Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Książę czy kasa?
Imogen Rogers wyleciała z hukiem z ostatniej pracy kiedy, z pełną premedytacją, wywołała pożar. Teraz przyda jej się odmiana.
Gdy jej najlepsza przyjaciółka Divya oferuje jej posadę w Bajkowych Ogrodach, zlecając jednocześnie zadanie odkrycia w wesołym miasteczku dowodów na oszustwo dużego kalibru, Imogen nie zastanawia się długo.
Szkoda tylko, że robota zakłada współpracę z Tristianem Waltonem – synem właściciela lunaparku – który jest nie tylko marudny i wiecznie obrażony, ale też zabójczo przystojny.
Imogen ma odgrywać rolę Księżniczki u boku Księcia z Bajki. Całując go w trakcie przedstawienia odkrywa, że to, co ich łączy, nie jest wyłącznie sceniczną fikcją.
Im bliżej odnalezienia dowodów, o które prosiła przyjaciółka, tym trudniejszy wybór stoi przed Imogen: ujawnić skandal i finansowe przekręty czy ochronić ukochane miejsce i faceta, którego darzy prawdziwym uczuciem?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 386
Rok wydania: 2025
Tytuł oryginału: Enchanted To Meet You
Projekt okładki: Ewa Popławska
Redakcja: Dorota Kielczyk
Redaktorka prowadząca: Aleksandra Janecka
Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Bartosz Szpojda, Barbara Milanowska (Lingventa)
Elementy graficzne w tekście: © Freepik
© 2025 Cara Barney
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2025
© for the Polish translation by Filip Sporczyk
ISBN 978-83-287-3602-3
You&YA
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2025
–fragment–
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz
Mamie,
która zawsze jako pierwsza słucha moich historii.
Kocham cię.
Kocham zapach płonącego poliestru i hot dogów o poranku. Nie spodziewałam się tylko, że płomienie sięgną tak wysoko.
Szef z impetem i krzykiem otwiera szklane drzwi restauracji.
– Co ty, do jasnej cholery, wyrabiasz, Imogen? – Kiedy wybiega ze środka, z głowy spada mu kapelusz w paski.
– Oddaję ten uroczy mundurek – mówię. Stoję oparta o cementową donicę, podziwiając swoje dzieło. – W tej formie wygląda o wiele lepiej.
Marzyłam o tym, odkąd wtłoczono mnie w ten szarobury uniform. Ale dużo mocniej od czasu, gdy menedżer uznał za stosowne na oczach gości upomnieć mnie za to, że polałam hot doga złym sosem.
Kiedy marzenia się spełniają, aż robi się ciepło na sercu.
Choć może to przez ten szalejący ogień.
Przy oknie zbierają się klienci. Podziwiają przedstawienie. Szef łapie za szlauch.
– Zapłacisz mi za to. – Smętny strumyczek wody pryska na płomienie, które powoli liżą donicę pod oknami.
Na mojej twarzy wykwita uśmiech zachwytu. Było warto cierpieć przez te wszystkie wieczory, kiedy wracałam do domu śmierdząca fryturą. Poza tym tylko wyświadczyłam współpracownikom przysługę. Wygląda na to, że nikt nie wpadł na pomysł, aby zainwestować w stroje ognioodporne. Co na to BHP? Teraz przynajmniej wszyscy już wiedzą, dla jakiego sknery pracują.
Nie ma za co dziękować! Cała przyjemność po mojej stronie!
Przez ostatnie siedem miesięcy wielokrotnie zwalniałam się z beznadziejnych prac. Po szesnastych urodzinach usłyszałam, że najwyższy czas zacząć na siebie zarabiać i nauczyć się odpowiedzialności. Obrzydlistwo. Moje dzisiejsze wypowiedzenie to jak do tej pory chyba najbardziej dramatyczny pokaz. No dobra, to na pewno najbardziej dramatyczny pokaz. Ale kazali mi nosić na głowie plastikowego hot doga i rozdawać przechodniom kupony na parówki zrobione z nie wiadomo czego! Więc teraz jesteśmy kwita. Zazwyczaj nie sprawiam problemów, ale każdy ma swoje granice. Przecież nie mogłam tak siedzieć i znosić, jak opieprza mnie podstarzały, wiecznie niezadowolony facet w krótkich pasiastych portkach.
– No, miło było. – Ogień dogasa. Z kupki spalonych ubrań unosi się smużka siwego dymu. – Ale czas się rozstać. – Przednia zabawa, nie jestem jednak na tyle głupia, żeby tu stać i czekać na dalszy rozwój wypadków. Kto wie, z jakimi konsekwencjami muszą się liczyć podpalacze?
Ze stroju szefa kapie woda.
– Ile to już prac rzuciłaś? – prycha. „Pieprz się”, chcę mu rzucić złośliwie, ale gryzę się w język. – Zaraz skończą się miejsca, gdzie mogłabyś znaleźć zatrudnienie. Dałem ci szansę, Imogen. – Przeczesuje rzadkie włosy palcami. – To był błąd. I teraz mam za swoje.
Rozpinam plecak i wrzucam do środka identyfikator – jedyne, co pozostanie mi po tej robocie. Ląduje z cichym stuknięciem pośród mojej kolekcji. Zachowałam wszystkie z poprzednich prac. Taka mała makabryczna tradycja. Plecak robi się ciężki. Mama mówi, że plakietki są symbolem moich niepowodzeń, ale ja twierdzę, że to kamienie milowe na drodze do przyszłych sukcesów. Ciekawe, ile jeszcze uda mi się zebrać?
Podnoszę głowę i spoglądam na byłego szefa, który popatruje na telefon.
Dzwoni na policję?
Żołądek mi się zaciska z nerwów. Tłumaczenie się matce to jedno, ale kontaktowanie się z nią z więziennej celi? Tego byłoby zbyt wiele. Unoszę ręce.
– Dobra, luz, już sobie idę. – Wsuwam na głowę kask rowerowy.
Chyba nie do końca wszystko przemyślałam. Te słowa powinny się stać moim mottem.
– Nie możesz dalej zrażać do siebie pracodawców. Ta praca nie jest idealna, wiem – mówi, wyciągając łopatą tlące się szczątki ze śmietnika. – Ten strój uwiera mnie jak jasny gwint. Ale nie żyjemy w idealnym świecie. To nie bajka, w której wszystko kończy się szczęśliwie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Zobaczysz, jeśli nie zmienisz podejścia, skończysz na bruku, samotna i bez grosza.
– To lepsze, niż tkwić w tej dziurze przez resztę życia. – Z poślizgiem wyjeżdżam z parkingu i nie oglądam się za siebie.
Żegnajcie, hot dogi! Nie będę za wami tęskniła!
Ideał da się osiągnąć. Widziałam to na własne oczy. Moja najlepsza przyjaciółka, Divya, doskonale wie, jaka jest jej wymarzona ścieżka kariery. A moi rodzice są ze sobą od dekad i nie narzekają.
Zdaję sobie sprawę, że życie to nie bajka. Nie jestem głupia. Ale nie da się dążyć do ideału z plastikowym hot dogiem na głowie, to na pewno.
Do domu mam dziesięć minut drogi. Wystarczy, żeby się zestresować. Mama pracuje na pół etatu, ale zawsze działa ściśle według grafiku. Oby dzisiaj poczuła wyjątkowy zew zarabiania.
Na podjeździe stoi jej niebieski samochód.
Ech. No jasne. Nie wiem, na co liczyłam. Dlaczego nagle los miałby się do mnie uśmiechnąć?
W którymś momencie moja nieco chaotyczna potrzeba samopoznania wpadła z impetem na poczucie obowiązku, każące mi korzystać z szans stwarzanych przez rodziców. Ciekawe, kiedy zaczną się zastanawiać, co ze mną nie tak?
Nie mogę przecież sterczeć przed domem cały dzień. I to nie tylko dlatego, że zaraz zemdleję od smrodu dymu, który wciąż się wokół mnie unosi. Zaciskam drżące dłonie i wchodzę. Witają mnie balony i ręcznie namalowany transparent.
GRATULACJE Z OKAZJI PIERWSZEGO TYGODNIA W PRACY!
O rany. Pochylam głowę i czuję, jak flaczeją mi ręce. Prawie upuszczam torbę. Gratulacje po tygodniu w jednej pracy to lekkie przegięcie, ale najwyraźniej rodzice postanowili, że w moim przypadku i taką okazję warto uczcić.
– Imogen? To ty? – Słyszę głos mamy dobiegający z kuchni.
– Ee, tak. Sorki, muszę do toalety. – Biegnę na schody. W kolanie wybucha ból, kiedy się potykam i uderzam o wyższy stopień, ale nie zatrzymuję się, dopóki nie docieram do sypialni. Rzucam torbę na podłogę, zrywam z siebie ciuchy, a z nimi swąd porażki.
Na ścianach wisi jeszcze trochę plakatów boysbandów, których słuchałam w gimnazjum. W oczach uwodzicielsko pięknych młodzieńców też widzę przyganę. Spaliłabym się ze wstydu, gdyby kiedyś dał się tu zaprosić jakiś chłopak. Cóż, sfera uczuciowa w moim życiu jest jeszcze większą porażką niż poczynania zawodowe, więc przynajmniej z tym nie muszę się mierzyć.
Miałam raz chłopaka. Chyba. Tak trochę. Ale on się nie liczy, bo cała przygoda nie trwała nawet miesiąca. A przez ostatni rok zaliczyłam serię nieudanych randek, które wolałabym wyrzucić z pamięci. Może nie wiem, czym jest ideał, ale z pewnością wiem, czym nie jest. Dorastałam, czytając bajki, więc od zawsze marzę o szczęśliwym zakończeniu, o księciu na białym koniu. Może to błąd, ale nie zamierzam wiązać się z kimś, kto na mnie nie zasługuje.
– Nie powinnaś być teraz w pracy? – pyta mama, kiedy po chwili idę na dół.
Garbię się i spuszczam głowę, opierając ręce o kuchenny blat.
– Mogę ci z całą pewnością powiedzieć, że nie.
Mama wyciąga z torebki wyszyte przez siebie przedmioty. Nie jest najlepsza w robótkach ręcznych, o czym świadczą koślawe kształty jej dzieł. Po sześciu miesiącach chodzenia na kurs dziergania dalej nie potrafi zrobić niczego przydatnego. Nie zraża się jednak. Genu determinacji po niej nie odziedziczyłam. W zeszłym roku obie poszłyśmy na kurs garncarstwa i skończyło się na tym, że prawie podbiłam oko instruktorowi, kiedy grudka gliny wystrzeliła z mojego koła garncarskiego i wylądowała mu na twarzy. Nie muszę chyba mówić, że więcej na zajęciach się nie pojawiłam.
– Odeszłaś z kolejnej pracy? – Mama waży słowa. Mówi z życzliwością, ale i rezygnacją w głosie.
Unikam jej wzroku. Skupiam się na wczorajszym sosie do makaronu, który zdrapuję z blatu.
– Nie tym razem. Zostałam zwolniona.
– Imogen… – Nie kończy myśli. Nie musi. Mama była przez trzydzieści lat nauczycielką. Zawsze kochała swoją pracę i czerpała z niej satysfakcję. Nie potrafi zrozumieć, dlaczego nie jestem do niej podobna.
Idę do lodówki i wyciągam składniki na kanapkę.
– Tam było paskudnie, mamo. Wszyscy śmierdzą olejem, menedżer nocnej zmiany jest dziwakiem i agresorem. A ten ich durny strój mnie uwierał! W dodatku dziś przekonałam się, że nie dbają o przepisy przeciwpożarowe.
Marszczy brwi, ale tego o przepisach przeciwpożarowych nie komentuje.
– Zawsze jest wiele powodów, żeby z czegoś zrezygnować. Ale jest równie wiele, żeby wytrwać.
– Nie jestem jak tata. Nie zamierzam tkwić w pracy, która mnie powoli niszczy, tylko po to, aby po trzydziestu pięciu latach dostać godną emeryturę. – Rzucam na talerz kromkę chleba, po czym smaruję ją majonezem i musztardą.
– Wiesz, że obydwoje z ojcem cię kochamy, skarbie. Ale nie robisz się młodsza. Prędzej czy później będziesz się musiała pogodzić z tym, że takie jest życie. Doświadczenie zawodowe i praktyczne umiejętności pomogą ci się dostać do college’u, a potem rozwinąć karierę. – Mama mierzwi swoje krótkie siwe włosy. – Mówiłaś, że tego lata na poważnie zabierzesz się do pracy.
– Wiem, ale to… trudne. – Przerywam na pół plaster sera, usiłując wyciągnąć go z opakowania. Dłonie wciąż mi się trzęsą. – Poza tym nie tak trudno znaleźć pracę. Za tydzień będę miała kolejną.
Jej głos pozostaje łagodny. Byłoby mi łatwiej, gdyby się wkurzyła.
– Twój problem nie polega na tym, żeby znaleźć zatrudnienie, tylko żeby je utrzymać.
Ściskam chleb, palce zagłębiają się w miękkie pieczywo. Nie da się powiedzieć, że traktuję życie poważnie. „Imogen” i „poważna” to dwa słowa, które nie mają prawa wystąpić w jednym zdaniu.
Mama gładzi mnie po głowie. Zapach lawendowego mydła na chwilę maskuje smród spalenizny.
– Bardzo chcę, żebyś miała wspaniałe życie, kochanie. Jak twój ojciec i ja.
Zaciskam powieki. Łzy, które spod nich wypływają, to pewnie z powodu tego dymu. Ale ból w sercu to już co innego.
A jak myślisz, czego ja cały czas szukam?
Nie ma drugiego równie smutnego widoku, jak opuszczone centrum handlowe. No, może poza widokiem samotnej osoby siedzącej przed takim centrum handlowym, obok przerdzewiałego roweru, w czwartkowe popołudnie. Jeszcze bardziej przygnębiająca jest świadomość, że ta osoba siedzi tu już nie pierwszy raz.
Tą osobą jestem ja.
Galerię zamknęli dwa lata temu, niedługo zanim zaczęłam liceum. Na zakurzonych płytkach podłogowych dalej stoją potykacze z napisami, takimi jak: WYPRZEDAŻ CAŁEGO ASORTYMENTU.
Pasujemy do siebie, ja – bezrobotna – i to opuszczone centrum handlowe. Z kanapką i chipsami w rękach wpatruję się w fasadę symbolizującą zmierzch mojego dzieciństwa.
Jest końcówka maja, ale nadeszły już letnie upały. Zakładam za ucho kosmyk wściekle czerwonych, falowanych włosów. W zeszłym tygodniu mocno je skróciłam. Teraz sięgają trochę ponad ramiona. Nikogo to nie zdziwiło. Zawsze, kiedy mam gorszy okres, zmieniam fryzurę albo przefarbowuję włosy.
Podnoszę gwałtownie głowę, słysząc chrzęst opon na popękanym betonie, przyprószonym żwirem i odłamkami szkła. Divya zeskakuje z nowiutkiego różowego roweru. W pomarańczowożółtej sukience wygląda modnie. Jak zwykle. Gruby, długi, czarny warkocz przerzucony przez ramię lśni w słońcu. Jej złocista skóra jest pełna blasku, jak w reklamie wakacji nad morzem. To moja perfekcyjna najlepsza przyjaciółka. Zero sarkazmu.
– Nie wiem, dlaczego tak lubisz to miejsce. Jest przybijające. – Krzywi się. Wzruszam niemrawo ramionami, kończąc kanapkę. – Imogen. – Divya staje nade mną, zamiast usiąść na paskudnej, brudnej ziemi. Sama czuję się teraz paskudnie, więc do tej ziemi też pasuję. – Myślałam, że dziś pracujesz. Dlatego zdziwiło mnie, kiedy na Znajdź Znajomych zobaczyłam, że jesteś tutaj.
Odchrząkuję i strzepuję okruchy ze spodni.
– Byłam w pracy.
– A śmierdzisz spalonym plastikiem, bo…? – Świdruje mnie czarnymi oczami. Po tylu latach znajomości nie spławię jej byle czym.
Gorący beton klei mi się do nóg, kiedy zmieniam pozycję.
– Bo podpaliłam swój uniform. – Patrzenie, jak ogień pożera ubranie było dla mnie najbardziej satysfakcjonującym widokiem od bardzo dawna. Ale to smutne. Nie powiem tego na głos.
Divya cicho wzdycha.
– Serio, Imogen?
– Aż dziw, że nie zajął się ogniem wcześniej.
– Ale sam się nie zajął. – Częstuje się chipsem. – To ty go podpaliłaś. Jest różnica.
Po miesiącach tłumaczenia się z kolejnych zmian na froncie zawodowym powinnam być już ekspertką.
– Div, tam było okropnie. – Podnoszę głos, gdy wylewam wszystkie żale. – Musiałam nosić tę durną czapkę i…
– W poprzedniej robocie mówiłaś, że śmierdzi stopami.
– Bo śmierdziało.
– To był obuwniczy. Czym miało pachnieć?
Obracam w palcach betonowe odłamki wyściełające ziemię dookoła mnie.
– Nie możesz mnie winić, że nie chciałam pracować w miejscu, gdzie wszystkim śmierdzą giry. Albo gdzie szef drze się na mnie bez powodu. – To tylko wymówki. Przychodzą bez problemu, szczególnie kiedy zna się prawdziwą przyczynę swojej niechęci do pracy. Wymówki zawsze łatwiej wypowiadać niż prawdę.
– Nie no, oczywiście. – Przyjaciółka bierze mnie za rękę. Spoglądam na jej piękną twarz. Tuż za nią świeci słońce, tworząc aureolę. – Wiem, boisz się, że skończysz jak twój tata.
W gardle rośnie mi gula. Ciężko mi się oddycha. Patrzę prosto przed siebie. Tata miał zawał siedem lat temu. Przez wiele tygodni leżał w szpitalu. Ledwo to przetrwał. Lekarze nie powiedzieli, że praca go niemal wykończyła, ale ja wiem swoje. Przysięgłam sobie, że nigdy nie dam się tak zmaltretować.
Divya ciągnie:
– Może specjalnie wybierasz sobie miejsca, z których łatwo ci będzie odejść?
– Nawet jeśli, to co z tego? Może po prostu nie chcę pracować. Albo… – Wstaję. – Wolę siedzieć na parkingu i wspominać, jak to było nie czuć się totalnym przegrywem. – Obejmuję się wpół i zaciskam pięści na bluzce.
Od szesnastych urodzin zaliczyłam prawie dwanaście prac. A w głowie ciągle słyszę ten uparty głos, który szepcze: „Może czeka na ciebie coś lepszego?”. Żeby go uciszyć, muszę szukać nowych wyzwań. Mam nadzieję, że pewnego dnia odnajdę w sobie pasję do czegoś, swoje miejsce, swój ideał. Wtedy głos wreszcie ucichnie. Kariera ojca, owszem, legła w gruzach. Mamy była jednak całkiem udana. Życie zawodowe Divyi na pewno też będzie perfekcyjne.
Jeśli więc ludzie czasem znajdują wymarzoną pracę, mnie też może w końcu się uda.
– Dla mnie nie jesteś przegrywem, Imogen.
– A jednak nic mi się nie udaje. – I to nawet kiedy naprawdę się staram. Przez to jest mi jeszcze trudniej. Pocieram mostek dłonią, czując ból w piersi. Spuszczam wzrok.
– W ósmej klasie wygrałaś konkurs jedzenia na czas. Pamiętasz?
Uśmiecham się mimo woli.
– Moje wielkie życiowe osiągnięcie w wieku trzynastu lat. – Zaprzyjaźniłyśmy się z Divyą w podstawówce. Połamałam kredki na plastyce, a ona pożyczyła mi swoje. Od tamtej pory bezustannie wyciąga mnie z opresji.
– Wiem, co ci poprawi humor – mówi z uśmiechem. – Co powiesz na całe lato w wesołym miasteczku? Nie wydasz ani centa. Co więcej, to oni zapłacą tobie. I obeżresz się popcornem i indykiem.
Unoszę brew.
– Brzmi jak ściema. Wiesz, że w tego rodzaju maile się nie klika, nie?
Divya podnosi kamyk z ziemi i ciska nim we mnie.
– Serio? A niby jak poznałam swojego nigeryjskiego księcia, co? Wystarczyło mu tylko wysłać numer karty kredytowej. I już. – Wybuchamy śmiechem. I od razu mi lepiej. Przyjaciółka zawsze tak na mnie działa. – Ale nie. To nie jest żadna ściema. Na letnim stażu medialnym oferują nagrodę pieniężną temu, kto napisze najlepszy reportaż do końca następnego miesiąca. To by mi dało dużą przewagę przy zdawaniu do college’u w przyszłym roku.
Praca dziennikarki śledczej to cel Divyi, odkąd pamiętam. Pierwszy reportaż napisała w gimnazjum o tym, że w stołówce używają do burgerów sztucznego mięsa.
Szokujące? Nieszczególnie. Obrzydliwe? Oczywiście.
– Pamiętasz Bajkowe Ogrody?
– Żartujesz? No pewnie.
Bajkowe Ogrody to wesołe miasteczko o niecałą godzinę drogi od nas. Dawniej jeździłyśmy tam co tydzień każdego lata. Czasami nawet dwa razy w tygodniu, jeśli udało mi się przebłagać rodziców. Kiedy miałam dziesięć lat, zorganizowali trzydniowy obóz letni, który do tej pory wspominam jako jedną z najlepszych rzeczy w życiu. Bajkowe Ogrody to moje ulubione miejsce na świecie.
Poza sezonem oglądam ich vlogi. Najbardziej lubiłam ten o Królowej i jej synach. Pokazywali w nim od kuchni, jak wygląda życie rodziny królewskiej. Kilka lat temu vlogi się skończyły. Szkoda. Goście często jednak nagrywają jazdę na rollercoasterach i karuzelach, więc czasem patrzę na to i wyobrażam sobie, że jestem tam z nimi.
– To co powiesz na pracę pod przykrywką?
– Jak to?
– Chcę napisać reportaż, który powali na kolana moją konkurencję. A to osiągnę, tylko jeśli będę miała kogoś wewnątrz. Kogoś, kto pomoże mi wyciągnąć najgorsze brudy. – Divya marszczy brwi, wyjmuje z torby kopertę i mi podaje. Na awersie widać wielki czerwony napis: OSTATNIE WEZWANIE.
Wysuwam ze środka kartkę. Usiłuję odszyfrować treść. Divya, jak zwykle, robi to za mnie. Tłumaczy, na co właściwie patrzę.
– Wczoraj znalazłam to wezwanie z banku. Piszą w nim, że moi rodzice mają spłacić dług, w przeciwnym razie bank odbierze im restaurację. Z tym że jak wygram, pieniądze z nagrody dadzą im trochę czasu, aż uzbieram resztę kwoty. Kto wie, może jeśli ten reportaż wypali, dostanę jakieś zlecenia?
– Nie mogą stracić restauracji. Przecież zawsze świętujemy tam urodziny! To tradycja! A twoja mama robi najlepsze indyjsko-amerykańskie desery w mieście. Ludzie się zbuntują, jak knajpa zniknie z mapy.
– Wiem, ale to nie wystarczy. Nie mogę pozwolić, żeby rodzice stracili wszystko, na co tak ciężko pracowali. – Oczy Divyi zachodzą łzami.
Jej rodzina zawsze przyjmowała mnie z otwartymi ramionami. Nie znam bardziej szczodrych ludzi od nich. Kiedy tata był w szpitalu, a mama się nim opiekowała, mogłam u nich mieszkać przez cały ten czas. Pozwalali mi pomagać w restauracji, żebym nie myślała o tym, co spotkało tatę. Jeśli mogę im pomóc, super. Nieważne, ile mnie to będzie kosztowało wyrzeczeń. Myślałam, że nigdy nie zdołam odpłacić za ich życzliwość, ale wygląda na to, że jednak nadarzy się okazja.
Ściskam dłoń Divyi.
– Nie pozwolimy, żeby stracili restaurację. Jasne? Razem damy radę. Tylko ty i ja.
Spuszcza głowę.
– Tylko ty. Ty sama. Ja mam staż. Nie mogę pracować na dwie zmiany i jeszcze pomagać rodzicom w restauracji.
– Ojojoj, jaka biedula. Ten prestiżowy staż to takie brzemię. – Puszczam do niej oko.
Uśmiech ciśnie jej się na usta. Dziewczyna przygryza wargę, żeby go powstrzymać. Chowa kopertę do torebki.
– Nie mogę ci towarzyszyć.
– Sama nie wiem, Div. To ty jesteś mózgiem całej operacji.
– Potrzebuję cię – mówi. „Potrzebuję cię”. Kolejne zdanie, które nieczęsto słyszę. To ja zwykle je wypowiadam. Divya odgania natrętną muchę. – Poza tym nikogo lepszego nie znajdę. Znasz Bajkowe Ogrody jak własną kieszeń.
– O czym ma być artykuł? – Na razie nie znalazłam nic lepszego do roboty, a tego lata jeszcze nie byłam w wesołym miasteczku. No i od zawsze marzyłam, żeby tam pracować. Szczerze mówiąc, dziwi mnie, że sama na to wcześniej nie wpadłam.
– O właścicielu krążą niepokojące plotki. Wygląda na to, że nie jest do końca uczciwy.
Udaję, że podkręcam wąs jak złoczyńca z kreskówki.
– A ty zamierzasz wydobyć na światło dzienne jego niecne uczynki?
Divya przeciąga dłonią po warkoczu.
– Na Reddicie rozmawiałam z fundacją, która dostawała z Bajkowych Ogrodów darowizny. Kilka lat temu pieniądze przestały do nich płynąć.
– Może znaleźli sobie inną organizację charytatywną?
– Owszem. Ale mój informator twierdzi, że ta nowa firma to wydmuszka. Tak naprawdę nie istnieje.
– To pewnie tylko ściema zgorzkniałego pracownika. Chcesz zrujnować najpiękniejsze lata dzieciakom, które jeżdżą tam się bawić i słuchać bajek? Chcesz pogrążyć wesołe miasteczko?
Dzieciństwo już i tak jest zbyt delikatne i przelotne.
– W dzieciństwie zaszła mi za skórę Królewna Śnieżka.
– Czyli mścisz się na Śnieżce?
Poważnieje, ściąga usta i marszczy brwi.
– Chodzi mi o prawdę. Potrzebuję cię, Imogen – powtarza dobitnie. – Bez ciebie nie dam rady. – To kłamstwo, obydwie o tym wiemy.
– Dlaczego nie zadzwonisz na policję? Na pewno odkryliby prawdę. Artykuł napiszesz o czymś innym.
Divya parska.
– I co? Mieliby zgarnąć całą chwałę dla siebie? Nie ma mowy. Ja o tym napiszę, a oni przyjdą na gotowe i aresztują dupka. Poza tym, jak mówiłam, muszę mieć coś, co przyćmi wszystkich innych stażystów. I to jest właśnie ta historia.
– Czyli co? Mam się tam kręcić z ukrytym mikrofonem i nadzieją na to, że ktoś się wygada? – Zazwyczaj rzucam się z entuzjazmem w sytuacje, które mogą się skończyć jedynie bolesnym upadkiem, ale scenariusz Divyi nawet dla mnie wygląda zbyt optymistycznie.
– Masz się po prostu rozglądać, pstrykać fotki wszystkiego, co wyda ci się podejrzane. Rozmawiać z pracownikami, ciągnąć ich za języki. Wiem, że sobie poradzisz. Ludzie uwielbiają z tobą gadać. Więc jak? Wchodzisz w to?
Divya może sobie mieć awersję do bajek, ale ja nie mam. Moje najlepsze wspomnienia to te, kiedy spędzałam całe lato na rollercoasterach i spotkaniach z bajkowymi księżniczkami. Nostalgia to prawdziwa magia – napełnia serce nadzieją.
A jeśli czegoś mi w życiu brakuje, to właśnie nadziei.
Divya jednak na mnie polega, a to rzecz nowa między nami. Jestem jej winna przysługę za te wszystkie sytuacje, w których uratowała mi skórę. Poza tym robi mi się ciepło na sercu na samą myśl o tym, że wreszcie mogę się do czegoś przydać. A Bajkowe Ogrody uwielbiam.
– Wchodzę.
– Tristian, zamierzasz tak siedzieć? I pozwolisz Tyrone’owi mnie zabić? – Mój brat bliźniak Garrick piorunuje mnie wzrokiem z kanapy. Tyrone uśmiecha się i strzela kolejną serią w postać Garricka na ekranie.
Tyrone ma szesnaście lat, jak ja i Garrick. Chodzimy do tej samej szkoły i znamy się od przedszkola. Jego rodzina ma bar z karaoke, gdzie Garrick lubi się popisywać.
– Ziom!
Ignoruję marudzenie brata o sportowej rywalizacji i skupiam się na telefonie, nad którym siedzę, odkąd godzinę temu zaczęli grać na konsoli z naszym młodszym bratem Aldrichem. Czasami też gram, ale średnio mi się to podoba. Przewijam ekran smartfona i ponownie czytam program letniej wycieczki. Chyba już pięćsetny raz.
Od małego marzyłem o tym, żeby pojechać do Europy. Na gwiazdkę dostałem pierwszą książkę o historii kontynentu. Fascynują mnie wielowiekowe miejsca, gdzie można poczuć atmosferę minionych stuleci. To prawie jak podróż w czasie. Więc gdy nauczyciel historii powiedział mi o letniej wycieczce, podczas której przez sześć tygodni można się uczyć i zwiedzać wszystkie te europejskie miasta, a przy okazji złapać trochę punktów przed rekrutacją do college’u, nie mogłem odmówić.
Nie potrafię jednak całkiem odciąć się od tych krzyków przy grze. Patrzę na Garricka – dzielimy geny, ale nie wygląd, bo jesteśmy bliźniętami dwujajowymi – kiedy rzuca pada Aldrichowi, wzdychając ciężko.
– Nie musisz już wracać do pracy, Tyrone?
– Nie umiesz przegrywać i tyle. – Tyrone bierze ze stołu puszkę napoju gazowanego, po czym rozsiada się wygodniej na kanapie. – Masz szczęście, że przyjaźnimy się od dzieciaka, bo inaczej bym się obraził.
– Tristian – woła Garrick i ciska we mnie poduszką – mógłbyś się na chwilę oderwać od telefonu i wesprzeć brata? Skoro Tyrone twierdzi, że nie umiem przegrywać, to tak jakby mówił też o tobie, nie? W końcu jesteśmy niemal identyczni.
– Wręcz przeciwnie, totalnie się różnimy.
I nie tylko dlatego, że Garrick jest blondynem, a ja mam jasnobrązowe włosy. Garrick to dusza towarzystwa – zawsze pierwszy do zabawy i wygłupów – i zrobi wszystko, żeby skupić na sobie uwagę. Ja z kolei wolę pozostawać w cieniu i się nie wychylać. Niestety, jak się pochodzi z rodziny właściciela Bajkowych Ogrodów, wszyscy cię znają.
Biorę kawałek pizzy i wsuwam telefon do kieszeni. Garrick w jednym się nie myli: powinienem lepiej wykorzystać te ostatnie chwile w towarzystwie braci. Zazwyczaj spędzamy lato razem w BOG-u – tak nazywamy nasze wesołe miasteczko. Przez lata robiliśmy tam różne rzeczy, ale odkąd pamiętam, jesteśmy bardzo zaangażowani w jego funkcjonowanie.
Od lat wcielamy się w parku rozrywki w baśniowe postacie – gramy książąt i rycerzy w lśniących zbrojach. Zeszłego lata Garrick zaczął się uczyć pracy w dziale gastronomicznym, a ja przez chwilę zajmowałem się konserwacją sprzętu. Chciałem wiedzieć, jak działają wszystkie maszyny. Garrick świetnie odnalazł się w nowej roli, ale moje zainteresowanie techniczne szybko wyparowało, kiedy się zorientowałem, że praca w większości polega na łataniu dziurawych rur i wymianie żarówek. A takie właśnie zadania nie przypadły mi do gustu.
– Przywieziesz mi kufel z Niemiec? – pyta Aldrich. Jest od nas dwa lata młodszy. Włosy ma równie jasne, jak Garrick. To po mamie. Pizza staje mi w gardle. Biorę napój Aldricha i popijam.
– A mnie tyle czekolady, ile zdołasz wpakować w bagaż – dodaje Garrick.
Ciężar, jaki czułem w sercu przez ostatnie dwa lata, maleje nieco, kiedy wyobrażam sobie przechadzki po brukowanych uliczkach stareńkich miast. Dorastałem w baśniowym świecie. Byłem zafascynowany fantastycznymi historiami i przygodami. Myślałem, że nic mnie bardziej w życiu nie urzeknie niż nasz średniowieczny zamek i rdzewiejące wesołe miasteczko. Potem jednak zmarła mama i uświadomiłem sobie, że jestem tylko udawanym księciem, który utknął w narzuconej mu roli.
Wiem, że mam dopiero szesnaście lat, ale czuję, jakby całe moje życie zostało zaplanowane, zanim się urodziłem. Chcę przeżywać własne przygody, odwiedzać miejsca przesiąknięte prawdziwymi legendami i budować dla siebie przyszłość inną niż ta, którą wymyślił dla mnie ojciec.
Za trzy tygodnie poczuję przedsmak tej przyszłości.
To doświadczenie da mi nowe szanse. Coś więcej niż tkwienie w rodzinnym interesie, w cieniu plastikowego zamczyska.
– Wiem, że nieczęsto to mówię – odzywam się, wbijając wzrok w podłogę i bawiąc się puszką – ale będę za wami tęsknił.
– Oj, przestań, bo się zarumienię. – Garrick wciska sobie paluch chlebowy do ust.
Pochłaniam pizzę w trzech wielkich gryzach; jej rant drażni mi gardło.
– Może pogramy w rzutki? – proponuję. – Przegrany kupuje kolejną pizzę.
– Nie ma mowy. Wy, Waltonowie, zawsze wygrywacie w rzutki – sprzeciwia się Tyrone.
Mam praktykę w grach festynowych, to fakt.
– Będę rzucał z zamkniętymi oczami. Wyrównamy szanse.
– Nie zakładałbym się z nim – mówi ktoś zza moich pleców.
Spinam się cały, zanim się odwrócę. Wszędzie rozpoznałbym ten głos. Ivor.
Nasz starszy brat stoi w drzwiach do salonu z rękami w kieszeniach. Faliste brązowe włosy ma idealnie ułożone. Jak zawsze.
– Możemy pogadać, Tristian?
Żołądek zaciska mi się z nerwów. Mam ochotę odpowiedzieć, że nie, nie możemy. Moja miłość do starszego brata została już dawno temu pogrzebana pod ciężarem długotrwałej urazy. Z Ivorem rozmawia się jak z ojcem.
– Właśnie gram – syczę przez zaciśnięte zęby. Usiłuję nawet nie zerknąć na niego.
– To zajmie tylko chwilę, T. – Twarz Ivora nie ma żadnego wyrazu. Zero emocji.
Wymieniamy z Garrickiem spojrzenia, porozumiewając się bez słów. Taka nasza bliźniacza telepatia. Uciekaj, póki możesz, mówi oczami Garrick. Już wystarczająco wiele wyrzutów słyszałem od Ivora i ojca o tej wycieczce. Nie chcę się dalej narażać, przynajmniej dopóki nie wsiądę do samolotu.
Ivor wychodzi za mną przez przesuwne drzwi prowadzące do ogrodu. Noc jest ciepła. Lato w tym roku nadejdzie wcześnie.
Drzwi się zasuwają, dźwięki muzyki z gry i śmiechu chłopaków cichną. Opieram się o barierkę i krzyżuję ręce na piersi, a potem spuszczam je wolno wzdłuż boków.
– Co jest? – pytam beztroskim tonem, z którego przebija jednak niepewność.
Ivor wpycha dłonie głębiej do kieszeni. Dużo się między nami zmieniło, odkąd zmarła mama. Kiedy powiedziałem, że potrzebuję w życiu więcej niż tylko uczestnictwa w rodzinnym biznesie, przyjął to jak zdradę. Uznał, że odrzucam wszystko, co zbudowali dla nas rodzice. Ivor zarządza działem relacji z klientami. Dorabia sobie jako książę z bajki. Spełnia się w tej pracy i z radością przyjmuje to, co wymyśli dla niego ojciec. Kiedy oznajmiłem, że chcę wziąć los w swoje ręce, nie miałem na myśli nic złego, ale on potraktował to jako atak na siebie. Mogłem spróbować jakoś załagodzić sytuację, ale duma mi na to nie pozwalała.
Omiata ogród wzrokiem, po czym spogląda na mnie.
– Przykro mi, że przynoszę złe wieści, T., ale nie możesz pojechać na tę wycieczkę.
Ostra krawędź barierki wrzyna mi się w dłonie. Przyciskam ramiona do boków. Całe ciało mi się spina jak przed walką. Dokładnie tak wyglądają wszystkie nasze krótkie wymiany zdań.
– Wiem, wolelibyście, żebym został tu i grał rolę księcia, ale tata już się zgodził. Więc… po sprawie.
– Niezupełnie.
Mrużę oczy. W uszach słyszę szum.
– Jak to?
– Ojciec nie podpisał formularza zgody na wyjazd. A skoro masz dopiero szesnaście lat, bez tego nigdzie się nie ruszysz.
Zaciskam zęby.
– Co, do cholery, Ivor? Dałem mu ten papier kilka miesięcy temu i powiedział, że mogę jechać. – W głowie przewijają mi się tysiące scenariuszy. Widziałem przecież potwierdzenie, że tata wysłał potrzebne dokumenty. Prawda? Nagle zaczynam wątpić. Może tylko mi się wydawało. Cały zeszły miesiąc miałem egzaminy w szkole i zero czasu, żeby myśleć o czymkolwiek innym. Może jednak coś mi się pochrzaniło.
– Ojciec mówi, że jesteś potrzebny tutaj. – Ivor spuszcza wzrok i szura nogą o drewniany taras. Ten tik nerwowy miał, odkąd byliśmy dziećmi. Jest sześć lat ode mnie starszy, ale dorównałem mu wzrostem już rok temu. – Wiem, że chciałeś zdobyć punkty do college’u, więc pokombinujemy z papierami i zrobimy tak, żeby zaliczyć ci to lato jako staż. Ted z marketingu właśnie odszedł na emeryturę, więc w dziale jest wakat. Mógłbyś tam wskoczyć.
Prowadzimy jedno z ostatnich w kraju rodzinnych wesołych miasteczek. Pracownicy zostają u nas na długie lata. Cała nasza rodzina jest tu obsadzona na różnych stanowiskach. Ivor na przestrzeni lat dostawał coraz bardziej odpowiedzialne zadania. Teraz ode mnie oczekuje się tego samego.
– Nie obchodzi mnie marketing. Nie obchodzi mnie BOG. Miałem plany na to lato. Ojciec nie może mi tego zrobić.
– Może i właśnie to zrobił. – Pociera kark dłonią i milczy dłuższą chwilę. Pewnie dla efektu. – BOG ma kłopoty. Otwieramy się w najbliższy weekend, a już mamy dziurę w budżecie po zeszłym roku. Nie stać nas na zatrudnienie nowego menedżera od marketingu. Nie na tym etapie.
– Ivor… – Przestępuję z nogi na nogę. Zapach unoszący się z restauracji Królewska Uczta po drugiej stronie drogi sprawia, że burczy mi w brzuchu. Nasz dom stoi na peryferiach terenu, na którym jest BOG.
Żywię się bajkami, śpię wśród nich i nimi oddycham. Całe moje życie to jedna wielka, fałszywa, plastikowa historia. Ale, szczerze mówiąc, to ona sprawiła, że w ogóle pokochałem historię – tę prawdziwą. Ze szczerą pasją pochłaniałem wszystkie szczegóły dotyczące Karpatii, bo tam rozgrywa się baśń, którą sprzedajemy w wesołym miasteczku. Dopiero po jakimś czasie dowiedziałem się, że ta nasza opowieść to bujda.
– Ale ja strasznie chcę pojechać – jęczę w nadziei na to, że w tym zimnym typie tli się jeszcze iskierka tego człowieka, którym kiedyś dla mnie był.
Może poproszę Garricka, żeby podrobił podpis ojca? Potrafi to doskonale. Ale nie, to nie w moim stylu. Za bardzo bym się bał, że ktoś się domyśli i odeślą mnie do domu w połowie wycieczki.
Ivor marszczy brwi. Pod oczami ma ciemne cienie. Wygląda tak, jakby chciał przeprosić, ale zmienia zdanie.
– Jesteś nam coś winien.
– Nie rób mi tego – błagam i łapię się barierki, żeby ukryć drżenie dłoni.
Drewno skrzypi, kiedy brat podchodzi do mnie.
– Bajkowe Ogrody to twoje miejsce na świecie. – Wzdycha. – Nie powinieneś szlajać się po Europie. Przecież zawsze spędzamy lato razem.
– No właśnie. A ja chcę zobaczyć świat!
– Mamy problem z przyciągnięciem gości. Finansowo idzie nam słabo. A ojciec nie najlepiej się czuje – dodaje, po czym milknie. – Choruje na serce.
– Nie jestem kardiologiem.
– Tęskni za tobą. – Ivor unosi brew, kiedy śmieję się pustym śmiechem. – Naprawdę.
– Tak ci powiedział? – Widuję ojca codziennie, ale praktycznie ze sobą nie rozmawiamy. Najdłuższą rozmowę od dwóch lat odbyliśmy, kiedy poprosiłem go o zgodę na wyjazd. Myślałem, że się do siebie zbliżyliśmy. Myliłem się.
Ivor przeczesuje palcami swoją długą brodę.
– Nie musiał. Wiem o tym. Odkąd zmarła mama…
– Stop! – warczę. – Nie próbuj wywoływać we mnie poczucia winy wspominaniem mamy. – Już i tak prawie zrezygnowałem z tego wyjazdu z powodu wyrzutów sumienia.
– Dlaczego ojciec założył Bajkowe Ogrody? Jak myślisz? Dlaczego stworzył rodzinę królewską Karpatii i całą jej historię?
– Dla pieniędzy.
– Nie. Wykreował ten świat, bo rodzina jest dla niego najważniejsza. Karpatia przetrwała, ponieważ my, razem, pracujemy na jej utrzymanie.
Niezmącona wiara Ivora w naszego ojca i w Bajkowe Ogrody sprawia, że chce mi się rzygać. Nie rozumiem, skąd to jego zaufanie do człowieka, który po prostu na nic takiego nie zasługuje.
– Karpatia to bajka stworzona przez faceta, który po prostu chciał się dorobić na dziecięcej niewinności i marży za niezdrowe żarcie. – Moje słowa wręcz ociekają goryczą. Kiedyś kochałem Bajkowe Ogrody. Spędzałem tu każde lato. To był mój drugi dom. Czasem nawet pierwszy.
Ale gdy dorosłem, a mama zachorowała, dostrzegłem, kim tak naprawdę jest ojciec – chciwcem. Po śmierci mamy dwa lata temu stał się jeszcze gorszy – oziębły i zły. O niczym tak nie marzyłem, jak o tym, żeby uciec i zobaczyć trochę świata. Szczególnie że przecież od małego śnią mi się odległe krainy.
– Musisz wybaczyć ojcu. O cokolwiek go obwiniasz, musisz mu wybaczyć. On to wszystko robi dla nas. Bajkowe Ogrody to twój dom. Od zawsze tak było i będzie na zawsze. To nie jakieś potworne więzienie, które odbiera ci radość życia. – Ivor kładzie mi rękę na ramieniu. – Jesteśmy braćmi, Tristian. Kocham cię. Miasteczko przechodzi kryzys, ale możemy je uratować, tylko działając wspólnie.
Kiedy całe życie wszyscy ci mówią, że jesteś księciem z bajki, z czasem zaczynasz się zachowywać jak baśniowy bohater. A Ivor ustawia mnie w roli zbawcy. Nie cierpię się za to, że część mnie z radością tę rolę przyjmuje.
Mój brat nie ma jednak racji. Bajkowe Ogrody to nie jest moje miejsce. Już nie. Ale od nich zależy przyszłość całej rodziny. Jeśli nasze wesołe miasteczko zbankrutuje, zginie cały ród Waltonów. Stracimy wszystko. Może między mną a bratem jest teraz przepaść nie do przeskoczenia, ale przecież na taki upadek nie mogę pozwolić. Poza tym bez zgody ojca i tak nigdzie nie pojadę.
– Chyba nie mam wyboru. – Wzruszam ramionami.
Ivor szczerzy się w swoim wystudiowanym książęcym uśmiechu.
– Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć.
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji