Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
147 osób interesuje się tą książką
Drugi tom bestsellerowej serii Joanny Balickiej!
W psychologii każde kłamstwo ma konkretny kolor. Czarny oznacza kierowanie się egoistyczną chęcią uzyskania jakiejś korzyści.
Życie Setha wydaje się idealnie zaprogramowane. Każde odchylenie od normy doprowadza go do poczucia utraty kontroli. Śmierć ojca, przejęcie rodzinnego biznesu i opieka nad młodszymi braćmi sprawiły, że mężczyzna nie zna innego życia. Ma jednak mroczną tajemnicę skrywaną przed wszystkimi, a cykliczne przeżywanie traumy wiele go kosztuje.
Jest tylko jedna osoba, która może mu w tym pomóc – mająca tak samo jak on zranioną duszę.
Beverly Heart to radosna trzpiotka uwielbiająca różowy kolor i… uciekająca panna młoda. By udowodnić ojcu, że jest zdolna do przejęcia firmy, składa fałszywe CV do Weston’s Company. Pierwsze wrażenie, jakie robi na prezesie nowa asystentka, nie należy do najlepszych.
Pokolorowanie świata gburowatego szefa to jednak nie koniec niespodzianek, które ma dla niego panna Heart.
Przeciwieństwa podobno się przyciągają, prawda?
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 618
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Black Lies
Copyright ©
Joanna Balicka
Wydawnictwo NieZwykłe
Oświęcim 2024
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
All rights reserved
Redakcja:
Alicja Chybińska
Korekta:
Anna Łakuta
Karolina Piekarska
Dominika Kalisz
Redakcja techniczna:
Paulina Romanek
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8362-502-7
SETH
Wybory, których dokonujemy w młodości, wyznaczają bieg naszego życia. Chociaż nigdy nie zamierzałem prowadzić życia w niesławie, to los sprowadził mnie na ścieżkę, na której emocje były słabością, słabość porażką, a porażka nie wchodziła w grę.
Jeśli myślisz, że wybór, którego zamierzasz dokonać, to tylko drobny krok, to jesteś w błędzie. Efekt motyla snuje swoje intrygi, które po latach mogą doszczętnie cię rozpierdolić.
Słowa ojca na łożu śmierci głęboko zapadły mi w pamięć, gdy podkreślał znaczenie mojej lojalności wobec braci. Jego przesłanie było jasne: fatum jest bezlitosne i za wszelką cenę musimy chronić nasze więzi rodzinne.
– W życiu nie ma miejsca na błędy, synu – przestrzegł mnie ostatnim tchnieniem.
Opanowując sztukę prowadzenia firmy poprzez rozsądne podejmowanie kluczowych decyzji, wyprowadziłem holding Weston’s na szczyt sukcesu w dziedzinie cyberbezpieczeństwa na arenie międzynarodowej.
Ale nie to mieliśmy w zamiarze świętować.
Klub spowijał całun ciemności, tancerki w podwieszanych klatkach kołysały się nad pulsującym w rytm muzyki parkietem. Pośród tłumów, nasza loża pozostawała prywatnym zakątkiem.
Naprawdę próbowałem się zrelaksować, ale nieustanne telefony Xandera do Caliente, jego ciężarnej narzeczonej, doprowadzały mnie do szaleństwa.
– Jesteś pewna, że wszystko jest w porządku, kochanie? – Zawracał jej dupę. – Gdyby coś było nie tak…
– Zachowujesz się tak, jakby ta ciąża miała ją zabić. – Nawet Phoenix przewrócił oczami.
Nie miałbym nic przeciwko, gdyby nie to, że dzwonił do niej już siódmy raz. Jakieś dziesięć razy padło „Kocham cię”, a „Gdyby coś było nie tak…”około pięciu. Liczyłem. Wszystkie.
– Okej. Kocham cię.
Jedenaście, kurwa, razy.
Tatuś na medal wreszcie się rozłączył.
– Jakim cudem ona jeszcze nie ma cię dość? – Odchyliłem głowę na oparcie skórzanej sofy.
– Po prostu się martwię, dupki – utyskiwał, zanim sięgnął po szklaneczkę z whisky.
– To jej czwarta ciąża. – Zerknąłem na niego z ukosa. – Dla niej to jak jazda na rowerze. To ty świrujesz.
Cóż, i tak było lepiej niż wtedy, gdy Cali nosiła jego pierwsze dziecko. Przez dziewięć miesięcy zachowywał się tak, jakby to on miał je urodzić. Słyszałem o tym, że kobiety zmieniały się w trakcie ciąży, ale faceci?
Mały Ace Weston okazał się gorszym wrzodem na dupie niż jego stary. Nieusłuchany, pyskujący, wrzeszczący i będący najbardziej beztroskim dzieciakiem, jakiego widziałem. Ale uwielbiałem tego gnojka za to, że dawał Xanderowi w kość.
– Mam coś na tę stypę. – Phoenix otworzył wieczko metalowej papierośnicy. – Trzy skręty dla trzech typów, którzy ewidentnie potrzebują rozrywki.
– Odpadam. – Średniak uniósł dłonie w geście wycofania. – Alkohol to moje maksimum.
– A ty? – Młody dźgnął mnie łokciem w brzuch. – Uwolnisz trochę endorfin, gburze?
Zerknąłem na niego znad oprawek przyciemnianych okularów.
– Zrób mi tak jeszcze raz, a wsadzę cię do jednej z tych pierdolonych klatek. – Wskazałem palcem na sufit.
Przewrócił oczami ze zrezygnowaniem.
– Pizdy – wymamrotał.
Phoenix zarzucił glany na szklany stół, zsunął się w dół sofy i jak gdyby nigdy nic odpalił blanta.
Kelnerka dostarczyła nam czwartą kolejkę whisky z lodem. Nigdy tak szybko nie opróżniłem szkła. Odstawiłem je idealnie w odznaczającej się na stole plamie.
– Nie mogę uwierzyć, że za miesiąc się żenię. – Xander uniósł literatkę. – Toast za mnie i za Cali, panowie.
– Już go wypiłem – odparłem beznamiętnie. – Wasze zdrowie.
Bracia popatrzyli po sobie, w tym samym czasie wzruszając ramionami. Stuknęli się szklaneczkami, zanim je wyzerowali.
– Wszystko w porządku? – Xander pochylił się bliżej i wbił we mnie wzrok. – Do tej pory lubiłeś nasze nocne wyjścia.
Średni brat posiadał tę swoją cechę martwienia się o wszystkich wokół, jakby za życiową rolę przyjął dźwiganie ciężaru wszechświata na ramionach. Czasem naprawdę byłem zdumiony, że ten altruizm zdawał się popychać go do przodu i robił rzeczy, dzięki którym potrafił cokolwiek poczuć.
To jedna z kwestii, która nas dzieliła, bo podczas gdy Xander trudził się na rzecz ludzi, ja żywiłem do nich pogardę. Cóż, może dlatego, że to przed nim klientki rozkładały nogi. Moi klienci zgrywali skończonych debili, gdy godzinami zajmowali infolinię tylko dlatego, że nie potrafili włączyć pieprzonego komputera.
– Moja asystentka odchodzi na macierzyński – mruknąłem pełnym pretensji tonem. – Znów wszystko się spierdoli.
– Sonya?
Potaknąłem.
– To HR nie szuka nikogo na jej miejsce?
– Tydzień temu ruszyła rekrutacja. – Miażdżyłem lód zębami. – Nowy asystent będzie musiał się wszystkiego uczyć. Sonya wiedziała nawet, w którym dokładnie miejscu stawiałem kubek z kawą.
– Twoje zaburzenie jest naprawdę pojebane, bracie. – Oblizał usta z posmaku alkoholu. – Nie zdziwiłbym się, gdybyś traktował swoich pracowników jak dzieciaki w przedszkolu.
Strzeliłem w niego zaintrygowanym spojrzeniem.
– Sprecyzuj.
– Czyste rączki, równe linijki, jednokolorowe karteczki, porządek na biurku… – Gotów był wymieniać kolejne przypadki.
– Porządek w życiu, to porządek w głowie. – Wytknąłem ku niemu palec. – I to nie jest zaburzenie, a dyscyplina.
– Xander ma rację. – Młody wychylił się do przodu. – Brakowałoby jeszcze, żebyś strzelał z bicza w podwładnych.
– Ty akurat jesteś ostatnim człowiekiem na ziemi, który powinien mi przytykać – warknąłem chłodno. – Ostatnim razem, gdy pod twoje biurko spadło mi pióro, policzyłem wszystkie gumy, które przykleiłeś pod blatem, cholerna flejo.
– Ile ich jest? – Z fascynacją uniósł brwi.
– Zero. – Obnażyłem zęby. – Kazałem wymienić biurko na nowe.
Phoenix zerwał się jak oparzony.
– Zniszczyłeś moją kolekcję gum?! – Z oburzeniem wyrzucił ręce w powietrze. – Świetnie. Teraz muszę zacząć od nowa!
– Spróbuj, a wstawię twoje biurko do kibla. – Mówiłem kurewsko poważnie.
– Och, czekaj tylko. – Zmrużył gniewnie oczy. – Zemszczę się.
Zgasił blanta w popielniczce, wyzerował drinka i zasalutował nam, po czym odwrócił się na pięcie. Taneczny krok poprowadził go na parkiet, gdzie natychmiast odnalazł się w tłumie. Moje zainteresowanie zmalało, gdy wokół niego zaroiło się od dziewczyn.
– Bierz z niego przykład. – Xander zwrócił moją uwagę, kiwając głową w stronę brata. – On umie się bawić.
– I myślisz, że tak ma wyglądać życie? – Posłałem mu zirytowane spojrzenie. – Chlanie, ćpanie, jaranie i bzykanie?
– Skłaniałbym się raczej ku stwierdzeniu, że czasami dobrze jest zostawić zmartwienia na zewnątrz, by móc pozwolić sobie na wyluzowanie. – Wzruszył ramionami. – Nie pamiętam dnia, kiedy nie chodziłeś spięty.
– Nie jestem spięty – warknąłem przez zęby.
– Jesteś spięty bardziej niż poślady w chwili, w której chcesz puścić bąka, choć nie powinieneś.
– Ja pierdolę. – Z zażenowaniem przytknąłem dłoń do twarzy. – Zgodzenie się na to wyjście to był zły pomysł.
– Kiedy ostatni raz poszedłeś na jakąś randkę, Seth? – Zarzucił mi ramię na szyję. – Ostatni raz chyba wtedy, gdy kręciłeś z Avą.
– Nie mam czasu na pierdoły. – Uniosłem alarmująco dłoń do kelnerki z prośbą o uzupełnienie kolejki alkoholu. – Mam na barkach firmę, własne życie i dwóch braci, których wyciągam z kłopotów.
– Nie pieprz głupot. – Pokręcił głową z prychnięciem. – Dobrze wiemy, że kiedyś taki nie byłeś. Nie pamiętasz, ile imprez skończyliśmy na pełnym zgonie? Ile razy zdarliśmy kolana na motocyklach? Ile lasek razem zaliczyliśmy?
Poruszyłem nerwowo szczęką. Te czasy są już dawno za mną.
– Pamiętam. – Obrzuciłem go surowym spojrzeniem. – Chcesz, żebym się z tego wyspowiadał Caliente?
– Ej, bez takich. – Uniósł dłonie w geście wycofania. – To byłby cios poniżej pasa.
Kelnerka postawiła przed nami tacę. Sięgnąłem po literatkę i czym prędzej golnąłem łychę. Wolałbym się napierdolić niż słuchać jego jakże pouczających kazań.
– Wiesz, czego nie rozumiem? – Obdarzył mnie zagadkowym spojrzeniem. – Wszędzie pragniesz stabilności, tylko nie w miłości.
Po raz setny tego dnia przewróciłem oczami. Jeszcze trochę i skończę z mordą pomarszczoną jak buldog.
– Posiadanie partnerki oznaczałoby przeorganizowanie całego życia pod rytm dnia tej jednej osoby. – Pokręciłem nadgarstkiem, a resztka trunku zakołysała się między szklanymi ściankami. – Próbowałem, dziękuję.
Xander wystrzelił ręce z wyrzutem.
– Ty jesteś kompletnie pojebany na punkcie tej roboty. – Pokręcił głową. – Ja wszystko rozumiem, biznes jest ważny, ale nie myślisz o tym, że zostaniesz sam?
– Jeśli jeszcze nie zauważyłeś, to cholernie uwielbiam samotność. – Odstawiłem szklaneczkę na stół. – Ludzie mnie męczą.
– Stary, nawet Ava wyszła za mąż!
Kiedy te słowa zawisły w powietrzu, zerknąłem na brata znad oprawek przyciemnianych okularów, jakby jego rozumowanie kryło klucz do jakiejś wielkiej mądrości. Niegdyś rzeczywiście miałem z Avą relację z korzyściami, ale nasze drogi się rozeszły. Niedawno odnalazła pocieszenie w objęciach mężczyzny z biura Caliente.
– Wyrazy współczucia.
W trakcie wygłaszania kazań przez Xandera mój wzrok przyciągnął Phoenix. Urzekająca brunetka na niebotycznie wysokich szpilkach kołysała się w hipnotycznym rytmie, namiętnie dzieląc z nim oddechy.
Bambi żył jak wolny duch. Nie miał zasad, nie miał moralności, nie miał nawet szacunku, a termin „godność” był poza jego słownikiem.
– Popatrz na niego. – Kurwa, a ten znów swoje. – Młody żyje tak, jakby jutra miało nie być.
– I jakby choroby weneryczne nigdy nie istniały. – Uniosłem oceniająco brew.
Xander zakrztusił się alkoholem. Przyparł wierzch ręki do ust, gdy z trudem przełykał whisky.
– Nawet mi, kurwa, nie mów. – Podzielił moje obrzydzenie.
Gdy tylko wyzerowałem kolejną literatkę, moje myśli powędrowały jak najdalej stąd. Gnojki najpierw wyrwały mnie z mojego sanktuarium, lamentując, że jestem zbyt pochłonięty pracą, i mówiąc, że potrzebuję odpoczynku, tymczasem robili wszystko, bym się nie zrelaksował. Pulsowała we mnie chęć wycofania się z tego gówna, gdy wysłuchiwałem ich trywialnej paplaniny.
Klubowe dźwięki przeszył chór kobiecych pisków, po którym nastąpił wybuch głupawego śmiechu. Ciekawość wzięła górę, wzrokiem odnalazłem źródło tej głupawki. Grupa kobiet w dopasowanych różowych sukienkach i srebrnych szpilkach. A jednak to ta z szarfą, na której napis głosił „Panna młoda”,błyszczała na tle swoich towarzyszek.
– Jeszcze tego mi, kurwa, brakowało – wymamrotałem, wzmacniając nacisk palców na szklance. – Grupa naśladowczyń Barbie.
– Widzisz? – Xander poruszył zabawnie brwiami. – Nawet ona znalazła swojego Kena!
Starałem się nie zwracać na nie uwagi, ale były głośniejsze niż pierdolone pelikany.
– Ocipieję. – Zacisnąłem zęby, by nie wybuchnąć. – Zabieraj Phoenixa, zwijamy się stąd.
– Nie, stary, mam zbyt wielki ubaw – rzucił rozbawiony.
Zajebiście, teraz miałem kolejną robotę na głowie. Musiałem wymyślić przekonywujące alibi. W myślach szukałem już odpowiedniego sklepu z narzędziami, w którym kupiłbym łopatę, a miejsce do wykopania mu grobu znalazłoby się później, jednak ułożenie opowieści o zniknięciu brata wobec jego przyszłej żony okazało się trudniejszym zadaniem.
Kiedy o tym myślałem, wybuchło kolejne zamieszanie. Przyszła panna młoda, chwiejąc się niepewnie na wysokich obcasach, wskoczyła na szklany stół. To zwiastowało nieuniknioną katastrofę. Jej naśladowczynie podążały jej śladem jak ślepe owce.
Więcej pisków, więcej krzyków. Ja pierdolę, oszaleję.
Pośród tego całego chaosu Xander zagórował nade mną, zasłaniając mi widok na cyrk flamingów.
– Bambi gdzieś zniknął – zabrzmiał na zmartwionego.
Prześledziłem wzrokiem tłum. Rzeczywiście, nie byłem w stanie go odnaleźć.
– Nie ma go przy barze?
– Nie. Tej laski też nie ma. – Pokręcił głową z dezaprobatą. – Idę sprawdzić, czy nie przyćpali.
– No popatrz, jakie to fajne i beztroskie życie – przedrzeźniałem go.
Machnął na mnie ręką. Niczym książkowy tatuś zakasał rękawy koszuli i ruszył na poszukiwania niesfornego dzieciaka, w tym wypadku naszego najmłodszego brata.
Moje oczy wróciły do grupki pelikanów, gdy wybuchły kakofonią pisków w odpowiedzi na głos Mariah Carey, który popłynął z głośników.
Oh, when you walk by every night,
talking sweet and looking fine
I get kinda hectic inside…
W miarę upływu czasu nie mogłem powstrzymać się od nacieszenia oka ruchami blondynki. Chociaż jej zbliżające się zaślubiny mocno ciążyły mi na głowie, to poniekąd urzekł mnie wdzięk jej ruchów. Zgrabne biodra kołysały się w zmysłowym rytmie, a każdy jej ruch stanowił symfonię płynności, podczas gdy jej towarzyszki miotały się w mglistym odrętwieniu w stanie upojenia. Nawet gdy jasnowłosa rozlewała drinka dookoła, pozostała niewzruszona, będąc istnym ucieleśnieniem euforii.
Ktokolwiek użyczy jej swojego nazwiska, wkrótce może pożałować tej decyzji.
W miarę rozwoju sytuacji dostrzegłem dwóch typów, którzy zbliżyli się do stołu. Z początku założyłem, że to ich faceci, którzy zamierzali ogarnąć swoje kobiety. Ich intencje szybko stały się jasne, gdy jeden z nich położył rękę na pupie panny młodej, powodując, że zamarła w miejscu.
A więc jednak to nie ich faceci…
Poczekałem chwilę. Dwie. Dwie i pół.
Podczas gdy reszta grupy nie zaprzestawała swoich wygłupów, blondynka wydawała się damą w opałach. Z daleka wyglądała tak, jakby próbowała coś wyjaśnić, machając niezgrabnie ręką w powietrzu.
Podniosłem się na równe nogi, zakasałem rękawy czarnej koszuli aż po łokcie, a okulary zostawiłem na stoliku. Z każdym kolejnym krokiem ich rozmowa stawała się coraz głośniejsza, a każde słowo brzmiało niemal krystalicznie.
– Ile trzeba ci zapłacić za prywatny taniec? – Facet z cipką zamiast brody przeliczał gotówką w dłoni. – Sto dolców, maleńka?
– Ale ja… nie… nie tańczę – wymamrotała pijacko.
– Dwieście? – Nadstawił dziewczynie kolejne banknoty. – Dam trzysta, jeśli pokażesz cycuszki.
– Dam tysiaka, jeśli obaj stąd spierdolicie. – Mój głos rozbrzmiał stanowczo.
Gość od kasy wpatrywał się we mnie stalowym spojrzeniem, zwężając oczy w szparki. Bez słowa zmniejszył dystans między nami i rzucił w moją stronę zmiętą pięciodolarówkę.
– Napiwek dla kelnera – zakpił, pstrykając mnie w kołnierzyk. – Zmiataj stąd, gajerku.
Lata spędzone na treningach systemy1 i pracy z ludźmi obdarzyły mnie zdolnością opanowania, toteż bystrym okiem obserwowałem każdy ruch przeciwnika, próbując przewidzieć jego następne posunięcie. Decydując się na ciszę, odwróciłem wzrok w stronę dziewczyny, upewniając się, że jej spokój pozostanie nienaruszony niezależnie od tego, co się stanie.
– Co ty, kurwa, głuchy jesteś, gościu? – Facet pchnął mnie w tors.
Ledwie drgnąłem. Przesunąłem spojrzenie na jego twarz. Ewidentnie wypił o jednego drinka za dużo, bo wpatrywał się we mnie drapieżnie.
– Powiedziałem…
W dwóch zwinnych ruchach złapałem go za kark, po czym wygiąłem mu rękę i przyparłem do stołu. Dźwignia na szyi odcięła mu dopływ tlenu, co działało na moją korzyść. Nie chciałem sprawić mu niepotrzebnej krzywdy. Grupa klubowiczów cofnęła się, tworząc strefę do ewentualnej walki. To nie było jednak konieczne.
Moje oczy sięgnęły kompana awanturnika.
– Twój kolega ma trzydzieści sekund, zanim straci przytomność. – Mój ton pozostał chłodny. – Zabierzesz go i ulotnicie się stąd. Nie warto szukać problemów.
Skinął energicznie głową, kolory spłynęły mu z twarzy. Grzeczny chłopczyk. Pchnąłem mu w ramiona podduszonego faceta. Cóż, zemdlał w mniej niż trzydzieści sekund.
Kiedy wyczułem, że ochroniarze przygotowują się do interwencji, spokojnie podniosłem dłoń w geście zapewnienia, że mam wszystko pod kontrolą.
Kiedy zgiełk ucichł, czyjaś ręka spoczęła na moim ramieniu. Nagły kontakt zmusił mnie, bym się odwrócił. Blondynka opierała się o mnie, szukając wsparcia, gdy schodziła ze stołu. Zorientowałem się, jak niska była, gdy stanęła przede mną.
– Wszystko w porządku? – zapytałem, chcąc ją uspokoić.
Jej oczy w przenikliwym odcieniu błękitu wpatrywały się we mnie, nieco zamglone od nietrzeźwości i zdezorientowane. Bladość jej skóry zdawała się pogłębiać od czasu mojej interwencji. Przylgnęła do mojego ramienia, zacieśniając uścisk, gdy zachwiała się niepewnie na nogach.
– Ja… hmm… nie… – Jej wargi w kształcie pulchnego serduszka wydęły się z jękiem.
Zanim zdołałaby cokolwiek dodać, zgięła się wpół niczym złamana zapałka.
Zrzygała się na moje świeżo wypastowane buty.
Kurwa. Mać.
BEVERLY
Podczas gdy mama zręcznie wpinała mi welon we włosy, poczułam ciężar wysadzanego diamencikami materiału. Choć jego piękno było niezaprzeczalne, nie mogłam powstrzymać napływającego żalu, że zdecydowałam się na długość aż pięciu metrów. Zaraz mi wyrwie cebulki włosowe!
– Wyglądasz oszałamiająco, cukiereczku. – Mama promieniała dumą.
Wypuściłam powietrze z ust. Nadszedł dzień, o którym marzyłam, odkąd byłam małą dziewczynką – wielka ceremonia godna królewskich dworów, mój ślub. Powietrze aż zgęstniało od słodkiego zapachu kwiatów, a ilość zdobień w aranżacji podkreślała wagę tego wydarzenia.
Ten rok był rokiem pełnym transformacji: rzuciłam pracę w wiodącym magazynie modowym w Stanach Zjednoczonych, aby skupić się na stopniowym przejęciu rodzinnej firmy specjalizującej się w inwestycje w nieruchomości.
To znaczy… tym miał zająć się mój przyszły mąż, a ja miałam mu w tym towarzyszyć.
– Tatuś przyjdzie? – Wyłapałam spojrzenie matki w lustrze.
Moje serce biło z podniecenia na myśl o tym, że najważniejszy mężczyzna w moim życiu wkrótce zobaczy mnie w białej sukni. Uwielbiałam jego uwagę, a kiedy nie mógł mi jej dać, rekompensował to prezentami, które znaczyły dla mnie więcej, niż mógłby to sobie wyobrazić.
Tego dnia miał mnie wziąć pod rękę i poprowadzić do ołtarza, gdzie czekał na mnie narzeczony, człowiek, którego znałam ze słyszenia i szeptów towarzyszy mojego ojca. Nasze spotkania trwały krótko, a tata był głównym głosem w negocjacjach. Dostrzegł w tym mężczyźnie potencjał do stworzenia wspólnego imperium, cokolwiek miałoby to oznaczać, i tak nasz związek został przypieczętowany.
– Dogaduje szczegóły z Lincolnem. – Mama wręczyła mi bukiet będący paletą skąpanych w różu dalii, piwonii i róż. – Tata po ślubie ma dopisać go do księgi dziedzictwa z udziałem piętnastu procent.
Ufając zamiarom ojca, skinęłam głową na znak, że rozumiem.
– Pójdę sprawdzić, co z dziewczynkami od kwiatów.
Gdy tylko zostałam sama, znów wbiłam wzrok w lustro. Włosy miałam splecione w warkocz, który tworzył na głowie swoistą koronę. Sukienka o syrenim kroju przylegała do moich kształtów, dekolt w kształcie litery V podkreślał biust, odkryte plecy dodawały kreacji intrygującego charakteru, a kryształowe frędzle zdobiły dopasowane rękawy, nadając romantycznego akcentu.
Jednak poczucie niekompletności ścisnęło moje serce.
Nie miałam zbyt wiele do powiedzenia na temat projektu, ponieważ uszycie sukienki specjalnie dla mnie trwałoby miesiącami. Mama kupiła tę kreację z domu mody, oszczędzając wszystkim oczekiwania.
W miarę upływu czasu moje znudzenie narastało. Poczułam nagłą tęsknotę na myśl, że wkrótce będę zmuszona opuścić dom rodzinny. Chciałam przejść się po raz ostatni po ogrodzie, w którym tworzyłam wiele wspomnień.
Wyjście stąd było kuszące, ale powstrzymały mnie przed tym rozchylone drzwi z przeciwnego pokoju. Nie odważyłam się jednak narażać na gniew losu, pozwalając narzeczonemu ujrzeć mnie w sukni przed ceremonią. Trwałam więc w ciszy, gdy moje uszy dostroiły się do tajemnic szeptanych w powietrzu.
– Załatwione – dotarł do mnie przepełniony radością głos mężczyzny. – Staruszek jest kupiony. Spisaliśmy umowę z przyłączeniem mnie do zarządu spółki, a po ceremonii mam ją podpisać.
Ciekawość wzięła górę. Ostrożnie pokonałam kilka kroków, nasłuchując uważnie tuż przy drzwiach.
– Teraz wystarczy tylko się chajtnąć, odczekać te pół roku dla niepoznaki i wykopać tę dziunię ze stołka – prychnął roześmiany.
Te kilka słów pozostawiło w moich ustach gorzki posmak. Co takiego?
– Stary, mówię ci, nie mogę się doczekać, aż pozbędę się tej rozpuszczonej dewotki.
Mina mi zrzedła, a bukiet o mało nie wysunął się z dłoni. Ojciec zapewniał mnie, że zależy mu na moim szczęściu, a mimo tego stałam tu, w sukni ślubnej, jako zwykły pionek w ich grze.
Cofnęłam się o krok, a później o kolejny, aż wróciłam do pokoju. Oparłam się plecami o drzwi, gdy je zamknęłam. Czułam, że serce boleśnie zakołatało mi o żebra.
– Rozpuszczonej dewotki? – szepnęłam do siebie.
Sięgnęłam po telefon, który wcześniej zostawiłam na biurku. Wystukałam w wyszukiwarce: „dewotka”.
Wciągnęłam gwałtownie powietrze, pełna urazy, i przycisnęłam dłoń do piersi. Nie chciałam zostać zmuszona do życia w cieniu decyzji mojego ojca. Ciężar niepewności stał się niemal nie do udźwignięcia.
Kiedy zobaczyłam swoje odbicie w lustrze, moje oczy wypełniły się łzami. Ale nie, nie mogłam dopuścić do ich wypłynięcia. Nagły przypływ ognistej wściekłości przeszył moje żyły.
– Nie dostaniesz tego, ty… ty… – żadna odpowiednia obelga nie przychodziła mi na myśl – …durniodupku!
Wrzała we mnie burza wściekłości, której dłużej nie potrafiłam znieść. Szybkim ruchem zdjęłam welon z głowy i rozdarłam perłowo białą suknię. Nawet jej nie żałowałam, wyglądała na relikt minionego sezonu.
Bez wahania wsunęłam różowy kombinezon, w którym tu przyjechałam, a następnie zrzuciłam kolczyki, naszyjnik, a nawet pierścionek zaręczynowy, i cisnęłam wszystkim o podłogę.
Najnowsze szpilki Manolo jednak trzymałam mocno w ręku, te perełki idą ze mną!
Wezwawszy Ubera, obserwowałam, jak upływają sekundy do przyjazdu kierowcy. Otworzyłam okno na oścież, rozejrzałam się dookoła, a gdy teren był czysty, podjęłam śmiałą ucieczkę.
Nie oglądając się za siebie, wskoczyłam boso na tylne siedzenia samochodu. Mężczyzna za kierownicą posłał mi zaskoczone spojrzenie.
– Szybko! Jedź! – ponaglałam go. Zorientowałam się, że nie brzmiałam zbyt uprzejmie. – To znaczy… proszę jechać!
Gdy koła zapiszczały, a samochód szarpnął do przodu, prawie przywaliłam w przednie siedzenia. Sięgając po pas bezpieczeństwa, odetchnęłam z ulgą.
– Ciężki dzień? – Głos kierowcy przedarł się przez moje myśli.
– Nawet pan nie ma pojęcia – odparłam z nutą goryczy, gdy wkładałam szpilki. – A jednocześnie najlepszy w moim życiu. Uciekłam od oszukiwinisty!
– Ma pani na myśli oszusta? – Jego oczy spotkały się z moimi we wstecznym lusterku.
– Też, to podły drań! – Zacisnęłam zęby, tupiąc z frustracji nogą. – Gdy mój ojciec się o tym dowie…
Och, właśnie, tata… tak bardzo czekał na tę chwilę. Mogłam mieć tylko nadzieję, że zrozumie, dlaczego musiałam uciec sprzed ołtarza.
***
– Chciał się ze mną ożenić dla pieniędzy! – zaszlochałam w kaszmirową chusteczkę. – A ja dla niego wywoskowałam całe ciało!
Rozległ się chór przerażonych westchnień.
– Całe-całe? – wybąkała Blaine.
– Tak, nie licząc włosów, brwi i rzęs! – Delikatnie przyciskałam róg chusteczki pod oko. – Wiecie, jak boleśnie wyrywa się włoski między nogami?!
Znów wciągnęły powietrze. Nie chciałam więcej płakać. Dwa dni temu zrobiłam rzęsy i prędzej dałabym się poszatkować, niż pozwoliła im wypaść.
– To takie żenujące. Jak mógł zrobić to po tym, co dla niego przeszłaś? – Whitney ostentacyjnie przyparła dłoń do piersi.
– Kompletnie mnie nie doceniał. – Opadłam na poduszki, wciskając się między dziewczyny.
– Ten paskudny krawat w prążki za bardzo odciął mu tlen – skomentowała chłodno Blaine.
– Poza tym on nawet nie był przystojny.
– A pazerność odejmuje minus dwadzieścia od atrakcyjności. – Brunetka zwróciła głowę ku mnie. – To potwierdzone naukowo.
– Jeśli nauka tak mówi, to tak jest – poparła ją różowowłosa. – Z fizyką nie wygrasz.
– To chyba biologia, Whit. – Przyjaciółka podparła się na łokciach. – Biologia, prawda? – Blaine zerknęła na mnie pytająco.
– Studiowałam na Parsons. – Wzruszyłam ramionami. – Nie znam się na anatomii.
Potaknęły w milczeniu. Whitney objęła mnie z prawej strony, a Blaine zrobiła to z lewej. Uśmiechnęłam się z rozczuleniem.
– Co mówił twój tata?
– Och, był zły. – Mój żołądek aż skurczył się na wspomnienie jego przygnębionego głosu. – Jeszcze tego samego dnia zwołał zespół prawników i Lincoln skończył z niczym. Tata nie chciał, by ta informacja wyciekła do mediów.
– Co teraz zrobisz? – Whitney wygięła idealnie zarysowaną brew w łuk.
Nie miałam bladego pojęcia. Wiedziałam jednak, że musiałam działać i to jak najprędzej. Całe szczęście, że kupiłam ten dom, zanim poszłam na studia, w przeciwnym razie musiałabym spać w apartamentowcu.
– Jeśli wrócę do rodziców, to tylko utwierdzę ich w przekonaniu, że nie poradzę sobie z firmą. – Na samą myśl czułam mdłości. – Nie chcę, by myśleli, że jestem nieporadna.
– Może idź na jakieś korki z rządzenia? – Blaine uniosła na mnie oczy znad smartfona.
– Umiem rządzić. – Skrzyżowałam ramiona pod piersiami. – I zawsze dostaję to, czego chcę. To nie jest trudne, co nie?
– Ale to raczej nie pomoże w prowadzeniu firmy – syknęła Whitney scenicznym szeptem. – Milczenie i robienie miny „Ja Tego Chcę” działa tylko na naszych ojców.
– Jestem za młoda, by prowadzić takie przedsiębiorstwo – wydusiłam, czując, że łzy napłynęły mi do oczu. – Już wolałabym zostać… – machałam chusteczką trzymaną w dłoni – …prezydentką!
– Albo… – Przyjaciółka strzeliła balonem z gumy. – Zatrudnij się u jakiegoś szefa, by podpatrzeć, jak to się robi.
– Przecież Beverly już pracowała. – Whitney przewróciła oczami. – Te modowe czasopisma same się nie napisały, co nie?
– Ale w redakcji, a nie w takim brzydkim, szarym biurze. – Zdmuchnęłam kosmyk włosów z twarzy. – Nie wiem, jak się tym… no wiecie… – uniosłam rękę – …rządzi.
– Więc zatrudnij się w jakimś biurze. – Blaine klasnęła w dłonie. – Wtedy nabierzesz jakiegoś doświadczenia i pokażesz ojcu, że sama doskonale dasz sobie radę z firmą!
Wydęłam wargę. Miałam zbyt wiele do stracenia, by nie wziąć tej opcji pod uwagę.
– Od czego mam zacząć?
Whit podała mi laptop.
– Musisz stworzyć takie coś, co pokazuje, że jesteś super i warto cię przyjąć. – Zerknęła na przyjaciółkę. – Jak to się nazywa? Referencje?
– W Internecie muszą być gotowe wzory, widziałam takie u ludzi w kawiarni – zasugerowała Blaine. – Skopiuj jeden i dopasuj pod siebie.
Działałam według ich wskazówek. Otworzyłam nowy plik, by za moment wkleić w niego mnóstwo linijek. Po wypełnieniu danych osobowych, zatrzymałam się na pustych lukach.
– Stanowisko, na które aplikujesz – odczytałam.
– Napisz wprost: asystentka prezesa.
Stanowisko, na które aplikujesz: asystentka.
– Doświadczenie? – Podniosłam oczy na dziewczyny.
– Napisz o firmie ojca!
Doświadczenie: Cafaro Inc.
– Stanowisko? – Popatrzyłam to na jedną, to na drugą.
– Asystentka prezesa – podsunęła Whitney. – W końcu nie raz pomogłaś ojcu, no nie?
– To prawda – wymamrotałam, wklepując kolejne informacje. – Dopiszę też o redakcji w magazynie! To było odpowiedzialne stanowisko.
Obie energicznie potaknęły głowami.
– Wykształcenie?
– Koniecznie podaj Harvard! – zaszczebiotała Blaine. – Tego i tak nikt nie sprawdza.
Naparłam zębami na dolną wargę.
– Jaki wydział?
– Prawo – rzuciły jednogłośnie.
– Ale ja nie znam się na prawie – bąknęłam niepewnie.
– Nie szkodzi – odparły chóralnie.
Wykształcenie: studia prawnicze, Harvard.
– Znajomość języków. – Postukałam paznokciem w policzek. – Znam tylko francuski.
– Dodaj chiński, niemiecki i włoski – poleciła Whitney.
– Ale ja nie znam żadnego słowa w tych językach – przyznałam niepewnie.
– Pizza, pasta, arrivederci – wymieniała przyjaciółka. – A po niemiecku? Znacie coś?
– Mów wymyślone słowa podniesionym tonem – wypaliła Blaine. – Nikt nawet nie zwątpi w twoje umiejętności.
Zachichotałam cicho pod nosem.
– A co z chińskim?
– Myślisz, że ktokolwiek będzie testował twoją znajomość języków? – prychnęła Whitney. – Będziesz tam od pracowania, a nie gadania.
Hmm… w sumie miała rację.
Znajomość języków: chiński, niemiecki, włoski i francuski.
– Umiejętności? – Postukałam paznokciem w policzek.
– To, co robisz najlepiej. – Blaine rozparła się wygodnie na futrzanym dywanie.
– Zakupy? – Wzruszyłam ramionami.
Miałam już wystukać to na klawiaturze, ale Whit mnie powstrzymała.
– Ubierz to w mądre słowa, a nie takie zbyt oczywiste. – Zaplotła kosmyk włosów na palcu w zamyśleniu. – Napisz… prowadzenie inwestycji. – Poruszyła zabawnie brwiami. – Słyszałam o tym wczoraj w telewizji.
Przebiegłam palcami po klawiaturze, a te zastygły, gdy doznałam olśnienia.
– Lubię też śledzić trendy.
– Trendy? – Różowowłosa odęła wargę w zastanowieniu. – Napisz: badanie i analizowanie rynku.
– Jejku, jak to mądraśnie brzmi. – Blaine klasnęła w dłonie.
– A jak opisać social media? – Zerknęłam na przyjaciółki.
– Działalność na rzecz społeczeństwa? – Whitney wygięła kącik ust w serdecznym uśmiechu.
– A to, że pisałam artykuły dla redakcji?
– Hmm… – Namyślała się. – Wyszukiwanie niezbędnych informacji? W końcu, hej… – Zapoczątkowała dramatyczną ciszę. – Kto jak nie ty dostarczał nam informacji o najnowszych trendach?
Zachichotałam uradowana. Słodko! Zlepiłam zdania w jedną całość.
Umiejętności: Prowadzenie inwestycji, badanie i analizowanie rynku, działalność na rzecz społeczeństwa, wyszukiwanie niezbędnych informacji.
– Udało nam się! – pisnęłam uradowana. – Teraz muszę to wydrukować.
– Zrób kilka kopii! Największe korporacje w Seattle muszą się o tobie dowiedzieć!
Ze zdecydowanym skinieniem głowy patrzyłam, jak Blaine zręcznie umieszcza kartki w różowych kopertach. Whitney je adresowała, a ja dodałam coś od siebie: przypieczętowując je odciskiem ust pomalowanych czerwoną szminką, miałam nadzieję przekazać głębię mojej pasji i oddania w sprawie.
Wielkie firmy, nadchodzę!
BEVERLY
Moje zmysły zostały pobudzone do życia przez delikatne wibracje. Błądziłam dłonią po poduszce, szukając telefonu. Wciąż z zamkniętymi oczami odebrałam połączenie i przyłożyłam smartfon do ucha.
– Hmm? – wymamrotałam sennie.
– Pani Beverly Heart? – Kobiecy głos przebił się przez mgłę mojego umysłu.
– Tak. – Stłumiłam ziewnięcie i zsunęłam opaskę z oczu. – Słucham?
– Kimberly Palmer, dzwonię z działu HR firmy Weston’s Company w sprawie referencji, które podesłała pani do biura. – Miała chłodny, poważny ton. – Chciałabym zaprosić panią na rozmowę kwalifikacyjną. Rozumiem, że wciąż jest pani zainteresowana.
Serce podskoczyło mi z podniecenia. Usiadłam tak gwałtownie, że pokój wokół mnie zawirował.
– Och, tak, ja…
– Cudownie – wtrąciła. – Dzisiaj, godzina trzynasta. Adres wyślę pani w wiadomości.
– Ja…
– Nie wcześniej, nie później. Prezes ma minuty wyliczone co do sekundy – sypała słowami niczym kaskadą instrukcji. – Jeśli przyjdzie pani nie w porę, prezes pani nie przyjmie. Koczowanie przed biurem niczego nie zmieni.
– Czy jest możliwość, abym…
– Rozumiem, że nie ma pani więcej pytań i wszystko jest dla pani jasne?
Czy ona w ogóle mnie słyszała?
– Chciałabym tylko…
– W takim razie do zobaczenia! – Rozłączyła się.
O matko. Jeszcze nigdy nie rozmawiałam z kimś tak dziwnym. Kobieta po drugiej stronie zdawała się żądać jedynie lakonicznych odpowiedzi.
Zerknęłam na ekran. Ja cię kręcę, już dziesiąta!
W pośpiechu wyskoczyłam z łóżka, prawie potykając się o pluszowy dywan. Szybki prysznic i trochę pielęgnacji włosów później, gdy zegar wybił południe, stałam wśród ubrań, szukając idealnego zestawu.
Nie chciałam być zbyt formalna, by nie wzięli mnie za desperatkę. Chciałam postawić na coś, co odzwierciedlałoby moje prawdziwe ja, bez udawania i sztuczności.
I wtedy ją znalazłam. Satynowa sukienka w odcieniu pudrowego różu. To kolor miłości, przyjaźni i delikatnego ciepła. Przypomniałam sobie artykuł, w którym stwierdzono, że róż jest w stanie ukoić nawet najbardziej udręczoną duszę!
Sukienka opływała moją sylwetkę, podkreślając krągłości, a ramiączka delikatnie opadały na ramiona. Biustonosz nie był mi potrzebny, gdyż materiał obejmował moje piersi. Na koniec użyłam perfum od Burberry.
– Dasz sobie radę – szepnęłam do siebie.
Zgarnęłam kawę w drodze na rozmowę kwalifikacyjną. Adrenalina krążąca w moich żyłach nie pozostawiała miejsca na śniadanie, ale obiecałam je sobie, gdy ta męka się skończy.
Nad miastem wznosił się potężny, szklany olbrzym, którego fasada lśniła w słońcu. Mój żołądek skręcał się z niepokoju.
Weston’s Company INC,jak głosił złoty napis przed głównym wejściem.
Z trudem przełknęłam ślinę. Zawahałam się, sięgając po telefon, i wystukałam nazwę w wyszukiwarce, by wiedzieć, z czym miałam do czynienia. Zdałam sobie sprawę, że wcześniej byłam na tyle zdesperowana, by dostać się do jakiejkolwiek korporacji, że nawet nie sprawdziłam miejsca, do którego zostałam zaproszona na rozmowę.
Ale w końcu firma to firma, prawda?
Weston’s Company Incorporated jest wiodącym wykonawcą cyberbezpieczeństwa. Specjalizuje się w ochronie światowych korporacji, mniejszych lub większych przedsiębiorstw, a także indywidualnych klientów. Pod przewodnictwem amerykańskiego biznesmena Setha Westona firma kładzie nacisk na ciągły rozwój infrastruktury komunikacyjnej, oferowanie najnowocześniejszych rozwiązań w zakresie cyberbezpieczeństwa swoim interesariuszom poprzez ciągły rozwój innowacyjnych produktów i usług… bla, bla, bla.
O mój słodki pączusiu. Miałam pracować dla informatyków?
Z ciężkim sercem wypuściłam powietrze, gdy ekran mojego telefonu pociemniał. Poświęciłam trzy godziny na przygotowanie się do tej chwili i nie mogłam pozwolić na to, by zjadły mnie nerwy. Zebrawszy się na odwagę, policzyłam do trzech, podniosłam brodę i ruszyłam przez obrotowe drzwi.
Ale kiedy weszłam do środka, ogarnęła mnie fala mroku, przeganiając radość z mojej twarzy. Chłód i ponurość tego miejsca sprawiły, że z rozpaczy zgarbiłam ramiona.
– Mogę w czymś pomóc? – rozległ się miły głos.
Odwróciłam się w stronę kobiety w recepcji, zmuszając się do półuśmiechu na ustach, ale gdy rozglądałam się po lobby, ogarnęła mnie melancholia.
– Czy w całym budynku jest tak… ponuro? – Zamachałam palcem w powietrzu.
– Ponuro? – Wygięła brwi, jakby dopiero odkryła, że otacza ją szarość i prostota.
– Te kolory są… – przestępowałam z nogi na nogę, nie mogąc ukryć rozczarowania – …no takie mdłe.
Recepcjonistka zlustrowała mnie, a jej mina nie wyrażała entuzjazmu.
– Mogę pani w czymś pomóc? – Przechyliła głowę z pobłażaniem. – Jeśli zamierza rozmawiać pani o wystroju wnętrz, to w Renton znajduje się Ikea.
Zacisnęłam palce na telefonie, aż zbielały mi knykcie. Minęło nas dwóch mężczyzn w garniturach, z oczami wlepionymi w smartfony i krokiem na miarę androidów. Czy wszyscy tutaj byli tak samo pozbawieni życia jak sam budynek?
– Mam zaplanowaną rozmowę kwalifikacyjną – odezwałam się po chwili wewnętrznej walki. – Jestem Beverly Heart.
W spojrzeniu recepcjonistki pojawił się cień sceptycyzmu. Kiedy jednak jej palce zatańczyły na klawiaturze, na twarzy pojawiło się zaskoczenie. Z łaskawym uśmiechem wyciągnęła w moją stronę kartę magnetyczną, opisując szczegółowo kroki prowadzące do celu.
– Po wejściu do windy należy przytknąć kartę do czytnika, wtedy dźwig zabierze panią na odpowiednie piętro.
Uśmiechnęłam się od ucha do ucha.
– Dziękuję!
W oczekiwaniu na przyjazd kabiny, zatraciłam się w scrollowaniu głównej na Instagramie. Grono koleżanek wypytywało o zdjęcia ze ślubu, ale nie miałam odwagi, by przyznać, że nici z ceremonii.
Z zamyślenia wyrwał mnie cichy dźwięk, gdy drzwi windy się rozsunęły. Weszłam do środka i przyłożyłam kartę do czytnika, nie mogąc się doczekać, dokąd mnie zaprowadzi.
– Hej! Zatrzymaj windę! – Męski głos sprawił, że podskoczyłam z zaskoczenia.
Gorączkowo naciskałam palcami każdy przycisk w zasięgu wzroku, mając nadzieję, że spełnię prośbę nieznajomego.
– Pierdolone gówno!
Grzmiący łomot wstrząsnął metalową ramą, a drzwi ponownie się otworzyły, ukazując wytatuowanego mężczyznę z kosmykami kruczoczarnych włosów potarganych jak wzburzone morze. Jego strój i zachowanie sugerowały szaloną noc buntownika w najprawdziwszym tego słowa znaczeniu.
Nasze spojrzenia się spotkały i poczułam, że moje policzki się rumienią, co zmusiło mnie do odwrócenia wzroku na szpilki.
– Sorry za to – wymamrotał, wstępując do środka. – Na które piętro?
– Hmm… – Odęłam wargę z namysłem. – Nie wiem. Jestem tu pierwszy raz. – Zerknęłam na identyfikator. – Podobno ta karta miała mnie dokądś zabrać.
– Pierwszy-pierwszy? – Chłopak oparł się luźno o tylną ścianę, stając obok mnie.
– Mam rozmowę o pracę. – Rozciągnęłam usta w dumnym uśmiechu.
Popatrzył na mnie, nieco zbity z tropu.
– Będziesz tu pracować? – Zerknął na mnie spod byka. – Jesteś pewna, że chcesz sobie to zrobić?
Węzeł niepokoju utkwił mi w gardle.
– Ojej… a to źle?
Milczał, ponownie przytykając identyfikator do czytnika. W odróżnieniu od mojego, jego miał wygrawerowane imię: Phoenix. Kciukiem zamaskował swoją tożsamość.
To dziwne. Nie wyglądał, jakby tu pracował. Jego ubiór ostro kontrastował z, jak zdążyłam zauważyć, surowym dress code’em obowiązującym w firmie. Miał na sobie czarny T-shirt, skórzaną kurtkę, kilka łańcuszków zwisających na piersi, postrzępione na kolanach spodnie i glany z niezawiązanymi sznurowadłami.
– Zaraz mnie jasny chuj… – Jego usta wykrzywiły się w wściekłości. – Zacięła się? Cholera!
Uderzył pięścią w panel. Cofnęłam się w kąt, splątując palce dłoni za sobą.
– To chyba przez to, że wcisnęłam zbyt wiele przycisków naraz, gdy prosiłeś mnie o przetrzymanie windy – bąknęłam nieśmiało. – Pierwszy dzień tutaj i taka wtopa.
– Wtopą byłoby obrzyganie butów szefa – prychnął, kręcąc przy tym głową. – A to tylko głupia winda. Mówiłem mu, że ja też potrzebuję swojej windy, ale nie! – burczał pod nosem. – Księciunio pierdolony, jemu to można wszystko.
Phoenix otworzył małe drzwiczki przy panelu dotykowym. Przytknął kartę, wpisał kod, a winda ruszyła. Uff, całe szczęście. Zerknęłam na ekran smartfona, a oczy omal nie wyszły mi z orbit.
– O nie! – zawodziłam. – Minuta po. Nie przyjmie mnie!
– Na jakie stanowisko aplikujesz? – Czułam, że na mnie patrzył.
Chłopak był tak wysoki, że musiałam unieść brodę, a kiedy nasze spojrzenia się spotkały, przyciągnął mnie jego zawadiacki wyraz twarzy.
– Asystentka, tak myślę.
– Będziesz asystentką Setha? – Gwizdnął, unosząc przy tym brwi. – Rany, laska, wyrazy współczucia.
– I tak już po wszystkim. – Wlepiłam wzrok w telefon, udając, że coś przeglądam, by nie czuć się jak skończona ofiara. – Nie przyjmie mnie.
W windzie zapanowała niezręczna cisza. Usłyszałam ciche westchnienie chłopaka.
– Naprawdę chcesz dla niego pracować?
– Zależy mi. – Zerknęłam na niego spod rzęs.
Kącik jego ust wykrzywił się w diabelskim uśmiechu, a w policzku ukazał się uroczy dołeczek.
– Jak masz na imię?
– Beverly. – Zmusiłam się do wzniesienia kącika ust. – A ty?
– Phoenix – odpowiedział, zanurzając palce we włosach. – Wiesz, jeszcze nie wszystko stracone.
– Co takiego?
Gdy winda się zatrzymała, wyszliśmy na korytarz zdominowany białym marmurem z akcentami złota, przeszkleniami i otwartymi przestrzeniami biurowymi. Symfonia naciśnięć klawiszy połączyła się w brzęczącą melodię, która szumiała mi w uszach.
– Chodź ze mną. – Chłopak zaoferował mi swoje ramię.
– Dokąd? – zawahałam się, gdy oplatałam jego triceps.
– Na rozmowę kwalifikacyjną.
– Ale… – policzki zapłonęły mi z zakłopotania – …powiedziano mi, że prezes nie przyjmie mnie po wyznaczonej godzinie.
– Każdemu wciskają ten kit, żeby ich zestresować. – Pokręcił głową z wyraźnym rozbawieniem. – Poza tym Setha jeszcze nie ma w biurze, pewnie właśnie wraca z golfa.
– Seth?
– Prezes tego pierdolnika. – Zawirował palcem w powietrzu.
Znów poczułam, że cała się czerwienię. Posłusznie dotrzymywałam mu kroku. Przeprowadził mnie korytarzem, który okupowało kilka kobiet w różnym wieku. Kiedy zobaczyły mnie pod rękę z tym chłopakiem, rzucały mi kąśliwe spojrzenia. No to akurat nie było miłe.
Phoenix pchnął drzwi do osobnego gabinetu, ciągnąc mnie za sobą. Na szpilkach, które wybrałam, musiałam biec, by dotrzymać mu kroku. W środku siedziała już jakaś kandydatka. Najwyraźniej weszliśmy w trakcie rozmowy.
– Możesz już zakończyć, Kimberly – zaanonsował Phoenix. – Ta pani zostaje przyjęta.
Myślałam, że mówił o brunetce. Dopiero w chwili, gdy spojrzałam na chłopaka, zorientowałam się, że miał na myśli mnie.
– Co? – wystękałam.
– To ja jestem powodem twojego spóźnienia. – Błysnął do mnie promiennym uśmiechem. – Jestem ci to winien.
Mogłam przysiąc, że moja twarz przebiła kolor sukienki o kilkanaście odcieni.
– Ale ta pani nie przyszła w umówionej godzinie. – Pracownica strzeliła w niego karcącym spojrzeniem.
– Nie pytałem cię o zdanie – rzucił bez cienia zawahania. – Pani podziękujemy – powiedział do tej drugiej.
Było mi jej żal, wyglądała na zmieszaną. Posłałam jej przepraszające spojrzenie, a mnie samą zalały wyrzuty sumienia.
– Przygotuj umowę – poinstruował kobietę za biurkiem. – Ma być podpisana na już. Seth przyjedzie tu za pół godziny, do tej pory chciałby mieć już kawę na swoim biurku i poranną gazetę od trzech różnych wydawców.
– Przeprowadził pan z nią wywiad? – dopytywała. – Czytał pan jej referencje?
– Oczywiście, że czytałem – odpowiedział z niezachwianą pewnością siebie.
Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że kłamał.
– Poza tym, czy ja ci się wpieprzam w pracę, Kimberly? – Zakręcił smyczą z badge’em w powietrzu. – Seth zaraz tu będzie i wścieknie się, jeśli znów jego biurko będzie puste.
– Ale na jakiej podstawie mam…
– Najwyraźniej nie tylko nowa asystentka będzie potrzebna tej firmie. – Chłopak rozejrzał się po biurze, wsuwając beztrosko ręce w kieszenie spodni. – Coś się ostatnio obijasz, Kim.
Przeskakiwałam wzrokiem to na niego, to na nią. Rany, był wobec niej taki niemiły. Objęłam się ramionami i spojrzałam na czubki swoich szpilek, próbując uniknąć niezręczności tej chwili.
– Dobrze, ale robię to na pańską odpowiedzialność – podkreśliła kobieta.
– Zgadnij, kogo z naszej dwójki prędzej wywali. – Mrugnął do niej, po czym z ręką na klamce dodał: – Złapię cię na dole w kawiarni, Beverly. Podam ci szczegóły co do kawy szefa.
O rany, to szef miał własną kawę? Przeczuwałam, że to dopiero wierzchołek góry lodowej tego, co przyjdzie mi zapamiętać.
Ogarnęło mnie uczucie zakłopotania, gdy wyszedł. Posłałam kobiecie bezradny uśmiech, jednak ona pozostała niewzruszona.
– Pani dokument tożsamości.
Z tego wszystkiego zapomniałam ID, więc wyjęłam z torebki prawo jazdy. Popatrzyła to na mnie, to na moje zdjęcie i wypuściła stłumione westchnienie.
Kwadrans później znajdowałam się już na parterze. Zrządzeniem losu zostałam mianowana asystentką prezesa. Nie wiedziałam, czy byłam szczęściarą, czy raczej wpakowałam się w sam środek piekła.
– Przepraszam, gdzie tu jest kawiarnia? – zapytałam recepcjonistki.
Bez podnoszenia na mnie głowy wyrzuciła palec w stronę wyjścia na końcu korytarza. Pomieszczenie przypominało raczej ogród zamknięty w szklanej kopule, jedyną oazę koloru w tym monochromatycznym świecie.
Pracownicy w grupach toczyli żarliwe dyskusje, podczas gdy pozostali sprawiali wrażenie zaprogramowanych robotów, skupionych na ekranach komputerów.
Odnalazłam Phoenixa przy jednym z koktajlowych stołów. Serce biło mi z mieszaniny wdzięczności i niepokoju.
– Nawet nie wiem, co mam powiedzieć… – Głos mi drżał z emocji. – Tak bardzo ci dziękuję.
– Spokojna twoja wypielęgnowana. – Przesunął palcami po moich włosach, posyłając mi zniewalający uśmiech. – W końcu mój brat będzie miał fajną asystentkę.
Serce mocniej zabiło mi w piersi.
– Brat? – wyrzęziłam. – Twój brat jest… jest…
– Dupkiem? – Przesunął językiem po przednich zębach. – Owszem, jest.
– To znaczy, że ty jesteś…
– Bardzo fajny. – Mrugnął do mnie.
– Jesteś bratem prezesa? – powtórzyłam tępo.
– Właśnie to ustaliliśmy. – Spojrzenie, jakim mnie obdarzył, przepełniało rozbawienie. Zerknął na swojego smartwatcha. – Za pięć minut kierowca przywiezie Setha pod siedzibę.
Cała się spięłam na tę informację.
– Co mam robić? – Z zakłopotaniem założyłam kosmyk włosów za ucho.
Kiwnął zapraszająco głową w stronę baru, za którym stał młody sprzedawca.
– Dwie kawy. Jedna doppio macchiato, druga latte macchiato – złożył zamówienie, wyrzucając przy tym dwa palce w górę. – Na rachunek Setha.
– Oczywiście. – Potaknął mężczyzna. – A dla pani?
– Sojowe latte z kardamonem i wanilią, ale najlepiej z dużą ilością piany, z dodatkowym shotem espresso.
Uśmiech baristy zgasł w przeciągu sekundy. Zerknęłam na Phoenixa, który także przyglądał mi się skonsternowany.
– Aaalbo lepiej nic. – Machnęłam ręką. – I tak podskoczyło mi ciśnienie. Chyba się popłaczę, gdy zobaczę szefa.
– Oj, nie radzę – Phoenix prychnął szczerze rozbawiony. – Strasznie drażnią go mazgaje.
Och, czyli będę musiała płakać przed pracą, by w trakcie zabrakło mi łez.
Zerkałam na zegarek w telefonie. Zostało tak mało czasu. Z nerwów przygryzałam wnętrze policzka do tego stopnia, że poczułam metaliczny posmak na języku.
– Denerwujesz się? – Phoenix posłał mi nieco kpiący uśmieszek.
– Tak bardzo, jakbym stała tu nago – wydusiłam ledwie.
– Och, świetnie. – Uderzył ręką w blat i przewrócił oczami. – Teraz będę musiał przestać to sobie wyobrażać.
Parsknęłam nieopanowanym śmiechem. Zorientowałam się, że wszyscy na nas patrzyli.
– Przepraszam – szepnęłam, przyciskając palce do ust. – Mam tubalny śmiech.
Chłopak powiódł spojrzeniem po mojej twarzy, uśmiechając się łobuzersko.
– Jest fantastyczny.
Zacisnęłam wargi w wąską linię, świadoma rosnącego we mnie podenerwowania.
– Kawa dla państwa. – Sprzedawca postawił przed nami bambusowe kubki.
– A teraz leć. – Phoenix wcisnął mi napój w dłoń. – Pamiętaj, postaw ją po prawej stronie. Gazety muszą być po lewej.
– A co, jeśli złapię go w windzie? – Znów przeszyło mnie paraliżujące uczucie paniki.
– Niemożliwe. – Uśmiechnął się mrocznie, taksując mnie wzrokiem. – Seth ma prywatną windę. Ma lekką obsesję na punkcie prywatności.
– Och, cudownie. – Ta informacja wcale nie napawała mnie spokojem. – A gdzie zdobędę gazety?
– Odłożyłem je w recepcji.
Odetchnęłam z ulgą, gdy poczułam, jak ciężar spada mi z ramion. Kiedy stanęłam na palcach, żeby pocałować go w policzek, wyczułam jego zaskoczenie.
– Tak bardzo ci dziękuję!
Moje myśli krążyły wokół czekającego mnie zadania. Odebrałam gazety według wskazówek i niczym burza wparowałam do windy. Udało mi się w samą porę ją aktywować, by dostać się na żądane piętro.
– Przepraszam, który gabinet należy do prezesa? – zapytałam mężczyznę, z którym mijałam się przy wyjściu z dźwigu.
W milczeniu wystawił rękę w stronę ostatnich drzwi na końcu korytarza. Były zachowane w matowej szarości. Ich niepozorny wygląd przeczył ich znaczeniu. Każdy krok był grzmiącym uderzeniem oczekiwania odbijającym się echem w moich żyłach.
Ręka mi się trzęsła, gdy wysunęłam ją w stronę drzwi, a knykcie uderzały o imponującą powierzchnię w rytmie staccato.
Puk, puk, puk…
Z całego serca pragnęłam, żeby go tam nie było, bym mogła zawrócić i uciec… ale teraz nie było już odwrotu.
– Wejść. – Szorstkim głosem zaprosił mnie do środka, wywołując dreszcze wzdłuż kręgosłupa.
Kiedy przestąpiłam próg, gazety wyślizgnęły się z mojego uścisku i rozsypały po podłodze z cichym szelestem. Syknęłam nerwowo.
O nie, o nie, o nie…
Wypuściłam oddech, panując nad nerwami.
– Dzień dobry – przywitałam się pogodnym tonem.
Mężczyzna siedział na skraju biurka i był pochłonięty rozmową telefoniczną. Czarna koszula opinała jego szerokie ramiona, wsunięta została w ciemne spodnie od garnituru, które otaczał gruby, skórzany pas. Nie mogłam oprzeć się zachwytowi, że ubierał się u Saint Laurenta. Cóż, mój szef miał nienaganny gust.
– Przyniosłam kawę… – zamachałam kubkiem w dłoni, po czym schyliłam się po prasę – …i trzy gazety.
Zwrócił na mnie oczy, były tak ciemne, że ledwie mogłam dostrzec jego źrenice. Wydawał się jeszcze wyższy od brata, bardziej muskularny, a ostre rysy twarzy sugerowały, że był ode mnie starszy.
Zdałam sobie sprawę, że zacisnął mocno zęby, mięśnie na mocno zarysowanej szczęce się napięły, a oczy wwiercały się w moje z lodowatym wyrazem.
– To jakiś żart? – mruknął ponurym tonem.
Nie wiedziałam, czy zwracał się do mnie, czy do osoby po drugiej stronie linii, ale jego ton sprawił, że serce zabiło mi mocniej w piersi.
– Słucham? – rzuciłam zaskoczona.
– Wiem, że mam urodziny, ale to gruba przesada. – Prężnym krokiem zbliżył się do panoramicznych okien, nie szczędząc spojrzenia w moją stronę. – Czy naprawdę musieliście posuwać się tak daleko?
Ogarnęła mnie ulga, gdy zdałam sobie sprawę, że jego gniew nie był skierowany na mnie. Ostrożnie położyłam rzeczy na biurku szefa i ostrożnie cofnęłam się o krok.
– Proszę pana, ja…
– W moim gabinecie stoi pieprzona striptizerka – wycedził rozgniewanym głosem. – Czyj to był pomysł, durnie?
Szczęka sięgnęła mi podłogi, gdy te słowa przecięły powietrze. Serce podeszło mi do gardła, a żołądek ścisnął się w proteście. Rzuciłam przelotne spojrzenie na swoje odbicie, mając nadzieję na odrobinę pocieszenia. Być może nie wyglądałam tak źle, jak uważał. A co, jeśli jednak tak?
– Później się z wami policzę. – W jego głosie pobrzmiewała obietnica zemsty.
Rozłączył się. Rzucił telefon na blat, a całą uwagę skupił na mnie.
– Cokolwiek powiedzieli pani moi bracia, to… – Wskazał na mnie ręką. – To jest po prostu niedopuszczalne. – Wsunął dłonie do kieszeni spodni. – To moje miejsce pracy i nie mogę pozwolić sobie na sprowadzanie striptizerek.
Zakręciło mi się w głowie, gdy próbowałam zrozumieć oskarżenia. Przytłaczający ciężar upokorzenia wywołał ognisty rumieniec na moich policzkach.
– Proszę pana… – Próbowałam wydobyć z siebie głos, gardło ściskało mi się z emocji. – Ale ja nie jestem striptizerką.
Obrzucił mnie spojrzeniem, które niemal wrzeszczało: „nie wkurwiaj mnie”. Zmarszczył brwi, a jego złość rosła z każdą mijającą chwilą.
– Jeszcze gorzej. – W roztargnieniu potarł delikatny zarost ozdabiający jego brodę. – To kim pani jest?
Zbierając całą odwagę, na jaką mogłam się zdobyć, odpowiedziałam:
– Jestem Beverly. – Zawiesiłam na moment głos. – I jestem pana nową asystentką.
1 Systema – rosyjski system walki opracowany z myślą o żołnierzach, jednostkach Specnazu oraz przez agentów specjalnych i agentów ochrony najwyższego szczebla (przyp. aut.).