Bogowie małego morza - Jędrzej Pasierski - ebook + audiobook + książka

Bogowie małego morza ebook i audiobook

Jędrzej Pasierski

4,1
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów w stałej cenie, by naprzemiennie czytać i słuchać. Tak, jak lubisz.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.

Dowiedz się więcej.

30 osób interesuje się tą książką

Opis

Nowy cykl kryminalny Jędrzeja Pasierskiego, laureata Nagrody Wielkiego Kalibru

Jezioro Sławskie, nazywane od dziesięcioleci Śląskim Morzem. Mieszkańcy kurortu Sława szykują się do sezonu wakacyjnego. Przygotowania przerywa zbrodnia: na dryfującej stacji hydrologicznej zostaje znaleziony martwy mężczyzna. Na miejscu pojawia się inspektor Leon Szeptycki, który wraca tu po latach kariery we Wrocławiu.

Śledztwo szybko ujawnia zagadki: dlaczego stacja hydrologiczna od dawna była omijana przez ptaki? Czemu świadkowie kłamią, a drony krążące nad okolicą niczego nie nagrały? Wreszcie, co skrywa owiane legendami dno jeziora i dlaczego lokalni nurkowie odmawiają współpracy?

Szeptycki zmierzy się ze sprawą dotykającą jego życia – bolesnych blizn, przez które niegdyś opuścił Sławę. Urazów sprawiających, że unika uchodzącej do jeziora rzeki Cienicy, lecz wraca do tajemniczego pałacu Rechenbergów u brzegu akwenu. Wkrótce znajdzie fotografię trzech młodych mężczyzn, który przybyli niegdyś nad wodę pełni wiary, dzierżąc ze sobą skafandry i butle tlenowe…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 365

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 12 min

Lektor: Przemysław Bluszcz

Oceny
4,1 (30 ocen)
14
7
8
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Almirante

Nie oderwiesz się od lektury

Jak zawsze dobra
00
coolturka

Dobrze spędzony czas

"Bogowie małego morza" to pierwszy tom nowego cyklu kryminalnego Jędrzeja Pasierskiego. Mieszkańcy Sławy szykują się do sezonu wakacyjnego, gdy na dryfującej po wodach jeziora stacji hydrologicznej znalezione zostają zwłoki. Wokół śledztwa narasta coraz więcej pytań i wątpliwości, a za jego rozwiązanie odpowiedzialny jest inspektor Leon Szeptycki, miejscowy, który po latach nieobecności powrócił w rodzinne strony. Autor powoli, acz konsekwentnie prowadzi nas poprzez meandry i zawiłości śledztwa kryminalnego, które swoje korzenie okazuje się mieć w odległej przeszłości. Kim jest zamordowany mężczyzna i dlaczego zginął? Mieszkańcy zgodnie milczą związani siecią tajemnic i zależności, a kłamstwa, zdrady i manipulacje zdają się być tutaj na porządku dziennym. Akcja powieści przenosi nas na Pojezierze Sławskie, nad brzeg Jeziora Sławskiego i wpadającej doń rzeki Cienicy, przez tajemniczy pałac Rochenbergów, urocze okoliczne wsie i miasteczka. Ten lokalny koloryt podbijają krążące wokół d...
00

Popularność




Opieka re­dak­cyjna: EWE­LINA KO­RO­STYŃ­SKA
Re­dak­cja: MAR­TYNA TON­DERA-ŁEP­KOW­SKA
Ko­rekta: ANNA DO­BOSZ, AGNIESZKA STĘ­PLEW­SKA
Pro­jekt okładki: TO­MASZ MA­JEW­SKI
Fo­to­gra­fia na okładce: © Reed Na­li­boff/Unsplash
Re­dak­tor tech­niczny: RO­BERT GĘ­BUŚ
© Co­py­ri­ght by Ję­drzej Pa­sier­ski © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2025
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-08747-3
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl tel. (+48 12) 619 27 70
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
Ten e-book jest zgodny z wy­mo­gami Eu­ro­pej­skiego Aktu o Do­stęp­no­ści (EAA).
Wy­dawca za­ka­zuje eks­plo­ata­cji tek­stów i da­nych (TDM), szko­le­nia tech­no­lo­gii lub sys­te­mów sztucz­nej in­te­li­gen­cji w od­nie­sie­niu do wszel­kich ma­te­ria­łów znaj­du­ją­cych się w ni­niej­szej pu­bli­ka­cji, w ca­ło­ści i w czę­ściach, nie­za­leż­nie od formy jej udo­stęp­nie­nia (art. 26 [3] ust. 1 i 2 ustawy z dnia 4 lu­tego 1994 r. o pra­wie au­tor­skim i pra­wach po­krew­nych [tj. Dz.U. z 2025 r. poz. 24 z późn. zm.]).

1

Na­wet oglą­dany z wła­snego po­mo­stu po­ra­nek był szary, smutny i me­lan­cho­lijny. W po­nu­rej au­rze blask bił je­dy­nie od lśnią­cej no­wo­ścią ta­bliczki, na­ma­cal­nego do­wodu triumfu Ja­kuba Ba­ry­cza. Po­most zbu­do­wał dzięki oszczęd­no­ściom cier­pli­wie gro­ma­dzo­nym przez kilka lat w skar­bonce oraz kil­ku­na­stu mie­sią­com za­bie­gów w Pol­skich Wo­dach – in­sty­tu­cji, która wła­dała kra­jo­wymi zbior­ni­kami od ja­kie­goś czasu. Udało się, a świa­dec­twem była wła­śnie ta ta­bliczka – jedna z nie­licz­nych, do­dajmy, w świe­cie roz­pa­da­ją­cych się, pi­racko po­sta­wio­nych po­mo­stów. Ja­kub Ba­rycz zro­bił to po bo­żemu i nie mu­siał bać się te­raz kon­troli: z dumą po­le­ro­wał ta­bliczkę, a po­most stał się jego naj­więk­szym skar­bem.

Nad Je­zio­rem Sław­skim świat po­woli bu­dził się do ży­cia. Trudno było po­wie­dzieć, czy wciąż jest to świt czy już po­ra­nek, kiedy nad Za­toką Ra­dzyń­ską, od strony Sławy, wscho­dziło słońce. Od mo­mentu le­ga­li­za­cji po­mo­stu Ba­rycz opusz­czał go tylko na kilka go­dzin, w nocy, choć i te lu­bił cza­sem spę­dzać pod go­łym nie­bem, spo­glą­da­jąc na gwiazdy od­bi­ja­jące się w ta­fli je­ziora. Na po­mo­ście, o któ­rym ma­rzył od dawna, po­sta­wił so­bie drugi dom, bę­dący w pew­nym sen­sie lep­szą wer­sją tego praw­dzi­wego, który dzie­lił z sio­strą. Sta­rze­jące się ro­dzeń­stwo – mał­żeń­stwo Ba­ry­czów. Lu­dzie ob­ga­dy­wali ich za ple­cami. Wie­dział, że na wsi, zwłasz­cza w tej czę­ści przy szo­sie, gdzie żyli miej­scowi, a nie let­nicy, lu­dzie na­zy­wają ich po pro­stu mał­żeń­stwem.

Byli bli­sko z sio­strą. Przy­pusz­czał, że bra­cia i sio­stry czę­sto nie roz­ma­wiają ze sobą, a oni się ko­chali. Do nie­dawna do­brze mu się z nią żyło, ale ostat­nio za­częła wy­ka­zy­wać ob­jawy wcze­snego al­zhe­imera i przez to stała się kłó­tliwa. Zu­peł­nie jak praw­dziwa żona za­częła mu wy­ma­wiać, że nie zdej­muje bu­tów w sieni, mlasz­cze nad gu­la­szem ryb­nym i zda­rza mu się roz­rzu­cać zu­żyte chu­s­teczki je­sienną porą. Wtedy wła­śnie Ba­rycz wy­stą­pił o po­zwo­le­nie na po­sta­wie­nie po­mo­stu. Za­wziął się i prze­szedł przez za­sieki biu­ro­kra­cji, po­tem prace kon­struk­cyjne, uszczu­pla­jąc ma­ją­tek, któ­rego i tak nie miał komu zo­sta­wić.

Sław­skie, duma i perła Po­je­zie­rza Sław­skiego, było oto­czone set­kami po­mo­stów. Nie­któ­rych o zgni­łych, spróch­nia­łych de­skach, przede wszyst­kim zaś nie­le­gal­nych. Krą­żyły plotki, że Pol­skie Wody będą je roz­bie­rać, ale kto by się tym przej­mo­wał. Ba­rycz był prze­ko­nany, że wraz z po­mo­stami po­marli także ich wła­ści­ciele i nikt już nie zdoła usta­lić, co kto po­sta­wił. Nie­gdyś lu­dzie bu­do­wali, bo chcieli, a nie dla­tego, że mo­gli.

Do­piero od nie­dawna pań­stwo za­częło się na po­waż­nie in­te­re­so­wać przy­gra­nicz­nym po­je­zie­rzem, skła­da­ją­cym się ze Sław­skiego i jesz­cze kil­ku­na­stu mniej­szych zbior­ni­ków po­roz­rzu­ca­nych po gę­stych la­sach, a nie­któ­rych tak mu­li­stych, że samo wej­ście gro­ziło śmier­cią. Sław­skiemu zaś, po la­tach nie­bytu i za­po­mnie­nia, przy­wra­cano sta­tus „ślą­skiego mo­rza”, jak je nie­gdyś na­zwano. Na do­bre i złe. Uwiel­biał to miej­sce i cier­piał, gdy był da­leko. Kiedy spo­glą­dał na nie­koń­czący się ho­ry­zont w stronę Jó­ze­fowa, bu­dził się w nim mały chło­piec, który pra­gnął zo­stać wie­lo­ryb­ni­kiem.

Wstał – z roku na rok te ru­chy zda­wały się dla niego co­raz trud­niej­sze. Jako młody czło­wiek był wiecz­nie w biegu i z pew­no­ścią nie wy­obra­żał so­bie, że wy­zwa­niem bę­dzie ru­sze­nie się z krze­sełka ry­bac­kiego. Wy­grze­bał klu­cze z kie­szeni spodni i otwo­rzył szopę, która jesz­cze pach­niała drew­nem i che­mi­ka­liami. Na pó­łecz­kach stały tu po­se­gre­go­wane wędki. Miał ich dwa­dzie­ścia sztuk spła­wi­ko­wych: głów­nie bo­lonki, ale szarp­nął się rów­nież na parę od­le­gło­śció­wek. Wszyst­kie oszczęd­no­ści ze skrom­nej eme­ry­tury in­we­sto­wał w sprzęt, w po­zwo­le­nia, i osta­tecz­nie w wy­po­sa­że­nie budki, która, wzo­rem ka­bin na ło­dziach, była uszczel­niona i przy­tul­nie chro­niła przed desz­czem. Nie­raz ob­ser­wo­wał przez jej otwarte drzwi, jak wio­senne ulewy ni­czym wielka kapa po­kry­wają je­zioro i zmie­niają jego barwę na gra­fi­tową.

Po swo­jej le­wej stro­nie miał pó­łeczki i za­pasy żyw­no­ściowe, tak że kiedy nad je­zio­rem, jak to w czerwcu, psuła się po­goda, mógł się spo­koj­nie schro­nić, a kon­serw wy­star­czało na cały dzień, a i coś do pi­cia za­wsze się zna­la­zło. A kiedy miał szczę­ście (lub nie­szczę­ście – za­leży jak pa­trzeć), mógł jesz­cze do tego po­słu­chać kon­certu w Sła­wie po dru­giej stro­nie za­toki, gdyż woda pod­bi­jała dźwięk i nio­sła go po ta­fli je­ziora.

Przy­gry­za­jąc bułki z mie­lonką i świe­żym ogór­kiem ma­ło­sol­nym, spo­glą­dał na Sław­skie. Znał każdy jego skra­wek. Wie­dział, gdzie żyją lesz­cze i ka­ra­sie, gdzie są naj­głęb­sze doły, wy­ko­pane po­noć jesz­cze przez na­zi­stów, i gdzie że­rują san­da­cze. Dzięki mapce, którą za­ma­wiał w Wo­dach Pol­skich, wie­dział na­wet, w któ­rym miej­scu jest szansa na zło­wie­nie szczu­paka!

Nie zo­sta­wiał jed­nak wszyst­kiego lo­sowi, tylko głupcy tak ro­bili. By­wało, że sam wy­pły­wał łódką i wy­sy­py­wał ku­ku­ry­dzę w Za­toce Ra­dzyń­skiej. W efek­cie swo­ich za­bie­gów ło­wił ostat­nio po sześć – sie­dem ryb dzien­nie. Lu­dzie py­tali, czy bę­dzie sprze­da­wał. Nie chciał, żeby ro­ze­szła się wieść. Ro­bił to tylko na wła­sne po­trzeby i pyszne, świeże ryby da­wał tym, któ­rych lu­bił. Dla do­bra ogółu, wy­miany to­wa­rów i kiedy sam cze­goś bę­dzie po­trze­bo­wał. Więc tak, Ja­kub Ba­rycz znał to je­zioro jak wła­sną kie­szeń i może dla­tego od wczo­raj coś nie da­wało mu spo­koju... ja­kaś skaza, prze­ła­ma­nie pej­zażu, który tak so­bie uko­chał.

Wga­piał się w wodę i w końcu od­krył, co tak bar­dzo go nie­po­ko­iło. Pe­wien punkt po­ło­żony sto, dwie­ście me­trów przed nim: ele­ment, który nie pa­so­wał do wszyst­kiego in­nego. Do­piero po mi­nu­cie, dwóch (może z uwagi na to, że ciem­ność do­piero się od­su­wała, od­da­jąc stop­niowo prze­strzeń ja­sno­ści), Ba­rycz mógł oce­nić, cóż ta­kiego mu nie pa­suje.

Była to sław­ska sta­cja hy­dro­lo­giczna – stała, choć chy­bo­tliwa to­wa­rzyszka jego ło­wów. Oto i drew­niana plat­forma z kil­koma sprzę­tami po­środku, która słu­żyła tu­taj Pol­skim Wo­dom i In­sty­tu­towi Me­te­oro­lo­gii do oce­nia­nia stanu wody, jej czy­sto­ści oraz po­ziomu. Sta­cja hy­dro­lo­giczna dry­fo­wała na ta­fli je­ziora, przy­mo­co­wana ko­twicą.

Niby wszystko było jak za­wsze. Co wy­da­wało się jed­nak nie­po­ko­jące, to ta pustka, ci­sza. Na sta­cji nie było pta­ków, które za­sie­dlały ją, zo­sta­wia­jąc swoje ob­fite gu­ano. Od jak dawna nie było? Nie umiał po­wie­dzieć, ale włos mu się zje­żył na gło­wie od tego drob­nego znie­kształ­ce­nia do­sko­nale po­wta­rzal­nej i zna­nej sce­ne­rii, od­stęp­stwa od re­gu­lar­nego rytmu je­ziora.

Pra­cow­nik (bądź pra­cow­niczka) In­sty­tutu był jed­nak tylko cza­so­wym by­wal­cem tego miej­sca. Przez więk­szą część dnia, kiedy na plat­for­mie nie było lu­dzi, sta­cję ob­le­piało ptac­two. Ba­rycz od­no­sił wra­że­nie, że ptaki (bar­dzo in­te­li­gentne stwo­rze­nia) nie re­ago­wały tak samo na pra­cow­nika, który na plat­for­mie do­ko­ny­wał swych ru­ty­no­wych czyn­no­ści, jak na przy­pad­ko­wego pły­waka z Za­toki Ra­dzyń­skiej bądź Wra­ti­sla­vii, który ob­rał so­bie azy­mut na sta­cję i za­wra­cał kilka me­trów przed nią.

Czego tam nie było na tej ma­leń­kiej drew­nia­nej plat­for­mie? Żyły tu kor­mo­rany, mewy, ale także zwy­kłe wrony. Jak wśród ryb, tak i tu spo­ty­kało się po­spól­stwo, ale i szla­chet­niej­sze ga­tunki. W tej czę­ści je­ziora ptac­two na ja­kieś pięt­na­ście mi­nut do­słow­nie się ulat­niało z plat­formy, aby z po­wro­tem za­jąć swój dom: wy­lu­zo­wane i przy­zwy­cza­jone do obec­no­ści czło­wieka. Mo­to­rówka In­sty­tutu kur­so­wała dwa razy dzien­nie, de­li­kat­nie wzbu­rza­jąc ta­flę wody, ale nie prze­kra­czała re­guł ci­szy na je­zio­rze.

A dzi­siaj ptac­twa nie było. Ba­rycz znał każde po­ru­sze­nie w Za­toce Ra­dzyń­skiej i barwy wody: czer­woną o świ­cie wy­ła­nia­ją­cym się znad czer­wo­nych da­chów Sławy, żółtą o zmierz­chu, kiedy ko­lor roz­cią­gał się znad Lu­bo­gosz­czy, po­wle­ka­jąc całe je­zioro ma­giczną po­światą. Za­uwa­żył więc coś jesz­cze. Per­spek­tywa się zmie­niła.

Po­ru­szył się ner­wowo, jakby to rze­czy­wi­stość da­lej pła­tała mu fi­gla, a ten po­ra­nek był snem. Snem nie był. Może i słuch miał już nie ten co kie­dyś (ostat­nio ob­ja­wiało się to głów­nie w obec­no­ści sio­stry), ale wzrok wciąż miał so­koli, a zna­jąc oko­licę jak wła­sną kie­szeń, do­strzegł ciemny po­dłużny kształt, któ­rzy znaj­do­wał się na sta­cji i zde­cy­do­wa­nie nie pa­so­wał do ob­razka. Wzdry­gnął się. Zmiany, nie­do­strze­galne dla czło­wieka z ze­wnątrz, dla niego, spę­dza­ją­cego tu szes­na­ście go­dzin dzien­nie, były wstrzą­sa­jące. Nie było po­trzeby ru­szać mo­to­rówki, któ­rej uży­czał mu ko­lega do po­dróży na po­most po dru­giej stro­nie (tam­ten pe­cho­wiec miał żonę). Sil­nik mo­to­rówki Ba­rycz tro­chę pod­ra­so­wał, wbrew pa­nu­ją­cym na je­zio­rze za­sa­dom ci­szy (ogra­ni­cze­nie do 10 koni me­cha­nicz­nych!); zresztą był prze­ko­nany, że Księ­ciu­nio o tym wie­dział.

Wa­ria­no­wie za­wsze o wszyst­kim wie­dzieli nad Sław­skim. Dzi­siaj wszedł do naj­zwy­klej­szej ło­dzi wio­sło­wej, za­cu­mo­wa­nej trzy me­try od po­mo­stu, tej, z któ­rej wy­sy­py­wał ku­ku­ry­dzę. Nie był już mło­dzie­niasz­kiem: za­jęło mu sześć mi­nut, aby do­trzeć do sta­cji hy­dro­lo­gicz­nej. Wy­tre­no­wany wio­ślarz zro­biłby to szyb­ciej. A może in­tu­icyj­nie zwal­niał, jako że zbli­ża­jąc się do plat­formy, od­czu­wał co­raz więk­szy nie­po­kój.

Tak: Ja­kub Ba­rycz nie my­lił się, jesz­cze tak bar­dzo się nie po­sta­rzał.

Na sta­cji hy­dro­lo­gicz­nej nie do­strzegł ani jed­nego ptaka. Na­wet nie krę­ciły się do­okoła, jak gdyby omi­jały to miej­sce. Może do­brze, że omi­jały. Bo gdyby nie omi­jały, to mo­głoby się zda­rzyć, żeby za­częły dzio­bać to, co le­żało na bia­łych de­skach.

To, co Ba­rycz wi­dział już co­raz wy­raź­niej, zbli­ża­jąc się do plat­formy.

Ciało czło­wieka.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki