Anna Boleyn. Obsesja króla - Alison Weir - ebook

Anna Boleyn. Obsesja króla ebook

Alison Weir

0,0
84,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Urodzona w angielskiej rodzinie szlacheckiej Anna, jako nastolatka zostaje wysłana z na dwór Małgorzaty, księżnej Sabaudii i namiestniczki Niderlandów. Decyzję o tym, by opuściła rodzinne gniazdo w Hever i podjęła służbę dworską, podejmuje jej wyrachowany ojciec. Pobyt na niderlandzkim, a później na francuskim dworze, staje się dla dziewczynki szansą na rozwój i poznanie samej siebie. Anna dużo czyta, pochłaniając dzieła postępowych pisarzy, które interesują ją bardziej od dworskich flirtów. Zaczyna też dostrzegać nierówności płci i upokorzenia, jakich w świecie zdominowanym przez mężczyzn doświadczają kobiety.
Kiedy wreszcie, już jako dojrzała i pewna siebie panna, wraca do Anglii, przykuwa uwagę samego Henryka VIII. Widząc zainteresowanie króla, żądni wpływów męscy przedstawiciele jej rodziny – nie bacząc na pragnienia Anny – podejmują szereg działań, aby popchnąć ją w jego ramiona. W pewnym momencie sam monarcha proponuje, by została jego kochanką, ona jednak odrzuca zaloty, przypominając mu, że jest żonatym mężczyzną – na dodatek takim, który niedawno romansował z jej siostrą Marią.
Odrzucenie potęguje obsesję Henryka, któremu Anna ostatecznie ulega. Perspektywa urodzenia królewskiego potomka, oraz możliwość podniesienia rangi rodu Boleynów i wywarcia zemsty na zawistnikach, okazuje się zbyt nęcąca, by oprzeć się pokusie…

Drugi tom serii to porywająca historia kobiety,
która wyprzedzała swoje czasy i której działania na zawsze zmieniły oblicze Anglii

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 697

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału: Six Tudor Queens Anne Boleyn A Kings Obsession

Copyright © Alison Weir 2017

Copyright © Wydawnictwo Astra s.c. Kraków 2023

Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo Astra s.c. Kraków 2023

Przekład: Karolina Kondrak-Leszczyńska

Przygotowanie edycji: Jacek Małkowski

Redakcja: Barbara Faron

Korekta: Wydawnictwo Astra

Ilustracja na okładce: © Balbusso Twins

Projekt okładki: Stephen Raw

Skład, adaptacja okładki, przygotowanie do druku: Wydawnictwo Astra s.c.

Wydanie I Kraków 2023

ISBN 978-83-67276-52-8

Wydawnictwo Astra 31-010 Krakówul. Rynek Główny 34/15 tel. 12 292 07 30

[email protected]

Zezwalamy na udostępnienie okładki w Internecie

Rankinowi, mojemu wspaniałemu mężowi, i Julianowi, mojemu genialnemu agentowi literackiemu, bez których nie mogłaby powstać żadna z moich książek

Chce kto ją łowić – niech łowi, lecz szczerej

Zazna udręki: to jedno mu powiem.

Na smukłej szyi obróżkę albowiem

Ujrzy, a na niej z diamentów litery:

„Noli me tangere”, niech nikt nie stoi

O mnie, gdyż Cezar jeno mię oswoi.

Sir Tomasz Wyatt,

przekł. Stanisław Barańczak

Przysięgam, lepiej pod strzechą się rodzić,

Wesołe życie w niedostatku pędzić,

Niż się jaskrawym smutku pysznić blaskiem,

Złotą tęsknotę w sercu swojem nosić.

William Szekspir,Król Henryk VIII,

Akt 2, Scena 3, przekł. Leon Ulrich

I NIE ZE ZWYKŁEJ GLINY

Rozdział I

1512

Przeglądająca się w srebrnym zwierciadle Anna stwierdziła, że ma ziemistą cerę i zbyt wiele pieprzyków, ale przynajmniej twarz zachowuje modny owalny kształt. Jej jedenastoletnie ciało wciąż jeszcze nie zdradzało zarysów kobiecej figury, żywiła jednak nadzieję, że w ciągu najbliższego roku się to zmieni. Maria bowiem w wieku trzynastu lat miała już biust. 

Cofnęła się, spoglądając na siebie. Ludzie często powtarzali, że Maria jest piękniejszą z dwóch sióstr Boleyn. Obie były brunetkami, miały długie, lśniące włosy, wysoko osadzone kości policzkowe i spiczaste podbródki. Obie były smukłe, zgrabne i pełne gracji, ponieważ wychowano je w zgodzie z zasadami obowiązującymi na królewskich dworach. Co więc czyniło siostrę piękniejszą? Dlaczego układ rysów Marii był ładniejszy? Niepokoiło to dojrzewającą Annę, która nieustannie słyszała, że musi gotować się na wspaniałą przyszłość, w której niezwykle ważne mają być królewskie względy i majętny małżonek. 

Może to przez te pieprzyki i smagłą cerę. Tę drugą można było skorygować, wybielając za pomocą pasty ze sproszkowanych białek jaj i ałunu. Na szczęście miała ładne usta i ciemne oczy, które babka Butler zawsze nazywała jej największym atutem. 

– I wiesz już, dziecko, jak ich używać, by uzyskać pożądany efekt – mawiała. Anna nie do końca rozumiała, co to znaczy, ale babcia była Irlandką, nieco osobliwą, i często mówiła zaskakujące rzeczy. Wszyscy to akceptowali, bo dziedziczyła wielki majątek, będący jednym z głównych źródeł rodzinnej fortuny.

Anna ustawiła lustro na skrzyni i obróciła się przed nim. Wyglądała bardzo korzystnie w zielonej sukni, która mocno wysmuklała jej talię. W ciemnym kolorze także było jej do twarzy. Jedyne, co by zmieniła, to krój rękawów, ponieważ przylegały do nadgarstków i nie zakrywały mankamentu, którego zawsze boleśnie była świadoma. Zwykle skrywała we wnętrzu dłoni mały palec prawej ręki, aby nikt nie mógł zobaczyć niewielkiego dodatkowego paznokcia. Gdyby tylko miała suknię z szerokimi rękawami, które by go zakryły! Matka mówiła, że przejmowanie się taką drobnostką jest niedorzeczne. Dla Anny jednak nie była to drobnostka, a w dniu, w którym Maria przegrała jedną z ich niezliczonych kłótni i nazwała tę skazę piętnem czarownicy, problem stał się jeszcze poważniejszy. 

Anna odegnała to znienawidzone wspomnienie. Nie chciała go roztrząsać tego pięknego dnia późnego lata. Miała przed sobą godzinę wolnego czasu przed lekcją z kapelanem i nie zamierzała marnować ani minuty. Szybko wezwała swoją służącą, zmieniła ubranie na codzienne, zeszła po schodach, przeszła przez kamienny most zwodzony nad zamkową fosą, po czym uniosła fałdy sukni i pobiegła przez ogród na łąki nad rzeką Eden, po których tak lubiła się przechadzać. 

Miała stąd wspaniały widok na zamek Hever, siedzibę jej rodu, i na otaczające go bujne, zalesione okolice Kentu. Teraz jednak bardziej zainteresował ją widok ukochanego brata, Jerzego, który wylegiwał się w trawie, grając na lutni, w pogniecionym ubraniu, ze zmierzwioną grzywą ciemnobrązowych włosów.

– Szukają cię w domu – powiedziała i uklękła obok. – Powinieneś właśnie siedzieć z nosem w książkach. Jeśli nie wrócisz, złoją ci skórę. 

Jerzy uśmiechnął się do niej.

– Mam pomysł na piosenkę. Posłuchaj! 

Grał dobrze jak na dziewięcioletniego chłopca, a jego kompozycja zdawała się na tyle wyrafinowana, że można ją było przypisać komuś o wiele starszemu. Chłopak miał talent. Mógłby się wybić jako muzyk, gdyby – zgodnie z oczekiwaniami ojca – nie musiał robić kariery na dworze. 

Anna i Jerzy zawsze byli sobie bliscy. Wyglądali podobnie i myśleli podobnie. 

– Wiem, wiem. Nie mogę spędzać czasu na muzykowaniu i pisaniu wierszy – westchnął, naśladując ton ojca. 

– Nic dobrego ci to nie przyniesie! I ostatecznie nie czułbyś ukontentowania. Nigdy nie miałbyś dość. Przestań się więc lenić. Ojciec Davy jest wściekły. 

Mimo tej kąśliwej nagany, współczuła Jerzemu. Wiedziała, jak bardzo dręczy go świadomość, że jest najmłodszym z trzech synów. To szesnastoletni Tomasz miał odziedziczyć Hever oraz wszystkie ziemie i majątek ojca. I to właśnie Tomasz, ku zazdrości Jerzego, został wysłany na dwór potężnego księcia Buckingham w pobliskim Penshurst, aby nauczyć się dworskich manier i sztuki walki, które miały mu posłużyć w jego świetlanej przyszłości. Był jeszcze Henryk, bystry dwunastolatek, którego przeznaczeniem stały się studia na uniwersytecie w Oksfordzie, gdyż ojciec zdecydował o powierzeniu go Kościołowi, oszczędzając sobie tym samym ciężaru jego utrzymywania. Byli też inni chłopcy – ku wielkiej rozpaczy matki – spoczywający w kościele Świętego Piotra. Anna nigdy nie oswoiła się z przerażającym widokiem swoich maleńkich, zmarłych braci, leżących w kołyskach w żałobnych strojach, by rodzina mogła odmówić ostatnie modlitwy i pożegnać się z nimi. Lady Boleyn była bardziej przywiązana do najmłodszego Jerzego niż do Tomasza i Henryka. W sercu Jerzego płonęła jednak zaciekła złość względem starszych braci. W przeciwieństwie do nich sam będzie musiał wywalczyć sobie miejsce w świecie. Ojciec często mu o tym przypominał.

Rywalizacja Anny z Marią i zazdrość Jerzego o starszych braci była czymś, co ich łączyło. Anna często czuła, że razem z Jerzym, jako dwoje najmłodszych Boleynów, są sami przeciwko całemu światu. Ona nie była piękna, a on nie był dziedzicem, dlatego od małego trzymali się razem. Niektórzy brali ich za bliźnięta.

– Chodź! – nakazała, pociągnęła go w górę za rękę i razem wrócili do zamku. Gdy przebiegli przez dziedziniec i wpadli do nowego holu wejściowego ojca, duchowny już na nich czekał. Ich nauczyciel był małym, przygarbionym człowiekiem o wesołej twarzy i policzkach rumianych jak jabłka.

– Ach, zechciałeś zaszczycić nas swoją obecnością – powiedział do Jerzego. – I to w samą porę, bo właśnie dostaliśmy wiadomość, że twój ojciec wraca wieczorem do domu, a nie chcielibyśmy go powitać nowiną, że popadłeś w kłopoty, prawda? 

– Nie, ojcze Davy… – Jerzy starał się wyglądać na skruszonego.

– Panienka Anna może do nas dołączyć – rzekł ojciec Davy. – Może da przykład temu młodemu niecnocie.

– A gdzie jest Maria? – zapytał Jerzy, przewracając oczami. 

– Czyta – odpowiedział ojciec Davy. – Dałem jej do lektury książkę o królach i królowych. To dobre ćwiczenie dla jej umysłu. – Nie było tajemnicą, że praktycznie poddał się w kwestii nauczania Marii. 

Anna poszła za nimi do prywatnego pokoju przyjęć, z którego rodzina korzystała wieczorami, i usiadła przy dębowym stole. Wiedziała, że ma szczęście, skoro jako dziewczyna jest dobrze kształcona. Ojciec miał bardzo postępowe poglądy i zależało mu, by jego potomstwo poradziło sobie w życiu – co oczywiście świadczyłoby dobrze również o nim. Sam znakomicie znał języki obce, dzięki czemu w ostatnich tygodniach przebywał na dworze namiestniczki Niderlandów w Mechelen, w księstwie Burgundii, i dlatego kładł szczególny nacisk na to, by jego dzieci także biegle nimi władały.

Anna miała problemy z francuskim, mimo że w pozostałych sferach świetnie sobie radziła. Marii dobrze szło z francuskim, ale fatalnie w każdej innej dziedzinie. Dzięki temu, że ojciec Davy był znanym twórcą muzyki kościelnej i utalentowanym nauczycielem, Anna potrafiła tworzyć przyzwoite wiersze i pieśni. Maria zaś męczyła się, torturując swoją lutnię, a fakt, że nie miała słuchu muzycznego, wcale nie pomagał. Anna tańczyła z gracją, podczas gdy Maria niezdarnie człapała po parkiecie. Śpiew Anny przypominał słowicze trele, a głos Marii był bez wyrazu. Marię jednak, co wszyscy powtarzali, wyróżniała uroda i nie miało znaczenia, że jest głupiutka. Większość mężczyzn nie dostrzegała niczego poza jej pięknem i posagiem, jaki mógł dać ojciec. Nieważne więc, że kiedy nadchodził czas lekcji, rzadko na nich bywała.

Kreśląc na papierze zgrabne litery italiką, Anna rozmyślała, że dziewczęta ze szlacheckich rodów z kręgu Boleynów w większości ledwie potrafiły trzymać pióro. Tego dnia w ramach ćwiczeń miała napisać list w języku francuskim, co stanowiło wyzwanie, jednak była zdeterminowana, by je dobrze wykonać. Lubiła się uczyć i zdobywać wiedzę, a do tego uwielbiała pochwały, jakich nie szczędził jej ojciec Davy. 

Z pobliskiej kuchni dobiegały tymczasem głośne stukanie i krzątanina. Domownicy szykowali się na powrót pana, a matka wydawała polecenia i zaglądała do garnków, ku wyraźnemu rozdrażnieniu kucharza. Anna pomyślała z radością o wieczornej uczcie.

Wystrojona w nową zieloną suknię, zajrzała do wielkiej sali. Stoły zostały nakryte przepięknym śnieżnobiałym płótnem. Na dużym stole przy wielkiej pozłacanej solnicy rozłożono najlepsze srebra, a na niższych ławach, ustawionych prostopadle do niego – zastawę z polerowanej cyny. Wzdłuż blatów, na środku, leżały pasy dekoracji roślinnych, przeplatanych świecami i dzbanami wina. Hever był małym zamkiem, a sala nie należała do dużych w porównaniu z innymi, które widziała Anna, lecz wystarczająco wystawna, jak na początkującego dyplomatę i ulubieńca króla przystało: miała wielki kamienny kominek i efektowną rzeźbioną ścianę. Promienie wczesnowieczornego słońca wpadały teraz przez strzeliste okna, osadzone wysoko w grubych murach, rzucając złocistą poświatę i kryształowe refleksy na imponującą wystawę zastawy rodowej na kredensie i kosztowne ścienne tkaniny. Ojciec lubił chwalić się przed sąsiadami swoim bogactwem. Dziś wieczorem przyszli wszyscy: Wyattowie z Allington, Sackville’owie z Buckhurst Park i Hautesowie z Ightham Mote. 

Zazwyczaj rodzina jadała w salonie, przy długim polerowanym stole. Był to przytulny pokój z dębową boazerią i malowanymi fryzami. Wisiał tam również jeden z kosztownych arrasów, którymi ojciec niebywale się szczycił. Wszystko to jednak było codziennością, niczym nowym. Uczta w wielkiej sali stanowiła zaś wydarzenie i Anna czekała z niecierpliwością na jej rozpoczęcie. 

Ojciec wrócił do domu. Wezwał Annę na spotkanie przed kolacją do swojego gabinetu. Siedział tam, na swym wysokim, rzeźbionym krześle, kiwając głową z aprobatą, kiedy się kłaniała. Odkąd pamiętała, był w jej życiu dominującym człowiekiem, którego najmniejsze słowo było równoznaczne z prawem dla rodziny i służby, i któremu razem z rodzeństwem musieli okazywać bezwarunkowe posłuszeństwo, bo tak zostali wychowani. Kiedy Anna i Maria wyjdą za mąż, rolę tę przejmą ich mężowie. Wpojono im bowiem, że kobiety są słabymi istotami i zawsze powinny podlegać mądremu przewodnictwu mężczyzn.

Kiedy sir Tomasz Boleyn był w domu, wszystko koncentrowało się wokół niego. Rzadko się to jednak zdarzało. Jeśli bowiem nie przebywał zagranicą, robiąc użytek ze swoich talentów dyplomatycznych, które zjednały mu przychylność króla Henryka, zazwyczaj bawił na królewskim dworze, gdzie pracował na swoją reputację uczestnika turniejowych pojedynków, dworzanina i ogólnie wszechstronnie uzdolnionego człowieka. W wieku trzydziestu czterech lat wciąż pozostawał przystojnym, sprawnym mężczyzną i znakomicie jeździł konno. Był też nadzwyczaj dobrze wykształcony – jego dzieciom wydawało się, że wie wszystko. Nawet sam wielki niderlandzki uczony, Erazm, poświęcił mu dwie książki. Dzięki tym zaletom szybko i wysoko awansował w szeregach królewskich dworzan, stając się jednym z najlepszych przyjaciół i partnerów króla Henryka w pojedynkach na kopie, o czym chętnie wszystkim przypominał. Przed trzema laty, podczas koronacji króla, został pasowany na rycerza, a następnie mianowany osobistym sługą Jego Wysokości. 

„To najbardziej pożądane stanowisko”, przechwalał się, „ponieważ dzięki niemu jestem w codziennym kontakcie z królem. Cieszę się wielkimi względami. Mam posłuch u Jego Królewskiej Mości”. Z dumą też opowiadał o protektoracie, z którego mógł korzystać. Anna wiedziała, że wielu ludzi chciało, by sir Tomasz Boleyn zwracał się w ich imieniu do króla i że gotowi byli zapłacić mu za to niemało. 

Ucieszyła się, widząc wilczy uśmiech na pucołowatej twarzy ojca, gdy wyprostowała się po złożeniu ukłonu.

– Mam dobre wieści – powiedział. – Namiestniczka Małgorzata była bardzo zainteresowana twoimi osiągnięciami i pragnie przyjąć cię do siebie jako jedną z osiemnastu dam dworu. To wielkie wyróżnienie, bardzo pożądane. 

– Chodzi o mnie, sir? – zapytała Anna. – Z pewnością o Marię…

– Wiem, że to dość niezwykłe, by młodsza siostra awansowała przed starszą, a Maria mówi dobrze po francusku – powiedział, taksując Annę wzrokiem. – Wierzę jednak, że posiadasz to, czego potrzeba, aby odnieść sukces na dworze i przynieść mi chlubę. Wobec Marii mam zaś inne plany. A namiestniczka prosiła właśnie o ciebie. 

Anna poczuła narastającą ekscytację. 

– Kiedy mam jechać, sir? – westchnęła, wyobrażając sobie wspaniałe pałace, piękne suknie, olśniewających lordów i damy, uśmiechającą się do niej namiestniczkę, podczas gdy składa pokłon, któremu wszyscy się przyglądają.

– Następnej wiosny – oznajmił ojciec. Na myśl o tylu miesiącach jej ekstaza nagle prysła. – Trzeba poczynić wiele przygotowań. Twoja matka wie, co należy zrobić. Dobrze, że będzie miała zajęcie.

Ojciec i matka prawie wcale nie rozmawiali ze sobą, chyba że musieli. 

– Musisz ciężko pracować nad swoim francuskim – kontynuował. – Dokończysz edukację na dworze w Burgundii. Nie ma lepszego miejsca. Oferuje ono wiele możliwości dla szlachetnie urodzonej młodej panny i jest powszechnie dobrze postrzegane. Będziesz miała szansę na małżeństwo, które przyniesie korzyść całej naszej rodzinie. Mam nadzieję, że doceniasz swoje szczęście. 

– Och, tak, sir! – wykrzyknęła Anna. To było niemal zbyt wiele do przyswojenia.

– Pragnę ci przypomnieć, że konkurencja o miejsca na dworze namiestniczki jest zacięta i istnieje wiele osób gotowych zaoferować znaczne korzyści materialne w zamian za zapewnienie zaszczytu nominacji swoim córkom. Każda z filles d’honneur musi umieć się modnie ubrać, tańczyć i śpiewać, potrafić zabawiać panią i ważnych gości błyskotliwą rozmową oraz wie, jak się zachowywać w towarzystwie namiestniczki w miejscach publicznych i podczas wydarzeń państwowych. – Ojciec pochylił się do przodu w swoim krześle, przybierając surowy wyraz twarzy. – To właśnie dla takiej okazji jak ta zapewniłem tobie i Marii dobre kształcenie, choć Maria niewiele z niego skorzystała. Ale ty, Anno… będziesz brylować. I nie mam wątpliwości, że znaczne wydatki, które poniosłem, by zapewnić ci odpowiedni strój dworski, okażą się dobrą inwestycją.

– Tak, ojcze. Dziękuję.

– Możesz odejść. Już prawie czas na obiad.

Podekscytowana Anna pobiegła na górę, do komnaty współdzielonej z Marią, która właśnie zapinała na szyi złoty wisiorek w kształcie byka: zawsze nosiła go na specjalne okazje. Dziewczęta dostały po jednym takim klejnocie od ojca, byk bowiem był herbem jego rodziny; co więcej, jego wyobrażenie zostało wplecione w ich nazwisko. 

Maria nachyliła się w stronę lustra. Spoglądała czarnymi, uwodzicielsko kocimi oczami na odbicie Anny. 

Anna rozkoszowała się nowiną, zastanawiając się, jak przekazać ją Marii z możliwie największym impetem. Nie potrafiła już dłużej się powstrzymywać.

– Wyjeżdżam na dwór! – oznajmiła. 

Maria odwróciła się z wyrazem zdumienia i wściekłości na twarzy.

– Ty? – krzyknęła. – Ale to ja jestem starsza.

– Ojciec ma tego świadomość, ale namiestniczka poprosiła o mnie.

– Namiestniczka? 

– Zostałam wezwana na dwór niderlandzki, żeby jej służyć. To wielki zaszczyt otrzymać taką posadę. Ojciec tak powiedział. 

– A co ze mną? – Piękna twarz Marii zaczerwieniła się z oburzenia. – Czy nie mam jechać także i ja? 

– Nie. Ojciec powiedział, że ma wobec ciebie inne plany. 

– Jakie plany? – syknęła Maria. 

– Nie wiem, nie powiedział. Sama go zapytaj. 

– Zapytam! Nie może mnie tak pominąć. 

A jednak to uczynił. Anna delektowała się tą rozkoszną świadomością. Po raz pierwszy w życiu dobrze się czuła jako ta mniej piękna i młodsza siostra. 

Elżbieta Howard, lady Boleyn, rozwinęła kłębek płowego aksamitu i przyłożyła go do Anny. 

– Pasuje ci – oznajmiła. Kupiec, stojący uniżenie u jej boku, rozpromienił się. – Weźmiemy ten, a także ten porządny czarny, żółty adamaszek i karmazynowe frędzle. Proszę przesłać rachunek, mistrzu Johnson.

– Oczywiście, moja pani, oczywiście – odpowiedział kupiec, zbierając odrzucone tkaniny i wycofując się z salonu. 

– Cieszę się, że namiestniczka powiadomiła nas z dużym wyprzedzeniem – oświadczyła matka. – Daje nam to czas na uszycie potrzebnych sukni. Powinnaś być wdzięczna, że ojciec tak hojnie cię wyposaża. – Uniosła podbródek córki do góry i uśmiechnęła się do niej. – Masz piękne oczy i wrodzony wdzięk – stwierdziła. – Dobrze sobie poradzisz i sprawisz, że będę z ciebie dumna.

Serce Anny przepełniało poczucie szczęścia. Kochała matkę bardziej niż kogokolwiek innego na świecie. 

Elżbieta Howard również miała smagłą cerę, ale jej podłużna twarz, typowa dla Howardów, była zaokrąglona. Miała też wydatne usta i piękne oczy. W młodości zachwycano się jej urodą, a mistrz Skelton, poeta, przyrównywał w wierszach jej wdzięki do uroków cudownej Trojanki Kresydy. To było źródłem drobnej matczynej próżności. Źródłem wielkiej próżności było zaś jej arystokratyczne pochodzenie. Nie pozwalała nikomu zapomnieć, że wywodzi się ze szlachetnego rodu Howardów, i nie było tajemnicą, że gdyby jej rodzina nie popadła w królewską niełaskę, przeciętny wówczas Tomasz Boleyn, mimo że jego dziadek był hrabią Ormonde, nie mógłby nawet aspirować do jej poślubienia. Kiedy jednak jej pozbawiony tytułów ojciec dopiero co opuścił Tower, gdzie odbywał karę za opowiedzenie się po niewłaściwej stronie w walce o tron, którą wygrał nieżyjący już król Henryk, szanse na zawarcie przez nią godnego małżeństwa zdawały się nikłe. Zgodziła się więc związać z młodym i ambitnym mężczyzną, którego niedalecy przodkowie parali się handlem. 

Dzięki temu jednak Boleynowie byli bogaci. Za sprawą swojej smykałki do interesów i do małżeństw z zamożnymi dziedziczkami, stale powiększali majątek i ziemie. Pradziadek Anny, sir Geoffrey, był kupcem, zupełnie jak ów człowiek, który dopiero odszedł ze swoimi tkaninami, ale otrzymał tytuł lorda majora Londynu1 i został pasowany na rycerza. W ten właśnie sposób można było zaistnieć w świecie i to właśnie nowi i zdolni ludzie, tacy jak Boleynowie, a nie stara szlachta, cieszyli się względami młodego króla Henryka. 

Niemniej, bez względu na wszystko, co ojciec zrobił (i nadal czynił), by stać się wystarczająco dobrym mężem w oczach swoich wysoko postawionych i potężnych teściów, nikt nie miał wątpliwości, nawet dzieci, że matka poślubiła kogoś niższej rangi. 

– Będziesz równa każdej innej damie dworu – powiedziała teraz do Anny. – Masz wszelkie prawo być dumną ze swojego pochodzenia z rodu Howardów. Pamiętaj, że my, Howardowie, wywodzimy się od króla Edwarda Długonogiego i od wszystkich angielskich monarchów, poczynając aż od Wilhelma Zdobywcy, więc w twoich żyłach płynie królewska krew i musisz być jej godna. 

– Tak, matko – odrzekła Anna z ukłonem.

Wracała powoli do swojej komnaty, rozmyślając o tym, co powiedziała lady Boleyn. Była dogłębnie dumna ze swojego dziedzictwa, zwłaszcza teraz, gdy Howardowie zostali zrehabilitowani i powrócili do łask na dworze. W galerii zatrzymała się przed portretem dziadka Howarda, hrabiego Surrey. Była pełna podziwu dla tego sprawiedliwego i uczciwego arystokraty, głowy rodziny, i dla jego syna, którego portret wisiał dalej – wuja Tomasza ze strony matki, żołnierza i dworzanina o surowej twarzy i mocnym charakterze. Miała tylko kilka wspomnień związanych z jego żoną – ciotką, po której nosiła imię – ale w jej pamięci nigdy nie zatarł się fakt, że nieżyjąca już księżniczka Anna York była córką króla Edwarda IV i siostrą matki obecnego króla. To w pewnym sensie czyniło króla Henryka jej kuzynem. 

Anna od dawna wiedziała, że wszelka miłość, jaką jej rodzice być może z początku  do siebie czuli, dawno już wygasła, bo unikali się nawzajem, kiedy tylko mogli. Łatwo było zrozumieć, dlaczego matka patrzyła na ojca z góry. Trudniej jednak przychodziło pojąć, dlaczego ojciec traktował matkę, tę niezwykle dobrą partię, z nieskrywaną pogardą. 

Annę niepokoiło, że matka była kiedyś porównywana do trojańskiej piękności Kresydy. Kresyda bowiem przyrzekła dozgonną miłość księciu Troilusowi, jednak gdy została brutalnie pojmana przez Greków, zdradziła go z bohaterskim Diomedesem. Ojciec Davy przeczytał im tę historię, gdy uczyli się o greckich mitach. 

– Jej imię stało się synonimem kobiety niewiernej – wyjaśnił poczciwy zakonnik. Anna stłumiła gniew. Najwyraźniej nie wiedział, co Skelton napisał o jej matce. Cała piątka (Tomasz i Henryk byli wtedy w domu) spojrzała po sobie z oburzeniem. 

Anna jednak nigdy nie słyszała o jakiejkolwiek skazie na honorze matki. Lady Boleyn zarządzała swoim domostwem z należytym znawstwem i wolała wieś od tętniącego życiem dworu, chociaż czasami, gdy zachodziła potrzeba, udawała się tam jako dama dworu królowej Katarzyny. 

W domu Anna i Maria pomagały matce w destylarni, gdzie przygotowywały kompoty i dżemy, podczas gdy matka destylowała słodkie wody lub sporządzała lekarstwa i okłady z ziół zebranych w ogrodzie.

– Bardzo ważne jest, abyście obie nabyły umiejętności, które pozwolą wam prowadzić wspaniały dom – przypominała im nieustannie. – Dama powinna dbać o to, aby jej służba była zajęta, nie tylko wydając rozkazy, ale i dobrym przykładem.

Niekiedy jednak, gdy Anna podnosiła wzrok znad swojego zajęcia, ze zdziwieniem zauważała, że matka stoi w bezruchu, patrząc w dal i nucąc melodię z uśmiechem, jak gdyby przebywała w swoim tajemnym świecie. I wtedy znów zastanawiała się, czy matka ma kochanka. 

Czas, który miał się dłużyć, nagle przyspieszył. Zatrudniono drogich korepetytorów, którzy udzielali jej i Marii zaawansowanych lekcji śpiewu i tańca, umiejętności, które Anna łatwo nabyła i z których czerpała przyjemność. 

– Brawo! – wołał nauczyciel, gdy obracała się, podskakiwała i podrygiwała przy dworskich tańcach: branlach, farandoli i basse. Przychodziło jej to z taką łatwością, jakby była do tego stworzona. Maria, z rękami i nogami powyginanymi pod dziwnym kątem, spoglądała na nią z wyrzutem. Ojciec nie wyjawił, jakie ma plany wobec starszej córki, a Anna teraz wątpiła, czy miał w ogóle takowe. Tymczasem w Marii gotowała się gniewna zazdrość, która często wręcz kipiała. Siostry, jak to często bywa, żyły w swoim towarzystwie, co nie sprzyjało spokojnej egzystencji. 

Sir Tomasz był jednak nieugięty. Anna miała iść w świat jako jego ambasadorka, chodzące świadectwo jego wielkości. Jeśli istniał jakikolwiek talent, który mógłby się przydać na dworze, miała go rozwinąć. Ojciec Davy, który miał za zadanie podnieść umiejętności muzyczne Anny, stwierdził, że ma naprawdę dobry głos, co ją ucieszyło, gdyż o jego pochwały nie było łatwo. 

Starał się także wzbudzić w Annie i Jerzym miłość do poezji. Siedzieli razem godzinami, układając i spisując wiersze, a potem składając je w książki. Ojciec Davy powiedział Annie, że ma do tego wyjątkowy talent, zwłaszcza jak na kobietę. Powstrzymał się od uwagi o tym, że zdaniem Marii sad rymuje się z sądem. 

W ciągu tych miesięcy, kiedy czekała na przygotowanie garderoby, stała się wytrawną hafciarką. Robiła bordiury do obramowania dekoltów i czepków, pikowane rękawy i sakiewki, a swoje batystowe koszule nocne ozdabiała jaskrawym szkarłatem i zielenią. Odnalazła przyjemność w upiększaniu swoich ubrań nowymi detalami: tu obwódka, tam kontrastowy kolor i – obowiązkowo – długie, wiszące rękawy, by ukryć dodatkowy paznokieć. Jej opiekunka, pani Orchard, pulchna dama o matczynym usposobieniu, która była z nią od urodzenia i miała jej towarzyszyć jako opiekunka w czasie podróży, zajmowała się zwykłym szyciem, wyszywaniem i obrabianiem pończoch i halek. W miarę upływu tygodni stos gotowej garderoby, gromadzony w nowym podróżnym kufrze Anny, rósł i rósł. Jesienią ojciec powrócił na dwór niderlandzki, pozostawiwszy matkę na czele przygotowań do wyjazdu córki. 

– Pamiętaj – rzekł do Anny przed odjazdem – twoim zadaniem jest doskonalenie cech, które zapewnią ci dobre małżeństwo. W tym celu kazałem cię kształcić i wpajać cnoty.

Ojciec był wielce gorliwy w kwestii cnoty. Zawsze ostrzegał swoje córki przed fatalnymi konsekwencjami – głównie dla niego – jeśli ją stracą. Były jego majątkiem, jego klejnotami, jak lubił to ujmować, a ich sukces stanowił dla niego sprawę pierwszorzędną. 

W tych ostatnich miesiącach w Hever Anna nie mogła znieść nużącej rutyny. Z utęsknieniem czekała na ucieczkę do pełnego przepychu świata dworskiego. Źródłem największej ekscytacji dla niej i Marii zawsze była podróż w towarzystwie lokaja i pokojówki do oddalonego o pięć kilometrów Edenbridge na targ, który odbywał się tam w każdy czwartek, tylko po to, by zaprezentować swoje stroje. Była to bowiem okazja do założenia najlepszych sukni. Jeśli nie były na lekcjach albo nie szyły, grały w karty albo odwiedzały z matką domostwa sąsiadów – i nieustannie kłóciły się o drobnostki, aż lady Boleyn traciła cierpliwość i wysyłała je do pokoju, żeby ochłonęły. 

Ich codzienność była podporządkowana niezmiennemu cyklowi pór roku. Ową jesień 1512 roku zwiastował jak zwykle dzień Świętego Michała, po którym wkrótce następował dzień żniw, kiedy to kościół Świętego Piotra przy zamku wypełniał się kłosami pszenicy i brzmieniem dziękczynnych hymnów. Był to okres dobrobytu, kiedy cała okoliczna szlachta udawała się na polowania. Ojciec zadbał o to, by Anna i Maria sprawnie jeździły konno, więc pozwalano im brać udział w nagonce lub udawać się na łowy z jastrzębiami w towarzystwie sąsiadów. Wieczorami zaś delektowali się upolowaną przez nie pożywną dziczyzną, podawaną na grubych chlebowych pajdach nasączonych sosem pieczeniowym. 

W deszczowe dni ćwiczyły w długiej galerii nad jadalnią, co było świeżo wprowadzonym udoskonaleniem zamku, które ojciec uznał za niezbędne. Jego córki chodziły w tę i z powrotem, mijając obrazy i tkaniny ścienne, przy czym zwykle sprzeczały się i plotkowały, nieraz urozmaicając to szczypaniem i kuksańcami. 

Gdy nadeszła jesień, rozpalono w kominkach i piecykach, a zamek wypełnił się słodkim aromatem świec z wosku pszczelego. W ich migoczącym blasku trójka najmłodszych Boleynów grała w karty, kości i szachy albo się droczyła, zadając sobie nawzajem zagadki, póki nie padła na swoje puchowe pościele. 

Przez wiele nocy Anna nie mogła zasnąć. Zasłony w adamaszkowym łożu były odsunięte, a światło księżyca pobłyskiwało w szybkach w kształcie rombu. Wyobrażała sobie, że czeka ją świetlana przyszłość we wspaniałym dworze, który znajdował się daleko za morzem, na innej ziemi. 

Po Zaduszkach, kiedy noce były ciemne, a duchy podobno przechadzały się po lesie naprzeciwko zamku, nadszedł okres adwentu, a następnie święta Bożego Narodzenia i Dwunastu Dni. Zanim Anna zdążyła się zorientować, nadszedł dzień Ofiarowania Pańskiego, potem święto Zwiastowania – a wkrótce miała nadejść majówka, kiedy to razem z Marią zawsze przestrzegały dawnego zwyczaju wczesnego wstawania, by powitać majowy rozkwit. 

Wraz z majem w domu pojawił się ojciec, który powrócił z Niderlandów. W końcu nadszedł też czas wyjazdu Anny.

1 Czyli burmistrza. Lord major Londynu był wybierany przez mieszczan, a nie wyznaczany przez króla (przyp. red.).

Rozdział II

1513–1514

Annie podobała się morska przeprawa. Stała na pokładzie, opierając się rześkiej wiosennej bryzie i wzburzonym falom, i patrzyła na znikające w oddali wapienne klify Dover. Myślała o ostatnim, pełnym dumy uścisku ojca, o łzawym pocałunku matki, o tym, że Maria nie starała się nawet ukryć zazdrości, i o tym, że Jerzy, kochany chłopiec, powstrzymywał płacz. Sama nieomal się rozpłakała na myśl o tym, że będzie tęsknić za nimi wszystkimi, a zwłaszcza za matką i Jerzym. Pozwoliła sobie na krótką chwilę smutku, po czym zdecydowanym krokiem skierowała się ku sir Johnowi Broughtonowi, rycerzowi z Westmorlandu, z którym jej ojciec zapoznał się na dworze. Sir John podróżował do Brugii w interesach i zaproponował, że przedłuży swoją podróż, aby eskortować Annę do Mechelen. Miał około trzydziestu lat, młodzieńczą twarz, kręcone rude włosy i wyraźny północny akcent. 

– Jestem zaszczycony, że mogę zaopiekować się tak uroczą młodą damą – powiedział, ukłoniwszy się, po czym pomógł Annie i pani Orchard dosiąść koni, dał instrukcje stajennym odpowiedzialnym za wóz z bagażami, przeprowadził je przez most zwodzony i dalej, ku południu. Przez całą podróż na wybrzeże był uosobieniem galanterii i dobrego towarzysza, wybierał najlepsze gospody na nocleg, żądał najsmaczniejszych potraw i zabawiał obie damy dowcipnymi opowieściami. Pogoda była dobra i posuwali się naprzód w szybkim tempie. W Dover sir John załatwił dla Anny i pani Orchard wygodne kabiny na statku, który miał je przeprawić przez Kanał Angielski1, i asystował im za każdym razem, gdy wychodziły na pokład. 

Anna dowiedziała się od ojca i sir Johna wiele o damie, której miała wkrótce służyć. Małgorzata Austriaczka była jedyną córką wybranego cesarzem rzymskim Maksymiliana – starego, szczwanego lisa, jak mawiał jej ojciec – i jego zmarłej żony Marii, księżnej Burgundii. To dzięki ich małżeństwu Niderlandy Burgundzkie trafiły w posiadanie rodu Habsburgów. Małgorzata miała kiedyś brata, arcyksięcia Filipa, młodego mężczyznę o urodzie tak wielkiej, że nazywano go Filipem Pięknym. 

– Ożenił się z królową Kastylii, ale zmarł młodo, a królowa Joanna, która żarliwie go kochała, oszalała z rozpaczy i uznano ją za niezdolną do sprawowania władzy – wyjaśnił sir John, gdy zasiedli do wieczerzy przy kapitańskim stole w wyłożonej dębową boazerią jadalni w jego kasztelu rufowym. – Ojciec, król Ferdynand Aragoński, przejął władzę w Kastylii w jej imieniu, a cesarz mianował arcyksiężniczkę Małgorzatę, księżną sabaudzką, swoją namiestniczką w Burgundii i Niderlandach, w miejsce Filipa, i powierzył jej wychowanie dzieci Joanny, w tym jej dziedzica, Karola, infanta Hiszpanii, choć w Burgundii nazywają go arcyksięciem. Z całą pewnością poznasz ich niebawem. 

– Co się stało z królową Joanną? – zapytała Anna, zaciekawiona tą smutną historią. 

Sir John zmarszczył brwi.

– Jest wiele legend na jej temat. Mówi się, że nie chciała oddać ciała męża do pochówku, miesiącami wożąc je ze sobą po Hiszpanii i każąc swoim sługom otwierać trumnę, aby mogła wpatrywać się w zwłoki, całować je i tulić. Ostatecznie została zmuszona do wydania ciała w celu pochówku i wysłano ją do klasztoru pod opiekę zakonnic. 

Anna wzdrygnęła się. Tylko szaleńcy robią tak okropne rzeczy. Istny koszmar. 

– Współczuję jej dzieciom – powiedziała, upijając łyk wina. – Czy sądzisz, panie, że ona kiedyś wydobrzeje? 

Sir John ponownie zmarszczył brwi.

– Istnieją doniesienia, że wcale nie jest chora, ale że została odsunięta od władzy, aby jej ojciec mógł przejąć rządy w Kastylii. Joanna została zamknięta, a jej syn ma zaledwie trzynaście lat, więc nie ma nikogo innego, kto mógłby władać tym królestwem. 

– To straszne! – wykrzyknęła. – Jeśli nie oszalała, to powinna zostać przywrócona na tron. To niemożliwe, żeby rodzony ojciec potraktował ją tak okrutnie. 

– Kiedy stawką jest królestwo, panienko Anno, ludzkie uczucia się nie liczą – stwierdził sir John. – Ale królowa Joanna równie dobrze może być obłąkana, jak sądzi większość ludzi. 

– Daj Boże, żeby tak było – orzekła. – Lepiej dla niej, żeby nie była świadoma utraty męża, dzieci i korony. 

– Ona nadal jest królową. Kiedy jej syn osiągnie pełnoletność, zostanie współwładcą razem z nią. 

– Jakże mi jej szkoda. – Anna odłożyła nóż i wstała. Nie chciała więcej słuchać o nieszczęsnej królowej Joannie ani o bezlitosnych królach. 

Dzięki silnym wiatrom rejs szybko minął i wkrótce płynęli wzdłuż kanału Zwin do Brugii. Anna była zachwycona widokiem tętniącego życiem miasta z jego olśniewającymi kościołami, strzelistą dzwonnicą stojącą na ogromnym rynku, pięknymi kanałami i wysokimi domami z czerwonej cegły, tak niepodobnymi do drewnianych, krytych strzechą domków w Anglii. Na ruchliwych ulicach dobrze ubrani kupcy mieszali się z cudzoziemcami wszystkich narodowości i dominowało ogólne wrażenie dobrobytu. Była zaskoczona, gdy sir John Broughton powiedział, że Brugia jest umierającym portem.

– Kanał Zwin zamula się. Wkrótce ten dostatek się skurczy.

– Co stanie się z tymi ludźmi? – Spojrzała na niego.

– Są gospodarni. Znajdą sposób na utrzymanie korzystnych kontaktów handlowych, zwłaszcza z Anglią. A Brugia słynie ze sztuki; pracuje tu wielu wspaniałych malarzy. Czy wiesz, że William Caxton wydał w tym mieście pierwszą drukowaną książkę? 

– Doprawdy?

W Hever było kilka książek z londyńskiej drukarni Caxtona i przeczytała je wszystkie. Nie tak dawno temu, jak wyjaśnił jej ojciec Davy, wszystkie książki były pisane ręcznie. Pomyślała, że przyszło jej żyć w cudownym wieku. 

Anna chciałaby pozostać w Brugii, ale sir John szybko zakończył swoje sprawy i powiedział, że muszą jechać do Gandawy. Podróżowali konno przez równinną krainę, która wydawała się niezwykła w porównaniu z rozległymi pagórkami kentyjskiego Weald. Kraj był poprzecinany kanałami, groblami i alejami, obsadzonymi wzdłuż wysokimi drzewami. Za Gandawą skręcili na wschód i już po chwili mogli zobaczyć majaczącą w oddali wysoką wieżę. 

– Oto i Mechelen – powiedział sir John. Stolica Burgundii. A ta wieża należy do katedry Świętego Rumbolda. Widać ją z daleka.

Anna poczuła dreszcz ekscytacji. Gdy znaleźli się bliżej miasta, ujrzeli mnóstwo wież wokół wielkiego kościoła oraz skupiska czerwonych dachów. Byli już niemal na miejscu. W ciągu kilku godzin, daj Boże, miała zadebiutować na dworze Burgundii i zostać przedstawiona namiestniczce. 

– Cieszę się na odpoczynek – westchnęła pani Orchard. – Jesteśmy w siodle od wielu dni, zdaje się, a na dodatek zaraz musimy jeszcze wrócić, sir Johnie. Mam nadzieję, że znajdziemy dziś wieczorem przyzwoitą gospodę, a Anna dostanie dobre zakwaterowanie.

Anna spojrzała na nią zniecierpliwiona. Kto by chciał odpoczywać, gdy można było zanurzyć się w przyjemnościach dworskiego życia? Jednak pani Orchard była stara – musiała mieć co najmniej trzydzieści lat – a na jej brązowych włosach pojawiła się już siwizna. 

– Namiestniczka słynie z prowadzenia przykładnego domu – powiedział im sir John. – Panienka Anna będzie miała dobre warunki. I szybko opanuje francuski. Tym językiem posługują się na tutejszym dworze. 

Kiedy minęli mury i przejechali przez masywną bramę Winketpoort, Anna zobaczyła, że Mechelen jest podobne do innych niderlandzkich miast, przez które przejeżdżała, znajdowały się tu bowiem rozległy rynek, wysokie domy i okazałe kościoły. W tej chwili zaś jechali wzdłuż Korte Maagdenstraat i zatrzymali się przed imponującym łukiem. 

– To jest Hof van Savoye, pałac namiestniczki – powiedział sir John, gdy strażnicy przepuszczali ich przez bramę. Anna wciągnęła haust powietrza. Znajdowali się na rozległym, prostokątnym dziedzińcu, otoczonym ze wszystkich stron wspaniałymi fasadami, w większości zbudowanymi ze wszechobecnej niderlandzkiej czerwonej cegły. Na poziomie gruntu znajdowały się urocze krużganki, nad nimi wysokie biforia i wysoki dwuspadowy dach z lukarnami. 

– Namiestniczka jest mistrzynią budownictwa. – Sir John wskazał na skrzydło obstawione rusztowaniami i robotnikami. – Miną lata, zanim te prace zostaną ukończone. 

– Cudowne! – westchnęła Anna. – Nigdy nie widziałam czegoś podobnego.

– Na pewno nie w Anglii – zgodził się sir John, gdy zsiadali z koni.

Zjawił się oficer w czarno-żółtej liberii. Sir John przedstawił wszystkich, a Annę poproszono, by podążyła za mężczyzną, który miał ją zaprowadzić do przeznaczonych dla niej pokoi. Nadszedł czas pożegnania z sir Johnem i panią Orchard. Anna ubolewała, że muszą się rozstawać, gdyż przywykła do  towarzystwa wesołego sir Johna, doceniała jego troskę i jego rozległą wiedzę o świecie. I choć drażniło ją marudzenie opiekunki, darzyła ją wielką sympatią. 

Sir John ukłonił się i ucałował jej dłoń.

– Niech Bóg cię ma w opiece, panienko Anno, i zsyła na panienkę radość. 

Pani Orchard uścisnęła ją ze łzami w oczach.

– Uważaj na siebie, moja mała panienko – poleciła. Po czym oboje wsiedli na swoje konie, sir John uchylił kapelusza i zniknęli za bramą. 

– Proszę za mną! – powiedział z silnym obcym akcentem człowiek w liberii. Pokierował Annę do pałacu, prowadząc ją przez komnaty o zapierającym dech w piersiach przepychu. Oniemiała. W porównaniu do takiego splendoru Hever zdawało się zwykłą stodołą. Teraz zrozumiała, dlaczego ojciec tak często wyjeżdżał na dwór. Nigdy nawet nie wyobrażała sobie równie wielkich schodów czy galerii wypełnionych tak realistycznymi i barwnymi obrazami. Utalentowani artyści ukazali Madonny, świętych i aniołów tak umiejętnie, że wydawało się, iż wyjdą z ram swoich obrazów i zaczną oddychać. 

Filles d’honneur mieszkały w fraucymerze na drugim piętrze, pod stromą lukarną. Kiedy Anna przybyła, w pomieszczeniu nie było nikogo oprócz Gerdy, małej holenderskiej służącej, która została przydzielona jej do pomocy. Anna z ulgą zrzuciła z siebie podróżny płaszcz i położyła się na przydzielonym jej łóżku z baldachimem i czerwonymi, wełnianymi kotarami. Było to jedno z osiemnastu jednakowych łóżek, ustawionych w długim rzędzie przez cały pokój, podobnie jak szereg drewnianych skrzyń. 

Poinformowano ją, że może chwilę odpocząć i rozpakować swoje stroje, zanim ktoś po nią przyjdzie, aby przedstawić ją namiestniczce. Była jednak zbyt podekscytowana, by odpoczywać. Gdy tylko przyniesiono jej bagaż, otworzyła kufer i wyciągnęła żółtą suknię obszytą czarnym jedwabiem, uszytą w barwach namiestniczki jako wyraz uszanowania. Z utęsknieniem czekała na chwilę powitania.  

Poleciła Gerdzie rozpiąć swą podróżną suknię i pomóc rozebrać się do koszuli. Następnie podniosła ramiona, aby ułatwić nałożenie sukni z kwadratowym dekoltem przez głowę i zasznurowanie jej na plecach. Jedwab był delikatny w dotyku, a do tego zachwycały ją zwiewne rękawy i długi tren, który od tej pory miał być obowiązkowym elementem garderoby. Rozpuściła włosy, które spływały jej aż do bioder. Teraz była gotowa! Siedziała niespokojnie, czekając na wezwanie do swojej nowej pani.

Arcyksiężna Małgorzata Austriaczka, księżna Sabaudii i namiestniczka Niderlandów, zupełnie nie przypominała pięknej księżniczki odzianej w złote szaty i obwieszonej klejnotami, jak to sobie wyobrażała Anna. Gdy wyprostowała się po ukłonie, ze zdumieniem spostrzegła, że fotel pod zdobnym aksamitnym baldachimem zajmuje drobna kobieta w czerni, w podwice2 i białym wdowim welonie. Córka potężnego cesarza Maksymiliana miała twarz, o której można było powiedzieć wyłącznie, że jest swojska, z niezwykle pełnymi ustami i ciężką, wystającą szczęką. 

Usta jednak były uśmiechnięte, a kolejną rzeczą, która zaskoczyła Annę, było ciepło bijące od namiestniczki. 

– Witaj na moim dworze, mademoiselle Boleyn – rzekła po francusku. Anna starała się ponad wszystko odpowiadać w tym samym języku na uprzejme pytania, co chwila mieszając słowa, dotyczące podróży i samopoczucia w swoim nowym miejscu zamieszkania.

– Wspaniale! – odpowiedziała namiestniczka z błyskiem w oku. – I jestem zaszczycona barwami twojej pięknej sukni. Jednocześnie uważam, że monsieur Semmonet będzie miał dużo pracy. To on nauczy cię poprawnie mówić po francusku.

Anna zarumieniła się, gdy Małgorzata wskazała na brodatego mężczyznę w średnim wieku, odzianego w strój uczonego, który ukłonił się na dźwięk swojego imienia.

– Możesz uznać mój dwór za dom, dziecko – kontynuowała namiestniczka, wciąż się uśmiechając. – Mam nadzieję, że potraktuję cię w sposób, który sprawi, że będziesz mi rada. Teraz zaś możesz dołączyć do swoich towarzyszek. 

Wzruszona i uspokojona ciepłym przyjęciem Anna usiadła na podłodze wraz z siedemnastoma innymi szczęśliwymi młodymi damami, które dostąpiły zaszczytu przebywania na dworze Burgundii (wiele z nich pochodziło z najznakomitszych rodzin tego kraju). Wszystkie miały po kilkanaście lat i nosiły kosztowne szaty. Niektóre uśmiechały się do niej, inne wpatrywały się w jej suknię. Kilka z nich – jak jej się zdawało – spoglądało wyniośle, w przekonaniu o własnej wyższości.

Tego wieczoru dziewczęta z fraucymeru zgromadziły się wokół Anny, trajkocząc z przejęciem i zachęcając ją do otwarcia kufra oraz zaprezentowania swojej garderoby. Niektóre z nich, co zauważyła z zadowoleniem, były pod wrażeniem, a inne, ku jej zmartwieniu, nie kryły lekceważenia. 

– C’est provinciale! – zakpiła wysoka dziewczyna, ujmując w dłoń karmazynową tkaninę skrojoną na angielską modłę. 

– Non, Marie, c’est jolie! – odparła blondynka o rumianych policzkach, uśmiechająca się do Anny. Marie wzruszyła ramionami. 

Wkrótce straciły zainteresowanie Anną i zaczęły szybko trajkotać po francusku na tematy, o których nie miała pojęcia. Zdawała sobie sprawę, że jako jedyna Angielka w ich gronie, zawsze będzie nieco osamotniona. Nie przeszkadzało jej to zbytnio, nawet w pierwszych dniach pobytu w Mechelen. Oprócz blondynki, która miała na imię Isabeau, były tam inne młode, przyjazne damy, a ponieważ pod czujnym okiem monsieur Semmoneta ciężko pracowała nad udoskonaleniem swojego francuskiego i mówiła coraz bieglej, porozumiewanie się z rówieśniczkami stawało się łatwiejsze i spotykała się z coraz większą akceptacją. 

Nauczyciel, który zdawał się mieć nieskończone talenty, uczył Annę i inne filles d’honneur sposobu poruszania się i tańca, a także instruował je w zakresie manier i sztuki konwersacji, umiejętności bardzo cenionych przez namiestniczkę, która uważała je za niezbędne dla każdego, kto chciał odnieść sukces na jej dworze. Każdego dnia monsieur Semmonet wybierał inną sytuację, z którą mogłyby się spotkać, a one odgrywały swoje reakcje w najbardziej uprzejmy sposób. Anna dyskutowała i rozmawiała o muzyce, malarstwie i poezji z wyimaginowanymi książętami, choć trudno jej było sobie wyobrazić, że to się kiedyś wydarzy. 

Dobrą nauką było także towarzyszenie namiestniczce, gdy ta zasiadała w radzie. Anna klęczała dyskretnie wraz z innymi filles d’honneur na podłodze i próbowała zrozumieć polecenia i dyspozycje wydawane przez Małgorzatę ze swojego honorowego miejsca przy stole lub rozszyfrować rady udzielane przez podległych jej, godnych zaufania możnych. Wyraźnie było widać, że szanowali jej mądrość i osądy. Anna tak bardzo pragnęła zgłębić tajniki kobiecych rządów, że podwoiła wysiłki, by lepiej opanować język francuski. 

Już po tygodniu namiestniczka posłała po nią.

– Napisałam do twojego ojca, aby przekazać mu, że jestem tobą zachwycona – powiedziała – i podziękować mu za przysłanie cię do mnie. Nie mógł podarować mi milszego prezentu. Przekazałam mu, że dostrzegam w tobie wyjątkowo znakomity charakter i nadzwyczaj doskonałe wychowanie jak na tak młodą damę, i że jestem mu bardziej wdzięczna za przysłanie cię tutaj, niż on może być mi wdzięczny za przyjęcie ciebie. 

Anna odetchnęła z ulgą i radością. Obawiała się, że zostanie upomniana za liczne drobne błędy, które popełniła, gdy starała się robić i uczyć wszystkiego, czego od niej oczekiwano. Widok uśmiechniętej namiestniczki i jej szczery uścisk przerastały jej najśmielsze oczekiwania. Padła więc na kolana przepełniona wdzięcznością. 

– Służyć Waszej Wysokości to dla mnie największa radość – oświadczyła z zapałem. 

Miała wielkie szczęście, że nie tylko służy dobrej i wyrozumiałej pani, ale także trafiła na dwór, który na północy przewodził reszcie chrześcijańskiego świata w dziedzinie kultury, sztuki i nauki. 

– To iście królewska szkoła, miejsce o wysokiej kulturze i rozwiniętej oświacie – powiedział im monsieur Semmonet. – Wszyscy uczeni są tu mile widziani.

Anna szybko odkryła, że namiestniczka, którą rzadko można było spotkać bez książki w ręku, szczególnie poświęcała się czemuś, co nazywano „nową nauką”, a oznaczało niedawno odkryte na nowo teksty starożytnych Greków i Rzymian. 

Gdy słynny uczony humanista Erazm odwiedził Mechelen, nastąpiło poruszenie. Anna miała zaszczyt być tego dnia przy boku namiestniczki i z zachwytem słuchała, jak ten uczony człowiek, o mądrej i wrażliwej twarzy, z właściwą sobie swadą opowiadał o planie wykonania dokładnych łacińskich i greckich tłumaczeń Pisma Świętego. Była zdumiona, gdy usłyszała, że Biblia używana w kościołach nie miała formy oryginalnej. Jakże wspaniale byłoby przeczytać tłumaczenia Erazma i poznać prawdę.

Bardziej wstrząsający wydawał się jej jego atak na skalę korupcji w Kościele, ponieważ w  domu o Świętym Kościele zawsze wypowiadano się z największym szacunkiem. A jednak słowa Erazma jawiły się niczym objawienie. Gdy Anna słuchała jego pełnej zapału wypowiedzi na temat zepsucia Rzymu, chciwości księży i zamiłowania do spraw doczesnych wśród duchowieństwa, zaczęła dostrzegać wiele prawdy w krytycznych słowach tego wielkiego człowieka. 

W nielicznych wolnych chwilach jej nowo zrodzony głód wiedzy przyciągał ją do imponującej biblioteki namiestniczki, gdzie wraz z innymi damami dworu mogła swobodnie korzystać z licznych manuskryptów, mszałów, ksiąg muzycznych i drukowanych tomów. Były tam pikantne opowieści Boccaccia, rozkoszne bajki Ezopa, przyprawiające o rumieńce erotyczne wiersze Owidiusza, poważne dzieła filozoficzne Boecjusza i Arystotelesa oraz wiele innych. Ulubionymi utworami Anny stały się zbiory wierszy wyrażających oddanie i miłość. Czytała je namiętnie, co pomagało jej w pisaniu lepszych poezji. 

Pewnego dnia przeglądała bogato ilustrowany bestiariusz, gdy zauważyła stos książek na drugim końcu stołu. Na skórzanej oprawie wytłoczone były herby namiestniczki. Zaciekawiona wstała, by sprawdzić, co to za dzieła, i ze zdziwieniem odkryła, że zostały napisane przez kobietę. Dotychczas sądziła, że tylko mężczyźni piszą księgi. Autorka, Krystyna de Pizan, która żyła przed ponad stu laty, nie była wcale niedojrzałą dwórką i wyraziła kilka trafnych uwag na temat sposobu traktowania kobiet przez mężczyzn. Anna zdumiewała się coraz bardziej, czytając: „Nie wszyscy mężczyźni podzielają opinię, że kształcenie kobiet jest dla nich szkodliwe. Ale to prawda, że wielu głupich mężczyzn tak twierdziło, ponieważ nie podobało im się, że kobiety mają większą wiedzę od nich”. Nigdy nie słyszała, by ktoś wygłaszał podobną opinię. 

Już od godziny pochłaniała treść książki, gdy namiestniczka weszła do biblioteki. Uśmiechnęła się na widok Anny, która powstała i złożyła pospiesznie ukłon, po czym wzięła od niej książkę.

– Ach, mademoiselle Boleyn. Widzę, że odkryłaś moją ulubioną pisarkę.

– Wasza Wysokość! To, co ona pisze, jest niezwykłe. 

– Tak uważasz? 

– Madame, Krystyna de Pizan wyśmiałaby mojego ojca, uparcie trzymającego się twierdzenia, że mężczyźni naturalnym prawem rzeczy są mądrzejsi. – Anna wzięła z powrotem książkę i otworzyła ją na fragmencie, który zaznaczyła wstążką. – „Kobiety mają delikatniejsze ciała niż mężczyźni, a ostrzejsze umysły” – przeczytała na głos. – „Gdyby zwyczajowo posyłano małe dziewczynki do szkoły i edukowano je z tych samych przedmiotów, z których edukuje się chłopców, uczyłyby się tak samo dobrze i rozumiałyby subtelności wszystkich sztuk i nauk. Dla tych, którzy twierdzą, że za sprawą kobiety, Ewy, mężczyzna został wygnany z raju, moja odpowiedź jest taka: człowiek zyskał o wiele więcej dzięki Maryi, niż kiedykolwiek stracił przez Ewę”. 

Małgorzata przytaknęła z powagą, otwierając kolejny tom.

– Podoba mi się fragment, w którym pyta: „Ile jest kobiet, które z powodu surowości swoich mężów spędzają swe znojne życie w więzach małżeńskich w większym cierpieniu, niż gdyby były niewolnicami saraceńskimi?”. Nie, żeby mój nieszczęsny zmarły małżonek był takim człowiekiem. Najbardziej jednak inspirujące ze wszystkich są jej poglądy na temat kobiet sprawujących władzę: „Żony wielkich możnych muszą posiadać dużą wiedzę o sprawowaniu rządów i być mądre – w rzeczywistości o wiele mądrzejsze niż większość innych takich dam u władzy. Wiedza kobiety szlachetnie urodzonej musi być na tyle wszechstronna, by mogła ona wszystko rozumieć. Co więcej, musi mieć odwagę mężczyzny”. 

Nic dziwnego, że namiestniczka lubiła dzieła Krystyny de Pizan. Były one utworami, które każda kobieta wysokiej rangi powinna przeczytać i rozważyć. Czy to możliwe, by kobiety naprawdę mogły dorównać mężczyznom? 

Anna czuła się najszczęśliwsza, przebywając w towarzystwie namiestniczki. Była ona tak otwarta, że z czasem Anna sama zaczęła pytać o jej poglądy na temat kobiet, Biblii i wielu innych kwestii, o których uczyła się w tym nowym, ekscytującym świecie. Małgorzata zawsze odpowiadała jej z humorem i rozważnie. 

– Ach, la petite Boleyn, masz rację, pytając, czy kobiety powinny być równe mężczyznom. Nieczęsto jednak dane jest im kształtować własny los, czy też sprawować władzę, tak jak mnie. Moja świętej pamięci teściowa, królowa Izabela Kastylijska, była prawdziwą władczynią, ale też stanowiła rzadki wyjątek. To do nas, kobiet, należy udowodnienie mężczyznom, że jesteśmy równie zdolne jak oni. 

– Nie mogłybyśmy poprowadzić armii do bitwy, madame – zauważyła Isabeau, a inne zachichotały. Namiestniczka uciszyła je gestem dłoni.

– Izabela to uczyniła – rzekła. – Nie walczyła oczywiście, ale dawała przykład. I właśnie do tego, drogie damy, powinnyśmy wszystkie dążyć. Pragniemy, aby mężczyźni podziwiali nas za naszą odwagę, naturę i intelekt, a nie tylko za urodę.

Annę zachwyciły te słowa. 

Niebawem zaś odkryła, dlaczego namiestniczka zawsze ubierała się na czarno. 

– Często nazywają ją Dame de Deuil – powiedziała Gerda pewnego ranka, czesząc Annę. 

– Dama w żałobie? Jakie to smutne. Ale dlaczego? 

– To na wieczną pamiątkę jej męża, księcia Sabaudii, zmarłego dziewięć lat temu.

Anna widziała w pałacu jego portret, ukazujący miłego młodzieńca o twarzy anioła, okolonej długimi, jasnymi włosami. Utrata tak wcześnie tak pięknego męża musiała być straszna. Namiestniczka liczyła bowiem ledwie trzydzieści trzy lata. 

Z upływem tygodni Annę coraz bardziej zaskakiwało, że Małgorzata Austriaczka swobodnie rozmawia ze swoimi damami o własnej przeszłości.

– Czy wiesz, że trzykrotnie wydawano mnie za mąż? – zwróciła się do Anny zaledwie dwa dni po jej rozmowie z Gerdą. Właśnie szyły w obwieszonej gobelinami komnacie, a inne filles d’honneur siedziały wokoło, z głowami pochylonymi nad swoimi igłami. – W dzieciństwie wydano mnie za delfina i wychowano na dworze Francji, ale kiedy miałam jedenaście lat, znaleźli dla niego lepszą partię, więc unieważniono nasze małżeństwo i odesłano mnie do domu. Byłam bardziej rozgniewana niż smutna. – Uśmiechnęła się na to wspomnienie. – Potem poślubiłam Jana, księcia Asturii, dziedzica króla Ferdynanda i królowej Izabeli Kastylijskiej. Był młody i przystojny, a ja byłam szczęśliwa, ale umarł zaledwie kilka miesięcy po ślubie, zostawiając mnie brzemienną. – Cień spowił jej zazwyczaj pogodne oblicze. – Moja mała dziewczynka zmarła przy porodzie. Wróciłam do Niderlandów, a ją musiałam pozostawić w Hiszpanii. 

– Tak mi przykro, madame – powiedziała Anna. 

– Jest u Boga – odparła namiestniczka, po czym dodała ożywionym tonem: – Jest bezpieczna w jego rękach. Ja zaś ponownie znalazłam miłość przy boku Filiberta. On mnie uwielbiał. Pomagałam mu rządzić księstwem Sabaudii. Stałam się szanowana w całym chrześcijańskim świecie. Niestety, dane nam było spędzić razem tylko dwa lata – tak krótki czas szczęścia. Wybrał się na polowanie na dziki w upalnym słońcu, przegrzał się i wypił kilka kubków lodowatej wody. Zmarł w męczarniach. – Odłożyła swoją robótkę i spojrzała w dal, jak gdyby wypatrując mężczyzny, którego utraciła. – I właśnie dlatego, la petite Boleyn, ślubowałam już nigdy nie wychodzić za mąż. Miłość zawsze wiąże się z ryzykiem straty. Nigdy o tym nie zapominaj.

Erazm był zaledwie jednym z licznych gości, którzy korzystali ze słynnej gościnności namiestniczki. Często przy stole towarzyszyli jej artyści, literaci, filozofowie i muzycy, którym patronowała. Wieczory ożywiały koncerty uwielbianej przez nią muzyki polifonicznej, a goście mogli zwiedzać jej cenną galerię obrazów wielkiego mistrza Jana van Eycka – dzieł o wyjątkowym bogactwie tematycznym, kolorystyce i pięknie. Anna była wielokrotnie świadkiem tych wydarzeń, urzeczona błyskotliwymi rozmowami, wymianą myśli, wzniosłymi ideami i wspaniałymi dziełami sztuki. Był to świat, którego nigdy nie mogłaby sobie wymarzyć, a bycie jego częścią zdawało się czymś zachwycającym. W ogóle nie tęskniła za domem i rodziną – oczywiście poza matką i Jerzym, którzy często do niej pisali, ubolewając nad jej nieobecnością. 

Jej życie nie składało się wyłącznie z uroczystości i edukacji. Namiestniczka wydawała uczty i bankiety, organizowała wieczory i tańce, uwielbiała polowania, przewodziła turniejom i zachęcała do praktykowania tego, co nazywała sztuką dworskiej miłości. 

– Jest to istotny aspekt rycerstwa – powiedziała swoim filles d’honneur. – Wszystkie jesteście w wieku, w którym rodzi się zainteresowanie płcią przeciwną. Jednym z powodów, dla których wasi rodzice umieścili was na moim dworze, jest nadzieja, że znajdę wam dobrych mężów.

Anna wyczuła dreszcz emocji ogarniający jej towarzyszki, a także swoje własne podekscytowanie. Mając dwanaście lat – wystarczająco dużo, by zostać żoną – stawała się świadoma, że jej figura zaczyna nabierać kształtów, a młodzieńcy na dworze namiestniczki obserwują ją pełnym zachwytu wzrokiem. Już teraz uczyła się, jak rzucać spojrzenia błyszczących ciemnych oczu, powiewać fałdami sukni lub kołysać biodrami, by wywrzeć wrażenie, i zaczynała rozumieć tajniki nieskończonych możliwości flirtowania. 

Z zapałem słuchała, jak namiestniczka wyjaśniała, na czym polega idea dworskiej miłości. 

– Jest w pełni dozwolone, aby panowie, nawet żonaci, czynili wam awanse – mówiła. – Mogą wyrażać swoje oddanie, a nawet namiętność. To wy macie nad nimi władzę i w tym sensie tytuł kochanki staje się zaszczytny. Ale nigdy nie wolno wam pozwolić, by jakikolwiek mężczyzna przekroczył granice przyzwoitości. Musicie też trzymać swojego adoratora w niepewności i na dystans, bo mężczyźni nie cenią tego, co łatwo zdobyć. Nawet najmniejszy pocałunek jest wielką przychylnością, jak rozumiecie. Największym klejnotem, jaki posiadacie, jest wasz honor, a żaden mąż nie chce żony, której reputacja została w jakikolwiek sposób nadszarpnięta, niezależnie od tego, jak piękną ma twarz i jak duży ma posag. Nigdy o tym nie zapominajcie, młode panie!

– Przynajmniej wolno nam się całować – szepnęła figlarna dziewczyna stojąca na lewo od Anny. 

Namiestniczka ją usłyszała.

– Nie, Etiennette de la Baume, to od ciebie zależy, kiedy – lub czy – pozwolisz im się pocałować. Szlachcianka musi zawsze pamiętać o tym, kim jest, o honorze swojej rodziny lub o nadziejach na jej przyszłość. I to do nas, dam, należy poskromienie i oswojenie męskich żądz. – Zamaskowała uśmiech wywołany ich stłumionym chichotem. – Możecie flirtować, możecie zachęcać, możecie nawet do pewnego stopnia obdarzać mężczyzn względami, ale ostateczną nagrodą jest wasza cnota, która będzie największym darem, jaki przyniesiecie swojemu mężowi. 

Anna czytała wiele o miłości w wierszach i romansach, w które zagłębiała się z pasją, nigdy jednak nie spotkała się z tak pożyteczną i mądrą radą. Dotąd sądziła, że mężczyźni są wszechmocni w sprawach miłości i małżeństwa (a z pewnością ojciec tak myślał), lecz teraz zrozumiała, że i kobiety mogą mieć kontrolę nawet nad męskimi żądzami, na których temat wiedziała jednak niewiele. Perspektywa rozkoszowania się władzą nad płcią przeciwną ekscytowała ją. Nagle zdała sobie sprawę, że dysponuje nieoczekiwaną mocą. Gdy następnym razem nadworny szarmant ukłonił się i obdarzył ją komplementem, uśmiechnęła się słodko i odwróciła, jakby to nie miało znaczenia – choć miało, bo młodzieniec był przystojny. Kiedy później wdał się z nią w rozmowę, a następnie zaprosił ją na parkiet, spojrzała na niego spod ciemnych rzęs, jakby z jego ust spływały perły mądrości – po czym pamiętała, by kolejnym razem zatańczyć z innym. Jej sztuczki zdawały się działać. Namiestniczka miała rację – panowie zawsze wracali, za każdym razem bardziej gorliwi.

Nie chciała niczego więcej niż flirtu. Ostatecznie nie skończyła jeszcze trzynastu lat. Była to po prostu niezwykle przyjemna i osobliwa zabawa, z dala od rygorów ojca i nudnej rutyny życia w Hever. Świat otwierał się przed nią, obfitując w nowe ideały i niespodziewane uciechy. 

Przede wszystkim pragnęła naśladować panią, którą pokochała i szanowała. Gusta i upodobania namiestniczki przyjęła jako własne, mając pewność, że wiedza i talenty, które z taką przyjemnością zdobywała, pozwolą jej uświetnić swoją obecnością każdy dwór, tak jak życzył sobie ojciec. Ilekroć namiestniczka chwaliła umiejętności taneczne Anny, komponowane przez nią pieśni lub jej wprawę w grze na lutni, przepełniało ją poczucie radości. Przede wszystkim uczyła się samodzielnego myślenia. O ile w domu oczekiwano od niej, że będzie bez sprzeciwu przyjmować mądrości i rozporządzenia starszych, o tyle w Mechelen przekonała się, że wolno jej mieć własne poglądy i samodzielnie myśleć, a nawet ją do tego zachęcano. 

Zdała sobie również sprawę z siły wizerunku. Ubiór wysyłał ważne komunikaty do wysoko postawionych osób, czy to książąt czy adoratorów. Nadrzędną dewizą była świetność. I tak oto odkryła radość z poprawiania swojej ograniczonej garderoby: nowe suknie dworskie były przerażająco drogie, dlatego ojciec zapewnił jej ich tylko sześć. Jednak z pomocą wstążki tu i dobrze umieszczonego klejnotu tam, oraz kilku przeszyć, by zmienić zabudowany kwadratowy dekolt w szerszy i bardziej odważny, zgodnie z francuskim stylem, który był szczytem mody na dworze namiestniczki, można było nadać im inny charakter i sprawić, by bardziej przykuwały wzrok. Najważniejszy był sposób noszenia strojów. Jeśli postawa mówiła, że czuję się piękna i elegancka, inni również w to wierzyli. 

Tak samo było z wyglądem. Anna była zafascynowana twarzami ludzi. Wiedziała, że jej własna długa, wąska buzia ze spiczastym podbródkiem nie odpowiada obowiązującemu kanonowi piękna, ale nauczyła się, że czarujący uśmiech i trafny dowcip, wraz ze spojrzeniem z ukosa spod opuszczonych rzęs, mają w sobie powabną moc. 

Część lekcji Anna odbywała z bratankami i bratanicami namiestniczki, osieroconymi dziećmi Filipa Pięknego i Joanny Szalonej. Poznała najstarszego z nich, arcyksięcia Karola, ale tylko nieznacznie, ponieważ był to powściągliwy, zamknięty w sobie chłopiec, młodzieńczy jak na swoje trzynaście lat, wiecznie schorowany z powodu takiej czy innej dolegliwości, a przy tym zawsze wyniosły. 

Anna nigdy nie widziała dziwniejszej osoby: charakterystyczna dla Habsburgów wystająca szczęka była u niego tak wydatna, że nie mógł prawidłowo zamknąć ust ani jeść bez trudności. Nikt nigdy jednak o tym nie wspominał. Namiestniczka uwielbiała chłopca i czuwała nad jego wykształceniem. Miał najlepszych nauczycieli, którzy robili z niego, jak sądziła Anna, małego pobożnego despotę, ale należało przyznać, że był mądry i świetny w nauce języków obcych. I naprawdę był bardzo ważnym młodym człowiekiem, bo urodził się jako arcyksiążę Austrii oraz dziedzic królestw Kastylii i Aragonii. Będąc tak wysoko postawioną osobą, nie zwracał uwagi na nic nieznaczącą angielską fille d’honneur, aż nadszedł dzień, kiedy monsieur Semmonet polecił mu, by ćwiczył z nią pawanę. 

Nieporadny młodzieniec był wyraźnie do tego nieskory, lecz ze względu na dobre maniery ukłonił się przed Anną i wyciągnął do niej rękę. Gdy muzycy zaczęli grać, Anna włożyła swą dłoń w jego luźny, niechętny uścisk i ruszyli naprzód w przepisowym, dostojnym tempie, jeden krok co dwa uderzenia, a potem na boki. 

– Nie ma konieczności podnoszenia trenu, mademoiselle Anne – upomniał ją nauczyciel. – Ten taniec wykonuje się na najważniejszych uroczystościach dworskich, a nawet na zakonnych ceremoniach obłóczyn. Jest wolny i dostojny. 

Arcyksiążę Karol nieustannie prychał. Anna była pewna, że w ten sposób pokazuje swoją pogardę dla niej. Odwróciła się do niego, wściekła. 

– Czy Wasza Wysokość jest przeziębiony? Jeśli tak, oto moja chusteczka! – Cisnęła w niego delikatnym kwadratem cienkiego płótna. 

Nie krył zdumienia jej arogancją.

– Dziękuję, mademoiselle – rzucił chłodno, chwytając chusteczkę niczym martwego szczura. 

– Modlę się, aby Wasza Wysokość szybko wyzdrowiał – odpowiedziała słodko. Taniec został wznowiony. 

Zastanawiała się, czy Karol poskarży się namiestniczce na jej zuchwałość, ale Małgorzata Austriaczka nadal okazywała jej tyle życzliwości, ile zawsze miała w zwyczaju. Arcyksiążę jednak dał jasno do zrozumienia, że od teraz darzy ją wielką niechęcią, a ona nie widziała sensu w staraniach o pozyskanie przyjaźni tego brzydkiego, nierozgarniętego chłopca. 

Tego lata i jesieni Anna słyszała o zwycięstwach, jakie król Henryk i jego sojusznicy – cesarz Maksymilian i król Ferdynand Aragoński – odnieśli nad Francuzami. Nazwy miejscowości Tournai i Thérouanne, które zdobył, były na ustach wszystkich, a wiele powodów do śmiechu dostarczyły oddziały króla Ludwika, które widząc nacierającą na nie armię angielską, spięły konie i uciekły. 

– Bitwę tę trafnie nazwano bitwą o ostrogi – śmiała się namiestniczka. – La petite Boleyn, masz wszelkie powody do dumy ze swojego króla i rodaków. 

– Madame, chwała należy się również cesarzowi, znakomitemu ojcu Waszej Wysokości – powiedziała Anna. 

Małgorzata Austriaczka poklepała ją po dłoni.

– Jakże to uprzejme. A teraz, drogie damy, mam dla was niespodziankę. Mamy jechać do Lille, by spotkać się ze zwycięzcami.

Anna przyłączyła się do chóralnej, radosnej aprobaty.

Proporce i sztandary powiewały barwnie na lekkim październikowym wietrze, podczas gdy wielka kawalkada namiestniczki pokonywała dostojnie drogę na zachód, z Mechelen w kierunku Lille, do którego nie mogło być już daleko. W szeregach rozeszła się wieść, że cesarz Maksymilian i król Anglii czekają, by powitać Małgorzatę Austriaczkę w Tournai, a następnie towarzyszyć jej w drodze do Lille. Zatopione w radosnych pogawędkach damy dworu jechały w dwóch złoconych powozach w ślad za namiestniczką i arcyksięciem Karolem. Anna, podobnie jak reszta, była podekscytowana perspektywą ujrzenia króla Henryka, który według powszechnej opinii był niezwykle przystojnym i dzielnym młodym człowiekiem. Zdaniem wszystkich dziewcząt był on również bohaterem, ponieważ pokonał znienawidzonych Francuzów. Sezon wojenny wprawdzie się skończył, ale wszyscy byli pewni, że w przyszłym roku król Ludwik zostanie ostatecznie pokonany. 

Namiestniczka hojnie obdarowała wszystkie swoje filles d’honneur zwojami kosztownych tkanin, by mogły uszyć z nich suknie na tę okazję. Suknia Anny z długim, czarnym aksamitnym runem została wykonana z czerwonego jak wino adamaszku. Nigdy nie miała tak wytwornej szaty. Uszycie jej pochłonęło wprawdzie większość kwartalnych dochodów, ale było warte tych nakładów. 

Brama w Tournai znajdowała się już w zasięgu wzroku, a Anna wyciągnęła szyję, by zobaczyć wielki tłum oczekujących na nich ludzi i żołnierzy. Gdy się zbliżyli, ich uwagę przykuły dwie imponujące postacie na przedzie: wysokie, o królewskiej postawie, we wspaniałych strojach z aksamitu i złotogłowiu. Cesarza Maksymiliana dało się od razu rozpoznać na podstawie portretów, które posiadała jego córka, namiestniczka. Wyróżniał go duży, wysoko osadzony nos, mocny podbródek, wyniosła mina, rzadkie pukle siwych włosów. Mimo że miał imponujący wygląd, przy stojącym obok mężczyźnie wyglądał mizernie. Gdyby artysta chciał namalować portret młodości i starości, nie mógłby znaleźć lepszych modeli.

Henryk angielski emanował witalnością. I to, pomyślała rozczarowana Anna, było wszystko, co dało się o nim powiedzieć. On również miał wysoko osadzony nos i mocno zarysowany podbródek, jednak jego młodzieńcza twarz nie zdradzała innych walorów. Oczy były wąskie, usta zaciśnięte i zupełnie niewydatne. Wyróżniały go gęstwina rudych włosów, szerokie ramiona i męska sylwetka, lecz gdyby nie był królem, nawet by na niego nie spojrzała. Ci, którzy go wychwalali, zdawali się zwykłymi pochlebcami. Nawet ojciec, raczej nieskłonny do nadmiernych zachwytów, powiedział, że jest on przystojny zdaniem dam, i mówił o nim same dobre rzeczy. Nic dziwnego, skoro nieźle się mu wiodło w służbie u króla i był uważany za jego przyjaciela.

Gdy namiestniczka zsiadła z konia, by przywitać się z ojcem i królem Henrykiem, a jej dwórki i filles d’honneur wysiadły z powozów i uformowały za nią szpaler, spojrzenie Anny spoczęło na mężczyźnie, który stał za angielskim monarchą. Mogliby być braćmi, gdyż podobieństwo między nimi było uderzające, a jednak ta twarz z wyrazistym nosem, zaciśniętymi ustami i wąskimi oczami, była zniewalająca. Bogaty ubiór wskazywał, że człowiek ów wywodzi się ze szlachty. Przy czym, w odróżnieniu od gładko ogolonego króla, ten galant miał bujną, kasztanową brodę. 

– Wasza Wysokość, przedstawiam mojego dobrego przyjaciela Karola Brandona, wicehrabiego Lisle – powiedział król Henryk zaskakująco, zdaniem Anny, wysokim głosem. Ów przystojny mężczyzna wysunął się do przodu i ukłonił się nisko ponad wyciągniętą dłonią namiestniczki, którą ta następnie wycofała z niejakim trudem. Gdy lord Lisle podniósł głowę, spojrzał śmiało wprost w oczy Anny i zauważył, że się zarumieniła. 

Ojcowie miasta wystąpili naprzód, by powitać Małgorzatę Austriaczkę. Uradowała się bezgranicznie, gdy wręczyli jej komplet gobelinów przedstawiających sceny z Księgi miasta Kobiet Krystyny de Pizan. Wybrali najlepszy dar z możliwych. Anna nie mogła się doczekać, aż ujrzy rozłożone tkaniny. 

Namiestniczka w asyście cesarza i króla wjechała na czele swojego wielkiego orszaku do Tournai, po czym rozdzwoniły się kościelne dzwony i na ulice wyległy tłumy. Tej nocy w pałacu biskupim odbyła się wystawna uczta. Namiestniczka siedziała między królem a wicehrabią Lisle, a Anna, ze swojego miejsca, znacznie oddalonego od wysokiego stołu, obserwowała, jak przystojny lord flirtuje i żartuje z jej panią. 

Później, gdy szykowały ją do snu, wyraźnie ożywiona Małgorzata rozwodziła się nad zaletami angielskiego wicehrabiego. 

– Od śmierci mojego drogiego księcia nigdy nie spotkałam mężczyzny, który by mnie pociągał – zwierzała się, gdy czesały jej włosy. – Czuję, że nie jestem już damą w żałobie, ale damą z perspektywami. 

Anna i inne filles d’honneur spoglądały na siebie zdumione. Ich pani złożyła przecież ślubowanie, że nigdy nie wyjdzie ponownie za mąż! 

Namiestniczka uśmiechnęła się do nich.

– Wiem, o czym myślicie. Ale czy nie wolno mi na odrobinę przyjemności? Myślicie, że nie znam zasad sztuki miłosnej? 

Anna dowiedziała się niebawem, że to jeszcze nie wszystko. W ciągu dwóch dni rozeszła się plotka, że lord Lisle złożył namiestniczce propozycję małżeństwa. Namiestniczka nic nie odpowiedziała, tylko uśmiechała się tajemniczo i udawała, że wszystko to jest jedynie misterną grą.

– Tak to już bywa na dworach – mówiła. Widząc ją jednak w towarzystwie lorda Lisle, można było odnieść wrażenie, że są kochankami w każdym rozumieniu tego słowa. 

Kiedy książę stanął do pojedynku na kopie z królem, podobnie jak on wystrojony w purpurowe, aksamitne szaty, Małgorzata Austriaczka podniosła się z należnego jej miejsca na trybunie, aby przywiązać chustkę do jego kopii, jako wyraz swej sympatii. Potem z ręką przy ustach, z przyspieszonym oddechem, śledziła przebieg kolejnych rund i potyczek. W końcu ogłoszono remis. Król i jego towarzysze objechali triumfalnie dziedziniec, oddając hołd damom. 

Tego wieczoru Anna była obecna na wystawnym bankiecie wydanym przez króla Henryka na cześć namiestniczki i arcyksięcia Karola, który – nieszczęśnik – wyglądał tak, jakby wolał być wszędzie, tylko nie tam. Po tym, jak ciotka obrzuciła go gniewnym spojrzeniem, starał się być bardziej towarzyski, jednak dało się dostrzec, że król Henryk musi się z nim mocno natrudzić. 

Podawano danie za daniem – Anna pomyślała, że musiało ich być ze sto – a potrawy były wyśmienite. Po bankiecie, na znak swej pani, Anna razem z resztą młodych dam wstała i zatańczyła dla zgromadzonych, zaczynając przy dźwiękach lir, szałamai i sakbutów w dostojnym tańcu niskim3, a następnie przechodząc do żywszego almaina, który sprawił, że widzowie zaczęli wystukiwać rytm i klaskać. Namiestniczka wyraźnie popisywała się swoimi umiejętnościami przed lordem Lisle, gdy nagle król Henryk ściągnął kaftan i buty i, pozostając w pończochach, zaczął ją obracać w tańcu, skacząc jak jeleń, ku uciesze swego przyjaciela i całego towarzystwa.

Następnie razem z wicehrabią Lisle i kilkoma innymi lordami i szlachcicami zniknęli na pewien czas, by wrócić w strojach i czepkach ze złotogłowiu i urządzić maskaradę z tańcami i śpiewem. Po wszystkim zrzucili z siebie kostiumy i rozdali je damom. Sam król Henryk wręczył swój czepek roześmianej Annie, która wypiła zdecydowanie za dużo dobrego, reńskiego wina. 

– Kim jesteś, nadobna pani? – zapytał król. Też był pijany. Wyczuła to w jego oddechu. Z bliska wyglądał młodziej niż na swoje dwadzieścia dwa lata, a jego jasna, różowa skóra była pokryta potem. Błękitne oczy króla błyszczały w blasku świec. Wciąż nie mogła pojąć, co takiego widziały w nim kobiety.

– Wasza Łaskawość, nazywam się Anna Boleyn – powiedziała, wykonując wytworny ukłon, który doprowadziła do perfekcji. – Mój ojciec, sir Tomasz, pełni obowiązki dyplomaty dla Waszej Wysokości.

Nałożyła złoty czepek na głowę, nachylając go zawadiacko nad swym wysadzanym perłami pątlikiem. 

– Pięknie pasuje – skomplementował ją, po czym dodał: – Czy uczyni mi pani zaszczyt i zatańczy ze mną, Anno?

Anna ponownie się ukłoniła, a on powiódł ją w żwawym rytmie branle4, przy których skakali i wymachiwali nogami, dworzanie zaś otoczyli ich kręgiem i oklaskiwali. 

– Brawo! – zawołała namiestniczka, stojąca obok wicehrabiego Lisle. 

– Brawo, Harry! – wtórował jej wicehrabia. 

Gdy muzyka ucichła, król ukłonił się, podziękował Annie i odszedł. Później dostrzegła go tańczącego z Etiennette de la Baume. Widziała, jak jego wzrok zatrzymuje się na oczach Etiennette, i widziała, jak pochyla się i całuje ją w usta. Anna zmarszczyła brwi. Czy to nie było zabronione? Henryk miał żonę, królową, i nie miał żadnego interesu, by tak celebrować miłość dworską. 

Nie myślała o tym więcej, bo sama została porwana do kolejnego tańca przez jednego z młodych dworzan namiestniczki, a potem przez wielu innych galantów. Wreszcie nadszedł świt, podano gościom grzane wino i wafle, król pożegnał się z nimi, a Anna niechętnie udała się na spoczynek. 

Następnego ranka namiestniczka wstała późno i zjadła śniadanie złożone z wołowiny i pieczywa drożdżowego, po czym pogrążyła się w dyskusji ze swoimi damami na temat wydarzeń poprzedniego wieczoru. Lord Lisle zajmował szczególne miejsce w jej pochwałach dotyczących uroczystości, i słusznie, pomyślała Anna, bo przecież nie odstępowała go choćby na krok. Dzwony w katedrze Świętego Rumolda mogą wkrótce rozbrzmieć z okazji ślubu! 

– Dobrze partnerowałaś królowi, mademoiselle Anne – powiedziała namiestniczka. 

– Dziękuję, madame. 

Namiestniczka zwróciła się także do Etiennette:

– Ty, młoda damo, przekroczyłaś granice przyzwoitości. Król Henryk jest żonaty. 

Piękna twarz Etiennette zapłonęła. 

– Niektórzy utrzymują, że miłość nie ma nic wspólnego z małżeństwem – mówiła Małgorzata Austriaczka. – Ponieważ małżeństwa są często aranżowane, ludzie szukają miłości gdzie indziej. Zamężna dama może przyjąć zaloty rycerza lub adoratora, nawet kogoś znacznie niższego od niej rangą, a niektórzy uważają, że żonaty mężczyzna może uznać damę za swoją wybrankę serca. W żadnym z tych przypadków nie należy się jednak posuwać dalej niż do komplementów, tańca, rozmowy i być może trzymania się za ręce. Ufam, że to jest zrozumiałe – oświadczyła, patrząc na Etiennette. 

– Tak, madame – szepnęła dziewczyna. Później, gdy zostały same w sali, odetchnęła z ulgą. – Mogłam stracić swoją posadę! – powiedziała do Anny. 

– Powinnaś była pomyśleć o tym wcześniej – odparła Anna. – Pozwolenie królowi na pocałunek na oczach wszystkich było szaleństwem. To twoja reputacja jest na szali, nie jego. 

– Za kogo ty się uważasz, wielka zacna damo? – syczała Etiennette. – Kocham go, a on kocha mnie, a to, co robimy, nie leży w twoim interesie. 

– On cię kocha? Jutro stąd odejdzie, wróci do Anglii i już nigdy go nie zobaczysz. 

– Wiem – Etiennette zmrużyła oczy wypełnione łzami. – Wczoraj wieczorem powiedział mi, że zawsze będzie się o mnie troszczył i że kiedy wyjdę za mąż, mam mu o tym donieść, a on przyśle mi dziesięć tysięcy koron na posag. 

– Jak wytłumaczysz to swojemu mężowi? – zapytała Anna. 

Etiennette zignorowała jej uwagę.

– Nie obchodzi mnie to. Kocham go. 

Nie sposób było z nią dojść do porozumienia. Naiwna, omamiona dziewczyna. 

Tej samej nocy Anna, która nie mogła zasnąć z wrażenia po kolejnym dniu wypełnionym rozrywkami i zwieńczonym wspaniałą kolacją pożegnalną, zauważyła postać poruszającą się ukradkiem w mroku ich komnaty. Wielkie nieba, wydawało się, że to młodzieniec w zielono-białej liberii angielskiego króla, choć w pokoju panowała taka ciemność, że trudno było rozpoznać kolor. Anna uznała, że któraś z dam honorowych wprowadziła ukradkiem mężczyznę, ale wtedy otwierane drzwi szczęknęły, wpuszczając snop księżycowego światła, a w jego blasku ujrzała wyraźnie twarz Etiennette de la Baume, która wymykała się w przebraniu pazia, bez wątpienia na spotkanie z ukochanym królem. 

Dzięki Bogu, monarcha wkrótce odjedzie. To on był winien. Nie miał żadnego powodu, by uwodzić młodą damę wywodzącą się z dobrego rodu; to było niewybaczalne. Zwłaszcza w przypadku kogoś, kto lubił prezentować się światu jako szarmancki rycerz. Jak można było tak wysoko cenić tak niehonorowego człowieka? 

– Lord Lisle zabrał mi pierścień – powiedziała namiestniczka, odprowadzając swoje służące do sypialni po kolejnym bankiecie. – Nie chciał go oddać. Powiedziałam mu, że jest rabusiem. 

Spojrzały na nią. 

– Naprawdę wygląda na to, że ten przystojny lord chce się ze mną ożenić – kontynuowała wyjątkowo beznamiętnym tonem. – A król Henryk naciska na to małżeństwo. Ciągle przypomina mi o jego zaletach. 

– Wasza Wysokość nie jest jednak pewna? – zapytała jedna ze starszych kobiet. 

– Nie, Jakubino… – Małgorzata opadła na ławę u skraju łoża. – Prawdę mówiąc, czuję zamęt, nie wiem co robić. Nasi dyplomaci mówią mi, że w całej Europie plotkuje się o tym mariażu. Zdaje się, że wiele osób już nas bierze za małżonków! Niektórzy prowadzą o to zakłady. To okropne i zawstydzające. 

Zdaniem Anny, namiestniczka powinna poślubić czarującego Brandona. Stanowili dobraną parę, a ona sprawiała wrażenie zakochanej w nim. I to położyłoby kres plotkom. 

– Co powstrzymuje Waszą Wysokość przed przyjęciem jego oświadczyn? – zapytała Jakubina, która była w bliskich relacjach ze swą panią. 

– Wiele osób uważa, że nie jest to dla mnie odpowiednia partia. Mówi się, że król Henryk zrobił szlachcica ze stajennego. Nawet Erazm tego nie aprobuje – tak mi napisał i powiedział. I nie wiem, co rzeknie na to mój ojciec, cesarz. Małżeństwo z Anglikiem może uniemożliwić mi sprawowanie władzy tutaj, a z tego nie zrezygnuję łatwo. 

– Ale Wasza Wysokość kocha lorda Lisle?

– Nie wiem. Bardzo go lubię. – Małgorzata zarumieniła się. – Ma w sobie tak wiele wdzięku, że rzadko widziałam galanta, który mógłby mu dorównać. Król Henryk nalega na ten związek i ostrzega, że powinnam szybko podjąć decyzję, ponieważ, jak się obawia, mój ojciec może zmusić mnie do małżeństwa z kimś innym. Myślę, że boi się, iż zwiążę się z wrogiem Anglii. Wyjaśniłam mu jednak, że ojciec niczego takiego nie uczyni i obiecałam jedynie, że w tym roku nie zawrę żadnego innego małżeństwa. Lord Lisle zaś przyrzekł, że nigdy nie poślubi innej, lecz pozostanie przez całe życie moim pokornym sługą. Może to była tylko miłosna gra; nie wolno mi dać się zwieść słowom. Teraz muszę iść na spoczynek. Mam wiele do przemyślenia. 

Henryk angielski wyjechał do domu, namiestniczka nadal mówiła z sympatią o lordzie Lisle, a Etiennette wydawała się przygnębiona, ale jej nocny romans nie miał przykrych konsekwencji. Kolejne miesiące upływały przyjemnie i szybko w pałacach w Mechelen, Lille oraz w letniej rezydencji namiestniczki w La Veure pod Brukselą. Wciąż trwały gorące dyskusje na temat tego, czy poślubi lorda Lisle, teraz już księcia Suffolk, którym został mianowany po powrocie do Anglii. Anna wciąż miała nadzieję, że się pobiorą, gdyż książę był człowiekiem jowialnym, a z taką osobą u steru życie na dworze Burgundii byłoby jeszcze bardziej interesujące i przyjemniejsze niż dotychczas. Co więcej, miał w swoim orszaku wielu urodziwych młodzieńców, których mógłby ze sobą sprowadzić. Nie żeby Annie spieszyło się do ślubu – była zbyt zajęta korzystaniem z życia – ale lubiła niewinne flirty, które teraz stały się ważną częścią jej życia. 

Nie chciała skończyć jak Etiennette, której ojciec zaaranżował małżeństwo z bogatym, sześćdziesięciodwuletnim starcem. Słyszała nocne szlochy dziewczyny, wysłuchiwała jej bezowocnych apeli do namiestniczki, która wyglądała na zasmuconą, lecz odpowiadała, że nie może sprzeciwiać się ojcowskiej woli. Anna widziała, jak zapłakana Etiennette bierze do ręki pióro i papier i pisze do króla Henryka, przypominając mu o jego obietnicy przekazania posagu. Widziała też, jak zawiedziona dziewczyna pogrąża się w  rozpaczy, gdy mijały tygodnie, a odpowiedź nie nadchodziła. 

Wiele mówiło się o ślubach. Arcyksiążę Karol miał teraz czternaście lat i był w wieku, w którym mógł się ożenić. Od sześciu lat był zaręczony z siostrą króla Henryka, Marią, o której mówiono, że jest wielkiej urody. „Będzie miała z niego niewiele pociechy”, pomyślała Anna. Wyglądał na tak nieszczęśliwego, jakby właśnie planowali jego pogrzeb. Jednak, podobnie jak Etiennette, nie miał w tej sprawie nic do powiedzenia. Jego oblubienica wkrótce przemierzy morze, to pewne jak śmierć, a on musi spełnić swój obowiązek. Boże zlituj się nad biedną księżniczką, zmuszoną znosić takiego męża.

Przebywali w La Veure, wytwornym pałacu o strzelistych wieżyczkach, otoczonym jeziorem i rozległym parkiem myśliwskim. Rozkoszowały się letnim słońcem i haftowały piękną jedwabną suknię ślubną Etiennette, kiedy spadł na nie cios. 

Od kilku tygodni Anna słyszała o rozdźwięku między królem Henrykiem a jego sojusznikami, cesarzem i królem Ferdynandem. Nie zastanawiała się nad tym, bardziej pochłonięta przerabianiem swoich strojów zgodnie z najnowszą francuską modą, rozmowami o miłości i sztuce ze swoją panią oraz nauką najnowszych kroków tanecznych i szlifowaniem francuskiego, w którym niemal już zyskała biegłość.