Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pewien człowiek o nazwisku Berg, które zmienił na Greb, przyjechał do nadmorskiego miasteczka, żeby zabić ojca…
– tak zaczyna się debiutancka powieść Ann Quin, arcydzieło brytyjskiej powojennej prozy awangardowej. Berg jest jednocześnie czarną komedią, dramatem psychologicznym, thrillerem i erotykiem, jak też śmiałą próbą reinterpretacji mitu o Edypie. Historia Alistaira Berga – pełnego sprzeczności mężczyzny, który nie potrafi uporać się z przeszłością ani uwolnić spod wpływu nieobecnego w jego życiu ojca, a także matki, której słowa mieszają mu szmery w głowie – podąża w najmniej spodziewanych kierunkach. To proza duszna od zapachu słodyczy, toniku do włosów i mokrego futra, jej język, gęsty i plastyczny, oscyluje między kunsztowną metaforą a niewyszukanym żartem.
Powieść Quin dryfuje, niesiona nonsensownym humorem oraz ciemnymi nurtami wyobraźni.
O autorce
Ann Quin (1936–1973) – brytyjska pisarka awangardowa, autorka powieści Berg (1964), Three (1966), Passages (1969) i Tripticks (1972). Urodziła się w Brighton, w rodzinie robotniczej. Po ukończeniu szkoły pracowała jako stenotypistka w kancelarii adwokackiej, a następnie jako sekretarka i lektorka w agencji wydawniczej. Na początku lat sześćdziesiątych przeniosła się do Londynu, gdzie poznała m.in. B.S. Johnsona, Alana Burnsa, Evę Figes oraz innych twórców pozostających pod wpływem pisarstwa Jamesa Joyce’a, Samuela Becketta i dzieł z nurtu nouveau roman. Debiutancka powieść Quin została bardzo dobrze przyjęta, a autorkę okrzyknięto nowym głosem brytyjskiej klasy robotniczej. Quin zmarła w niejasnych okolicznościach, utonęła nieopodal mola Brighton Palace.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 218
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Matce
Pewien człowiek o nazwisku Berg, które zmienił na Greb, przyjechał do nadmorskiego miasteczka, żeby zabić ojca...
Okno pokryte posezonową mgiełką. Ponad morzem, nad miasteczkiem, jakieś ciało turla się na trzeszczącym łóżku: ryba bez płetw, o płaskim łbie i białych łuskach, uwięziona w pokoju z wejściem z korytarza – w obszarze rzadko kiedy tkniętym promieniami słońca – Alistair Berg, specjalista od regeneracji włosów, o zakręconych, błoniastych palcach u stóp, rozpięty między sercem a zegarem, pogryza coś w półmroku, a z sali tanecznej naprzeciwko dochodzi go śmiech. Mam tam znów pójść, wybrać następną? I tuzin by mi nie starczył; pocieszenie w samogwałcie, z gałęzi umysłu zwisają pornograficzne obrazki. POSZUKIWANY na szybki numerek jeden rozśpiewany kociak, błyskotliwy, beztroski, wszystko inne bez znaczenia. Tydzień w obcym miasteczku, a jednak trudno mówić o postępie – do staruszka nawet się nie zbliżyłem, po tych długich latach obietnice, plany, napędzany wyobraźnią pościg, nadal nic nie ruszyło z miejsca, jak wczorajszy sen. Cienkie ostrze noża, które przecięłoby oddzielające mnie od nich przepierzenie. O, tak, widziałem cię z nią – z tą, która dzieli teraz z tobą życie, pieści cię, śmieje się lub przez ciebie płacze. Spotkanie na schodach, z początku wrogie spojrzenia, trzeci dzień: ukłon odwzajemniony. Nowy lokator, pokażmy mu naszą najlepszą stronę. Dzień dobry, miłego dnia życzę. Dobry wieczór, zimno dziś, prawda? Jego ramię złączone z jej ramieniem. Gdy go mijali, Berg kiwnął głową, uśmiechnął się lekko, tym tajemniczym uśmiechem osoby, która życzyłaby sobie, by nikt się do niej nadmiernie nie zbliżał i nie dopytywał o tożsamość. Potem ich śmiech powracał jak bumerang, burzył ściany budynku, wyważał drzwi; a jeszcze później przepierzenie zaczynało drgać, gdy on kroczył tam i z powrotem po wąskim paśmie dywanu między szafą a łóżkiem, od czasu do czasu rzucając wzrokiem na lustrzane odbicie smukłego łuku, które podjęło się reprezentować jego usta. Spod materaca Berg wyciągnął gazetę, pokrytą plamami po piwie, i spojrzał na zdjęcie.
Och, to on Aly, nie rozpoznałabym twojego nieszczęsnego ojca? Serce zaczęło mi bić, bo po tylu latach dziwne, że tak bez żadnego słowa, i oto tu jest, jakby powstał z martwych. A ta kobieta, ta przy nim Aly, jak myślisz, kim ona jest?
Wcześniej zauważył ramię obejmujące kruchą szyję; kochanka ojca czy tylko przyjaciółka? Mało prawdopodobne, bo – no, na zdjęciu widać, że ich związek ma romantyczny charakter. Już wie. Nie potrzebował dużo czasu, by wkraść się do tego samego domu, wynająć sąsiedni pokój, zamieszkać za ścianą. Tak, miał szczęście, wszystko znalazło się na swoim miejscu. Żaden problem z przyjęciem tego, że rozwój zdarzeń, w rezultacie uporczywego działania przypadku i porządku, powinien teraz spowolnić?
Tymczasem dowiedział się, jak żyją, jak razem spędzają czas. Dziś dodatkowy trop: list na stoliku w hallu, zaadresowany do pani Judith Goldstein, pokój 19; gdzie więc pan Goldstein – sto stóp pod ziemią? A może dwadzieścia stóp stąd, jeszcze jedna osoba, którą również zdradzono, która knuje i drapie za inną ścianą? Berg wsunął wycinek gazety pod materac i usiadł na krawędzi łóżka, głowę odchylił z powodu zaćmienia, które spadło na pokój, na zmiętą pościel i niedającą się zamknąć komodę; na niedomknięte drzwi do szafy, na nadkruszony emaliowany czajniczek z wyblakłymi błękitnymi kwiatkami; na tapetę, która kłóciła się ze wszystkim w tym pokoju; na brudne naczynia z rana i pół bochenka ciemnego chleba – mnisi kaptur – który przysiadł na bladożółtej ceratce; na pasiaste spodnie na krześle obitym różowym chintzem; na kalesony i siatkowe podkoszulki; na skrzynkę z butelkami, perukami, broszurami: KUP NAJLEPSZY TONIK DO WŁOSÓW BERGA, DOSKONAŁY SPOSÓB NA PODSTĘPNĄ DALILĘ: W CIĄGU DWÓCH MIESIĘCY PRZEISTOCZYSZ SIĘ W NOWEGO CZŁOWIEKA. Przy łóżku, w starannej kupce, listy od Edith Berg, bezgranicznie oddanej swojemu jedynemu synowi.
Och Aly, nie podoba mi się, że idziesz się z nim zobaczyć. To z pewnością nie jest właściwy sposób postępowania, chodzi mi o to, że on cię wcale nie pozna, a co dopiero uzna po tylu długich latach.
Przez szczelinę w zasłonie, efekt pracy jednego brudnego palca, rozszerzonej na tyle, by przecisnął się pająk, Berg oglądał oświetlony pałac po drugiej stronie ulicy, rozjaśniający solidne wiktoriańskie budynki, otoczone zaparkowanymi pojazdami. Po prawej – trójkątny skwer kościelnego dziedzińca; być może stąd właśnie brał się zapach spalenizny, który co wieczór nawiedzał jego pokój; jeśli w szczelinach były skrawki papieru, a on pamiętał, by zamknąć okno, swąd się tu nie dostawał. Zaciągnął okno do samego dołu i napawał się widokiem par, które wchodziły do sali tanecznej. Pewnego dnia przeszedł na drugą stronę i sprowadził rozchichotaną cizię, trzepotała rękoma, terkotała języczkiem, tuptała stópkami, aż popadł w niemoc i przepraszał, że żyje, suszona figa w klejących się dłoniach. Cóż, niezły z ciebie, muszę przyznać, gość, żeś mnie tu ściągnął, no, mówże, czego dusza pragnie, ale co to, chlipiesz, och, dupa w troki i do mamuśki? Jezuniu, czekaj, aż im opowiem, co mnie dziś u ciebie spotkało, skisną ze śmiechu. Ach, żeby ktoś mnie wytrzebił; ostrzygł kędziory łonowe. To jakby bawić się lalką, wynurzyć się z wanny, różowa jujuba, latarnia morska, na zewnątrz skały wznoszące się w jednym ciele, z którego dobyły się larwy, najechały jego długie noce, wypełzły z zapieczętowanych murów, poupadały w zagnieceniach prześcieradeł. A dalej wyblakłe wspomnienie posiwiałej twarzy, która okiem łypie, a którą ktoś spuścił na sznurku, by całowała... – a na pewno nie po to, by cię udusić? Dzwoni Edith, tłumione śmieszki z Doreen; chęć wielka, by dokądś pójść, jak to się stało, szczyt, na jej nową szkarłatną sukienkę polał się złoty deszcz. Później wuj Billy, w domu na zwolnieniu, ululany, przesiąknięty potem i tytoniem, wciąga cię na kolana; całowanie to tabu, właśnie się dowiedziałeś, to brudne, tego się nie robi, za tym idą jeszcze okropniejsze rzeczy. Jak nagie fotki, które Nicky i Bert wklejali do swoich świętych książeczek, dając ulgę cierpiącej waginie panny Hill; uosobienie staropanieństwa, i ta jej sadystyczna fascynacja tyłeczkami chłopców. Alistairze Berg, chodź no tu, pochyl się, o!
Ciemno, gra radio. W środku coś drgnęło – dziecko mamrocące we śnie. Ćma wpadła na ścianę, na drzwi, w światło. Palce Berga pobłądziły, zatrzymały się na chwilę przy kontakcie. Ćma zaskwierczała na żarówce i – już bez skrzydeł – spadła. Schody zatrzeszczały, czy to staruszek, sam jeden? Berg wyłączył światło, otworzył lekko drzwi. Zapalił zapałkę i czekał, nieświadomy, że płomień liże mu palce. Jakiś ruch nieopodal, a potem kobiecy głos. Wkrótce pojawiła się Judith, wchodząc po omacku, trzymając się ścian półpiętra. Berg usłyszał brzęk kluczy, skrzypnięcie otwieranych, zamykanych drzwi.
Była, nie ma wątpliwości, dużo młodsza niż jego ojciec, atrakcyjna, pomyślał, w pewien sztuczny sposób, ale komu by się chciało wnikać w to, co kobieta ma pod powierzchnią? Co ją przyciągnęło do staruszka, z pewnością nie pieniądze, praktycznie rzecz biorąc, żył z niej i dzięki niej. Jakaś odmiana wzajemnej perwersji? Ale ich życie seksualne nie ciekawiło go wcale, przynajmniej nie w tej chwili; niech więc interpretacja ich związku pozostanie otwarta.
Przyjdzie taki wieczór, że będzie się musiał przedstawić, zaproponować drinka, a ojciec z tej propozycji nie omieszka skorzystać; każdej nocy staruszek potykał się na schodach, niosły się za nim głosy, przez godzinę lub dłużej, potem skrzypienie łóżka trwające godzinami, dosłownie godzinami, gdy zagrzebywał się w pościeli.
Ziewnął, przeciągnął się; muzyka go rozproszyła, podszedł do okna. Mikroskopowe oko wpatrzone w scenerię niepoddającą się zmianie, może z wyjątkiem pogody. Młodziaki nonszalancko wychylały się z okien, za nimi można było zobaczyć wijące się kształty par, a Berg, jakby był pępowiną, rozwiesił się na splotach ich ramion i nóg. Jedno oko, potem dwoje, wpatrywało się z tamtej strony. Zaciągnął zasłony, oparł się o ścianę, krztusząc się papierosem. Uspokoił się stopniowo, przycisnął twarz do okna. Kolejne oko patrzyło jakby przez teleskop, jakiś czas nie dawał za wygraną, w końcu sobie odpuścił. Stanął twarzą do pokoju. Po co popadać w takie stany tylko z tego powodu, że ktoś go zauważył, przecież to jasne, że nie ma się czego bać, czego wstydzić? Rozsunął zasłony, światła zawirowały w każdym i na każdym dostępnym przedmiocie, gorączkowo szukając czegoś, o czym się słyszało, ale czego nie można było zobaczyć. Berg trwał w tym świetlnym strumieniu, próbując nie ujawniać wewnętrznego poruszenia ani nie odsłaniać ostatecznej wersji swojego planu: przestrzegać reguł i zasad wybranej do odegrania roli; dokument oddany, przypieczętowany. Czytelny podpis imieniem i nazwiskiem ALISTAIR CHARLES HUMPHREY BERG; urodzony trzeciego trzeciego tysiąc dziewięćset trzydziestego pierwszego. Zawód ojca: dżentelmen nieznanego pochodzenia, łajdak pierwszej klasy. Matka: dama niezrównanej miary, genialna matka...
Teraz, kiedy wyszedłeś z wojska Aly, będziesz musiał znaleźć jakąś robotę.
W wieku lat siedemnastu odkrył, że jest bezpłodny, potem – po kryjomu – zastrzyki: przypadłość nieuleczalna. Ale pomyśl o tych, którzy wypełniają swoje obowiązki, i co? Był jednym ze szczęściarzy, niech się cieszy z każdego drobnego aktu łaski, przynajmniej nie jest impotentem.
Cóż mój chłopcze jakie plany, czy myślałeś kontynuować rodzinną tradycję, to znaczy pójść śladem ojca, a może jakiś urząd państwowy – tam nie umrzesz z głodu, wiesz o tym, prawda?
Bez dwóch zdań, jak tylko znajdziesz się w aktach, z numerem, z pełną dokumentacją, nigdy cię nie zapomnimy. Zyskać poważanie, to zawsze było dla Edith czymś bardzo ważnym, oczekiwała, że będzie porządnym, solidnie pracującym obywatelem.
Widzisz Aly, nigdy nie miałam tego, co w życiu najlepsze. Nie spodziewam się, to oczywiste, że mnie zrozumiesz, ale tego, czego mi brakowało, chciałabym by tobie nie zabrakło.
Umęczone miny, kaszel, bywa, że przez noc, przez weekendy; staranne golenie, tępe ostrza, przyjemność, jaką czerpała z przykładania kulek z waty.
Aly, kiedy znów przyjedziesz? Teraz gdy wiesz, że to kłamstwo, po prostu się zastanawiam, bo chciałabym wiedzieć, ale masz swoje życie, nie stanę ci na przeszkodzie.
Twarzą w twarz, naprzeciw niej, zarumienionej od szyi w górę, gdy jej ręce trzepoczą; wyblakły blask urodzinowej broszki, kupionej za oszczędności, w klapie jej sztucznego futra, zżarta rdzą szpilka, która zahacza o szyję; oczy połyskliwe od łez, wstrzymany wdech, póki para z lokomotywy nie zejdzie się z dryfującymi na Zachód chmurami. Mrużąc oczy, Berg położył się na plecach; fale jazzu, albo wolny walc, gromadziły się w nekropolii komórek jak wyglancowane paciorki, wystarczy raz pociągnąć, dokąd się poturlają? Widzisz, gdybym zaczął wyjaśniać – nie, to nie ma sensu, skąd ten ciągły upór, by naoliwić sumienie?
Czas pozbawiony dla ciebie znaczenia, gdy poznajesz tajemnicze regiony gór, jezior, dżungli na całym terytorium zmierzwionej pościeli. Przeciągam swoje oko przez dziurkę od klucza, na sznurku, na którym dni idą do oclenia; myśli to kręte tory poza kontrolą.
Nanizać doświadczenie na nić wyobraźni, zagrać fikcyjne role albo wybrać patowy kompromis. Pod parasolem tej konfabulacji zbiera się tajemna armia, pokonując tych, którzy grasują po rusztowaniach z porównań. A mimo to nadal tu przychodzą i straszą swoimi bladymi dylematami i pełnym urazy spojrzeniem. Nie miałeś już wtedy nic do ofiarowania, oprócz widzianego kiedyś wirującego bączka albo niebieskiego wiatraczka, przedmiotu czci. Idea i obraz zestawione ze sobą wirują między mitem a racjonalnością, osobliwe lata spędzone pod odpowiednim kątem; jeśli sięgnę daleko, jeszcze dalej, czy mogę mieć pewność, że odzyskam formułę wykraczającą poza zwyczajowe działania? Jakże prosto byłoby zejść ostatecznie na bok, pozwalając, by reszta mogła uzyskać rozgrzeszenie. Pamiętaj jednak, społeczeństwo nic nie jest ci winne, dlatego odebranie sobie życia nie jest właściwą reakcją, żadną rekompensatą za urazę, no i skąd bym wiedział, że przyniosło wolność? Pamiętaj huśtawki, strzelnice, koniki na karuzeli; skołowane, pogubione, lepkie paluszki na bezdomnym kocie, martwym droździe, osłupiałym króliku; pęki chabrów rozsiane na witrażach; maki na żniwnych polach, pierwszy, drugi, a może trzeci pocałunek, złożony nie na ustach, w stogu siana; drobiące szczury, całusy zapisane kredą na parkowych ławeczkach: dostałem najwięcej. Dni słońca i zapachu domowych wypieków, karmelu, spadłych jabłek; głowa Edith z aureolą na tle okna w zbombardowanej przybudówce. Kopiesz, wspinasz się, ubierasz, wystawiasz język, dotykasz się z innymi, co by zrobili, gdyby o tym wiedzieli? Wzgórza stykają się z niebem, spotykają tych, którzy zaklinają ścieżki ślimakami albo wkładają fajerwerki w żywopłoty; rakiety pomyłkowo wystrzelone z innych planet; cała galaktyka: krzesło wielkoluda, on sam z drzazgą w nodze. Związany kwietnym wianuszkiem z dziewczyną mieszkającą po sąsiedzku i zazdrosny o tych, którzy między nogami mają żonkila większego niż twój.
Berg, dostrzegłszy, że zegar się zatrzymał, włączył światło. Bez wiedzy o tym, która godzina, czuł się wyrzucony poza orbitę. Oparł się o przepierzenie. Poszli już do łóżka, ktoś zakaszlał? Zbliżył się do okna, sala taneczna była zamknięta, co znaczyło, że dawno już minęła jedenasta. Wychylił się, ale nie udało mu się zobaczyć zegara w pubie. Nie ma sprawy, poczeka, aż wybije godzina. Przejrzał rachunki, wpędziły go w przygnębienie. Przekartkował magazyn, pogapił się przez jakiś czas na dziewczynę namydlającą się w turkusowej wannie. No tak, branża mydlana byłaby lepszą opcją, duże mydełka, w kształcie cytryny, podsuwane zaniedbanym gospodyniom domowym, sprawiające im, jemu samemu, przyjemność w ściśle określonej chwili. Porost włosów, przyznajmy, interesuje tylko mężczyzn. Stosuj dwa razy na noc, poczuj ich atłasową gładkość. Więc czemu nie mam lwiej grzywy, czemu nie ryczę, chodząc po mieście? A przepierzenie, czy się przesunęło? Spróbował je poruszyć. Czy oboje są po drugiej stronie, ten staruch, jak kret, pełzający po wzniesieniach jej ciała? Pod pretekstem pytania o godzinę pójdź i zrób, co trzeba, zegar będzie dowodem.
Pukanie do ich drzwi, pantera drapie pazurem po drewnie, drapanie zamienia się w łomot, na który nikt nie odpowiada. Spróbował klamki. Byli tam na pewno, też pomysł, udawać, że jest inaczej, przecież nie zbudził ich ze snu. Zakaszlał, westchnął, chodząc tam i z powrotem po półpiętrze. Ma wrócić do pokoju, stamtąd krzyknąć, wrzasnąć, jakby tkwił w samym środku nocnego koszmaru? Nie ruszał się z górnego piętra, odcięty od reszty domu, od sąsiedztwa. Wyszli, a może już nie żyją – kopulują za dużo, za szybko? Zszedł jeden stopień, z głową pochyloną, rozważając, jak najlepiej wkroczyć w kolejne zdarzenie. Drugie drzwi, kiedy tam mieszkał, pozostawały częścią ściany, przez szczelinę od czasu do czasu dobywał się cichy pomruk albo szum radia. Gdyby zapukał, o godzinę spytał, czy szczelina natychmiast by się nie zwarła, nie pozostawiając miejsca nawet na oko, a co dopiero na palec? Zawahał się na progu, dwieście jardów od Palais de Dance. Barwne bilety, pęknięte balony i prezerwatywy oddzielały chodnik od ulicy. Berg pochylił się nieznacznie do przodu, żeby zobaczyć zegar w pubie. Gdy się odwrócił, widział budynki, nadciągających olbrzymów. Schwyć gwiazdy, ściągnij księżyc, niech będzie moim pępkiem, dziurką od guzika przydatną do mojej identyfikacji osobistej.
Przez twarz prześlizgnął mu się cień. Berg rozłożył szeroko ramiona. Błagam, zostawcie mnie tu, gdzie jestem, z tym, co mam, niczego mi nie potrzeba, zestroiłem się ze swoim światem. Zamknął oczy i jak płód przetoczył się przez chodnik. Wargi suche liście rozwarły się powoli. Czy kiedykolwiek byłem wewnątrz?
Łzy Edith, bezradnej i lękliwej wśród krzepkich mamusiek. Odkryłeś: przyjemności, jakie niesie sypialnia, czym jest uroczy chłopiec w wieku lat dziewięciu, jak to jest, gdy cię ktoś wykorzysta.
Och Aly, wolałabym, żebyś zmarł, niż gdybyś miał przynieść mi ten potworny wstyd, ten straszny smutek. Skąd u ciebie ta obmierzła chuć, wyprałeś moje życie z radości.
Zaokrąglone, zadrapane kolana, włosy skręcone w loczki; maminsynek z niego, zwyczajny maminsynek; nie ma tatusia, a mamuś oddaje się w zastaw, by opłacić należności; głupi maminsynkowaty Berg, tak bardzo brakuje mu jaj, że nie potrafi nawet się wyszczać. Czy była to więc gra: coś dostajesz, a potem, prędzej czy później, ci to odbierają? Wcisnął pięść w otwartą dłoń, podumał nad nią, jakby była papryczką, która niespodzianie może się otworzyć, ujawnić o niebo pyszniejsze wnętrze. Czy świat na zewnątrz go potępi, że tak bardzo gotów jest wszystko to sobie odpuścić – ale czy faktycznie aż tak bardzo jesteś gotów? Przeciwieństwa to symbioza wieku, który nie przyjął biletu w jedną stronę do ziemi niczyjej. Własny bilet podarłem już dawno temu, w ogrodach, na równo przystrzyżonych, tarasowych trawnikach, gdzie motyle i rzadkie gatunki kwiatów, tu i tam, szpiedzy działający w kanałach światła oświetlających chłopca, który został po tamtej stronie żywopłotu. Dzieciak, nieprzyjemny i chorowity, pragnący tylko uznania u tych, którzy są zdrowi i hardzi, którzy paradują w szytych na miarę garniturach, z brylantyną we włosach. Twoje pogryzione przez szczury, poplamione mankiety i kołnierz zszyty z tyłu; twoje dziurawe podeszwy, przez które wchodzi błoto, chlupocze. Ale kiedy jesteś już sam, kiedy patrzysz na to z góry, na zwierzęta i kwiaty, krocząc przez wzgórza, gdzie przywitał cię naturalny porządek, ta powolna zmysłowość okrążająca słońce, galopująca na grzbiecie wiatru przez trawiaste lasy, wtedy nic się już nie liczy, bo wszystko już wie, co i jak znaczysz. Stanął, kołysząc się, na środku drogi, patrzył w oczy ojca; oczy, które wtaczały się do środka, związane nicią biegnącą przez grzbiet nosa, z pypcia na prawym policzku z jednym ciemnym włoskiem. Berg zrobił krok wstecz, dalej od zapachu alkoholu i stęchłego tytoniu. Staruszek zbliżył się do niego, próbując skręcić fajkę. Hej, poczekaj chwilę, czy to nie ty jesteś tym gościem, który wynajął sąsiedni pokój, osiemnastkę? No, tak myślałem, rzucasz mi się za często w oczy, kolego, powiem ci krótko, daj człowiekowi spokój. Język jedzie po bibułce, jaszczurka, która się waha, potem smaga, ogonem smaga, i znika. Że od niego, od tego staruszka, pochodzę – ja? Nie, nie, lepiej gdybym został z obrazem łagodnego, szanującego się ojca, który zmarł tylko w moich myślach. Plan zadziałał, znakomicie, prawie przypadkiem, a jakże, budzi podejrzenie: bestia bez cugli? Ale trzeba mi iść dalej, jak do tej pory, jak zaplanowałem. Ujawnienie tożsamości miałoby teraz fatalny skutek. Berg chwycił staruszka za ramię, ale ten zdecydowanie go odepchnął. Dobra, dobra, sam sobie poradzę, dzięki. Patrzył, jak ojciec kuśtyka do domu.
Taka okazja, zmarnowana. Nawet w tej chwili mógłby wszcząć bójkę, zetrzeć się ze swoim starym, powaliłby go na ziemię, na płask, w trymiga. A co z tym, co pozostanie? No, on by pozostał, to za mało? Ale jak w romansie, zbyt łatwe to wszystko; dlatego czynności wstępne należałoby rozciągnąć w czasie; poflirtować trochę z możliwościami. Stoi w drzwiach, chwieje się, podejdź, chwyć go za ramię, sprowadź do parteru, wytnij mu myszkę, podziel włos na czworo, zmiażdż mózg, uduś go. Tu twój syn, słyszysz, tak, pamiętaj o kobiecie, którą zobaczyłeś i na którą miałeś chętkę, wpędziłeś ją, jak to się mówi, w kłopoty, zgodziłeś się poślubić, a potem...
Potrzebny był mu powód, twemu ojcu Aly, jakiś powód, wojna hiszpańska? No, tak, mogłaby się nadać. Tak czy owak, wyszedł pewnego wieczoru, powiedział, że skoczy do pubu, i nigdy nie wrócił. Dopiero po paru tygodniach zauważyłam, że zniknęła moja biżuteria, moje futro i świnka, którą trzymałam specjalnie dla ciebie.
Berg zbliżył się do domu. Ojciec, przewieszony przez poręcz, wpatrywał się w sadzawkę z rzygowinami. To jasne, że nic ich nie może łączyć, że nigdy się nie porozumieją. Ale zbyt długo pielęgnował w sobie ten ideał, ten paradoksalny dylemat, który chciałoby się z siebie zetrzeć, przekształcić w gigantyczne oberwanie chmury, ominąć słońce, zasilać się własną mocą, mocą jednoznaczną.
Bez emocji, uprzejmy sąsiedzie, rób, czego się od ciebie oczekuje. Wciągnął staruszka na szczyt schodów, puścił go. Ojciec, jęcząc, oparł się o balustradę. No, dobra, jeszcze tylko pchnąć i lecimy, mój drogi. Kto by się dowiedział, skoro ojciec był w takim upojeniu? Biedny Nathaniel Berg, znaliśmy go dobrze, zawsze twierdził, że gorzała go w końcu zabije. Usłyszał wołanie Judith, wyprostował się. Staruszek zaskamlał, psiak, na którego gniewa się jego pani. No, idźże, padnij u jej stóp, poliż ją, liż ją tu, liż ją tam, pomiędzy, nad owłosieniem, po słodko pachnącym pysku, ruchem wiosennych fal. Drzwi zamknęły się. Ojciec zadygotał. Berg podniósł go, chwytając pod ramiona, i zaciągnął do swojego pokoju, gdzie rzucił go na łóżko. Wygląda jak antyk – w jakim jest wieku? Koło sześćdziesiątki? Może starszy? A Judith? Pod barwionymi włosami twarz nieźle upudrowana, trudno powiedzieć, nigdy nie był dość blisko, przynajmniej do tej pory. Skóra staruszka jak warzywo, oczy – zardzewiałe czubki pinezek. Berg go rozebrał, dobrał się do brudnej bielizny, podartej na plecach – trzy dziury od kul – a na żółtej pomarszczonej skórze zobaczył rozległy tatuaż.
Zrobił go sobie, rozumiesz, dla zabawy, tak przynajmniej mówił. Niech będzie, ale trudno byłoby o lepszą, pewniejszą identyfikację.
Berg palcem wskazującym powoli przejechał po literach EDITH MIŁOŚĆ MOJA I RADOŚĆ; a niżej: PAMIĘCI UKOCHANEJ MATKI. Jego oczy powędrowały bezwolnie w górę, ku żarówce dyndającej mu nad głową, blisko, coraz bliżej. Wyrwij, wypełnij kwiatami, pourywaj płatki, jeden za drugim, połóż się pod wonnym puchem. Poczuł ponownie smród spalenizny ogarniający pokój, poczuł swąd ciała. Okrył staruszka kocem, zamknął okno, choć zdawał sobie sprawę, że teraz zapach unosić się będzie przez całą noc, ale przy odrobinie szczęścia nad ranem się ulotni. Może ten lokal naprzeciwko to krematorium?
Kucnął przy palniku gazowym i patrzył, jak gotuje się mleko – mucha, która zaraz tam wpadnie. Potworny błąd, że ściągnął staruszka do swojego pokoju, można było poczekać do następnego dnia. Kiedy szybował nad mlekiem, zobaczył brązową plamkę unoszącą się na powierzchni. Wyjął ćmę łyżeczką i docisnął do krawędzi spodka. Oparł się plecami o nierówną poduszkę, pęknięte sprężyny, wytarte skórzane podłokietniki. Spojrzał raz czy dwa na ojca, przez chwilę zdawało mu się, że nie śpi, więcej, że patrzy na niego, ale przyjrzawszy mu się z bliska, Berg zobaczył na łóżku tylko leżące twarzą w dół ciało, jedna noga, zwisająca z koca, kiwała się co jakiś czas, wysyłając sekretne sygnały w stronę przepierzenia. Słyszał Judith, jak chodzi po pokoju, dźwięki talerzy, dziwne ssące odgłosy – może się liże? Była niebrzydką kobietą, ale nie w jego typie. Zamieszał mleko i zdjąwszy kożuch, nałożył go na ćmę na spodku. Nie, wcale nie była brzydka; obfite piersi kompensowały wszystko, czego mogło jej brakować. Sięgnął po lusterko. Jeśli przyjęła mężczyznę zbliżającego się do sześćdziesiątki, kogo mogłaby odtrącić? Potarł się po nieogolonej brodzie, przygładził włosy, poszukał przypinanej muszki. Prawie dżentelmen, tylko jeszcze dorzuci tę jedną nutkę, tę minę niemal łaskawą.
Coś w tobie Aly musi być, arystokrata z urodzenia, twój ojciec był taki sam, albo chciał wierzyć, że jest.
Zauważył poplamiony, przetarty płaszcz ojca, dziurawe skarpetki i z uśmiechem na twarzy wyszedł, zamknął drzwi, klucz położył na górnym gzymsie. Opłaca się działać rozważnie, ojciec może się nagle obudzić i czmychnąć z pokoju. Czyżbym za dużo zakładał? Zapukał cicho do ich drzwi, które po chwili uchyliła Judith, bez tchu, zarumieniona, marszcząc czoło. Berg próbował zachować uśmiech, który przymierzał, przypinając muszkę, ale kąciki jego ust opadły, kiedy Judith przymknęła nieco drzwi. Czy może mu powiedzieć, która godzina? Pociągnęła nosem, zlustrowała go od góry do dołu, po czym zniknęła, ale wkrótce była z powrotem. Co miała na sobie, że rozlegał się wokół niej szelest – liście pobudzone wiatrem? Niestety, nie powiem panu, ale z pewnością wszystko już zamknięte. Zauważył, że spuściła wzrok i znów mu się przygląda, patrzy na jego pogniecione spodnie, wytarte kolana, tłuste plamy między guzikami. Nie widział pan przypadkiem pana Berga na ulicy? Tak, teraz, kiedy o nim wspomniała, zdaje mu się, że tak, że widział, to musiał być pan Berg, widział, jak rozmawia z kimś w pubie. Jej palce, które zabawiały się guziczkiem między piersiami, odfrunęły, zanurzyły się w cienkiej, złotej siatce, okalającej gąszcz żółtych włosów. Dystans między ich pokojem a półpiętrem powiększył się. Spojrzał na swoje stopy, jeden but miał rozsznurowany. Pochylił się i zaczął bawić się końcówkami sznurówek. Może wybuchnie płaczem, rzuci mi się w ramiona, ukoję ją, uspokoję – a wtedy? Wpatrywał się w zamknięte drzwi, słuchał, ale niczego nie usłyszał. Ruszył do swojego pokoju, sięgnął po klucz, wyczuł go palcami, wrócił i znowu zastukał w ich drzwi. Usłyszał, jak Judith krzyknęła, niczym dziecko. Drzwi nikt nie otwierał. Jej głos się podniósł – tak jak zmieniają się głosy kobiet, by dopasować się do sytuacji, zaspokoić ich potrzeby. Dystans powiększył się. No, dobrze, a co tym razem? Berg zrobił krok do tyłu, jakby w ukłonie. Potrzebny szyling. No, niech pan wejdzie, rozejrzę się.
Na progu ich pokoju: pokój udrapowany, jak się wydawało, całkowicie purpurowym aksamitem, przypomina egipski grobowiec, kwadratowy i słabo oświetlony. Usta Judith otwarły się, zamknęły, przejrzały melon zawisł w powietrzu. Berg wszedł głębiej.
Meble przysiadły tu i tam – senatorzy na konferencji. W jednym kącie stała duża pozłacana klatka, w której papużka dziobała piórka albo stukała w srebrny dzwonek. Kot syjamski rozwinął się z kłębka i przeciągał na aksamitnej poduszce. Ściany pokoju pokrywały ciężkie wiktoriańskie ornamenty, a wypchana zwierzyna spoglądała ze swoich szklanych domków na woskowe kwiaty i owoce. Usłyszał szelest Judith za parawanem, tykanie zegara. Podszedł bokiem do łóżka – czy przepierzenie się przesunęło? Zjawiła się Judith, pochylona nad torebką, a potem wyprostowała się, ściskając w ręku dwa klipsy, swoje klejnoty. Trzepot skrzydeł zaniepokoił kota tak bardzo, że zatrząsł mu się ogon – długa stonoga na krawędzi sofy; sowie oczy szukające oczu Berga kręciły się w orbitach ognia i wody, gdy Judith podała mu szylinga. A może po kieliszeczku przed snem, panie Greb, dobrze mówię, Greb, czy wolałby pan coś mocniejszego? Zacisnął palce na ciepłej monecie w kieszeni. Nie odmówiłbym kubka gorącej czekolady. Wskazała na sofę, upstrzoną kępkami kociej sierści. Na drzwiach od szafy wisiał urzędniczy, szary garnitur w prążki, para zamszowych butów wystawała spod łóżka obok pary niebieskich, puchatych pantofli. Judith ponownie za parawanem. Berg podszedł bliżej, nachylił się nad łóżkiem. Cisza; czy ten łajdak stracił do reszty świadomość, zwyczajnie mnie oszukał? Muszę stąd wyjść, wyjść niezwłocznie, dowiedzieć się, co jest grane. Odsunął się od łóżka. Judith omiotła pokój wzrokiem. Wskazał ręką na przepierzenie. Zostawiłem czajnik na gazie, zapomniałem, pójdę zobaczyć, co z nim, potrwa minutkę. Zaciągając rękawy na postrzępione mankiety koszuli, ruszył ku drzwiom. Kot skoczył, otarł się o nogi Berga; oczy, żółte szpule, obracały się na zewnątrz i do środka, zwężały się i zmieniały w sztylety.
Gdy wrócił do siebie, staruszek zalewał łóżko rzygami; wymiociny piętrzyły się na kołdrze, na dywaniku. Berg znowu zamknął drzwi. Kiedy Judith przyszła z czekoladą, zauważył, że założyła podomkę ze świecącego, czarnego materiału, zmieniła fryzurę, której już nie trzymała siateczka; oczy były precyzyjnie pomalowane w stylu orientalnym. Sączył czekoladę, patrząc, jak ona powoli sączy swoją. Psia pogoda ostatnio. Pod psem aura. Jest tu pani od niedawna, prawda? Czym się pan zajmuje, regeneracją włosów, och, to bardzo niecodzienne zajęcie. Berg uśmiechał się, gdy Judith puszczała kółka z dymu, głaskała kota, który rozciągnął się na jej udach, łapami gniotąc pokryte atłasem kolana. Sebastian to kochany kotek, prawda, dotrzymuje mi towarzystwa, choć Nathy nie dba o Seby’ego. Nie przestawała zanurzać paluszków w futerku, gdy grzbiet kota wygiął się w łuk; głośne mruczenie wibrowało w przestrzeni pokoju. Ale ma przecież Berty’ego, po prawdzie zajmuje się tą cholerną papugą bardziej niż mną, nie przesadzam, aż chce mi się wyć, szkoda, że pan nie wie, jak on z nią rozmawia, a kiedy Nathy’ego nie ma w domu, Berty nie zaśpiewa, ani nutki, proszę sobie wyobrazić, mieć w domu papugę, która pal sześć, że nie mówi, ale nawet nie śpiewa. No, a jak Nathy wciska głowę między pręty, kiedy ją karmi, do samej klatki! A pan kocha zwierzęta, panie Greb? Seby nie jest oczywiście prawdziwym kotem, wie o wszystkim, co się tylko powie, niektóre słowa musimy mu literować, rozumie pan. Seby, Seby, moje złotko, mój ślicznotek.
Fałdki podomki Judith rozeszły się, tworząc zmarszczki, odcinając się daleko, daleko od głębokiej szczeliny w środku. Tak, czuć chorobliwie słodką woń spod pach – trawa po deszczu. Berty nie jadł cały dzień, Nathy’ego nie było w domu, choć kupiłam najlepsze ziarno, dąsa się, a uwierzy pan, że zwierzę tej wielkości ma uczucia? Któregoś dnia Seby niemal ją zabił, ale nie mogę go za to winić. Niech pan spojrzy, jak ona patrzy, no, widać, że mnie nienawidzi. Berg zerknął na ptaszka kołyszącego się w klatce, jak przekrzywia głowę, a jego oczka, jak kamienie morskie, prześwitują przez pręty. Ostrożnie odstawił kubek na pseudojapoński stolik, sięgnął po papierosa.
Judith podała mu