Battle Cry of Freedom Historia Wojny Secesyjnej - James M. McPherson - ebook

Battle Cry of Freedom Historia Wojny Secesyjnej ebook

James M. McPherson

4,8

Opis

Zdobywca nagrody Pulitzera

 

"Najlepsze jednotomowe opracowanie dotyczące wojny [secesyjnej] oraz jej przyczyn".

- the Washington Post Book World

 

Zawierające nowe posłowie od autora, to nowe wydanie zdobywcy nagrody Pulitzera, "Battle Cry of Freedom" wciąż bez wątpienia pozostaje najlepszym jednotomowym opracowaniem historii wojny secesyjnej. Płynna narracja Jamesa McPhersona w pełni łączy wydarzenia polityczne, społeczne i wojskowe, które wypełniały dwie dekady od wybuchu jednej wojny w Meksyku do zakończenia drugiej pod Appomatox.

 

"Najlepsze jednotomowe opracowanie [okresu wojny secesyjnej] jakie zdarzyło mi się czytać. W zasadzie może być najlepszym do tej pory wydanym... Pisarstwo historyczne najwyższych lotów".

- Hugh Brogan, The New York Times Review

 

"Zręcznie napisana, wdzięcznie skomponowana, bogato uargumentowana i trzymająca w napięciu... jako opowiadana historia jest bezkonkurencyjna. Pełna szczegółów i cytatów, oparta na solidnie opracowanych wnioskach... Najlepsza historia wojny secesyjnej jaką wciśnięto w jedną okładkę".

- Los Angeles Times Book Review

 

"Natychmiast zajęła swoje miejsce jako najlepsze jednotomowe opracowanie przyczyn wojny secesyjnej i jej przebiegu... wspaniale opowiedziana i elegancko napisana historia".

- The Philadelphia Inquirer

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 1629

Rok wydania: 2017

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (4 oceny)
3
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału

Battle Cry of Freedom: The Civil War Era

© Copyright 1988 by Oxford University Press, Ind.

© All Rights Reserved

Battle Cry of Freedom: The Civil War Era, First Edition was

originally published in English in 1988. This translation is published by

arrangement with Oxford University Press.

© Copyright for Polish Edition

Wydawnictwo NapoleonV

Oświęcim 2016

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Tłumaczenie:

Michał Stępowski

Redakcja techniczna:

Dariusz Marszałek

Korekta:

Artur Gajewski

Strona internetowa wydawnictwa:

www.napoleonv.pl

Kontakt: [email protected]

Numer ISBN:  978-83-7889-623-4

Skład wersji elektronicznej:

Kamil Raczyński

konwersja.virtualo.pl

Battle Cry of Freedom

Oryginalne słowa i muzyka tego skocznego utworu zostały napisane latem 1862 r. przez George’a F. Roota, jednego z wiodących kompozytorów wojny secesyjnej na Północy. Melodia tak wpadała w ucho, że południowy kompozytor H. L. Schreiner i pisarz W. H. Barnes zaadaptowali ją dla Konfederacji. Różne wersje stawały się popularne po obu stronach linii Masona-Dixona. Poniżej przedstawiono trzecią zwrotką i refren każdej wersji.

Unia:

We will welcome to our numbers the loyal, true and brave.

Shouting the battle cry of Freedom!

And although they may be poor, not a man shall be a slave.

Shouting the battle cry of Freedom!

The Union forever! Hurrah, boys, hurrah!

Down with the traitors, up with the stars.

While we rally round the flag, boys, we rally once again.

Shouting the battle cry of Freedom!

Konfederacja:

They have laid down their lives on the bloody battle field.

Shout, shout the battle cry of Freedom!

Their motto is resistance – „To the tyrants never yield!”.

Shout, shout the battle cry of Freedom!

Our Dixie forever! She’s never at a loss!

Down with the eagle and up with the cross.

We’ll rally‚ round the bonny flag, we’ll rally once again.

Shout, shout the battle cry of Freedom!

PRZEDMOWA DO WYDANIA POLSKIEGO

(…) that government of the people, by the people, for the people,

shall not perish from the earth

A. Lincoln, Gettysburg, 19 listopada 1863 r.

Książka, która leży teraz przed czytelnikiem, nie wymaga specjalnego przedstawienia. Battle Cry of Freedom stanowi jedno z najlepszych anglojęzycznych i najlepsze dostępne w języku polskim źródło wiedzy o przyczynach, które doprowadziły do wybuchu wojny secesyjnej oraz o jej przebiegu – nie tylko na płaszczyźnie wojskowej, ale także ekonomicznej i społecznej. Oczywiście nie należy się spodziewać, że czytelnik znajdzie tu szczegółowe i obszerne opisy poszczególnych kampanii czy bitew. Autor traktuje ten okres jako jedną całość i opisuje działania wojskowe na tyle szczegółowo, na ile jest to konieczne do zrozumienia ich wpływu na wydarzenia w obszarze polityki, jak również do zrozumienia decyzji politycznych stojących za działaniami wojskowymi. James McPherson pomimo skromnej, jak na obejmowane ramy czasowe objętości dzieła zdołał przedstawić ten niezwykle istotny dla historii Stanów Zjednoczonych okres w sposób szczegółowy, a równocześnie przystępny dla czytelnika, który na co dzień nie jest pasjonatem historii. Nie bez powodu książkę nagrodzono Nagrodą Pulitzera.

Książka oparta jest nie tylko na głównych materiałach źródłowych, takich jak „Oficjalne Dzienniki…”, czy szeroko wykorzystywane czterotomowe dzieło Battles and Leaders of American Civil War, ale także o szereg innych materiałów wydanych drukiem, a często także o wyszukiwane przy dużym nakładzie prac badawczych rękopisy czy pozycje książkowe udostępnione autorowi jeszcze przed ich oficjalnym wydaniem. Mimo swojego wieku (pierwsze wydanie ukazało się w 1988 r.) i postępu w badaniach i ocenie wojny secesyjnej – postępu, który zapewne nie doczeka się swojego końca – książka wciąż zachowuje świeżość i umożliwia pełne spojrzenie na wojnę secesyjną jako konflikt, który dogłębnie zmienił Stany Zjednoczone. Sam autor pisząc posłowie do tego wydania stwierdził, że ponowne pisanie czy przeredagowywanie stanowiącej zamkniętą całość książki mija się z celem, a on sam z dużą satysfakcją zauważa, że wiele ukazujących się w ostatnim okresie prac potwierdza lub uzupełnia wnioski, jakie wyciągał pisząc Battle Cry…Ponadto czytelnik w większym stopniu zainteresowany zagadnieniami poruszanymi przez autora znajdzie w książce bogatą – choć i tak niewyczerpującą tematu – bibliografię.

Książka przede wszystkim może stanowić zarówno doskonały wstęp do zapoznania się z tym okresem historii Stanów Zjednoczonych, jak również daje możliwość usystematyzowania już posiadanych wiadomości. Jest to książka, która z pewnością powinna znaleźć się na półkach osób chcących poszerzać swoją wiedzę o tym okresie zanim sięgną po inne, bardziej szczegółowe pozycje. Warto też wziąć pod uwagę, że co do zasady publikowane do tej pory w Polsce pozycje dotyczące wojny secesyjnej obracają się prawie wyłącznie wokół kwestii wojskowych, zaniedbując wszelkie pozostałe lub też traktując o nich bardzo ogólnikowo. Tłumacząc książkę opierałem się przede wszystkim na dwóch źródłach zewnętrznych – Biblii Tysiąclecia, gdy zachodziła konieczność odwołania się do ksiąg Starego i Nowego Testamentu oraz dostępnym na stronach Sejmu RP tłumaczeniu Konstytucji Stanów Zjednoczonych, gdy w tekście pojawiały się fragmenty konstytucji i poprawek do niej, aby zachować spójność tłumaczenia z dotychczas funkcjonującym w języku polskim. Ponadto starałem się zachowywać spójność tłumaczenia z dotychczas publikowanymi w Polsce pozycjami dotyczącymi wojny secesyjnej.

Pozostaje mi tylko życzyć czytelnikowi przyjemnej lektury.

Michał Stępowski

WSTĘP OD REDAKCJI

Żaden okres w historii Stanów Zjednoczonych nie jest bardziej wymagający od historyków niż ten wojny secesyjnej. Aby sprostać temu wyjątkowemu wyzwaniu, wszyscy klasyczni autorzy uciekali się do wielotomowych rozwiązań. To Allana Nevinsa na przykład, wymagało ośmiu wielkich tomów, a inne miały taką samą objętość, nawet nie siląc się na próbę bycia spójnymi. Jednym ze znaczących osiągnięć obecnego przedsięwzięcia jest fakt, że autor zdołał opisać ten okres tak dokładnie i cudownie, mieszcząc się w okładkach jednego tomu. Oczywiście jest to duży tom i prawdopodobnie będzie największym z dziesięciu tomów w Oxfordzkiej Historii Stanów Zjednoczonych. To, że pomimo tego jednak obejmuje swoim zasięgiem najkrótszy okres zmusza do pewnego komentarza ze strony redakcji.

Po pierwsze spojrzenie na różnicę pomiędzy długością książki i krótkością okresu historycznego. Niewiele istnieje powiązań pomiędzy wagą, złożonością i ilością wydarzeń historycznych oraz okresem, w jakim zachodzą. Niektóre wydarzenia o kolosalnych konsekwencjach wymagają wieków, zanim dojrzeją; inne, o nie mniejszej wadze, zachodzą z oszałamiającą prędkością. Tu oczywiście mamy do czynienia z historią tego drugiego rodzaju. W swojej przedmowie do niniejszej książki James McPherson mówił o pokoleniu wojny secesyjnej jako o tym, które „przeszło przez doświadczenia, w których czas i świadomość osiągnęły nowe wymiary”. Te wymiary muszą być brane pod uwagę przez historyków zapisujących te doświadczenia. Jeśli uczestnicy wydarzeń mieli możliwość „przeżycia całego życia w trakcie roku”, historycy mogą oczywiście zapełnić więcej kart i rozdziałów, aby w pełni oddać takie lata. To także pozwala zrozumieć, dlaczego o tych konkretnych latach napisano więcej, niż o jakichkolwiek innych w historii Stanów Zjednoczonych. Więcej napisane, więcej bardziej odkryte, więcej pytań i kontrowersji, którym muszą stawiać czoła późniejsi historycy.

Biorąc pod uwagę swobodę dopuszczaną ilością stron, czy nie jest nierozsądnym oczekiwanie bardziej złożonego potraktowania wszystkich aspektów i wątków okresu historycznego? Normalnie, tak. Ale ponownie – trudno ten okres nazwać zwyczajnym. To, co można nazwać w nim normalnością, składa się głównie z kontynuacji znajomych wątków historii Stanów Zjednoczonych: ekspansji na zachód i osadnictwa, walk z Indianami i ich wypierania, gospodarczego wzrostu i rozwoju, fal migracji z Europy, zmagań dyplomatycznych. Żadnego z tych klasycznych elementów nie brakuje w okresie wojny secesyjnej i wszystkim poświęcono pewną uwagę na tych stronach, ale z konieczności są one podrzędne w stosunku do nadrzędnych wydarzeń lub scalone z nimi. Trudno sobie wyobrazić historyka przy zdrowych zmysłach, który zatrzymałby się między hukiem dział Gettysburga i upadkiem Vicksburga, aby wcisnąć tam rozdział poświęcony zmianom w kolonizacji Zachodu. Podobnie jak inni historycy zaangażowani w tworzenie Oxfordzkiej Historii, McPherson poczynił ustalenia z autorami poprzednich i kolejnych tomów, aby uzgodnić odpowiedzialność za opisanie pokrywających się tematów.

Z okresów opisywanych przez niniejszą serię nie ma żadnego, w którym Amerykanie nie byliby zaangażowani w tę czy inną wojnę. Dwie z nich są nazywane światowymi – trzy, jeśli wliczymy jedną w XVIII w. Co można więc powiedzieć, aby usprawiedliwić wyjątkową uwagę i miejsce poświęcone tej konkretnej wojnie? Pod ręką mieliśmy liczne kryteria pozwalające porównać skalę konfliktów. Pośród nich jest liczba zaangażowanych żołnierzy czy okrętów, długość konfliktu, koszt, zdobyte i utracone cele i tak dalej. Jednym, prostym miernikiem jest wysokość poniesionych strat. Po opisaniu scen o zmierzchu  17 września 1862 r., po bitwie nad Antientam, jak zwano ją na Północy czy też pod Sharpsburgiem, jak znano ją na Południu, McPherson pisze:

„Straty nad Antientam czterokrotnie przewyższyły straty poniesione przez amerykańskich żołnierzy na plażach Normandii 6 czerwca 1944 r. Ponad dwukrotnie więcej Amerykanów straciło życie jednego dnia pod Sharpsburgiem, niż padło ich w wojnie 1812 r., wojnie z Meksykiem i wojnie hiszpańsko-amerykańskiej łącznie”.

I wreszcie, straty wśród amerykańskich żołnierzy w wojnie secesyjnej przekroczyły łączne straty we wszystkich konfliktach w jakich kraj wziął udział, wliczając w to obie wojny światowe. Pytanie o zasadność wielkości opracowania poświęconego wydarzeniom wojskowym tego okresu może zostać ponownie rozpatrzone w świetle tych faktów.

C. Vann Woodward

PRZEDMOWA

Obie strony wojny secesyjnej twierdziły, że walczą o wolność. Południe, mówił Jefferson Davis w 1863 r., zostało „zmuszone do chwycenia za broń, aby bronić praw politycznych, wolności, równości i suwerenności stanów, które są dziedzictwem opłaconym krwią rewolucji naszych przodków”. Lecz jeśli Konfederacji powiedzie się ten zryw, twierdził Abraham Lincoln, zniszczy to Unię, „zrodzoną w wolności” przez tychże przodków jako „ostatnią nadzieję” dla zachowania republikańskich wolności na świecie. „Musimy w końcu rozstrzygnąć” mówił Lincoln w 1861 r., „czy w wolnym rządzie mniejszość ma prawo do obalania rządu kiedy będzie miała na to ochotę”.

Północni publicyści wyszydzali twierdzenie Konfederatów, jakoby walczyli za wolność. „Ich mottem”, deklarował poeta i redaktor William Cullen Bryant, „nie jest wolność, lecz niewola”. Lecz Północ z początku nie walczyła, aby uwolnić niewolników. „Nie zamierzam, bezpośrednio czy pośrednio, mieszać się w kwestię niewolnictwa w stanach, w których istnieje”, powiedział Lincoln na początku konfliktu. Kongres znaczącą większością głosów przyjął to samo stanowisko w lipcu 1861 r. Nie minął jednak rok, gdy zarówno Lincoln, jak i Kongres zdecydowali się uczynić wyzwolenie niewolników polityką wojenną Unii. Do czasu Przemówienia Gettysburskiego1, Północ walczyła o „odrodzenie idei wolności”, aby przekształcić Konstytucję, napisaną przez ojców-założycieli, zgodnie z którą Stany Zjednoczone stały się największym na świecie krajem niewolniczym, w kartę emancypacji dla republiki, w której, jak głosiła północna wersja, „The Battle Cry of Freedom”, „nikt nie będzie niewolnikiem”.

Wielorakie znaczenie niewolnictwa i wolności, oraz to, jak zmieniały się i przekształcały w tyglu wojny, stanowi główny temat tej książki. Ten sam tygiel stopił wiele stanów związanych luźno w federalną Unię ze słabym rządem w nowy Naród, wykuty w ogniu wojny, w której straciło życie więcej Amerykanów, niż we wszystkich innych wojnach toczonych przez ten kraj w historii2.

Amerykanie ery wojny secesyjnej żyli w czasach, w których historia i świadomość wkraczały na nowe tory. „To potworne, krytyczne, niespokojne dni, w których decyduje się przyszłość kontynentu na następne dekady” pisał jeden ze współczesnych w zdaniu podobnym do niezliczonych innych, pojawiających się w pamiętnikach i listach wojny secesyjnej. „Uniesienie wojną i zainteresowanie w jej wydarzeniach przyćmiły wszystko inne. Nie myślimy ani nie mówimy o niczym innym”, pisał wirginijski radykał Edmund Ruffin w sierpniu 1861 r., twierdzenie powtórzone trzy dni później przez jankeskiego pisarza Ralpha Waldo Emersona: „Wojna... urosła do takich rozmiarów, że grozi pochłonięciem nas wszystkich – żadne zajęcie jej nie wykluczy i żadna pustelnia nie pozwoli nam się skryć”. Konflikt „ścisnął w kilka lat emocje całego życia”, pisał cywil z Północy w 1865 r. Po Gettysburgu generał George Meade powiedział swojej żonie, że w ciągu ostatnich dziesięciu dni „przeżył równie wiele, co przez ostatnie trzydzieści lat”. Z dalekiego Londynu, gdzie służył ojcu jako prywatny sekretarz w amerykańskiej ambasadzie, młody Henry Adams zastanawiał się, „czy kiedykolwiek ktokolwiek z nas będzie w stanie zadowolić się życiem w pokoju i lenistwie. Nasze pokolenie zostało poruszone od najniższych warstw a w jego historii jest coś, co wywrze piętno na każdym jego przedstawicielu, dopóki wszyscy nie spoczniemy w grobie. Nie możemy być zwyczajni... Niektórzy każdego dnia, bez zastanowienia, przeżywają to, co w innych czasach byłoby dziełem roku czy nawet życia”. W 1882 roku Samuel Clemens stwierdził, że wojna secesyjna wciąż pozostaje centrum tożsamości Południa; pozostaje tym, czym „Anno Domini jest gdziekolwiek indziej; liczą od niej upływ czasu”. Trudno być zaskoczonym, pisał Twain, gdyż „wojna wyrwała instytucje, które przetrwały wieki... zmieniła życie społeczne połowy kraju i odcisnęła swoje piętno tak mocno na całym narodzie, że jej wpływu nie można oszacować przed upływem dwóch czy trzech pokoleń”.

Minęło pięć pokoleń, a wojna wciąż w nas tkwi. Setki „Okrągłych Stołów Wojny Secesyjnej” czy Stowarzyszeń Lincolna” kwitną. Każdego roku tysiące Amerykanów przywdziewa szare lub granatowe mundury i chwyta za repliki karabinów Springfielda, aby odtwarzać bitwy wojny secesyjnej. Pół tuzina popularnych i profesjonalnych magazynów historycznych wciąż kontynuuje zapisywanie każdego dostrzegalnego aspektu wojny. Setki książek dotyczących konfliktu spływa z pras drukarskich każdego roku, powiększając rzeszę ponad 50 000 tytułów, które czynią – z dużą przewagą – wojnę secesyjną najczęściej opisywanym wydarzeniem w amerykańskiej historii. Niektóre z tych książek – szczególnie wielotomowe serie o okresie wojny secesyjnej – osiągnęły status klasyki: siedmiotomowa „Historia Stanów Zjednoczonych” Jamesa Forda Rhodesa, od kompromisu w 1850 r. do kompromisu w 1877 r.; czterotomowe dzieło Ordeal of the Union Allana Nevinsa, od 1847 do 1861 r. i kolejne cztery tomy The War for the Union; 600-stronicowe studium Davida M. Pottera The Impending Crisis 1848-1861; trzy tomy o Armii Potomaku Brude’a Cattona (Mr. Lincoln’s Army; Glory Road i A Stillness at Appomattox), jego kolejne trzy tomy, Centennial History of the Civil War plus dwa tomy opisujące wojenną karierę Ulyssesa S. Granta; wspaniała biografia R. E. Lee Douglasa Southalla Freemana wraz z trzema dodatkowymi tomami Lee’s Lieutenants oraz The Civil War Shelby’ego Foote’a, trzy ogromne tomy, liczące razem niemal trzy tysiące stron.

Obok tych monumentalnych dzieł, niniejsza próba zebrania wojny i jej przyczyn w pojedynczej książce wygląda zaiste skromnie. Pomimo to spróbowałem połączyć wydarzenia polityczne i wojskowe tego okresu z ważnymi społecznymi i ekonomicznymi przemianami, aby utworzyć gładką sieć łączącą dotychczasową wiedzę z moimi własnymi badaniami i interpretacjami. Z wyjątkiem rozdziału I, który kreśli zarys społeczeństwa amerykańskiego i jego ekonomii w połowie lat 50-tych XIX wieku, wybrałem styl narracyjny, aby opowiedzieć swoją historię i wskazać jej morał. Wybór wypływa nie tylko z ogólnego kształtu Oxford History, ale także z mojego przekonania, jak najlepiej spisać historię tych lat kolejnych kryzysów, gwałtownych zmian, dramatycznych wydarzeń i dynamicznych transformacji. Podejście tematyczne nie oddałoby tego dynamizmu, złożonych relacji przyczyn i skutków, intensywności doznań – szczególnie w okresie czterech lat wojny, gdy wydarzenia w wielu obszarach działy się prawie równocześnie i wpływały na siebie tak potężnie i natychmiastowo, że dawały ich uczestnikom wrażenie przeżywania całego życia w rok.

Jako przykład: równoczesnej inwazji Konfederatów na Maryland i Kentucky późnym latem 1862 r. towarzyszyły intensywne działania dyplomatyczne, prowadzące do ewentualnej interwencji europejskiej w wojnie, decyzja Lincolna o wydaniu proklamacji emancypacyjnej, anty-czarne i anty-poborowe zamieszki czy wprowadzenie prawa wojennego na Północy oraz nadzieje Pokojowych Demokratów na przejęcie kontroli nad Kongresem Unii w jesiennych wyborach. Każde z tych wydarzeń wpływało na inne; żadne nie może być zrozumiane w oderwaniu od pozostałych. Tematyczne podejście, które odrębnie opisywałoby wydarzenia wojskowe, dyplomację, niewolnictwo i wyzwolenie, antywojenne niepokoje i wolności obywatelskie oraz politykę Północy w osobnych rozdziałach, zamiast scalać je razem tak, jak ja to uczyniłem, pozostawiłoby czytelnika nieświadomego, czemu bitwa nad Antientam była tak kluczowa dla wyniku wszystkich pozostałych wydarzeń.

Waga Antientam oraz wielu innych bitew w decydowaniu o „przyszłości kontynentu na następne dekady” usprawiedliwia także przestrzeń oddaną w tej książce na działania wojskowe. Większość rzeczy, które uważamy za ważne w tym okresie historii amerykańskiej – los niewolnictwa, struktura społeczeństwa, zarówno na Północy, jak i na Południu, kierunek amerykańskiej ekonomii, los rywalizujących nacjonalizmów na Północy i Południu, definicję wolności czy samo przetrwanie Stanów Zjednoczonych – spoczywało na barkach tych wymęczonych ludzi w granacie i szarości, którzy rozstrzygali to w ciągu czterech lat walk, których zaciętość nie miała sobie równych w świecie Zachodu od czasów wojen napoleońskich do I wojny światowej.

Najprzyjemniejszą częścią pisania książki jest wyrażanie wdzięczności ludziom i instytucjom, które pomogły autorowi. Zasoby Biblioteki Firestone na Uniwersytecie Princeton oraz Biblioteki Henry’ego E. Huntingtona w San Marino, Kalifornia, zapewniły mi większość materiałów, na których oparta jest niniejsza książka. Rok w Centrum Studiów Zaawansowanych na Wydziale Nauk Behawioralnych w Stanford, gdzie powstała część książki, dopełnił wcześniejszy rok prac badawczych w Huntington, dając mi możliwość i czas na czytanie, analizę i pisanie o erze wojny secesyjnej. Te dwa bogate i owocne lata w Kalifornii zostały sfinansowane częściowo przez Uniwersytet Princeton, częściowo przez Narodowy Fundusz dla Nauk Humanistycznych a częściowo przez Bibliotekę Huntingtona i Centrum Studiów Behawioralnych. Im wszystkim jestem szczególnie wdzięczny za wsparcie, jakiego udzielili przy powstawaniu Battle Cry of Freedom. Swoją wdzięczność wyrażam także Gardnerowi Lindzey, Margaret Amara oraz pracownikom Centrum Studiów Behawioralnych, którzy umożliwili mi dostęp do bogactw bibliotek Stanford i Berkeley. Pracownicy Kolekcji Manuskryptów w Bibliotece Kongresu oraz Richard Sommers, archiwista-historyk w Instytucie Historii Wojskowej Armii Stanów Zjednoczonych w Carlisle, Pensylwania, zapewnili mi wszelką pomoc w trakcie moich wizyt w tych wspaniałych zbiorach. Dziękuję także pracownikom działów fotografii i druku w bibliotekach, gdzie pozyskiwałem fotografie ilustrujące książkę. Armisteadowi Robinsonowi winien jestem głęboką wdzięczność za pozwolenie na cytowanie z rękopisu niewydanej jeszcze książki Bitter Fruits of Bondage.

George Fredrickson czytał pierwszą wersję książki i oferował bezcenne rady ku jej poprawieniu, podobnie jak mój kolega Allan Kulikoff, który przeczytał rozdziały 1 i 20. Seldon Meyer, Starszy Wiceprezes Drukarni Uniwersytetu w Oxfordzie pracował przy projekcie od samego początku i prowadził do końca swoją pewną ręką. Redaktor Leona Capeless w Oxfordzie nadała ostatni błysk rękopisowi swoją staranną redakcją i miłym słowem zachęty. Vannowi Woodwardowi zawdzięczam więcej, niż jestem w stanie wyrazić. Nauczyciel, przyjaciel, naukowiec, redaktor, kierował moim dojrzewaniem jako historyka przez prawie trzydzieści lat, dając mi najlepszy przykład mistrzowskiego rzemiosła i czyniąc więcej niż ktokolwiek inny dla ukazania się tej książki. Williemu Lee Rose zawdzięczam także wiele jako przyjacielowi i jako współ-absolwentowi studiów na Uniwersytecie Johna Hopkinsa. Uczynił więcej niż ktokolwiek inny – za wyjątkiem Vanna – aby wtajemniczyć mnie w sekrety gildii.

Bez miłości i wsparcia mojej żony Patricii to dzieło nigdy by nie powstało. Nie tylko wspierała mnie w części badań i czytała pierwsze wersje książki swoim wnikliwym okiem, szukając mylnych lub niejasnych argumentów; dołączyła także do mnie w męczącym, ale kluczowym zadaniu korekty oraz zasugerowała tytuł. Wreszcie Jenny i Dahlii oraz jej przyjaciołom ślę ciepłe podziękowania za pomoc w zrozumieniu potencjału oraz problemów kawalerii wojny secesyjnej.

J. M. M.

Princeton

Czerwiec 1987

1  Gettysburg Address (przyp. tłum.).

2  Zaczynając od Wojny o Niepodległość, straty amerykańskie poniesione w okresie wojny secesyjnej zostały przekroczone dopiero w trakcie wojny w Wietnamie, w 1975 r. (przyp. tłum.).

PROLOG: Z PAŁACÓW MONTEZUMY

Rankiem, 14 września 1847 r., słońce jasno świeciło poprzez mgiełkę Mexico City. Łagodna bryza zaczęła zwiewać zapach prochu unoszący się w powietrzu po krwawej bitwie pod Chapultepec. Nieogoleni i zakurzeni żołnierze Armii Stanów Zjednoczonych w obszarpanych mundurach wkroczyli na Plac Broni, uformowali nierówną linię i stali w znużonym „baczność”, gdy podziurawiona od kul flaga amerykańska wznosiła się ponad starożytną stolicę Azteków. Cywile spoglądali na to w rozczarowanym zdumieniu. Czy to ci obdarci gringos byli ludźmi, którzy rozproszyli wspaniałe zastępy Santa Anny?

Nagle z ulicy dobiegającej do placu buchnęły dźwięki wojskowej muzyki. Beztroscy dragoni z dobytymi szablami przecwałowali na środek placu, eskortując wspaniałego ogiera, dosiadanego przez wysokiego generała, olśniewającego we wspaniałym mundurze, ze złotymi epoletami i ozdobionym białymi piórami kapeluszem. Wśród Meksykanów rozległy się spontaniczne oklaski. Jeśli już musieli znosić upokorzenie kapitulacji to woleli, aby ich zwycięzcy wyglądali przyzwoicie. Gdy kapela wygrywała Yankee Doodle oraz Hail to the Chief generał Winfield Scott zsiadł z konia i przyjął formalną kapitulację miasta. Marines w mundurach przepasanych na krzyż wkrótce patrolowali Pałace Montezumy, podczas gdy w pobliskim Guadelupe Hidalgo amerykański wysłannik Nicholas Trist negocjował traktat, który miał powiększyć terytorium Stanów Zjednoczonych o prawie jedną czwartą i okroić terytorium Meksyku o połowę. Przez poprzednich szesnaście miesięcy siły amerykańskie, dowodzone przez generałów Scotta i Zacharego Taylora wygrały dziesięć większych bitew, większość z nich przeciwko większym armiom meksykańskim broniącym umocnionych pozycji. Diuk Wellington uznał kampanię Scotta przeciwko Mexico City za najwspanialszą w historii nowoczesnej wojskowości.

Ten triumf wieńczyły jednak paradoksy i sprzeczności. Wojna została rozpoczęta przez prezydenta Demokratów w interesie ekspansji terytorialnej, a sprzeciwiali jej się Wigowie, których antywojenne stanowisko pozwoliło im na zdobycie kontroli nad Kongresem w wyborach w 1846 r. Pomimo tego dwóch dowódców zwycięskiej wojny było Wigami. Demokratyczny prezydent James K. Polk zwolnił wigowskiego generała Scotta z dowodzenia po tym, jak ten nakazał oddanie pod sąd polowy dwóch generałów Demokratów, którzy rozsiewali w prasie pogłoski, przypisując sobie chwałę amerykańskiego zwycięstwa. Prezydent odwołał własnego wysłannika, gdyż ten wydawał się zbyt ugodowy w stosunku do Meksykanów. Trist zignorował to i wynegocjował traktat, który uzyskiwał od Meksyku wszystko, czego Polk pierwotnie chciał, lecz mniej niż miał na to ochotę obecnie. Polk pomimo tego wysłał traktat do Senatu, gdzie koalicji Wigów, którzy nie chcieli terytoriów Meksyku i Demokratów, którzy chcieli ich więcej, zabrakło czterech głosów, aby go odrzucić. Antywojenna partia nominowała bohatera wojennego, Zacharego Taylora na prezydenta w 1848 r. i wygrała; ta sama partia nominowała bohatera wojennego Winfielda Scotta cztery lata później i przegrała. Kongresmani z północnych stanów usiłowali wprowadzić zastrzeżenie zabraniające niewolnictwa na terenach zdobytych w wojnie, gdzie dwie trzecie ochotników nadeszło ze stanów niewolniczych. Zachary Taylor był posiadaczem niewolników, lecz gdy został prezydentem sprzeciwiał się rozszerzaniu się niewolnictwa. Rozdźwięk wywołany przez wojnę z Meksykiem wybuchł piętnaście lat później w dużo większym konflikcie, którego późniejszy bohater wojenny został wybrany prezydentem dwie dekady po tym, jak jako porucznik Sam Grant, pomógł wygrać decydującą bitwę pod Chapultepec w wojnie, którą uważał za „jedną z najbardziej niesprawiedliwych toczonych kiedykolwiek przez naród silniejszy przeciwko słabszemu”1.

Skłóceni Amerykanie wygrali wojnę z Meksykiem, ponieważ ich przeciwnik był jeszcze bardziej podzielony. Wygrali także ze względu na skuteczność i zapał swoich mieszanych dywizji ochotników i sił regularnych, a przede wszystkim, ze względu na profesjonalizm i odwagę swoich młodszych oficerów. Kompetencja tych młodych ludzi niosła za sobą jednak ostateczną ironię wojny z Meksykiem, gdyż wielu spośród najlepszych z nich miało w kolejnej wojnie walczyć przeciwko sobie. W sztabie Scotta służyło razem dwóch świetnych poruczników, Pierre G. T. Beauregard i George B. McClellan. Śmiały zwiad kapitana Roberta E. Lee za liniami wroga przygotował drogę do dwóch kluczowych amerykańskich zwycięstw. W jednym ze swoich raportów kapitan Lee chwalił porucznika Granta. Ten otrzymał oficjalne podziękowania za rolę jaką odegrał w ataku na Mexico City. Podziękowania wręczył mu porucznik John Pemberton, który szesnaście lat później miał skapitulować przed Grantem w Vicksburgu. Porucznicy James Longstreet i Winfield Scott Hancock walczyli ramię w ramię pod Churubusco; szesnaście lat później Longstreet dowodził atakiem na korpus Hancocka na Grzbiecie Cmentarnym; atakiem prowadzonym przez George’a Picketta, który bez wątpienia wspominał dzień, w którym podniósł sztandar 8. pułku piechoty w czasie szturmu na Chapultepec, gdy niosący go porucznik Longstreet padł ranny. Albert Sidney Johnston i Joseph Hooker walczyli razem pod Monterrey; ochotnicy z Missisipi pułkownika Jeffersona Davisa odparli meksykańską szarżę pod Buena Vista, podczas gdy oficerowie artylerii, George H. Thomas i Braxton Bragg walczyli wspólnie w tej bitwie z zapałem równym temu, z jakim mieli walczyć przeciwko sobie jako dowódcy armii na grzbiecie wzgórz w odległym o tysiąc mil Tennessee. Lee, Joseph E. Johnston i George Gordon Meade służyli jako oficerowie inżynierów Scotta w czasie oblężenia Vera Cruz, podczas gdy na morzu, na pokładzie amerykańskiej floty, porucznik Raphael Semmes dzielił kabinę z porucznikiem Johnem Winslowem, którego U.S.S Kearsarge miał zatopić C.S.S Alabama Semmesa siedemnaście lat później i pięć tysięcy mil dalej.

Wojna z Meksykiem spełniła samozwańczy manifest przeznaczenia Stanów Zjednoczonych, który głosił, że będą rozpościerać się na kontynencie od morza do morza. W połowie wieku, narastające bóle tej młodej republiki zagrażały jednak rozdarciem kraju na strzępy zanim osiągnie on wiek dojrzały.

1Personal Memoirs of U. S. Grant, 2 tomy (Nowy Jork 1885), t. I; s. 53.

ROZDZIAŁ I STANY ZJEDNOCZONE W POŁOWIE XIX WIEKU

I.

Cechą charakterystyczną Stanów Zjednoczonych był wzrost. Amerykanie zwykle definiują ten proces miernikami. Nigdy nie był on bardziej widoczny niż w pierwszej połowie XIX wieku, gdy niespotykana wcześniej skala wzrostu miała miejsce w trzech obszarach: populacji, terytorium i gospodarki. W 1850 r. Zachary Taylor – ostatni z prezydentów urodzonych przed uchwaleniem Konstytucji – mógł spojrzeć wstecz na liczne zmiany, jakie dokonały się za jego życia. Populacja Stanów Zjednoczonych podwoiła się, a następnie podwoiła się ponownie. Prąc bez wytchnienia na zachód i południe, Amerykanie również czterokrotnie powiększyli terytorium swojego kraju poprzez osadnictwo, podbój, aneksję lub zakup terytoriów, które przez wieki były zajmowane przez Indian lub rościły sobie do nich prawa Francja, Hiszpania, Wielka Brytania i Meksyk. W tej samej połowie wieku produkt krajowy brutto zwiększył się siedmiokrotnie. Żaden inny naród w tym okresie nie mógł dorównać choćby jednemu z tych obszarów eksplozji rozwoju. Połączenie wszystkich trzech uczyniło Amerykę „cudownym dzieckiem” wśród narodów XIX wieku.

Uważany za „postęp” przez większość Amerykanów, ten nieskrępowany rozwój miał zarówno pozytywne, jak i negatywne konsekwencje. Dla Indian była to raczej historia upadku niż ekspansji; upadku od żywotnej kultury ku zależności i apatii. Siódma część populacji, czarna, także niosła znaczną część ciężaru postępu, podczas gdy korzystała z niewielu jego owoców. Uprawiane przez niewolników zbiory napędzały część rozwoju gospodarczego w tym okresie oraz większość ekspansji terytorialnej. Zalew bawełny z amerykańskiego Południa zdominował światowe rynki, napędzał rewolucję przemysłową w Anglii i Nowej Anglii oraz zatrzasnął kajdany niewolnictwa na rękach Afroamerykanów ciaśniej niż kiedykolwiek.

Nawet dla białych Amerykanów wzrost gospodarczy nie oznaczał równego postępu. Chociaż wzrost na głowę podwoił się przez pół wieku, to nie wszystkie grupy społeczne równo czerpały z jego obfitości. Podczas gdy zarówno biedni, jak i bogaci biali cieszyli się rosnącymi dochodami, nierówności w bogactwie znacząco się powiększały. Gdy populacja zaczęła się przemieszczać ze wsi do miast, farmerzy coraz bardziej zaczęli się specjalizować w produkcji plonów na sprzedaż zamiast na własne potrzeby. Produkcja tkanin, ubrań, dóbr skórzanych, narzędzi i innych produktów przeniosła się z domów do warsztatów, a z warsztatów do fabryk. W tym procesie wiele kobiet doświadczyło zmiany swojej roli z producentów na konsumentów, co pociągnęło za sobą także zmianę ich statusu. Niektórzy rzemieślnicy cierpieli z powodu upadku swojego rzemiosła, gdyż podział pracy i wykorzystanie maszyn spowodowały wykruszenie się tradycyjnych, ręcznych metod produkcji i przekształciły ich z działających na własny rachunek w najemnych robotników. Wynikający z tego potencjalny konflikt klas zagrażał społecznej tkaninie tej dzielnej, młodej republiki.

Bardziej niebezpieczne było zarzewie konfliktu etnicznego. Z wyjątkiem grup niemieckich farmerów w Pensylwanii i w dolinach Appalachów, amerykańska biała populacja w 1830 r. miała w przeważającej większości korzenie brytyjskie i protestanckie. Tania, bezkresna ziemia i brak rąk do pracy w rozwijającej się gospodarce, połączone z przerostem populacji w dysponującej ograniczonymi zasobami północnej Europie uruchomiły po 1830 r. najpierw strumień, a potem powódź imigrantów z Niemiec i Irlandii do Stanów Zjednoczonych. Większość z tych nowych Amerykanów wyznawała religię rzymsko-katolicką. Ich zwiększająca się liczebność zaalarmowała niektórych amerykańskich protestantów. Liczne natywistyczne organizacje zaczęły powstawać jako pierwsza linia obrony tego, co stało się długim i bolesnym procesem cofania się ku akceptacji dla pluralizmu kulturowego.

Największym niebezpieczeństwem dla przetrwania Ameryki w połowie XIX wieku nie były jednak napięcia klasowe czy podziały etniczne. Był to raczej konflikt pomiędzy Północą i Południem o przyszłość niewolnictwa. Dla wielu Amerykanów zniewolenie człowieka było niemożliwe do pogodzenia z założeniami leżącymi u podstaw republiki. Jeżeli wszyscy ludzie byli stworzeni równymi i obdarzeni przez Stwórcę pewnymi niezbywalnymi prawami, wliczając w to wolność i prawo do szczęścia, co mogło usprawiedliwić zniewolenie wielu milionów tych mężczyzn (i kobiet)? Pokolenie, które walczyło w Wojnie o Niepodległość, porzuciło niewolnictwo w stanach leżących na północ od linii Masona-Dixona; nowe stany na północ od rzeki Ohio weszły do Unii pozbawione niewolnictwa. Na południe od tych granic niewolnictwo jednak było kluczowe dla gospodarki i kultury regionu.

W międzyczasie fala protestanckiego odrodzenia, znana jako Drugie Wielkie Przebudzenie, przelała się przez kraj w ciągu pierwszych dziesięciu lat XIX wieku. W Nowej Anglii, górnej części stanu Nowy Jork oraz tych częściach Starego Północnego Zachodu, leżących powyżej 41 równoleżnika, które były zamieszkałe przez potomków Jankesów z Nowej Anglii, ten religijny entuzjazm pociągnął za sobą liczne przemiany moralne i kulturalne. Najbardziej dynamiczną i wzbudzającą najwięcej podziałów był abolicjonizm. Będąc spadkobiercami purytańskiego twierdzenia o zbiorowej odpowiedzialności, które czyniło każdego człowieka strażnikiem swojego towarzysza, ci jankescy reformatorzy odrzucali kalwinistyczne pojęcie określonego przez Boga przeznaczenia człowieka, wyznając zasadę, zgodnie z którą odkupienie było możliwe dla każdego, kto szczerze go pragnął. Ponaglali nawróconych do wyrzeczenia się grzechu i działali na rzecz eliminacji grzechu ze społeczeństwa. Najhaniebniejszym grzechem społecznym było niewolnictwo. Wszyscy ludzie byli równi w oczach Boga; dusze czarnych były równie wartościowe co dusze białych; zniewolenie jednego z dzieci Boga przez inne było złamaniem Najwyższego Prawa. Nawet, jeśli było sankcjonowane przez Konstytucję.

Do połowy wieku ten ruch dotarł do polityki i zaczął dzielić państwo. Posiadacze niewolników nie uważali się za zapiekłych grzeszników. Udało im się też przekonać większość nieposiadającej niewolników populacji Południa (dwie trzecie tamtejszej białej populacji), że wyzwolenie niewolników spowoduje gospodarczą ruinę, chaos społeczny i wojnę rasową. Niewolnictwo nie było złem, opisywanym przez jankeskich fanatyków; było dobrem, podstawą prosperity, pokoju i dominacji białych; koniecznością w celu uchronienia czarnych przed osunięciem się w barbarzyństwo, przestępczość i nędzę.

Kwestia niewolnictwa prawdopodobnie i tak doprowadziłaby do pogorszenia stosunków między Północą i Południem, niezależnie od innych okoliczności. Lecz to gwałtowny rozrost kraju spowodował, że kwestia ta stała się tak zapalna. Czy przeznaczeniem tych dwóch milionów mil kwadratowych na zachód od rzeki Missisipi miała być wolność od niewolnictwa? Podobnie jak Król Salomon, Kongres w 1820 r. podjął próbę rozwiązania problemu powstałego podczas Zakupu Luizjany, dzieląc te tereny na dwie części wzdłuż równoleżnika 36˚30’ (z niewolnictwem dozwolonym w całym stanie Missouri, jako wyjątkiem na północ od tej linii). To jednak tylko opóźniło kryzys. W 1850 r. Kongres odsunął go ponownie kolejnym kompromisem. W 1860 r. nie dało się jednak go już dalej powstrzymywać. Rozrost terytorialny kraju mógł doprowadzić do niebezpieczeństwa rozpadu w wyniku ruchów odśrodkowych w każdym przypadku. To niewolnictwo jednak doprowadziło do pojawienia się tego niebezpieczeństwa w połowie wieku.

II.

W czasie Zakupu Luizjany, w 1803 r., Stany Zjednoczone były nieznaczącym krajem na peryferiach Europy. Ich populacja była taka sama, jak Irlandii. Thomas Jefferson uważał, że imperium wolności, jakie odkupił od Napoleona, wystarczy, aby zaabsorbować wzrost populacji amerykańskiej przez setki pokoleń. W 1850 r., dwa pokolenia później, Amerykanie nie tylko zapełnili to imperium, ale zaludniali nowe, na wybrzeżach Pacyfiku. Kilka lat po 1850 r. Stany Zjednoczone prześcignęły Wielką Brytanię w liczbie ludności, stając się najbardziej zaludnionym krajem zachodniego świata po Rosji i Francji. W 1860 r. kraj zasiedlało prawie 32 miliony ludzi, z których 4 miliony było niewolnikami. Podczas poprzedniego półwiecza populacja amerykańska wzrastała czterokrotnie szybciej niż europejska i sześciokrotnie szybciej niż średnia światowa1.

Trzy czynniki tłumaczą ten fenomen: wskaźnik urodzeń, o połowę wyższy niż w Europie; śmiertelność, nieco niższa i imigracja. Wszystkie trzy były powiązane z zasobnością amerykańskiej gospodarki. Dostępność ziemi dla ludzi była dużo większa niż w Europie, co przekładało się na zwiększone możliwości zaopatrzenia w żywność i umożliwiało wcześniejsze zawieranie małżeństw, które mogły mieć więcej dzieci. Chociaż epidemie często szalały w Ameryce Północnej, to zbierały mniejsze żniwo w jej głównie wiejskim terenie, niż w gęściej zaludnionej Europie. Dostępność ziemi w Stanach Zjednoczonych wpływała na zwiększenie zarobków i oferowała możliwości, które przyciągnęły pięć milionów ludzi w ciągu pół wieku.

Chociaż Stany Zjednoczone w tym okresie pozostawały głównie krajem rolniczym, to populacja miejska (definiowana jako ilość ludzi mieszkających w osadach i miastach powyżej 2500 mieszkańców) rosła w latach 1810-1860 trzykrotnie szybciej niż populacja wiejska, zwiększając swój udział w całości ludności z 6 do 20 procent. Był to najwyższy wskaźnik urbanizacji w historii amerykańskiej. W tych samych dziesięcioleciach odsetek pracowników wykonujących pracę pozarolniczą wzrósł z 21 do 45 procent2. W tym samym czasie wskaźnik przyrostu naturalnego populacji amerykańskiej, podczas gdy wciąż pozostawał wyższy niż w Europie, zaczynał spadać, gdy rodzice chcąc zapewnić dzieciom więcej opieki i edukacji, decydowali się na mniejszą ich liczbę. Od 1800 do 1850 r. wskaźnik urodzeń w Stanach Zjednoczonych spadł o 23 procent. Śmiertelność także zmniejszyła się nieznacznie, ale prawdopodobnie nie więcej niż o 5 procent3. Pomimo tego populacja rozrastała się w tym samym tempie przez cały ten czas – około 35 procent co dekadę – ponieważ rosnąca imigracja niwelowała spadek liczby urodzin. Przez pół wieku różnica między liczbą urodzin i zgonów przyczyniała się do trzech czwartych przyrostu populacji, podczas gdy imigracja pokrywała resztę4.

Wzrost gospodarczy napędzał te zmiany demograficzne. Populacja podwajała się co dwadzieścia trzy lata; produkt krajowy brutto podwajał się co piętnaście. Historycy ekonomii nie zgadzają się ze sobą co do tego, kiedy ten wzrost się rozpoczął, ponieważ dane pozwalające go zmierzyć a pochodzące sprzed 1840 r. są fragmentaryczne. Co jest jasne to fakt, że do wczesnych lat XIX wieku wzrost gospodarczy był „ekstensywny” – praktycznie taki sam, jak wzrost populacji. W pewnym momencie po wojnie 1812 r. – prawdopodobnie po podniesieniu się z depresji lat 1819 – 1823 – ekonomia zaczęła rozwijać się szybciej niż liczba ludności, powodując zwiększenie się produktu krajowego na głowę, w średnim tempie 1,7 procent rocznie od 1820 do 1860 r.5 Najszybszy wzrost miał miejsce w latach 30-tych i 50-tych, przerwany większą depresją w latach 1837-1843 i mniejszą, 1857-1858.

Chociaż większość Amerykanów korzystała z wzrostu dochodów, ci na szczycie odnosili większe korzyści niż ci na dnie. Podczas gdy średni dochód rósł o 102 procent, średnia płaca robotnika rosła średnio o 45-60 procent6. Ten rosnący rozdźwięk pomiędzy bogatymi i biednymi jest cechą charakterystyczną większości gospodarek kapitalistycznych w pierwszych dekadach intensywnego rozwoju i uprzemysłowienia. Amerykańscy robotnicy prawdopodobnie mieli się lepiej pod tym względem niż ci w większości krajów Europy. Co więcej, wciąż trwa debata, czy robotnicy brytyjscy cierpieli z powodu bezwzględnego spadku realnej płacy w pierwszej połowie XIX wieku, w trakcie rewolucji przemysłowej7.

Poprawa możliwości transportowych była koniecznym wymogiem rozwoju gospodarczego w tak dużym kraju, jak Stany Zjednoczone. Przed 1815 r. jedynym efektywnym kosztowo środkiem transportu towarów na większe odległości były statki żaglowe lub płaskodenne barki. Większość amerykańskich dróg była tylko nieutwardzonymi ścieżkami, nieprzejezdnymi przy deszczowej pogodzie. Koszt transportu tony towarów o 30 mil w głąb lądu był równy kosztowi przetransportowania ich przez Atlantyk. Podróż z Cincinnati do Nowego Jorku zajmowała minimum trzy tygodnie. Jedyną dostępną drogą transportu towarów między tymi dwoma miastami było spławienie ich w dół rzek Ohio i Missisipi do Nowego Orleanu, a następnie przewiezienie drogą morską wzdłuż wybrzeży Zatoki Meksykańskiej i Atlantyku, co trwało przynajmniej siedem tygodni. Nie jest więc zaskoczeniem, że transatlantycki handel był prężniejszy niż wymiana wewnętrzna; że większość przetwarzanych dóbr kupowanych w Stanach Zjednoczonych była wytwarzana w Wielkiej Brytanii; że rzemieślnicy sprzedawali swoje produkty głównie na rynkach lokalnych; że farmerzy żyjący nieco dalej od spławnych rzek konsumowali większość tego, co wyprodukowali – oraz że gospodarka rosła niewiele szybciej, niż zwiększała się liczba ludności.

Wszystko to uległo zmianie po 1815 r., w rezultacie tego, co historycy bez przesady nazwali „rewolucją transportową”. Prywatne kompanie, stany, nawet rząd krajowy, finansowali budowę utwardzanych, zdatnych do całorocznego użytku dróg. Co więcej, Nowy Jork otworzył erę kanałów poprzez budowę Kanału Erie z Albany do Buffalo, który połączył miasto Nowy Jork z Północnym Zachodem drogą wodną i rozpoczął szał budowy, który do 1850 r. przyniósł 3700 mil kanałów. W tych samych latach parowce uczyniły realnym marzenie Roberta Fultona, torując sobie drogę wzdłuż każdej spławnej rzeki od Bangor po St. Joseph. Romantyzm i gospodarcze znaczenie parowców w obu tych wymiarach ustąpiło w 1850 r. przed drogą żelazną. 9000 mil torów w Stanach Zjednoczonych dawało im w 1850 r. prowadzenie na świecie, lecz bladło w porównaniu z 21 000 kolejnymi milami torów ułożonymi przez kolejną dekadę, co dało Stanom Zjednoczonym w 1860 r. większą długość linii kolejowych, niż miały ich pozostałe państwa świata razem wzięte. Żelazne wstęgi przecinały Appalachy i spinały brzegi Missisipi. Jeszcze nowszy wynalazek, telegraf, przesyłał błyskawiczne wiadomości wzdłuż miedzianych drutów i biegł przed torami, aby w 1861 r. spiąć krańce kontynentu.

Te cuda w znaczący sposób zmieniły amerykańskie życie. Obniżyły o połowę koszty transportu lądowego, do 15 centów za tono-milę. Drogi jednak wkrótce straciły na znaczeniu z wyjątkiem krótkich przewozów i lokalnych podróży. Do 1860 r. opłaty za kanały spadły do mniej niż centa za tono-milę; za rzeki jeszcze niżej, a opłaty za kolej poniżej trzech centów. Pomimo wyższych kosztów, większa prędkość kolei oraz możliwość całorocznego wykorzystania (większość kanałów zamarzała zimą, a rzeki były niespławne w trakcie powodzi i suszy) dawała jej przewagę. Miasta omijane przez tory upadały; te, zlokalizowane przy liniach kolejowych rozkwitały – zwłaszcza wówczas, gdy miały także dostęp do transportu wodnego. Wyrastając na preriowych brzegach jeziora Michigan, Chicago stało się do 1860 r. terminalem końcowym 15 linii kolejowych, a jego populacja wzrosła o 375 procent w ciągu poprzedniej dekady. Pędząc z zawrotną prędkością 30 mil na godzinę, kolej skróciła czas podróży między Nowym Jorkiem i Chicago z trzech tygodni do dwóch dni. Katastrofy kolejowe wkrótce wyprzedziły eksplozje na parowcach jako główna przyczyna śmierci w wypadkach. Wspólnie jednak te dwa rodzaje transportu skróciły czas przewozu towarów – dajmy na to z Cincinnati do Nowego Jorku – z pięćdziesięciu dni do pięciu. Cincinnati stało się stolicą przetwórstwa mięsnego w Stanach Zjednoczonych. Różnica pomiędzy hurtową ceną zachodniej wieprzowiny w Cincinnati i Nowym Jorku spadła z 9,53$ za baryłkę do 1,18$; różnica w hurtowej cenie mąki z zachodu w tych samych miastach spadła z 2,48$ do 0,28$.

Telegraf zapewnił natychmiastowe przekazywanie tych i innych zmian cen po całym kraju. Razem z koleją i technologicznymi nowinkami w dziedzinie druku i papiernictwa gwałtownie zwiększył znaczenie gazet, ogólnokrajowego medium informacyjnego. Cena pojedynczego wydania spadła z 6 centów w 1830 r. do 2 centów w 1850 r. Obieg informacji przyspieszał dwukrotnie szybciej niż wzrost populacji. „Najnowsze wiadomości” stawały się raczej kwestią godzin niż dni. Szybkie pociągi przewoziły cotygodniowe wydania największych gazet (jak New York Tribune Horacego Greeley’a) do farmerów tysiące mil dalej, gdzie kształtowały one polityczne poglądy. W 1848 r. wielu wydawców połączyło siły, aby utworzyć agencję Associated Press celem przekazywania krótkich wiadomości8.

Rewolucja transportowa zmieniła gospodarkę. Do 1815 r. Amerykanie wytwarzali na swoich farmach lub w domach większość rzeczy, które spożywali, używali lub nosili. Większość ubrań była szyta przez matki i córki z tkanin, które w wielu przypadkach same przędły, przy świetle świec, które same wytopiły lub przy świetle dziennym wpadającym przez okna domu, który został wybudowany z lokalnych materiałów pochodzących z pobliskiego tartaku lub cegielni, przez lokalnych cieśli, murarzy lub męskiego członka gospodarstwa. Buty były wyrabiane przez członków rodziny lub przez wioskowego szewca, ze skóry wyprawionej w lokalnej garbarni. Kowale wykuwali narzędzia farmerskie, wykorzystywane przez mieszkańców. Nawet broń palna była wykonywana ręcznie z dokładnością i dumą przez pobliskiego rzemieślnika. W większych miastach mistrzowie krawiectwa, obuwnictwa, meblarstwa czy kołodziejstwa rządzili niewielkimi warsztatami, gdzie pracowali z kilkoma czeladnikami i uczniem czy dwoma, którzy wytwarzali świetne produkty własnego pomysłu lub na zamówienie bogatszych klientów. W epoce powolnego i drogiego transportu lądowego niewiele z tych produktów było sprzedawanych dalej, niż 20 mil od miejsca wytworzenia.

Pre-przemysłowy świat nie mógł przetrwać rewolucji transportowej, która umożliwiła podział pracy i specjalizację w produkcji nawet dla większych i odleglejszych rynków. Coraz więcej farmerów specjalizowało się w uprawach plonów, dla których ich ziemia i klimat były najodpowiedniejsze. Za pieniądze uzyskane z ich sprzedaży kupowali żywność, ubrania i sprzęt, które wcześniej były wytwarzane lokalnie lub przez nich samych, ale teraz były uprawiane, przetwarzane lub produkowane gdzie indziej i transportowane kanałem bądź koleją. Aby siać i zbierać te wyspecjalizowane plony farmerzy kupowali nowo wynalezione maszyny siewne, kultywatory, pługi i kombajny, które rozkwitający przemysł maszyn rolniczych dostarczał w coraz większej obfitości.

W miasteczkach i miastach przedsiębiorcy, którzy zaczęli być znani jako „kapitalistyczni kupcy” lub „przemysłowcy”, zreorganizowali i ustandaryzowali produkcję najróżniejszych dóbr dla hurtowej sprzedaży na rynkach regionalnych, a w dalszej kolejności krajowych. Niektórzy z tych nowych przedsiębiorców wywodzili się z szeregów mistrzów rzemiosła, którzy teraz planowali i kierowali pracą pracowników, którym płacili dniówki lub na akord, zamiast dzielić z nimi pracę tworzenia produktu, a następnie go sprzedawać. Inni z nich mieli niewielkie, lub wręcz żadne wcześniejsze powiązania z „rzemiosłem” (obuwnictwem, krawiectwem etc.). Byli biznesmenami, którzy zapewniali kapitał i umiejętności organizacyjne, aby zreorganizować przedsiębiorstwo w bardziej wydajny sposób. Ta restrukturyzacja przyjmowała różne formy, ale miała jedną, główną, wspólną cechę: proces wytwarzania produktu (butów czy mebli na przykład), który wcześniej był wykonywany przez jednego lub kilku wykwalifikowanych rzemieślników, został rozbity na liczne kroki, z których każdy nie wymagał wysokich kwalifikacji i był wykonywany przez odrębnego pracownika. Czasami robotnik wykonywał swoją pracę ręcznie, ale coraz częściej wspomagały go maszyny.

Wysoko zmechanizowany przemysł, jak np. tekstylny, szybko przekształcił się w system fabryczny, gdzie wszystkie działania były wykonywane pod dachem jednego budynku z pojedynczym źródłem zasilania (wodą, czasami parą) napędzającym maszyny. Ten system umożliwił przemysłowi tekstylnemu w Nowej Anglii zwiększenie rocznej produkcji bawełnianych tkanin z 4 milionów jardów w 1817 r. do 308 milionów w 1837. W mniej zmechanizowanych gałęziach przemysłu, jak szycie odzieży, pracowano w mniejszych warsztatach, z częścią pracy zlecaną na wpół wykwalifikowanym pracownikom – często kobietom i dzieciom – w ich domach i zwracaną do warsztatu do wykończenia. To pozostało bez zmian nawet po wynalezieniu w 1840 r. maszyny do szycia, która mogła być wykorzystywana równie dobrze w domu, co w fabryce.

Jaka by nie była mieszanka maszyn i pracy ręcznej, głównego warsztatu i zlecania pracy, główną cechą tego nowego modelu produkcji były podział i specjalizacja pracy, zwiększona wydajność, większa produkcja i niższe koszty. Te czynniki zredukowały hurtowe ceny towarów o 45 procent między 1815 a 1860 r. W tych samych latach ceny konsumentów spadły jeszcze bardziej, o około 50 procent9.

Do 1860 r. powstający zarys współczesnej amerykańskiej ekonomii masowej konsumpcji masowej produkcji i intensywnej, opartej na kapitale gospodarki rolnej stawał się widoczny. Jego rozwój był zróżnicowany pomiędzy regionami i rodzajami przemysłu. Był daleki od zakończenia nawet w najbardziej zaawansowanych częściach kraju, jak Nowa Anglia, gdzie wciąż można było znaleźć wielu wioskowych kowali i szewców. Na granicy na zachód od Missisipi oraz na wielu wewnętrznych granicach w starszych częściach kraju, gdzie rewolucja transportowa jeszcze nie dotarła – górna część i leśne regiony Południa na przykład, czy też lasy Maine lub góry Adirondack [w północno-wschodniej części stanu Nowy Jork – M.S.] – ledwo się rozpoczęła. Wielu Amerykanów wciąż żyło w prawie samowystarczalnej, opartej na ręcznym rzemiośle gospodarce przedrynkowej, niewiele różniącej się od tej, którą znali ich dziadkowie. Ale bardziej zaawansowane sektory gospodarki dały już Stanom Zjednoczonym najwyższy na świecie standard życia i drugą co do wielkości wartość produkcji przemysłowej, gdzie doganiały szybko swoich kuzynów z Wielkiej Brytanii, pomimo późniejszego o pół wieku startu rewolucji przemysłowej10.

Kuzyni w końcu to zauważyli i zaczęli na to zwracać uwagę. Zwycięstwo America nad czternastoma brytyjskimi jachtami w wyścigu Królewskiej Eskadry Jachtów w 1851 r. wstrząsnęło wiodącą siłą morską świata. Rajd przeprowadzono podczas międzynarodowej wystawy przemysłowej w Crystal Palace w Londynie, gdzie produkty amerykańskie wywołały wielkie zainteresowanie. To nie tyle jakość amerykańskich karabinów, pługów, zamków i rewolwerów zainteresowała Brytyjczyków, co sposób, w jaki były produkowane z wytworzonych maszynowo komponentów (części wymiennych). Koncepcja komponentów nie była nowa w 1851 r. Nie była też wyłącznie amerykańska. Francuski przemysł zbrojeniowy zaczął produkować części wymienne dla karabinów już w latach 80-tych XVIII w. Produkowano je jednak ręcznie dzięki pracy rzemieślników. Ich wymienność była w najlepszym przypadku przybliżona. Nowość dla Europejczyków w 1851 r. stanowiła amerykańska technika produkowania każdej części za pomocą wyspecjalizowanej maszyny, która mogła produkować nieskończoną ilość takich samych części z dokładnością, jaka była nie do osiągnięcia dla rzemieślnika. Brytyjczycy nazwali to „Amerykańskim systemem produkcji”, pod którą nazwą wciąż jest znany od tej pory11.

Wymienność części produkowanych w tym systemie była często mniej doskonała, niż głoszono. Praca ręczna była czasami konieczna, aby części dokładnie dopasować. Precyzyjne maszyny i mierniki osiągające dokładność tysięcznych części cala miały nadejść dopiero pokolenie czy dwa później. Pomimo tego test dziesięciu losowo wybranych karabinów, z których każdy był wykonywany w innym roku między 1844 i 1853 w fabryce w Springfield (Massachusetts), przekonał brytyjskich sceptyków. Robotnicy rozłożyli karabiny, wymieszali ze sobą części, a następnie złożyli bez problemów wszystkie dziesięć sztuk.

Nie było przypadkiem, że części wymienne jako pierwsze zostały opracowane dla broni ręcznej. W czasie wojny armia potrzebuje szybko dużych ilości broni i równie szybko musi mieć możliwość wymiany uszkodzonych części. Zbrojownie rządu Stanów Zjednoczonych w Springfield i Harper’s Ferry stopniowo dopracowywały ten proces przez dekadę przed 1850 r. Brytyjczycy importowali amerykańskie maszyny, aby uruchomić warsztaty w Enfield w trakcie wojny krymskiej. Samuel Colt także uruchomił w Londynie fabrykę rewolwerów, wyposażoną w maszyny z Connecticut. Te wydarzenia symbolizowały utratę prowadzenia w obszarze przemysłu maszynowego przez Wielką Brytanię na rzecz Stanów Zjednoczonych.

W latach 50-tych delegacja brytyjskich przemysłowców podróżująca po Stanach wysyłała raporty o szerokiej gamie produktów wytwarzanych przez wyspecjalizowane maszyny: zegarów i zegarków, mebli i mnóstwa innych drewnianych produktów, gwoździ i wkrętów, nakrętek i śrub, gwoździ do podkładów kolejowych, zamków, pługów i innych. „Nie ma niczego, czego nie dałoby się wyprodukować za pomocą maszyn” mówił Samuel Colt przed komisją Parlamentu 1854 r. – wówczas Brytyjczycy byli skłonni go wysłuchać12.

Zasada masowej produkcji w Stanach Zjednoczonych rozciągała się na obszary, w których jej zastosowanie wydawało się mało prawdopodobne, np. budowa domów. Była to era, w której wynaleziono konstrukcję balonową szkieletu drewnianego. Dziś przynajmniej trzy czwarte domów w Stanach jest budowanych tą metodą. Przed 1830 r. domy jednak były budowane generalnie w jeden z trzech sposobów: z pni drzew ociosanych siekierą; z kamienia i cegły oraz z drewna obrobionego przez cieślę, łączonego za pomocą złącz ciesielskich. Pierwsza metoda była tania, ale toporna i mało satysfakcjonująca dla rosnącej klasy średniej; pozostałe dwie były solidne, ale kosztowne i powolne, wymagające wykwalifikowanych murarzy lub cieśli, których brakowało w gwałtownie rozwijających się miastach jak Chicago, potrzebujących dużej ilości domów w krótkim okresie. Aby sprostać tym potrzebom, pierwsze budynki na szkielecie drewnianym pojawiły się w latach 30-tych w Chicago i Rochester – rozwijającym się szybko mieście nad kanałem Erie. Domy te były budowane ze znajomej dzisiaj kombinacji pociętych maszynowo belek zbitych razem fabrycznie wyprodukowanymi gwoździami, aby utworzyć szkielet, czy też ramę domu. Pocięte maszynowo deski i dachówki oraz wyprodukowane w fabrykach drzwi i okna wypełniały ten szkielet. Sceptycy kpili, że te „ramy” rozlecą się przy pierwszym silniejszym wietrze. W rzeczywistości były one dosyć wytrzymałe, gdyż belki były zbite w ten sposób, że każdy nacisk wywierał wpływ tylko na niewielką ich część. Domy takie mogły być postawione w ułamku czasu potrzebnego na zbudowanie domu tradycyjnego i przy ułamku kosztów. „Konstrukcja chicagowska” była tak udana, że szybko rozprzestrzeniła się na resztę kraju13.

Szkielet drewniany pokazuje jeden z czynników wskazywanych wówczas i później dla wyjaśnienia pojawienia się amerykańskiego systemu produkcji. Pierwszym było to, co ekonomiści nazywają popytem, a co historycy społeczni mogą nazwać demokracją konsumpcji: potrzebę czy też pragnienie rozwijającej się i mobilnej populacji dla różnego rodzaju gotowych produktów konsumpcyjnych w przystępnych cenach. Uważając się za „klasę średniejącą”, większość Amerykanów w latach 50-tych chciała – i mogła – kupować gotowe buty, meble, odzież męską, zegarki, karabiny – nawet domy. Nawet, jeżeli tym produktom brakowało jakości, wykończenia, wytrzymałości i charakterystycznego wyglądu produktów rzemieślnika, to jednak były one funkcjonalne i miały przystępną cenę. Nowa instytucja, „dom handlowy” (Department Store) rzuciła na rynek wytwory masowej produkcji dla masowej społeczności. Europejscy goście, którzy komentowali (nie zawsze przychylnie) relacje między systemem politycznym powszechnej równości (białych) a socjoekonomicznym systemem ustandaryzowanej konsumpcji trafiali w sedno. Skrajna nędza i olbrzymie bogactwo nie były nieobecne w Stanach Zjednoczonych. To co uderzało większość obserwatorów, to szeroka klasa średnia.

Innym czynnikiem, który dał początek systemowi amerykańskiemu, był niedobór, a w konsekwencji wysoki koszt siły roboczej. Brak wykwalifikowanych cieśli spowodował narodziny konstrukcji szkieletowych. „Klasa pracująca jest stosunkowo nieliczna – pisała brytyjska komisja przemysłowców, która odwiedziła Stany Zjednoczone w 1854 r. – i tym brakom... można przypisać tą wyjątkową pomysłowość widoczną w wielu maszynach oszczędzających pracę ludzką, których automatyczne działanie tak doskonale zajmuje miejsce liczniejszych robotników w starszych krajach przemysłowych”. Europejczycy odkryli zadziwiająco mały opór przed mechanizacją wśród amerykańskich robotników. Przy niedostatku siły roboczej nowe maszyny zamiast wypierać ich z rynku pracy – jak działo się gdzie indziej – raczej zwiększały wielokrotnie ich wydajność. Amerykańscy „robotnicy z zadowoleniem witali wszystkie mechaniczne ulepszenia” pisał (z niejaką przesadą) brytyjski przemysłowiec. „Ich waga i znaczenie, uwalniające ich od harówki ręcznych manufaktur mogły zostać dostrzeżone i przyjęte z zadowoleniem dzięki ich edukacji”14.

Podczas gdy nie odrzucali tezy o niedoborze siły roboczej, niektórzy historycy kładą nacisk na trzecią przyczynę intensywnej i zależnej od kapitału natury systemu amerykańskiego – obfitość zasobów Stanów Zjednoczonych. Zasoby są formą kapitału, trzema najlepszymi przykładami w tym okresie były ziemia, drewno i obfitość energii wodnej, zwłaszcza w Nowej Anglii. Wysoki wskaźnik dostępności ziemi na człowieka zachęcał do rozwoju rolnego w formie, która byłaby marnotrawstwem gdzie indziej, ale w warunkach amerykańskich miała sens ekonomiczny zwłaszcza, że wykorzystanie maszyn rolniczych dawało wprawdzie średnią wydajność z ara uprawy, ale bardzo wysoką wydajność na roboczogodzinę. Drewno było tak obfite w Stanach Zjednoczonych, jak brakowało go w Europie. W konsekwencji miało tysiące zastosowań w nowym świecie – paliwo dla parowców i lokomotyw, drewno na domy i ramy maszyn, i tak dalej. Amerykański przemysł maszynowy rozwinął się w pierwszej kolejności w przetwórstwie drewna, gdzie kształtował praktycznie wszystko, co drewniane – meble, łoża karabinów, rączki siekier, osie wozów, drzwi i setki innych przedmiotów. Produkty wytwarzane maszynowo marnowały o wiele więcej drewna niż te wytwarzane ręcznie, ale było to ekonomicznie uzasadnione przy obfitości i taniości drewna oraz wysokich kosztach siły roboczej. Amerykańskie prowadzenie w dziedzinie obróbki drewna dało podstawy dla pojawiającej się po 1850 r. przewagi w obróbce metalu. Rwące strumienie zapewniały tanie źródło energii dla amerykańskich młynów, co pozwoliło zachować wodzie status głównego źródła energii w przemyśle Stanów Zjednoczonych aż do 1870 r.15

Czwartym powodem, przedstawianym przez brytyjskich obserwatorów na wytłumaczenie wydajności gospodarki amerykańskiej był system edukacyjny, który wytworzył powszechną umiejętność czytania i pisania oraz „adaptowanie się do wszechstronności” pomiędzy amerykańskimi robotnikami. Dla odmiany brytyjscy robotnicy, kształceni przez długi staż „w zawodzie” a nie w szkołach, odczuwali brak „elastyczności umysłu oraz chęci poznawania nowych rzeczy” i byli „niechętni do zmian metod, do których przywykli”, jak twierdził brytyjski przemysłowiec. System kształcenia czeladniczego załamywał się w Stanach Zjednoczonych, gdzie większość dzieci na Północnym Zachodzie chodziła do szkoły do osiągnięcia 14-15 lat. „Wykształcony według dużo wyższych standardów niż te panujące w wyższych klasach społecznych Starego Świata... każdy [amerykański] robotnik stara się wciąż wynajdywać nowe rzeczy, które pomogą mu w pracy. Panuje też silna chęć... bycia informowanym o każdym nowym ulepszeniu”16.

Było to może lekką przesadą. Do wielu amerykańskich wynalazków jednak rzeczywiście przyłożyli rękę robotnicy. Elias Howe, wędrowny mechanik z Bostonu, który wynalazł maszynę do szycia, jest jednym z takich przykładów. To było to, co ówcześnie nazywano „Jankeską przebiegłością”. Używano słowa „Jankes” we wszystkich trzech znaczeniach: Amerykanin, mieszkaniec północnych stanów, a zwłaszcza Nowej Anglii. Ze 143 ważniejszych wynalazków opatentowanych w Stanach Zjednoczonych między 1790 a 1860 r. 93 procent pochodziło z „wolnych” stanów, a prawie połowa z Nowej Anglii – ponad dwukrotnie więcej, niż wskazywała na to liczba wolnej ludności. Większość przemysłu maszynowego i fabryk z najbardziej zaawansowanymi technologiami było zlokalizowanych w Nowej Anglii. Argentyński gość, odwiedzający Stany Zjednoczone w 1847 r. pisał, że „migranci z Nowej Anglii do innych stanów nieśli ze sobą... moralne i intelektualne talenty [oraz] ... zręczność w pracach ręcznych, które czyniły Amerykanina chodzącym warsztatem... Wielkie kolonizacyjne i kolejowe przedsięwzięcia, banki i korporacje, były założone i rozwijane przez nich”17.

Powiązanie dostrzeżone przez brytyjskich obserwatorów pomiędzy jankeską przebiegłością i edukacją było trafne. Nowa Anglia w połowie wieku prowadziła na świecie w ilości placówek edukacyjnych i umiejętności czytania i pisania. Ponad 95 procent dorosłej populacji potrafiło czytać i pisać; trzy czwarte dzieci w wieku 5-19 lat chodziło do szkoły, do której uczęszczały średnio sześć miesięcy w roku. Reszta Północy nie pozostawała w tyle. W tyle zostało za to Południe, którego tylko 80 procent białej populacji potrafiło czytać i pisać, a jedna trzecia białych dzieci chodziła do szkoły trwającej średnio trzy miesiące w roku. Niewolnicy oczywiście nie uczęszczali do szkół i zaledwie dziesiąta ich część potrafiła czytać i pisać. Nawet wliczając niewolników, prawie cztery piąte amerykańskiej populacji potrafiło czytać i pisać, w porównaniu z dwoma trzecimi w Wielkiej Brytanii i północno-zachodniej Europie czy jedną czwartą w południowej i wschodniej. Biorąc pod uwagę tylko „wolną” populację, wskaźnik umiejętności czytania i pisania był na poziomie 90 procent, porównywalnym jedynie z Danią i Szwecją18.

Rozwój szkolnictwa w tych krajach, od czasów XVII wieku, wypływał z reformy protestanckiej. Kapłani wszystkich wyznań musieli wiedzieć jak czytać i rozumieć Słowo Boże. W XIX wieku religia wciąż odgrywała istotną rolę w amerykańskiej edukacji. Większość college’ów i duża ilość szkół średnich była wspieranych przez różne Kościoły. Nawet szkoły publiczne wciąż odzwierciedlały protestancki patronat. Po 1830 r. gwałtowna ekspansja i racjonalizacja systemu szkolnictwa rozlała się na południe i zachód od Nowej Anglii, chociaż nie dotarła dużo dalej poniżej Ohio. Jako sekretarz Rady Stanu Massachusetts do spraw Edukacji i niezmordowany publicysta, Horace Mann nadzorował reformy, które obejmowały m.in. ustanowienie szkół kształcących nauczycieli, wprowadzenie standardowego świadectwa ocennego, ewolucja najróżniejszych rodzajów okręgowych szkół wiejskich i miejskich szkół dobroczynnych w system szkolnictwa publicznego i rozszerzenie edukacji publicznej na poziom szkolnictwa średniego.

Ważnym celem tych szkół pozostawało wpojenie protestanckich zasad etycznych – „regularności, punktualności, stałości i pracowitości” poprzez codzienne moralne i religijne nauczanie”, jak pisał nadinspektor szkolny w Massachusetts w 1857 r. Te wartości, razem z nabytą wiedzą i umiejętnościami także służyły potrzebom rozwijającej się gospodarki kapitalistycznej. Szkoły były „najważniejszym elementem w rozwoju lub scalaniu zasobów krajowych”, pisał Horace Mann w 1848 r., „odgrywając większą rolę w produkcji i zyskownym wykorzystaniu bogactwa kraju niż wszystkie inne czynniki wymieniane w książkach politycznych ekonomistów”19. Tekstylny magnat, Abbot Lawrence, doradzał przyjacielowi z Wirginii, który chciał naśladować postęp przemysłowy Nowej Anglii, że „nie można myśleć o pełnym wykorzystaniu zasobów bez powszechnego systemu edukacji; to dźwignia do każdej stałej pozytywnej zmiany”. „Inteligentni robotnicy”, dodawał inny jankeski biznesmen w 1853 r., jakby wtórując brytyjskim gościom, „mogą dodać znacznie więcej do kapitału zainwestowanego w biznes niż ignoranci”20.

III.

Obecne badania podważają przytaczane wcześniej spostrzeżenia, jakoby amerykańscy robotnicy mieli ochoczo przyjąć nowy, przemysłowy ład21. W szczególności zdolni rzemieślnicy stawiali opór pewnym cechom rozwoju kapitalistycznego. Formowali związki zawodowe i stowarzyszenia pracowników, które osiągnęły znaczącą siłę w latach 30-tych, gdy napięcia wywoływane przez przejście z lokalnej gospodarki rzemieślniczej do rozwijającego się kapitalizmu były najmocniej odczuwalne. Spory o płace i nadzór nad procesem produkcji wywoływały strajki i inne formy konfliktów. Aktywność robotników zaczęła spadać po 1837 r., gdy recesja spowodowała wzrost bezrobocia, co pozbawiło ruchy robotnicze agresywności. Po podniesieniu się z recesji, gwałtownie zwiększona imigracja zintensyfikowała etniczne i religijne podziały w ramach klasy pracującej. Natywizm, wstrzemięźliwość i narastające konflikty wzięły górę nad kwestiami ekonomicznymi, które przeważały w latach 30-tych. Pomimo tego napięcia wciąż istniały i okazjonalnie dawały o sobie znać, jak podczas strajku szewców w Massachusetts w 1860 r.

Technologiczne innowacje nie były główną przyczyną niepokojów wśród robotników. Oczywiście, maszyny pozbawiły pracy niektórych rzemieślników lub uczyniły ich umiejętności małoznaczącymi. Większość maszyn tej epoki jednak wykonywała jednak proste, powtarzalne działania, wykonywane wcześniej przez niewykwalifikowanych pracowników. Nawet wówczas, gdy bardziej złożone maszyny zastąpiły niektórych rzemieślników, to spowodowały wzrost zapotrzebowania na inną kategorię wysoko wykwalifikowanych robotników-mechaników, wytwórców narzędzi, budowniczych maszyn, inżynierów i inżynierów-mechaników – których liczba podwoiła się w ciągu lat 50-tych22. Rewolucja transportowa i komunikacyjna stworzyła wiele nowych zawodów, z których niektóre wymagały wysokich kwalifikacji i były doskonale płatne – piloci parowców, obsługa linii kolejowych, telegrafiści. Te dwie ostatnie kategorie rozrosły się pięciokrotnie w latach 50-tych. Gwałtowna ekspansja terenów miejskich na zachód, wyjątkowa mobilność Amerykanów oraz różnice pomiędzy regionami oznaczały, że wykwalifikowany robotnik, który został pozbawiony pracy przez maszyny w jednej części kraju mógł się przenieść na zachód i tam znaleźć pracę. Europejscy obserwatorzy, którzy porównywali niechęć do zmian wśród robotników we własnych krajach z gotowością przyjęcia zmian przez robotników w Stanach Zjednoczonych, nie omieszkali zwrócić na to uwagi.

Malejące dochody także nie były przyczyną niepokojów robotniczych w Stanach Zjednoczonych. Pomimo fal inflacji w połowie lat 30-tych i 50-tych i okresami bezrobocia, spowodowanymi recesją, długoterminowy trend realnego wynagrodzenia był wzrostowy. Oczywiście ludzie żyją w krótkim okresie, a przeciętny robotnik usiłujący związać koniec z końcem podczas recesji – na przykład w 1841 r. czy 1857 r. – nie miał kojącego, szerszego spojrzenia na całą perspektywę, dostępnego historykowi. Co więcej, wynagrodzenia męskich rzemieślników w niektórych zawodach malały, gdy wprowadzenie nowych metod produkcji lub nowych maszyn umożliwiało pracodawcom zatrudnianie robotników bez doświadczenia lub o nienajlepszych kwalifikacjach, często kobiety lub dzieci, aby wykonywali pojedyncze działania w ramach całego procesu, który wcześniej w całości był domeną wykwalifikowanego robotnika. Nie było przypadkiem, że większość niepokojów miała miejsce w szczególnych zawodach, które były poddane temu procesowi: szewcy, krawcy, tkacze, meblarze, drukarze.

Jednakże pomimo generalnie wzrostowego trendu płac realnych, robotnicy znajdujący się na dnie skali, szczególnie kobiety, dzieci i niedawni imigranci, spędzali długie godziny w zakładach bazujących na taniej sile roboczej lub dusznych fabrykach, pracując za grosze. Mogli związać koniec z końcem tylko wówczas, gdy inni członkowie ich rodzin także pracowali. Dla niektórych z tych robotników jednak grosze, które zarabiali jako służba domowa, pomoce fabryczne, odźwierni czy szwaczki, pomocnicy murarza lub robotnicy budowlani, były poprawą sytuacji materialnej w porównaniu z głodem, jaki zostawili za sobą w Irlandii. Pomimo tego nędza była wszechobecna i stawała się jeszcze bardziej powszechna, między robotnikami w dużych miastach o znaczącej populacji imigrantów. Nowy Jork ścisnął większość swojej najuboższej populacji w cuchnących kamieniczkach, dających miastu wskaźnik zgonów prawie dwukrotnie wyższy niż w Londynie23.

Chociaż robotnicza biedota Nowego Jorku miała w 1863 r. eksplodować najgorszymi zamieszkami w amerykańskiej historii, to brakowało jej siły przebicia w protestach robotniczych okresu przedwojennego. Protesty napędzał nie tyle problem poziomu płac, co sama koncepcja płacy. Wynagrodzenie za pracę było postrzegane jako forma zależności, która stała w sprzeczności z republikańskimi zasadami, na których oparto państwo. Jądrem republikanizmu była wolność, cenne lecz niepewne prawo przysługujące od chwili narodzin, ciągle zagrożone przez manipulację władzy. Thomas Jefferson definiował wolność jako niezależność, która wymagała posiadania środków produkcji. Człowiek, którego utrzymanie zależało od innych nigdy nie mógł być prawdziwie wolny, podobnie jak zależna klasa nie mogła utworzyć podstaw republikańskiego rządu. Kobiety, dzieci i niewolnicy byli zależni – to wyrzucało ich poza nawias republikańskiej definicji człowieka wolnego. Robotnicy najemni także byli zależni – dlatego Jefferson obawiał się rozwoju kapitalizmu przemysłowego, który potrzebował robotników najemnych. Jefferson wyobrażał sobie idealną Amerykę farmerów i rzemieślników, którzy posiadali własne środki produkcji i nie byli od nikogo zależni w swoim utrzymaniu.

Amerykańska gospodarka nie rozwijała się jednak w ten sposób. Zamiast tego, wykwalifikowani rzemieślnicy, którzy posiadali własne narzędzia i sprzedawali owoce swojej pracy za „sprawiedliwą cenę” stopniowo zaczynali być wciągani w powiązania, w których sprzedawali swoją pracę. Zamiast pracować dla siebie, pracowali dla kogoś innego. Zamiast zarabiać sprawiedliwą cenę za swoje umiejętności, otrzymywali wynagrodzenie, którego wysokość nie była określona przez rzeczywistą wartość ich pracy, lecz przez to, na co mógł sobie pozwolić coraz bardziej odległy „rynek”. „Mistrz” i „czeladnik” nie byli już powiązani wspólnotą rzemiosła i oczekiwaniami czeladnika, że sam zostanie pewnego dnia mistrzem. Coraz bardziej oddalali się od siebie, stając się „pracodawcą” i „pracownikiem” o różnych – czasami sprzecznych – interesach. Pracodawca dążył do maksymalizacji zysku, co oznaczało zwiększanie wydajności oraz kontrolowanie kosztów produkcji, do których zaliczały się także płace. Pracownik stawał się zależny od „szefa” nie tylko jeśli chodzi o płacę, ale także jeśli chodzi o środki produkcji – maszyny, na których posiadanie na własność pracownik nie mógł już liczyć. Tworzenie się systemu kapitalizmu przemysłowego w latach 1815-1860 zaczynało wykuwać więc nowy system relacji klasowych pomiędzy kapitalistami, którzy posiadali środki produkcji i robotnikami, którzy posiadali tylko zdolność do pracy. Czeladnicy rzemiosła, którzy doświadczali tego procesu, nie byli nim zachwyceni. Zarówno oni, jak i ich rzecznicy ostro krytykowali rodzący się kapitalizm.

Kapitalizmu nie da się pogodzić z republikanizmem, twierdzili. Zależność od wynagrodzenia pozbawiała człowieka jego niezależności, a przez to także wolności. Praca najemna nie była lepsza od pracy niewolniczej – stąd określenie „niewolnictwo płacy”. Szef był niczym posiadacz niewolników. Określał godziny pracy, jej tempo, podział pracy, poziom wynagrodzeń; mógł zatrudniać i zwalniać według własnych zachcianek. Rzemieślnicy ery przed-przemysłowej byli przyzwyczajeni pracować tak dużo – lub tak mało – jak im się podobało. Pracowali gdy potrzebował pracy, a nie według zegara. Jeżeli uważali, że czas na drinka lub dwa z przyjaciółmi, po prostu na niego szli. W nowym reżimie wszyscy robotnicy pracowali w ścisłym trybie; system przekształcił ich w maszyny; stali się niewolnikami zegara. Właściciele fabryk podsycali działalność ruchów abstynenckich, które zaczęły rosnąć w siłę po 1830 r., ponieważ ich protestanckie wartości etyczne – trzeźwość, punktualność, dokładność i gospodarność były dokładnie tymi cechami, jakie były wymagane od zdyscyplinowanych robotników nowego ładu. Niektórzy pracodawcy zakazywali picia w pracy i próbowali także zabronić swoim robotnikom picia po niej. Dla ludzi, którzy uważali wypicie czegoś mocniejszego trzy razy dziennie za swoje prawo, był to kolejny znak niewolnictwa.

W oczach reformatorów robotniczych kapitalizm pogwałcał także inne podstawy republikanizmu: prawość, wspólne dobro i równość. Prawość wymagała od indywidualności, aby przedkładały dobro społeczności nad własnym; kapitalizm wychwalał pościg za własnymi celami w pogoni za zyskiem. Wspólne dobro oznaczało, że republika musi być korzystna dla wszystkich ludzi, nie tylko wybranych. Przez wydawanie licencji i przekazywanie pieniędzy do tworzenia banków, korporacji, kopania kanałów, budowy kolei, przegradzania tamami strumieni i podejmowania innych projektów ku rozwojowi gospodarczemu, stanowe i lokalne władze faworyzowały pewne klasy kosztem innych. Tworzyły monopole, koncentracje potęgi, które zagrażały wolności. Powodowały również wzrost nierówności bogactwa (definiowanego jako posiadanie rzeczywistej i osobistej własności). W największych amerykańskich miastach w latach 40-tych najbogatsze 5 procent populacji posiadało prawie 70 procent opodatkowanych nieruchomości, podczas gdy najbiedniejsza połowa nie posiadała prawie nic. Chociaż nierówności te były mniejsze na prowincji, to w całym kraju w 1860 r. najbogatsze 5 procent białej, wolnej populacji posiadało 53 procent bogactwa, podczas gdy najbiedniejsza połowa zaledwie 1 procent. Wiek, podobnie jak i klasa, miał znaczenie przy tych nierównościach – większość 21-latków nie posiadała niczego, podczas gdy większość 60-latków posiadała coś. Przeciętny mężczyzna mógł oczekiwać pięciokrotnego powiększenia swojego majątku w drodze od młodości do dojrzałości. Pomimo tego posiadanie nieruchomości pozostawało nieuchwytnym celem Amerykanów z dolnej części skali ekonomicznej24.

Demaskowanie takiego stanu rzeczy było przepełnione republikańską retoryką. Praca najemna „ciągnęła łańcuchy niewolnictwa i zaciskała je coraz ciaśniej i ciaśniej wokół wolnej pracy”, wołał jeden z mówców. Fabryki wiążą swoich robotników „systemem taniego despotyzmu równie nikczemnego, co niegdyś ucisk poddanych z rąk tyrana w Starym Świecie”25. Rymotwórca porównał do siebie amerykańską walkę o niepodległość w 1776 r. i zmagania robotników pół wieku później:

Nasi ojcowie walczyli o wolność

Okupioną drogo własną krwią

System fabryk ruszył

Przekleństwo Wielkiej Brytanii jest teraz naszym własnym

Dosyć, by przeklinać Króla i Koronę26.

Aby walczyć z siłą tej nowej tyranii, robotnik miał jedynie prawo rezygnacji z pracy – bądź jej porzucenia i szukania gdzie indziej, bądź strajku. Było to więcej możliwości, niż mieli niewolnicy, ale czy było to wystarczające, aby zmienić układ sił z kapitałem, podlegało i wciąż podlega gorącej debacie. Radykałowie tak nie sądzili. Proponowali najróżniejsze rozwiązania, aby wyrównać bogactwo i własność lub aby obejść system płac poprzez współpracę producentów. Rozwijały się także eksperymenty wspólnotowe w latach 30-tych i 40-tych, od umiarkowanych prób Transcendentalistów na Farmie Brooka po Powszechną Wspólnotę Oneidy, gdzie nie tylko własność, ale i małżonkowie byli wspólni.

To jednak były drobiazgi na peryferiach kapitalizmu. Bliżej centrum znajdowała się krucjata antymonopolowa, która kształtowała się wokół demokratycznej partii Jacksona. Ten ruch łączył związki zawodowe i rzeczników robotników z niezależnymi farmerami, szczególnie na górnym Południu i dolnym Południowym Zachodzie, którzy stojąc na krawędzi rewolucji przemysłowej obawiali się zostać przez nią wciągnięci. Te grupy stanowiły wyraz świadomości producentów, opartej na teorii wartości pracy; każde bogactwo wynika z pracy, która je wyprodukowała. W konsekwencji, powinno wędrować do tych, którzy je wytwarzają. Te „produkujące klasy” nie wliczały w swój skład bankierów, prawników, kupców, spekulantów i innych „kapitalistów”, którzy byli „krwiopijcami” czy też „pasożytami”, którzy „manipulowali wspólnym bogactwem” i „paśli się na trudzie i znoju robotników”27. Ze wszystkich „pijawek”, żywiących się krwawicą farmerów i robotników, najgorsi byli bankierzy. Banki jako takie, a Drugi Bank Stanów Zjednoczonych w szczególności, stały się głównym symbolem kapitalistycznego rozwoju w latach 30-tych i głównym kozłem ofiarnym winnym jego całego zła.

Część kapitału amerykańskiej rewolucji przemysłowej pochodziła od władz stanowych i lokalnych, które finansowały drogi, kanały i edukację. Część pochodziła od zagranicznych inwestorów, którzy szukali wyższych zysków w szybko rozwijającej się gospodarce amerykańskiej, niż mogli oczekiwać u siebie. Część pochodziła z zachowanych zysków amerykańskich kompanii. Banki na licencjach stanowych stanowiły jednak rosnące źródło kapitału. Ich liczba potroiła się przy pięciokrotnym zwiększeniu się ich kapitału w latach 1820-1840. Po zatrzymaniu się w trakcie recesji w latach 40-tych, liczba i kapitał banków ponownie podwoiły się między 1849 a 1860 r. Ich noty tworzyły podstawową formę pieniądza w okresie przedwojennym28.

Chociaż ważne dla rozwoju gospodarczego, to banki były jeszcze ważniejsze dla systemu politycznego. Dwupartyjny system Wigów i Demokratów uformował się wokół weta prezydenta Andrew Jacksona wobec zmiany statutu Drugiego Banku Stanów Zjednoczonych w 1832 r. Przez tuzin lub więcej lat po panice z 1837 r. kwestie bankowe pozostawały najbardziej polaryzującą kwestią w polityce stanowej, rzucając przeciwko sobie pro-bankowych Wigów i anty-bankowych Demokratów. Ci ostatni przedstawiali koncentrację bogactwa w bankach jako najpoważniejsze zagrożenie dla wolności od czasów króla Jerzego III. „Banki były znanymi nieprzyjaciółmi republikańskiego rządu od samego początku” – twierdzili – „napędem nowej formy opresji... dziedzictwem przeszłej ery, arystokratycznych tendencji, które pozostawiono, aby wypełnić miejsce uzurpacji baronów i samowoli feudalizmu”. Banki były przyczyną „sztucznej nierówności bogactwa, większości pauperyzmu i przestępczości, niskiego stanu moralności publicznej i licznego innego zła w społeczeństwie... Abyśmy mieli równe prawa, powinniśmy pozbyć się banków”29.