się? W końcu oboje mówiliście w języku... – Robert myślał o Goethem, ale wyrwało mu się: – ...Nietzschego.

– Ot, zwykłe pogawędki. Czy jest na wakacjach, gdzie mieszka, co robi...

– Pytała o jakieś nurkowiska na wyspie? Miała jakieś plany?

– Nie wiem, chociaż wydaje mi się, że wspominała chyba o Jaskini Krewetek.

– Wszystkie ścieżki prowadzą do jaskini Jaśka – pomyślał i postanowił zanurkować tam jeszcze dziś. Sprzęt był spakowany w samochodzie i tylko czekał, żeby go w końcu zmoczyć. Pożegnał się z Niemcem i ruszył w stronę Palm Mar.