Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Praca powstała w latach sześćdziesiątych XX w. Autor korzystał nie tylko z bogatych archiwów niemieckich (których dział wojskowy sam organizował), ale również z własnego frontowego doświadczenia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 824
Rok wydania: 2015
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
zakupiono w sklepie:
Sklep Testowy
identyfikator transakcji:
1645559339534830
e-mail nabywcy:
znak wodny:
Seria
Best of Napoleon V
Tytuł oryginału
Der Kampf um Pommern
Die letzten Abwehrschlachten im Osten
© Copyright 2010 Lindenbaum Verlag GmbH, D-56290 Schnellbach
© All Rights Reserved
© Copyright for Polish Edition
Wydawnictwo NapoleonV
Oświęcim 2017
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Tłumaczenie:
Grzegorz Bębnik
Korekta:
Michał Swędrowski
Redakcja techniczna:
Mateusz Bartel
Strona internetowa wydawnictwa:
www.napoleonv.pl
Kontakt:[email protected]
Numer ISBN: 978-83-7889-542-8
Skład wersji elektronicznej:
Kamil Raczyński
konwersja.virtualo.pl
Mapa nr 1: Sowiecki pomysł operacji wiślańsko-odrzańskiej
Mapa nr 2: Ogólny przebieg operacji wiślańsko-odrzańskiej
Mapa nr 3: Operacja „Sonnenwende” i odsiecz Choszczna 15-22 lutego 1945 r.
Mapa nr 4: Operacja wschodniopomorska
Mapa nr 5: Walki na przedpolu Szczecina
Mapa nr 6: Przyczółek Święta 7-28 marca 1945 r.
Mapa nr 7: Forsowanie Odry przez Sowietów 19-26 kwietnia 1945 r.
Mapa nr 8: Walki pod Greifswaldem w kwietniu 1945 r.
W warstwie ścisłe językowej niniejszy przekład książki Ericha Murawskiego nie pociągał za sobą większych komplikacji. Murawski, długoletni oficer propagandowy, podczas opisywanych wydarzeń będący już jednak żołnierzem liniowym posługuje się językiem raczej nieskomplikowanym, choć miejscami irytującym nadmiernym przywiązaniem do wojskowego sposobu wysławiania się. W tekście zauważalne są liczne powtórzenia, będące w jakiejś przynajmniej części efektem tego, że składają się nań również wcześniejsze publikacje o mniejszej objętości; w pozostałej jest to na pewno kwestia dość swoistego stylu.
Sporym problemem okazał się natomiast aparat naukowy, w jaki zaopatrzone zostało oryginalne wydanie książki. Mimo, iż będące podstawą przekładu wydanie jest już jej kolejną edycją, prace redakcyjne przeprowadzone zostały bądź to bardzo niechlujnie, bądź też nie miały w ogóle miejsca. Przypisy do źródeł i opracowań nie były skonstruowane według jednolitego wzorca; czasami wręcz trudno było zrozumieć, do czego się właściwie odwołują. Umieszczane były one najczęściej pod tekstem; zdarzało się jednak, że i w tekście. Tytuły wykorzystanych opracowań podawane były bardzo często w niepełnej formie, równie często to samo dzieło posiadało kilka wręcz wersji tytułu. Niezbędne stało się wobec tego ujednolicenie i jednych, i drugich; w ostatnim przypadku za wzorzec przyjęto opisy bibliograficzne zawarte w internetowym katalogu Deutsche Nationalbibliothek.
Niemalże na krawędzi katastrofy oscylowały oryginalne indeksy – osobowy i geograficzny. Nie tylko nie obejmowały one wszystkich występujących w książce terminów, ale zawierały do tego liczne, nieraz zdumiewające błędy. W pierwszym z nich Murawski, hołdując irytującej manierze swych dawniejszych kolegów „po piórze” rezygnował z podawania imion występujących w narracji niemieckich uczestników wydarzeń. Osobnym problemem są imiona i nazwiska oficerów sowieckich. Ich transkrypcja z cyrylicy zacierała nieraz właściwe brzmienie, do tego zaś osoba przekładająca autorowi pisane w języku rosyjskim wspomnienia i opracowania często przekręcała inicjały imion, myląc nieraz liternictwo łacińskie z cyrylicą. Pełen luk i błędów okazał się także indeks geograficzny, co pociągnęło za sobą konieczność jego uzupełnienia i ustalenia prawidłowej pisowni toponimów. Niemieckie nazwy miejscowe tłumaczono natomiast zarówno w oparciu o aktualne mapy, jak i wydany pod redakcją Tadeusza Białeckiego „Słownik współczesnych nazw geograficznych Pomorza Zachodniego z nazwami przejściowymi z lat 1945-1948” (Szczecin 2002).
Właśnie stosowany również tu termin „Pomorze Zachodnie” domaga się osobnego objaśnienia. W niemieckim oryginale ziemie, na których rozgrywało się gros opisywanych przez Murawskiego wydarzeń określane są jako tzw. Pomorze Tylne (niem. Hinterpommern), od wschodu graniczące z Prusami Zachodnimi (niem. Westpreußen), od zachodu zaś z Pomorzem Przednim (niem. Vorpommern). To drugie zasadniczo odpowiada dzisiejszemu Pomorzu Gdańskiemu, trzecie zasadniczo znajduje się całkowicie na terenie obecnych Niemiec. Murawski zaciemnia nieco ten obraz, stosując miejscami pojęcie „Pomorze wschodnie” oraz „Pomorze środkowe”. Pierwsze określenie dotyczy bez wątpienia ziem pomorskich w rozumieniu sowieckich sztabów, czyli terenów pomiędzy dolną Wisłą a dolną Odrą. Drugie zaś to ziemie pomorskie od wschodnich granic powiatów Koszalin, Szczecinek i Wałcz aż do Odry. Gdzie tylko było to możliwe, terminologię tę starano się ujednolicić.
Zrezygnowano z oznaczania wszystkich zauważonych w pierwotnym tekście i skorygowanych błędów czy nieścisłości. Jedynie w paru najbardziej jaskrawych przypadkach podobne miejsca opatrzono przypisami, podobnie jak passusy wymagające pewnych wyjaśnień. Podobne ingerencje zawsze oznaczone są skrótem „przyp. tłum.”.
By uniknąć częstego powtarzania się pewnych sformułowań, niektóre pojęcia stosowano zarówno w tłumaczeniu, jak i niemieckim oryginale. Wyszczególnione zostały one poniżej.
Grzegorz Bębnik
WAŻNIEJSZE UŻYTE W TEKŚCIE SKRÓTY I ZWROTY OBCOJĘZYCZNE:
Gauleiter – szef okręgowych struktur NSDAP
Kreisleiter – szef powiatowych struktur NSDAP
Ortsgruppenleiter – szef grupy miejscowej NSDAP
OKH – Naczelne Dowództwo Wojsk Lądowych
OKW – Naczelne Dowództwo Wehrmachtu
Wehrmacht – niemieckie siły zbrojne
Luftwaffe – niemieckie siły powietrzne
Volkssturm – niemiecka formacja zbrojna o charakterze pospolitego ruszenia
Kriegsmarine – niemiecka marynarka wojenna
Hitlerjugend – hitlerowska organizacja młodzieżowa
WFSt – Sztab Dowódczy Wehrmachtu
Początki niniejszej pracy sięgają roku 1963, kiedy to jako Pomorzanin z urodzenia rozglądałem się za materiałami, mogącymi posłużyć do zwięzłego przedstawienia walk na Pomorzu, toczonych w początkach 1945 r. Początkowo moim zamiarem było napisanie na ten temat artykułu, który docelowo zamierzałem zamieścić w periodyku „Baltische Studien” (rocznik wydawany przez Towarzystwo Badań nad Historią, Starożytnością i Sztuką Pomorza [niem. Gesellschaft für Pommersche Geschichte, Altertumskunde und Kunst – przyp. tłum.]). Obficie napływające materiały, pochodzące zarówno z cywilnych, jak i wojskowych źródeł bardzo szybko jednak zweryfikowały ten zamiar; okazało się, że rozmiar pracy wykroczy daleko poza ograniczone możliwości publikacyjne rocznika. Toteż w końcu października 1964 r., w porozumieniu z redaktorem naczelnym „Baltische Studien”, panem prof. dr. Hansem-Jürgenem Eggersem z Hamburga zrezygnowałem z tej formy publikacji i dzięki gorliwemu wsparciu ze strony zmarłego niestety w 1967 r. przewodniczącego Komisji Historycznej dla Pomorza, pana dyrektora Archiwum Państwowego, dr. Franza Engela z Bückeburga powziąłem zamiar opublikowania tego w formie książki, mającej ukazać się w ramach serii Komisji Historycznej dla Pomorza „Forschungen zur Pommerschen Geschichte”. Do takiego rozwiązania skłaniał nie tylko sam rozmiar pracy, lecz i konieczność dodania szkiców sytuacyjnych oraz pewnych załączników.
Moja praca na bieżąco wspierana była przez Komisję Historyczną dla Pomorza; nie tylko radą, lecz również środkami finansowymi, niezbędnymi dla pozyskania materiałów oraz ich przetłumaczenia z rosyjskiego i polskiego na niemiecki.
Nadspodziewanie żywy udział w powstaniu niniejszej pracy miały także kręgi dawnych Pomorzan oraz towarzyszy broni z tamtych czasów, wspierających mnie w każdej chwili życzliwą radą i informacjami, jak też przekazywaniem cennych materiałów pochodzących zarówno z oficjalnych placówek, jak i prywatnych zbiorów żyjących jeszcze świadków historii. Wszystko to umożliwiło wnikliwe i możliwie wyczerpujące przedstawienie wydarzeń na Pomorzu. Przy tej okazji szczególne podziękowania należą się Archiwum Federalnemu (Ost-Dokumentation) w Koblencji, Federalnemu Archiwum Wojskowemu oraz Instytutowi Historii Wojskowości, obydwa we Fryburgu Bryzgowijskim, Instytutowi Historii Najnowszej w Monachium, Placówce Badawczej Marynarki „Ostsee” w Lüneburgu, Kołu Badań nad Wojskowością oraz Bibliotece Historii Najnowszej, obydwa w Stuttgarcie, Towarzystwu Badań nad Historią, Starożytnością i Sztuką Pomorza i Ziomkostwu Pomorzan, obydwa w Hamburgu. Osobiste podziękowania kieruję również do wielu wspierających mnie osób prywatnych, przede wszystkim do pana generała porucznika w st. spocz. Ferdinanda Heima z Ulm za wielkoduszne przekazanie swego niepublikowanego studium „Grupa Armii >>Wisła<<” oraz płk. w Sztabu Generalnym w st. spocz. Hansa-Heinricha Staudingera z Bad Oldesloe, ostatniego szefa sztabu II Okręgu Wojskowego (Szczecin) za nieustanne wspieranie radą, materiałami, jak też przekazywaniem adresów istotnych świadków wydarzeń.
Z racji konieczności ograniczenia kosztów nie było niestety możliwe załączenie tylu pomagających w wyjaśnieniu opisywanych wydarzeń aneksów i map, ile życzyłby sobie tego autor. I tak na przykład zrezygnować musiano z map „twierdz” pilskiej i kołobrzeskiej, przyczółka Gryfino-Dąbie oraz rejonów obrony Szczecina i Świnoujścia. W tym miejscu gorąco dziękuję panu Johannesowi J. Schüren z Fryburga Bryzgowijskiego za wzorowe techniczne opracowanie załączonych map.
Pragnąłbym, aby książka ta trafiła nade wszystko do rąk moich pomorskich współziomków i ich dzieci, jak również do żyjących jeszcze uczestników ówczesnych walk.
Waldesch, powiat Koblencja, w lipcu 1969 r.
dr Erich Murawski
Prowincja pomorska aż do chwili opisywanych tu wydarzeń z 1945 r., od 132 lat nie zaznała na własnych ziemiach grozy działań wojennych. Wprawdzie po przegranej wojnie, toczonej przez Prusy przeciwko Napoleonowi w latach 1806-1807 kraj przez wiele lat znosić musiał okupację oddziałów rozmaitej narodowości, jednak abstrahując od ostatnich walk oddziału mjr. Ferdinanda von Schilla w Stralsundzie w 1809 r.1, na Pomorzu nie miały miejsca jakiekolwiek działania zbrojne. Klęska armii napoleońskiej po wyprawie moskiewskiej w 1812 r. i jej przypominający ucieczkę odwrót na zachód sprawiły, iż francuski marszałek Murat nie był w stanie utrzymać się na linii Wisły, zaś wkrótce potem jego następca, wicekról Eugeniusz de Beauharnais zrezygnować musiał również z zamysłu obrony na linii Odry. Wydarzenia owe w sposób zdumiewający przypominają te z 1945 r., z tą tylko różnicą, iż w 1813 r. Pomorze wyzwolone zostało spod obcej okupacji, podczas gdy w 1945 r. zostało takowej poddane.
Na ziemiach pomorskich, położonych na zachód od Odry w 1813 r. oddziały napoleońskie utrzymywały się już tylko w twierdzach Szczecina i Stralsundu. Ze Stralsundu wycofały się one 9 marca 1813 r., wobec czego miasto wraz z twierdzą zajęte zostało przez Szwedów, jako że w owym czasie całe Pomorze Przednie na północ od Piany, wraz ze Stralsundem i Rugią należało do Szwecji. Do zaciekle bronionego przez Francuzów Szczecina pruska Landwehra wmaszerować jednak mogła dopiero 5 grudnia 1813 r. Wraz z początkiem 1814 r. na Pomorzu ustały zatem wszelkie działania wojenne.
W kolejnych wojnach, toczonych przez Prusy w 2. połowie XIX w., w roku 1864, 1866 oraz w latach 1870-71 brały wprawdzie udział pułki pomorskie, lecz nie toczono wówczas walk na pomorskich ziemiach. Również i działania bojowe I wojny światowej w latach 1914-18 rozgrywały się z dala od pomorskich granic. Za to u początków II wojny światowej, we wrześniu 1939 r. istniała realna możliwość przeniesienia walk również i na Pomorze, jako że kampania przeciwko Polsce rozpoczęła się między innymi atakiem z Pomorza Zachodniego w kierunku wschodnim. Jednak rozstrzygnięcia militarne zapadały tak szybko, że front rychło oddalił się od pomorskich granic, przesuwając się wciąż bardziej na wschód. Dopiero wraz z rozpoczęciem na większą skalę wojny powietrznej zarówno Szczecin, jak i Police czy Stralsund, a także ośrodek doświadczalny broni „V” w Peenemünde na wyspie Uznam stały się jeszcze przed 1945 r. celem alianckich nalotów. Poza tym jednak Pomorze aż do początków 1945 r. pozostało swoistą oazą spokoju, do której chroniła się nawet ludność Berlina czy miast zachodnioniemieckich, w coraz większym stopniu dotykanych skutkami strategicznych bombardowań.
Wprawdzie w roku 1944, w ramach postulowanych przez szefa Sztabu Generalnego Wojsk Lądowych, zaś dzięki jego staraniom nakazanych wkrótce przez Hitlera robót fortyfikacyjnych również i na Pomorzu wezwano ludność prowincji do budowy umocnień, wywołując tym zresztą spore niezadowolenie, jako że odpowiedzialność za to zadanie spoczywała w rękach okręgowego kierownictwa NSDAP. Lecz zadanie to nader często nie brane było poważnie, więcej nawet – przeważnie traktowano je jako uciążliwą, a przy tym najzupełniej zbędną harówkę, narzuconą przez pragnących podkreślić własne znaczenie funkcjonariuszy partii nazistowskiej. Mniej więcej do końca stycznia 1945 r. jedynie najbardziej przenikliwi obserwatorzy liczyli się czy to z poważną możliwością walk, toczonych na obszarze Pomorza, czy też z koniecznością ewakuacji pomorskich ziem, lub zgoła nawet ich utraty i związanej z tym okupacji przez nieprzyjacielskie wojska. Tak czy inaczej, nie dało się całkowicie zataić przed ludnością, że powzięte zostały wszelkie przewidziane w takim wypadku środki, natury zarówno wojskowej, jak i administracyjnej. Ale nieszczęście, jakie z końcem stycznia 1945 r. dotknęło już bezpośrednio pomorską krainę, przeszło wszelkie czynione dotychczas przypuszczenia, napełniając jej mieszkańców nieopisaną grozą.
Wskutek opieszałej polityki informacyjnej oficjalnych czynników ludność cywilna była zasadniczo nieświadoma powagi położenia. Każdy przejaw uzasadnionego przecież zatroskania rozwojem wypadków piętnowany był przez NSDAP jako „defetyzm” i pokrywany sztucznym, stworzonym wybitnie na pokaz optymizmem. Wynikłe z takiego postępowania ponure konsekwencje opisane zostaną w następnych rozdziałach niniejszej pracy.
Rzecz zrozumiała, iż niemieckie zbiorcze opracowania drugiej wojny światowej Hellmutha Günthera Dahmsa, Waltera Görlitza, wydawnictwa Ploetza i Kurta von Tippelskircha2 przedstawiają zmagania na Pomorzu w bardzo ogólnikowej formie. Tym samym do tej pory istniała wyraźna luka w wiedzy, dotyczącej tego tak dla Pomorza przełomowego okresu. Wypełnienie jej jest właśnie zamiarem niniejszej pracy. Możliwe było to również dzięki temu, iż w ostatnim czasie udostępnione zostały istotne archiwalia, jak na przykład urzędowe dokumenty wojskowe.
Oczywista sprawa, że relacje i meldunki o walkach na Pomorzu tworzone były zarówno przez zaangażowane tam jednostki, jak też wszelkie placówki wojskowe. Na niższym poziomie zostały one jednak bezpowrotnie utracone, jako że podczas odwrotu – zgodnie z rozkazem – dokumenty te niszczono. Na wyższym poziomie wprawdzie ocalały, wpadły jednak w ręce przeciwnika i stąd też przez wiele lat pozostawały nieosiągalne.
Prywatne, osobiste relacje o wypadkach mających miejsce na Pomorzu od stycznia do maja 1945 r., spisane zostały i opublikowane, co w pełni zrozumiałe, dopiero później, kiedy ci, którym dane było przeżyć, osiedlili się w innych częściach Niemiec i zdołali zabezpieczyć tam swoją egzystencję. Relacje te, ukazujące się w rozmaitych, rozsianych po całych obecnych Niemczech wydawnictwach ziomkostw oraz kościołów służyły utrwaleniu wspólnej pamięci o ówczesnych, wciąż bolesnych wydarzeniach, o dniach walk i ucieczki. Dopiero dużo później oficjalne czy półoficjalne placówki podjęły trud planowego zinwentaryzowania tych materiałów, przechowywanych dziś w dziale Ost-Dokumentation Archiwum Federalnego w Koblencji. Wszystkie one obciążone są niedoskonałościami, typowymi dla ludzkiej pamięci. Poza tym, z nielicznymi wyjątkami, traktują one ówczesne wydarzenia z absolutnie lokalnej perspektywy, do tego opisując tylko te mające miejsce na wschodnim brzegu Odry. Jedynie w odniesieniu do Kołobrzegu, Piły, Stralsundu oraz wyspy Rugii podjęto próby przedstawienia lokalnych walk w całościowej formie. Również i tu jednak dał się we znaki brak urzędowych materiałów3.
Z konieczności takimi samymi słabościami obciążone są pierwsze prace syntetyzujące, jako że ich twórcom niedostępne były wówczas jakiekolwiek urzędowe źródła o regionalnym i ponadregionalnym znaczeniu. Palma pierwszeństwa przypada tu rzecznikowi Ziomkostwa Pomorzan, Oskarowi Eggertowi, który w roku 1963 po raz pierwszy zamieścił na łamach „Pommersche Zeitung” syntezę walk na całym Pomorzu, którą to następnie powtórzył w swej krótkiej „Historii Pomorza” jako IX rozdział, zatytułowany „Bój o Pomorze”. Tym samym temat ten stał się dostępny dla przeciętnego czytelnika. Jednak również i to przedstawienie wydarzeń abstrahowało od szczegółowych opisów, dotyczących poszczególnych miejscowości. Ta niekompletność była zresztą nieunikniona, jako że autor nie miał dostępu do istniejących przecież źródeł wojskowej proweniencji. Kolejnym większym wydarzeniem było opublikowanie w 1964 r. pracy Hansa Edgara Jahna „Pommersche Passion”. Na niemal 280 stronach autor w godny podziwu, bezkompromisowy sposób odmalował ogrom cierpień cywilnej ludności i okrucieństwo Sowietów; ograniczył się on jednak wyłącznie do wydarzeń mających miejsce na wschód od Odry, polskie i sowieckie publikacje wojskowe wykorzystując jedynie fragmentarycznie, nie poddając ich do tego jakiejkolwiek krytyce. Również i ten autor nie skorzystał z dostępnych już wówczas niemieckich materiałów urzędowych4. Obydwie te publikacje wykazują zatem siłą rzeczy spore luki, jak też liczne błędy w datowaniu wydarzeń.
W związku z tym koniecznie wskazać należy na obszerną, obejmującą całość niemieckiego Wschodu publikację Federalnego Ministerstwa ds. Wypędzonych, zatytułowaną „Dokumentacja wypędzenia Niemców z Europy Środkowo-Wschodniej”, która to w rozdziałach 7, 8 i 9 zajmuje się również terenem Pomorza5.
Dopiero całkiem niedawno pojawiła się możliwość opracowania naprawdę wszechstronnej, do tego niemalże wyczerpującej monografii tych wydarzeń, co też starał się wykorzystać autor niniejszej pracy. Umożliwiły to trzy wyszczególnione poniżej czynniki:
1. Rozrośnięty już do pokaźnych rozmiarów zbiór relacji w dziale Ost-Dokumentation Archiwum Federalnego w Koblencji6.
2. Mające miejsce w ostatnich latach zwroty zdobytych swego czasu przez wojska alianckie niemieckich akt, zwłaszcza ze Stanów Zjednoczonych. Akta te przechowywane są obecnie w Federalnym Archiwum Wojskowym we Fryburgu Bryzgowijskim. Zawierają one przede wszystkim niemieckie źródła wojskowej proweniencji, np. meldunki dzienne, mapy sytuacyjne, dziennik bojowy Grupy Armii „Wisła”, dzienniki bojowe admirała przy Głównodowodzącym Kriegsmarine, Admirała Dowodzącego na Zachodnim Bałtyku i dowództwa 6. Floty Powietrznej7.
3. Ukazanie się poważnych publikacji polskich i sowieckich, bazujących również na urzędowych materiałach z polskich i sowieckich archiwów wojskowych, zawierających jednak przy tym zamierzone zafałszowania i niezamierzone najpewniej pomyłki (por. s. 57).
Wymieniony w powyższych trzech punktach materiał źródłowy uzupełniony może być dzięki licznym innym materiałom, znajdującym się w prywatnych zbiorach, jak również cennym relacjom, złożonym osobiście przez osoby sprawujące wówczas wiodące nieraz funkcje.
Przesłanki dla naukowego opracowania naszego tematu stały się zatem dużo lepsze, choć nadal nie są one do końca zadowalające. Jako że gwoli zrozumienia wydarzeń na Pomorzu zarysować należy również zależności panujące na wysokim szczeblu struktur politycznych i wojskowych, niezbędne jest wnikliwe przyjrzenie się osobom, pełniącym wówczas na tym obszarze wiodące funkcje, przy czym ich zachowanie zbadać należy tak samo dokładnie, jak ich przemyślenia i plany, zarówno przed, jak i podczas opisywanych wydarzeń, traktowanych jako rezultat powziętych przez nie wcześniej decyzji. Opracowującemu temat zależeć winno także na zbadaniu, jak poszczególne wydarzenia oceniane były przez sowieckich i polskich przeciwników, a także w jaki sposób ich ocena wpływała na położenie, a przez to i działania strony niemieckiej. Przede wszystkim jednak na autorze ciąży obowiązek dogłębnej krytyki źródeł, by dzięki temu wykryć zarówno liczne po obu stronach nieświadome błędy, jak i w pełni świadome mitotwórstwo. Konieczność przedstawienia wydarzeń w formie trzeźwej i rzeczowej analizy, możliwie najbardziej zbliżonej do prawdy wyklucza ponadto eksponowanie jakichkolwiek wątków czy to zrodzonych z myślenia życzeniowego, czy też epatujących grozą.
Wszystko to uwzględnione zostało w niniejszej pracy, która tym samym spełniać ma trojakiego rodzaju zadanie:
1. Pełnić ma rolę wspomnieniową dla wszystkich zaangażowanych wówczas w te wydarzenia, zarówno dla tych, którzy wtedy dowodzili, jak i dla tych, którym dane było jedynie cierpieć.
2. Stanowi próbę udokumentowania świeżych jeszcze wydarzeń w dziejach Pomorza w okresie od stycznia do maja 1945 r.
3. Żywi ambicję potraktowania jako wkład w badania historii najnowszej oraz historii II wojny światowej, aczkolwiek opisuje wydarzenia ograniczone zarówno czasowo, jak i terytorialnie.
Pojęcie „historii najnowszej” jest wciąż jeszcze nie do końca sprecyzowane. Jego przeciwnicy podnoszą zwłaszcza dwa zarzuty, z którymi należy się w tym miejscu rozprawić.
Pierwszy z nich wynika z nie w pełni dostępnych źródeł, na co wskazywaliśmy już także i w tym przypadku. Ten stan nie może być jednak traktowany obecnie jako istotna przeszkoda, gdyż zarówno teraz, jak i w niedalekiej przynajmniej przyszłości niewiele może się on zmienić, stąd też przyjęty być musi z całym dobrodziejstwem inwentarza.
Drugi natomiast dotyczy wciąż zbyt małego upływu czasu od opisywanych wydarzeń. Odeprzeć należy go stwierdzeniem, iż chodzi tu przede wszystkim o wewnętrzny dystans autora do wydarzeń sprzed z górą już 25 lat. Lektura powinna wyjaśnić, czy piszącemu udało się ów dystans zachować.
Co do wojennych wydarzeń na Pomorzu w 1945 r., niniejsza praca z pełną świadomością przyjmuje na siebie ryzyko pozostawienia pewnych luk czy popełnienia błędów, jak też – pomimo całej subiektywności wewnętrznego stosunku autora wobec opisywanych osób i wydarzeń – próbuje zachować możliwie obiektywny tok narracji, który niejednemu czytelnikowi wydać się może zapewne zbyt chłodny i zdystansowany. Zaproponowana i stosowana przez autora metodologia stara się być godną poniższych słów, wypowiedzianych przez wiodącego przedstawiciela badań nad historią najnowszą, Hansa Rothfelsa: „Wiemy, że w każdym procesie historycznego poznania wraz z osobą badacza czy obserwatora w sposób nieuchronny pojawia się czynnik subiektywny. Wiemy jednak również, że jest to nie tylko oznaką ograniczoności naszego poznania, ale także twardym faktem dowodzącym, iż historia nie jest wolnym od wartościowań obiektem poznania, jak nauki przyrodnicze, lecz czymś dla ludzi znaczącym, stanowiącym wyjście naprzeciw zarówno swej przeszłości, jak i przyszłości. Na możliwości takiego wzajemnego oddziaływania pomiędzy człowiekiem i historią zasadza się godność, związana ze staraniami o zgłębienie tej historii. Na tym polu ludzkiego poznania obiektywizm zupełnie świadomie oznacza zatem zdyscyplinowane poszukiwanie prawdy, wyłączenie uprzedzeń na tyle, na ile to możliwe, lecz nie neutralność w pytaniach, w sposób istotny dotyczących nas samych i mechanizmów podejmowania przez człowieka decyzji”8.
1 Por. tu: O. Eggert, Besatzungszeit in Pommern 1806-1808, Verlag Pommerscher Zentralverband E. V., Hamburg 1954.
2 H. G. Dahms, Der Zweite Weltkrieg, Reiner Wunderlich Verlag (dwa tomy), Tübingen 1960. Tu: t. II, s. 536 i n. oraz 542 i n.; W. Görlitz, Der Zweite Weltkrieg 1939-1945, (dwa tomy) Steingrüben Verlag. Tu: t. II, Stuttgart 1952, s. 478-79 oraz 482 i n.; K. von Tippelskirch, Geschichte des Zweiten Weltkrieges, wyd. 2, Bonn 1956, s. 544 i n. oraz 571 i n.
Geschichte des Zweiten Weltkrieges, Ploetz-Verlag (dwa tomy), Würzburg 1960. Tu: t. I, s. 74-75 i 77; H. A. Jacobsen, H. Dollinger (red.), Der Zweite Weltkrieg in Bildern und Dokumenten, Verlag Kurt Desch (trzy tomy). Tu: t. III, München 1962, s. 276 i n.; A. Hillgruber, G. Hümmelchen, Chronik des Zweiten Weltkrieges, wyd. Arbeitskreis für Wehrforschung, Frankfurt/Main 1966; H. A. Jacobsen, 1939/1945. Der Zweite Weltkrieg in Chronik und Dokumenten, Wehr und Wissen Verlagsgesellschaft, Darmstadt 1961; R. Cartier, La seconde guerre mondiale, Larousse/Paris Match, Paris 1965. Wyd. niemieckojęzyczne: Der Zweite Weltkrieg, R. Piper Verlag (dwa tomy), München 1967 . Tu: t. II, s. 985 i n. Odnośnie sowieckiej literatury, dotyczącej II wojny światowej w Związku Sowieckim, por. s. 57.
3 J. Stukowski, Bis zuletzt in Schneidemühl. Ein Tatsachenbericht aus dem Jahre 1945, Verlag Pommerscher Zentralverband e. V.; Hamburg 1959; J. Voelker, Die letzten Tage von Kolberg, Verlag Holzner (seria: „Ostdeutsche Beiträge aus dem Göttinger Arbeitskreis”, t. XII), Würzburg 1959; O. Eggert, Das Ende des Krieges und die Besatzungszeit in Stralsund und Umgebung 1945-46, Pommerscher Buchversand, Hamburg 1967.
4 O. Eggert, Geschichte Pommerns, wyd. 4., Pommerscher Zentralverband, Hamburg 1965. Dopiero to wydanie otrzymało rozdział, zatytułowany „Bój o Pomorze w 1945 r.” (niem. Kampf um Pommern 1945).
5 Dokumentation der Vertreibung der Deutschen aus Ost-Mitteleuropa, wyd. Ministerstwo ds. Wypędzonych, we współautorstwie z: A. Diestelkamp, R. Laun (i in.), oprac. Th. Schieder, pięć tomów, Wolfenbüttel 1953 (i n). Tu: t. I, I-III: Wypędzenie niemieckiej ludności z terenów na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej (niem. Die Vertreibung der deutschen Bevölkerung aus den Gebieten östlich der Oder-Neiße), Wolfenbüttel 1953-1960. Do tego załącznik nr 1: Käthe von Normann, Dziennik z Pomorza 1945-1946 (niem. Ein Tagebuch aus Pommern 1945-1946). Zawiera on codzienne notatki, ilustrujące wydarzenia w Barkowie w powiecie gryfickim od dnia 3 marca 1945 r. do 11 marca 1946 r.
6 Archiwum Federalne w Koblencji (Bundesarchiv Koblenz; dalej BA Koblenz), Ost-Dokumentation (dalej Ost-Dok), tu przede wszystkim zbiory Ost-Dok 1: Relacje na temat losów poszczególnych gmin dla celów dokumentowania wypędzenia (niem. Gemeindeschicksalsberichte zur Dokumentation der Vertreibung), oraz Ost-Dok 8: Relacje osób życia publicznego ze wschodnich obszarów wypędzenia odnośnie wydarzeń w latach 1939-1945 (niem. Berichte von Personen des öffentlichen Lebens aus den östlichen Vertreibungsgebieten zum Zeitgeschehen 1939-1945).
7 Federalne Archiwum Wojskowe we Fryburgu Bryzgowijskim (Bundesarchiv-Militärarchiv, Freiburg i. Br., dalej BA-MA Freiburg). Obok wielu innych materiałów szczególnie cenne są dzienniki bojowe (KTB) Grupy Armii „Wisła” oraz 6. Floty Powietrznej. Mający ogromne znaczenie dla odtworzenia przebiegu walk na Pomorzu dziennik bojowy 3. Armii Pancernej niestety zaginął; ma on być rzekomo zakopany gdzieś na terenie Szlezwiku-Holsztyna.
8 H. Rothfels, Zeitgeschichtliche Betrachtungen. Ze wstępem zatytułowanym „Znaczenie i zadanie historii najnowszej” (niem. Sinn und Aufgabe der Zeitgeschichte), wyd. 2. przejrzane, Verlag Vandenhoeck & Ruprecht, Getynga 1967, s. 13.
Nie jest zadaniem niniejszego wątku przedstawienie i ocena aktywności urzędów prowincji pomorskiej oraz postaw jej ludności podczas całego czasu trwania II wojny światowej. Niezbędne wydaje się jednak krótkie choćby zobrazowanie ich zachowania podczas wojennych miesięcy roku 1945. Przy ocenie zilustrowanych tu wydarzeń musimy pamiętać, jakie osoby odpowiadały na Pomorzu za podejmowanie decyzji administracyjnych, jakie urzędowe rozstrzygnięcia zapadały podczas zbliżania się nieprzyjaciela oraz podczas samych walk, jak decyzje te przyjmowane były przez ludność i w jaki sposób się na tejże ludności odbijały. Oczywiście, przeanalizowane winny tu zostać jedynie najistotniejsze procesy i zarządzenia, stojące w bezpośrednim związku z działaniami bojowymi od końca stycznia do początków maja 1945 r.; naturalnie, tylko wtedy, gdy dysponujemy wolnymi od wszelkich mankamentów źródłami1.
W żadnym wypadku nie powinno to jednak oznaczać, iż cokolwiek ma tu zostać upiększone lub zgoła przemilczane. W trakcie przedstawionych badań okaże się, że posiadany materiał jest wystarczający do sformułowania krytycznych uwag, przede wszystkim odnośnie NSDAP z jej totalitarnymi zapędami, zaś na tym tle jej stosunku do urzędów, Wehrmachtu oraz pomorskiej ludności. Postulat swoistej omnipotencji, stale wówczas podnoszony przez partię nazistowską doprowadził wkrótce do tarć i niesnasek, w wyniku których nie tylko ucierpiała ludność cywilna, lecz i tłumiona była aktywność urzędów; nieraz także negatywnie odbijało się to na walce żołnierzy na froncie. Już w tym miejscu stwierdzić należy, że owe zapędy rodziły dodatkowe obciążenia, których z powodzeniem można było wówczas uniknąć.
Wszelakie cierpienia ludności przed, podczas i po walkach, zadane czy to bronią przeciwnika, czy też będące skutkiem jego bezprzykładnej brutalności nie mogą zostać tu przedstawione w sposób wyczerpujący; zostaną one jedynie zasygnalizowane przy okazji omawiania działań bojowych. Nie jest to spowodowane w żadnym razie pragnieniem ich zatuszowania z jakichś względów, lecz wymuszone zostało z jednej strony brakiem miejsca, z drugiej zaś strony tym, iż istnieje już wiele szczegółowych opracowań tego problemu2. Cały katalog okrutnych zbrodni, od gróźb, rabunku i gwałtów poczynając, poprzez podpalenia, morderstwa (w tym również morderstwa na tle seksualnym, popełniane na najbardziej odrażające sposoby) i złośliwe niszczenie osobistego mienia w ruchomościach i budynkach, aż po deportację zdolnych do pracy mężczyzn i kobiet jako niewolniczej siły roboczej w głąb Związku Sowieckiego w żadnym razie nie zostanie przeoczony.
Brytyjski dziennikarz i historyk Alexander Werth, przebywający podczas wojny po sowieckiej stronie frontu wschodniego, próbował uzasadnić te ekscesy tym, iż „Warszawa, Majdanek i Oświęcim pozostawały jeszcze świeżo w pamięci sowieckich żołnierzy”. „W pierwszym odruchu wściekłości rosyjscy żołnierze podpalali liczne domy, a nieraz nawet i całe miasta – tylko dlatego, że były to niemieckie miasta. Plądrowano, rabowano i gwałcono. Właśnie w związku z tym dochodziło często do okropnych scen”3.
Ale przedmiotem dyskusji są tu nie tylko udokumentowane fakty, lecz przede wszystkim problem ponoszonej za nie odpowiedzialności, która nie może być redukowana do poszczególnych „ludzi sowieckich”, lecz w sposób jednoznaczny obciąża sowieckie kierownictwo. Te, wykraczające daleko poza bitewną konieczność, wyczyny, nie tylko były przez nie tolerowane, lecz i wspierane poprzez znane nam podjudzające odezwy; zachowania takie były wręcz nawet wymagane. I tak A. Werth relacjonuje, iż po wkroczeniu do niemieckich miast wywieszane były tablice ze słowami: „Czerwonoarmisto: stoisz teraz na niemieckiej ziemi. Godzina zemsty wybiła!”. Sowiecki pisarz Ilja Erenburg, którego nienawistne tyrady kolportowane były na froncie w formie ulotek, w pewnym miejscu wymienił nawet nazwę Pomorza; pisał on: „...Kiedy maszerujemy przez Pomorze, mamy przed oczami spustoszoną, przesiąkniętą krwią Białoruś”.
W związku z tym szczególnie istotne i charakterystyczne zarazem dla postępowania sowieckiego kierownictwa są słowa, cytowane przez francuskiego historyka Raymonda Cartiera w ślad za rozkazem dziennym marszałka Żukowa, wydanym w związku z atakiem na Berlin: „..Żołnierzu sowiecki, zemścij się. Zachowuj się tak, by przejście naszych armii pozostało w pamięci nie tylko dzisiejszych Niemców, lecz również ich dalekich potomków. Pomyśl o tym, że wszystko to, co posiadają niemieccy podludzie, należy do Ciebie. Żołnierzu sowiecki, nie miej w sercu litości!”4.
Nawet wówczas, gdy uwzględnimy, że:
a. Niemcy na rozkaz Hitlera zaatakowały Związek Sowiecki w czerwcu 1941 r., łamiąc niemiecko-sowiecki pakt o nieagresji z 23 sierpnia 1939 r. i sprowadzając na kraj i ludzi ogrom cierpienia zarówno poprzez to, jak i poprzez późniejsze brutalne postępowanie narodowosocjalistycznych instytucji, budząc przy tym u wielu w sposób naturalny również osobiste pragnienie zemsty;
b. wydany tak samo przez Hitlera osławiony „rozkaz o komisarzach” z 6 czerwca 1941 r., przez oddziały frontowe najczęściej zresztą bojkotowany, pchnąć wręcz musiał komisarzy politycznych Armii Czerwonej do działań odwetowych na swoich obszarach działania;
c. skierowana przeciwko Słowianom, określanym jako „podludzie” narodowosocjalistyczna propaganda, mająca przygotować na wschodzie grunt dla rasowo-ideologicznej wojny na wyniszczenie spowodować musiała u sowieckich zwycięzców analogiczne działanie, lecz o przeciwnym wektorze, wywołując pragnienie poniżenia i upokorzenia niemieckiej „rasy panów”;
d. toczone przez długi czas, a wraz z jego upływem coraz bardziej bezlitosne działania wojenne spowodować musiały u żołnierzy swego rodzaju zdziczenie, w ostatnim roku wojny wzmocnione dodatkowo oszałamiającym poczuciem bliskości zwycięstwa.
Nawet uwzględniając to wszystko, nadal jednak pozostaje faktem, iż naprawdę przerażająca jest olbrzymia liczba tych ekscesów – nie ograniczających się przecież wyłącznie do Pomorza czy niemieckich terenów wschodnich, lecz obserwowanych także np. na Węgrzech, czy zgoła również w pokrewnej dla Rosji Jugosławii – tolerowana była przez dowództwo Armii Czerwonej, a nawet i przez samego Stalina. Nie próbowano nawet położyć im kresu, już choćby tylko z racji utrzymania dyscypliny w oddziałach, nie wspominając o działaniu w interesie ludzkości.
Jesteśmy dziś w stanie przywołać tu samego Stalina jako koronnego świadka, a to za sprawą relacji Milovana Djilasa, wówczas jeszcze jednego z czołowych funkcjonariuszy jugosłowiańskiej partii komunistycznej, który to w osobistej rozmowie ze Stalinem, odważnie poruszył ten właśnie wątek. Okazało się wówczas, że czerwony dyktator doskonale wiedział o niechlubnych wyczynach swych żołnierzy; jednak zwykł był tuszować je i kryć, twierdząc, iż po tak długiej wojnie należy być „hojnym” wobec frontowego sołdata. Gdy zameldowano mu, że maszerujący przez wschodnie Niemcy żołnierze sowieckich oddziałów pancernych zwyczajowo wręcz rozjeżdżają czołgami kolumny cywilnych niemieckich uciekinierów, włącznie z kobietami i dziećmi, na pytanie, jakie w związku z tym zamierza wydać on rozkazy, miał chłodno odpowiedzieć: „Zbytnio obciążamy naszych żołnierzy zbędnymi przepisami; niechże wykażą oni trochę własnej inicjatywy”. Jeszcze bardziej przekonująca jest jego charakterystyka składu Armii Czerwonej podczas wojny: „...nie jest ona idealna i nie może zresztą być taka, nawet gdyby nie znajdował się w niej pewien odsetek przestępców – otwarliśmy bramy naszych zakładów karnych i wszystkich skazanych wcieliliśmy do wojska”5. Przy tego rodzaju postawie na najwyższym szczeblu nie dziwi, że i frontowe sowieckie placówki nie ścigały podobnych wybryków, choć niewątpliwie przyczyniały się one do rozluźnienia dyscypliny wewnątrz samej Armii Czerwonej.
Kiedy po wojnie te poświadczone w aktach zbrodnie stały się ogólnie znane również i na Zachodzie, wywołując tam falę oburzenia; wszystkie kolejne sowieckie rządy usiłowały im zaprzeczać, przedstawiając je jako oczernianie zwycięskiej Armii Czerwonej. Doświadczył tego również i kanclerz Konrad Adenauer, kiedy podczas konferencji moskiewskiej w 1955 r. skierował rozmowę na te właśnie tory. W drugim dniu rokowań, 10 września 1955 r., na jego usprawiedliwiony, ale przecież utrzymany w niezwykle wstrzemięźliwym tonie zarzut, iż podczas wkraczania Armii Czerwonej na tereny Niemiec popełnionych zostało „wiele okropnych rzeczy”, wyprowadzony z równowagi Chruszczow odpowiedział: „Odrzucam to kategorycznie, gdyż nic takiego nie miało miejsca, a strona niemiecka nie jest w stanie przytoczyć tu jakichkolwiek dowodów”. Jeszcze podczas tego samego posiedzenia określił on uwagi Adenauera jako uwłaczające dla sowieckiej armii6. Taki sam sposób postępowania obowiązuje również i dziś, lecz trudno oczekiwać, by grobowym milczeniem udało się te zbrodnie całkowicie wyprzeć ze świadomości.
Ludność Pomorza i administracja prowincji znajdowały się w początkach 1945 r. w absolutnie szczególnym położeniu. Po czterech latach wojny kraina ta, wyłączając Szczecin i jego najbliższe otoczenie, w bardzo niewielkim stopniu doświadczyła wojennych okropności. Wprawdzie w końcu sierpnia 1939 r. Pomorze Zachodnie, podobnie jak i inne wschodnie ziemie Rzeszy stanowiły obszar niemieckich działań operacyjnych, jednak wskutek natychmiastowych i porażających sukcesów Wehrmachtu front zaskakująco szybko oddalił się od wschodnich granic Pomorza, przesuwając się dalej na wschód. Ale z początkiem 1945 r., po przełamaniu przez sowieckie wojska obrony nad Wisłą w tak samo zaskakującym tempie szybko zbliżał się do granic Pomorza Zachodniego (por. s. 86 i n.). Stosownie do tego, wśród miejscowej ludności narastał niepokój, wzmacniany zarówno wszelkiego rodzaju pogłoskami, jak i widokiem napływających na Pomorze kolumn uciekinierów z Prus Wschodnich i Zachodnich, jak też z północnych rejonów Kraju Warty. Co prawda, urzędowe komunikaty Wehrmachtu7 brzmiały tu nader wstrzemięźliwie, lecz również i w nich pojawiły się znienacka nazwy miejscowości, które dotąd uważano za położone na dalekim zapleczu wschodniego frontu. W opinii placówek administracji państwowej i organów partyjnych nie było jakichkolwiek powodów do niepokoju, jako że przecież chodziło tu jedynie o przejściową porażkę na froncie, której Führer wkrótce już zaradzi posunięciami stosownymi do sytuacji. Wielu ludziom przy tym z trudem przychodziło pojąć, że po tak wielu znakomitych, początkowych sukcesach i związanych z tym ofiarach wojenna rzeczywistość zbliża się do własnego kraju, żądając od każdego jego mieszkańca największych wyrzeczeń. Najczęściej nie uważano wówczas za w ogóle możliwe, by faktyczne położenie na froncie było do tego stopnia tuszowane i wypaczane, stąd też wciąż wierzono władzom sądząc, że natychmiast zarządziłyby one podjęcie stosownych działań, gdyby tylko sytuacja do tego dojrzała. Tylko nieliczni wiedzieli, że wszędzie tam, gdzie świadoma swych obowiązków administracja powzięła niezbędne kroki, zmierzające do wyjaśnienia ludności powagi sytuacji i zgodnie z tym wszczęcia przygotowań do ewakuacji, natychmiast aktywizowali się partyjni funkcjonariusze, od samego gauleitera do najniższego ortsgruppenleitera, niwecząc tego rodzaju działania. Każda zgodna z rzeczywistością ocena sytuacji na froncie i powzięcie stosownych do tego środków przez partię niezwłocznie piętnowane było jako „rozkład siły obronnej” i nieraz zgoła karane sądownie.
Toteż nieszczęście spadło nagle na wszystkich, zarówno tych wierzących oficjalnym zapewnieniom, jak i tych wobec nich sceptycznych. Na tych pierwszych nawet w bardziej dotkliwy sposób, ponieważ w obliczu szybko rozgrywających się wydarzeń stanęli oni całkowicie nieprzygotowani, odarci ze swej dotychczasowej ufności, skonsternowani i zdezorientowani. W małych miasteczkach i w tak dotychczas spokojnych wiejskich okolicach zasiedzieli mieszkańcy kurczowo trzymali się swej ziemi, jak gdyby przeczuwali, że jej porzucenie oznacza nie tylko niepewną przyszłość, ale i całkowite wykorzenienie. Przede wszystkim dotyczyło to starszych ludzi.
Pewien urzędujący wówczas pomorski starosta powiatowy po latach, korzystając z ówczesnych doświadczeń, podzielił ludność swego powiatu na trzy grupy, zależnie od ich stosunku do nadciągającego nieszczęścia:
1. Niepoprawni optymiści, do których najlepiej pasuje określenie „zwolennicy iluzji”, ponieważ do ostatnich chwil nie chcieli oni dostrzegać niebezpieczeństwa, bezustannie twierdząc, że nie może być przecież tak źle. Sporą grupę stanowili wśród nich i tacy, którzy uważali Rosjan za nie takich znowu złych, jak ich odmalowywano; wierzyli oni nawet, że w przypadku rosyjskiej okupacji dość łatwo uda im się dojść z Rosjanami do ładu. Ludzie o takim nastawieniu pozostali najczęściej w swoich domach i im pierwszym dane było doznać straszliwego rozczarowania.
2. Spora część ludności, na którą to część składały się nie tylko kobiety, straciła kompletnie głowę i nie była w stanie dostrzec istniejących jeszcze możliwości ucieczki. Wielu spośród tej grupy popełniło w następnych tygodniach samobójstwo.
3. Stosunkowo nieliczna była grupa, która zachowała chłodny osąd rzeczywistości, działając stosownie do tego w sposób sensowny i celowy. Przedstawiciele tej grupy już na pewien czas przed krytycznymi dniami sowieckiej ofensywy poczynili odpowiednie przygotowania, stąd też sporej części z nich udało się uciec przed Rosjanami na zachód8.
Bez obawy popełnienia błędu przyjąć można, że podział taki dotyczy również innych regionów.
URZĘDY I PARTIA. KOMISARZ OBRONY RZESZY
Niezbędne jest potraktowanie urzędów i partii wspólnie w jednym rozdziale. Były one bowiem do tego stopnia zrośnięte ze sobą – częściowo skutkiem unii personalnych, częściowo wskutek obsadzania wysokich stanowisk urzędniczych przez zaufanych członków partii – że niemożliwe jest oddzielenie od siebie ich zarządzeń i poczynań. Dokładniejsze wyłuszczenie tego problemu wymagałoby stworzenia osobnego i odpowiednio szczegółowego opracowania pomorskiego przypadku. W każdym razie już teraz stwierdzić można, że to wzajemne splecenie przynajmniej na Pomorzu fatalnie odbiło się na losach prowincji, jako że rozsądni i odpowiedzialni ludzie mieli w ten sposób związane ręce, podczas gdy z gruntu nieodpowiedzialne decyzje tych nierozsądnych otrzymały zgoła pewien nimb praworządności.
Krótko przed wybuchem wojny, w 1938 r. w prowincji pomorskiej miały miejsce pewne zmiany na średnim poziomie administracyjnym, zarazem też prowincja nieco się powiększyła. Na mocy pruskiej ustawy o korektach terytorialnych we wschodnich prowincjach Prus9, w jej pierwszej wersji z 21 marca 1938 r. do Brandenburgii przyłączone miały zostać dotychczas pomorskie powiaty Drawsko i Szczecinek (§ 4). W myśl § 5 tej samej ustawy powiaty Gryfice i Resko, przynależne dotychczas do rejencji szczecińskiej, przeszły do rejencji koszalińskiej. W jakieś trzy miesiące później, na mocy ustawy z 2 września 1938 r., zmieniającej pruską ustawę o korektach terytorialnych we wschodnich prowincjach Prus miało miejsce decydujące przekształcenie terytorialne. W jego myśl prowincja pomorska otrzymała całą północną część byłej prowincji Poznańska Marchia Graniczna-Prusy Zachodnie, która według pierwotnych zamierzeń w całości miała zostać wcielona do Brandenburgii. Tym samym miasto na prawach powiatu Piła oraz powiaty ziemskie Wałcz, Złotów, Człuchów, jak również powiat notecki wraz z miastem powiatowym Trzcianka stały się częścią Pomorza. To samo dotyczyło brandenburskich dotychczas powiatów Choszczno i Strzelce Krajeńskie. Wewnątrz samej prowincji należące dotychczas do rejencji koszalińskiej powiaty Drawsko i Szczecinek zostały z niej wyłączone i wraz z wymienionymi już wyżej niegdyś brandenburskimi powiatami skupione w nowo utworzonej rejencji pilskiej. Ustawa owa weszła w życie w dniu 10 października 1938 r.; spowodowała ona przesunięcie wschodnich i południowo-wschodnich granic prowincji pomorskiej aż po Noteć. Spoglądając z wojskowego punktu widzenia, wymienione powiaty już od czasów Reichswehry należały do II Okręgu Wojskowego (Szczecin)10. W roku 1945 miało się okazać, że właśnie nad tymi nowymi nabytkami terytorialnymi najwcześniej zawisło niebezpieczeństwo; one też najwcześniej zostały zaatakowane, przysparzając zarówno dowództwu II Okręgu, jak i władzom administracyjnym nieprawdopodobnych zmartwień. Ponieważ na pomorskich ziemiach na zachód od Odry rozwiązana została również rejencja w Stralsundzie, a jej ziemie wcielone do rejencji szczecińskiej, z chwilą wybuchu wojny w znacząco terytorialnie rozrośniętej prowincji pomorskiej istniały trzy rejencje: w Szczecinie, Koszalinie i Pile. Jako prezydencji w rejencjach tych w 1945 r. urzędowali – o ile można to ustalić: dr Hugo Lotz w Szczecinie, Tincauer [sic!] w Koszalinie oraz Winkelmeier [sic!] w Pile11.
Franz Schwede-Coburg, jako wojenny nadprezydent prowincji zarządził, by na niższych szczeblach administracji w miejsce starostów powiatowych powołanych do służby w Wehrmachcie lub też skierowanych do pracy na wcielonych do Rzeszy wschodnich obszarach ich obowiązki przejęli starostowie pozostali jeszcze na miejscu. Jeden starosta miał zatem zarządzać odtąd dwoma, a nawet trzema powiatami równocześnie, nieraz terytorialnie znacznie od siebie oddalonymi, przy mizernych, wskutek zredukowania do minimum przydziałów benzyny, możliwościach przemieszczania się pomiędzy nimi. O ile można stwierdzić, w takich właśnie warunkach starosta Ernst Günther von Etzel administrował jednocześnie powiatami Człuchów i Szczecinek, starosta Jochen-Hilmar von Wuthenau jednocześnie powiatem noteckim, krajeńskim i przejściowo również choszczeńskim, starosta dr Hans von Koch jednocześnie powiatem drawskim i choszczeńskim, starosta dr Erich Hüttenhein jednocześnie powiatem reskim i powiatem Barth (Pomorze Przednie).
Na czele prowincji od roku 1934 stał, jako nadprezydent, ówczesny gauleiter NSDAP F. Schwede-Coburg, któremu od dnia 1 kwietnia 1934 r. powierzone zostały również zadania Landeshauptmanna, czyli zwierzchnika samorządu prowincji. Uregulowanie to łączyło zatem w ręku gauleitera władzę państwową, samorządową oraz partyjną. Ponadto z chwilą wybuchu wojny Schwede-Coburgowi przypadła jeszcze jedna ważna funkcja, niezwykle istotna właśnie dla funkcjonowania obrony cywilnej w całej prowincji, a mianowicie nowo utworzony urząd komisarza obrony Rzeszy12. W opublikowanym w dniu 1 września 1939 r. zarządzeniu o powołaniu komisarzy obrony Rzeszy czytamy odnośnie powierzonych im zadań: „Celem ujednoliconego kierowania cywilną obroną Rzeszy dla każdego okręgu wojskowego powołany zostaje komisarz obrony Rzeszy”, którego urzędową siedzibą miało być miejsce stacjonowania dowództwa okręgu wojskowego. „Zadaniem komisarzy obrony Rzeszy jest kierowanie całością cywilnej administracji na terenie okręgu wojskowego”, przy czym wyraźnie wydzielono z tego obszaru kompetencji Koleje Rzeszy, Pocztę Rzeszy, służby skarbowe Rzeszy oraz wzmocnioną służbę nadzoru granic Rzeszy. Szczególnemu uregulowaniu poddano również niezbędną współpracę z placówkami wojskowymi. Uprawnienia komisarzy obrony Rzeszy miały ulec wydatnym ograniczeniom w wypadku, gdyby podległy im obszar całkowicie lub choćby tylko częściowo stał się terenem działań wojennych; w takim przypadku całość władzy wykonawczej przechodziła na dowodzącego tu wojskowego. Podczas gdy początkowo dla całego terenu szczecińskiego II Okręgu Wojskowego stworzono tylko jeden „okręg obrony Rzeszy”, którego komisarzem mianowano rezydującego w Szczecinie Schwede-Coburga, wzajemna zawiść i rywalizacja pomiędzy gauleiterami – w tym przypadku pomiędzy Schwede-Coburgiem a meklemburskim gauleiterem Friedrichem Hildebrandtem – nie pozwoliła na to, by jeden z nich zyskał nad innym dominującą pozycję. Dlatego też w ostatniej wersji zarządzenia o komisarzach obrony Rzeszy z 16 listopada 1942 r. postanowiono, że na terenie II Okręgu Wojskowego funkcjonować będą dwa okręgi obrony Rzeszy, a mianowicie:
1.-7. …
8. okręg obrony Rzeszy Pomorze, Prowincja Pomorska, okręg partyjny Pomorze, nadprezydent w Szczecinie,
9. okręg obrony Rzeszy Meklemburgia, kraj Meklemburgia, namiestnik Rzeszy w Meklemburgii, rezydujący w Schwerinie (Meklemburgia).
Zarządzenie o nowo powołanych komisarzach obrony Rzeszy wskazywało zatem wyraźnie:
1. że ich zadania są typowo cywilnej natury,
2. że jednak właściwy dowódca wojskowy otrzyma całość władzy wojskowej i cywilnej, gdy tylko odpowiedni okręg stanie się terenem działań wojennych.
Fakt, że najwyżsi rangą dostojnicy NSDAP na danym obszarze stali się dodatkowo jeszcze komisarzami obrony Rzeszy, wydatnie wzmocnił ich pozycję wobec innych obecnych tam placówek czy instytucji. Więcej nawet, właśnie na Pomorzu nie brak było prób wykraczania poza wyłącznie cywilny zakres obowiązków i przywłaszczania sobie kompetencji czysto wojskowej natury, co oczywiście wywoływać musiało zrozumiałe przeciwdziałanie ze strony armii. Doszła do tego jeszcze, zwłaszcza po zamachu z 20 lipca 1944 r., wzrastająca nieufność placówek partyjnych – a zwłaszcza już gauleitera Schwede-Coburga – wobec generałów sił lądowych, jak też wszelkich oficerów wojsk lądowych na dowódczych stanowiskach. Nie należy również lekceważyć opinii, iż Hitler rozmyślnie wykorzystywał instytucję komisarzy obrony Rzeszy do osłabienia silnej dotychczas pozycji generałów dowodzących w okręgach wojskowych; postępowanie takie, w którym poprzez niejasne rozdzielenie kompetencji dwóch podmiotów usiłował wzmacniać własną pozycję było dlań wręcz typowe.
Problemy z gauleiterami dotknęły w pierwszej kolejności ówczesnych dowódców okręgów korpusów oraz okręgów lotniczych. Gen. piechoty Werner Kienitz, od 1 maja 1942 r. do 31 stycznia 1945 r. piastujący stanowisko dowódcy II Okręgu Wojskowego (por. s. 78), po latach – mając na względzie swe fatalne doświadczenia, zebrane podczas współpracy z obydwoma komisarzami obrony Rzeszy – utworzenie tych stanowisk określił jako „poważny błąd organizacyjny, który nieuchronnie prowadzić musiał do tarć i niesnasek”13.
Odpowiednio również pełnomocnikami komisarza obrony Rzeszy na średnim szczeblu winni być prezydencji rejencji, zaś na niższym szczeblu – starostowie powiatowi, nadburmistrzowie i burmistrzowie miast na prawach powiatów. Komisarz obrony Rzeszy na Pomorzu posługiwał się jednakże jedynie prezydentami rejencji, ponieważ te akurat stanowiska obsadzone były przez godnych zaufania członków partii. Na mocy dekretu komisarza obrony Rzeszy z 12 grudnia 1944 r. do prac związanych z działaniami porządkowymi i ewakuacją na niższym szczeblu wyznaczył on, lekceważąc zwyczajowe do tej pory uregulowania, wyłącznie kreisleiterów NSDAP, podporządkowując im nawet w tym zakresie starostów powiatowych. Było to posunięcie zgoła niecodzienne; nic dziwnego zatem, że przez starostów przyjęte ono zostało z niekłamaną konsternacją. Schwede-Coburg tymczasem uznał za stosowne powtórzenie tego zarządzenia, i to z całym naciskiem, podczas spotkania ze starostami i burmistrzami miast na prawach powiatu z terenów na wschód od Odry, jakie odbyło się w Złocieńcu w dniu 22 stycznia 1945 r., zatem w czasie, gdy nad Pomorzem wisiała już realna groźba zagłady14.
Okpieni w ten sposób kierownicy urzędów mogli żywić uzasadnione obawy, iż uregulowanie takie zagrozi całej akcji ewakuacyjnej. Kimże bowiem byli owi kreisleiterzy NSDAP? Ani funkcjonariusze kierownictwa okręgu NSDAP w Szczecinie, ani kreisleiterzy w terenie nie posiadali niezbędnej dla takiego zadania wiedzy, doświadczenia czy zdolności15. W opinii jednego z ówczesnych pomorskich starostów powiatowych, zresztą członka partii nazistowskiej, z nielicznymi wyjątkami chodziło tu o ludzi całkowicie do tych zadań niezdatnych, którzy na podobnie odpowiedzialne stanowiska awansowali jedynie dzięki swej bezwarunkowej wierności i posłuszeństwu, nie posiadając jakiejkolwiek, najmniejszej bodaj wiedzy z zakresu technik administracyjnych. Nie powinno zatem dziwić, że w godzinie próby najczęściej sztywno trzymali się oni rozkazów gauleitera, nie próbując choćby uwzględniać w swoich poczynaniach lokalnych różnic i na własną rękę przejąć odpowiedzialność za powierzonych swej pieczy ludzi. Zapłacić miała za to pomorska ludność.
Gwoli oddania pełnej sprawiedliwości zaznaczyć jednak trzeba, że kreisleiterzy czy ortsgrupenleiterzy byli do tego stopnia skrępowani utrzymanymi w kategorycznym tonie zarządzeniami komisarza obrony Rzeszy, że w szczególnie pilnych, niecierpiących zwłoki przypadkach, gdyby przyszło im do głowy interweniować na rzecz ratowania cywilnej ludności, nie pozostawałoby im nic innego, jak tylko otwarte okazanie nieposłuszeństwa.
Zróżnicowane zachowanie tych pełnomocników w różnych częściach Pomorza staje się lepiej uchwytne, gdy przedstawimy je na konkretnych przykładach. I tak prezydent rejencji w Koszalinie Tincaucer [sic!] w dniu 26 lutego o godzinie 16.20 nakazał ewakuację miejscowości Polanów. Akcja ta powiodła się wręcz wzorowo, nie tylko dlatego, że przygotowana była już wcześniej, a zgodę na nią wyjednano u gauleitera; decydujące dla jej powodzenia było to, że już kilka dni wcześniej, 21 lutego po słabym ataku lotniczym wywieziono stamtąd kobiety i dzieci. W każdym razie, mieszkańcy Polanowa mieli szczęście; już rankiem następnego dnia miejscowość ta została zajęta przez Sowietów16.
Wydaje się, że jednym z niewielu, którzy nie ugięli się przed rozkazami gauleitera, działając w duchu odpowiedzialności za powierzoną jego opiece ludność był kreisleiter Schug ze Stargardu, Szadzka i Pyrzyc. Po niewątpliwie gruntownych przygotowaniach wydał on w dniu 23 lutego obszerny rozkaz o ewakuacji, drobiazgowo regulujący wszelkie szczegóły akcji; w punkcie 3 mowa była nawet mowa o sposobach konwojowania spędzonego z obór bydła. Wymarsz długich kolumn ciągniętych najczęściej przez konie wozów z ewakuowaną ludnością (tzw. treków) oraz stad bydła nastąpić miał 24 lutego o godzinie 22.00. Należy przy tym wiedzieć, że część tego obszaru zagrożona była wprawdzie już od początków lutego, lecz nad większością niebezpieczeństwo zawisło dopiero wraz z sowieckim natarciem w początkach marca. W owym rozkazie ewakuacyjnym znaczące było ostatnie zdanie, dodatkowo zresztą podkreślone: „Zwracam uwagę, że akcję ewakuacyjną przeprowadzić należy bez jakiejkolwiek zwłoki, jako że bezwzględnie wymaga tego obecne położenie”. Wywnioskować można z tego, że przynajmniej jakaś część ludności z najwyższym trudem godziła się na porzucenie rodzinnej ziemi, wobec czego potrzebny był tu dodatkowy bodziec.
Jako wzorowe określić należy postępowanie kreisleitera Gollinga w Złocieńcu, który z chwilą okrążenia przez Sowietów X Korpusu SS pozostał w kotle wraz z cywilną ludnością.
Nie brak jednak również przeciwnych przykładów, pokazujących tępe trzymanie się zarządzeń wydanych przez komisarza obrony Rzeszy. I tak na przykład ortsgruppenleiter w Płotach, grożąc dotkliwymi karami zabronił wcześniejszej ewakuacji. Kreisleiter w Nowogardzie, odpowiedzialny za miejscowość Łobez jeszcze 3 marca, gdy Sowieci stali już na rogatkach miejscowości, wydał rozkaz wzywający ludność do wytrwania na miejscu. Ortsgruppenleiter w miejscowości Biała w powiecie noteckim zmusił mieszkańców – najdosłowniej w obliczu wroga – do pozostania na miejscu pod groźbą użycia pistoletu. Nie trzeba dodawać, że w ten sposób wydał ją na pastwę nadciągających sowieckich wojsk. W Kołobrzegu miejscowy kreisleiter odmówił ewakuowania zarówno stałych mieszkańców, jak i zwykłych, szarych uchodźców. Podobnie sprawa wyglądała w Łebie koło Lęborka. Szczególnie jaskrawy przypadek miał jednak miejsce w Nowogardzie. W nocy z 1 na 2 marca nadszedł tam ze Szczecina rozkaz o ewakuacji, który jednak powiatowe i miejscowe kierownictwo NSDAP zatrzymało dla siebie, nie przekazując go do realizacji. Więcej nawet, jeszcze po południu 3 marca ludzie ci usiłowali przeszkodzić mieszkańcom miasta w samorzutnej ucieczce. Kiedy zaś na zorganizowaną ewakuację było już za późno, funkcjonariusze partyjni po prostu zbiegli, pozostawiając ludność samej sobie.
Niewiele było miejscowości, w których co rozsądniejsi kreisleiterzy czy ortsgruppenleiterzy, nie czekając na ostateczny sygnał ze Szczecina zarządzali ewakuację samodzielnie, najczęściej we współpracy ze starostami powiatowymi. Regułą była raczej sytuacja, w której zrozpaczona ludność na własną rękę wypuszczała się w drogę, otwarcie lekceważąc zakazy, których respektowania miejscowi funkcjonariusze partyjni nie zamierzali raczej na poważnie egzekwować.
Rozmaite były także osobiste postawy, reprezentowane przez funkcjonariuszy NSDAP. Niektórzy z nich, zbyt późno zorientowawszy się, do czego doprowadziło ich bezwzględne posłuszeństwo, w rozpaczy popełniali samobójstwo. I tak kreisleiter z Lęborka, po nakazaniu 9 marca o godzinie 4.00 rano ewakuacji zażył truciznę. Burmistrz Trzebiatowa, który w ogóle nie wydał polecenia ewakuacji, nakazując ludności jedynie rozproszyć się, popełnił samobójstwo strzałem z pistoletu. Byli jednak niestety i tacy, którzy upijali się, czy też sami potajemnie uciekali, porzucając powierzoną im ludność na łaskę i niełaskę losu.
W większości przypadków zatem pomorska ludność w godzinie największego niebezpieczeństwa pozostawiona została samej sobie. W ostatnich dosłownie minutach, kierując się oficjalnie nieraz podawanym hasłem „Ratuj się, kto może!” rzucała się ona do panicznej, bezładnej ucieczki.
FRANZ SCHWEDE-COBURG W 1945 R.
Odpowiedzialność za wszelkie błędy strony cywilnej, popełnione w roku 1945 przy okazji ewakuacji, za ogrom wylanych łez i przelanej krwi ponosi tylko i wyłącznie Franz Schwede-Coburg, w latach 1934-45 sprawujący funkcje gauleitera NSDAP i nadprezydenta prowincji pomorskiej. Na jego to autorytet i na jego polecenia powoływały się, zresztą słusznie, wszystkie niższe organy administracji i partii na podległym mu obszarze. Mając na względzie swoje szerokie kompetencje w odniesieniu do administracji i partii, Schwede-Coburg winien być tego od początku świadomy. W sektorze cywilnym był się on dzięki temu figurą wręcz kluczową, wyposażoną w nieograniczoną władzę zwierzchnią, co było typowe dla III Rzeszy z jej głośno okrzyczaną zasadą wodzostwa. Jego decyzje i zarządzenia rozstrzygały o losie urzędów i ludności prowincji pomorskiej.
F. Schwede-Coburg nie był rodowitym Pomorzaninem; pochodził z okręgu Kłajpedy i nigdy się na Pomorzu na dobre nie zadomowił (por. jego życiorys w przypisie 17). Oficjalne partyjne wydawnictwo z 1943 r. wylewnie sławiło jego polityczną aktywność na Pomorzu następującymi słowami: „Ruch hitlerowski, dzięki nieustającej inicjatywie nowego gauleitera osiągał pod jego przywództwem wciąż nowe, ogromne sukcesy. W jego okręgu partyjnym we wszystkich dziedzinach życia odnotowano niesamowity postęp. Rolnik, rzemieślnik, robotnik i kupiec; wszyscy oni uchwyceni zostali już przez nowy rytm”. Bliższą rzeczywistości opinię wyraził jednak pochodzący ze Szczecina autor licznych prac z zakresu historii najnowszej Walter Görlitz, określając gauleitera jako człowieka „przyjmującego z całą świadomością proletariacko-nacjonalistyczne formy zachowania”, przy tym zaś „wrogiego w stosunku do szlachty i posiadaczy”. Nienawidził on wszystkiego, co „miało posmak szlachty, kasty oficerskiej, pruskiego ducha i chrześcijaństwa”17. Lecz mniej lub bardziej zdeklarowani przeciwnicy nowego gauleitera i jego sposobu zachowania się na Pomorzu rekrutowali się nie tylko spośród szlachty, ale również z szerokich kręgów mieszczaństwa oraz, naturalnie, ze zdominowanych przez socjalistów środowisk robotniczych.
Odnośnie jego aktywności jako najwyższego rangą państwowego urzędnika na Pomorzu wspomniana wyżej partyjna publikacja mówiła: „Ponieważ Pomorze, kraj chłopów, marynarzy i żołnierzy swą siłę czerpie przede wszystkim z ziemi, praca gauleitera koncentrowała się na gospodarce rolnej”. Chwalono również walkę z gruźlicą, choć ta miała miejsce już przed nastaniem rządów Schwedego. Więcej partyjny kronikarz najwyraźniej nie był w stanie napisać. W przeciwieństwie do tego ówczesny wiceprezydent nadprezydium w Szczecinie, Ferdinand Mackensen von Astfeld dalece bardziej trzeźwo opisuje zadziwiające metody zarządzania, wprowadzone przez Schwedego, naznaczone chorobliwą wręcz nieufnością wobec wykonujących swe obowiązki urzędników: „Trudno było wyobrazić sobie bardziej nieodpowiedniego zwierzchnika dla pruskiego z krwi i kości Pomorza, aniżeli ten... obcy”.
Nic zatem dziwnego, że działalność Schwedego na Pomorzu przez miejscową ludność po kryjomu nazywana była, w nawiązaniu do skandalicznego zachowania się tu szwedzkiego żołdactwa w czasie wojny trzydziestoletniej, „drugim okresem szwedzkim na Pomorzu!”18.
Schwede-Coburg do ostatka pozostał człowiekiem grzmiących deklaracji i daleko bardziej wstrzemięźliwych czynów. Pod koniec stycznia 1945 r., kiedy wróg zbliżał się do granic prowincji na rzece Noteci, Schwede także się tam pojawił, by podczas zebrania partyjnego w Trzciance, w dniu 25 stycznia oświadczyć buńczucznie: Trzcianka nie będzie ewakuowana. Zatrzymamy Rosjan na linii Noteci. „Mówiących o ewakuacji należy aresztować!”19. Już nazajutrz do Trzcianki wtargnęli Sowieci. W dniu, w którym sowieckie czołgi na niektórych odcinkach sforsowały Noteć, około godziny 11.00 Schwede-Coburg wygłosił uspokajające przemówienie na rynku w Człopie (na zachód od Piły), o takiej mniej więcej treści: Przygotowani już do ucieczki obywatele winni rozpakować swe bagaże, jako że nie istnieje żadne zagrożenie. Poza tym jakakolwiek ewakuacja jest zakazana20. Deklaracje takie w najmniejszym stopniu nie uspokoiły jednak ludności, dla której wróg był o wiele bliżej, aniżeli powracający do Szczecina gauleiter. W trzy dni później sowieckie czołgi pojawiły się już na rogatkach Człopy. Obydwa te przemówienia stanowiły jedyny chyba przypadek osobistego zaangażowania Schwedego na froncie, jako że według późniejszych relacji gauleiter nie pojawił się już więcej na lewym brzegu Odry.
Schwede-Coburg, żądając od Pomorzan najwyższych ofiar, rozkazując bronić do ostatka każdej wsi i zamierzając zgoła „wczepić się pazurami w pomorską ziemię”, sam w obliczu wroga zbliżającego się do Odry i Szczecina szybko przeniósł swą kwaterę do Pasewalk, następnie do będącego własnością hrabiów von Schwerin zamku Schwerinsburg koło Ducherow, potem do Greifswaldu, Stralsundu, a wreszcie na wyspę Rugię. W ostatnich dniach na Rugii miało zresztą miejsce dość osobliwie zdarzenie; gdy mianowicie konieczne stało się wycofanie wojsk z wyspy, lecz niemożliwością było uzyskanie na to zgody najwyższych czynników, Schwede-Coburg podczas zebrania wyższych oficerów oraz funkcjonariuszy partyjnych zaproponował, że osobiście uda się drogą lotniczą do Berlina, aby wyjednać u Hitlera wydanie podobnego rozkazu. Propozycja taka nacechowana mogła być nawet pewną osobistą ofiarnością, lecz przynajmniej obecni przy tym oficerowie odnieśli wrażenie, iż kryła się za nią raczej chęć ucieczki. Identyczne były chyba doznania komendanta obrony wyspy, gen. Hansa Voigta; odpowiedział on w chłodnym raczej tonie, iż wobec tego wyspa nie zostanie ewakuowana, a jemu samemu osobiste poświęcenie gauleitera nie jest potrzebne21. Jeśli zresztą w ogóle uznałby, że niezbędne jest wysłanie kogoś w takiej misji, wystarczyłby po temu jakiś oficer sztabowy. Gauleiter wyglądał na zadowolonego z tej odpowiedzi; generał natomiast, w dniu 4 maja 1945 r. samodzielnie powziąwszy decyzję o ewakuacji wyspy zadbał, by Schwede-Coburg znalazł się na jednym z pierwszych odpływających statków, wraz ze swą rodziną i członkami okręgowego kierownictwa partii. Schwede-Coburg ochoczo przyjął tę ofertę i 4 maja w Saßnitz opuścił pomorską ziemię; jak się miało okazać, już na zawsze.
VOLKSSTURM, HITLERJUGEND I WERWOLF W AKCJI
Nałożone na gauleitera zadania komisarza obrony Rzeszy sprawiały, że już na samym początku sprawowania tego urzędu nawiązać musiał on ścisłą współpracę z generałem dowodzącym na terenie II Okręgu Wojskowego; później, wraz z powołaniem, rozbudową i użyciem na Pomorzu Volkssturmu kontakty te uległy dodatkowemu zacieśnieniu. Zarazem jednak stało się to źródłem nowych tarć na linii wojsko-partia. Zapowiedź tego stanowiła prowadzona od sierpnia 1944 r., a kierowana właśnie przez gauleitera akcja mobilizacji i kierowania cywilnych sił do budowy biegnącego przez Pomorze Zachodnie tzw. Wału Pomorskiego22 (zob. s. 107 i n.); wyznaczenie jego przebiegu w terenie oraz rozplanowanie poszczególnych fortyfikacji stanowiło z kolei zadanie II Okręgu Wojskowego.
Okazało się wówczas, że zwłaszcza dzięki koncyliacyjnej postawie zastępcy gauleitera, Paula Simona, możliwa było rozsądna, rzeczowa współpraca. Jednak nawet i wtedy organa partyjne wykazały się tyloma niedociągnięciami, że narastające wśród ludności oburzenie i zniechęcenie przekroczyło pewną możliwą dla partii do uniesienia masę krytyczną. Przede wszystkim wzburzenie wywołało odrywanie kobiet od rodzin i obciążanie ich ciężką pracą przy budowie umocnień, do której zupełnie nie były przyzwyczajone, podczas gdy „nadzór” w postaci krzepkich funkcjonariuszy partyjnych paradował z pistoletami przy pasie. W powszechnej opinii mężczyźni ci winni raczej znaleźć się na froncie, gdzie często od lat przebywali już mężowie tych kobiet.
Podobne niedociągnięcia miały miejsce podczas formowania Volkssturmu. I tak już dość ograniczony zachwyt, z jakim zwłaszcza starsi mężczyźni, zatroskani o losy domów i rodzin przyjęli perspektywę udziału w walkach frontowych osłabł jeszcze dodatkowo, gdy okazało się, że i tym razem to NSDAP, nie zaś Wehrmachtowi powierzono zadanie sformowania i dowodzenia Volkssturmem. To niezadowolenie powiększyło się tylko, gdy partia na dowódców powstającej formacji wyznaczyła partyjnych funkcjonariuszy, ludzi często niedoświadczonych i nieodpowiednich, lekceważąc pozostających do dyspozycji starych, wysłużonych żołnierzy, których wcielono po prostu do szeregów. Wszelkimi sposobami starano się również zwolnić członków partii z bardziej uciążliwych obowiązków, obciążając nimi tych, których NSDAP nie darzyła sympatią23.
Opisując początki formowania Volkssturmu należy mieć też na uwadze następującą okoliczność: wobec sukcesów sowieckich wojsk, które przekraczały już wschodnie granice Rzeszy, gen. płk Heinz Guderian, pełniący wówczas obowiązki szefa Sztabu Wojsk Lądowych złożył Hitlerowi w lecie 1944 r. propozycję, by prócz rozbudowy i wzmacniania umocnień polowych powołać do życia we wschodnich prowincjach, jako oddziały zabezpieczające, pewien rodzaj terytorialnego pospolitego ruszenia, formowany pod egidą Wehrmachtu i dowodzony przez starszych wiekiem oficerów. Początkowo pomysł ten został przez Hitlera odrzucony, potem jednak, najwyraźniej pod wpływem kogoś innego przyjęty, lecz urzeczywistniony w zupełnie innej formie, aniżeli życzył sobie tego Guderian24. Hitler dostrzegł tu najpewniej nowe zadanie dla partii, która – jak uważał – podczas trwania wojny została przez Wehrmacht odsunięta na dalszy plan. Dlatego też w swoim dekrecie o utworzeniu niemieckiego Volkssturmu z 25 września 1944 r. zadania sformowania i dowodzenia tą formacja nie powierzył instytucjom wojska, lub choćby – co również proponował Guderian – SA, lecz gauleiterom NSDAP w obrębie podlegających im okręgów partyjnych. Dekret ten25, kontrasygnowany również przez szefa Naczelnego Dowództwa Wehrmachtu (OKW), feldmarszałka Wilhelma Keitla powoływał do służby w Volkssturmie wszystkich zdolnych do noszenia broni mężczyzn w wieku od 16 do 60 lat, wyraźnie określając przy tym stojące przed nimi zadanie: „Będzie on [Volkssturm] bronił ojczystej ziemi wszelką bronią i wszystkimi pozostającymi do dyspozycji środkami, o ile tylko będą one po temu przydatne”. Stosownie do tego również i jedno ze zdań w rocie przysięgi Volkssturmu brzmiało: „…Ślubuję dzielnie walczyć za mój kraj i raczej umrzeć, aniżeli zdradzić wolność, a co za tym idzie społeczną przyszłość mojego narodu”.
Zaopatrzenie w broń oraz, o ile to możliwe, niezbędne przeszkolenie w posługiwaniu się bronią zapewnić miały okręgi wojskowe jako terytorialne placówki sił zbrojnych. Choć w ustępie siódmym wyraźnie zaznaczono, iż użycie Volkssturmu w walkach zależne jest od Reichsführera SS jako dowódcy armii rezerwowej, oddziały Volkssturmu – o ile w ogóle trafiły one na front – podporządkowane były każdorazowo dowodzącym tam oficerom Wehrmachtu.
Kierownictwa okręgów partyjnych NSDAP podczas formowania Volkssturmu kierowały się nie tyle przesłankami rzeczowej natury, co raczej typową dla partii magią wielkich liczb, by w rywalizacji z innymi okręgami móc jak najszybciej zameldować Führerowi wystawienie możliwie największych liczebnie oddziałów. Przynajmniej na Pomorzu liczne „bataliony Volkssturmu” sformowano z ogromnym pośpiechem w aspekcie li tylko personalnym, nie troszcząc się zupełnie o ich umundurowanie, uzbrojenie, wyposażenie czy wyszkolenie. Ówczesny dowódca Okręgu Wojskowego, gen. Kienitz przypominał sobie już po wojnie, iż meldunek o gotowości, wystosowany przez kierownictwo pomorskiego okręgu NSDAP na ręce Hitlera brzmiał mniej więcej tak: 50 batalionów pomorskiego Volkssturmu czeka na rozkazy! W rzeczywistości jednak w tym czasie nie istniał ani jeden w pełni gotowy do walki „batalion”. Również i istniejące oddziały nie mogły raczej wskutek braku uzbrojenia „czekać na rozkazy”26.
Tak samo odległe od rzeczywistości jak ten meldunek były wyobrażenia gauleitera Schwede-Coburga co do możliwości użycia Volkssturmu i jego wartości bojowej. Podczas szkolenia dla dowódców Volkssturmu, zorganizowanego przezeń w październiku 1944 r. w pobliżu Szczecina, chełpliwym tonem oświadczył on wobec zebranych – nieprzytomnie oklaskiwany przy tym przez towarzyszy partyjnych – iż w początkach 1945 r. Volkssturm będzie w stanie przejąć zadanie aktywnej obrony wschodnich granic Rzeszy, podczas gdy wojska lądowe w całości przerzucone zostaną na zachód27. Ponieważ miało to miejsce dokładnie w chwili, gdy pierwsze oddziały sowieckie przekraczały właśnie wschodniopruskie granice, spoglądając z dzisiejszej perspektywy powiedzieć należy, że tchnąca podobnym optymizmem wypowiedź, pochodząca z ust człowieka zasiadającego na podobnie wysokim stanowisku brzmi wręcz nieprawdopodobnie. Jeśli zaś, na co wszystko wskazuje, rzeczywiście słowa takie padły, nie mogły być niczym innym, aniżeli świadomym kłamstwem największego kalibru.
O wiele rozsądniej na zagadnienie Volkssturmu spoglądał wówczas pochodzący z Saarbrücken zastępca gauleitera, Paul Simon. Przez okręgowe kierownictwo partii wyznaczony został on na stanowisko pełnomocnika ds. formowania Volkssturmu i – co godne uwagi – starał się podejść do tego zadania w sposób absolutnie rzeczowy. Dowódcą Volkssturmu na terenie pomorskiego okręgu partii mianowany został prezydent rejencji pilskiej Paul Eckhardt; szczęśliwym trafem nie żywił on podobnie dziwacznych co gauleiter poglądów na temat zadań tej formacji, jednak do oficerów wojsk lądowych odnosił się z podobną mu nieufnością.
Ze strony dowództwa II Okręgu Wojskowego do prac związanych z wystawieniem Volkssturmu wydelegowany został ówczesny pierwszy oficer operacyjny (Ia) major w Sztabie Generalnym Schubert. Swe związane z tym doświadczenia opisał on po wojnie w relacji, datowanej na 17 listopada 1955 r. Najistotniejszymi dlań przesłankami, decydującymi o ewentualnym użyciu oddziałów Volkssturmu w walce było wyszkolenie ich w posługiwaniu się bronią i zapewnienie dostaw stosownego uzbrojenia. Wojska rezerwowe mogły tu służyć jedynie nader ograniczoną pomocą. W miejscach ich stacjonowania możliwe było, co prawda, oddanie do dyspozycji Volkssturmu potrzebnych instruktorów, lecz w innych miejscowościach z braku personelu nie wchodziło tu już zupełnie w grę. Dlatego też kierowane na front oddziały Volkssturmu dysponowały najczęściej niewystarczającym przeszkoleniem w posługiwaniu się bronią. Uzbrojenie, jakim dysponowano składało się niemal wyłącznie z karabinów ręcznych rozmaitych systemów, przeważnie zresztą zdobycznych, z minimalną ilością amunicji. Z rzadka dysponowano też pojedynczymi pancerfaustami. „Nieufność partii wobec wojska po zamachu 20 lipca skutkowała tym, że zwrócono się wprawdzie do Wehrmachtu z wnioskiem o pomoc w szkoleniach, jednak dowództwu okręgu wojskowego uniemożliwiono wgląd w posiadane przez partię zasoby broni”. Dopiero później okazało się, że kierownictwo okręgu partyjnego utrzymywało własną, bezpośrednią łączność z Ministerstwem Rzeszy ds. Uzbrojenia i Amunicji, skąd otrzymywało dostawy broni, zazdrośnie trzymane do własnej dyspozycji. Toteż według rozeznania dowództwa II Okręgu Wojskowego nie posiadano nawet w przybliżeniu zasobów nowoczesnego uzbrojenia, pozwalającego na wyszkolenie czy zgoła bojowe użycie Volkssturmu. Swymi propagandowymi tyradami placówki partyjne oszukiwały zatem nie tylko siebie, członków Volkssturmu oraz ludność; postępowaniem takim zagrażały wręcz samym kierowanym później na front oddziałom Volkssturmu. Osoby powołane na dowódców tej formacji w różnym stopniu ulegały wszak propagandowemu przekazowi, co koniec końców opłacone musiało zostać krwią członków Volkssturmu.
Szczególnie interesująca jest konstatacja mjr. Schuberta, jaką powziął on w trakcie swych prac nad formowaniem Volkssturmu; odniósł mianowicie wrażenie, że funkcjonariusze partyjni na Pomorzu, z braku odpowiednich informacji nie uważali, by sytuacja była naprawdę tak bardzo poważna. Wielu z nich na pewno nie wierzyło w możliwość stawiania oporu przy pomocy Volkssturmu. Według zgodnych relacji mjr. Schuberta oraz szefa sztabu II Okręgu Wojskowego, płk. w Sztabie Gen. H.H. Staudingera formowanie Volkssturmu na Pomorzu miało początkowo raczej charakter pewnego wymuszonego obowiązku, aniżeli masowej akcji. „I tak do października 1944 r. Volkssturm istniał raczej na papierze, funkcjonując w propagandzie daleko bardziej, niż na to w rzeczywistości zasługiwał”. Stan Volkssturmu w listopadzie 1944 r. nie wykraczał poza ramy oddziałów wystawionych w poszczególnych miejscowościach, niedostatecznie wyszkolonych i uzbrojonych, niezdolnych nawet do ograniczonej, miejscowej obrony przed nadciągającym przeciwnikiem”. Co zaś dotyczy użycia batalionów Volkssturmu na froncie, zastępca dowódcy gen. Kienitz podzielił się później gorzką refleksją, iż spośród pięciu takich batalionów, przewidzianych do obsadzenia mniej zagrożonych odcinków Wału Pomorskiego do dnia 27 stycznia 1945 r. ani jeden nie znalazł się na pozycji (por. s. 112).
Z lektury relacji zebranych w Ost-Dokumentation nie wynosi się raczej wrażenia, iż kierownictwo okręgu partii działania związane z formowaniem Volkssturmu przeprowadzało w jakiś planowy sposób. Ponieważ sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie, dowódcy Volkssturmu w poszczególnych miejscowościach często działać musieli chyba według własnego uznania. Powiedzieć można, że na użycie Volkssturmu większy wpływ miał przeciwnik, aniżeli własne dowództwo. Wszędzie tam, gdzie lokalne dowództwo wojskowe przejmowało pod swoje skrzydła oddziały Volkssturmu szybko stwierdzano, że z powodu braków w uzbrojeniu siła bojowa tej formacji jest wręcz znikoma. Zatem poza tak zapalnymi punktami, jak Banie, Pyrzyce czy Kołobrzeg na ogół rezygnowano z prób bojowego użycia oddziałów Volkssturmu, korzystając zeń w ostateczności w służbie wartowniczej i zaopatrzeniowej. Mimo to w dostępnych relacjach napotyka się czasami gorzkie skargi, dotyczące sposobu, w jaki wojskowi przełożeni traktowali na froncie członków Volkssturmu. Wielekroć czuli się oni porzuceni przez Wehrmacht i w beznadziejnych sytuacjach wykorzystywani jako ariergarda wycofujących się oddziałów regularnej armii.
Pierwsze przypadki użycia Volkssturmu na froncie siłą rzeczy miały miejsce w najbardziej wysuniętych na wschód powiatach Człuchów i Złotów, jak również nad Notecią na przedpolu Piły. Według relacji starosty powiatowego z Człuchowa, miejscowy batalion Volkssturmu od 20 stycznia 1945 r. zabezpieczał obszar Lądek Zdrój – Okonek, od 27 stycznia do 5 lutego pozostając w stałym kontakcie bojowym z sowieckimi czołgami, posuwającymi się z okolic Złotowa na zachód. Poniósł on przy tym dotkliwe straty, wreszcie zaś został całkowicie zniszczony28. Z raportu starosty powiatowego z Wałcza widać natomiast, z jakim kompletnym brakiem sumienia liczyć należało się tam, gdzie placówki partyjne wywierały jeszcze jakiś wpływ na przebieg akcji. W myśl tej relacji słupski batalion Volkssturmu wysłany został na południe, po czym użyty bojowo w dniach 25-26 stycznia pod Trzcianką. Na całe jego uzbrojenie składało się osiem karabinów ręcznych włoskiej produkcji, każdy z jedną łódką amunicji, oraz dwa pancerfausty. Członkowie batalionu, pomimo mrozu sięgającego minus 15 stopni Celsjusza nie mieli ani płaszczy, ani rękawic, nie zapewniono im też jakiegokolwiek zaopatrzenia w prowiant. Wobec wszystkiego tego batalion w dniu 26 stycznia został odesłany do Słupska29. Najwidoczniej chciano pochwalić się przed okręgowym kierownictwem partii szybkim wejściem tego „oddziału” do walki, nie zaprzątając sobie głów pytaniem, czy aby jest on w ogóle zdolny do jakichkolwiek działań.
Aktywność oddziałów Volkssturmu w rozmaitych miejscach pomorskiego frontu opisana zostanie w następnych rozdziałach przy okazji omawiania samych działań bojowych. W tym miejscu wspomnijmy jeszcze tylko, jak wyglądała przypuszczalnie ostatnia akcja tej formacji na obszarze Pomorza. Volkssturm z miejscowości Zingst, położonej na półwyspie Darß w okolicach granicy z Meklemburgią otrzymał rozkaz, by z chwilą zbliżania się nieprzyjaciela wysadzić w powietrze zaminowany już przez wojskowych saperów most kolejowy koło Zingst. Zadanie to przydzielone zostało dowódcy kompanii Volkssturmu przez komendanta miejscowego poligonu Luftwaffe, płk. Jürgensa podczas narady, w której uczestniczył także miejscowy ortsgruppenleiter NSDAP. Sześć dni przed wkroczeniem nieprzyjaciela dowódca kompanii Volkssturmu, zresztą wójt Zingst, otrzymał od płk. Jürgensa następujący rozkaz: „Garnizon czterema parowcami odpływa do Danii. Volkssturm pod swoim własnym dowództwem osłania odwrót. Proszę wysadzić w powietrze most kolejowy”. Wysadzenie owo było przedsięwzięciem z gruntu bezsensownym, odnośnie której to kwestii istniała zresztą całkowita zgodność pomiędzy pułkownikiem a dowódcą Volkssturmu; jednak uparł się przy tym ortsgruppenleiter NSDAP. Dlatego też w Zingst powtórzona została uzgodniona już wcześniej po cichu komedia, taka sama, jak wcześniej w Pyrzycach (por. s. 159-160), dzięki której ortsgruppenleiter wywiedziony został w pole. Dowódca Volkssturmu już na dziesięć dni przed wkroczeniem nieprzyjaciela rozpuścił swą kompanię do domów. Jak czytamy w jego relacji, członkowie Volkssturmu