Bardzo brudna gra - Robin Stevens - ebook + książka

Bardzo brudna gra ebook

Robin Stevens

0,0
29,99 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Daisy Wells i Hazel Wong wracają do Deepdean na kolejny semestr, ale nic nie jest takie jak przedtem. W szkole panuje nowa prefekta naczelna Elizabeth Hurst i nowe prześladowczynie. Pewnej nocy, tuż po pokazie fajerwerków z okazji Dnia Guya Fawkesa, Elizabeth zostaje zamordowana. Wiele dziewcząt w Deepdean miało powód, by nienawidzić Elizabeth, ale kto mógł zabawić się w tak brudną grę i popełnić zbrodnię? Czy morderstwo może wiązać się z sekretami i skandalami, opisanymi na skrawkach papieru, które nagle pojawiają się w szkole? Tym razem nie chodzi tylko o przestępstwo i odkrycie, kto za nim stoi, chodzi także o to, czy przyjaźń Daisy i Hazel przetrwa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 261

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



SZKOŁA DEEPDEAN

PERSONEL

Panna Barnard – dyrektorka

Panna Lappet – nauczycielka historii i łaciny

Pan MacLean – pastor

Mademoiselle Renauld, „Mamzelle” – nauczycielka francuskiego

Panna Runcible – nauczycielka przedmiotów ścisłych

Panna Morris – nauczycielka muzyki i rysunku

Panna Dodgson – nauczycielka angielskiego

Panna Talent – nauczycielka gimnastyki

Pani Minn, „Minny” – pielęgniarka

Pan Jones – woźny i złota rączka

„Matrona” – opiekunka naszego domu

 

UCZENNICE

Daisy Wells – czwartoklasistka, prezes Towarzystwa Detektywistycznego Wells & Wong

Hazel Wong – czwartoklasistka, wiceprezes i sekretarz Towarzystwa Detektywistycznego Wells & Wong

 

PREFEKTKA NACZELNA

Elizabeth Hurst

 

PREFEKTKI

Florence Hamersley

Lettice Prestwich

Una Dichmann

Enid Gaines

Margaret Dolliswood

 

STARSZE DZIEWCZYNY

Pippa Daventry

Alice Murgatroyd

Astrid Frith

Heather Montefiore

Emmeline Moss

Jennifer Stone

Elsie Drew-Peters

 

CZWARTOKLASISTKI

Lavinia Temple – asystentka Towarzystwa Detektywistycznego

Rebecca „Fasolka” Martineau – asystentka Towarzystwa Detektywistycznego

Kitty Freebody – asystentka Towarzystwa Detektywistycznego

Clementine Delacroix

Sophie Croke-Finchley

Rose Pritchett

Jose Pritchett

 

TRZECIOKLASISTKI

Binny Freebody

Martha Grey

Alma Collingwood

Trzy Mary

 

DRUGOKLASISTKA

Betsy North

 

PIERWSZOKLASISTKI

Emily Dow

Charlotte Waiting

1

Wszystkie patrzyłyśmy w górę, więc przegapiłyśmy morderstwo.

Daisy strasznie się zdenerwowała, jak jeszcze nigdy. Bez przerwy zgrzytała zębami (tak mocno, że aż mnie też bolało) i powtarzała:

– Och, Hazel! Jak mogłyśmy nic nie zauważyć? Przecież byłyśmy na miejscu zbrodni!

Moja przyjaciółka już tak ma, że musi wszystko wiedzieć, wszystko widzieć i do wszystkiego się wtrącać. A to wydarzenie uświadomiło jej, że chociaż bardzo się stara (zdobyła informatorki wśród młodszych roczników oraz wkradła się w łaski starszych dziewczyn, woźnego Jonesa i nauczycielek), to jednak w Deepdean wciąż są sprawy, o których nie ma pojęcia. Wskutek czego jej nastrój, w ostatnich dniach i tak kiepski, jeszcze się pogorszył.

Mnie, szczerze mówiąc, też jest trochę wstyd. Towarzystwo Detektywistyczne przeprowadziło już trzy bardzo poważne dochodzenia, a mimo to nie spodziewałyśmy się, że ktoś popełni morderstwo tuż pod naszym nosem, w szkole dla dziewcząt Deepdean – czyli w miejscu, w którym rok temu zaczęła się nasza kariera detektywów.

To dziwne. Mam wrażenie, jakbyśmy w ogóle nie ruszyły się z miejsca... albo jakbyśmy zatoczyły koło i wróciły do początków. Myślę, że wciąż przypominam Hazel, która zeszłego października wbiegła do sali gimnastycznej i znalazła na podłodze ciało panny Bell, nauczycielki przedmiotów ścisłych. W każdym razie nie jestem dużo wyższa. Kiedy się zmierzyłam tydzień temu, okazało się, że prawie nie urosłam... a przynajmniej nie w sensie wzrostu. Moje włosy nadal są proste i ciemnobrązowe, twarz okrągła, no i znowu mam pryszcz na nosie (nie ten sam, ale wygląda identycznie). Tak naprawdę jednak bardzo się zmieniłam. Ostatni rok sprawił, że jestem zupełnie inną osobą – osobą, która musiała stawić czoło mordercy w domu Daisy, Fallingford, a także własnemu ojcu w Orient Expressie. Za to moja przyjaciółka – chociaż rośnie jak na drożdżach, pięknieje i ma coraz jaśniejsze włosy – wydaje się zasadniczo taka sama. Po niej wszystko spływa jak woda po kaczce – i nawet to, co zaszło w Fallingford, nie odcisnęło na niej trwałego piętna.

W tym trymestrze aż do piątego listopada nie czułam się w Deepdean za dobrze. Owszem, patrzyłam na wszystko innymi oczami, ale też szkoła bardzo się zmieniła, i to wcale nie na lepsze. Przeczuwałam, że stanie się coś złego. Wczorajszy wieczór był straszny, ale teraz, kiedy wreszcie wydarzyło się nieuniknione, prawie czuję ulgę. To jak z siedzeniem w poczekalni u dentysty – jest gorsze niż sama wizyta.

Tak czy inaczej, znowu mamy sprawę do rozwiązania i Towarzystwo Detektywistyczne musi się zabrać do pracy. Czasem niełatwo przyjaźnić się z Daisy, bycie wiceprezesem i sekretarzem Towarzystwa jest dużo łatwiejsze. Chociaż myślę, że tym razem śledztwo wcale nie będzie proste.

Widzicie, dziewczyna, która umarła – a która naszym zdaniem została zabita – była nową prefektką naczelną.

2

Ta sprawa zaczęła się wczoraj, we wtorek piątego listopada, lecz żeby wszystko opowiedzieć, jak należy, muszę się cofnąć aż do końca poprzedniego roku szkolnego.

Daisy i ja byłyśmy wtedy podekscytowane zbliżającymi się wakacjami i planowaną podróżą po Europie, więc nie zwracałyśmy zbytniej uwagi na inne wydarzenia, ale właśnie wtedy wiele się działo między panną Barnard a starszymi dziewczynami.

Na potrzeby tego notatnika muszę wyjaśnić, kim jest panna Barnard. Widzicie, kiedy historia panny Bell dobiegła końca, Deepdean opuścili niemal wszyscy dawni nauczyciele. To znaczy, że oprócz rudowłosej, teatralnej Mamzelle, starego pastora MacLeana oraz panny Lappet o potężnej piersi, reszta uczy dopiero od grudnia. Nową dyrektorką została panna Barnard. Jest wysoka, szczupła i chyba dosyć młoda (włosy nadal ma prawie brązowe). Jest również spokojna, uprzejma i rozsądna, a poza tym sprawia, że czujemy się bezpiecznie – tego zaś bardzo potrzebowałyśmy po tamtej strasznej historii. Czasami jednak dobre maniery to za mało. Jak mawia Daisy, nie ma sensu być uprzejmym wobec ludzi, którzy sami nie są uprzejmi.

Panna Griffin, poprzednia dyrektorka, zawsze wybierała prefektkę naczelną pod koniec roku szkolnego. Znała wszystkie starsze dziewczyny i uważnie oceniała ich charakter, zanim podjęła decyzję. Panna Barnard niestety nie zdążyła poznać swoich uczennic, więc postanowiła przeprowadzić głosowanie. A to była tragedia, bo Elizabeth Hurst mogła dowolnie nagiąć zasady i przeforsować swoją kandydaturę.

Elizabeth Hurst na pozór niczym się nie wyróżniała. Była wysoka i szeroka w barach, miała bladą twarz i jasne włosy o rudym odcieniu, jak większość tutejszych dziewcząt. Jedyną przesłanką co do jej prawdziwej natury był krzywy, niemiły uśmieszek, który nigdy nie schodził jej z ust. Kiedy się na nią patrzyło, wydawało się, że właśnie przypomniała sobie coś przykrego na twój temat i rozważa, czy o tym wspomnieć, czy nie. Ten uśmieszek mówił wszystko, bo Elizabeth uwielbiała tajemnice.

To trochę tak jak w przypadku Daisy – ale Daisy dowiaduje się różnych rzeczy z czystej ciekawości, żeby uporządkować posiadane informacje, podczas gdy Elizabeth wykorzystywała swoją wiedzę. Niczym kot porywający z gniazda bezbronne pisklęta, wybierała ofiary, odkrywała ich słabe strony i czekała na stosowną chwilę. Nie działała przeciwko innym ot tak, po prostu, i, ma się rozumieć, nie od razu. Odkładała tajemnice na potem, zwlekała z ich wyjawieniem jak z odpakowaniem prezentu, aż nadchodził dzień, w którym czyjś sekret mógł jej przynieść korzyść. Wtedy to robiła – niszczyła tę osobę.

Była taka dziewczyna, Nina Lamont – murowana kandydatka na prefektkę naczelną, dopóki pewnego ranka Elizabeth z bardzo poważną miną nie odwiedziła panny Barnard. Jeszcze tego samego dnia okazało się, że Nina sprzeniewierzyła pieniądze z funduszu charytatywnego, wobec czego oczywiście nie mogłyśmy na nią zagłosować. Nina nie wróciła do Deepdean w tym roku. Podobno siedzi w więzieniu – chociaż Daisy twierdzi, że to nieprawda, że wysłano ją do szkoły we Francji.

Elizabeth przewodziła grupie pięciu dziewczyn ze swojej klasy, zupełnych dziwaczek, które wciąż się złościły i nikogo nie darzyły sympatią. Cały czas pomagały Elizabeth, trochę tak jak małe informatorki pomagają Daisy, tylko że te wyciągały informacje od ludzi w paskudny sposób, nie stroniąc od gróźb. Nazywałyśmy je Piątką i szczerze ich nie znosiłyśmy.

Chyba już sami rozumiecie, dlaczego wszyscy w Deepdean bali się Elizabeth i dlaczego nogi się pod nami ugięły, gdy została prefektką naczelną i zgodnie z tradycją miała sobie dobrać pięć starszych dziewczyn do pomocy. Postąpiła zgodnie z oczekiwaniami, więc kiedy wróciłyśmy do Deepdean po wakacjach, Elizabeth i Piątka już rządziły szkołą.

3

Bałyśmy się Elizabeth i Piątki, lecz mimo to chyba nie do końca zdawałyśmy sobie sprawę, co nas czeka w tym roku. Pierwsze tygodnie oferowały nam mnóstwo ciekawych możliwości, a sam trymestr przypominał czystą, niezapisaną tablicę. Miałyśmy nowe plany lekcji, nowe ołówki, kałamarze i zeszyty (jeszcze bez kartek wyrwanych, by przekazać koleżance sekretną wiadomość). Byłyśmy już w czwartej klasie, a więc coraz mniej nam brakowało do zostania starszymi dziewczynami, i z tej radości śmiało rozpinałyśmy górny guzik koszuli mundurka. Kitty odważyła się nawet pójść do szkoły z rozpuszczonymi włosami, ale panna Lappet od razu ją skrzyczała. Clementine nosiła nieregulaminową bransoletkę (czysta kontrabanda!), a Fasolka trzymała w kuferku podręcznym oswojoną myszkę o imieniu Chutney, która wciąż tylko spała. Wydawało się, że trymestr jesienny musi być zgoła lepszy niż letni – wspomnienie zbrodni w Fallingford wreszcie zbladło, proces się skończył i morderca trafił do więzienia.

Ale wtedy zaczęły się kary Piątki.

Elizabeth na nowo zorganizowała szkolny system dyscypliny i stała za wszystkim, co się działo, była jednak na tyle sprytna, że sama nie wymierzała kar. To Piątka nas prześladowała, a robiła to na ogromną skalę.

Florence Hamersley, ruda, bezwzględna i atletycznie zbudowana, kierowała drużyną hokejową oraz trenowała bieg przez płotki z myślą o olimpiadzie, a poza tym nie tolerowała lenistwa. Jeśli ktoś się spóźnił na śniadanie czy kolację albo wieczorem za wolno szczotkował zęby, to zaraz czuł na ramieniu jej dłoń i był zmuszony zrobić dziesięć okrążeń dookoła domu, mimo chłodu i deszczu. Jeżeli zaś ów ktoś biegł wolno, liczba okrążeń wzrastała do dwudziestu.

Ciemnowłosa Lettice Prestwich okazała się jeszcze gorsza. Można by ją nazwać całkiem ładną, gdyby nie była taka chuda. Przebywanie w jej towarzystwie przypominało podróż po ruchomych piaskach, kiedy katastrofa jest nieunikniona. Wystarczało drobne niedopatrzenie – urwany guzik czy rozwiązany krawat – by z krzykiem rzuciła się na ofiarę. Prawie codziennie doprowadzała krewetki do łez. Kiedyś wpakowała się do naszego dormitorium, usłyszała piski dobiegające z kuferka Fasolki i znalazła myszkę. Natychmiast zaniosła ją do Matrony, a ta wyrzuciła Chutney na dwór. Fasolka oczywiście się popłakała, my zaś wpadłyśmy w furię. Mała Fasolka, nasza przyjaciółka i koleżanka z dormitorium, miewa kłopoty z nauką, ale jest bardzo dobra, i wyłącznie to się liczy. Niestety nie mogłyśmy jej w żaden sposób pomóc.

Niemka Una Dichmann jest córką dygnitarza partii nazistowskiej. Ma jasne włosy i wygląda jak księżniczka, ale kiedy tylko ktoś odniósł się do niej czy do którejś z Piątki bez należnego szacunku, to musiał dźwigać jej książki między lekcjami oraz znosić popędzanie, jeśli poruszał się nie dość szybko.

Enid Gaines z początku uznałyśmy za mniej groźną. To kujonka, chce studiować filologię klasyczną na Oksfordzie i ciągle chodzi z nosem w książkach. Jest niska – prawie mojego wzrostu – i ma nudną, trudną do zapamiętania twarz. Ale jeżeli ktoś zaśmiał się na korytarzu lub szeptał w czasie porannych modłów, to na przerwie obiadowej kazała mu pisać sto razy: „Muszę słuchać starszych i mądrzejszych od siebie”.

Ostatnią z Piątki jest ogromna, a przy tym wiecznie zła i nieszczęśliwa Margaret Dolliswood; przykre uczucia wręcz z niej promieniują. Jeśli ktoś nie zszedł jej z drogi dostatecznie prędko lub zwrócił na siebie uwagę w czasie posiłku albo długiej przerwy, zaraz zabierała mu jedzenie i jeszcze szczypała go w nadgarstki. Wiele razy chodziłam przez nią głodna – co moim zdaniem jest najwyższym okrucieństwem.

Kary były dotkliwe i nieuchronne. Po powrocie ze szkoły jedna z Piątki pilnowała odrabiania lekcji, druga czuwała w pokoju wspólnym, przy kolacji zaś siedziały z nami wszystkie. Żyłyśmy w ciągłym strachu, a co najgorsze, ani nauczycielki, ani matrona nic nie zauważyły. Dorośli nie zaprzątają sobie głowy podobnymi rzeczami – w ogóle się nie przejmują, kiedy dzieci krzywdzą się nawzajem.

Czułyśmy się jak zajączki, na które czyha lis. Elizabeth i pięć prefektek nieustannie patrolowały szkołę, a ich zła wola i okrucieństwo doprowadziły do tego, że stopniowo zaczęłyśmy dokuczać sobie nawzajem. Byłyśmy tak nieszczęśliwe, że nawet najmilsze dziewczynki wdawały się w kłótnie i dręczyły swoje koleżanki. Pod wpływem docinków starszych dziewczyn wszystkie stałyśmy się złośliwe – piątoklasistki dogryzały czwartoklasistkom, my podle traktowałyśmy te z trzeciej klasy i tak dalej. Dawne przymierza w tych szczególnych okolicznościach nie wytrzymały próby czasu. W Deepdean panowała zupełnie inna atmosfera, i to do tego stopnia, że ledwo poznawałam naszą szkołę, chociaż biało-czarne korytarze, duże okna i zapach kredy pozostały bez zmian.

Daisy, oczywiście, była wściekła. Moja przyjaciółka uważa, że niektóre miejsca po prostu do niej należą. Deepdean to jedno z nich i kiedy zaczęły się nowe porządki, moja przyjaciółka wpadła w straszny gniew. Ja uznałam, że ten rok trzeba będzie jakoś znieść, podobnie jak inne przykrości, ale Daisy nie ma w zwyczaju cierpieć. W jej naturze leży szukanie wyjścia z każdej sytuacji, a Elizabeth i Piątka stanowiły problem wyjątkowo fascynujący, tym bardziej, że w gruncie rzeczy nierozwiązywalny. Daisy nie mogła liczyć na pomoc swojej dobrej znajomej Królowej Henryki, bo ta przestała już pełnić funkcję prefektki naczelnej. Teraz studiowała w dalekim Cambridge, co nie przynosiło nam żadnych korzyści.

– Mam je na oku – nieustannie powtarzała Daisy. – Ją mam na oku. Niech nie myśli, że jej się to upiecze. Tak nie wolno.

A jednak wydawało się, że Elizabeth wszystko ujdzie płazem. Nie dopuściła się żadnego poważnego przewinienia, była tylko okrutna. Szantażem posługiwała się tak ostrożnie, że nie mogłyśmy jej nic zarzucić, a przynajmniej nic konkretnego nie udało nam się wykryć. Towarzystwo Detektywistyczne zresztą nie prowadziło w tym czasie żadnych śledztw, oprócz dziwnej sprawy Violet Darby, którą Daisy rozwiązała we wrześniu w zaledwie jeden dzień (moja przyjaciółka jest z tego dumna).

– Mam ochotę stłuc tę Elizabeth! – zawołała rozgniewana Lavinia, kiedy Fasolka popłakała się z powodu piątego szlabanu w ciągu dwóch tygodni (za błąd ortograficzny w słowie „przywilej”, popełniony w wypracowaniu, które dostała za karę podczas czwartego szlabanu; to niesprawiedliwe, bo Fasolka ma duże trudności z pisaniem, litery i cyfry skaczą jej przed oczami). – Mam ochotę ją stłuc na kwaśne jabłko!

Wszystkie się z nią zgodziłyśmy, ale też wszystkie (poza Daisy) rozumiałyśmy, że nie ma szans, by coś się zmieniło.

Ale to było przed Dniem Guya Fawkesa.

4

Na pomysł pokazu fajerwerków wpadła panna Runcible. To nowa nauczycielka przedmiotów ścisłych. Jest bardzo wesoła i wiecznie czymś podekscytowana – duża odmiana po chłodnej pannie Bell. W jej klasie ciągle się unoszą intensywne zapachy i dochodzi do wybuchów (co sprawia, że te lekcje idealnie się nadają, by zrobić komuś kawał – w trzecim tygodniu trymestru Kitty podstępem skłoniła Clementine, by ta podeszła do ławki, a potem... pyk! Brwi Clementine całkiem się spaliły!). Nic więc dziwnego, że panna Runcible chciała z przytupem świętować Dzień Guya Fawkesa, chociaż coś podobnego jeszcze się w Deepdean nie zdarzyło.

Panna Barnard ogłosiła tę nowinę w czasie porannych modłów pod koniec października.

– Dziewczęta – powiedziała, bardzo spokojna i opanowana przy swoim pulpicie. – Piątego listopada, w Dniu Guya Fawkesa, udacie się do domu na kolację, a później przyjdziecie na boisko, gdzie rozpalimy ognisko i urządzimy pokaz fajerwerków. Wszystko będą nadzorować prefektki, panna Runcible oraz ja. I pozwolę sobie wyrazić nadzieję, że będziecie się świetnie bawić.

Zamarłyśmy. Pamiętam, pomyślałam, że panna Barnard jest zbyt wielką optymistką, bo jej plan mnie zaniepokoił. Stwarzał Elizabeth i Piątce kolejną okazję, by dokuczyć młodszym dziewczynkom, a w lodowaty listopadowy wieczór mogło się to skończyć szczególnie przykro.

Potem spojrzałam na Daisy. Tak jak się spodziewałam, patrzyła nie na pannę Barnard, lecz na Elizabeth i Piątkę. Zwróciłam uwagę na zmarszczkę u nasady jej nosa. Znałam tę minę i od razu nabrałam obaw. Wiedziałam, że moja przyjaciółka wciąż szuka sposobu, by dobrać się Elizabeth do skóry, nie rozumiałam jednak, jak ognisko miałoby jej w tym pomóc. Już otwierałam usta, by poradzić Daisy, żeby dała sobie spokój, ale uznałam, że to tylko wzmoże jej determinację. Zaczęłam więc myśleć o czymś zupełnie innym – o liście, który odbiorę, kiedy pójdziemy na obiad.

Widzicie, ja też mam pewien sekret. Koresponduję z kimś. Jeszcze rok temu nie odważyłabym się trzymać tego w tajemnicy przed Daisy, ale już nie jestem tamtą Hazel. Wciąż nie nadaję się na bohaterkę, ale mam trochę więcej odwagi.

Na dnie mojego kuferka podręcznego leży już spora kupka listów. Za każdym razem gdy wsuwam tam kolejny, serce mocniej mi bije. To cudowne uczucie, choć zrobiłam się od niego nieco nerwowa. Wysyłam przyjacielowi zagadki logiczne i opowiadamy sobie o zabawnych rzeczach w szkole, a także o różnych detektywistycznych przypadkach – w sumie to nic takiego, ale jeśli Daisy się dowie, będzie potwornie zła. Nie chce, żebym prowadziła śledztwo z kimś innym. Uważa, że jestem jej detektywem i jej przyjaciółką i chociaż czasem ktoś nam pomaga, to tak naprawdę z nikim tego doświadczenia nie dzielimy.

W wieczór morderstwa myślałam właśnie o listach i o tym, co by powiedziała Daisy, gdyby odkryła moją tajemnicę.

Całe nasze dormitorium wspólnie wybrało się na boisko we wtorek po kolacji. Byłyśmy opatulone szalikami, na głowach miałyśmy kapelusze, a mimo to drżałyśmy z zimna. Nastrój niezbyt nam dopisywał. Tego dnia doszło do jednej z tych dziwnych, częstych ostatnio kłótni-niekłótni, kiedy każdy narzeka na każdego i na koniec wszyscy są wyczerpani i poirytowani.

– Fasolka wciąż się przejmuje, że wczoraj piątoklasistka świsnęła jej deser. A ja wciąż jej mówię, że nie ma powodu – powiedziała Lavinia, potrząsając grzywą ciemnych włosów. – Przecież w zamian dałam jej deser jednej z krewetek, nie? Nie rozumiem więc, o co to zamieszanie.

– Nie wolno zabierać rzeczy innym! – pouczyła ją Kitty tonem pełnym wyższości. Kitty ma brązowe włosy i piegi i uwielbia plotki. – To nieładnie, Lavinio. W zeszłym roku byś tego nie zrobiła.

– Oczywiście, że tak – prychnęła Lavinia. – A ty co, nagle jesteś taka porządnicka?

Kitty się skrzywiła.

– No dobrze, byłabyś do tego zdolna, ale i tak nie powinnaś.

– W tym roku wszyscy są po prostu okropni – westchnęła Fasolka ze smutkiem.

– To przez Elizabeth Hurst – wtrąciłam i ugryzłam się w język, bo wiedziałam, co się zaraz zacznie.

– Właśnie! – zawołała triumfalnie Daisy. – Od początku to mówię, Hazel. Elizabeth Hurst i Piątka stanowią poważny problem, a my musimy go rozwiązać.

– Nie mamy jak! Daj spokój, Daisy.

W tym momencie z całą wyrazistością ujrzałam, co nas różni. Daisy była absolutnie skupiona na Elizabeth Hurst, podczas gdy moją głowę zaprzątał list, który, jak się spodziewałam, czekał na mnie po południu. Wciąż miałam kopertę przed oczami; widziałam ją lepiej niż ciemny sznur dziewcząt na ścieżce, pawilon sportowy czy jasny blask ognia.

5

Boisko tonęło w mroku, dookoła snuły się pasma mgły i tylko w jednym miejscu płomienie rozjaśniały ciemności. Z trudem dostrzegałam zarys pawilonu sportowego, a dziewczynki stojące przy ognisku wyglądały jak gryzmoły na kartce papieru. Nie widziałam nawet drzew na drugim końcu boiska, na skraju lasu Oakeshott, choć musiały tam być. Wydychane powietrze utworzyło sporą chmurkę przed moją twarzą. Zadrżałam. Nie lubię zimowych wieczorów w Anglii. Ani trochę.

Weszłyśmy przez bramę, przy której panna Barnard z godnością witała kolejne uczennice. Obok niej stała Elizabeth Hurst. Jak zwykle się uśmiechała, ale ten uśmiech był twardy i fałszywy. Dziewczyny z Piątki wyjątkowo nie zajęły miejsca u jej boku, lecz w pewnej odległości. W ogóle się nie uśmiechały. Chciałabym móc powiedzieć, że mnie to zaintrygowało, że zwróciłam uwagę na zaciśnięte pięści Margaret, bladość opatulonej po uszy Florence, rumieniec Uny, kwaśną minę Enid i na to, jak trzęsła się Lettice, której chudość maskowało grube palto – ale to byłaby nieprawda. Myślałam o czymś innym.

Chwilę wałęsałyśmy się dookoła, przepychając się między grupkami dziewcząt. Teoretycznie miałyśmy stanąć klasami, w równych rzędach, ale nie było o to łatwo w tych ciemnościach i przy ogólnym podnieceniu. Wreszcie nadszedł woźny Jones z kukłą Guya. Kiedy wrzucił ją do ogniska rozpalonego obok pawilonu (ale oczywiście nie za blisko), trysnęły iskry, a płomienie gwałtownie wystrzeliły w górę. Tłum natychmiast ruszył w tę stronę i porwał nas ze sobą. Zderzyłam się z Lavinią, która zawołała: „Ej!”, lecz dobrodusznie, nie z pretensją.

Jones ryknął gniewnie, żebyśmy zostały na swoich miejscach. Tylko prefektkom wolno było podejść bliżej – Elizabeth pilnowała, by jej pomocnice właściwie wypełniały swoje obowiązki. Jedna za drugą przynosiły polana ze stosu ułożonego obok pawilonu i dorzucały do ognia. Pracowały na zmianę, by ani na chwilę nie przygasł.

Ja nie odrywałam wzroku od Guya, ciemnego kształtu w samym środku ogniska. Te kukły zawsze przyprawiają mnie o dreszcze, choć wiem, że nie są prawdziwe – ale wyglądają nieznośnie realistycznie. Mam wtedy wrażenie, że śnię dziwny sen, w którym coś się nie zgadza i jedynie ja zdaję sobie z tego sprawę.

Wróciłam do rzeczywistości, kiedy Daisy trąciła mnie w bok i wskazała coś palcem. Margaret Dolliswood trzymała w rękach kilka szczap, lecz zamiast zanieść je do ogniska, przystanęła przy Elizabeth Hurst. Wyglądała tak, jakby chciała rzucić polanami w prefektkę naczelną, która jednak w ogóle się tym nie przejęła. Wyprostowała się dumnie, jakby to boisko i wszystko wokół należało do niej. Nie widziałam jej twarzy i nie wiem, co powiedziała, bo byłyśmy za daleko, ale Margaret cała się od tego skurczyła, Elizabeth zaś jakby urosła. Potem Margaret się odwróciła, sztywno, jakby z wysiłkiem podeszła do Astrid Frith, jednej ze starszych dziewczyn, i odezwała się ostrym tonem. Astrid wybuchnęła płaczem, a Margaret pomaszerowała w stronę ogniska. Z hukiem rzuciła szczapy w płomienie, które rozgorzały nagłą czerwienią.

– No, no, a cóż to takiego? – mruknęła Daisy, nie odwracając głowy. – Co ona powiedziała Astrid? I dlaczego?

– To wina Elizabeth, jak zwykle. Przez nią Piątka jest taka okropna – odparłam, chcąc stłumić jej zainteresowanie. – Spójrz, już chyba czas na zimne ognie.

Panna Runcible, podekscytowana jak krewetka, rozdawała zimne ognie razem z Enid i Lettice. Ja też dostałam pałeczkę. Kiedy wszystkie zapłonęły, z trzaskiem sypiąc iskrami, rozległy się krzyki i wiwaty. Lavinia machnęła zimnym ogniem jak mieczem, a Fasolka, znowu szczęśliwa, śmiała się i kręciła swoim w kółko. Patrzyłam na syczącą pałeczkę i czułam, że opada ze mnie niepokój. Odwróciłam się ku Daisy dokładnie wtedy, gdy ona też na mnie spojrzała, i zobaczyłam na jej twarzy wyraz, którego już dawno tam nie widziałam. Narysowałam ogniste „W” na niebie, a przyjaciółka powtórzyła mój gest – to byłyśmy my, Wells i Wong, i na chwilę zapomniałam o zmartwieniach.

Ale tylko na chwilę.

6

Byłyśmy tak podekscytowane zabawą zimnymi ogniami, że trochę potrwało, zanim zwróciłyśmy uwagę na pannę Barnard, która stała pośrodku boiska do hokeja i krzykiem prosiła o ciszę. Wreszcie pomachała rękami, a że trzymała w nich latarki, wyglądało to, jakby nadawała kodem semaforowym. Ostatnie sztuczne ognie zgasły i wszyscy powoli się uspokoili. Zwróciłyśmy się ku pannie Barnard, tyłem do ogniska i kukły Guya.

– Dziewczęta – odezwała się dyrektorka swoim zwykłym tonem, niezbyt głośnym, a mimo to skłaniającym rozmówcę, by słuchał z uwagą. – Cieszę się, że tu jesteście. Mam nadzieję, że dobrze się bawicie. Musimy podziękować pannie Runcible za ten wspaniały pomysł i panu Jonesowi za pomoc w jego zrealizowaniu... A także Elizabeth Hurst, idealnej prefektce naczelnej, jak zawsze niezmiernie pomocnej i bardzo odpowiedzialnej.

Poczułam lekką irytację. Dlaczego panna Barnard nie potrafiła dostrzec, jaka Elizabeth jest naprawdę?

– Sądzę, że ten wieczór będzie pierwszym z wielu podobnych i że taki sposób świętowania Dnia Guya Fawkesa stanie się jedną ze wspaniałych tradycji naszej szkoły.

Wiedziałam, co chciała przez to powiedzieć – że po tym, co nas spotkało zeszłej jesieni, Deepdean potrzebowało nowych tradycji, nowych powodów do dumy. Panna Barnard usiłowała sprawić, by w tym roku wszystko było dla nas nowe, zupełnie jakby dzięki temu mogła wymazać pannę Bell i jej tragiczną śmierć. Ale chociaż kładła na ten obraz kolejne warstwy farby, tamto i tak musiało prześwitywać.

Nagle uświadomiłam sobie coś strasznego. Elizabeth i Piątka dalej będą nas dręczyć, a my będziemy musiały je znosić do końca roku, aż do czasu, gdy zdadzą egzaminy na wyższe uczelnie i wyjadą.

Żołądek zacisnął mi się w supeł. To nie był dobry trymestr, chociaż otrzymywane listy rozświetlały mi część dni niczym zapalone zapałki mrok. Ale cały rok z Elizabeth? Koszmar.

– No dobrze! – zawołała panna Barnard. – Dziewczęta, stoicie bardzo nieporządnie. Proszę, ustawcie się klasami. Prefektki, pomóżcie im. Bez przepychanek! Pora na atrakcję wieczoru: fajerwerki!

Oczywiście natychmiast zaczęły się narzekania i utarczki (nie zabrakło też ciosów Piątki, zaganiającej nas pod dyktando Elizabeth). Najmłodsze krewetki zajęły miejsca z przodu, nieopodal panny Barnard, a reszta ustawiła się za nimi, tyłem do ognia, do którego najbliżej miały starsze dziewczyny. (Cała sztuczka polegała na tym, żeby krewetki marzły i żeby uczennicom z najdłuższym stażem było ciepło. Elizabeth, rzecz jasna, stała przy samym ognisku, w zasadzie między nim a pawilonem, i miała obok siebie resztę prefektek). Panna Barnard obrzuciła nas uważnym spojrzeniem i skinęła głową, a wtedy jak zawsze pełna wigoru panna Runcible pobiegła w mrok, prawie na drugi koniec boiska, gdzie z pomocą Jonesa zaczęła odpalać fajerwerki. Piątka wróciła na swoje miejsca przy ognisku. Przez chwilę milczałyśmy, pełne wyczekiwania. Aż wreszcie pierwsza rakieta wystrzeliła w niebo i za moment rozprysła się deszczem zieleni i żółci.

Wydawało się, jakby noc znienacka ożyła – niebo wypełniło się wybuchami, wyciem i światłem. Oszołomiona hałasem z trudem łapałam powietrze. Daisy wsparła się o mnie, a gdy odwróciłam głowę, ujrzałam jej twarz wspaniale rozjarzoną fioletem i czerwienią. Obok stały Kitty, Fasolka i Lavinia, również zachwycone, ale tylko na nie zerknęłam, bo nie chciałam uronić nic z pokazu. Poczułam się zupełnie jak w Hongkongu w Nowy Rok i moje serce przepełniła nieco bolesna radość. Pomarańczowozłote rozbłyski, nagły wybuch błękitu i szokująca czerwień co rusz zalewały niebo nad naszymi głowami. Chyba na dobre zapomniałam o oddychaniu.

A potem nagle wszystko się skończyło, jak nożem uciął. Ostatnie ślady zieleni zbladły, na boisku znowu zapanowała kompletna cisza. Trudno mi było tak nagle wrócić na ziemię, ale obok siebie miałam Daisy i rozpromienioną Fasolkę, która klaskała z całych sił, i inne dziewczynki, szepczące między sobą, roześmiane i powoli rozluźniające karne szeregi. Odwróciłam się i dostrzegłam zarys ciemnej postaci w pobliżu ogniska – pewnie jedna z Piątki wciąż podsycała płomienie. Znowu się odwróciłam, bo Lavinia coś do mnie powiedziała.

Pierwszy krzyk rozległ się kilka minut później.

Był to lekki, stłumiony pisk zaskoczenia. Daisy się upiera, że ta dziewczynka, drobna pierwszoklasistka, zawołała: „Panno Barnard! Ktoś tu chyba upadł!”. Obie jednak świetnie pamiętamy drugi, głośniejszy okrzyk i wrzask którejś z jej koleżanek.

W rosnącym zamieszaniu poszukałam wzroku Daisy. Oczy mojej przyjaciółki płonęły dziwnym blaskiem, jakby wciąż odbijały się w nich fajerwerki. To ciekawe, bo po każdym śledztwie powtarzam sobie, i święcie w to wierzę, że już nigdy więcej nie chcę robić nic podobnego – ale potem słyszę czyjś krzyk i czuję pulsowanie krwi w dłoniach i stopach, i wiem, że jednak nie ma nic piękniejszego niż podążanie tropem mordercy. W tamtej chwili odniosłam właśnie takie wrażenie – że nareszcie wszystko jest, jak być powinno, po raz pierwszy od miesięcy.

Wiedziałam, co mam robić.

7

Daisy i ja pobiegłyśmy za ognisko, w stronę, z której dobiegały okrzyki – podobnie jak wszyscy, więc wokół dziewczynki od razu zrobił się tłok i przez moment w półmroku i zamieszaniu nie widziałam nic oprócz błyskających latarek, ludzkich dłoni, szarych szkolnych palt i kapeluszy oraz twarzy pełnych niepokoju.

Później panna Barnard wrzasnęła: „ODSUNĄĆ SIĘ!”, co samo w sobie było tak zaskakujące, że wszyscy się cofnęli – rzecz jasna poza Daisy, a ponieważ ona z kolei zaciskała palce na moim nadgarstku, to ja również zostałam na miejscu. Odepchnęłam rękę przyjaciółki, spojrzałam w dół i tam, na ziemi oświetlonej promieniami latarek, zobaczyłam Elizabeth Hurst.

Leżała na plecach, twarzą do góry, z rękami po bokach i otwartymi oczami. Nie poruszała się i łatwo było zgadnąć dlaczego. Przy jej ciele dostrzegłam grabie, stare, rozklekotane, pewnie należące do Jonesa. Koniec z zębami znajdował się w pobliżu pięt Elizabeth, na tym drugim zaś czerwieniła się krew. Przyjrzałam się głowie dziewczyny i zrobiło mi się trochę niedobrze, bo zrozumiałam, że krew musi być też na ziemi.

Panna Runcible klęknęła przy Elizabeth i zaczęła szukać pulsu, a ja znienacka przypomniałam sobie pannę Bell w sali gimnastycznej, z zakrwawioną głową. Poczułam się dokładnie tak samojak wtedy i już wiedziałam, że wspomnienie wróciło do mnie, ponieważ w ułożeniu zarówno tego, jak i tamtego ciała było coś nienaturalnego.

Panna Barnard znowu krzyknęła, tym razem na Jonesa.

– Przynieś nosze! – zawołała. – Zdarzył się wypadek! Dziewczynka nastąpiła na grabie!

Czułam, że to nieprawda. Wypadek nie wchodził w grę. Zdarzenie mogło wyglądać na przypadkowe, ale coś tu się stanowczo nie zgadzało.

Jones jednak już biegł ku nas z panną Runcible i płaszczem, który miał posłużyć za prowizoryczne nosze.

– Z drogi! – ryknął na krewetki. – Z drogi!

Fasolka wybuchnęła płaczem.

– Och, nie! – zaszlochała. – ZNOWU?!

– Cicho! – syknęła Daisy. – Nie zwracaj na siebie uwagi!

Widocznie nie tylko ja od razu cofnęłam się myślami do października zeszłego roku.

Dookoła nas coraz wyraźniej słychać było płacz. Reszta uczennic wydawała się równie wstrząśnięta i przerażona jak Fasolka.

– Prefektki! – krzyknęła panna Barnard. – Prefektki! Zbierzcie rzeczy Elizabeth i odprowadźcie dziewczęta do domu! Szybko!

– Kto tu przyniósł te grabie? – burknął rozgniewany Jones. – Zostawiłem je przy pawilonie, oparte o ścianę!

– O tym porozmawiamy później, Jones – ucięła panna Barnard. – Elizabeth musi jak najszybciej znaleźć się w izbie chorych. Ruszajcie!

Nagle dostrzegłam, że dookoła ciała Elizabeth zebrała się cała Piątka. Nie, nie cała, Lettice pewnie dalej była gdzieś w tłumie. Stały nieruchomo, milcząc, aż wreszcie Florence przerwała ciszę, a na dźwięk jej głosu przeszedł mnie dreszcz.

– Czy ona nie żyje? – spytała. – Czy ona naprawdę nie żyje?

W samych słowach nie było nic dziwnego, zdumiał mnie jednak sposób, w jaki je wypowiedziała – bez tchu, z nadzieją. W mojej głowie znowu zabrzmiał dzwonek alarmowy.

Czyżbym słusznie żywiła podejrzenia? Gdyby to nie był wypadek, Towarzystwo Detektywistyczne miałoby do rozwiązania czwartą sprawę, ale zdążyłam już przywyknąć, że wokół Daisy i mnie dzieją się takie historie. Mogłam w to uwierzyć, tak jak Biała Królowa w sześć niemożliwych rzeczy przed śniadaniem.

– Jest poważnie ranna – wyjaśniła panna Barnard. – Potrzebuje natychmiastowej pomocy.

Znowu spojrzałam na dziewczyny z Piątki. Były wstrząśnięte i blade, ciężko oddychały – lecz na ich twarzach malowało się nie tylko przerażenie. Chyba czuły... ulgę.

Z trudem przełknęłam ślinę. Wszystkie wiedziałyśmy, że Elizabeth jest bez serca i stanowi ogromne zagrożenie. Mogło się jednak okazać, że tym razem będzie nie katem, ale ofiarą.

8

– Prefektki! Szybko! – krzyknęła panna Barnard jeszcze głośniej. – Odprowadźcie dziewczęta do domu! Panna Runcible i Jones zabiorą Elizabeth do izby chorych. – Jej twarz w blasku ognia była blada i ściągnięta, lecz dyrektorka jeszcze się nie poddała.

Prefektki nie mogły dłużej udawać, że nie słyszą. Zaczęły nas zapędzać w stronę bramy, ale kiedy się obejrzałam, zobaczyłam, że panna Runcible otarła mokre od łez policzki i potrząsnęła głową, zanim razem z Jonesem poniosła ciało. Panna Minn, pielęgniarka, będzie próbować wszystkiego, ale nic już nie mogła poradzić. Elizabeth nie żyła.

Ruszyłyśmy do domu. Niektóre dziewczynki puściły się biegiem, inne płakały w głos, a strumienie światła rzucane przez nasze latarki tańczyły opętańczo na ścieżce. Panował straszny gwar i ciągle słyszałam w nim te same słowa: Elizabeth... ranna... martwa... okropne... wypadek... niemożliwe... panna Bell... morderstwo.

No właśnie. Morderstwo. Nie tylko ja wątpiłam, czy doszło do wypadku. Ale... Zastanowiłam się. Jeśli to rzeczywiście było morderstwo, to znacząco się różniło od sprawy panny Bell. Jedynymi nauczycielkami na boisku były panny Barnard i Runcible, które przecież stały razem z Jonesem na naszych oczach przez cały pokaz. Przypomniałam sobie, że już po przemowie dyrektorki Elizabeth krzyknęła do Piątki, by ustawiła nas w równych rzędach – czyli wtedy jeszcze żyła, a ani panna Runcible, ani panna Barnard, ani Jones nie zrobili później kroku w stronę ogniska. Całą trójkę należało więc od razu wykluczyć.

Czyli... jedna z nas. Jeśli Elizabeth została zabita, to zbrodnię popełniła uczennica. Czy to w ogóle możliwe? A jeśli tak, to która?

9

Kiedy dotarłyśmy do domu, krewetki rozbiegły się z piskiem, a reszta zbiła się w grupki na schodach i gadała, gadała, gadała. Prefektki próbowały zaprowadzić porządek, ale, co dziwne, zostały całkowicie zignorowane. To, co zaszło na boisku, było straszniejsze niż groźby Piątki. Perspektywa kary wydawała się mało ważna w porównaniu z tym, co się przytrafiło Elizabeth.

– Podłe kreatury! – zawołała Una, wygrażając nam ze złością. W jej złotych włosach odbijały się światła holu. Podbiegła do Florence, wyraźnie zaniepokojona, chociaż starała się nie pokazać po sobie nic oprócz gniewu.

Florence również była zdenerwowana, ale lepiej sobie radziła z emocjami. Stała z rękami skrzyżowanymi na piersi, a kiedy zwróciła się twarzą do Uny, spojrzała na nią spod półprzymkniętych powiek. Przez chwilę ostrożnie mierzyły się wzrokiem, co dało mi do myślenia. Jakie miały zdanie na temat tego, co zobaczyłyśmy? Czy im również przyszło do głowy morderstwo?

– Pół godziny! – krzyknęła Florence, gwałtownie odwracając się od Uny. – Macie być w łóżkach najpóźniej za pół godziny, bo jak nie...!

Ale krewetki puściły jej słowa mimo uszu.

Zauważyłam coś jeszcze: jednej z Piątki ciągle brakowało. Rozglądałam się na wszystkie strony, ale nigdzie nie mogłam znaleźć Lettice. Wreszcie dostrzegłam ją przy drzwiach wejściowych. Włosy miała w nieładzie, na jednej pończoszce – przyczepiony liść. Próbowała się doprowadzić do porządku drżącymi dłońmi. Czy długo tam stała?

Nie zdążyłam się nad tym zastanowić, bo Daisy rzuciła się ku schodom, żądna plotek, więc musiałyśmy iść za nią. Weszłyśmy w rozgadany tłum i nagle zewsząd zaczęły do mnie napływać głosy na temat śmierci Elizabeth, lekko zniekształcone, niczym echa w jaskini: że miała całkiem rozbitą głowę; że nic nie było po niej widać; że nie wiadomo, kto zabił; że znowu uderzył któryś z zeszłorocznych morderców (zadrżałam na samą myśl, choć wiedziałam, że to nieprawda – inspektor Priestley mówił, że oboje siedzą w więzieniu, a nie znam bardziej wiarygodnej osoby); że widziano jakiegoś mężczyznę biegnącego w stronę lasu Oakeshott tuż przed pokazem...

To ostatnie sprawiło, że Daisy zastrzygła uszami. Niewiele myśląc, odwróciła się do Marthy Grey z trzeciej klasy i fuknęła:

– Bzdura!

Martha spąsowiała i z wahaniem otworzyła usta, wyraźnie onieśmielona tym, że przemówiła do niej sama Daisy Wells.

– To... – zaczęła. – To nie...

– Ona chce powiedzieć, że to wcale nie jest bzdura! – przerwała jej Binny Freebody. Binny też chodzi do trzeciej klasy i tak się składa, że jest młodszą siostrą Kitty. To niezwykle pewna siebie, buńczuczna dziewczynka. Bardzo uważamy, by sobie nie pomyślała, że traktujemy ją poważnie, chociaż okazała się pomocna w zeszłym roku, w trakcie naszego pierwszego śledztwa. Myślę, że Daisy dalej się gniewa z tego powodu.

– Ależ tak – odcięła się teraz z wielką stanowczością. – Nie widziałaś żadnego mężczyzny, prawda, Martho?

Martha poruszyła się niespokojnie.

– Niezupełnie – mruknęła.

Daisy uniosła brew i spojrzała na Binny.

– To twoja sprawka, co? – spytała. – Jesteś straszną kłamczuchą, Binny Freebody, i w dodatku namawiasz do łgarstw przyjaciółki.

– Ja wcale nie kłamię! Ale proszę bardzo, możesz nam nie wierzyć. Nic nas to nie obchodzi i mamy już dość tej rozmowy – prychnęła Binny. – Dobrze ci tak! Chodź, Martho!

Ruszyła w górę po schodach, a Martha, ciągle pąsowa jak piwonia, poszła za nią.

– Co za potwór – westchnęła Kitty. – Moim zdaniem została adoptowana. Ani ona, ani Martha nic nie widziały, mur-beton.

– Na pewno? – odezwałam się. – A jeśli to jest...

Daisy rzuciła mi krótkie spojrzenie, więc ugryzłam się w język, żeby nie wymknęło mi się słowo „ślad”.

– Wykluczone – mruknęła. – Te głuptasy chcą się tylko wmieszać w coś ekscytującego. Tak naprawdę nigdy niczego nie wiedzą.

– Więc nie było żadnego mężczyzny? – dociekała Fasolka. – Och, mam nadzieję, że nie! Ja nie chcę, żeby znowu popełniono morderstwo!

– Ha! – odezwała się Lavinia z przewrotną satysfakcją. – Ale właśnie popełniono