Bitwa o Skaldę - Roman Runek - ebook

Bitwa o Skaldę ebook

Roman Runek

0,0
12,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Opis serii niezwykle trudnych operacji wojskowych prowadzonych w czasie II wojny światowej przez kanadyjską 1 Armię, w skład której wchodziły jednostki kanadyjskie, brytyjskie i polskie, w celu otwarcia szlaku żeglugowego do Antwerpii, tak aby jej port mógł zostać wykorzystany do zaopatrywania wojsk alianckich w północno-zachodniej Europie. Pod dowództwem gen. Guya Simondsa kampania była prowadzona w północnej Belgii i południowo-zachodniej Holandii od 2 października do 8 listopada 1944 roku.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Zdobyliśmy Antwerpię

Póź­nym wie­czo­rem 30 sierp­nia 1944 roku, na far­mie sto­ją­cej na wschod­nim brzegu Sekwany kilka kilo­me­trów na zachód od mia­steczka Main­ne­ville, dowódca XXX Kor­pusu bry­tyj­skiej 2 Armii, gen. Hor­rocks, wyda­wał roz­kazy do pościgu dowód­com swo­ich dwóch dywi­zji pan­cer­nych. Pod oknem tur­ko­tał sil­nik agre­gatu dostar­cza­ją­cego prąd do żarówki, zwi­sa­ją­cej z sufitu i oświe­tla­ją­cej przy­piętą do ściany mapę. Od strony Main­ne­ville poszcze­ki­wały z rzadka i z daleka krót­kie serie broni maszy­no­wej. Na pół­noc­nym zacho­dzie zachmu­rzone niebo raz po raz pobły­ski­wało czer­wo­nymi łunami, a wiatr niósł bul­go­ta­nie zma­so­wa­nego ognia arty­le­rii. To nacie­rała na pół­noc od Rouen, cią­gle jesz­cze na zachod­nim brzegu Sekwany, kana­dyj­ska 1 Armia.

Żarówka koły­sała się na dłu­gim kablu i po bia­łej ścia­nie bie­gały cie­nie trzech wpa­trzo­nych w mapę gene­ra­łów. Naj­wyż­szy z nich, masywny Hor­rocks, zarówno z wyrazu twa­rzy, jak i ze spo­sobu bycia był podobny raczej do dobro­dusz­nego pro­fe­sora niż do naj­bar­dziej dyna­micz­nego gene­rała bry­tyj­skiej 2 Armii. Hor­rocks prze­ma­wiał zawsze spo­koj­nym i uprzej­mym tonem, nie uży­wa­jąc ni­gdy – w odróż­nie­niu do ame­ry­kań­skiego gen. Fal­tona – nie­przy­zwo­itego żoł­nier­skiego żar­gonu. Ciężko ranny w kam­pa­nii pół­noc­no­afry­kań­skiej i uznany przez leka­rzy za cał­ko­wi­cie nie­zdol­nego do służby, na pierw­szą pro­po­zy­cję Mont­go­mery’ego zamel­do­wał się wprost ze szpi­tal­nego łóżka w Nor­man­dii i objął dowódz­two XXX Kor­pusu.

Już od pierw­szego dnia zyskał u swo­ich pod­wład­nych opi­nię wybit­nego dowódcy i nie­ustra­szo­nego żoł­nie­rza, a co za tym idzie – ich sza­cu­nek, zaufa­nie i omal że nie uwiel­bie­nie.

Oby­dwaj obecni na odpra­wie gene­ra­ło­wie słu­chali więc słów dowódcy kor­pusu jak wyroczni. Byli to: dowódca 11 Dywi­zji Pan­cer­nej, trzy­dzie­sto­ośmio­letni gene­rał Roberts (noszący ze względu na niski wzrost przy­do­mek „Pips”), oraz istot­nie bar­dzo gwar­dyj­ski z wyglądu dowódca dywi­zji pan­cer­nej gwar­dii, gene­rał Adair.

– Wasze dywi­zje – powie­dział Hor­rocks po szcze­gó­ło­wym wska­za­niu na mapie aktu­al­nej sytu­acji wła­snej i nie­przy­ja­ciela – wezmą udział w pościgu, do któ­rego gene­rał Mont­go­mery rzuca całą swoją broń pan­cerną, to jest pięć dywi­zji i pięć samo­dziel­nych bry­gad. Woj­ska te, wdzie­ra­jąc się kli­nami na głę­bo­kie tyły nie­przy­ja­ciela, mają za zada­nie dopro­wa­dzić do osta­tecz­nego roz­kładu hitle­row­skich sił zbroj­nych i jed­no­cze­śnie stwo­rzyć ope­ra­cyjne prze­słanki do szyb­kiego „prze­sko­cze­nia” przez Ren i prze­nie­sie­nia ofen­sywy w kie­runku na Ber­lin. Zada­niem dywi­zji pan­cer­nej gwar­dii – mówiąc to spoj­rzał na Ada­ira – jest zagon w głąb Bel­gii, wyzwo­le­nie Bruk­seli i wyko­rzy­sta­nie powo­dze­nia przez opa­no­wa­nie Louvain. Panu, „Pips” – zwró­cił się z kolei do dru­giego z pod­wład­nych – oddaję dodat­kowo pod roz­kazy samo­dzielną ósmą bry­gadę pan­cerną. Celem zagonu wzmoc­nio­nej w ten spo­sób jede­na­stej dywi­zji pan­cer­nej jest Antwer­pia, któ­rej port jest nie­zbędny dla szyb­kiego zakoń­cze­nia wojny. Dla­tego też ma pan iść naj­krót­szą drogą, przez Amiens, i dążyć do opa­no­wa­nia Antwer­pii przez zasko­cze­nie, aby Niemcy nie zdą­żyli zde­mo­lo­wać portu tak sku­tecz­nie, jak to zro­bili z Cher­bo­ur­giem. Oby­dwie dywi­zje ruszą więc naprzód tej nocy, a w ogóle macie jechać jak wszy­scy dia­bli, wymi­ja­jąc poważ­niej­sze opory i nie zwra­ca­jąc uwagi na to, co zosta­wia­cie za sobą i na skrzy­dłach. Szyb­kość, szyb­kość i tylko szyb­kość może zde­cy­do­wać o powo­dze­niu!

Hor­rocks uzu­peł­nił swój roz­kaz infor­ma­cjami o sąsia­dach, o dywi­zjach pie­choty, które wyru­szą szla­kami prze­tar­tymi przez zagony pan­cerne, wyzna­czył linie roz­gra­ni­cze­nia mię­dzy dywi­zjami i po sakra­men­tal­nym: „czy są pyta­nia?” poże­gnał oby­dwu gene­ra­łów rów­nie sakra­men­tal­nym angiel­skim: „good hun­ting” („pomyśl­nych łowów”).

Dywi­zje pan­cerne wyko­nały roz­kaz gene­rała Hor­rocksa moż­li­wie naj­do­słow­niej i poje­chały od Sekwany „jak wszy­scy dia­bli” do tego stop­nia, że już wie­czo­rem 3 wrze­śnia gwar­dzi­ści try­um­fal­nie wkro­czyli do opusz­czo­nej przez prze­ciw­nika sto­licy Bel­gii i 4 wrze­śnia byli w Louvain, opóź­niani w mar­szu głów­nie przez roz­en­tu­zja­zmo­wane tłumy miesz­kań­ców Bruk­seli.

Wie­czo­rem 3 wrze­śnia 11 Dywi­zja pan­cerna zatrzy­mała się na krótki odpo­czy­nek w Alost, 24 kilo­me­try na pół­nocny zachód od Bruk­seli. Rano 4 wrze­śnia czo­łowy pułk pan­cerny, po prze­ła­ma­niu nie­znacz­nego oporu na ostat­nim moście pomię­dzy Mali­nes a Antwer­pią, wkro­czył na jej przed­mie­ścia. W godzi­nach połu­dnio­wych czołgi bry­gad pan­cernych prze­ci­skały się już uli­cami Antwer­pii przez wita­jące je tłumy, pod­czas gdy bry­gada strze­lecka z naj­więk­szym pośpie­chem roz­wi­jała się w skom­pli­ko­wa­nym labi­ryn­cie nabrzeży, kana­łów, doków, śluz i maga­zy­nów dru­giego co do wiel­ko­ści portu w Euro­pie, obsa­dza­jąc klu­czowe punkty i obiekty.

11 Dywi­zję pan­cerną dzie­liła w tym momen­cie od Sekwany prze­strzeń 400 kilo­me­trów, prze­by­tych w ciągu pię­ciu dób. Marsz ten odby­wał się co prawda wobec spo­ra­dycz­nych tylko i z łatwo­ścią likwi­do­wa­nych opo­rów nie­przy­ja­ciela, tym nie­mniej wyma­gał nie­ustan­nej czuj­no­ści mani­fe­sto­wa­nej od czasu do czasu seriami kara­bi­nów maszy­no­wych, strza­łem działa czoł­go­wego, roz­bra­ja­niem zami­no­wa­nego terenu czy… wyłu­ska­niem spo­mię­dzy samo­cho­dów wła­snej kolumny nie­miec­kiego gene­rała. Tak się bowiem wyda­rzyło z gene­ra­łem Eber­ba­chem, który we dwo­rze pod Amiens objął przed godziną funk­cję dowódcy nie­miec­kiej 7 Armii i – usi­łu­jąc wymknąć się z potrza­sku – zna­lazł się w swoim volks­wa­ge­nie w środku kolumny angiel­skiej, gdzie został roz­po­znany i na pierw­szym postoju wzięty do nie­woli.

O Antwer­pii nie można powie­dzieć tego samego co o Bruk­seli, jakoby została wyzwo­lona bez walki. Poza krót­kim bojem sto­czo­nym przez 3 pułk pan­cerny przed wej­ściem do mia­sta przy­szło jesz­cze roz­wi­nąć całą 29 Bry­gadę Pan­cerną dla zła­ma­nia oporu, jaki zor­ga­ni­zo­wało kil­ku­set żoł­nie­rzy nie­miec­kich w wiel­kim parku miej­skim w pół­noc­nej czę­ści mia­sta. Bój o park trwał parę godzin, ponadto zaś izo­lo­wane grupy hitle­row­ców bro­niły się jesz­cze na pół­noc­nych przed­mie­ściach. Oczysz­cza­nie Antwer­pii trwało do 6 wrze­śnia włącz­nie; tego dnia ata­ku­jące oddziały dywi­zji dotarły do Kanału Alberta, oddzie­la­ją­cego Antwer­pię od przed­mie­ścia Merk­sem. Pół­nocny brzeg kanału był przez Niem­ców dość słabo obsa­dzony, ale Anglicy nie pró­bo­wali go for­so­wać, bo nie mieli takiego roz­kazu. Antwer­pia została zdo­byta, gene­rał Hor­rocks, który przy­był do mia­sta w ślad za dywi­zją, cał­ko­wi­cie akcep­to­wał decy­zję gene­rała Robertsa, który posta­no­wił: utrzy­mać stycz­ność nad Kana­łem Alberta, ubez­pie­czyć mia­sto, a nade wszystko dać wypo­cząć swoim prze­mę­czo­nym żoł­nie­rzom.

Dzia­ła­nie dywi­zji było uwień­czone takim suk­ce­sem, jakiego nie mógł prze­wi­dzieć naj­więk­szy nawet opty­mi­sta: port Antwer­pii wpadł w ręce 11 Dywi­zji Pan­cer­nej nie­usz­ko­dzony nawet w naj­mniej­szym stop­niu, gotowy w każ­dej chwili do przy­ję­cia i roz­ła­do­wa­nia trans­por­tow­ców z zaopa­trze­niem bojo­wym i z woj­skami.

Osią­gnię­cie to było zasługą dwóch grup ludzi. Na pierw­szym miej­scu należy wymie­nić orga­ni­za­cję bel­gij­skiego Ruchu Oporu, która już od dawna zapla­no­wała cały zespół bojo­wych i tech­nicz­nych przed­się­wzięć, zmie­rza­ją­cych do prze­ka­za­nia sprzy­mie­rzo­nym portu w sta­nie peł­nej spraw­no­ści. Orga­ni­za­cja ta swoją część zada­nia wypeł­niła bez reszty. Pozo­stała część zasługi spada na… Niem­ców.

Oto w momen­cie zakoń­cze­nia boju o park przed gene­ra­łem Robert­sem zaha­mo­wał z wiel­kim piskiem jeep, z któ­rego wysko­czył roz­pro­mie­niony porucz­nik 23 pułku huza­rów i z pisto­le­tem w ręku przy­pro­wa­dził do dowódcy dywi­zji oka­za­łego jeńca, wygo­lo­nego, wypra­so­wa­nego, w mono­klu i w peł­nej kra­sie gene­ral­skiej pur­pury na koł­nie­rzyku, na spodniach i pod­szewce, z Krzy­żem Żela­znym pod szyją. Był to komen­dant gar­ni­zonu Antwer­pii, gene­rał hra­bia von Stol­berg, który naj­pierw z god­no­ścią zasa­lu­to­wał małemu, zadzior­nemu Robert­sowi, a następ­nie – widać wszystko mu się pomy­liło – wystą­pił z prze­mó­wie­niem, w któ­rym pra­wie prze­pra­szał za to, że nie zdo­łał zde­mo­lo­wać portu.

– Wszystko było bar­dzo sta­ran­nie przy­go­to­wane – pero­ro­wał – ale pano­wie zbyt szybko tu przy­je­chali. Poza tym bar­dzo mi prze­szko­dzili ci zdrajcy, Bel­go­wie, z jakichś tam taj­nych orga­ni­za­cji.

– Sorry – odpo­wie­dział Roberts – ale śpie­szy­li­śmy się wła­śnie po to, żeby panu prze­szko­dzić w wyko­na­niu jego obo­wiąz­ków. Pro­szę ponadto, aby się pan brzydko nie wyra­żał o naszych sprzy­mie­rzeń­cach bel­gij­skich. O swój los może pan być spo­kojny. Gwa­ran­tuję, że nie będzie się pan musiał ni­gdy tłu­ma­czyć przed Hitle­rem. Zakła­dam się, że pań­ski Führer nie prze­żyje końca wojny. – I do żan­darma: – Odpro­wa­dzić!

Ogó­łem w Antwer­pii wzięto około 6 tysięcy jeń­ców, z któ­rych więk­szość sta­no­wili prze­są­cza­jący się przez mia­sto nie­zor­ga­ni­zo­wani ucie­ki­nie­rzy. Warto wspo­mnieć przy tej oka­zji o pew­nej dość zabaw­nej histo­ryjce. Oto sier­żant, który przy­pro­wa­dził dużą grupę hitle­row­ców, zapy­tał ofi­cera sztabu, gdzie jest punkt zbiórki jeń­ców. Trzeba trafu, że po angiel­sku taki punkt nazywa się „cage”, co zna­czy rów­nież „klatka”, zaś roz­mowa toczyła się na skraju przy­le­ga­ją­cego do parku ogrodu zoo­lo­gicz­nego. Wszyst­kie klatki były już od dawna próżne, zapy­tany ofi­cer wska­zał więc odru­chowo na opu­sto­szałe ZOO i powie­dział:

– Tam jest mnó­stwo bar­dzo odpo­wied­nich kla­tek.

Od tej chwili zarówno jeń­ców, jak też wyła­py­wa­nych dość masowo przez patrole Ruchu Oporu kola­bo­ran­tów, prze­trzy­my­wano przez parę dni w klat­kach po tygry­sach i wil­kach pod strażą „bia­łej bry­gady”, czyli żoł­nie­rzy bel­gij­skiego Ruchu Oporu umun­du­ro­wa­nych w białe kom­bi­ne­zony.

Gene­rał Roberts był nie­zmier­nie zado­wo­lony, że jego dywi­zja tak sku­tecz­nie wyko­nała posta­wione przed nią zada­nia. 6 wrze­śnia zło­żył try­um­falny mel­du­nek, że mocno trzyma w ręku zarówno mia­sto, jak i cał­ko­wi­cie sprawny olbrzymi port, po czym ocze­ki­wał nie­cier­pli­wie, kiedy u wej­ścia do portu zagrają syreny pierw­szego wpły­wa­ją­cego kon­woju trans­por­tow­ców. Jest to zupeł­nie nie­zro­zu­miałe, ale gene­rał Roberts nie zechciał nawet rzu­cić okiem na mapę, co pozwo­li­łoby mu od razu zorien­to­wać się, że samo tylko zdo­by­cie Antwer­pii nie ozna­cza wcale moż­li­wo­ści wyko­rzy­sta­nia jej portu. Mia­sto leży bowiem w głębi lądu, a droga do portu pro­wa­dzi przez bli­sko stu­ki­lo­me­trowy szlak wodny, utwo­rzony przez ujście Skaldy. W ist­nie­ją­cej wów­czas sytu­acji, kiedy oby­dwa obrzeża tej drogi wod­nej były obsa­dzone przez hitle­row­ców, nawet poje­dyn­czy kajak nie mógłby wpły­nąć z morza do Antwer­pii.

Można zna­leźć dla gene­rała Robertsa oko­licz­no­ści łago­dzące: obsa­dze­nie ujścia Skaldy nie było jego zmar­twie­niem z chwilą, gdy wyko­nał żąda­nie posta­wione mu jesz­cze nad Sekwaną i gdy dowódca kor­pusu zgo­dził się na wypo­czy­nek 11 Dywi­zji Pan­cer­nej w Antwer­pii.

Znacz­nie więk­sze zdu­mie­nie budzi postawa tegoż dowódcy kor­pusu. W tym miej­scu odwo­łamy się do słów samego gene­rała Hor­rocksa, zapi­sa­nych z prze­dziwną szcze­ro­ścią w jego pamięt­niku:

„Mam taką wymówkę, że moją uwagę pochła­niał cał­ko­wi­cie Ren, a wszystko inne miało zna­cze­nie dru­go­rzędne. Nie przy­szło mi w ogóle do głowy, że… nie można będzie wyko­rzy­stać portu Antwer­pii do momentu wypę­dze­nia Niem­ców z oby­dwu obrzeży Skaldy. Napo­leon z pew­no­ścią by o tym pomy­ślał, ale Hor­rocks tego nie zro­bił”.

Gene­rał Hor­rocks nie był naj­wyż­szą instan­cją na oma­wia­nym tu teatrze dzia­łań, wobec czego rolę Napo­le­ona powinni byli ode­grać w sto­sunku do niego jego prze­ło­żeni.

Stwier­dzić należy, że powstrzy­ma­nie dzia­łań zaczep­nych pod Antwer­pią z chwilą, gdy dywi­zja Robertsa sta­nęła tam na odpo­czy­nek, rów­nało się prze­ga­pie­niu histo­rycz­nej spo­sob­no­ści do łatwego i „taniego” otwar­cia drogi wod­nej do jej portu. Wła­śnie w okre­sie od 4 do 7 wrze­śnia nie­miec­kie siły znaj­do­wały się w sta­nie naj­głęb­szej fizycz­nej i moral­nej dez­in­te­gra­cji. Od 7 wrze­śnia krzywa bojo­wego poten­cjału hitle­row­skiego na Zacho­dzie zaczęła się ponow­nie wspi­nać ku górze.

Ujście Skaldy czy „Skok na Ren”?

Uwagę gene­rała Hor­rocksa „pochła­niał cał­ko­wi­cie Ren, a wszystko inne miało zna­cze­nie dru­go­rzędne”. Pod­kreślmy, że z Antwer­pią włącz­nie. Zafa­scy­no­wa­nie Renem było prze­ja­wem abso­lut­nej lojal­no­ści dowódcy XXX Kor­pusu wobec jego prze­ło­żo­nego, feld­mar­szałka Mont­go­mery’ego. Pomię­dzy Mont­go­merym – dowódcą 21 Grupy Armii – a Hor­rock­sem stał jesz­cze dowódca bry­tyj­skiej 2 Armii, gene­rał Demp­sey. Mont­go­mery umiał jed­nak prze­ko­nać pod­le­głych mu dowód­ców do swo­ich pla­nów tak dalece, że przyj­mo­wali je za swoje wła­sne. Odno­siło się to przede wszyst­kim do gene­rałów bry­tyj­skiej 2 Armii, któ­rej Mont­go­mery poświę­cał nie­mal całość swo­jego zain­te­re­so­wa­nia. Z takiego stylu dowo­dze­nia wyni­kało stałe ogra­ni­cze­nie swo­body dzia­ła­nia gene­rała Demp­seya, któ­remu feld­mar­sza­łek udzie­lał nie­zmier­nie szcze­gó­ło­wych wska­zó­wek wyko­naw­czych. Czę­sto też wkra­czał w jego kom­pe­ten­cje. Gene­rał Demp­sey – były uczeń Mont­go­mery’ego z Aka­de­mii Sztabu Gene­ral­nego – zno­sił tę sytu­ację z god­no­ścią, ale i rezy­gna­cją.

Taki układ miał rów­nież kon­se­kwen­cje w sto­sunku do pozo­sta­łego związku ope­ra­cyj­nego, wcho­dzą­cego w skład 21 Grupy Armii, to jest kana­dyj­skiej 1 Armii. Kon­se­kwen­cją pozy­tywną była duża swo­boda pro­wa­dze­nia ope­ra­cji, jaką dys­po­no­wał dowódca tej armii, gene­rał Cre­rar. Gene­rał ten wyka­zy­wał zresztą wobec Mont­go­mery’ego znacz­nie więk­szy sto­pień nie­za­leż­no­ści, przede wszyst­kim z tego powodu, że wcale nie był zbyt gorą­cym wiel­bi­cie­lem swego prze­ło­żo­nego. Ponadto, jako naj­wyż­szy stop­niem gene­rał kana­dyj­ski, mający prawo bez­po­śred­niego odwo­ły­wa­nia się do swego rządu, uwa­żał się nie tylko za dowódcę armii, ale rów­nież za rodzaj naczel­nego dowódcy kana­dyj­skich wojsk lądo­wych. Był więc trud­niej­szym pod­wład­nym od Demp­seya, co wsze­lako nie zna­czy, że jed­no­cze­śnie mniej lojal­nym i zdy­scy­pli­no­wa­nym.

Ujemną kon­se­kwen­cją stało się nie­zmienne, trwa­jące od początku do końca wojny, spy­cha­nie kana­dyj­skiej 1 Armii do roli kop­ciuszka. Zawsze skła­dało się tak, że Kana­dyj­czycy musieli wal­czyć w naj­trud­niej­szym tere­nie, pozba­wio­nym zna­czą­cych nazw geo­gra­ficz­nych (które – wydru­ko­wane wytłusz­czo­nym dru­kiem w komu­ni­ka­tach wojen­nych – wzbu­dza­łyby entu­zjazm milio­nów czy­tel­ni­ków i budo­wały popu­lar­ność gene­rała Cre­rara i jego armii), i w naj­trud­niej­szych warun­kach tak­tycz­nych.

Jaskrawą ilu­stra­cję takiego sto­sunku feld­mar­szałka do oby­dwu jego armii sta­nowi rola wyzna­czona każ­dej z nich w bitwie sto­czo­nej przez 21 Grupę Armii nad Skaldą, Mozą i Renem w okre­sie mię­dzy 17 wrze­śnia a 9 listo­pada 1944 roku.

Osta­teczna kon­cep­cja tej bitwy powstała w wyniku kom­pro­misu pomię­dzy dwoma gene­ra­łami, repre­zen­tu­ją­cymi prze­ciw­stawne poglądy na temat spo­sobu dal­szego pro­wa­dze­nia kam­pa­nii po znacz­nym zwy­cię­stwie, odnie­sio­nym przez sprzy­mie­rzo­nych w trwa­ją­cej przez trzy mie­siące bitwie w Nor­man­dii. Owi dwaj gene­ra­ło­wie to: Naczelny Dowódca eks­pe­dy­cyj­nych sił zbroj­nych sprzy­mie­rzo­nych w Euro­pie Zachod­niej, ame­ry­kań­ski gene­rał D.D. Eisen­ho­wer, oraz dowódca bry­tyj­skiej 21 Grupy Armii, gene­rał (a od 1 wrze­śnia feld­mar­sza­łek) B.L. Mont­go­mery.

Gene­rał Eisen­ho­wer miał pod swo­imi roz­ka­zami trzech dowód­ców grup armii (nie mówiąc już o dowód­cach lot­nic­twa i mary­narki wojen­nej). Mont­go­mery nacie­rał na pół­noc­nym skrzy­dle. W środ­ko­wym pasie ame­ry­kań­ską 12 Grupą Armii dowo­dził oczy­wi­ście Ame­ry­ka­nin, gene­rał O. Bra­dley. Na połu­dniowe skrzy­dło w pierw­szych dniach wrze­śnia nad­cią­gnęła spod Tulonu i Mar­sy­lii ame­ry­kań­sko-fran­cu­ska 6 Grupa Armii pod dowódz­twem ame­ry­kań­skiego gene­rała J. Deversa.

Sto­sunki Eisen­ho­wera z jego ame­ry­kań­skimi pod­wład­nymi były cał­ko­wi­cie nor­malne i pra­wi­dłowe w ukła­dzie: prze­ło­żony i pod­władni tej samej naro­do­wo­ści, zawo­dowi żoł­nie­rze tych samych sił zbroj­nych, wycho­wan­ko­wie tej samej szkoły.

Zupeł­nie ina­czej przed­sta­wiała się sprawa z Mont­go­me­rym, i to zarówno z uwagi na oko­licz­no­ści obiek­tywne, jak i cechy oso­bo­wo­ści feld­mar­szałka.

Przede wszyst­kim Mont­go­mery, jeden z trzech teo­re­tycz­nie rów­no­rzęd­nych dowód­ców grup armii, był dla Eisen­ho­wera obco­kra­jow­cem, a przy tym (tro­chę tak jak Cre­rar w sto­sunku do Mont­go­mery’ego) naj­wyż­szym dowódcą wojsk lądo­wych bry­tyj­skiego Com­mon­we­al­thu w Euro­pie Zachod­niej. Sto­su­nek pod­le­gło­ści Anglika kom­pli­ko­wał ponadto nało­żony na niego usta­wowy obo­wią­zek skła­da­nia mel­dun­ków bry­tyj­skiemu komi­te­towi sze­fów szta­bów. Poza tym wszyst­kim Mont­go­mery cho­dził już wów­czas w glo­rii zwy­cięzcy spod El-Ala­mein, był nie­sły­cha­nie popu­larny wśród spo­łe­czeń­stwa bry­tyj­skiego, uwa­żany za boha­tera naro­do­wego.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki