Anioł Coltona - Agnieszka Siepielska - ebook + audiobook + książka

Anioł Coltona ebook i audiobook

Siepielska Agnieszka

4,5
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów, by naprzemiennie czytać i słuchać.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 271

Data ważności licencji: 7/6/2027

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 8 min

Lektor: Grzesław Krzyżanowski

Data ważności licencji: 7/6/2027

Oceny
4,5 (1982 oceny)
1378
350
158
69
27
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Renata_Chrpyt

Z braku laku…

Całkiem niezła ale czegoś w niej brakowało. Poprzednie miały więcej polotu, akcji.
50
lenka86r

Dobrze spędzony czas

uwielbiam książki tej autorki, jednak ta wydaje mi się najsłabsza
30
jakiza

Całkiem niezła

Strasznie chaotycznie napisana. Żeby ogarnąć o co chodzi trzeba wrócić do poprzednich części. Jak narazie najgorsza część, sxkoda, bo wiele się po niej spodziewałam.
31
wissienka

Nie polecam

niestety książka pozbawiona magii poprzednich. drętwe dialogi, zero chemii, zidiociałe kobiety, tępi faceci. bardzo kiepsko.
31
renifer112

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna 😁
20



Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

Redakcja: Beata Kostrzewska

Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Barbara Milanowska (Lingventa)

Zdjęcie na okładce

© Margo Basarab/Shutterstock

© by Agnieszka Siepielska

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2021

ISBN 978-83-287-1929-3

Wydawnictwo Akurat

Wydanie I

Warszawa 2021

ROZDZIAŁ 1

Colton

Zanim…

– Żartujesz sobie, kurwa?! I gdzie teraz znajdziesz chirurga na moje miejsce?! – warczę, słysząc od dyrektora szpitala, że właśnie zostałem zwolniony.

Wiedziałem, że po ostatnich akcjach w klubie będę miał pieprzone problemy. Zdaję sobie też sprawę z tego, że Owen, który od roku siedzi na tym stanowisku, obserwował mnie przez dłuższy czas ze względu na moje powiązania z Sinners&Reapers. Jednak moje życie poza placówką nie ma wpływu na to, jakim jestem lekarzem.

– Daj spokój, Colton! – parska dyrektorek, rozsiadając się wygodniej w swoim fotelu. – Biorąc pod uwagę wszystko, co działo się ostatnio w okolicy, dodatkowo twoje obrażenia, to oczywiste, że ty i ten twój gang znowu coś przeskrobaliście, a reputacja szpitala wisi na włosku.

– To nie gang, tylko moi bracia, moja rodzina – warczę. Pochylam się, opieram ręce na blacie jego biurka. – Powiedz jeszcze tylko jedno złe słowo na ich temat, a twoja kariera zakończy się na intensywnej terapii!

Przez chwilę, tylko przez jeden moment, kiedy morduję go wzrokiem, zauważam w jego zielonych oczach przebłysk strachu. Potem facet wstaje i odpycha fotel, który z hukiem uderza o ścianę.

– Dość tego! Wynoś się! – wydziera się. Cały jest rozgrzany do czerwoności.

W tym samym czasie ktoś wchodzi do gabinetu. Prostuję się i odwracam, by odkryć, że to Dillon Herr – bratanek Owena i świeżo upieczony chirurg.

Serio, kurwa?

– Miałeś to wszystko zaplanowane, skurwielu – mówię, spoglądając na swojego przełożonego. Prycham na myśl o takim zastępstwie. To jakaś cholerna żenada.

– Nie wiem, o czym mówisz – broni się Owen, przesuwając dłonią po łysinie. – Wyjdź, zanim wezwę ochronę!

– Pierdol się! – krzyczę.

Opuszczam gabinet, zanim skręcę temu skurwielowi kark. Wiem jednak, że to nie koniec. Pieprzony idiota jeszcze będzie mnie błagał o litość.

Podążam korytarzem do pokoju lekarzy, żeby zabrać swoje rzeczy. Jakbym miał mało problemów z dyrektorem, to teraz z naprzeciwka idzie jego żona, Kiera. Uwzięła się na mnie już kilka lat temu i nie daje mi spokoju. Właściwie to piękna kobieta, młodsza od Owena o jakieś szesnaście lat, i za cholerę nie rozumiem, co ją trzyma u boku tego sukinsyna.

– Colton, tak mi przykro – mówi. Przystaje i zakłada blond włosy za ucho. – Nienawidzę go za to, co ci zrobił.

Wieści bardzo szybko się rozchodzą.

– Taa – mruczę, starając się ją ominąć, lecz zachodzi mi drogę. Jak zawsze nie traci czasu i już sunie dłońmi po mojej klatce piersiowej, a w jej niebieskich oczach pojawia się cholerna żądza.

– Colton. – Nie wiem, czego ta kobieta chce, bo nigdy nic nas nie łączyło i nie dałem jej żadnych nadziei. – Tylko ten jeden raz – mruczy i wydyma pomalowane na czerwono usta.

– Twój mąż jest kilka pomieszczeń dalej – mówię beznamiętnie, chowając dłonie do kieszeni kitla.

– Pieprzyć go – prycha. – Myślisz, że Owen się mną interesuje? Od dawna planował sprowadzić tu Dillona. Twój los był przesądzony już jakieś pół roku temu – szepcze, a jej słowa podnoszą mi ciśnienie.

A więc to tak? Skurwiel chciał wojny i będzie ją miał.

Chwytam kobietę za nadgarstek i ciągnę ją do pokoju, mając nadzieję, że nikogo tam nie będzie. Kiedy wchodzimy do pustego pomieszczenia, sięgam do torby po prezerwatywę oraz komórkę. Nie jestem tak głupi, nie pozwolę, by potem pozwano mnie o gwałt. Ustawiam więc dyktafon i kładę telefon na blacie.

– Unieś sukienkę, ręce na stół – rozkazuję autorytarnie.

Kiera natychmiast wykonuje polecenie. Zrzuca najpierw fartuch, z którego wypada jej telefon, a w mojej głowie w tym momencie tworzy się diabelski plan. Okrążam stół, a następnie zatrzymuję się za kobietą. Schylam się, żeby podnieść z podłogi urządzenie. Odpinam spodnie, po czym nakładam prezerwatywę.

– Pamiętaj, że tego chciałaś – mówię zachrypniętym głosem.

– Bardziej niż czegokolwiek na świecie.

Sunę dłońmi przy granicy jej czarnych pończoch, potem odchylam materiał koronkowych stringów, żeby dotrzeć do wilgotnego centrum.

– Och, Kiera – mruczę do jej ucha. – Co powinienem z tym zrobić?

– Proszę! – jęczy, przy czym się, kurwa, trzęsie.

Nie marnując więcej czasu, wsuwam się w nią i bez zbędnych ceregieli spełniam jej fantazję. Szybko i agresywnie. Kobieta jest mimo wszystko chciwa, zachowuje się, jakby wciąż było jej mało, i tylko nadziewa się na mojego fiuta mocniej i mocniej. Sięgam po jej ręce i splatam je za plecami, co najwyraźniej jeszcze bardziej ją nakręca. Wije się pode mną i krzyczy. Ja w tym czasie, nie przerywając naszej małej sesji, postanawiam wybrać numer do najdroższego szefa. Pora zacząć przedstawienie.

– Kto cię pieprzy, Kiera? – pytam, wbijając się w nią jeszcze głębiej.

– Ty, Colton! – jęczy, zaciskając się wokół mnie coraz mocniej.

Wiele mnie kosztuje, żeby nie roześmiać się na samą myśl, jak żałosna jest ta sytuacja.

– Chcesz więcej? – Puszczam nadgarstki, żeby jedną dłonią chwycić jej włosy, a drugą biodro.

– O tak!

Niewyżyta kobieta.

– Kto ma cię nadal pieprzyć?! – Uśmiecham się, kiedy zszokowany Owen staje w drzwiach.

– Tylko ty, Colt! Tylko ty! – Kiera powtarza na okrągło jak opętana.

– Dobra dziewczynka – odpowiadam przez zaciśnięte gardło, bliski orgazmu.

Jak bardzo popaprane musi być to, że jestem w stanie wystrzelić swój ładunek w kobietę, kiedy jej facet się temu przygląda? Nie wiem, ale karma to prawdziwa suka.

– Ten idiota nie może się nawet z tobą równać! – krzyczy nieświadoma obecności swojego męża. Potem osiąga orgazm, a ja na widok miny Owena z satysfakcją podążam w jej ślady.

Po chwili wychodzę z niej, zdejmuję prezerwatywę, zawiązuję ją i wrzucam do kosza. Zapinam spodnie i z zajebistą satysfakcją obserwuję moment, kiedy Kiera zauważa swojego męża.

Uśmiecham się triumfalnie, czekając, aż zacznie się tłumaczyć.

– Czego tak stoisz! – zaczyna krzyczeć. – W końcu dostałam to, czego ty mi nie dałeś!

No tego się nie spodziewałem.

– Zamilcz, zanim i ciebie wyleję na zbity pysk, a potem jeszcze wyrzucę z domu! – wydziera się doprowadzony do ostateczności Owen.

– Nie będziesz musiał. – Kiera przewraca oczami. – Odchodzę i z pracy, i od ciebie. Zapewniam cię, że kiedy tylko inni się dowiedzą, kim zastąpiłeś Coltona, też rzucą rezygnację na twoje biurko. Nie wiem, czy zauważyłeś, ale nikt tutaj za tobą nie przepada. – Parska. – Poza tym, Dillon? Serio?! Przecież ten zasraniec nawet butów zawiązać bez twojej pomocy nie potrafi.

Pakuję swoje duperele, przysłuchując się z uśmiechem interesującej wymianie zdań.

– Oskarżę cię o gwałt! – drze się Owen.

– Mnie? – pytam, zakładając, że te słowa były rzucone w moją stronę. – Mam wszystko tutaj. – Unoszę swoją komórkę. – Odtworzyć ci całość?

– Znajdę sposób, żeby cię zniszczyć! – Nie odpuszcza.

– Możesz próbować! – stwierdzam ze śmiechem.

– Żebyś wiedział, że będę!

Wzdycham znudzony, chwytam torbę, po czym kieruję się do wyjścia. Przystaję obok mojego byłego szefa, pochylam się i z satysfakcją obserwuję narastającą w nim niepewność, a także strach.

– Tak jak mówiłem, możesz próbować. W chuju to mam. – Z tymi słowami na ustach wychodzę, po drodze żegnam się przelotnie z ludźmi. Muszę się stąd wydostać, zanim coś odpierdolę.

W końcu otwieram samochód i rzucam bagaż na siedzenie pasażera. Słysząc stukot szpilek, odwracam się.

– Nie zabiorę cię ze sobą – mówię stanowczo do Kiery.

– Wiem – odpowiada z uśmiechem.

– To dobrze, masz dokąd pójść? – pytam, bo zostawienie jej bez dachu nad głową byłoby szczytem chamstwa.

– Dam sobie radę, zamieszkam na jakiś czas u siostry w Phoenix. – Macha ręką. – Musimy jednak to kiedyś powtórzyć – dodaje i sunie na chwilę wzrokiem do mojego rozporka.

– Niezły pomysł. – Puszczam jej oko.

Stwierdziwszy, że nic tu po mnie, wsiadam do samochodu, a następnie wyjeżdżam z parkingu.

Po drodze do domu odpycham od siebie myśli o tym, co się właśnie stało. Przy krzyżówce zerkam przelotnie w kierunku baru. Przed lokalem stoi kilka motocykli. Normalnie wpadłbym na chwilę, żeby wypić z braćmi piwo, ale nie dzisiaj, bo jestem w pieprzonej rozsypce. Klub, bracia i moja córka są najważniejsi, ale kochałem swoją robotę, nawet ze wszystkimi jej ciemnymi stronami.

Dojeżdżam do domu, w środku czekają już Jess i Sophie. Te dziewczyny to prawdziwe skarby. Mają popieprzone życie i zero przyszłości przy tych kanaliach, za które wyszły za mąż, ale mimo to traktują Lily, Carly i chłopaków Paxtona jak swoje własne dzieciaki.

– Mała śpi – mówi Jess.

– Dziękuję. – Obejmuję kobiety i każdą całuję w czubek głowy. – Jesteście najlepsze.

– Wszystko w porządku? – pyta Sophie, spoglądając na mnie podejrzliwie.

– Jest dobrze – kłamię. – To był długi dzień. Poczekacie chwilę? Wskoczę tylko pod prysznic.

Zgadzają się, a ja pędzę schodami na górę. Po chwili wchodzę pod niemal gorący strumień wody. Chcę zmyć z siebie zapach Kiery i wkurw, jaki zafundował mi jej mąż. Później odsyłam dziewczyny w towarzystwie kandydata do domu.

Prawie całą noc leżę, patrząc na córkę śpiącą w kojcu obok, i myślę, jak popieprzyło się moje życie. Najpierw Carissa, którą poślubiłem pod naciskiem własnej matki, okazała się żmiją i złodziejką. Jedyne dobro, które zostawiła, to moja mała Lily. Teraz straciłem robotę, którą uwielbiałem. W klubie też nie dzieje się najlepiej. Wszystko to sprawia, że wstrzymywane dotąd emocje w tej chwili niemal się ze mnie wylewają. Nie wiem, co będzie dalej, ale jestem cholernie zmęczony.

Wyskakuję z łóżka i podchodzę do kołyski córki. Schylam się i gładzę palcami mały, delikatny policzek dziewczynki.

– Jutro pojedziesz do babci, bo mam przeczucie, że w najbliższym czasie będę gównianym ojcem.

Ktoś szarpie moje ciało. Otwieram oczy i chcę powiedzieć, że w chuju mam, czy ktokolwiek czegokolwiek teraz potrzebuje, ale z moich ust wydobywa się tylko bełkot. Kiedy wzrok się wyostrza, zauważam, że leżę na kanapie w klubie. Pewnie moja zapijaczona dupa przetoczyła się tu po wczorajszej imprezie.

Jakiś czas temu odwiozłem Lily do domu rodziców i od tego momentu żyję od kaca do kaca, od zebrania do zebrania. Nie liczę już nawet pieprzonych dni.

– Wstawaj, Colton! – warczy Jax. – Chyba wiemy, gdzie ona jest.

– Kto? – pytam, starając się oprzytomnieć.

– Czerwony Kapturek, kurwa! – krzyczy. – Jedziemy po Lexi.

Siadam, przesuwając dłońmi po twarzy, a potem przyglądam się biegającym dookoła braciom.

– Tak, jedziemy – chrypię.

Ponieważ nie nadaję się na jazdę motocyklem, wsiadam do samochodu i podążam za pozostałymi. Wkrótce docieramy do chaty Heatona i wpadamy do środka. Demolujemy całe wnętrze w poszukiwaniu dziewczyny. Pusto.

Obserwuję Hulka, panicznie szukającego jakichkolwiek luk w podłodze, pomimo że wiemy, iż nic tu już nie ma. Kolejny martwy punkt. Pax próbuje go uspokoić, kiedy z resztą braci wychodzimy na zewnątrz.

– Myślę, że dziewczyna już dawno nie żyje – mówi Hunter.

– Powiedz to przy Hulku, a w ciągu sekundy twoja dupa będzie naładowana ołowiem – mówię ochrypniętym od przepicia głosem.

W końcu nasz załamany wielkolud opuszcza chatę i staje przy motocyklu, ale jeszcze wraca i obchodzi budynek, żeby podlać krzaki. Po chwili drze się i wszyscy ruszamy do niego. Nasz wice gapi się w jakieś zbite deski.

– Co, do chuja? – warczy Pax stając obok Hulka. – Przynieście latarki – rozkazuje i unosi pokrywę. Wszyscy zbliżamy się do otworu, a kiedy wnętrze zostaje oświetlone, w kącie ukazuje się nam drobna, skulona sylwetka. Dalej następuje zamieszanie. Hulk i Pax wskakują do środka, po chwili podają na górę wychudzoną dziewczynę. Bez większego namysłu kładę ją na ziemi i odgarniam z jej twarzy ciemne włosy. Widzę, jak jest blada i wymęczona, i nagle coś we mnie uderza. Zupełnie jakbym zobaczył anioła. Otrząsam się szybko i skupiam wyłącznie na niej, badam puls. U mego boku pojawia się Hulk i przykrywa jej przemarznięte ciało kurtką.

– Musimy zawieźć ją do szpitala – mówię.

Nie potrafię zrozumieć, dlaczego dopada mnie nagła panika. Jakby życie dziewczyny, którą widzę na żywo pierwszy raz w życiu, było w tym momencie czymś najważniejszym na świecie. Wcześniej oglądałem jedynie jej fotografie sprzed kilku lat.

– Nolan – wypala Hays.

– Chcesz ją zabrać do weterynarza?! – pytam.

– Kurwa – rzuca Hulk. Bierze Lexi na ręce, a Pax dzwoni do Nolana i wykrzykuje rozkazy.

Po jakimś czasie wjeżdżamy na tyły przychodni, a potem czekamy niemal godzinę, zanim pojawia się weterynarz z zamówionym wcześniej towarem i sprzętem.

– To ostatni raz, nie chcę mieć przez was kłopotów – mówi, ale wydaje wszystko, co potrzebne.

– Zamknij się – mruczy Pax.

Żyłka na czole prezesa pulsuje, dwóch braci przysuwa się bliżej niego. Skurczybyk nadal nie może przeżyć, że weterynarz eksplorował swoim fiutem wnętrze Nikki. Ale to nie czas na jego osobiste porachunki.

Od razu podłączam Lexi kroplówkę, nakazując Hulkowi, żeby trzymał worek, a reszta chłopaków ładuje sprzęt na pakę i ruszamy do klubu.

Droga wyjątkowo się dłuży, a kiedy docieramy na miejsce, pędzimy prosto do mojego pokoju, gdzie będę mógł mieć ją pod stałą opieką.

Zaraz słyszę spanikowaną Chloe. Wykrzykuje, że dzwoni na pogotowie, a wtedy nie wytrzymuję i ruszam w jej kierunku. Kobieta Hulka już wyjmuje telefon z kieszeni, ale wyrywam jej z ręki aparat i odkładam go na komodę.

– Chloe, chcesz, żeby ci, którzy krzywdzili was przez tyle lat, zostali w końcu należycie ukarani? – pytam, starając się opanować wkurw, bo w innym przypadku wypchnę ją za drzwi i dalej będę robił swoje.

– Tak – szepcze roztrzęsiona, a ja kiwam głową.

– Więc musisz pozwolić, żebyśmy zajęli się twoją siostrą tutaj, rozumiesz? – Jestem coraz bardziej zirytowany i lepiej dla niej, żeby współpracowała.

– Nie, Colton, a jeśli coś jej się stanie? – pyta, a ja wzdycham, żeby nie wybuchnąć.

– Nigdy na to nie pozwolę – przekonuję, będąc na granicy wściekłości. – Gdyby była w tak wielkim niebezpieczeństwie, już leżałaby w szpitalu. Przysięgam ci, że zajmę się nią. Naprawię twoją siostrę, tylko mi pozwól, proszę.

– Na pewno? – Kurwa mać!

– Obiecuję – odpowiadam.

– Dobrze. – Kiedy w końcu dostaję zielone światło, ruszam z powrotem do Lexi.

– Naprawimy cię – wypalam mimowolnie, ponownie zerkając na jej piękną twarz.

Nadal nie potrafię sobie wytłumaczyć, jaki wpływ ma na mnie ta dziewczyna, ale wiem, że coś się dzisiaj stało. W głowie pojawia się jedna myśl.

Ona mnie wybawiła… Ja ją zniszczę.

ROZDZIAŁ 2

Hulk

Teraz…

Przesuwam dłonią po jeszcze płaskim brzuchu mojej kobiety i składam na nim pocałunki. Tak jest od miesiąca i tak będzie każdego dnia, aż urodzi się nasze drugie dziecko. Nie było mi dane przeżywać tych momentów, kiedy Chlo była w ciąży z Carly, i tym razem nie mam zamiaru zmarnować żadnej chwili.

– Nadal się na mnie gniewasz, że od razu ci nie powiedziałam, że spodziewam się drugiego dziecka? – pyta ta nieszczęsna kreatura. Spoglądam na nią i widzę, że żałuje, więc nie drążę tematu.

– Nie – odpowiadam i opadam plecami na materac, a potem przyciągam do siebie jej nagie ciało. – Z następnym dzieckiem od razu do mnie przyjdziesz, prawda? – Znudzony celowym wywoływaniem u niej poczucia winy zmieniam taktykę, przy okazji doprowadzając przyszłą żonę do stanu przedzawałowego.

– Będzie jeszcze jedno? – dopytuje przerażona, przypominając sobie pewnie poranne macanko z sedesem, nie wspominam więc, że będzie ich jeszcze więcej. – W każdym razie nie wiedziałam, że jestem w ciąży. Kiedy zrobiłam test, wszystkie dziewczyny dosłownie rzuciły się na mnie z radości. A gdy miałam możliwość, żeby ci powiedzieć, szukałeś już z chłopakami Reeda – tłumaczy.

Na wspomnienie młodego Haysa krew zaczyna wrzeć w moich żyłach. Opuścił klub w momencie, kiedy zaczęliśmy kolejną sprawę, nie mniej trudną niż poprzednie. Zresztą, pieprzyć to, zostawił braci, całą cholerną rodzinę. Minął już miesiąc, a ten skurwiel nie daje znaku życia. Jakby zapadł się pod ziemię.

– Kiedy wróci, skopię mu cholerne dupsko! – warczę.

– Może on cierpi, Jay, i potrzebuje czasu tylko dla siebie – przekonuje Chlo, unosząc głowę. Jej długie, ciemne włosy opadają na moje ramię.

– Od początku wiedział, jak stoją sprawy z Nikki. Dla niej zawsze liczył się Pax, a teraz, kiedy prezes założył jej obrączkę na palec, Reed nagle się obudził? – Parskam i zarzucam wolne ramię nad głowę, przeskakując wzrokiem po suficie.

Chociaż jestem wkurwiony, nie ukrywam, że odejście tego chłopaka cholernie boli. Reed, tak samo jak Pax i Colton, jest dla mnie jak rodzony brat i nie ma wytłumaczenia na to, co odpierdolił. Gdyby tylko nas uprzedził… Chociaż jeśliby tak zrobił, powstrzymalibyśmy go od głupich pomysłów – i pewnie bardzo dobrze o tym wiedział.

– Może to miało jednak coś wspólnego z Ellie? – pyta szeptem Chlo, a ja spoglądam na nią zdziwiony.

– A co ona ma do tego? – Odwracam się do niej i opieram na łokciu.

– Ona go kocha – odpowiada rozmarzona, opierając głowę na mojej piersi.

Kobiety!

Romansideł się naczytała i świruje. Następnym razem podsunę jej poradnik z obsługą narzędzi skrawających i wyślę do naszego psychodoktorka jako asystentkę. Odechce się pieprzonych kwiatków i serduszek.

– Przelecieli się po pijaku, to wszystko – mówię, chcąc zaznaczyć, jak się sprawy mają w realu.

– Język, Hulk! – warczy Chlo, uderzając mnie w klatę. – Nasza córka ma wielkie uszy, a drugie pewnie też już słyszą. To twoje dzieci.

Teraz przypominam sobie, że Carly z Lexi zeszły przygotować śniadanie. Siostra Chloe została u nas na dłużej, żeby obie mogły nadrobić stracony czas. Dobrze, że Maddie przyjeżdża tylko na kilka godzin, a potem wraca do Rogera do Phoenix, bo aż tylu kobiet pod jednym dachem bym nie przeżył.

– O której wyjeżdża twoja siostra?

Chloe podejrzanie się wierci i rozgląda po pokoju, unikając mojego wzroku.

– Właśnie, jeśli o to chodzi… – Urywa i skubie zębami dolną wargę.

– Co jest? – Marszczę czoło.

– Ona zostaje w Prescott – oświadcza cicho, na co wybałuszam oczy.

– Po cholerę? – huczę. W odpowiedzi Chlo chwyta pasmo swoich włosów i zaczyna owijać je wokół palca. Czyli jest źle. – Gadaj, kobieto.

– Myślę, że to przez Coltona – odpowiada w końcu.

– Po tym, jak ostatnio Lex usłyszała jego rozmowę z Kelly, a potem wpadła w szał, to raczej powinna stąd wiać, a nie na odwrót. – Marszczę czoło, przyglądając się mojej kobiecie. I nie podoba mi się, że szczerzy się w tym momencie jak do sera.

– Chyba złość jej przeszła. – Od razu poważnieje i przełyka nerwowo ślinę. – Ale zauroczenie nie minęło.

Pieprzony alarm zaczyna wyć w mojej głowie.

– Zau… kurwa… co?! – pytam. – W kim, w czym? W doktorku? – Krzywię się z obrzydzenia.

Zabiłbym gołymi rękoma, gdyby ktoś tknął moją kobietę albo córkę, ale to samo tyczy się Lexi, która jest jak moja młodsza siostra. Na myśl, że jakiś skurwiel chociażby na nią spojrzy, dostaję szału.

– Wiesz dobrze, że coś zaszło między nią a Coltonem, kiedy się nią zajmował. Nikt nie wie do końca co, a oboje za każdym razem zaprzeczają, że coś ich łączyło.

Zwlekam się z łóżka i zakładam spodnie z za­miarem zejścia do kuchni i przemówienia Lexi do rozumu.

– Wiem, co chcesz zrobić, Jay, i nawet się nie waż! – fuka to uparte babsko.

– Ze wszystkich facetów na świecie wybrała jednego z moich braci, i to tego najbardziej popapranego! – wydzieram się. – Cholernego rzeźnika psychopatę!

– Colt jest najmilszym, najbardziej… – Mój wymuszony głośny śmiech, który przerywa jej ckliwe pierdoły, kończy się jękiem, kiedy zapinając rozporek, zahaczam o swój sprzęt.

Kurwa!

– Zejdź na ziemię, kobieto, i skończ z tymi romantycznymi pierdołami – odpowiadam w końcu. – Jak to sobie wyobrażasz?

– Przesadzasz. Nikki jakoś przeżyła Paxtona, a ja ciebie. – Jeszcze to! Za każdym razem, kiedy sobie przypominam, przez co moja kobieta musiała przeze mnie przejść, mam wrażenie, jakby ktoś wbijał nóż głęboko w moją klatkę piersiową.

Pieprzę to i porzucam temat psychodoktorka. Zdejmuję pieprzone spodnie, po czym wskakuję do łóżka, żeby pokazać Chloe, jak zajebiście ją kocham.

ROZDZIAŁ 3

Colton

Huk i dźwięk dzwonka przedzierają się nachalnie przez mój błogi sen i nie mam siły nawet krzyczeć, żeby ludzie się odpieprzyli i zajęli swoim życiem. Od tygodnia potrzebuję cholernego snu, a wszystko przez kobietę, która jest nieco ponad kilometr stąd, w domu Chloe.

Po chwili ciszy ktoś krzyczy moje imię i coś uderza w szyby. Pieprzeni domokrążcy.

– Ta… ta. – Uhu! Jeszcze tego mi brakuje. Z wielkim wysiłkiem unoszę powieki i zostaję nagrodzony piskiem córki, która stoi w swoim kojcu. Przytrzymuje się barierek i sprzedaje mi najpiękniejszy pod słońcem uśmiech.

– Kocham cię i bez wahania oddałbym za ciebie życie, maleńka, ale daj staremu trochę pospać – chrypię, a Lily w odpowiedzi zaczyna się śmiać. Jakby tego było mało, coś znowu uderza w okno. Mrużę oczy, zerkając w tamtym kierunku, i dopiero zauważam wibrujący na stoliku telefon.

Dziewiąta rano. Cholera, kościół!

Wyskakuję z łóżka i w samych bokserkach biegnę do drzwi, ale w połowie schodów zawracam, słysząc nagły płacz córki. Wyjmuję Lily z kojca i w biegu całuję jej delikatny policzek.

Otwieram drzwi, a po chwili do środka wchodzi czerwona ze złości Jess.

– W końcu! – warczy.

– Wiem, cholera. Nie mogłem zasnąć i dopiero nad ranem mnie rozłożyło – tłumaczę, co nie działa, bo kobieta morduje mnie wzrokiem, który jednak łagodnieje w momencie, kiedy spogląda na Lily.

– Chodź do cioci, mój skarbie – mówi, przejmując moją córkę, a potem patrzy na mnie z powracającym wkurwem. – Leć już!

W pośpiechu biegnę pod prysznic, po nim wkładam ciuchy. Krzycząc szybkie „cześć”, wychodzę i zaraz otwieram garaż. Właśnie wyprowadzam na zewnątrz harleya, kiedy podjazd blokuje radiowóz.

– Nie teraz, do cholery – mruczę pod nosem, widząc wysiadającego Coopera.

– Colton – wita się, unosząc podbródek.

– Nie mam czasu!

– To zajmie tylko chwilę – mówi, podchodząc do mnie. – Macie już coś?

– Leo i Cole zbierają informacje, na razie niewiele tego jest – oświadczam poważnie. Wiem, jakiego kalibru może być ta sprawa i przy okazji w jakie gówno możemy z braćmi wdepnąć.

– Kolejna dziewczyna zaginęła. Tym razem bliżej granicy z Meksykiem. Sprawa bardzo podobna do naszej. Staramy się trzymać to w ryzach, bo już zajmują się tym federalni. Jeśli ktoś się dowie, że prowadzimy na boku własne śledztwo, cały plan szlag trafi.

Wzdycham i sięgam po okulary przeciwsłoneczne, po czym zasłaniam nimi oczy. Domyślam się, co może przeżywać facet, którego córka leży w szpitalnym łóżku i staruszek nie wie, czy kolejny oddech nie będzie jej ostatnim. Gdyby to samo spotkało moją Lily, urządziłbym publiczną rzeź w całym pieprzonym stanie.

– Powiem chłopakom, żeby grzebali głębiej – zapewniam go. – Gdybym nadal pracował w szpitalu, może miałbym większe możliwości – gdybam.

– Możemy to jakoś załatwić – mówi wyraźnie poruszony Cooper.

Kręcę głową, rozglądając się po otoczeniu. Dochodzę do wniosku, że to za cholerę nic nie da.

– Nie. Teraz to nie ma sensu. Będą patrzeć mi na ręce i wyjdzie trochę podejrzanie, jeśli zacznę przetrząsać kartoteki i wypytywać o lekarzy – oświadczam i przypomina mi się, że muszę jechać do klubu. – Słuchaj, na serio się spieszę. Dam znać Paxtonowi, żeby się z tobą skontaktował – mówię i wsiadam na motocykl, kątem oka widzę jednak, że Coop mnie obserwuje.

– Słyszałeś, że Nate i Chad zostali zabici w więzieniu? – pyta podejrzliwie.

– Nie pierdol, nic nie wiem – odpowiadam, starając się nie cieszyć, jeszcze nie.

– Nie wyglądasz na zaskoczonego – szepcze, mrużąc oczy.

– A co mam powiedzieć, nie należeli do grona ulubieńców Ameryki – podsumowuję, wzruszając ramionami.

– Tym bardziej, że żywcem zdarto im skórę z pleców, z logo klubu? – dopytuje, a ja w końcu zaczynam się śmiać.

– No co ty nie powiesz? To raczej ktoś, kto za nami nie przepadał – mówię, szczerząc się, na co Cooper kręci głową.

– Nie spieprzcie umowy między nami. – Na te słowa prycham i salutuję, po czym nakładam kask i odpalam maszynę. Okrążam samochód gliniarza i odjeżdżam z zajebistym uśmiechem na ustach.

Wjeżdżam na teren klubu i przed wejściem widzę grupę braci, co oznacza, że zebranie się skończyło. Jax śmieje się z czegoś, co powiedział Nixon, i kiwa ręką na powitanie.

Parkuję pod garażem, gaszę silnik, zdejmuję kask i podchodzę do kółka różańcowego.

– Spóźniłeś się – mówi Jax.

– Nie pierdol.

– Paxton i Hulk czekają na ciebie – dodaje Nix.

– Najpierw muszę zapalić. Daj mi fajkę – mówię do kandydata stojącego z boku.

– Ty nie palisz. – Młody się śmieje, ale wyciąga paczkę papierosów, a ja wyjmuję jednego i podpalam. Zaciągam się, żeby uspokoić nerwy, a wydmuchując powoli dym, ogarniam wzrokiem teren.

– Miałem małą pogawędkę z Cooperem. Chad i Nate to już historia – oświadczam w końcu.

– Myślisz, że ktoś zacznie węszyć? – pyta Nixon.

– Coop jest teraz trochę od nas zależny, więc lepiej, żeby nie – mówię, a potem rzucam papierosa na ziemię i kieruję się do wejścia. – Zresztą w chuju to mam.

– Dużo ostatnio tam mieścisz! – krzyczy za mną Jax.

– To prawdziwa bestia, chcesz zobaczyć?

– Nie, dzięki, skurwielu!

Wchodzę do środka, a mój uśmiech gaśnie, kiedy podążam do miejsca naszych zebrań. Marszczę brwi na widok grobowych min Paxa i Hulka. Obchodzę stół i siadam po prawej prezesa i naprzeciw wice.

Od razu przechodzę do szczegółów i opowiadam o wizycie Coopera. Kiedy kończę, Pax spogląda na mnie, jakby miał ochotę urwać mi jaja.

– Co jest? – pytam.

– Co, do chuja, Colt? – Hays marszczy czoło i odchyla się w fotelu. – To ty mi powiedz, co jest. Albo cię nie ma, albo się spóźniasz! Chcesz jak Reed to wszystko rzucić czy ma to coś wspólnego z posuwaniem pani psycholog i wkurwianiem Lexi schadzkami z nią?

Odejście Reeda serio poprzestawiało mu w głowie.

– Nie pieprzyłem Kelly, do cholery. Znamy się od czasów studiów i to wszystko. Jest dobrym lekarzem, przyjaciółką. Ściągnąłem ją tutaj, żeby pomogła kobietom. Nic więcej! Zdaję sobie sprawę z tego, że nie powinienem interesować się jej sesjami z Lexi, ale nie przeginaj pały. Po prostu zapytałem, jak jej idzie. Chujowo wyszło. Zresztą to już skończone. Kell wyjechała, Lexi też za chwilę nie będzie! – krzyczę, bo jestem już wyprowadzony z cholernej równowagi.

Bracia spoglądają najpierw na siebie, potem na mnie i mają takie miny, jakby chcieli mi oświadczyć, że za chwilę świat się skończy.

– Lexi zostaje w miasteczku, Colt – rzuca w końcu Pax.

Tylko nie to.

Pocieram dłonią kark, wypuszczając powietrze z ust.

W normalnych okolicznościach nie posiadałbym się z pieprzonej radości. Od razu bym wykrzyczał, że oznaczam ją jako swoją. Są jednak rzeczy, które gnębią mnie od ostatniej wizyty u rodziców, kiedy byłem odebrać Lily. Jeszcze sprawa, którą zajmujemy się z braćmi… Miałbym teraz mieszać Lex we wszystko?

– Żartujecie sobie ze mnie? Po wszystkim, co przeżyła? – pytam.

– Chce być bliżej Chloe i Carly. W ogóle dziewczyna nie mogła się odnaleźć, mieszkając ze staruszkami. Poza tym chyba lubi popieprzone klimaty, a w tym cholernym Prescott tego nie brakuje – tłumaczy niezadowolony Hulk.

– Zamieszka w domku po Delii – dodaje Pax. – Chciała poszukać roboty na własną rękę, ale damy jej coś u nas. W warsztacie u Nixona potrzebny jest ktoś do papierkowej roboty albo w salonie Huntera. Od akcji z Tess i Olivią nie daje sobie z niczym rady i praktycznie cały czas chodzi napruty. Przyda się ktoś, kto to ogarnie.

– I tym kimś ma być Lex? – parskam. Błyskotliwy, kurwa, pomysł. – Niech ktoś ją zmusi do wyjazdu.

– Niby dlaczego? – pyta Hulk. Nie muszę odpowiadać, bo gdy mi się przygląda, od razu wie, o co chodzi. Zdaje sobie sprawę z tego, że jeśli jego szwagierka zostanie tu na stałe, to pomimo wszystko nie będę w stanie trzymać się od niej z daleka. VP podrywa się na równe nogi i opiera ręce na blacie. – Łapy od niej precz, Colt! Nie żartuję!

Przesuwam dłonią po twarzy. Jestem już zmęczony tym gównem. Niedługo pozabijamy się z braćmi przez kobiety i to te nieszczęsne kreatury przejmą tu dowodzenie.

– Dajecie dziewczynie chatę przy samym klubie ze striptizem, wrzucacie między bikerów, których w większości ledwo zna, a przypominam, że tacy jak my o mały włos nie odebrali jej pieprzonego życia, i ty się, do chuja, martwisz o to, co ja jej zrobię? – pytam, co chyba jeszcze bardziej wkurwia naszego wielkoluda.

– Ogarnij się, Hulk! – warczy Pax, po czym morduje mnie wzrokiem. – A ty nie zapominaj, że to my uratowaliśmy jej pieprzone życie. – Tym tekstem tylko mnie nakręca.

– A nawet jeśli zdecyduję się oznaczyć ją jako swoją, co z tym zrobisz, Hulk?! – Wstaję i uśmiecham się przebiegle. – Powiedz, że nie zasługuje na bycie z kimś takim jak ja, podczas gdy ty wciągnąłeś w życie klubu jej siostrę – mówię, rzucając wyzwanie wice, który uderza pięścią w stół.

– Muszę się napić – mówi nasz VP i rusza w kierunku wyjścia, a ja i Pax za nim.

Schodzimy do baru, gdzie siedzą Nix i Jax. Hunter, urżnięty w trzy dupy, dobiera się do jednej z klubowych panienek. Kandydat stawia przed nami butelki z piwem i w tym momencie od wejścia rozlega się śmiech. Spoglądam w tamtym kierunku i czuję, że chyba mam zawał.

– Niech ktoś narzuci na nią koc, kurwa! – klnę pod nosem na widok Lexi w opinających jej szczupłą sylwetkę koszulce i szortach. Oczywiście cała na biało. Anioł.

Uśmiecha się, tłumacząc coś Chloe, i wręcza jej torby z zakupami, po czym kieruje się w stronę łazienki. Niewiele myśląc, zeskakuję z krzesła i podążam za nią.

Staję w pustym korytarzu, opieram się o ścianę i przez kilka minut układam sobie w głowie pieprzone przemówienie. Kiedy Lexi wychodzi z łazienki, nie umiem nic powiedzieć. Na widok jej cholernej anielskiej twarzy mam ochotę przerzucić ją sobie przez ramię i zanieść do mojego łóżka, gdzie spędzi resztę życia.

Kobieta, która jeszcze niedawno miała do mnie więcej zaufania niż do kogokolwiek innego na świecie, staje pod ścianą po przeciwnej stronie i obejmuje się ramionami, jakby chciała się przede mną schronić albo stąd uciec.

Przede mną?

Kurwa!

Lustruję jej twarz, jakbym sam chciał prześwietlić ją na wylot, zobaczyć, co się dzieje w tej głowie. W końcu podchodzę do Lexi i opieram dłoń o ścianę tuż nad jej ramieniem. Pochylam się, wolną dłonią chwytam ją pod brodę i zmuszam, żeby skierowała na mnie swoje brązowe oczy.

– Patrzyłem, jak uchodzi z ciebie życie, potem kawałek po kawałku je przywracałem – mówię, sam nie wiem po co. – A to, czego byłaś świadkiem na ślubie Nikki i Paxtona? Zapytałem Kelly, jak się czujesz, to wszystko – tłumaczę sytuację, w której zastała mnie ostatnio.

– Mogłeś po prostu mnie zapytać – odpowiada wyraźnie wzburzona.

– A powiedziałabyś mi, co się wydarzyło, kiedy byłaś więziona? – pytam, na co nerwowo ucieka wzrokiem w bok. Czyli nie. – Tak myślałem.

– Wydawało mi się, że ty i ja… – Urywa, ale bardzo dobrze wiem, o co jej chodzi.

Od początku przed nią nie ukrywałem, że jest kimś więcej niż tylko moją pacjentką, zresztą ona sama widziała we mnie jakiegoś boga. Przy braciach i ich kobietach potrafiliśmy utrzymać emocje na wodzy, ale za zamkniętymi drzwiami flirtowaliśmy jak pieprzone nastolatki. Do czasu, kiedy o mały włos nie rzuciłem się na nią jak pieprzony napalony chłoptaś, a do pokoju weszła Chloe i moje zamiary szlag trafił.

I niech to cholera, bo teraz miałem ochotę zaciągnąć ją z powrotem do mojej sypialni i zrobić znacznie więcej.

Odsuwam się od Lex, zanim uczynię coś, czego później będę żałował. Sprawa, nad którą aktualnie pracujemy, nie należy do łatwych, a z doświadczenia wiem, że w rezultacie mogą ucierpieć nasze rodziny. Nie wiem, co przeżyła Lexi podczas lat nieobecności, ale nie chcę narażać jej na więcej. Więc, chwytając się resztek zdrowego rozsądku, wypowiadam słowa, które są jak kwas palący moje gardło:

– Uciekaj, Lexi, uciekaj stąd. Jestem lepszy w niszczeniu niż w naprawianiu i nie chcesz poznać mnie z tej strony – mówię, po czym odwracam się i odchodzę.

ROZDZIAŁ 4

Lexi

Parkuję samochód pod niewielkim wzgórzem, na którym stoi mój nowy dom. Wyskakuję z pojazdu, otwieram tylne drzwi i sięgam po torbę z jedzeniem, żeby zapełnić moją nową, niemal opustoszałą lodówkę. Jay upewnił się, że wszystko zostało dopięte na ostatni guzik, i w końcu mogę się wprowadzić, a co najważniejsze – pobyć sama. Odpocząć od wiecznego napięcia, które stwarza mama, panikując za każdym razem, gdy zamykam się w łazience lub wychodzę z domu.

Pokonuję trzy kamienne stopnie i wkraczam na wysypaną drobnym piaskiem ścieżkę. Przystaję i ogarniam wzrokiem parterowy seledynowy domek ze spadzistym daszkiem i gankiem ciągnącym się przez całą długość budynku. Zamykam oczy i zaciągam się świeżym powietrzem, wsłuchując się w lekki szum drzew oraz śpiew ptaków. Wiem… czuję, że w końcu znalazłam swoje miejsce na ziemi.

– Lexi?! – Słysząc wołanie Jaya, unoszę powieki i automatycznie ściskam mocniej pakunek, zastanawiając się, czy nie zgniotłam żadnych produktów.

Ruszam z miejsca i tak, jak to wyćwiczyłam, przyklejam na twarz promienny uśmiech oznajmiający, że wszystko u mnie w porządku. Mijam w wejściu szwagra i wchodzę do domu, po czym odkładam zakupy na biały stolik. Ogarniam wzrokiem odnowione wnętrze i widzę, że zniknęła większość śladów po stylu rustykalnym, preferowanym przez moją poprzedniczkę. Zostały jedynie odmalowane belki przy suficie. Kuchnia, jadalnia i salon w jednym zajmują sporą część mieszkania, a do sypialni i małego pokoju prowadzi korytarz, którym dostanę się też na tyły posesji.

– Zadowolona? – pyta Jay, stając obok mnie. Kiwam głową, a on zagarnia mnie w swoje ramiona i całuje w czubek głowy. – Wszystko się ułoży.

– Obiecujesz?

– Obiecuję – odpowiada i wzdycha, jakby coś go dręczyło, więc zerkam w górę i próbuję odgadnąć jego nastrój.

– Mów, co cię męczy – rozkazuję.

– To między tobą a Coltonem… Lepiej jest tak jak teraz – mówi z powagą, a na jego czole pojawiają się dwie poziome zmarszczki.

Urażona tym, że kolejna osoba bawi się w doradcę i stara się wmówić małej, głupiej Lexi, co jest dobre, a co złe, odsuwam się od niego i zabieram do wypakowywania zakupów.

– Dla kogo? – pytam, starając się opanować gniew. – Dla mnie? Dla niego… czy dla ciebie?

– Dla wszystkich, Lexi. Colton ma niedokończone, nieuregulowane sprawy, a ty jesteś zbyt delikatna…

W mgnieniu oka odwracam się w kierunku szwagra i macham mu przed oczami palcem wskazującym.

– Nie powiedziałeś tego! – warczę. – Nie jestem delikatna, jestem taka jak przedtem! Nie zrobili mi tam krzywdy, nie mnie, i nie pozwoliłam się złamać, bo cały czas wiedziałam, że mnie znajdziesz! Za rok, za dwa, za dziesięć lat, ale przyjdziesz po mnie. I oto jestem! Żyję, oddycham i czuję! – krzyczę, rozkładając ręce.

Jay przesuwa dłońmi po twarzy, wypuszczając głośno powietrze.

– Kurwa! Lexi, nie wiesz, co to z nami zrobiło. Chloe… – Urywa w połowie, chowa dłonie w kieszeniach jeansów i spogląda ku górze.

Nagle dopada mnie ogromne poczucie winy, bo pomimo całej wściekłości na otaczających mnie ludzi za to, że traktują mnie, jakbym była z kryształu, wiem, że oni też przeżywali koszmar.

– Przepraszam – szepczę. – Mam świadomość, że przez te dwa lata moje siostry, rodzice, potem ty zamartwialiście się. Chcę po prostu wrócić do normalności. Te osoby nie zasłużyły, żeby o nich pamiętać, żeby nadal rządziły naszym życiem. Zdaję sobie też sprawę z tego, że stało się coś, o czym nikt nie chce mi powiedzieć. I poczekam, bo wiem, że Chloe potrze­buje teraz spokoju, ale w końcu o tym porozmawiamy. – Odchrząkuję, czując, że za chwilę się rozkleję. Do tego Jay jakby pobladł, więc postanawiam zmienić temat. – Załatwiłam sobie dziś pracę – oświadczam z dumą.

– Rozmawiałaś już z chłopakami?

I tu zaczynają się schody.

– W przyszłym tygodniu zacznę pracę w barze u Giny – mówię, a na twarzy Jaya pojawiają się wszystkie odcienie różu, by w końcu przeskoczyć w czerwień i purpurę.

– Jak chuj będziesz niańczyła bandę zapijaczonych facetów – warczy.

– Nie zapominaj, że do tej bandy należą twoi bracia – odpowiadam ze spokojem. – I zanim zaczniesz planować przebranżowienie mnie na pracownicę w studiu tatuażu Huntera albo warsztacie Nixona, wiedz, że Gina nie ulegnie twoim groźbom i mnie nie zwolni. Chloe powiedziała, że w ramach protestu wprowadzi się do mnie, a Nikki przegoni wszystkie klubowe panienki, które wróciły. I za wszystko bracia w rezultacie będą winić ciebie – oświadczam z dumą.

– Ty zła, zła kobieto – mówi ochrypniętym głosem. Jest z lekka zszokowany.

– Widzisz? Zamiast martwić się o mnie, powinieneś się mnie bać. – Chichoczę, na co kręci głową.

– Poddaję się jak na razie. Poradzisz sobie dalej sama? – pyta. – Muszę wpaść na chwilę do klubu.

– Nic się nie martw. Uciekaj już – warczę żartobliwie. – Ucałuj Chloe i Carly.

Jay odwraca się w stronę wyjścia, mrucząc coś pod nosem. Podchodzę do okna i obserwuję, jak zmierza w kierunku zaparkowanego pod wzgórzem harleya. Po chwili słyszę, jak odpala swoją maszynę i odjeżdża.

Przypominam sobie, że w bagażniku zostawiłam galon pomarańczowego soku, więc zgarniam ze stolika kluczyki i ruszam na zewnątrz. Nadchodzi wieczór i robi się znacznie chłodniej, więc zbiegam ze schodów i pośpiesznie zabieram z pojazdu baniak.