Bajki krasnoludzkie - Małgorzata Lisińska - ebook + książka

Bajki krasnoludzkie ebook

Gosia Lisińska

4,4

Opis

Zbiór opowiadań (obrazoburczych przeważnie), których bohaterami są członkowie zacnego rodu Yudherthardere! Kochasz Sodiego, wkurza Cię Yasa? Pokochasz Benerię i jej potomków!

Bez kompleksów, bez kompromisów i bez namysłu dzielne krasnoludy (i krasnoludka) stawiają czoła wyzwaniom, którym nie sprostaliby najwięksi herosi Krainy. Nie straszne im duchy, pierwotni magowie, pradawne moce, wiedźmy, czy nawet królowa przedkładająca nad uciechy łożnicy łańcuchy i pejcze!

Z odwagą w sercu i pieśnią (lub przekleństwem) na ustach ród Yudherthardere zapisuje się w historii Krainy!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 335

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (165 ocen)
90
60
10
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Eosia

Dobrze spędzony czas

Zabawna.
00
Justyna3009

Nie oderwiesz się od lektury

Natknęłam się przez przypadek na tę książkę i nie żałuję! Dzięki tej pozycji odkryłam nową serię książek i nowy świat, który można odkrywać :)
00
knypjaro

Nie oderwiesz się od lektury

Dobre Waszmość, kurwa, dobre
00

Popularność




Marcinowi, bo we mnie uwierzył

Rozbójnicy

Pannyz dobrego domu nie klną, nie piją, nie puszczają się i nie szlajają nocami po szemranych szynkach. Beneria rzadko żałowała, że nie jest panną z dobrego domu. Generalnie lubiła swoje życie. Przygody, szaleństwo i zmienność. Lubiła niepewność jutrai to, że niczego nigdy nie planowała. Nie musiała się martwić o przyszłość, a świadomość tego, co nadejdzie, nie spędzała jej snu z powiek. Zawsze trafiły się jakiś dach nad głową, jakaś przyjazna karczma i nieszpetnyfundator.

Taaa… Beneria rzadko żałowała, że nie jest panną z dobrego domu. Tego ranka jednak, gdy obudziła się w śmierdzącej stajni okryta brudną derką, z koszmarnym kacem, kompletnie nie pamiętając, jak się tam znalazła… Tego ranka, nim jeszcze otworzyła oczy, zatęskniła do bycia córką szlachetnej rodziny, z wpojonymi nudnymi zasadami. Miała niejasne wrażenie, że wtedy jakiś szalony królik nie buszowałby w jej trzewiach, a odzienie nie cuchnęłoby… Właśnie, co to za straszliwy odór? Niechętnie, gdyż czuła hordę doboszów wygrywających marsza tuż pod obolałą czaszką, uniosłapowieki.

Wielkie ciemne oczy patrzyły na nią z zainteresowaniem. Chrapy siwka drgnęły lekko, jakby ze zdziwieniem wyczuwając obecność gościa. Beneria krzyknęła, odsuwając się od zwierzęcia. Uderzyła przy tym w cienką drewnianą ściankę rozdzielającą boksy. Koń parsknął cichoi pochyliłłeb.

– Fuj! Wynocha! A sio! – Krasnoludka nerwowo przetarła rękawem oblizany przez czworonoga policzek. – Czy ja, do jasnej cholery, cmokam cię nieproszona? Dobra, dobra, wiem, że wlazłam ci do łóżka, ale to jeszcze nie powód do takiej poufałości! No, poszedł! Wszystkie chłopy takie same! Bez względu na gatunek! Jesteś mężczyzną, co? – Przekręciła głowę, żeby się upewnić. – Jasne, że jesteś. Żadna baba nie wciskałaby się z czułościami nieproszona. Poszedłwreszcie!

Koń jednak nie poszedł. Wręcz przeciwnie, z lubością przytulił pysk do szopy rudych włosów dziewczyny. Beneria przewróciła oczyma, odsunęła gniewnie łeb zwierzęcia i wstała. Świat zawirował w wesołym tańcu, przypominając pannieo ilości miodu wypitego poprzedniego wieczoru. Jęknęła cichuteńko, wspierając się o ściankę. Deski ugięły się lekko. Przez nieprawdopodobnie długą chwilę wspomniany miodzik podróżował to w górę, tow dół krasnoludzkich trzewi i wreszcie postanowił nie opuszczać tychże. Beneria odetchnęłagłęboko.

– No i czego tak się wgapia, ha? – rzuciła do ogiera. – Baby z kociokwikiem niewidział?

Koń zarżał, trącając ramiękobiety.

– Jasne, jasne. Pewnikiem nie zaglądają do ciebie za często. Nic to, przyjacielu. – Ulga złagodziła nastawienie Benerii, więc dziewczyna z namiastką czułości poklepała biały pysk. – Się będę zbierać. Miło było, chociaż śmierdzi w tym twoim wyrku… gorzej niż u jednej krasuli. Bywaj, chłopcze. – Przesłała mu całusa i ruszyła dowyjścia.

Nie zrobiła nawet trzech kroków, gdy zobaczyła dwie wchodzące postaci. Cofnęła się błyskawicznie. Nigdy nie wiadomo, kogo niosą złe demony. Schowana za potężnym filarem, przyglądała się idącym. Wyższa postać wydała jej się znajoma. Mgliście znajoma, ale zawsze. Ognistoczerwone włosy niższej z całą pewnością nie były naturalne i aż dziw, że tak ściśnięty gorset pozwalał kobiecieoddychać.

– Jesteś pewna? – Głos wyższej osoby mimo męskiego odzienia oraz szczupłej, pozbawionej krągłości sylwetki i krótkich czarnych włosów zdecydowanie należał do niewiasty. A to niespodzianka! Beneria wgapiła się w kobietyi nadstawiłauszu.

– Przecież wiesz, że oni lubią się chwalić – odpowiedziała niższa. – Zwłaszcza kiedy już skończąi…

– Daruj mi szczegóły, Terise. Chcę tylko wiedzieć, czy jesteśpewna.

– Kapitan powiedział, że pojadą Zielonym Jarem, bo tam nigdy nie spotkali zbójców, a i trudno się ponoć tam na kogoś zaczaić. Całą kwartalną daninę od jaśnie wielmożnego rządcy będą przewozić. Mówił, że z pięćset sztuk złota. Wyobrażasz sobie taki majątek? Można by pół hrabstwa za to kupić… a może i całe. Miałabym taki duży dom, nad morzem… – rozmarzyła siędziewczyna.

Wyższa pochyliła się i położyła dłonie na ramionachczerwonowłosej.

– Powinnaś przystać do nas, Terise – powiedziałacicho.

Niższa roześmiała sięperliście.

– Do lasu? Do wilgotnych, zimnych jaskini? I co ja bym tam robiła? Och, nie patrz tak na mnie, Ali. To nie jest takie straszne. Gospodyni mnie lubi. Pozwala mi wybierać klientów. Mam dom, strawę, mogę odłożyć trochę talarów na gorsze czasy… Już mi się na chatkę z ogródkiem prawie, prawie uzbierało. A klientów wybieram samych miłych i niebrzydkich. Sprawiam im przyjemność, ale oni mi też nie żałują. No i zbieram dla was informacje. Kto by wam donosił, jakbym z tobąposzła?

Czarnowłosa westchnęła w odpowiedzii pokręciła w milczeniugłową.

– Mam taką prośbę… – Terise zawahałasię.

– Mów.

– Ten kapitan… On taki milusi jest. Zawsze był dla mnie dobry. Płacił z naddatkiem, a wpościeli…

– Do sedna, proszę.

– Nie zrób mu krzywdy, dobrze?

– Zadzwiasz mnie, Terise. – Ali uśmiechnęła sięponuro.

– Proszę.

– Dobrze. Powiem wszystkim, że kapitana nie wolnouszkodzić.

Czerwonowłosa rozpromieniłasię.

– Dziękuję. Bardzo dziękuję. To ja już pójdę. Lepiej żeby nas nikt nieprzyuważył.

Zbójniczka potaknęła. Rozeszły się błyskawicznie, każda w innąstronę.

Beneria stała jeszcze przez chwilę, patrząc za niższą z kobiet, i zachodziła w głowę, jak się robi takie włosy. Już miała wyjść z ukrycia, gdy zauważyła ruch u wejścia do stajni. Naszła ją myśl, że to zdumiewająco ruchliwe miejsce jak na tak wczesną porędnia.

Chudy krasnolud wychynął z ciemnej wnęki. Rozejrzał się nerwowo i wybiegł zbudynku.

Siwekza plecami dziewczyny zarżał cicho. Westchnęła i zerknęła nakonia.

– Nie moja sprawa, chłopcze – szepnęła. – Moją sprawą jest wysupłać zza paska kilka kwartników, znaleźć przyzwoitą gospodę i najeść się do syta. Bywaj.

Głośne parsknięcie zatrzymało ją przed wyjściem. Odwróciła sięponownie.

– No, czego?

Ciemne oczy wgapiały się w oblicze kobiety jak żywy wyrzutsumienia.

– Oż, daj spokój! Też się podkuty święty znalazł! – zezłościła się krasnoludka. – I co się mnie pchać między rządcę i zbójców? Nie ślep tak! I bez tego wiem, że z rządcy skurwiel jakich mało i że ten kurdupel, co dziewuchy podsłuchiwał, z ciepłą dupcią poleciał do jaśnie wielmożnego, żeby mu donieść. Pewnie zasadzkę wyszykują, a tę rudą końmi ciągać będą po placu, coby innych od stawiania się władzy odstraszyć. – Zamyśliła się na moment. – No wiem, że trochę szkoda. Żeby tak włosy wymalować… Ciekawe, jak to zrobiła, no nie? Ty wiesz? Może i masz rację. Pójdę izapytam.

Siwek poruszył łbem, zupełnie jakby przytakiwał. Rozbawiona Beneria skinęłagłową.

– Miło cię było poznać, chłopcze. A i za gościnę dzięki. Jakbyś kiedyś w moje okolice się zagalopował, odwdzięczę się. Bywaj.

To rzekłszy, ruszyła w ślad zaczerwonowłosą.

ZamtuzPod Jurnym Jeleniem – taaa, się wykazał poczuciem humoru ten, co tak uroczo go nazwał – był niskim, niewielkim budynkiem stojącym na skraju miasta. Nie miał najlepszej opinii, ale najgorszej też nie. Ot, przybytek, który w każdym mieście wyklinały porządne kobiety, a bez którego nie mogli się obyć ich mężowie. Beneria kolejny raz pożałowała, że przez dyskusję z wierzchowcem nie zdążyła dogonić ladacznicy. Nie chciała wrzeszczeć za dziewczyną, żeby nie zwrócić na siebie uwagi mieszkańców, przez co zobaczyła jedynie krwiste loki znikające za drzwiami lupanaru. Zatrzymała się więc krasnoludka z dziesięć kroków przed przybytkiem, walcząc z głębokim pragnieniem, by odwrócić się iodejść.

Och, nie żeby Benerię gorszyły cichodajki albo domy schadzek napełniały obrzydzeniem. Co to to nie. Każda panna – jak sądziła krasnoludka – miała prawo do własnej dupy, więc skoro chce nią handlować, nic nikomu do tego… Dopóki, rzecz jasna, handel jest dobrowolny, a należność właściwa i trafia do świadczącej usługi, a nie do jakiegoś łajdaka czerpiącego zyski z nierządu tejże. Z tego zaś, co Benerii było wiadomo, w Jurnym rządziła uczciwa gospodyni, pozwalająca dziewczętom zatrzymywać znakomitą częśćzarobku.

Co innego jednak nie gardzić ladacznicami, a co innego w biały dzień zastukać w zamtuzowedrzwi.

– Cholera, było spać dłużej. Nic bym nie wiedziała, a ten durny pchlarz sumienia by mi nie podrażnił – wyszeptała do siebie, po czymz ociąganiem podeszła do wejścia. Stuknęła miedzianą kołatką i wzdrygnęła się na dźwięk uderzenia. Zdało się jej naraz, że całe miasto słyszy ten brzdęk i ino chwila, a wszyscy wychyną z domów, by się pukającej przyjrzeć. Podenerwowana uderzyła kolejny raz i jeszczejeden.

– Dyć idę! – wrzasnął potężny stróż, otwierając drzwi. – Wiem, że człeka może przypilić… – Urwał, kiedy zobaczył, kto stukał. Zamrugał zaskoczony. – A panna czego tu? – Obejrzał dziewczynę, dokonując błyskawicznej oceny. – Gospodyni będzie rada. Takiej jeszcze u nas niebyło.

Beneria cofnęła się o krok. Zmarszczyła brwi, przetrawiając słowa. Naraz pojęła insynuację. Złapała się pod bokii ryknęławściekle:

– I, cholera, nie będzie! Nie stać was na mnie! – Postąpiła krokw kierunku mężczyzny, a miała coś takiegow czarnych oczach, że ten, choć niemal dwukrotnie większy od krasnoludki, cofnął się gwałtownie. – Wybij to sobie z tej pustej, wielkiej, łysej łepetyny! Żadna kobieta z mojego rodu nie musiała na życie na plecach zarabiać! I NIE! – wrzasnęła, kiedy spróbował otworzyć usta. – Na kolanach też nie! Ze dwie złodziejki były! I owszem! I szczycę się, że były najlepszymi złodziejkami w Krainie! Kradły w najlepszych domach! I w pałacach! Żadna dupyza talary nie dawała i ja, kurwa, pierwsza nie będę! Zrozumiałeś?!

– Taaa, jai z pół dzielnicy – wymamrotał wciąż nieco wystraszonywielkolud.

Dziewczyna rozejrzała się nerwowo. No tak, zapomniała.

– Wpuść mnie, do jasnejcholery!

– Ale po co? Skoro nie doroboty…

– Terise zawołaj. Nie, nie teraz! Najpierw wpuść mnie do środka! No już! – Odepchnęła wielkoluda i weszła pod jego ramieniem dolupanaru.

Drzwi zamknęły się za nimi. Mężczyzna, zaskakująco szybko jak na swoją posturę, zniknął z pola widzenia Benerii. Stała więc samotnie, przytłoczona dusznym zapachem perfum i wszechobecną ciszą. Znać, że mieszkanki domu uciech odpoczywały po pracy. Jakoże była osobą bardzo ciekawską, krasnoludka rozglądała się wokoło. Nie wiadomo przecież, czy jeszcze kiedykolwiek dane jej będzie oglądać lupanar odśrodka.

Korytarz był wąski i raczej mroczny. Ściany zdobiły ciężkie purpurowe draperie, haftowane złotą nitką w przedziwne esy-floresy migoczące w blasku świec. Zdumiewająco bogate ozdoby jak na zamtuzw niedużym mieście na pograniczu. Krasnoludka szybko wyceniła je w myślach. Tak, zdecydowaniezdumiewające.

Rozmyślania Benerii przerwałaczerwonowłosa.

– Otrum mówił, że mnie szukacie.

– Szukam, nie szukam. – Zapytana wzruszyła ramionami. – Jakby nie jeden durny koń i miód, co się wracał, pewnie by mnie tu niebyło.

– Nierozumiem.

– I nie musisz. Zbieraj się. Czas goni. To szkaradne chuchro pewnie już do rządcy dotarło. Ino patrzeć, jak straż tuwpadnie.

– Co?!

– Oj, widzę, że tutejsza gospodyni nie szuka mądrych dupodajek. – Krasnoludka westchnęła. – Podsłuchałam twoje ze zbójniczką pogaduszki. Nie bój się. – Machnęła ręką, kiedy dziewczyna się szarpnęła. – Przynajmniej nie mnie. Podsłuchiwał was też taki jeden chudy i pryszczaty… Poznałam go, bom ze dwa dni temu tego cholernika na jaśnie wielmożnego dworze widziała. Oj, nie przynosi chluby naszemu gatunkowi, oj nie. Franca taka, że aż strach. Nie dość, że szpetniejszy niż troll, to jeszcze śliski jak piskorz. Jakeście się tylko rozstały, poleciał rządcy donieść. Rozumiesz?

– Niby dlaczego mam ciwierzyć?

Beneria przewróciłaoczami.

– Ano nie musisz. Możesz siedzieć i czekać, aż straż w drzwi zastuka. Ino jak znam tego waszego rządcę, to na szybką śmierć bymna twoim miejscu nieliczyła.

Terise pobladłagwałtownie.

– No, widzę, że i ty trochę pana szlachetnego znasz. To jak będzie? Idziemy rozbójniczkiostrzec?

Czerwonowłosa stała, niepewnie wpatrując się w gościa. I zapewne nie ruszyłaby się jeszcze przez jakiś czas, gdyby gwałtowne uderzenia w zamtuzowe odrzwia nie przerwałyciszy.

– Otwierać! – rozległ się nieco przytłumionywrzask.

– O w dupę – zaklęła Beneria. – Macie tylne wyjście? Rusz no się, dziewczyno! Wyjście?!

Ladacznica, jakby naraz się obudziła, pokiwała szybkogłową.

– Chodź. – Odwróciła się i pobiegła korytarzem. Krasnoludkaz niejakim trudem podążyła zanią.

Zbiegły po schodach do piwnicy. Terise zaryglowała za nimi wejście, a potem odsunęła stół i pociągnęła dźwignię schowaną pomiędzy koszamiz jedzeniem. Cyknęła zapadka, zajęczał mechanizm, ściana drgnęła i, wzniecając tumany kurzu, otwarły się ukryte drzwi. Czerwonowłosa sięgnęła po kaganek, po czym bez słowa wskazaładrogę.

Potężny Otrum właśnie wpuszczał straż, gdy ukryte wejście w piwnicy ponownie się zamknęło, pogrążając obie uciekinierki w półmroku rozświetlanym drżącym płomykiem kaganka.

* * *

Eloj Gurtan, z łaski najjaśniejszego Króla Królów rządca pogranicza, z prawdziwą przyjemnością przyglądał się nowej zabawce. Długonogie elfię stało wyprostowane z uniesioną głową, chociaż na granicy czarnych tęczówek migotał strach. Jedynym odzieniem chłopca były rozpuszczone, sięgające bioder włosy. Dłonie młodzieńca związano za plecami, więc w żaden sposób nie mógł osłonić swejnagości.

Rządca uśmiechał się, sunąc wzrokiempo szczupłym ciele. Dobrze wydane pięćdziesiąt talarów. Bardzo dobrze. Świetna budowa, przyjemna buźka i jeszcze ten bunt w oczach. Łamanie ich woli zawsze jest najprzyjemniejsze. Tętno Eloja przyspieszyło, oddech się spłycił. Przymknął powieki. Jeszcze nie teraz. Powoli… Powoli.

Odetchnął głęboko. Cztery lata temu, kiedy niczym kundel z podkulonym ogonem opuszczał stolicę Krainy, w najśmielszych snach nie marzył, że zdoła osiągnąć tak wiele. Pakował się pospiesznie, a z całego należnego mu majątku zdołał zabrać jedynie dwa kufry złota i czterech służących. Wtedy był nikim, a zła sława ciągnęła się za nim jak fetor zgnilizny. I dlaczego? Bo zabawił się z elfem? Jakby toto miało rozum, duszę czy co tam ludzi odróżnia od zwierząt. Musiał przebyć cały kraj, ukrywać się miesiącami i dotrzeć aż napogranicze, żeby się uwolnić od smrodu potępienia. Ówczesny rządca przyjął zbiega z otwartymi ramionami, wspominając z rozrzewnieniem ojca Eloja, którego poznał na syrellskim uniwersytecie. Opowiadał o przygodach, jakie przeżył ze starym Gurtanem. Małżonka rządcy, śliczna elfia księżniczka, uśmiechała się z czułością do męża i sympatią do młodego gościa. Nawet młodziutka córka szlachetnych gospodarzy zerkała przyjaźnie spod opuszczonych rzęs. Eloj był im bardzo wdzięczny. Okazywał ową wdzięczność aż do chwili, gdy katowski toporek skrócił ojcowskiego przyjaciela o głowę. Nawet wtedy głośno powtarzał, że nie może uwierzyć w zdradę szlachetnegoEneo.

Nie, oczywiście, że nikt się nie domyślał, iż dowody tejże zdrady sfabrykował i przesłał Królowi Królów skromnyi elegancki młodzieniec, którego potem sam władca namaścił na nowego rządcę. Nikomu też do głowy nie przyszło, że tenże młodzieniec bił i gwałcił wdowę po poprzednim rządcy, aż któryś strażnik nie upilnował nieszczęsnej kobiety. Pogranicze uznało, że księżniczka powiesiła się z rozpaczypo śmierci męża i zaginięciu jedynej córki. Poplecznicy nowego pana się o topostarali.

Eloj wstał z ławy iniespiesznie podszedł do zabawki. W zamyśleniu wyciągnął rękę, by przesunąć pieszczotliwie po policzku elfa. Cztery lata. Tylko cztery lata, a tak wiele zmian. Pieniądze, szacunek i władza. Oszałamiająca moc decydowania o życiu i śmierci. Tuiteraz był równybogom.

Uśmiechnął się z czułością, bardziej do własnych myśli niż do nowej zabawki. Nagle zamachnął się i uderzył. Cios zachwiał chłopcem. Na bladej skórze wykwitł rumieniec. Podniecony rządca zamachnął się ponownie.

Elf uskoczył. Padł na podłogę, przetoczył się i błyskawicznie podkurczył nogi, przesuwając związane ręce do przodu. Natychmiast, prostując kończyny, kopnięciem pozbawił Eloja równowagi. Kiedy mężczyzna padł zkrzykiem, chłopiec doskoczył do niego. Zarzucił na szyję oprawcy skrępowane nadgarstki i zaczął dusić. Wrzask rządcy zmienił się w charkot. Sznur werżnął się w skórę, a kolana elfa wbiły wplecy…

Eloj ledwie usłyszał otwierające się drzwi i biegnącą straż. Sznur popuścił równie nagle, jak został zadzierzgnięty. Przez chwilę rządca siedział nadal przerażony, oddychając z trudem. Dopiero kiedy powiększająca się kałuża krwi dotarła do nogawki eleganckich spodni, Eloj poderwał się zpodłogi.

– Który?! – wycharczał wściekle, wpatrując się towrozpłatane zwłoki elfiego chłopca, to w trzech strażników. Odpowiedź była prosta. Tylko jeden z mężczyzn trzymał zakrwawiony miecz. Rządca podszedł do sprawcy. Trzasnął go w twarzi wyszeptał: – Pięćdziesiąttalarów!

– On by was udusił, panie – próbował się tłumaczyćżołnierz.

– Pięćdziesiąt talarów – wycharczał ponownie Eloj. – Tyle mi zwrócisz. Chyba że przyprowadzisz mi następnego, takiego jak ten. Albo skończysz jak on. Rozumiesz?

Strażnik skinąłgłową.

– Wynoście się! I zabierzcie to ścierwo! – warknął rządca, wychodząc zsypialni.

Dopieroza drzwiami, gdy nikt nie widział, Eloj Gurtan, postrach pogranicza, książę wśród wybrańców, pan i władca, odpowiadający jedynie przed Królem Królów, zwymiotował ze strachu.

* * *

Nieliczne słoneczne promyki, którym udało się przeniknąć przez liściasty dach lasu, tańczyły na powierzchni strumyka. Muskały je złocistą jasnością, zatapiając świetliste paluszki w granacie wody. Kobieta klęknęła przy brzegu i pochyliła się. Ledwie poznała swoje odbicie. Przesunęła powoli ręką po krótkich włosach, a potempo odkrytym karku. Trzy lata temu nikt by nie uwierzył, że Ali Ohru Eneo może włożyć męskie odzienie i tłuc się po lasach, napadając na królewskie karawany. Zaśmiała się gorzko. Zmąciła powierzchnię wodyi ochlapawszy twarz, wstała. Nikt. Nikt by nie uwierzył. Tak jak nikt nie poznałby jej dzisiaj. Cóż, życie bywa dziwne. Izmienne.

Las szumiał cicho. Słyszała każdy dźwięk z osobna. Łamiące się gałązki, szelest liści, wśród których buszował wiatr, pochrząkiwania dzikich zwierząt i wreszcie odległy szept strumyka. Tak, zwłaszcza woda działała na zmysły Ali. Śpiewała wprostw półelfie uszy, przypominała dziewczynie, że prababka przyszła za kochankiem do lasu wprost z morskich toni. Muzyka fal uwodziła i przyzywała, chociaż syreni czar nie działał już na to pokolenie Eneo. Owszem, kiedy Ali uciekała po śmierci ojca, z desperacji wybrała się nad morze i tam sprawdziła, czy po wejściu w toń nie wyrośnie jej ogon. Nie wyrósł. Rodzina prababki nie upomniała się o krewną. Zostawili ją, tak jak i reszta bliskich. Poradziła więc sobie sama. Obcięła włosy, założyła męskie odzienie i weszła dolasu.

Wysokie „kijkijkijkij”, doskonale naśladujące zawołanie pustułki, rozerwało leśną ciszę. Półelfka uśmiechnęła się. Przyłożyła dłonie do ust iodpowiedziała w ten sam sposób. Pustułczy duet śpiewał przez chwilę, a potemzamilkł.

Spomiędzy drzew wyszły dwie kobiety, tak od siebie różne, jak to tylko możliwe. Niższa miała dwa chude warkoczyki. I były to jedyne chude rzeczy w jej osobie. Reszta była duża, bardzo duża. Generalnie kobietka wyglądała jak odziana w szare szmatki piłeczka. Druga ze zbójniczek, w jaskrawych szatkach, wysoka i przeraźliwie chuda, szczerzyła się szczerbatymuśmiechem.

– Witojcie, Panie kapitanie. – Piskliwy głos należał do tłuściutkiejzbójniczki.

Kapitan uśmiechnęła się szeroko. Nie była sama. Miała nową rodzinę.

Jeszcze zanim dotarły do jaskini. Ali opowiedziała Kruszynce i Duszce, czego dowiedziała się od Terise. Wiatr szumiał wśród koron drzew, gdy szły znaną tylko sobie ścieżką ukrytą między ciasno rosnącymi drzewami. Duszka słuchała w milczeniu. Kiedyś była gadatliwą dziewczyną. Wysoką i radosną panną, tańczącą w kolorowych zapaskach przy wiejskim ognisku. Mówiono o niej, że świergocze jak skowronek, a i dzióbek się jej nie zamyka. Szczebiotała bez ustanku i zawszezuśmiechem.

Dopóki ojciec nie wydał jej za człowieka, który nie lubiłskowronków.

Nauczyła się więc Duszka milczeć. Otwierała usta rzadko, a i tak kończyło się to boleśnie. Aż przyszedł dzień, w którym nie wytrzymała. Chwyciła nóż, a potem, nie sprawdziwszy, czy została wdową, uciekła dolasu.

Kruszynka pobiegła za nią. Nie, nie miała szczególnego powodu. Nikt jej nie bił, nikt nie krzywdził, nikt nie straszył. Pobiegła za nieszczęsną chudziną, bo nie miała nic lepszego do roboty. Nie była nikomu potrzebna, a i ona nikogo we wsi nie potrzebowała. Tłuściutkiej kobiecie doskwierała nuda codzienności, marzyły się przygody. Zmarły ojciec nauczył ją czytać, a w spadku zostawił książkę. Każdego dnia przed snem Kruszynka czytała o wypadkach młodego i pięknego rycerza, a później, nim zasnęła, wymyślała własne. Rankiem zaś, zamiast całować księcia z bajki, szła doićkrowy.

Kiedy więc pewnego wieczoru ujrzała sąsiadkę biegnącą do lasu z nożem w dłoni, uznała, że może wśród drzew spotka ją jakaśprzygoda.

Minęły już dwa lata od spotkania z Ali, drużyna nieustannie się powiększała, a Kruszynka ceniła każdy dzień wśród nowych sióstr. Niestety widoki na owego wymarzonego księcia z bajki miała raczej marne. Zdarzyło się wprawdzie, raz czy dwa, że obrabowały szlachetnie urodzonego i nieszpetnego młodzieńca. Z niewiadomych przyczyn jednak ówże paniczyk nie rwał się do uwodzenia czy całowania krągłej dziewuszki.

Uśmiechnęła pod kulfoniastym nosem. A co tam! Grunt, że nabrak przygód nie mogła narzekać. Potem zerknęła na chudą przyjaciółkę, by ostatecznie utkwić wzrok w przywódczyni leśnej bandy. Plan rysowany przez Ali jak zwykle wydawał się nie mieć wad. Choć półelfka zawsze wymyślała zasadzki sama, nigdy nie narzucała własnych pomysłów. Teraz też czekała je dyskusja wjaskini.

Splątane pędy sezamu porastające skały rozsunęły się przed kobietami. Były namiejscu.

* * *

Płomyk kaganka zadrżał poruszony podmuchem. Korytarz stawał się coraz węższy. Uciekinierki nie mogły już iść obok siebie. Krok za krokiem przeciskały się ciasnym tunelem. Po jakimś czasie musiały się schylić, bo i sufit znacznie tu opadał. Terise szła pierwsza i to ona krzyknęła na widok wąskiego, malutkiegowyjścia.

– Cicho! – warknęła Beneria. – Cholera wie, kto tam na nasczeka.

Czerwonowłosa zasłoniła ustai potaknęła. Zatrzymały się przed jasną plamą. Terise wstrzymała oddech, a potem powoluteńku wysunęła głowę. Rozejrzała się i odetchnęłagłęboko.

– Nikogo nie ma – powiedziała i nie czekając na towarzyszkę, wcisnęła się w otwór. Beneria poszła w jejślady.

Wyjście z tunelu okazało się piwnicznym okienkiem jednej z obdrapanych kamienic na obrzeżach miasta. Ledwie kilka kroków dalej znajdowała się stajnia, w której obudziła się krasnoludka. Dziewczyna uśmiechnęła się niewesoło, tęsknie spoglądając w tamtym kierunku. Gdybyż tylko spała chwilę dłużej.

– Będzie tak – zaczęła. – Pójdziemy do tej twojej zbójniczki. Normalnie miałabym was w dupie. Ruszyłabym do jakiejś karczmy, zapłaciła ze dwa kwartniki, zjadła polewki… Polewka dobrze robi na kociokwik… Sama byś se tamtej panny szukała. Tak by było, gdyby mnie ten wasz wielkolud dobrze nie obejrzał. Pewnikiem doniesie rządcy, więc moje w tym mieście odwiedziny dobiec muszą końca. A skoro muszę iść, to równie dobrze mogę iść z tobą. No więc pójdziemy do zbójniczki, powiemy w czym rzecz, a potem siępomyśli.

– Chcesz iść do lasu? Na nogach? – zdumiała sięczerwonowłosa.

Krasnoludka westchnęłaciężko.

– No nibyi racja. Zanim dojdziemy, dziewuchy dawno już wyjadą. – Zamyśliłasię.

– Tak, właśnie to mnie martwi – przytaknęła ladacznica niecoironicznie.

– I pewnie też to, że w takich pantofelkach daleko byś nie zaszła. – Beneria wykrzywiła usta. – Chodź, mampomysł.

Kiedy weszły do stajni, siwek przeżuwał obrok. Krasnoludka uśmiechnęła sięzłośliwie.

– Widzisz, chłopcze… – Poklepała koński kark. – To chyba jednak miłość. Albo przeznaczenie. Albo cholera wie co. Przyjdzie nam jednak spędzić razem trochęczasu.

* * *

– Jaśnie wielmożny panie, bo to kazaliście… no to żem kapitana pilnował. On zawsze po robocie do tego zamtuza chodzi. Tam przeróżne kurwy, jaśnie wielmożny, ale kapitan zawsze do jednej zagląda. Niezła dupa, nie ma co, sam bym… ale ona wybredna, ta kurwa, znaczy się, a gospodyni dziwce pozwala klientów wybierać. Dziw, ale pozwala. No więc żem poszedł za kapitanem. Stróż tam dobry człek jest i mnie wpuścił. Nie, nie żeby darmo. Pół talara dać skurwielowi musiałem. Ale warto było. Takie rzeczy ta dziwka potrafi… Oj, jaśnie wielmożny panie, co żem się napatrzył… Ze dwa razy sam… No wiecie, panie. Bo tam w każdej izbie dziura taka, żeby co chętniejszy, a śmiałości niemający klient, to se popatrzeć albo posłuchać mógł. Jak oni już skończyli, to się kapitanowi japa otwarła i jak nie zaczął opowiadać, gdzie i ile to wieźć złota będzie… A kurwa udawała, że nic ją to… i tak kapitana połechtała, tak mu dogodziła, że dureń jeden wszystko jej opowiedział. Potem się kapitanowi zdrzemnęło. Wziąłem wtedy jedną dziwkę, żeby i mnie dobrze zrobiła, bo trudno było tak ino patrzeć i słuchać. Cały czas jednak uważałem, czy kapitan nie wychodzi. Chyba mu jednak ta kurwa coś do miodu dosypała, bo chłop padł jak nieżywy. Za to kurwa ino ablucji dokonała, odziała się i wio w miasto. Musiałem tę moją odprawić i ledwiem zdążył za kapitanową. No dyć, żem zdołał. Schowałem się w sam czas, żeby cichodajkę przydybać, jak ze zbójnikiem gada. Tak żew lesie już pewnie wiedzą, którędy złoto pojedzie. Jak się kurwa ze zbójnikiem rozstała, to żem od razu do was, jaśnie wielmożny panie, w te pędy. Ino po drodze chłopców wysłałem, żeby cichodajkę zgarnęli, zanim ucieknie. Pewnie już ją prowadzą. Dobrzem się sprawił? Zadowoleniście?

Eloj Gurtan, z łaski najjaśniejszego Króla Królów rządca pogranicza, przyglądał się zobrzydzeniem chudemu krasnoludowi. Nie, nie był zadowolony. Jego niezadowolenie nie brało się jednak z jakości służby donosiciela. W tym mały Strun świetnie się sprawdzał. Dzięki niemu rządca zawsze był na bieżąco, znał wszystkie plotki, mógł uprzedzić każdy atak. Tak jak teraz. Trudno więc było narzekać na efekty działań szpiega. Eloj Gurtan nie był zadowolony ze sposobu, w jaki owe informacje były zbierane. A także, być może przede wszystkim, z osobyzbieracza.

To straszne, że musiał używać takich okropnych, niskich i brzydkich istot. Straszne, że musiał przebywać z nimipod jednymdachem.

– Panie? Dobrzem się sprawił? – dopytywałkrasnolud.

Twarz rządcy wykrzywił straszliwygrymas.

– Dobrze, sługo – odparł tonem człowieka, który właśnie sobie uświadomił, że to miękkie coś, w co wdepnął, to nie płatki kwiatów. – Możesz iść. Ochmistrz wypłaci ci zwykłąnależność.

Strun zgięty w ukłonie cofał się ku drzwiom. Zamiast jednak wyjść, przystanął wpatrzony wrządcę.

– A bo, jaśnie wielmożny panie – zaczął z wahaniem – ja se tak umyśliłem… Se takumyśliłem…

– Mówciewreszcie!

– Bo na co wam taka cichodajka? Znaczy ja wiem, że trza ją porządnie ukarać… Ale może mnie byście ją dali, co? Taki dodatek za wierną służbę. Już ja znajdę karę odpowiednią dla kurwy. – Czarne oczy pod krzaczastymi brwiami wgapiały się błagalnie w rządcę. Ten zaś cofnął się o krok, jakby odległość od sługi zdała mu się naraz zbyt mała. Wzrok szlachcica pociemniał wstrętem. Przez długą chwilę milczał. Krasnolud w tym czasie cofał się powolutku, śmiertelnie wystraszony. Wreszcie poczuł za plecami drzwi i sięgnął kunim.

Jego pan w tym czasie odwrócił zniesmaczone oblicze. Szybko przekalkulował zyski, które przynosi mu zatrudnianie oślizgłego brzydala. Wykrzywił się okrutnie, alepowiedział:

– Ladacznica jest twoja, a teraz wynoś się! Czekaj! Wezwij mi oficera straży. Tylko nie tego idiotękapitana.

Kiedy Strun wyszedł, Eloj pogrążył się w rozmyślaniach. Miał oto dwa problemy. Musiał urządzić zasadzkę, dzięki której pozbędzie się rozbójników grabiących regularnie jego gości. I znaleźć odpowiedniego następcę obleśnegokurdupla.

* * *

Beneria zacisnęła palce na wodzachi rzuciła za siebie wściekłespojrzenie.

– Jak to, cholera, nie wiesz, gdziesą?!

– No nie wiem – odpowiedziała siedząca za krasnoludką dziewczyna. – Nie chciałam wiedzieć. Dla bezpieczeństwa. Kiedy potrzebowałam im coś przekazać, szłam do lasu, do ciotkiNuny.

– No to dupa zbita – warknęła Beneria, pochylając się nad końskim karkiem. – Na co mi przyszło? Taaa, rżyj, durnoto. Jakbyś mnie, cholera, nie obudził, a potem nie gapił się tymi wielkimi oczyskami, żarłabym se pyszną polewkę albo może i jakie pieczyste, a nie włóczyła się po lesiez niezbyt rozgarniętąpannicą.

– Hej! – fuknęłaTerise.

– No co? Najbystrzejszaś nie jest. Pryszczaty krasnolud lazł pewnie za tobą od lupanaru. Przyprowadziłaś go wprost na spotkanie. I pewnie byś już gniła w lochu dzięki tej głupocie, gdyby nie ten tu obecny wałach. A ty nie rżyj po próżnicy. Będę ci wałachowała, kiedy zechcę. Nic to. Skoro nie wiesz, gdzie zbójniczka, pojedziemy do tej twojej ciotuchny. Wskaż inodrogę.

Jechały w milczeniu, jeśli nie liczyć cichego parskania siwka i nieskładnego mamrotania Benerii. Minęło sporo czasu, nim dotarły na niewielką polanę, gdziepod potężnym, rozłożystym dębem stała maciupeńka chatynka. Przed nią, na rozpadającym się zydelku, siedziała staruszkaw tęczowej chustcei równie barwnym kubraku. Nie wstała na widok gości, a jedynie kiwnęłagłową.

– Witajcie, córcie, a co was tu przywiało? – zapytała starczym głosem, skrzeczącym jak źle naoliwione zawiasy. Pochylone ciało staruszki drżało lekko, a i głowa kiwała się w rytmwypowiedzi.

Terise zeskoczyła z konia, po czym podbiegła dokobieciny.

– Och, ciotko, źle się stało! – krzyknęła płaczliwie. – Ali idzie wprost wpułapkę!

Krasnoludka ze zdumieniem przyglądała się właścicielce kolorowego stroju. Oto bowiem pochylona, zgrzybiała babulinka wyprostowała się gwałtownie. Wstała błyskawicznie, a trzęsące się członki nagle przestały tańczyć. Nuna zrobiła krok ku czerwonowłosej i złapała ją za ramiona. A kiedy wstała, okazało się, że wzrostem góruje nie tylko nad Benerią czy Terise, lecz także zapewne nad wieloma całkiem wysokimimężczyznami.

– Jak tow pułapkę?! – Głos ciotki stał się naraz dźwięczny imocny.

– Nie zauważyłam go. Nie zauważyłam… Moja wina. Powinnam patrzeć… – Terise rozpłakała się. Łkała, próbując coś powiedzieć.

Nuna westchnęła i spojrzała na Benerię, a zrobiła to tak sprytnie, że krasnoludka nie zdołała dojrzeć twarzy ukrytej za pstrokatą chustą. Dziewczyna zmarszczyła brwi, bo naraz odniosła takie dziwne wrażenie, że ktoś wlazł w jej duszę i gmera. Dopieropo chwili odpowiedziała na niezadanepytanie:

– Rozmowę waszej rozbójniczki z tą tutaj fontanną podsłuchał szpieg rządcy. Jaśnie wielmożny pewnie wysłał ludzi, żeby raz na zawsze pozbyć się zbójniczego kłopotu. Trzeba więc szybko zbójców ostrzec, a już straciłyśmy sporo czasu. Rzeknijcie mi, gdzie ich szukać, to możezdążę.

Ciotka skinęła głową. Puściła zapłakaną Terise i bez słowa poszła między drzewa za chatą. Po chwili wróciła, prowadząc za uzdę potężnego karego ogiera. Siwek pod Benerią parsknął niespokojnie, przestępując z nogina nogę. Krasnoludka poklepała go pokarku.

– No, jana twoim miejscu też poczułabym okruch zazdrości – wyszeptała z błyskiem ironiiw oczach. – Przystojniaczek. Za takim to się kobyłki oglądają. Spokojnie, malutki – dodała, kiedy koń wierzgnął, coraz bardziej zdenerwowany. – Ja będę ci wierna. Nie dla mnie takie wielgachneekscelencje.

Kiedy Beneria uspokajała swojego wierzchowca, staruszka jednym skokiem dosiadła karego. Potem wyciągnęła rękę do łkającej czerwonowłosej i bez najmniejszego wysiłku pomogła jej wsunąć się na siodło zasobą.

– Jedźmy! – rzuciła do krasnoludki i pognała przed siebie.

* * *

Duszka wierciła się nerwowo w siodle, co rusz zerkając na jadącą obok Ali. Na tle soczystej zieleni krzewów porastających brzegi wyjścia z jaru barwne odzienie chudej rozbójniczki niemal raziło w oczy. Dziewczyna rzadko dosiadała konia, więc i teraz nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie będzie mogła wyjść z siodła. To właśnie miały znaczyć spojrzenia rzucane przywódczyni. Były niemym błaganiem, by skończyć już jazdę i wreszcie wyznaczyć miejsce zasadzki. Wcześniej, gdy tylko Ali wróciła, ustaliły, że większość z czterdziestki kobiet zasadzi się na wyładowany złotem wóz u wyjazduz jaru, a pozostałe zsuną się po zboczach leśnego osuwiska, by odciąć ewentualną drogę ucieczki. I – ku rozpaczy Duszki – Ali uznała, że kochająca kolory dziewczyna pojedzie przodem, a nie będzie, jak Kruszynka, czekać na wzniesieniu. Tak, Kruszynka nie musi telepać tłustego tyłka w niewygodnym siodle, bojąc się, że jakieś głupie bydlę zrzuci ją przy pierwszej okazji. Niby Ali nikogo nie faworyzuje, ale przecież wszyscy wiedzą, że ustępuje we wszystkim temu małemutłuściochowi.

Poprawiła się kolejny raz, czując, jak żłobienia w siodle ukradzionym przed miesiącem bogatemu kapłanowi dają się we znaki chudympośladkom.

– Przestań się wiercić, bo wreszcie spadniesz – fuknęła gniewnieprzywódczyni.

– Jakby bogowie chcieli, żebyśmy biegali na czterech nogach, to daliby nam cztery nogi – odwarknęła Duszka. – Kto to widział, żeby siadać na grzbiecie takiego wielkiegobydlęcia?

– Jakby to było pierwsze wielkie bydlę, którego dosiadłaś – zakpiła inna rozbójniczka, doganiając je. – To jak, Ali? Zaczekamytutaj?

Półelfka rozejrzała się. Zatrzymały się w miejscu, w którym ściany jaru opadały gwałtownie, tworząc tym samym świetne miejsce na kryjówkę. Wokoło szumiał las, a gdzieś w oddali przyzywająco szeptał taki sam strumyk jak ten, którego wyschniętym korytem przyjechały. Rozłożyste korony drzew tworzyły liściasty dach wysoko nad rozbójniczkami i jarem ograniczonym wysokimi ścianami ziemi upstrzonej pojedynczymi krzewami. Tu zaś, gdzie jar się kończył, krzewy i drzewa rosły gęsto – można było wejść między nie i zupełniezniknąć.

– Tak, to dobre miejsce – zawyrokowała półelfka. Zeskoczyła z wierzchowcai poprowadziła go między drzewa. Uszczęśliwiona Duszka poszła w jej ślady. Prowadziła konia na sztywno wyprostowanej ręce, starając się odsunąć zwierzę jak najdalej odsiebie.

– Nigdy więcej – mamrotała pod nosem, całkowicie świadoma, że nie ma szans na spełnienie złożonej sobie obietnicy. Praktykowały rozbój od wielu miesięcy, napadały na karawany, na samotnych bogaczy, na wozy przewożące daninę do i od rządcy. Wierzchowiec w takiej pracy bywał niezbędny. Zdecydowanie pomagał wucieczce.

Weszła między drzewa. Prowadzona przez nią klacz parskała niezadowolona, kiedy gałęzie smagały jej boki. Wierzchowce pozostałych rozbójniczek zachowywały się podobnie. Przez chwilę, bo potem kobiety przywiązały zwierzęta i usiadły między krzakami, byczekać.

* * *

Keru siedział pomiędzy innymi żołnierzami ściśniętymi pod płachtą wozui dumał nad swoim życiem. Nie żeby było nad czym rozmyślać. Urodził się, poszedł do gwardii i służył rządcy. Było mu dobrze. Żołd może i nie był za wielki, ale oprócz tych kilku talarów gwardziści mieli darmowe dziwki w lupanarzePod Jurnym Jeleniem i wyżywienie w gospodzieu Grubej Tośki. Nikt zaś tak nie gotuje jak ichniejsza kucharka. Większą część żołdu wysyłał matce i pięciu siostrom. Odkąd przed rokiem ojciec przeniósł się do przodków, to właśnie Keru utrzymywał rodzinę. Dzięki niemu dwie z pięciu sióstr znalazły mężów, a i o przyszłość pozostałej trójki jeszcze niedawno nie musiał sięmartwić.

Niedawno, bo teraz już się martwił. Rządca powiedział, że gwardzista musi mu zwrócić pięćdziesiąt talarów. Pięćdziesiąt! To prawie pięcioletni żołd! Jeśli odda go jaśnie wielmożnemu, to dla sióstr na wiano niebędzie.

Zadumał się więc Keru nad przyszłością swojej rodziny. A rozmyślając, szukał we wspomnieniach jakiegoś elfiego młodzieńca. Gdybyż bowiem znał takowego, może rządca darowałby tych pięćdziesiąt talarów. Niestety, żadnego ostroucha w jego wsi nie było. Pech…

Wóz podskakiwał na kamieniach. Gwardziści zaciskali paluchy na rękojeściach mieczy. W kompletnej ciszy, w tajemnicy przed eskortującymi wóz jechali na spotkaniezbójców.

* * *

Pochylona nad końskim karkiem Beneria wyklinała głośno, kiedy chłostały ją kolejne gałęzie. Pędząca na złamanie karku Nuna co rusz znikała z pola widzenia krasnoludki i ta już z pięć razy zastanawiała się, po cholerę wciąż jeszcze pędzi w ślad za dziwną kobietą. Mogła zostać już przy jaskini, kiedy pojęły, że się spóźniły, bo rozbójniczki opuściły schronienie. Mogła! Zachciało jej się jednak sprawdzać, co takiego ukrywa Nuna pod kolorową chustą, że aż biedną krasnoludkę w duszy zadrapało. Przygód się zamarzyło, niech ją tak rzyć boleć nie przestanie! To i popędziła za karym ogierem. Dyć na nikogo narzekać nie może, ino na swoją głupotę. O właśnie, kolejna gałąź chlasnęła osłonięte cienką tkaniną udo. Będą ślady, jak nic. No niby i tak ud nie ma komu pokazywać, ale, cholera, żal i boli… Zaklęła ponownie, tym razem cicho, a potem, leciuteńko oderwawszy głowę od końskiego karku, spojrzała przed siebie. Czarny ogon ciotczynego konia znów pojawił się w zasięgu wzroku, a nad nim szarpane wiatrem czerwone włosy Terise. Ladacznica dzielnie trzymała się rozłożystych pleców dziwacznej staruszki, chociaż zapewne i jej dokuczałpęd.

Siwek, jakby nie czuł zmęczenia, coraz mocniej wyciągał nogi. Drzewa zaczęły się przerzedzać i rozdzieliły w dwie strony. W płaskiej dotąd okolicy pojawiły się wzniesienia. Wierzchowce wpadły między dwa porośnięte mchem pagórki wyglądające jak szmaragdoweosuwiska.

Dotarły do ZielonegoJaru.

Nuna wyraźnie zwolniła. Wyschnięte koryto strumienia, którym teraz jechały, stało się wąskie, a podłoże nierówne i kamieniste. Galop byłby niebezpieczny, a one i tak dotarły na miejsce. Krasnoludka jadąca za ciotką odetchnęła. Wyprostowała się w siodlei rozejrzała. Wiatr szumiał między pniami nielicznych drzew, a ptaki świergotały wśród baldachimu rozłożystychkoron.

Już ucieszyła się, że zdążyły przed potyczką, gdy usłyszałakrzyki.

Uniosła się w siodle. Świst tuż przy uchu ponownie posadził ją na końskim grzbiecie. Wrzasnęła, gdy kolejna strzała przemknęła obokskroni.

Przerażony siwek zatrzymał się w miejscu, a Beneria, wyrzuconaz siodła, śmignęła ponad pochylonym końskim karkiem. Lecąc, pomyślała jeszcze, że trzeba było jednak zostać wstajni.

A potem słodka ciemność pochłonęła wszystkie krasoludzkie rozmyślania.

* * *

Nuda nie zdążyła ich dopaść. Ledwie zajęły pozycje wśród traw na obu wzniesieniach jaru, usłyszały dobiegające z daleka rżenie koni i turkot kół na kamienistym dnie jaru. Kruszynka wytężyła wzrok, wypatrując kawalkady z drogocennym ładunkiem. Tak, to oni. Dwóch jeźdźców na przedzie. Potem ten kapitan, co to Ali absolutnie zakazała go tknąć, później duży, naprawdę duży wóz, a na końcu jeszcze dwóch jeźdźców. Znaczy pięciu zbrojnych i woźnica. Rzeczywiście rządca nie spodziewał się ataku. Dziwne. Bardzodziwne.

Okrąglutka kobietka podrapała się pogłowie.

Zdumiewająca niefrasobliwość, pomyślała. Jak znała jaśnie wielmożnego – nie, nie znała go zbyt dobrze, ale okradały go tak często, że każdej wydawało się, iż Gurtan nie ma dla nich tajemnic – to zupełnie do niego niepodobne zachowanie. Nawet jeśli możnowładca nie spodziewał się napaści, powinien wystawić przynajmniej mały oddział. Tak z dziesięciu żołnierzy, może nawet dwudziestu. Zawsze tak robił. Dlaczego więc tym razem wysłał młodego oficera tylko z czteremapodwładnymi?

Bardzodziwne.

Rozbójniczka uniosła trochę głowę. Na przeciwnym wzniesieniu czekała szóstka dziewcząt. Ledwie je dostrzegła, tak dobrze się schowały. Dobre były, oj, dobre. Doskonaliły się od miesięcy. Kruszynka uśmiechnęła się krzywo. Z miejsca, w którym leżała, nie mogła dojrzeć pozostałej grupy, która wraz z Ali czekała u wylotuz jaru. Nie musiała jednak widzieć, żeby mieć pewność, że poradzą sobie beztrudu…

Naraz Kruszynka zmarszczyła brwi. Coś w olbrzymim wozie przyciągnęło jej wzrok. Płótno okrywające drogocenny ładunek poruszyło się. Może to wiatr? Może… Skupiła wzrok. Nie, wybrzuszenie w tkaninie nie wyglądało na podmuch. Wyglądało zupełnie… zupełnie jakby ktoś wypychał płótnogłową.

Wóz właśnie mijał ich kryjówkę, gdy dziewczyna poderwała się nagle. Nie bacząc na to, że ją dostrzegą, krzyknęła. Pozostałe rozbójniczki również wstały. Z wrzaskiem zsuwały się pozboczu.

Zamykający kawalkadę żołnierze błyskawicznie zawrócili koniei wydobyli miecze z pochew. Unieśli broń. Zakrzyknęli i rzucili się w stronękobiet.

Nim jednak pierwszy z mężczyzn zdołał dosięgnąć rozbójniczek, stojąca wciąż na wzniesieniu Długa Nija naciągnęła cięciwę i spokojnie wymierzyła. Strzała śmignęła z sykiemi wbiła się w odsłoniętą prawicę gwardzisty. Broń opadła, po czymz brzękiem uderzyła o kamienie. Mężczyzna zawyłrozpaczliwie.

– Zabij! – poleciła Kruszynka strzelającej. – Nie cackajsię!

Nija ponownie naciągnęła cięciwę. Kolejna strzała przeszyła powietrze. Tym razem dziewczyna celowała w pierś mężczyzny. Grot trafił, ale odbił się od pancerza. Łuczniczka znowuwycelowała…

Kruszynka nie patrzyła na niądłużej.

Płachta spadła zwozu.

* * *

Hałas z tyłu zwrócił uwagę młodego kapitana. Odwrócił się, ale wielki wóz zasłaniał widok. Dziwnie wielki. Do przewozu pięciuset talarów wystarczyłby znacznie mniejszy pojazd. I jeszcze to wysokiezadaszenie…

Krzyki nasilały się. Oficer przestał zachodzić w głowę, dlaczego nie pozwolili mu obejrzeć ładunku, i wychylił się. Niestety ściany jaru zasłaniały widok. Były też na tyle blisko, że koń nie zdołałby się przecisnąć między nimi a wozem. Młodzieniec wolno wyciągnął miecz z pochwyi zsunął się zsiodła.

W chwili, w której kapitan wcisnął się między wóz a zielone osuwisko, płócienna płachta opadła. Zdumiony oficer zamarł, wpatrując się w dwudziestkę uzbrojonych żołnierzy siedzących na drewnianych ławeczkach. Gwardziści szybko odzyskali rezon, wyskakując jeden po drugim, uzbrojenii gotowi do ataku. Kapitan powiódł za nimi wzrokiem, nie drgnąwszy nawet. Przez metalowy szkielet zadaszenia widział rozbójników zbiegających zboczami. Chuda elfka na szczycie celowała z łuku, gdy wymierzona przez jednego zżołnierzy strzała przeszyła jej pierś. Wśród szczęku broni ikrzyku walczących i tak by tego nie usłyszał, ale był pewien, że dziewczyna nawet niejęknęła.

Powoli ruszył ku walczącym, wciąż nie rozumiejąc, co się wokół niego dzieje. Za jego plecami pozostałe zbójniczki wyskoczyły z ukrycia, by dołączyć do sióstr. Nawet ich nie zauważył, zajęty oglądaniem wydarzeń wjarze.

Chociaż kobiety radziły sobie całkiem nieźle, żołnierze i tak pokonywali je bez trudu, nie ponosząc większych strat. Nie wydawało się też, by mieli jakieś opory przed ranieniem czy zabijaniemniewiast.

Jakoś nie wydawało się to kapitanowi właściwe. Zatrzymał się. Obok niego przebiegły rozbójniczki. Nie dostrzegł ich. Zobaczył za to potężnego jeźdźca w barwnej chuście dosiadającego karego ogiera. Za karym biegł siwek z krasnoludką w siodle. Oba wierzchowce zbliżały się ku walczącym. Pierwszy konny uniósł się w strzemionachi wypuścił wodze. Oficer nie dowiedział się jednak, dlaczego tamten to zrobił. Jeden z gwardzistów, dzierżący łuk, również dojrzał nadjeżdżających. Błyskawiczniewycelował…

Jeździec nie zauważył strzelca, bo w tejże chwili jadąca za nim krasnoludka, wrzeszcząc, wyleciała z siodła. Zatoczyła półkole nad końskim łbem i ciężko opadła na kamienistą ziemię. Krzyk kobiety przyciągnął uwagę poprzedzającego ją mężczyzny. A kiedy się odwracał, dosięgła go strzałagwardzisty.

Krzyknął, ściągnął wodze. Kary koń błyskawicznie wytracił prędkość. Mrugnięcie oka później trzy kolejne strzały wypuszczone przez gwardzistów trafiły w pierśkonnego.

Kapitan patrzył na zsuwające się z końskiego grzbietu bezwładne ciało i rozpaczliwie trzymającą się go czerwonowłosą, która zleciała z karego wraz z postrzelonymmężczyzną.

– Terise? – wyszeptał zdziwionymłodzieniec.

* * *

Stal śpiewała wokoło, siejąc śmierć. Keru walczył odruchowo, ale lata ćwiczeń sprawiały, że robił to bardzo skutecznie. Parował uderzenia, cofał się, nacierał, odskakiwał, kucał i skakał w górę. Był najlepszym szermierzem w całym oddzialei właśnie to udowadniał. I robił to absolutnie bezmyślnie, bo wciąż wracające wspomnienie pięćdziesięciu talarów nie pozwalało mu o sobiezapomnieć.

Kolejne cięcie. Skok, wycofanie, atak, raz, drugi i jeszcze pchnięcie. Krzyk. Inastępna.

Dostrzegł tego elfa i prawie roześmiał się ze szczęścia. Ostrouchy był jak modlitwa wysłuchana przez dobrotliwe bóstwa. Krótkie czarne włosy, szczupła wysoka sylwetka, ciemne ogromne oczy. Prawie jak tamten. W wyobraźni gwardzistyśmignęły majątek, który mógłby zaoszczędzić, i całkiem przyzwoite wiano dla sióstr. Odetchnął głęboko, pchnął gwałtownie kolejną atakującą go rozbójniczkę i rozejrzałsię.

Elf walczył. I szło mu całkiem nieźle. Jak to zrobić… Jak go nie zranić? Myśli kotłowały się jak szalone. Keru przyjrzał się ponownie walczącemuelfiątku.

A potem skoczył.

* * *

Ciemność odchodziła bardzo powoli. Nie ustępowała jednak jasności, ale jakiejś szalonej karuzeli. Świat wirował z obłędną prędkością. Beneria wracała z mroku, ale wciąż bała się otworzyć oczy. Otaczała ją cisza. Spodziewała się okrzyków, szczęku broni i wszystkich tych dźwięków, które zwykle towarzyszą walce. Zamiast tego słyszała… Nic nie słyszała. I to ją przerażało. Nie, nie otworzyoczu…

Śliskie, mokre, ciepłe itylko nieco szorstkie liźnięcie wyrwało ją z rozmyślań. Powolii z wielką niechęcią uniosłapowieki.

– Taaa – wycharczała – szło się spodziewać, że to będziesz ty. Najpierw, cholera, zrzucasz mnie, a potem się czulisz, co? Myślałby kto, żeś taki łakoć. I nie gap się tak. Nie uwierzę w te twoje udawane wyrzutysumienia.

Podniosła się trochę, wspierając na łokciach. Siwek trącił nosem policzekkrasnoludki.

– Jasne, jasne. Już, cholera, wstaję. O niczym innym tak nie marzę jak o tym, żeby znów posadzić dupę w twoim siodle i dać sobie ją obtłuc w galopiepo kamieniach. Nie macaj mnie! A sio! Durny wałach. A tak! A będę sobie wałachowała ile zechcę, i nie ma co robić takiej obrażonej mordki. I co? I gdzie lezie? Podejdzie tu, a już. Muszę się czego chwycić, żeby wstać. Kurwa, ale mi we łbie gra. Piętnastu zacnych doboszów na ogromnych, cielęcą skórą powleczonychbębnach.

Siwek pochylił głowę, a Beneria, uchwyciwszy wodze, podciągnęła się. Z trudem złapała równowagę. Świat wirował, a w głowie straszliwie łupało. Przymknęła na moment powieki. Koń zarżał cicho i znów łagodnie trącił ją wramię.

– Czego? – warknęła, ale otworzyłaoczy.

I rozejrzałasię.

Wokoło leżały zwłoki rozbójniczek. Ich krew znaczyła kamienie i wsiąkała w ziemię. W zaciśniętych dłoniach wciąż trzymały krótkie mieczei łuki. Szmaragd trawy znaczyły krwawe strumyki. Okrągła iniska kobieta rozcięta wpół niewidzącymi oczyma wpatrywała się w niebo. Ledwie kilka kroków dalej zieleń złamała wielobarwna plama sukni chudej rozbójniczki. Zamknięte oczy w przeraźliwie szczupłej twarzy pozwalały sądzić, że dziewczynaśpi.

Beneria postąpiła krok, rozglądając się nerwowo. Nigdzie nie widziała czerwonych włosów ladacznicy. Dojrzała za to kogoś innego. Ciotka Nuna leżała na boku, pomiędzy innymi rozbójniczkami. Z potężnego ciała wystawały cztery strzały, a wiatr poruszał długimi piórami ich lotek. Krasnoludka podeszła do niej. Uklękła i ostrożnie odwróciła ją na plecy. Wielobarwna chusta zsunęła się z głowyNuny.

– Wyjmij. – Szept niemal poderwał Benerię doucieczki.

– Cholera, żyjesz! – sapnęłazdumiona.

– Żyję, jasne, że żyję. Możesz wyjąć to cholerstwo? – Mężczyzna w kolorowej chuście ledwie mówił, ale wyraźnie byłpoirytowany.

– Słuchaj… cioteczko, to nie jest dobry pomysł. Nie żebym się na tym znała, ale…

– Wyjmij. – Jasne, niemal białe tęczówki wyglądały jak oszronione. – Już!

– Jak se tam chcesz. – Krasnoludka chwyciłastrzałę.

– Nie! – Duże palce zacisnęły się na jej dłoni. Mężczyzna odetchnął boleśnie. – Najpierw przepchnij. Odłam groty. Potemwyjmij.

– Oszalałeś?

Odpowiedzi nie było. Powieki zasłoniły oszronione oczy. Ranny straciłprzytomność.

– Jasne, przepchnij, odłam, wyjmij. Jasne, jasne. Bo to, kurwa, takie proste – mamrotała kobieta. Zacisnęła zęby, skrzywiła się i przez chwilę wyglądała naniezdecydowaną.

– Nie mamza wiele czasu – wyszeptał mężczyzna, nie otwierającoczu.

– Zanim cokolwiek zrobię… chcę, żebyś wiedział, że to mój pierwszyraz.

Kąciki ust rannego drgnęły, ale zamiast zmienić się w uśmiech – skrzywiły się z bólu. Beneria wcisnęła pierwszą strzałę. Ostrze weszło miękko. Kiedy grot znalazł się za plecami, krasnoludka bardzo szybko odłamała go i ją wyciągnęła. Postąpiła tak jeszcze dwukrotnie i za każdym razem poszło równie szybko. Przy ostatniej napotkała opór. Naparła mocniej. Ranny syknął i otworzyłoczy.

– Nie dam rady – płaczliwie tłumaczyła się Beneria. – Nie damrady.

– Spokojnie, dziewczyno. – Głos mężczyzny stał się nadspodziewanie mocny. – Może uda się bez tego. Odsuń się, dobrze?

Potaknęła i posłusznie zrobiła, cokazał.

Ranny usiadł. Opuścił powieki, odetchnął głęboko, a potem zamknął palce wokół wystającego z piersidrewna.

Jasność była porażająca. Oślepiła krasnoludkę, zmuszając ją do zamknięcia oczu. Zapach magnolii podrażniłzmysły.

Koń za plecami dziewczyny parsknął głośno, a potem zarżałwystraszony.

– Możesz otworzyć oczy. Już powszystkim.

Mężczyzna stał nad nią i wyciągał rękę, by pomóc jej wstać. Zmarszczyłabrwi.

– Kim ty, cholera, jesteś?

Uśmiechnął sięchłodno.

– Zwą mnie Stroidarus. Beneria, prawda?

– Nie mówiłam, skąd…?

– Czytam wmyślach.

– Jesteś jakimśczarodziejem?

– Jakimś jestem. – Skinął głową. – Dobrze, nie mamy za dużo czasu. Zabrali Ali i Terise. Straciłem sporo krwi, osłabłem, a i na uzdrowienie zużyłem niemało mocy. Mostu nie rozepnę. Musimy dostać się tam bez magii. Mój koń uciekł. Twój musi nas zanieść do jaśnie wielmożnegorządcy.

Beneria