Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
28 osób interesuje się tą książką
Ryśkowi ledwie udaje się ujść z życiem po konfrontacji z niebezpiecznym zabójcą. I chociaż dzięki przyjaciołom z Radości Simon trafia za kratki, ich problemy wcale się nie kończą. Ktoś umyślnie potrąca Kasię przed domem Piekarczyka, więc Rysiek zaryzykuje wszystko, by ją chronić. Niestety przeszkody w tej misji zdają się mnożyć.
Tymczasem Simon ucieka z więzienia, więc przyjaciele z Radości stają przed nowym niebezpieczeństwem.
Narastające zagrożenie wystawia na próbę nie tylko wieloletnią przyjaźń Kasi i Ryśka, ale przede wszystkim głębokie uczucia, jakie ta dwójka do siebie żywi.
Czy zdołają ocalić siebie i miłość? Jakie plany ma Simon? I jakie role rozpisał dla przyjaciół w nowej sztuce? Sztuce zemsty.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 338
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Osiem lat temu
Dziewczyna na pewno miała jakieś imię, Rysiek po prostu go nie pamiętał. Za to tatuaż na jej lewym pośladku utkwił mu w pamięci ze wszystkim barwnymi szczegółami. A to bynajmniej nie było oczywiste, bo podrywający się do lotu motyl mienił się chyba wszystkimi znanymi kolorami. Na szczęście Piekarczyk miał pół nocy, żeby oglądać go pod różnymi kątami, z różnym napięciem mięśni, na których go umieszczono, i z każdej możliwej odległości. Cholera, niesamowite północy!
Dziewczyna przeciągnęła się i kompletnie naga wstała z łóżka, prezentując perfekcyjne ciało, w którym jedynym dysonansem były ewidentnie robione piersi. O tym też Rysiek mógł się przekonać, badając ich fakturę pół nocy. Niestety, z rozczarowaniem uznał ostatecznie, że to jednak nie natura odpowiadała za uniesione, niemałe cacka z nieustannie sterczącymi sutkami. Nie żeby w jakikolwiek sposób wpłynęło to na umiejętności łóżkowe właścicielki czy przyjemność, jaką mu sprawiła. Po prostu Rysiek lubił naturalność. Taka schiza, otco.
– Idę pod prysznic – oświadczyła słodko, zerkając przez ramię. Wydęła usta i zachęcająco opuściła długie rzęsy. – Przyłączyszsię?
Zerknął na zegarek na hotelowej ścianie. Siódma trzydzieści. Powinno wystarczyć na szybki numerek. Uśmiechnął się więc w odpowiedzi i również wstał. Dziewczyna przemknęła wzrokiem po jego ciele, jakby niezupełnie pamiętała, jak wyglądało. Cóż, zdaje się, że trochę alkoholu w siebie wlali, więc mogło jej coś umknąć. Mężczyzna odruchowo naprężył mięśnie. Nie miał się czego wstydzić, bo lata intensywnych treningów zrobiły swoje. Najwyraźniej ona też tak pomyślała, bo na ładnej twarzy pojawiło się coś między zachwytem a podziwem. Skinęła głową, a potem odwróciła się i weszła dołazienki.
Rysiek zamierzał zrobić to samo, gdy zadzwoniła komórka. Zaklął cicho, ale sięgnął po telefon. Od lat nie ignorował tegodźwięku.
Spojrzał na wyświetlacz i zmarszczyłbrwi.
– Cześć, Paweł – przywitał się. – Co sięstało?
– Jak szybko możesz pojawić się w SzpitaluCzerniakowskim?
W głosie przyjaciela wybrzmiały profesjonalne zimne nuty, które w jednej chwili starły uśmiech z twarzyPiekarczyka.
– Co się stało? – powtórzyłnerwowo.
– Pan Janek miał wypadek. Jak szybko możesz tubyć?
W łazience właśnie rozszumiała się woda, ale dla Ryśka to już nie miało znaczenia. Przeliczył szybko odległość iodpowiedział:
– Piętnaścieminut.
– Czekam. – Deczkowski rozłączył się bez dalszychtłumaczeń.
Dwie minuty później dziewczyna pod prysznicem usłyszała ciche trzaśnięcie drzwi. Westchnęła rozczarowana, a potem przekręciła kurek. Zimna woda popłynęła wartkimstrumieniem.
*
Paweł czekał przed głównym wejściem. Nietrudno było go dostrzec, bo ogromna, nieco misiowata sylwetka i szopa jasnych włosów, nieodmiennie przywołujące na myśl wikinga, zwracały uwagę każdego przechodnia. Rysiek podbiegł do niego i nerwowozapytał:
– Jak?
Zanim odpowiedział, Paweł ruszył do budynku, więc Piekarczyk dotrzymywał mukroku.
– On jest połamany – mówił cicho Deczkowski. – Obie nogi i kilka żeber. Ogólne stłuczenia i w ogóle – zawiesił głos, by po chwili dodać: – Gorzej z panią Wojas. Lekarze mówią, że rokowania są nienajlepsze.
– Kurwa.
– No – potaknąłPaweł.
Rysiek przygryzłwargę.
– Kasia?
– Na Mazurach zkoleżankami.
– Ktoś do niejdzwonił?
– Ja nie i nie sądzę, żeby ktoś zpersonelu.
Dotarli do sali, na której leżał ich mentor, przyjaciel i opiekun, człowiek, który przez lata stanowił ich opokę, nauczyciela i namiastkę rodzica. Stanęli przed wejściem, bo jakoś żaden nie potrafił ot tak, po prostu go minąć. Sekunda, potem druga i w końcu przekroczylipróg.
Ranny popatrzył na nich nerwowo. Odkąd jakiś młody i wrażliwy lekarz drżącym głosem powiedział mu o stanie żony, bał się, że kolejne otwarcie tych drzwi może oznaczać następną, jeszcze gorszą informację. Gdy więc Wojas zobaczył swoich uczniów, odetchnął zulgą.
– Dzień dobry, panie Janku. – Rysiek pochylił głowę, a jego oczy rozjaśniła czułość, jaką zwykle dzieci mają dla rodziców. – Jak się panczuje?
– Gówniano – burknął Janek, powstrzymując w ostatniej chwili dosadniejsze słowo, które cisnęło mu się na usta. Co prawda chłopcy dawno już byli dorośli i zapewne używali wulgaryzmów, dla niego jednak pozostali tymi pryszczatymi nastolatkami, którzy lata temu pojawili się w jegosekcji.
– Boli? – dopytywałPiekarczyk.
– Już nie. Jestem naćpany jak jakiś rockman przed koncertem. – Uśmiechnął się krzywo, ale zaraz spoważniał. – Musicie pojechać pomłodą.
– Zadzwonię… – zaczął Paweł, ale Wojas machnął niecierpliwie ręką.
– To takie totalne zadupie. Agroturystyka w środku lasu. Wciąż nie rozumiem, co te dziewczyny tam ciągnęło. Normalne dziewiętnastolatki to chyba powinny wybierać jakiś Kraków, Wrocław czy Gdańsk, gdzie można poszaleć w nocnych klubach, potańczyć na dyskotekach, czy coś… – Wojas mówił szybko, a oczy mu nienaturalnie błyszczały. Chłopcy wymienili szybkie spojrzenia, bo nienawykli do takiej wylewności u opiekuna. – A im się zachciało agroturystyki. Młoda coś tam marudziła o naturze, zdrowym odżywianiu i takich tam bzdurach. – Spojrzał z wyrzutem na Ryśka, dając mu do zrozumienia, że to jego nagła fascynacja zdrowym odżywianiem jest przyczyną nienaturalnego zachowania jedynaczki Wojasów. – No i wybrały koniec świata w lesie, bez telefonu i zasięgu. Musicie po niąpojechać.
Paweł zacisnął usta i pokręciłgłową.
– Nie dam rady – powiedział przepraszającym tonem. – Mamsłużbę.
Ranny utkwił wzrok w drugim z przyjaciół. Rysiek spiął się, ale nieodpowiedział.
– Zbyszek jest w Neapolu. – Wojas przywołał trzeciego z chłopców, tego, którego pomagał wychowywać i który poniekąd należał do rodziny. – Przyleci najszybciej jak się da, ale to i tak długo. Nie prosiłbym cię, ale Ninka… – Nagle brakło mu tchu, więc nie dokończył. Rysiek pochyliłgłowę.
Doskonale rozumiał, co Wojas chciał powiedzieć. Nina Wojas umierała. Jeśli Kasia będzie gdzieś tam bawić się z koleżankami, kiedy jej matka umrze, nigdy sobie tego nie wybaczy. On o tym wiedziałnajlepiej.
– Pojadę – obiecał więccicho.
– Ryśku…
– Pojadę. Niech pan podaadres.
Kilkanaście minut później, jadąc w kierunku małej wiochy gdzieś na Mazurach, Rysiek starał się nie myśleć, że przyjdzie mu spędzić kilka godzin w samochodzie z zauroczoną nim dziewczyną, której ojcu dwa lata wcześniej obiecał, że postara się, by o nimzapomniała.
*
Agroturystyka na Mazurach, w Internecie wyglądająca jak marzenie mieszczucha chcącego odpocząć na łonie natury, w rzeczywistości okazała się rozległym poniemieckim dworkiem pełnym ludzi. Faktycznie domek stał pośród lasu, daleko od jakiejkolwiek cywilizacji, a na komórce nie zamigotała nawet jedna kreska zasięgu. Jednak mimo to trudno było uznać, że jest to idealne miejsce do wypoczynku. Dziesięć pokoi wypełnionych gośćmi, kilkoro dzieci, a do tego wszystkiego kilkanaście psów, koty, kozy, krowy, cztery konie… Kiedy tylko Kaśka unosiła o poranku powieki, cały ten harmider wyciągał ją z błogostanu. Ciszej było w Warszawie, gdy po przebudzeniu otwierałaokno.
No i jeszcze Baśka, która obiecywała tani wypoczynek, a po prawdzie przywiozła je tu do roboty. Właściciel dworku obiecał trzy dni pobytu za darmo i sporą kasę na dodatek, pod warunkiem pracy przez pozostały tydzień. Sprzątały, gotowały… generalnie dbały o gości. Nie podobało się to Kaśce, ale koleżanka błagała prawie na kolanach, skuszona przyszłym wynagrodzeniem. Wojasówna jakoś wytrzymywała przez pierwsze dwa dni, ale poprzedniego wieczoru do gości dołączył facet, którego wszędobylskie łapy już zdążyły zawędrować w miejsca, których zdecydowanie nie chciała, bydotykał.
Kasia Wojas ćwiczyła w sekcji swojego ojca, odkąd skończyła sześć lat. Nie należała do kruchych dziewuszek, które można zastraszyć czy bezkarnie molestować. Miała sto osiemdziesiąt dwa centymetry wzrostu i ciało, pod skórą którego grały mięśnie. Ojciec jednak uczył ją, tak jak całą swoją grupę, że atak jest ostatecznością. Dlatego gdy poprzedniego wieczoru, w trakcie podawania kolacji, poczuła na tyłku rękę nowego gościa, odwróciła się, spojrzała mu w oczy i ładnie poprosiła, by ją zabrał. Naprawdę ładnie, zupełnie bez przekleństw czy rękoczynów, chociaż palce aż jąswędziały.
Facet miał z dziesięć centymetrów i z trzydzieści kilogramów więcej niż ona. Kiedy poprosiła, by przestał, zsunął dłoń na miejsce, w którym pośladek spotyka się z udem i jeszcze sekundę czy dwie łagodnie go masował. Uśmiechał się przy tymzachęcająco.
– Niezła dupa, ruda – wyszeptał. – Mała, twarda i zwarta. Lubię takie. Ilebierzesz?
– Słucham?!
– Nie czaruj, Staszek zawsze ściąga chętne suczki, kiedy przyjeżdżam. Ile, żebym cię mógł zerżnąć tej nocy? Cholera, już mistoi…
Przez jedną, diabelnie długą sekundę Kasia zastanawiała się, czy jednak nie olać nauk tatusia i nie złożyć gościa w pół, sprawiając przy okazji, by to, co mu już stało, przestało być użyteczne na kilka ładnych dni. Przez sekundę, bo potem wspomniała pouczenia senseia i odetchnęłapowoli.
– Polecam masturbację – wyszeptała z szerokim uśmiechem – powinnopomóc.
Odwróciła się od zdumionego gościa i poszła dalej. Do końca dnia unikała kontaktu z nim, bo w przeciwieństwie do wiecznie opanowanego ojca, ona miała problem z samokontrolą. Mogła sukinsyna uszkodzić i potem Deczko musiałby kombinować, jak nie dopuścić, żeby ją zamknęli, ojciec byłby rozczarowany, a mama załamana. I to przez jednego dupka, który ma problemy z utrzymaniem ptaka wspodniach.
To było poprzedniego dnia. Tego poranka dupek nie pojawił się na śniadaniu, więc Kasia odetchnęła z ulgą. Niestety nie na długo. Gdzieś po dwunastej, kiedy już posprzątały po posiłku i miały chwilę dla siebie, wybrała się do stajni. Zawsze lubiła konie, chociaż na początku trochę ją przerażały. Gdy pierwszy raz miała do czynienia z tymi zwierzętami, obserwowała je z dystansem do nieznanego. Dystans dystansem, ale konie były takie cudne, potężne z tymi mięśniami grającymi tuż pod skórą, lśniącymi ciemnymi grzywami… Przypominały jej Ryśka: pozornie oswojone, chociażniebezpieczne.
Wspomnienie Piekarczyka jak zwykle przyniosło mieszane uczucia, cień uśmiechu przemykający przez ściągnięte rysy dziewczyny. Tak, cholera, bywa, kiedy się człowiek głupio zakocha i jakoś nie może muprzejść.
Była już przy drzwiach stajni, wciąż dumając o przystojniaku z zielonymi oczami, kiedy zza budynku wyszedł dupek. Najwyraźniej nie szukał jej, bo też wyglądał na zaskoczonego. Zaraz jednak wyszczerzył się i przyspieszył kroku. Kaśka westchnęła. Nie uciekała, bo nie zwykła tego robić, a i nie wierzyła w powodzenieucieczki.
– Rudy kociak. – Najwyraźniej nie udało się jej go zniechęcić. – Co za miłespotkanie.
Sięgnęła do zasuwy, ale złapał jej rękę i szarpnął do siebie. Nie spodziewała się tego, więc straciła równowagę i uderzyła w potężne ciało mężczyzny. Gość błyskawicznie zacisnął ramię wokół talii Kaśki, a potem położył dłoń na jejtyłku.
– Cudo – wysapał do ucha dziewczyny. – Pięć stów wystarczy? Dobra, dołożę jeszcze dwie i wezmę cię od tyłu, tam wstodole.
Kaśka skrzywiła się z obrzydzeniem. Policzyła do pięciu, bo ręce cholernie ją swędziały. A później, bo facet nie trzymał jej zbyt mocno, bez trudu sięuwolniła.
– Odpieprz się – wysyczała.
– Wolę pieprzyć ciebie, ruda – oświadczył i ponownie po niąsięgnął.
Tym razem nie liczyła. Odbiła jego rękę. Zablokowała drugą. Podcięła gościa, a gdy upadał, zadała dwa ciosy. W tym jeden, z którego ojciec nie byłby dumny, chyba nawet w tych okolicznościach. Facet nawet nie wrzasnął. Zwykle gdy mężczyzna otrzymuje uderzenie z taką siłą w to miejsce, nie jest w staniekrzyknąć.
– Ostrzegałam – Kasia otrzepała spodnie i odwróciła się, żeby mimo wszystko pójść popatrzeć na konie. Niestety nie doceniła siły potężnego faceta. Wciąż leżał, ale i tak złapał ją za nogę. Wbił palce w łydkę dziewczyny i pociągnąłgwałtownie.
Tracąc równowagę, złapała zasuwę stodoły. Belka ustąpiła, więc Kaśka grzmotnęła na ziemię, tuż obok gościa, którego powaliła. Po drodze trafiła na jakiś wystający metal. Ból w szczęce rozbłysnął jaskrawym światłem. Na chwilę straciła dech. Zaraz jednak, szarpnęła wściekle nogą raz i drugi. Mężczyzna trzymał mocno. Najwyraźniej u niego ból ustępował, bo męskie palce wbijały się w skórę dziewczyny z niesamowitąsiłą.
– Ty kurwo! – wysapał. – Ty durna kurwo! Pożałujesz, głupiasuko!
Tak, z całą pewnością ból mijał. Mężczyzna ciągnął dziewczynę do siebie. Jeszcze chwila i trafiłaby pod zwaliste cielsko bez możliwości uwolnieniasię.
Cholera! Jasna cholera! Szczęka ją bolała, noga też. Gdzieś całkiem blisko rozbrzmiał dźwięk nadjeżdżającego samochodu, ale nie dotarł do jej mózgu. Dobra, kiedytrzeba…
Zebrała siły. Usiadła błyskawicznie. Przekręciła ciało. Poderwała wolną stopę i wymierzyła napastnikowi potężny cios. Usłyszała głuche chrupnięcie, ale była tak spanikowana, że kopnęła ponownie. Palce zaciśnięte na nodze puściły, więc odskoczyła, po czym poderwała się z klepiska. Odskoczyła od leżącego. Oddychała gwałtownie, wciąż wystraszona. Chciała biec, uciekać… ale musiała sprawdzić. Choleramusiała.
Facet się nie ruszał. Czy ona? Czy ona…? Serce niemal stanęło jej wpiersi.
– Rany boskie, Kaśka! – usłyszała głosRyśka.
*
Nawigacja poinformowała Piekarczyka, że dotarł do celu. Faktycznie to ubite coś, szumnie zwane drogą, kończyło się całkiem przyjemnym dworkiem, którego nie powstydziłby się żaden zamożniejszy Warszawiak. Rysiek nie miał jednak czasu, by podziwiać piękno budynku, bo jego wzrok przyciągnęła kotłowanina przy dużej drewnianej stodole. Normalnie pewnie zanotowałby taką szarpaninę w myślach i przeniósł wzrok gdzieś indziej, ale tym razem dostrzegł szopę kręconych rudych włosów w kurzu. A tych włosów nie potrafiłby zignorować. Nigdy.
Zahamował gwałtownie. Zanim wyskoczył z samochodu, dostrzegł, jak Kasia wymierzyła kopniaka, a potem jeszcze jednego. Znalazł się przy niej ułamek sekundy po tym, jakwstała.
– Rany boskie, Kaśka! – wykrzyknął i złapał ją za ramię. Błąd. Pojął go w chwili, gdy jej pięść wylądowała na jego brodzie. Ćwiczonemu latami refleksowi zawdzięczał to, że zdążył się lekko uchylić i cios ledwie go musnął. – To ja, mała, to ja. No, już!
Popatrzyła na niego przestraszona, by zaraz rozpoznać. Widział, jak się zawahała, jak zapragnęła do niego przylgnąć i jak to pragnienie zgasło. I to wszystko w kilka sekund. Cofnęła się, zesztywniała, a potem wpatrzyła w nieprzytomnegomężczyznę.
– Zabiłam go? – zapytałacicho.
Żadnego cześć, tęskniłam, cieszę się… Nie widzieli się prawie osiem miesięcy, więc nie takiej reakcji oczekiwał. Rozczarowanie setkami igieł wbiło się w skórę. Patrzył na profil dziewczyny, na pobladłą twarz, skołtunione zakurzone włosy i nagle pomyślał, że jeśli ten skurwiel żyje, to nie na długo. Potem kucnął, żebysprawdzić.
– Żyje – stwierdził, zupełnie niepotrzebnie, bo właśnie wtedy rzęsy faceta zadrżały. – Chyba złamałaś mu nos i tyle. – Podniósł wzrok na dziewczynę i zapytał absolutnie poważnie: – Mamdokończyć?
– Bardzo śmieszne – prychnęła, po czym skrzywiła się zbólu.
Rysiek wstał i bez pytania chwycił jej twarz, by odwrócić w kierunku słońca. Szarpnęła się gwałtownie, alebezskutecznie.
– Kurwa! – warknął chłopak, widząc potężne zaczerwienienie i rozcięcie na policzku. Cofnął ręce, bo czerwona plama przesłoniła mu nagle świat. Wściekłość schłodziła krew, zwarła mięśnie. Dotychczas tylko raz czuł taką złość. Tylko raz… – Zabiję skurwysyna – powiedziałcicho.
Miał coś takiego w oczach, że dziewczyna uwierzyła. Dlatego złapała go za rękę, a kiedy nie zareagował, przylgnęła do niego, zatrzymując w pół kroku. Zamrugałzaskoczony.
– Co ty robisz?
– Powstrzymuję jednego idiotę przed zrobieniem krzywdy drugiemu – burknęła niepewnie, bo kiedy tak stała, oparta o mocne ciało chłopaka, w którym kochała się od dwunastego roku życia, kiedy czuła jego ciepło i siłę, jakoś cała buta umykała z niej jak młody kociak przed starym kundlem. – Poradziłam sobie, nie widzisz? Przez dłuższy czas facet nie tknie żadnejdziewczyny.
Rysiek widział. Widział też, że Kasia, która od zawsze unikała jego dotyku, stała w niego wtulona. Pachniała jak sam grzech, a kiedy zadarła głowę, jej usta znalazły się na tej idealnejwysokości…
O Jezu, naidealnej.
Wyciągnął rękę i delikatnie przesunął po zranionym policzku dziewczyny. Zapragnął, cholernie zapragnął… Ale to była Kasia. A Kasia byłanietykalna.
Cofnął się, oddychającgłęboko.
– Dobra, może jednak nie zabiję – powiedział zimno. – Pakuj się. Twoi rodzice mieliwypadek.
Ledwie przebrzmiały te słowa, a już ich pożałował, bo blask w oczach dziewczyny zgasł, jak zdmuchnięta świeca. Maska zuchwałej Kasi opadła, odsłaniając wystraszoną nastolatkę, zranioną i niepewną. Piekarczyk sklął się w duchu. Wiedział, że powinien delikatniej, ale był tak zły na tego dupka i na siebie, że ostatecznie wyżył się naniej.
– Przepraszam, mała. – Próbowałnaprawić.
– Jak to wypadek? – zapytaławystraszona.
– Samochodowy. – Tym razem jego głos pełen był łagodnych nut. – Weź swoje rzeczy. Zawiozę cię doszpitala.
Kiwnęła głową. Nie pytała więcej, odwróciła się i pobiegła do dworku. Rysiek patrzył za nią przez chwilę, a potem przeniósł wzrok na gościa, z którym walczyła. Mężczyzna odzyskał już przytomność i właśnie próbował usiąść, pojękując i stękając. Piekarczyk kucnął przy nim i przez kilka sekund przyglądał się zakrwawionemuobliczu.
– Ta suka… – zaczął mężczyzna gulgoczącymgłosem.
– Uważaj – ostrzegł Piekarczyk nienaturalnie spokojnym tonem. – Gdyby nie ona, tłukłbym twoim łbem o ziemię tak długo, aż mózg upieprzyłby mi buty. A może i wtedy bym nieprzestał.
Facet cofnął się przerażony, bo w wypranym z emocji głosie wysokiego chłopaka brzmiała szczera obietnica. Rysiek uśmiechnął się lodowato idodał:
– Gdyby mnie nie powstrzymała, zabiłbym cię bez wahania. Zraniłeś ją. Skrzywdziłeś w dniu, w którym być może straci kogoś, kogo kocha. Złamany nos to zdecydowanie za mało dla takiego skurwysyna. – Chłopak wstał powoli. – Jeśli zobaczę cię kiedykolwiek w jej pobliżu, zabiję. Rozumiesz? – Kiedy mężczyzna nie odpowiedział, Rysiek pochylił się i powtórzył bardzo cicho: – Rozumiesz?
Facet pokiwał głową. Nie odezwał się więcej, nawet nie poruszył. Wciąż siedział, wbijając przerażone spojrzenie w stojącego Piekarczyka. Ten jednak odwrócił się i ruszył zaKasią.
*
Mama Kasi umarła trzy godziny po przyjeździe córki. Rysiek stał przy drzwiach szpitalnej sali i bezradnie patrzył na cierpienie dziewczyny. Nie płakała. Siedziała przy łóżku matki niczym ogłuszona i ściskała jej dłoń. Deczkowski użył wszystkich znanych mu policyjnych sztuczek, żeby pozwolili jej tam dłużej zostać i żeby wpuścili Piekarczyka. Paweł nie mógł trwać przy dziewczynie, bo miał służbę, pan Janek nie był w stanie, Zbyszek wciąż czekał na samolot w Neapolu, więc ciężar towarzyszenia Kasi spadł na Ryśka. Ciążył mu podwójnie, bo przywoływał najboleśniejsze wspomnienia, a patrzenie na ból bliskiej mu dziewczyny łamał serce. Mimo to mężczyzna trwał, aż do chwili, w której Kasia zmartwiała i nieobecna wyszła zpokoju.
Podążała długim jasnym korytarzem, wyprostowana jak struna, sztywnym krokiem jak android, a Rysiek szedł dwa kroki za nią. Dopiero gdy stanęła na schodach przed szpitalem, wodząc nieprzytomnym wzrokiem, podszedł, łagodnie wziął ją za rękę i pociągnął do samochodu. Nie kłóciła się, w ogóle nic nie mówiła.
Przez chwilę zastanawiał się, gdzie ją zabrać. Sam był co prawda głodny, ale wiedział, że ona teraz niczego nie przełknie. Dochodziła dwudziesta, powoli zapadał mrok, uznał więc, że zabierze ją do domu. Przez chwilę zastanawiał się nad własnym, chcąc jej oszczędzić bólu, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że to zły pomysł.
– Chcesz coś zjeść? – zapytał, kiedy weszli do mieszkania Wojasów. Znał to miejsce niemal lepiej niż własne. Przychodził tutaj, odkąd skończył szesnaście lat. Nie był co prawda tak blisko z Wojasami jak Zbyszek, ale razem z Pawłem należeli do najbliższych przyjaciół Kasi i jej rodziny. Pan Janek pomagał wychować każdego znich.
Dziewczyna stanęła przed drzwiami kuchni, jakby nie miała sił, by je przekroczyć. Rozumiał ją. Czuł to samo, kiedy jego matka umarła. Zawsze kiedy wpadał do domu Wojasów, pani Nina coś pichciła. Uwielbiała swoją kuchnię, zupełnie jak mama Ryśka swoją. On też nie potrafił wejść do tego pomieszczenia przez wiele miesięcy po śmierci mamy, a gdy ojciec przyprowadził nową żonę, znienawidził ją już tylko z tego powodu, że kazała przemeblowaćkuchnię.
– Kasiu? – zapytałłagodnie.
Odwróciła wzrok od kuchni i spojrzała na niego, jakby dopiero gozauważyła.
– Możesz wracać do domu – powiedziałachłodno.
– Mogę – przytaknął. – To chcesz coś zjeść czy wolisz siępołożyć?
Zmarszczyła brwi, a potem westchnęła, minęła Ryśka i skierowała się do swojego pokoju. Chłopak poszedł za nią. Zamknęła mu drzwi przed nosem, ale otworzył je bez zastanowienia. Zawahał się, stając w progu, bo nigdy wcześniej go nie przekroczył. Sypialnia Kasi różniła się od pokojów innych nastolatek. Trochę ich zwiedził, więc wiedział, że powinien oczekiwać maskotek albo lalek, a już na pewno plakatów ulubionych aktorów czy piosenkarzy. W tym pokoju jednak ściany pozostały białe, a jedyną ich ozdobą były dyplomy z różnych zawodów karate. Zamiast sterty maskotek na łóżku leżał olbrzymi misiek, którego dostała na szesnaste urodziny od chłopców zsekcji.
– Nie powinieneś tu wchodzić – Kasia burknęła cicho, siadając na brzegułóżka.
Usiadł obok niej, a onazesztywniała.
– Myślę, że tym razem twój tata nie miałby nic przeciwkotemu.
– Może jamam?
Nie odpowiedział. Oboje wiedzieli, że to nieprawda. Dziewczyna uwielbiała go, odkąd przekroczył próg klubu siedem lat wcześniej. To on odrzucał jej umizgi, bo… No bo to byłaKasia.
– Rysiek… słuchaj… – Patrzyła tymi szaroniebieskimi oczami pełnymi tak niewysłowionego smutku, że chłopak nagle zapragnął przychylić jej nieba, byle tylko znów roziskrzył je śmiech czy choćby złość na niego. Czegokolwiek by nie chciała, o co by nie poprosiła… – Serio możesz sobie pójść. Nic mi nie jest. Idź.
Zrobiłby cokolwiek, byle nieto.
Podniósł się, zdjął kurtkę, rzucił ją na fotel, a potem zzułbuty.
– Co ty robisz? – zapytała Kasia, patrząc zafascynowana, jak duże sportowe sneakersy lądują podścianą.
– Rozbieram się. To był ciężki dzień. Położymy się i spróbujemy zasnąć. – Wszedł na łóżko za dziewczyną, po czym wyciągnął do niejrękę.
– Chcesz ze mną spać? – zapytała obojętnie. Zawsze sądziła, że jeśli kiedyś Rysiek znajdzie się z nią w łóżku, braknie jej tchu, serce wyskoczy z piersi i takie tam. Była pewna, że usłyszy muzykę, poczuje zapach kwiatów, a świat rozkołysze cudowne uczucie spełnienia.
Tymczasem nie czuła nic. Kompletną absolutnąpustkę.
– Nie zostawię cię, mała. – Wzruszył ramionami, nie opuszczając ręki. – Nie ma mowy. No już, chodź.
Nie przyjęła ręki, ale posłusznie opadła w pościel. Rysiek przyciągnął ją do siebie, sztywną i odległą. Przez chwilę głaskał jej włosy, tę szaloną rudą gmatwaninę, od której tak ciężko było mu oderwać wzrok. Leżeli tak, w milczeniu, aż w końcu chłopak powiedział bardzocicho:
– Kiedy moja mama umarła, płakałem dwa dni. Nie chciałem jeść ani pić, nie wychodziłem z pokoju, leżałem tylko w łóżku, ściskając poduszkę ipłakałem.
Zaskoczona dziewczyna odwróciła się do niego i poderwała głowę, by móc patrzeć mu w oczy. Rysiek z czułością musnął jejpoliczek.
– Płacz po stracie to nie słabość, mała – wyszeptał.
– Miałeś piętnaście lat – przypomniała mu równiecicho.
– To nie ma znaczenia. – Objął ją mocno i przyciągnął tak, że położyła głowę na jego piersi. Słyszała bicie serca, szybkie, ale regularne. Mocne jak cały Piekarczyk. Siła jego ramion, ciepło ciała, cichy szmer oddechu, a może po prostu słowa mężczyzny, którego nie tylko kochała niewinną, wciąż po trosze nastoletnią miłością, ale którego przede wszystkim podziwiała, wszystko to razem i każde z osobna wyrwało w końcu szloch z jej ust. Płakała rozpaczliwie, zanosząc się niczym dziecko, wtulona w tors chłopaka, z palcami zaciśniętymi na jegobluzie.
Rysiek trzymał ją, aż zasnęła, a i wtedy nie wypuścił z objęć. Tej nocy nie zasnął. Leżał i patrzył na rozsypane miedziane loki, liczył piegi śpiącej dziewczyny i słuchał jej oddechu, trochę ciężkiego przez zapchany od płaczu nos. Miał dwadzieścia cztery lata i nigdy wcześniej nie czuł się takspełniony.
*
Wysoki, szczupły mężczyzna w kefiji i dżalabiji wyszedł na codzienny spacer w obstawie dwóch potężnych arabskich żołnierzy. Szli powoli, jak każdego popołudnia, między maluteńkimi białymi domkami, a słońce odbijało się od luf karabinów Kałasznikowa przewieszonych przez ramiona. Ogorzałą twarz Araba jak zwykle częściowo zasłaniały wielkie ciemne okulary, założone zapewne bardziej dla osłony przed ostrym światłem niż z obawy przed rozpoznaniem. Paciorki subhy z błyszczącej białej kości słoniowej przesuwały się niespiesznie między palcami prawej dłoni w tym samym rytmie, w którym poruszały się pełne wargi mężczyzny. Modlił się, jakzawsze.
Ciekawe, czy modlił się naprawdę, czy też tylko klepał pacierze z przyzwyczajenia. Taaa, ciekawe, czy człowiek, który kazał podkładać bomby w szkołach, zabijał kobiety i dzieci bez najmniejszego drgnienia powieki, odczuwa potrzebę rozmowy zBogiem?
Rozmyślając nad tym, Simon przyciskał oko do celownika snajperskiego karabinka. Obserwował ruchy Araba, czytał z ust powtarzaną modlitwę. To był ten czas, tych kilka minut łączące go z ofiarą. Kilkaset uderzeń serc oddalonych od siebie o dziesięć tysięcy stóp. W tej chwili tylko to się liczyło. Nie jego mundur, nie obowiązek czy rozkaz, nawet nie narodowość. Tylko połączenie, nieświadome dla celu, ale dla Simona odczuwalne w każdej komórce ciała. Tylkoono.
Leżący obok niego obserwator milczał. Nie poganiał go i nie próbował z nim rozmawiać. Czekał. Wiedział, że kiedy przyjdzie czas, Simon zwróci się do niego o koordynaty. Kiedy przyjdzie czas, naciśniespust.
Był w końcu najlepszym snajperem woddziale.
Trzy lata temu
– Popatrz! No, Jezu, Katie! Popatrz! Widziałaś coś tak pysznego? Normalnie ciacho do schrupania. No, weź! Nie krzyw się! Facet idealnie dla ciebie. Dla mnie trochę za stary, ale dla ciebie… Przygląda ci się przez caływieczór!
Kasia nie zdołała się powstrzymać i przewróciła oczami. Mała Hannah, hrabianka Walinska od pół roku nie przestawała jej swatać. Każdy facet, który chociażby zerknął na Kaśkę, był dla niej idealny. Wojas parsknęła cicho, a później strzepnęła niewidoczny paproch z sukienki, w którą wbiła się specjalnie na debiut swojej podopiecznej. Ta, to też ją cholernie wkurzało. Sukienka! Kazali jej założyć to zwiewne coś, bo niby nie mogła na bal debiutantek pójść w bojówkach. Do cholery, to nie ona była jedną z szesnastoletnich panienek z dobrego domu. Ona jedną z nich ochraniała! Dodatkowo nie mogła wziąć broni, bo na balu miała być jakaś piąta woda po kisielu z królewskiego domu, więc tylko policjanci i Secret Service mieli prawo wejść na salę uzbrojeni. I nieważne, że miała licencję i prawo do noszenia broni w trakcie pracy. Cholera, nieważne!
– Katie! No chociaż popatrz! – upierała siędziewczyna.
Kasia lubiła hrabiankę. W sumie trudno było jej nie lubić. Była jak żywe srebro: radosna, niecierpliwa i zawsze pełna dobrych chęci. I w dodatku taka diabelnie ładna, drobniutka, eteryczna i, mimo domieszki brytyjskiej krwi z najwyższej półki, wyraźnie słowiańska. Jej ojciec nalegał, żeby nauczyła się języka przodków i z tego powodu od urodzenia Hannah zatrudniał polskie opiekunki, nauczycieli, a teraz ochroniarzy, a konkretnie jednego: Kasię. Przyjął ją głównie dlatego, że była młoda, bystra i ładna. Nie bez znaczenia było też to, że widział, jak dwoma ruchami unieszkodliwiła zaczepiającego ją potężnego draba. I fakt, że dziewczyny polubiły się od pierwszegospotkania.
– Katie!!!
– Jezu, uspokój się – burknęła dziewczyna. – Już patrzę. Gdzie masz tocudo?
– Na twojej jedenastej. – Ściszyła głos. Ostatnio fascynowało ją lotnictwo, za przyczyną młodziutkiego studenta szkoły wojskowej, więc uwielbiała popisywać się słownictwem z nimzwiązanym.
Kasia zerknęła we wskazanym kierunku i z przyjemnością stwierdziła, że tym razem hrabianka miała rację. Ciacho w ciemnym garniturze zdecydowanie się jej przyglądało. I równie zdecydowanie było do schrupania. Nieco starszy od niej mężczyzna złapał jej spojrzenie i uśmiechnął się zachęcająco. Sporo od niej wyższy – co bynajmniej nie zdarzało się często – o ładnych, dziwnie znajomych rysach twarzy, pełnych ustach i ciemnoblond włosach, nieco za długich i kręcących się tuż nad kołnierzem, przyciągał spojrzenia wielu kobiet w ogromnej sali. Te loczki proszące się o przystrzyżenie sprawiły, że chłopak błyskawicznie się Kasi spodobał. Zbyszek nosił takie uczesanie. Wiecznie zapominał o wizycie u fryzjera, więc grzywka opadała mu na oczy. Włosy Nowaka co prawda nie kręciły się jak u wpatrzonego w Kasię mężczyzny i były zdecydowanie ciemniejsze, ale ona tęskniła za przyszywanym bratem, więc i tak doceniłapodobieństwo.
– Prawda, że śliczny? – Hannah podniecała się i podskakiwała w tej cacuśnej białej sukience, w której wyglądała jak porcelanowalaleczka.
– Aha – potaknęła szczerze Kasia. – Prawdziwa szkoda, że jestem wpracy.
– Zgłupiałaś?! W tej sali jest z pięćdziesięciu agentów, jestem tu bezpieczniejsza niż na herbatce u królowej. Zabaw się. – Hannah się rozmarzyła. – Zatańcz z ciachem, poprzytulaj się… może nawet daj się przelecieć. Założę się, że gość jest zajebisty w łóżku. I pewnie wielki, nie?
– Hannah, na litość boską! – warknęłaKaśka.
– Co Hannah? – Uśmiechnęła się dziewczyna. – Bzykanko by ci się przydało. Kto to widział, żeby taka stara laska wciąż byładziewicą?!
Po raz milionowy i pierwszy Kaśka pożałowała, że w przypływie ciężkiej chandry przyznała się podopiecznej do własnej niewinności. Fakt, trochę usprawiedliwiało ją to, że na jakimś plotkarskim portalu zobaczyła wtedy fotkę młodej gwiazdeczki w towarzystwie nie kogo innego jak Ryśka. I że tenże Piekarczyk wsadzał nos w spory biust śliczniutkiej celebrytki z miną miśka łasuchującego w pełnej najsłodszego miodu barci. Taaa, to ją nieco usprawiedliwiało, ale i tak powiedzenie szesnastolatce, że jest bardziej „w tym temacie” doświadczona niż jej dwudziestoczteroletnia opiekunka, nie było dobrympomysłem.
– Hannah! Cholera jasna! – Podniosła głos, by zaraz go ściszyć. Pochyliła się nad blondyneczką i wyszeptała: – Może idź i powiedz przystojniakowi, że jestem tak wygłodzona, że może mnie mieć gdzie i kiedy chce, co? W sumie powiedz to wszystkim… Właściwie już to prawiezrobiłaś.
Dziewczyna nie wyglądała na przejętą, przeciwnie: uśmiechnęła się szeroko w odpowiedzi na łajaniaopiekunki.
– Robię ci reklamę, Katie – przesłała jej całusa – bo faceci lubiącnotki.
– Cholera! Przełożę cię przez kolano, złośliwygnomie!
Złośliwy gnom rozpromienił się i w danej chwili wyglądał jak prawdziwy anioł, co bynajmniej nie ostudziło gniewu rudej bogini zemsty. Pochyliła się nad nastolatką z mordem w oczach i już miała ponownie na nią nawrzeszczeć, gdy orkiestra znów zagrała, tłumiąc wszelkie inne dźwięki. Hannah zawirowała w rytm muzyki, zmieniając na chwilę białą sukienkę w mgłę świateł i tiulu. Potem, jakby nagle przypomniała sobie łajania ojca, zamarła, wyprostowała się, uniosła głowę i przez kilka sekund udawała, że bal jej nie interesuje, a ona jest dobrze wychowaną panienką, zupełnie obojętną na uroki tych wszystkich młodych mężczyzn, którzy nieustannie zapraszali ją dotańca.
Kasia po raz kolejny tego wieczoru przewróciła oczami, nie potrafiąc zapanować nad rozbawieniem. To jednak nie trwało długo, bo właśnie jeden z tych rozlicznych adoratorów zbliżył się do jej podopiecznej. Niewysoki, ale mocno zbudowany, miał nie więcej niż dwadzieścia lat i odpowiednie urodzenie, by znaleźć się na balu debiutantek wraz z londyńską śmietanką i piątą wodą po kisielu z królewskiej rodziny. Jego smoking kosztował zapewne więcej niż Kasia zarabiała w pół roku, a Walinscy płacili jej całkiem nieźle. Jednak to nie to spowodowało, że dziewczyna poczuła do niego niechęć, zanim jeszcze otworzył usta. Przywykła do bogatych ludzi i do swojego statusu, który stawiał ją ledwie stopień wyżej od służącego. Taka kolej rzeczy i nigdy jej to nie przeszkadzało. Jednak ten chłopak… sposób w jaki się poruszał, w jaki spojrzał najpierw na nią, a potem na hrabiankę… Pracowała w zawodzie od dwóch lat, wciąż się uczyła, ale Zbyszek jej powtarzał, że zawsze powinna słuchać instynktu. On zaś podpowiadał jej, że ten chłopak to nicdobrego.
– Zatańczysz? – zapytał Hannah, ignorując Wojasównę. To akurat Kasi nie przeszkadzało, ale hrabianka była wyjątkowo lojalna względem opiekunki. Drobniutka i niziutka, kiedy chciała, zmieniała się w swojego ojca. Zadzierała podbródek, opuszczała rzęsy, krzywiła usta i naciągała na śliczną buzię maskę kim ty jesteś, że odważyłeś się do mnieodezwać.
– Katie, chodźmy się napić – powiedziała po polsku, wskazując pokój, w którym stały stoły z przekąskami i napojami. Po czym, nie czekając na odpowiedź, ruszyła w tamtym kierunku. Szła z zadartą głową i wyniosłym wyrazem twarzy, a kiedy mijała nowego adoratora, nieco ostentacyjnie odwróciłagłowę.
– Suka – warknął chłopak pod nosem, tak cicho, że tylko mijająca go akurat Kasia usłyszała. Rzuciła mu szybkie lodowate spojrzenie, ale nie zrobiło na nim wrażenia. Zapewne od dziecka uczył się, kto jest kim, więc doskonale wiedział, że akurat ta kobieta jest w jego świecie nikim. Zacisnął szczęki i z nieukrywaną wściekłością wrócił do grupymężczyzn.
Hannah tymczasem zmierzała do jadalni… nieco okrężną drogą. Najwyraźniej uznała, że należy trochę pomóc szczęściu i opiekunce, bowiem zamiast pójść prosto, zatoczyła łuk, żeby przespacerować się obok młodego przystojniaka, niespuszczającego wzroku z Kasi. Wojasówna zacisnęła usta, kryjąc rozbawienie. Mała spryciara nie tylko przeszła obok, ale całkiem przypadkiem potknęła się tuż obokmężczyzny.
– Katie! – sapnęła głośno. Tak głośno, żeby zainteresowany usłyszał jej imię. – Cholera, obcas!
– Jasne – burknęła Kasia po polsku, podchodząc do dziewczyny – obcas. Już byś nie udawała. I nie klnij, bo gorszysz te wszystkie matrony. Doniosą twojemu tacie i obie będziemy się miały zpyszna.
– Ale serio! – W udawane obruszenie hrabianki trudno było nie uwierzyć, ale Kasia znała ją wystarczająco dobrze, by się nie nabrać. – I chyba skręciłam kostkę. – Zafurgotała niewinnie długimi rzęsami, a Kasia ponownie przygryzła wargi, powtarzając w myślach: nie parsknij, nieparsknij.
– Mogę jakoś pomóc? – zainteresował sięprzystojniak.
Cóż, kiedy Hannah szła na całość, zwykle osiągała cel. Tak jak tym razem. Mężczyzna postąpił w ich kierunku, ale nim to zrobił, Kasia dostrzegła w jego uchu słuchawkę, a pod pachą dyskretne wybrzuszenie. Gliniarz albo Secret Service, tylko oni mieli prawo wejść tu uzbrojeni, a to, co wypychało marynarkę, z całą pewnością nie było ukrytym w kieszeni królikiem.
– Poradzimy sobie – zaprzeczyła. Dojrzała rozczarowanie w jasnych oczach mężczyzny, ale zignorowała je. Nieważne jak bardzo małej zależało na wyswataniu opiekunki, ona była profesjonalistką i nie flirtowała w pracy. Mimo to jednak rodzice dobrze ją wychowali… no i facet był całkiem przyjemny dla oka, więc dodała: – Dziękuję.
– Na pewno? – dopytywał zuśmiechem.
Cholera, naprawdę był przystojny. Może mała miała rację? Może trzymanie cnoty dla gościa, którego przez ostatnie pięć lat widziała piętnaście razy… Liczyła! A co! Liczyła każde spotkanie, każdą minutę spędzoną z Ryśkiem Piekarczykiem, bo była pieprzoną masochistką! Idiotką do kwadratu…! Nie, nie będzie o tym myśleć. Nie tu i nieteraz.
Dlatego może powinna? Przespać się z przystojnym brytyjskim gliniarzem? Ot tak, dla przyjemności i żeby pozbyć się dziewictwa, którego, jak już ustaliła sama z sobą, w sumie nie ma dla kogotrzymać.
Myśl o seksie z nieznajomym wywołała lekki rumieniec na policzkach Kasi. Większość kobiet, zwłaszcza rudowłosych, czerwieni się w brzydki, plackowaty sposób. Plamy wypływają im na dekolt, nos i policzki, co raczej nie wygląda apetycznie. U Kasi jedynie zaróżowiły się kości policzkowe, rozświetlając oczy i pogłębiając ich błękit. Przez krótką chwilę, nim zdołała zapanować nad zmieszaniem, wyglądała młodo, niewinnie i tak ślicznie, że młody mężczyzna zagapił się na nią zzachwytem.
– Na pewno – potaknęłaniechętnie.
– Szkoda – przyznał, ale nie ruszył się zmiejsca.
– Katie… – zaczęła błagalnie Hannah, przestępując z nogi na nogę. Kasia uniosła brew, wpatrując się uporczywie w nagle ozdrowiałą kończynę podopiecznej, a że hrabianka była wyjątkowo bystrą panienką, błyskawicznie pojęła, że się odsłoniła. Przygryzła więc wargę, tłumiąc chichot, bo złapana na kłamstwie nie potrafiła powstrzymać się odśmiechu.
– Zdaje się, że miałaś ochotę na napój? – zapytała chłodnoKasia.
– Wytrzymam bez – dziewczyna przeszła na polski – jeśli to ma pomóc w rozdziewiczeniu pani cnotki. Mogę nie pić przez tydzień dla bzykanka mojej ukochanej Katie. Nie wiem, co prawda, czy można żyć tydzień bez picia, więc może trzy dni, co? Ja nie piję trzy dni, a ty dasz się bzyknąć przystojniakowi. Właściwie mogę wytrzymać nawet cztery dni, żebyś tylko w końcu straciładziewictwo.
Wojasówna zerknęła nerwowo na mężczyznę, ale jego twarz pozostałaniezmieniona.
– Hannah! – warknęła wściekle. – Opanujsię!
– Ale co? Popatrz na niego. Ma na ciebieochotę.
– Jezu, ja przez ciebie oszaleję! Marsz dokąta!
– Co?!
– Do kąta! Tam! – Wskazała rozległą sofę pod ścianą. – Usiądziesz i przemyślisz swoje zachowanie. Już!
Przez sekundę, może dwie, dziewczyna wyglądała na niezdecydowaną, ale w końcu, wyjątkowo niechętnie ruszyła w kierunku mebla. Zrobiła przy tym minę skrzywdzonej niewinności, co wyrwało ciężkie westchnienie z ust Kasi. Stojący obok chłopak wciąż jej się przyglądał, z taką samą fascynacją. To właściwie było miłe. Nie żeby wcześniej się nie zdarzało. Po prostu zwykła nie zauważać zainteresowania mężczyzn, bo gdzieś w głębi duszy wiedziała, że liczy się tylkoRysiek.
Pieprzony Piekarczyk, ignorujący ją od tamtej nocy, którą spędzili razem. Jakby przekroczyli jakąś granicę, która nie pozwalała już na przyjaźń. On zaś ni cholery nie chciał niczego więcej. Bronił się na wszelkie sposoby, głównie zapominając o Kasinym istnieniu. Odwiedzał ojca Kasi tylko wtedy, gdy wychodziła z domu, do chłopaków też wpadał, gdy wiedział, że jej tam nie będzie. Kiedy zaś przypadkiem się spotykali, jeśli akurat nie był w towarzystwie kobiety, błyskawicznie starał się to zmienić. No a że to Piekarczyk, z tym jego pieprzonym urokiem osobistym, któremu żadna kobieta nie potrafiła odmówić, zawsze jakaś chętna sięznalazła.
Pieprzony, pieprzonyPiekarczyk.
Myśl o Ryśku w jednej chwili usunęła wszystkie inne z głowy Kasi, łącznie z tą, jak przyjemnie jest widzieć zachwyt w oczach mężczyzny. Minęła wpatrzonego w nią policjanta bez słowa, by po chwili usiąść obok obrażonejpodopiecznej.
Przesiedziała tam większość przyjęcia z ponurym wyrazem twarzy i nie spuszczała oka zHannah.
*
Próbując nadążyć za podopieczną, Kasia po raz kolejny stwierdziła, że szesnastolatki są nie do wytrzymania, a ona była idiotką, zatrudniając się u hrabiostwa. Kompletną, absolutną idiotką, i to bez względu na kwotę, którą jej płacili. A płacili cholernie dużo. Kiedy jednak biegała trzecią godzinę po galerii, wchodząc do każdego… dosłownie każdego z dwustu trzydziestu sklepów, zaczynała dochodzić do wniosku, że żadna kasa nie jest tegowarta.
– Jezu! – sapnęła pod nosem. – Ileż można przymierzyć ciuchów?! Ile?
Kolejny sklep, w którym Hannah wpadła z koleżankami do przymierzalni… a później następny. Przy drzwiach zatrzymali się dwaj ochroniarze towarzyszący dziewczynom. Jeden ochraniał przyjaciółkę hrabianki, drugi został najęty przez ojca Hannah, po tym jak porwano syna jego przyjaciół. Hrabia uznał wtedy, że opieka młodej polskiej ochroniarz to zdecydowanie za mało. Wojasówna nie czuła się urażona, nie miała ambicji na samotnego wilka zdolnego ochronić całyświat.
Stała przy przymierzalni, już mocno poirytowana, bo jej podopieczna sięgnęła po kolejny ciuch z wieszaka. Unikała przy tym wbitego w nią rozgoryczonego spojrzenia Kasi. Ostatnio kiepsko się dogadywały. Hannah trzymała dystans, przestała wieczorami wymykać się do pokoju opiekunki, żeby gadać z nią po nocach, a kiedy wychodziły w miasto, właściwie z nią nie rozmawiała. Zmieniła się, niestety nie na lepsze, więc i Kasia coraz częściej myślała o znalezieniu nowej pracy. Trudno chronić kogoś, kto cholernie tego nie chce, a skoro Walinski wciąż jej płacił, musiała torobić.
Stała więc i patrzyła trochę nerwowo na ludzi odwiedzających sklep. Hannah zwykle nie wybierała sieciówek, zatem dotychczas Kasia nie musiała mierzyć się z takim tłumem. No i sklep miał niestety dwa wyjścia, po przeciwnych stronach alei. A że jej podopieczna miewała ostatnio dziwne pomysły, Wojasówna nie spuszczała wzroku z drzwi, za którymi zniknęła. Robiła tak, póki jakieś małe łapki nie złapały nogawki jej bojówek. Dziewczyna szarpnęła się nerwowo, po czym błyskawicznie przeniosła spojrzenie nanapastnika.
Bardzo, bardzo niebezpiecznego trzylatka w koszulce z Iron Manem, który bynajmniej się nie speszył, kiedy go odruchowo odepchnęła, i już ponownie trzymał ją zaspodnie.
– Masz cukierka? – zapytał, wycierając drugą rękąnos.
– Co?
– Pan mówi, że masz. Daj.
Dziewczyna zmarszczyła brwi i rozejrzała się wokoło, szukając opiekuna dziecka, ale nikt nie wydawał się nimzainteresowany.
– Gdzie jest twoja mama? – zapytała, łagodnie odrywając lepiącą sięrączkę.
Mały zamrugał, sam się rozejrzał i nagle, jakby właśnie pojął, że rodzicielka zniknęła z zasięgu wzroku, skrzywił się straszliwie. Zaraz potem z małego gardziołka wyrwał się gwałtowny szloch z wysokim, rozpaczliwymzaśpiewem.
– Maaaaaamaaaaaa! – wył malec, ściskając dłońdziewczyny.
– Kurwa – zaklęła Kasia po polsku. Zerknęła w kierunku wejścia, gdzie powinni stać pozostali ochroniarze. Chciała ściągnąć któregoś przed przymierzalnię, żeby sama mogła zająć się wrzeszczącązgubą.
Ochroniarzezniknęli.
Dziewczyna zamarła na sekundę. Mały krzyczał, z głośników płynęła muzyka, ludzie rozmawiali, ale ona nagle przestała słyszeć cokolwiek. Krew zatętniła w skroniach, chłód rozlał się po członkach. Zbyszek kazał ufać instynktowi. Instynkt mówił, że coś sięstało.
– Cicho! – wrzasnęła na dziecko, które zaskoczone rzeczywiście zamilkło. Złapała chłopca za rękę i pociągnęła do pracownicy sklepu stojącej u wejścia do przymierzalni. – Przypilnuj go! – poleciła.
– Że co?! – zdębiała dziewczyna. – Niejestem…
Kasia nie usłyszała, czym lub kim nie jest panna, bo wbiegła do przymierzalni. Szarpnęła drzwi, za którymi powinna być Hannah. Pomieszczenie byłopuste.
– Kurwa! – powtórzyła już na serio wystraszona dziewczyna. Skoczyła ku ekspedientce trzymającej znów wrzeszczącego malca i szarpnęła ją za ramię. – Gdzie tadziewczyna?!
– Jakadziewczyna?
– Mała blondynka, która tuwchodziła!
– Nie jestem od pilnowania gówniar… Boże! – Buta dziewczyny błyskawicznie znikła, gdy Wojasówna wyszarpnęła broń z kabury. Cofnęła się gwałtownie i wydukała: – Wyszły z koleżanką. O tamtędy. – Wskazała przeciwległewyjście.
– Poszukaj jego mamy – zażądała Kaśka. Schowała pistolet i rzuciła się w pogoń zapodopieczną.
Biegnąc, myślała, co mogło się stać. Czy to jakiś głupi żart Hannah? Czy ochroniarz podążył za małą? Dlaczego jej nie zawołał? Co się, do cholery, dzieje? Jezu! Co ta mała kretynka wymyśliła?! Sięgnęła po komórkę, wybrała numer hrabianki, ale odpowiedział jej tylko sztuczny głos wtelefonie.
Kiedy znalazła się w rozległym hallu pełnym ludzi, zatrzymała się gwałtownie. Londyńczycy tłoczący się o tej porze w jednej z najbardziej obleganych galerii nie pomagali w dostrzeżeniu uciekinierki. Kaśka wskoczyła na ławkę, po czym rozejrzała się w poszukiwaniu dziewczyny i jej towarzyszy. Hannah była co prawda mała, ale dwaj ochroniarze powinni rzucić się woczy.
– Cholera! Cholera! Cholera! – powtarzała pod nosem, bo w przewalającym się korytarzami tłumie, różnorodnym pod każdym względem, właśnie teraz wszyscy zdawali się wyglądać podobnie. – Stłukę gówniarę na kwaśne jabłko!
Zeskoczyła z ławki, nie bardzo wiedząc, co robić i w którym kierunku pójść. Naraz wydało się jej, że na górnej galerii mignęły jej jasne włosy i czerwona kurka. Odwróciła się… I wpadła naprzechodnia.
Odskoczyła, odruchowo sięgając do kabury. Dopiero potem podniosła wzrok. Mężczyzna wyglądał znajomo, chociaż w pierwszej chwili nie kojarzyła, skąd gozna.
– Co się dzieje? – zapytał i wtedy go rozpoznała. Ciacho z balu. Teraz w jasnym swetrze i dżinsach, ale z całą pewnością był to on. Nie przywitał się, ale widząc jej wyraz twarzy, od razu przeszedł do meritum. Gliniarz jaknic.
– Podopieczna mi zwiała – przyznała.
– Blondynka z przyjęcia? – upewniał się, a gdy przytaknęła, przemknął spojrzeniem po okolicy. – Tam! – Wskazał górną galerię. – Idą do wyjścia napiętrze.
Spojrzała, gdziekazał.
– Kurwa! – przeklęła trzeci raz, bo Hannah chyba jednak nie uciekła z własnej woli. Ochroniarz niósł ją wiszącą bezwładnie, a przed nim biegła koleżanka hrabianki w towarzystwie swojegogoryla.
– Biegnij tam, a ja odetnę im drogę od tej strony – polecił mężczyzna i nie czekając na odpowiedź, ruszył do ruchomych schodów. Biegł niesłychanie szybko, niczym sprinter, a gdy dopadł schodów, przeskakiwał po kilka stopni, wprawnie wymijając stojących na nich klientów galerii. Kaśka patrzyła za nim ledwie przez sekundę, by zaraz zrobić, co kazał. W tej jednej chwili zdała się na niego. Słuchała instynktu, a ten najwyraźniej uznał, że facet wie, corobi.
Wbiegając po schodach, nie spuszczała wzroku z oddalającej się gromadki. Przerażenie, że nie zdąży, tętniło jej w skroniach. Potrącała ludzi, słyszała niewybredne komentarze, ale było jej to obojętne. Kiedy stanęła na górnej galerii, wyrwała broń z kabury i rzuciła się w pogoń. Dostrzegła znajomego z balu. Widziała, jak dobiega doporywaczy.
– Stać!!! – wrzasnęła, żeby ściągnąć ich uwagę. Jej pomocnik raczej nie był uzbrojony. Nie chciała mieć go nasumieniu.
Ochroniarz niosący Hannah nawet nie zwolnił, ale ten, który go poprzedzał, odwrócił się i również wyciągnął broń. Przepuścił kolegę i wycelował wKaśkę.
Trenowała na strzelnicy. Była naprawdę dobra. Zajebista. Ale strzelanie do tarczy, to nie to samo, co strzelanie do ludzi. Dlatego się zawahała. Ten ułamek sekundy mógł ją kosztować życie. Wielokrotnie potem śniła tych kilka uderzeń serca, gdy pistolet bandyty unosił się w jej kierunku, kiedy odrzut szarpnął jego ramieniem, kiedy do hałasów galerii dołączył przeraźliwy huk. Tych kilka uderzeń, które mogłyby się skończyć zupełnie inaczej, gdyby wysoki przystojniak nie podbił ręki napastnika. Zaatakował precyzyjnie i szybko, niemal tańcząc. Podciął zwalistego typa i zadał trzy niesłychanie potężne ciosy, z których jeden wytrącił mu broń. Chłopak przejął pistolet, odwrócił się, wymierzył... I strzelił bezzawahania.
Trafił drugiego z ochroniarzy w łydkę. Facet zawył i ukląkł w biegu. Próbował się podnieść. Upuścił nieprzytomną dziewczynę, po czym również sięgnął po broń. Unosił ją, gdy gliniarz strzelił ponownie. Tym razem nie mierzył w kończyny. Ciałem porywacza szarpnęło. Przez ułamek sekundy wydawał się zdziwiony, a jego ramię drgnęło, jakby mimo wszystko próbował użyć pistoletu. Zaraz jednak zwalił się ciężko napłytki.
Cała operacja trwała tak krótko, że Kaśka wciąż jeszcze stała w rozkroku, z bronią wycelowaną w miejsce, w którym przed chwilą stał jeden z bandytów, i gapiła się na jego nieprzytomne ciało leżące u stóp przystojnego policjanta. Nie dochodziły do niej krzyki paniki ani świdrujący zaśpiew koleżanki Hannah. Dotarło do niej dopiero spokojne pytanie młodegopolicjanta:
– Jesteś cała?
Zamrugała, a potem wyprostowała sięszybko.
– Katie? – ponowiłpytanie.
– Nic mi nie jest – odpowiedziała. Wyminęła go, schowała broń, po czym kucnęła przy podopiecznej, by sprawdzić, w jakim stanie jest dziewczyna. Kiedy się zorientowała, że mała po prostu śpi, odetchnęła z ulgą. Potem odciągnęła hrabiankę od powiększającej się plamy krwi. Pomyślała, że byłoby trudno sprać ją z tej jasnej sukienki, a zaraz potem, że chyba jest w szoku, skoro akurat to przychodzi jej do głowy. Przez chwilę zastanawiała się, jak obudzić dziewczynę, ale ostatecznie zrezygnowała z tego, żeby mała nie musiała oglądać koszmarnego widoku. Właśnie wtedy dotarły do niej wszystkie otaczające ją odgłosy. Podniosła się szybko i bez zastanowienia wymierzyła potężny cios wrzeszczącej nastolatce. Histeryczny zaśpiew zamilkłnatychmiast.
Kasia odetchnęła z satysfakcją. Pięść bolała, ale to było diabelnie przyjemne. Cholera, lepsze niż stłuczenie Deczkowskiego na macie w ubiegłym roku. W końcu też odwróciła się i spojrzała z zatroskaniem naprzystojniaka.
– Będziesz się musiał tłumaczyć – wskazała głową biegnących w ich kierunkupolicjantów.
– Dam sobie radę. – Uśmiechnął się. – Tak w ogóle to mam na imię Antony – zawahał się – Antek.
Też się uśmiechnęła, ale tylko na moment, bo zaraz wróciło poczucie klęski, więc spoważniała i pochyliłagłowę.
– Słuchaj… Ja… – zawiesiła głos, ale chłopak domyślił się, o co chodziło.
– Pierwszy raz? – zapytał, spoglądając na kaburę u jejboku.
– Aha.
– Bywa. Z ludźmi jest inaczej. Jeśli zostaniesz w tym fachu, nauczyszsię.
Skrzywiła się, ale nie skomentowała.
– OK, Katie. – Mężczyzna odłożył broń. – Teraz podnieś ręce, bo londyńskim policjantom zdarza się wysnuć błędne wnioski. Dalej, dziewczyno – polecił i sam wykonał tengest.
Posłuchałago.
– Zapamiętałeś moje imię. – Rozpromieniłasię.
– Trudno zapomnieć takiegorudzielca.
Kiedy się tak uśmiechał, pomyślała, że mała miała rację: ciacho do schrupania. Dopiero potem do niej dotarło, że cały czas rozmawiali po polsku. I że, tak jej się zdaje, to oznaczało, że na balu usłyszał coś, czego ni cholery niepowinien.
*
Można było spokojnie powiedzieć, że Simon spełnia się w swojej pracy. Nauczył się traktować ją z całym należnym pietyzmem, planować i