Amazonki Mosadu - Michael Bar-Zohar, Nissim Mishal - ebook

Amazonki Mosadu ebook

Michael Bar-Zohar, Nissim Mishal

3,8

Opis

Niezwykłe kobiety w izraelskich tajnych służbach.

Działalność lohemet, funkcjonariuszek operacyjnych Mosadu, przez wiele lat była utajniona. Mimo że wiele z nich miało niebywałe dokonania, były przedstawiane co najwyżej jako tło dla swych kolegów. W końcu jednak rząd Izraela zezwolił na publikowanie informacji na ich temat. Michael Bar-Zohar i Nissim Mishal opisali w Amazonkach Mosadu burzliwe życie, miłości i niebezpieczne misje tych kobiet. Tocząc szarpiącą nerwy tajną wojnę, musiały się mierzyć z samotnością i niechętnymi postawami kolegów, rezygnować z marzeń o małżeństwie i dzieciach, a mimo to znakomicie wykonywały swoje zadania. W kolejnych rozdziałach autorzy opisują ich zapierające dech wyczyny. Od Jolande, która wręcz szturmem wdarła się na dwór króla Egiptu, do Diny, która stanęła na progu irańskiego Archiwum Jądrowego; od skazanej na powieszenie Szuli do Sigal, rekrutującej najlepszych muzułmańskich agentów; od Marcelle, która wyskoczyła z okna egipskiej katowni, do Jael, Isabel i Danielle, które nie wahały się wejść w paszczę lwa.

Fascynująca lektura.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 437

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (6 ocen)
1
4
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ama­zonka – mit. gr. «kobieta nale­żąca do spo­łecz­no­ści wojow­ni­czek znad Morza Czar­nego» Słow­nik języka pol­skiego PWN

WPROWADZENIE

Liat do autorów

–––––––––––––––––––––––––––––––––––

Mówi lochemet

Jestem loche­met – wojow­niczką Mosadu.

Uro­dzi­łam się w Izra­elu, w Doli­nie Jor­danu. Wojow­niczką Mosadu jestem od dwu­dzie­stu lat. Zada­nia wyko­nuję z peł­nym zaan­ga­żo­wa­niem i entu­zja­zmem. Ważne jest, aby każde z nas, wojow­ni­ków i wojow­ni­czek, czuło się głę­boko zobo­wią­zane do obrony narodu, naszych rodzin i nas samych.

Ale trzeba też mieć do tego żyłkę.

Bra­łam udział w taj­nych misjach na całym świe­cie. Wiem, jak w dowol­nej chwili zmie­nić swoją toż­sa­mość i wygląd. Gdy­by­ście mnie spo­tkali gdzieś za gra­nicą, nie roz­po­zna­li­by­ście mnie – zwy­kle nie wyglą­dam tak jak teraz, chyba że chcę zwró­cić na sie­bie uwagę [Liat jest niezwy­kle piękna, wysoka, nie­bie­sko­oka, ma krę­cone blond włosy]. Kiedy sły­szę z gło­śni­ków, że mój zespół jest wzy­wany do sali odpraw, ogar­nia mnie pod­nie­ce­nie. Wiem, że coś się wyda­rzy. Wiem, że poranną kawę wypiję w Tel Awi­wie, ale nie mam poję­cia, gdzie na kuli ziem­skiej zjem obiad.

W cza­sie ope­ra­cji Mosadu kobiety wypeł­niają wszyst­kie zada­nia, dosłow­nie wszyst­kie. Tak samo jak męż­czyźni. Cza­sem kobiety sta­no­wią więk­szość człon­ków zespołu prze­pro­wa­dza­ją­cego jakąś akcję. Męż­czyźni przy­cho­dzą z woj­ska. Znają pro­ce­dury: broń – infor­ma­cje – spo­soby i środki. Mnie to nie doty­czy. Ja jestem w sza­rej stre­fie gdzieś pośrodku. Będąc kobietą, mogę pozo­sta­wać w cie­niu, nie­zau­wa­żona.

Kiedy my, ama­zonki Mosadu, czy­tamy w gaze­tach o sobie, zawsze dowia­du­jemy się, że jeste­śmy „wspa­niałe i zapie­ra­jące dech w pier­siach”. To bzdura i wcale nam się to nie podoba. O wiele waż­niej­sze dla nas jest to, że pod każ­dym wzglę­dem jeste­śmy równe męż­czy­znom. Nawia­sem mówiąc, napi­sa­li­ście do mnie, że wśród kobiet wojow­ni­czek są też „tech­niczki”. Powin­ni­ście napi­sać „spe­cja­listki do spraw cyber­bez­pie­czeń­stwa, inży­nierki, infor­ma­tyczki”.

Przy­sła­li­ście mi adres kawiarni, w któ­rej się spo­ty­kamy. Nie­po­trzeb­nie. Podaj­cie mi nazwę lokalu w Bang­koku, a będę tam na czas. Nie potrze­buję wska­zó­wek. Mogę zna­leźć każde miej­sce, w któ­rym mam być.

Muszę wie­dzieć, jak myśleć, jak dzia­łać według szcze­gó­ło­wego planu, a jeśli zmie­nią się oko­licz­no­ści – umieć pod­jąć różne decy­zje w kilka sekund. Nie­ła­two się tego nauczyć. Oczy­wi­ście są zasady, któ­rych prze­strze­gam, nie­za­leż­nie od tego, czy biorę udział w jakiejś ope­ra­cji, czy też nie. Na przy­kład ni­gdy nie usiądę w kawiarni ple­cami do wej­ścia. Zawsze zapłacę za drinka, gdy tylko zosta­nie mi podany, abym mogła wyjść w dowol­nie wybra­nym momen­cie. Kiedy jestem za gra­nicą, a ktoś mnie roz­po­zna i zawoła po imie­niu, praw­dzi­wym imie­niu, ni­gdy się nie odwrócę.

Po powro­cie z misji muszę umieć od razu przy­sto­so­wać się do mojej praw­dzi­wej toż­sa­mo­ści, do życia w moim kraju. Naj­więk­szą radość odczu­wam, gdy urzęd­nik imi­gra­cyjny pod­bija mi pasz­port. Już w tak­sówce wra­cam do swo­jego sta­rego ja. To ogromna zmiana. Jed­nego dnia mogę trzy­mać w ręku któ­reś z naj­bar­dziej wyra­fi­no­wa­nych urzą­dzeń, jakie Izrael kie­dy­kol­wiek wyna­lazł, a następ­nego dnia tracę głowę przed zepsutą pralką.

Jestem roz­wie­dziona, mam dwie córki i syna. Nie wie­dzą, co robię. Moja mała córeczka roz­ma­wiała kie­dyś ze mną o szpie­gach i zapy­ta­łam ją: „Może mogła­bym być jedną z nich?”, na co trzy­latka odpo­wie­działa: „Ty? Ty nie umiesz uda­wać…”.

Uma­wia­łam się kie­dyś z bar­dzo boga­tym męż­czy­zną, który sta­rał się mi zaim­po­no­wać. Powta­rzał, że jego marze­niem było zostać wojow­ni­kiem Mosadu. „Ci faceci potra­fią zmie­niać toż­sa­mość ot tak”, powie­dział, pstry­ka­jąc pal­cami, „każdy z nich mógłby sta­nąć tuż pod moim nosem, a ja nie domy­ślił­bym się nawet, kim jest”.

Popa­trzy­łam na niego. Był bar­dzo wysoki i ja sta­łam prak­tycz­nie pod jego nosem.

ROZDZIAŁ SPECJALNY

Trio

–––––––––––––––––––––––––––––––––––

Nina, „Marilyn” i Kira

7 marca 2007

Ibra­him Oth­man wysiadł z windy na czwar­tym pię­trze hotelu i ruszył w stronę swo­jego pokoju, ale kilka kro­ków od niego się zatrzy­mał. Na pod­ło­dze przy sąsied­nich drzwiach sie­działa młoda kobieta i gorzko pła­kała. Obok niej leżała duża sre­brzy­sta walizka. Nie­zna­joma ude­rzyła pię­ściami w jej solidną pokrywę i naci­snęła dwa zatrza­ski, pró­bu­jąc ją otwo­rzyć. Na próżno.

Oth­man wahał się przez chwilę, po czym pod­szedł do niej.

– Co się stało? – zapy­tał po angiel­sku. – Czy mogę pani pomóc?

Unio­sła zapła­kaną twarz.

– Nie mogę otwo­rzyć walizki – odpo­wie­działa, szlo­cha­jąc. – Zgu­bi­łam klucz. Nie wiem jak. Nie wiem, co robić.

– Może zapyta pani na dole, w recep­cji – zasu­ge­ro­wał. – Oni mogą wie­dzieć…

– Nic nie wie­dzą! Wło­ży­łam do niej torebkę ze wszyst­kimi doku­men­tami i klu­czem do mojego pokoju. Nie mogę do niego wejść. A… moje doku­menty i pie­nią­dze…

– Mogę spró­bo­wać pani pomóc – rzekł lekko zakło­po­tany.

– Nie, nie może pan.

Uklęk­nął obok niej i naci­snął zatrza­ski, pró­bu­jąc otwo­rzyć walizkę. Nic się nie stało.

– Może jed­nak zadzwo­nimy do recep­cji? – zapy­tał ponow­nie.

– To nic nie da. – Zawa­hała się. – Chwi­leczkę, ktoś mi kie­dyś powie­dział… Ma pan może jakiś inny klucz, śru­bo­kręt… albo scy­zo­ryk, któ­rego mogła­bym użyć?

Wzru­szył ramio­nami.

– Nie, przy­kro mi. – Nagle wpadł na pomysł. – Może klucz do mojego pokoju? Spró­bujmy.

– Nie sądzę – odparła. – Ale… niech pan mi pozwoli spró­bo­wać.

Dał jej klucz do swo­jego pokoju. Pochy­liła się nad walizką, odwra­ca­jąc się do niego ple­cami tak, że nie widział jej rąk, a następ­nie zręcz­nie odci­snęła jego klucz w jakimś podob­nym do pla­ste­liny mate­riale, który miała ukryty w dłoni.

Nie tra­cąc czasu, wsu­nęła klucz Oth­mana do wąskiej szcze­liny nad zatrza­skami walizki, po czym ponow­nie je naci­snęła. Roz­le­gło się meta­liczne klik­nię­cie.

– Boże! – Spoj­rzała zdu­miona na walizkę. – Udało się!

– Udało się – powtó­rzył za nią.

Spoj­rzała na niego z rado­snym uśmie­chem.

– Dzię­kuję – powie­działa. – Bar­dzo, bar­dzo panu dzię­kuję. Ura­to­wał mnie pan. Naprawdę!

Oddała mu klucz i zaczęła grze­bać w walizce. Zoba­czył, jak wyciąga dużą brą­zową torebkę i otwiera ją.

– Tutaj, tutaj jest mój klucz!

Pod­szedł do drzwi swo­jego pokoju.

– Jesz­cze raz panu dzię­kuję! – zawo­łała.

Wszedł do pokoju. Nie miał poję­cia, że młoda kobieta zro­biła odcisk jego klu­cza. W mniej niż godzinę towa­rzy­sze zapła­ka­nej dziew­czyny, Niny, zro­bili jego kopię. Dzięki temu zespół ope­ra­cyjny Mosadu zyskał moż­li­wość wej­ścia do pokoju Ibra­hima Oth­mana, szefa syryj­skiej rzą­do­wej komi­sji do spraw ener­gii jądro­wej.

Mosad śle­dził Oth­mana już od dłuż­szego czasu, ale bez więk­szych suk­ce­sów. Strzępy infor­ma­cji z róż­nych źró­deł, a głów­nie raport majora Jako­biego, słu­żą­cego w Ama­nie, izra­el­skim wywia­dzie woj­sko­wym, wzbu­dziły podej­rze­nie, że Syria, być może śla­dem Iranu, Iraku i Libii, pró­buje zbu­do­wać wła­sną broń jądrową. Więk­szość eks­per­tów Mosadu odrzu­ciła jed­nak tę teo­rię. Jed­nym z ich głów­nych argu­men­tów było to, że „takie przed­się­wzię­cie nie pasuje do Baszara [al-Asada]. Paso­wało czy nie, debata toczyła się dalej; aż w końcu ram­sad (dyrek­tor Mosadu) Meir Dagan posta­no­wił zwe­ry­fi­ko­wać hipo­tezę Jako­biego. Na spo­tka­niu z sze­fami wydzia­łów Mosadu Dagan upar­cie odrzu­cał wszyst­kie zastrze­że­nia i wąt­pli­wo­ści. W końcu naka­zał wszel­kimi spo­so­bami zna­leźć odpo­wiedź na pyta­nie, czy Syria buduje insta­la­cję nukle­arną. Zada­nie to powie­rzono wydzia­łowi „Keszet” (Łuk), spe­cja­li­zu­ją­cemu się w wyra­fi­no­wa­nych ope­ra­cjach wywia­dow­czych za gra­nicą.

Prze­pro­wa­dza­jący setki ope­ra­cji rocz­nie „Keszet” był naj­bar­dziej aktyw­nym wydzia­łem Mosadu. Jego pra­cow­nicy wyróż­niali się kre­atyw­no­ścią i nie­sza­blo­no­wo­ścią. Obmy­ślali pomy­słowe akcje w celu zdo­by­cia infor­ma­cji, doku­men­tów i urzą­dzeń, roz­wi­nęli także spo­soby sub­tel­nego pod­cho­dze­nia waż­nych ofi­cjeli wroga, któ­rzy dzia­łali poza gra­ni­cami swo­ich kra­jów. Cza­sem celem inwi­gi­la­cji i śledz­twa sta­wały się osoby lub dele­ga­cje wysłane przez nie­przy­ja­zne rządy do Europy, Azji czy Afryki, cza­sem byli to sojusz­nicy wroga, dostawcy, a nawet wysocy rangą ofi­ce­ro­wie obcych armii, któ­rzy współ­pra­co­wali z nie­przy­ja­ciółmi Izra­ela.

Prze­ciw­dzia­ła­nie zagro­że­niu nukle­ar­nemu znaj­do­wało się na szczy­cie listy zadań Mosadu, a na szczy­cie listy kra­jów mogą­cych sta­no­wić takie zagro­że­nie był Iran. Jed­nakże ram­sad Dagan uwa­żał, że jeśli Iran był głę­boko zaan­ga­żo­wany w pro­jekt nukle­arny, a Irak rów­nież pró­bo­wał roz­wi­nąć podobny pro­gram, to jego obo­wiąz­kiem było dopil­no­wa­nie, by żaden inny wrogi kraj nie zbu­do­wał pota­jem­nie broni jądro­wej. To dla­tego upar­cie nale­gał, aby pod­le­głe mu służby dowie­działy się dokład­nie, co robi Ibra­him Oth­man, „Mister Atom” syryj­skiego rządu.

Według zagra­nicz­nych źró­deł to Ram Ben Barak, szef „Keszetu”, wysłał swo­ich ludzi, by śle­dzili Oth­mana. Syryj­czyk dużo podró­żo­wał.

– Dagan kazał nam dowie­dzieć się, czy Syria ma pro­gram nukle­arny, czy go nie ma – powie­dział Ben Barak dzien­ni­ka­rzowi wiele lat póź­niej. – Przez kilka mie­sięcy prze­pro­wa­dzasz różne akcje na całym świe­cie, dopóki nie dopi­sze ci szczę­ście. Ktoś popeł­nia błąd w jed­nym miej­scu, a ktoś odnosi zwy­cię­stwo w innym. Meir Dagan był bar­dzo wytrwały. Wiele osób mówiło mu, że w Syrii nie może być reak­tora. Że wszyst­kie te wydatki i cza­so­chłonne zabiegi są na darmo. Ale my wyko­ny­wa­li­śmy jego roz­kazy i nie odpu­ści­li­śmy.

Naj­wy­raź­niej różne ope­ra­cje przez dłuż­szy czas nie przy­nio­sły żad­nych owo­ców. Wysy­ła­nie zespo­łów „Keszetu” śla­dem Oth­mana kosz­to­wało for­tunę, a wyniki były zerowe. Ale póź­niej funk­cjo­na­riu­sze Mosadu dowie­dzieli się, że Oth­man przy­jeż­dża do Wied­nia na doroczną kon­fe­ren­cję Mię­dzy­na­ro­do­wej Agen­cji Ener­gii Ato­mo­wej. Cho­ciaż miał miesz­ka­nie w sto­licy Austrii, tym razem zde­cy­do­wał się na pobyt w hotelu i tam poznał zapła­kaną izra­el­ską ama­zonkę.

Zdo­by­cie klu­cza do pokoju Oth­mana było pierw­szym eta­pem „tria” – trzech eta­pów ope­ra­cji, z któ­rych każdy sta­no­wił samo­dzielną misję. We wszyst­kich główne role ode­grały trzy młode funk­cjo­na­riuszki ope­ra­cyjne Mosadu.

Etap drugi. Następ­nego ranka Oth­man zszedł na śnia­da­nie do hote­lo­wej restau­ra­cji. Rozej­rzał się i zoba­czył, że wszyst­kie sto­liki są zajęte. Nie wie­dział oczy­wi­ście, że więk­szość osób jedzą­cych i zama­wia­ją­cych śnia­da­nie to funk­cjo­na­riu­sze Mosadu. Zosta­wili mu tylko jedno miej­sce w całej restau­ra­cji: puste krze­sło przy sto­liku, przy któ­rym sie­działa młoda kobieta. Roz­ma­wiała przez tele­fon komór­kowy, popi­ja­jąc kawę.

– Czy mogę tu usiąść? – zapy­tał.

– Jasne. – Wzru­szyła ramio­nami i wró­ciła do roz­mowy tele­fo­nicz­nej, którą pro­wa­dziła po angiel­sku i z nara­sta­jącą zło­ścią. Kilka razy pod­nio­sła głos, po czym rozej­rzała się wście­kła i w końcu zakoń­czyła roz­mowę, ude­rza­jąc tele­fo­nem w blat sto­lika. – Drań – wyszep­tała. – Żeby mi to zro­bić! – Unio­sła wzrok i spoj­rzała na swo­jego nowego sąsiada. – Prze­pra­szam, stra­ci­łam pano­wa­nie nad sobą, ale ten drań znowu się wymi­gał!

Oth­man poki­wał głową ze współ­czu­ciem, a roz­wście­czona dziew­czyna wciąż ciskała gromy. Opo­wie­działa mu o swoim chło­paku, na któ­rym nie mogła pole­gać w żad­nej spra­wie. Bywało już, że w ostat­niej chwili odwo­ły­wał randki, ale teraz? Tego wie­czoru? Mieli w ten week­end świę­to­wać w Wied­niu rocz­nicę swego pierw­szego spo­tka­nia. Przy­le­ciała zeszłej nocy, a on miał doje­chać dzi­siaj – i znów ją wysta­wił! Wła­śnie dziś, spo­śród wszyst­kich dni!

Oth­man uprzej­mie poki­wał głową na znak, że się z nią zga­dza.

– Naj­wy­raź­niej nie zdaje sobie sprawy, co traci – powie­dział.

Spoj­rzała na niego.

– A pan kim jest?

Przed­sta­wił się, ale nie wspo­mniał o swoim sta­no­wi­sku w komi­te­cie do spraw ener­gii jądro­wej.

– Mam na imię Mari­lyn. – Uśmiech­nęła się. Zadała kilka przy­pad­ko­wych pytań i dowie­działa się, że on dobrze zna Wie­deń i dużo podró­żo­wał po świe­cie. Stop­niowo pogrą­żyli się w łatwej, przy­jem­nej kon­wer­sa­cji. Podo­bała się Oth­ma­nowi i delek­to­wał się roz­mową z tak młodą i piękną kobietą.

Wró­ciła do nie­uda­nej randki ze swoim chło­pa­kiem.

– Tak się sta­ra­łam, żeby ten wie­czór był nie­zwy­czajny – powie­działa. – Zamó­wi­łam sto­lik u Silvia Nic­kola. Miej­sca rezer­wuje się tam z mie­sięcz­nym wyprze­dze­niem. To naj­lep­sza restau­ra­cja w Wied­niu!

– Tak, sły­sza­łem.

Nagle unio­sła głowę i zmarsz­czyła brwi.

– A co pan robi dziś wie­czo­rem? – zapy­tała.

Zasko­czyła go.

– Dla­czego pani pyta?

– Szkoda byłoby anu­lo­wać rezer­wa­cję – odparła. – Może… może razem zjemy tam kola­cję?

– My dwoje? Razem? A jeśli przy­je­dzie pani chło­pak…?

– Nie przy­je­dzie i nie zasłu­guje na to – stwier­dziła. – Więc co pan o tym myśli? Oczy­wi­ście podzie­limy się rachun­kiem.

Popa­trzył na nią i uśmiech­nął się. Nie każ­dego dnia był zapra­szany na kola­cję przez tak piękną kobietę.

– Dla­czego nie? – usły­szał samego sie­bie. – Świetny pomysł. O któ­rej?

O ósmej wie­czo­rem spo­tkali się w hote­lo­wym holu i poje­chali tak­sówką do restau­ra­cji. Gdy opu­ścili hotel, człon­ko­wie zespołu „Keszetu” roze­szli się po holu. Dwie funk­cjo­na­riuszki i ich kolega usie­dli na fote­lach w pobliżu wind. Gdyby Oth­man nagle zmie­nił zda­nie i wró­cił za wcze­śnie, mieli go zatrzy­mać, zanim udałby się do swo­jego pokoju. Dowódca zespołu, Ejtan, sie­dział w samo­cho­dzie zapar­ko­wa­nym nie­da­leko hotelu. Po kilku minu­tach usły­szał w słu­chaw­kach głos jed­nego ze swo­ich ludzi, który użył umó­wio­nego hasła, by go poin­for­mo­wać, że para przy­je­chała do restau­ra­cji i już jest przy sto­liku. Oth­man nie wie­dział oczy­wi­ście, że przy sąsied­nich sto­li­kach sie­dzą inni funk­cjo­na­riu­sze Mosadu, któ­rzy mieli pil­no­wać, by kola­cja prze­bie­gła zgod­nie z pla­nem, i chro­nić „Mari­lyn”, gdyby Oth­man zaczął spra­wiać kło­poty…

Wszystko było gotowe na trzeci etap ope­ra­cji. Ejtan wysłał zespół ope­ra­cyjny – Ejala i Kirę – na czwarte pię­tro hotelu. Mieli klucz do pokoju Oth­mana, więc bez pro­blemu weszli do środka i zaczęli go prze­szu­ki­wać. Na biurku leżało kilka rze­czy oso­bi­stych Oth­mana – i tele­fon komór­kowy! Syryj­czyk praw­do­po­dob­nie nie chciał, żeby prze­szka­dzano mu pod­czas kola­cji z „Mari­lyn”, i dla­tego zosta­wił go w pokoju.

Tele­fon był chro­niony hasłem. Kira wzięła go i w ciągu kilku minut zdo­łała się do niego wła­mać. Spraw­dziła jego zawar­tość – był pełen wia­do­mo­ści i doku­men­tów. Aż tu nagle…

Nagle natknęli się na duży plik foto­gra­fii. Jeden po dru­gim na ekra­nie poja­wiały się zdu­mie­wa­jące obrazy. Uka­zy­wały ogromny budy­nek, a w nim reak­tor jądrowy w zaawan­so­wa­nym sta­dium budowy, duże czę­ści jego rdze­nia i sto­ją­cych obok Azja­tów – Chiń­czy­ków lub Kore­ań­czy­ków. Inne zdję­cia przed­sta­wiały plac budowy reak­tora, gdzieś na bez­lu­dziu. W pamięci tele­fonu było trzy­dzie­ści pięć takich foto­gra­fii. Ejal i Kira nie mogli uwie­rzyć wła­snym oczom. Oth­man sfo­to­gra­fo­wał swoim tele­fo­nem tajny reak­tor i azja­tyc­kich eks­per­tów!

Opa­no­waw­szy emo­cje, dokoń­czyli robotę. Ejal przej­rzał roz­ło­żone na biurku doku­menty, ale nie zna­lazł niczego inte­re­su­ją­cego. Kira sko­pio­wała zdję­cia z tele­fonu komór­ko­wego za pomocą urzą­dzeń, które przy­nio­sła. Odło­żyli potem wszystko z powro­tem na biurko i wymknęli się z pokoju.

Po wyśmie­ni­tej kola­cji Oth­man i „Mari­lyn” wró­cili do hotelu. Roz­stali się w holu i dziew­czyna gorąco podzię­ko­wała Syryj­czy­kowi za miły wie­czór.

Zasłu­żył na te podzię­ko­wa­nia.

Jak głosi raport, to osią­gnię­cie trzech funk­cjo­na­riu­szek ope­ra­cyj­nych Mosadu było jed­nym z naj­więk­szych doko­nań tej służby. Zdu­mie­wa­jący mate­riał, który uzy­skano dzięki Ninie, „Mari­lyn” i Kirze, został natych­miast przed­sta­wiony ram­sa­dowi, sze­fowi Sztabu Gene­ral­nego i pre­mie­rowi. Zdję­cia wyko­nane w budynku ujaw­niły dużą cylin­dryczną kon­struk­cję z cien­kimi, ale solid­nymi ścia­nami. Inne foto­gra­fie przed­sta­wiały rusz­to­wa­nie wznie­sione w celu wzmoc­nie­nia zewnętrz­nych ścian reak­tora. Były też zdję­cia dru­giego, mniej­szego i wypo­sa­żo­nego w dys­try­bu­tory paliwa budynku, wokół któ­rego można było zapar­ko­wać kilka cię­ża­ró­wek. Trze­cią budowlą była naj­wy­raź­niej wieża dostar­cza­jąca wodę do reak­tora. Ram­sad Dagan poło­żył na biurku pre­miera Olmerta brą­zową kopertę zawie­ra­jącą trzy­dzie­ści pięć foto­gra­fii, które pra­cow­nicy Mosadu przy­wieźli z Wied­nia. Ehud Olmert osłu­piał na ich widok.

– To jest reak­tor pro­du­ku­jący plu­ton – poin­for­mo­wał go Dagan. Trudno było sobie wyobra­zić bar­dziej zdu­mie­wa­jące odkry­cie, które ujaw­nia­łoby ist­nie­nie śmier­tel­nego zagro­że­nia dla Izra­ela.

– Znaki zapy­ta­nia się skoń­czyły – powie­dział Olmer­towi asy­stent Dagana. – Teraz mamy tylko wykrzyk­niki!

Nato­miast Dagan zapy­tał:

– Panie pre­mie­rze, co robimy?

– Znisz­czymy to! – odparł Olmert.

Było to rze­czy­wi­ście zdu­mie­wa­jące osią­gnię­cie, ale odsło­niło też poważne nie­po­wo­dze­nie izra­el­skich służb wywia­dow­czych. W ciągu kilku lat, do przy­pi­sy­wa­nej Mosa­dowi ope­ra­cji wie­deń­skiej, tuż pod nosem Izra­ela budo­wano reak­tor jądrowy, o któ­rym nikt w tym kraju nie wie­dział. Gdyby nie lek­ko­myślne zacho­wa­nie Ibra­hima Oth­mana, Izrael mógłby się prze­bu­dzić w ponu­rej rze­czy­wi­sto­ści – w któ­rej jego naj­bar­dziej nie­prze­jed­nany wróg miałby broń ato­mową.

Zdję­cia pozy­skane przez ama­zonki „Keszetu” prze­ka­zano do labo­ra­to­riów badaw­czych Mosadu i Amanu. Ana­li­tycy szybko usta­lili dokładne poło­że­nie reak­tora: Al-Kibar, odizo­lo­wane miej­sce na pustyni w pro­win­cji Dajr az-Zaur we wschod­niej Syrii, nad Eufra­tem i sto­sun­kowo bli­sko gra­nicy z Ira­kiem. Budy­nek miał postać dużego pro­sto­pa­dło­ścianu o wyso­ko­ści 20 metrów i powierzchni 16 tysięcy metrów kwa­dra­to­wych.

Teraz, gdy zdję­cia zostały prze­ana­li­zo­wane i spe­cja­li­ści Mosadu wie­dzieli, gdzie szu­kać, zwią­zana z nimi histo­ria nabrała kształtu. Azjaci sfo­to­gra­fo­wani na tere­nie reak­tora byli Kore­ań­czy­kami z KRL-D. Współ­praca Syrii z Koreą Pół­nocną roz­po­częła się od wizyty w 1990 roku w Damaszku pre­zy­denta Kim Ir Sena, pod­czas któ­rej on i pre­zy­dent Syrii Hafiz al-Asad pod­pi­sali poro­zu­mie­nie o współ­pracy woj­sko­wej i tech­no­lo­gicz­nej. Umowa zawie­rała para­graf doty­czący ener­gii jądro­wej, ale kon­cen­tro­wała się głów­nie na dosta­wach rakiet Scud z Korei Pół­noc­nej do Syrii; pierw­szy ładu­nek scu­dów dotarł do Syrii w lutym 1991 roku, pod­czas ame­ry­kań­skiej ope­ra­cji „Pustynna Burza”.

Kwe­stia nukle­arna została znów pod­jęta dopiero w czerwcu 2000 roku, kiedy pół­noc­no­ko­re­ań­ska dele­ga­cja przy­była do Damaszku na pogrzeb Hafiza al-Asada i spo­tkała się z jego synem oraz następcą Basza­rem. Ich roz­mowy o budo­wie obiektu jądro­wego w Syrii zwień­czyło dwa lata póź­niej trój­stronne spo­tka­nie w Damaszku, pod­czas któ­rego do pro­jektu przy­łą­czył się Iran. Trzy strony zgo­dziły się, że Korea Pół­nocna zbu­duje syryj­ski reak­tor, a Iran pokryje koszty budowy, się­ga­jące 2 miliar­dów dola­rów. Reak­tor Al-Kibar miał być kopią pół­noc­no­ko­re­ań­skiego reak­tora z Ośrodka Badań Jądro­wych w Jong­bjo­nie.

Budowa się roz­po­częła, ale ame­ry­kań­skie i izra­el­skie służby wywia­dow­cze nie zda­wały sobie z tego sprawy. Nawet wizyta w Damaszku w 2006 roku irań­skich naukow­ców, spe­cja­li­stów w dzie­dzi­nie badań nukle­ar­nych, nie zapa­liła żad­nego świa­tełka ostrze­gaw­czego.

Ale nowe infor­ma­cje, które trio funk­cjo­na­riu­szek ope­ra­cyj­nych Mosadu przy­wio­zło z Wied­nia, uświa­do­miły izra­el­skiemu rzą­dowi, że trzeba pod­jąć dra­ma­tyczne decy­zje. Kopie zdjęć wysłano do CIA; w czerwcu 2007 roku Ehud Olmert przed­sta­wił szcze­gó­łowy raport pre­zy­den­towi USA Geo­rge’owi Bushowi i zasu­ge­ro­wał, żeby USA zbom­bar­do­wały reak­tor, który sta­no­wił poważne zagro­że­nie dla państw Bli­skiego Wschodu. Kilka osób z ame­ry­kań­skiej admi­ni­stra­cji, jak wice­pre­zy­dent Richard Che­ney, poparło plan zbroj­nego ataku, ale Bush się wahał. Osta­tecz­nie, za radą sekre­tarz stanu Con­do­le­ezzy Rice i nie­któ­rych swo­ich asy­sten­tów, powstrzy­mał się od dzia­ła­nia, argu­men­tu­jąc, że zbom­bar­do­wa­nie reak­tora byłoby ata­kiem na suwe­renne pań­stwo. Zamiast tego wolał wyko­rzy­stać instru­menty dyplo­ma­tyczne. W roz­mo­wie tele­fo­nicz­nej Olmert bez ogró­dek powie­dział Bushowi:

– Pań­ska stra­te­gia jest dla mnie bar­dzo nie­po­ko­jąca. Zro­bię to, co uwa­żam za konieczne, aby chro­nić Izrael.

– Ten facet ma jaja – powie­dział póź­niej Bush. – Dla­tego go lubię.

Tym­cza­sem zada­nie obser­wa­cji reak­tora prze­ka­zano sate­li­tom USA i Izra­ela. Oka­zało się, że wła­dze syryj­skie, by nie ścią­gnąć na niego uwagi, nie roz­mie­ściły wokół miej­sca budowy bate­rii prze­ciw­lot­ni­czych. Syryj­czycy roz­rzu­cili nawet dokoła śmieci, aby stwo­rzyć wra­że­nie, że nie pro­wa­dzi się tam żad­nych robót. Mimo to z obser­wa­cji sate­li­tar­nych wyni­kało, że budowa postę­puje w zawrot­nym tem­pie. Waszyng­ton i Jero­zo­lima doszły do wnio­sku, że reak­tor zosta­nie uru­cho­miony pod koniec wrze­śnia; każdy póź­niej­szy atak na niego spo­wo­do­wałby zatem uwol­nie­nie śmier­cio­no­śnych sub­stan­cji radio­ak­tyw­nych ze strasz­li­wymi skut­kami zarówno dla śro­do­wi­ska, jak i dla ludzi w Syrii oraz poza nią.

Olmert posta­no­wił bez­zwłocz­nie zbom­bar­do­wać reak­tor. Ope­ra­cja nosiła kryp­to­nim „Poza Sza­blo­nem”.

Według lon­dyń­skiego „Sun­day Timesa” 4 wrze­śnia 2007 roku pod­od­dział eli­tar­nej jed­nostki koman­do­sów sił powietrz­nych „Szal­dag” (Zimo­ro­dek) został prze­rzu­cony śmi­głow­cami do rejonu Dajr az-Zaur, gdzie pra­wie cały dzień ukry­wał się w pobliżu reak­tora. (Wedle innej wer­sji wyda­rzeń byli to żoł­nie­rze Saje­retu Mat­kal). Jego zada­niem było pod­świe­tle­nie ścian reak­tora lase­rami, aby wska­zać cele pilo­tom izra­el­skich odrzu­tow­ców.

Samo­loty – cztery F-15 z bazy Cha­ce­rim i sześć F-16 z bazy Ramon – przy­le­ciały następ­nej nocy o jede­na­stej. Aby zapo­biec woj­nie z Syrią, pod­jęto wszel­kie moż­liwe dzia­ła­nia mające ukryć zaan­ga­żo­wa­nie Izra­ela w tę ope­ra­cję. Samo­loty pole­ciały naj­pierw na pół­noc, nad Morze Śród­ziemne, a kiedy dotarły do gra­nicy syryj­sko-turec­kiej, skrę­ciły na połu­dnie, jakby leciały z Tur­cji. Zbli­żyły się do Dajr az-Zaur, lecąc na nie­zwy­kle niskiej wyso­ko­ści. Powietrzne i naziemne jed­nostki walki elek­tro­nicz­nej Sił Obron­nych Izra­ela (SOI) zakłó­ciły pracę syryj­skich sta­cji radio­lo­ka­cyj­nych, wsku­tek czego nie wykryły one nad­la­tu­ją­cych samo­lo­tów. Nad Al-Kibar piloci zrzu­cili bomby, które nakie­ro­wały się na świetlne plamki znacz­ni­ków celu na ścia­nach reak­tora, i znisz­czyli całą budowlę.

W następ­nych dniach świa­tową prasę zalały sen­sa­cyjne donie­sie­nia z krzy­kli­wymi nagłów­kami przy­pi­su­jące zbom­bar­do­wa­nie Al-Kibar Izra­elowi, co wyda­wało się logiczne. Eks­perci pro­ro­ko­wali, że wojna mię­dzy Syrią a Izra­elem jest nie­uchronna. Ale pre­zy­dent Asad posta­no­wił jej unik­nąć. Izrael mil­czał jak grób i nie przy­znał, że miał coś wspól­nego z tą ope­ra­cją. Asad i syryj­ski sztab gene­ralny oczy­wi­ście rozu­mieli, że to izra­el­skie lot­nic­two zbom­bar­do­wało reak­tor. Ale mil­cze­nie Izra­ela pozwo­liło im unik­nąć koniecz­no­ści prze­pro­wa­dze­nia ude­rze­nia odwe­to­wego; poza tym Syria nie była zain­te­re­so­wana ujaw­nie­niem, że znisz­czona budowla była reak­torem jądro­wym, zbu­do­wa­nym, jakby tego wszyst­kiego było mało, przez Kore­ań­czy­ków z KRL-D… Po dłu­gich godzi­nach ciszy i zamie­sza­nia syryj­ska pań­stwowa agen­cja infor­ma­cyjna opu­bli­ko­wała wielce zagma­twane oświad­cze­nie. Podała w nim, że o pierw­szej w nocy izra­el­skie samo­loty naru­szyły prze­strzeń powietrzną kraju, „zrzu­ciły bomby na obsza­rze pustyn­nym, po czym nasze siły powietrzne zmu­siły je do odwrotu. Nie wyrzą­dziły szkód ludziom ani sprzę­towi”.

Ope­ra­cja ta miała jesz­cze jeden roz­dział, nie mniej dra­ma­tyczny. Sze­fem syryj­skiego pro­jektu nukle­ar­nego był gene­rał Muham­mad Sulej­man, dowódca syryj­skiej „armii cieni” – małej taj­nej jed­nostki, w któ­rej słu­żyli naj­lepsi ofi­ce­ro­wie i eks­perci woj­skowi w kraju. Sulej­man, jeden z naj­po­tęż­niej­szych ludzi w Syrii, był także zaufa­nym doradcą pre­zy­denta Asada. Dzia­łał za grubą zasłoną tajem­nicy, z dala od mediów. Po znisz­cze­niu reak­tora w Dajr az-Zaur zaczął pla­no­wać budowę nowego, ale nim się do tego zabrał, wziął kil­ku­dniowy urlop, który chciał spę­dzić w swoim domu na plaży w Rimal al-Zaha­bii, na pół­nocy Syrii. Sulej­man zapro­sił grupę przy­ja­ciół, po czym wszy­scy zasie­dli na weran­dzie z wido­kiem na spo­kojne Morze Śród­ziemne i delek­to­wali się kola­cją. Według donie­sień pra­so­wych nie zauwa­żyli dwóch cieni, które wyło­niły się z fal leni­wie toczą­cych się w stronę brzegu. Byli to snaj­pe­rzy, któ­rzy wyjęli z wodosz­czel­nych fute­ra­łów kara­biny, wyce­lo­wali je w głowę Sulej­mana i jed­no­cze­śnie wystrze­lili. Sulej­man upadł na stół i w powsta­łym zamie­sza­niu nikt nie zauwa­żył koman­do­sów, któ­rzy ponow­nie zanur­ko­wali i pły­nąc pod wodą, wró­cili do swo­jej łodzi.

Rząd syryj­ski opu­bli­ko­wał komu­ni­kat w spra­wie śmierci Sulej­mana, spo­wo­do­wa­nej – jak napi­sano – „zawa­łem serca”.

Na tym zakoń­czyła się misja, którą zapo­cząt­ko­wała podróż trzech mło­dych ama­zo­nek do roman­tycz­nego Wied­nia.

Uwaga: Wszyst­kie nazwi­ska w tym roz­dziale są fik­cyjne, z wyjąt­kiem nazwisk Meira Dagana, Ibra­hima Oth­mana, gene­rała Sulej­mana, Rama Ben Baraka i poli­ty­ków zamie­sza­nych w opi­sy­wane wyda­rze­nia.

CZĘŚĆ PIERWSZA

FORPOCZTA

ROZDZIAŁ 1

Sara Aaronson

–––––––––––––––––––––––––––––––––––

Śmierć na górze Karmel

5 paź­dzier­nika 1917 roku w małej żydow­skiej wio­sce Zichron Ja’akow leżą­cej na zie­lo­nych zbo­czach góry Kar­mel w Pale­sty­nie roz­legł się poje­dyn­czy strzał z pisto­letu. Tureccy straż­nicy, któ­rzy wpa­dli do łazienki w domu Aaron­sona, zoba­czyli tam młodą kobietę, Sarę, leżącą w kałuży krwi na kolo­ro­wych kafel­kach. Strze­liła sobie w usta z małego pisto­letu. Ale kula nie tra­fiła w jej rdzeń krę­gowy – kobieta wciąż żyła.

Sara była więź­niem Tur­ków. Pale­styna nale­żała wów­czas do impe­rium osmań­skiego. W I woj­nie świa­to­wej Turcy wal­czyli po stro­nie Nie­miec i Austrii, prze­ciwko Wiel­kiej Bry­ta­nii, Fran­cji i ich sojusz­ni­kom. Sara i jej rodzina nale­żeli do małej spo­łecz­no­ści żydow­skiej w Pale­sty­nie. Brat Sary, świa­to­wej sławy nauko­wiec Aaron Aaron­son, odkrył w Gali­lei gatu­nek psze­nicy o nazwie pła­skurka, pier­wotną dziką roślinę, od któ­rej wywo­dzą się udo­mo­wione odmiany tego zboża. Labo­ra­to­rium Aaron­sona w Atli­cie, małym por­cie na wybrzeżu Morza Śród­ziem­nego, finan­so­wały ame­ry­kań­skie i euro­pej­skie fun­da­cje. Był on także dum­nym wła­ści­cie­lem pierw­szego samo­chodu i pierw­szego roweru w Pale­sty­nie. Aaron­sonowie byli zacie­kle prze­ciwni turec­kim rzą­dom w Pale­sty­nie. Wie­rzyli, że jedy­nym spo­so­bem na utwo­rze­nie w tym kraju, „Ziemi Izra­ela”, pań­stwa żydow­skiego jest wspar­cie w tej woj­nie impe­rium bry­tyj­skiego. Ryzy­ku­jąc życie, utwo­rzyli zatem siatkę szpie­gow­ską „Nili”. Dostar­czała ona Bry­tyj­czy­kom infor­ma­cje o ruchach sił turec­kich. W szczy­to­wym okre­sie orga­ni­za­cja ta, pro­wa­dzona przez Aarona i jego dwu­dzie­sto­sied­mio­let­nią sio­strę Sarę, liczyła czter­dzie­stu szpie­gów i infor­ma­to­rów. Kocha­nek Sary, Awsza­lom, został zamor­do­wany przez bedu­inów, gdy pró­bo­wał prze­kro­czyć konno linię frontu na Synaju, by prze­ka­zać ważne infor­ma­cje bry­tyj­skiemu dowódz­twu w Kairze.

Pod koniec wrze­śnia 1917 roku Turcy prze­chwy­cili gołę­bia pocz­to­wego nio­są­cego ostatni mel­du­nek Sary dla Bry­tyj­czy­ków. Ona i jej ojciec zostali aresz­to­wani. Po czte­rech dniach bicia i okrut­nych tor­tur Turcy posta­no­wili prze­wieźć ją do Damaszku, gdzie miała zostać osą­dzona i powie­szona. Przed wyjaz­dem Sara popro­siła o pozwo­le­nie na zmianę ubra­nia. Kiedy została sama w łazience swo­jego domu, zdjęła luźną płytkę, wycią­gnęła ze skrytki maleńki pisto­let i postrze­liła się.

Zmarła 9 paź­dzier­nika 1917 roku jako pierw­sza żydow­ska loche­met ery nowo­żyt­nej. Jej poświę­ce­nie nie poszło na marne: Bry­tyj­czycy i ich sojusz­nicy wygrali wojnę, Wielka Bry­ta­nia otrzy­mała zarząd man­da­towy nad Pale­styną i chcąc nie chcąc prze­tarła drogę do powsta­nia pań­stwa Izrael. A trzy­dzie­ści lat po śmierci Sary, kiedy się ono naro­dziło, wiele innych kobiet poświę­ciło życie obro­nie swo­jego kraju, tak jak robią to współ­cze­sne ama­zonki Mosadu.

Z burz­li­wej histo­rii Izra­ela wyło­niła się gale­ria odważ­nych, kre­atyw­nych i pew­nych sie­bie kobiet. Wiele z nich zostało zwer­bo­wa­nych przez Mosad lub wywiad woj­skowy, inne zgła­szały się na ochot­nika, a nawet pla­no­wały nie­bez­pieczne misje, nie pro­sząc nikogo o instruk­cje lub szko­le­nie. Więk­szość z nich była „wojow­nicz­kami”, czyli funk­cjo­na­riusz­kami ope­ra­cyj­nymi Mosadu, pozo­stałe peł­niły w tej służ­bie różne inne funk­cje. Wiele drogo za to zapła­ciło: tor­tu­rami i uwię­zie­niem lub bole­sną samot­no­ścią, zarówno pod­czas misji, jak i w życiu pry­wat­nym, w któ­rym musiały zre­zy­gno­wać z marzeń o rodzi­nie, by reali­zo­wać swoje powo­ła­nie. Ze sto­sów ksią­żek o Mosa­dzie wyła­nia się mylny obraz – taj­nej armii odważ­nych, sil­nych i bystrych męż­czyzn podob­nych do Jamesa Bonda czy innych super­sz­pie­gów zalud­nia­ją­cych filmy i tanią bele­try­stykę. Nad­szedł czas, aby zastą­pić ten wyima­gi­no­wany obraz praw­dzi­wym, na któ­rym obok męż­czyzn zoba­czymy kobiety Mosadu.

Nie możemy opi­sać setek kobiet, które słu­żyły w tej taj­nej armii. Nie możemy nawet wymie­nić nazwisk ich wszyst­kich ani opo­wie­dzieć ich histo­rii w cało­ści, ponie­waż wiele z tego, co zro­biły i wciąż robią, pozo­sta­nie utaj­nione jesz­cze przez wiele lat. A jed­nak funk­cjo­na­riuszki, któ­rych histo­rie posta­no­wi­li­śmy tu opo­wie­dzieć, nale­ży­cie repre­zen­tują ten tajny i oddany spra­wie zastęp rów­nych męż­czy­znom kobiet, tak czę­sto igno­ro­wany lub pomi­jany.

Na początku kobieta w Mosa­dzie była sekre­tarką lub bat-lewaja – part­nerką funk­cjo­na­riu­sza tej służby gra­jącą rolę jego żony lub dziew­czyny. Para zawsze jest mniej podej­rzana niż jeden lub wię­cej męż­czyzn; obec­ność kobiety w parze lub gru­pie z reguły zmniej­sza podej­rze­nia. Widok dwojga ludzi obej­mu­ją­cych się w samo­cho­dzie rów­nież nie wzbu­dza nie­uf­no­ści i nie­wielu oso­bom przy­szłoby do głowy, że taka para może obser­wo­wać lub nawet dowo­dzić prze­pro­wa­dzaną w pobliżu tajną ope­ra­cją.

Funk­cjo­na­riu­sze Mosadu w tych wcze­snych latach byli twar­dymi i odważ­nymi ludźmi, daw­nymi bojow­ni­kami pod­ziem­nych orga­ni­za­cji Pal­mach i Irgun, które ist­niały, zanim utwo­rzono pań­stwo Izrael. Naj­lepsi z nich słu­żyli w jed­no­stce ope­ra­cyj­nej Sza­baku (Służba Bez­pie­czeń­stwa Ogól­nego), z któ­rej począt­kowo korzy­stał rów­nież Mosad; póź­niej zastą­pił ją wydział ope­ra­cyjny Mosadu „Ceza­rea”. Począt­kowo „Ceza­rea” zatrud­niała tylko męż­czyzn, ale kie­row­nic­two Mosadu szybko odkryło, że kobiety wysłane do „kra­jów doce­lo­wych” [czyli państw wro­gich] mogą łatwiej przejść odprawy celno-pasz­por­towe i wyko­ny­wać zada­nia bez wzbu­dza­nia podej­rzeń. Jak powie­działa nam jedna z funk­cjo­na­riu­szek ope­ra­cyjnych Mosadu:

– Na widok samot­nego męż­czy­zny sto­ją­cego w nocy na rogu ulicy budzą się podej­rze­nia. Kiedy widzisz samotną kobietę, chcesz jej pomóc.

I tak stop­niowo do spo­łecz­no­ści funk­cjo­na­riu­szy Mosadu dołą­czały kobiety. Począt­kowo szko­lono je w poko­jach hote­lo­wych lub miesz­ka­niach, w któ­rych prze­by­wały same, w odosob­nie­niu, a instruk­to­rzy przy­jeż­dżali, aby je tam uczyć indy­wi­du­al­nie. Póź­niej zaczęły brać udział w kur­sach pod­sta­wo­wych razem z męż­czy­znami; czę­sto w takim kur­sie uczest­ni­czyło pięt­na­stu do dwu­dzie­stu męż­czyzn – i jedna kobieta. Minęło dużo czasu, zanim twar­dzi, pewni sie­bie męż­czyźni zdali sobie sprawę, że kobiety u ich boku są nie tylko sekre­tar­kami, tele­fo­nist­kami i poda­ją­cymi kawę pomoc­ni­cami – ale rów­nież ich part­ner­kami w skom­pli­ko­wa­nych i nie­bez­piecz­nych misjach. Więk­szość pierw­szych ama­zo­nek cier­piała jed­nak z powodu kosz­mar­nej samot­no­ści. Przez wiele lat szko­liły się samot­nie i same brały udział w ryzy­kow­nych ope­ra­cjach, cza­sem tylko w towa­rzy­stwie męż­czyzn, rzadko z innymi kobie­tami. Dziś ta metoda została porzu­cona. Ale nawet po przej­ściu na eme­ry­turę nie mogą one mówić o swo­jej prze­szło­ści. Wiele z nich spo­tkało się po raz pierw­szy w życiu dopiero na kar­tach tej książki.

W świa­to­wych mediach izra­el­skie funk­cjo­na­riuszki ope­ra­cyjne czę­sto były opi­sy­wane jako „kusi­cielki”. To jed­nak nie­prawda. Zało­ży­ciele Mosadu usta­no­wili żela­zną zasadę: kobie­tom ni­gdy nie naka­zy­wano wyko­rzy­sty­wa­nia swych ciał do celów ope­ra­cyj­nych. Żadna loche­met Mosadu ni­gdy nie otrzy­mała roz­kazu prze­spa­nia się z „celem” ani żad­nej o nic takiego nie popro­szono. Tylko raz jed­nej z nich pole­cono nawią­zać czę­ściowy kon­takt fizyczny z czło­wie­kiem, który był celem ope­ra­cji „Cindy–Wanunu”, i to naru­sze­nie zasad miało daleko idące kon­se­kwen­cje (zob. roz­dział 18).

Jeśli kon­takt sek­su­alny uznano za konieczny, co zda­rzało się bar­dzo rzadko, funk­cjo­na­riu­sze Mosadu wynaj­mo­wali do takich zadań pro­sty­tutki. Pew­nego razu do pomocy zgło­siła się na ochot­nika wła­ści­cielka słyn­nej fran­cu­skiej restau­ra­cji, była pro­sty­tutka, która wyko­nu­jąc powie­rzone jej zada­nie, nie zawa­hała się wyko­rzy­stać swych walo­rów fizycz­nych. Nie była ona jed­nak funk­cjo­na­riuszką Mosadu i zro­biła to z wła­snej ini­cja­tywy. (W Mosa­dzie ist­nieje wyraźne roz­róż­nie­nie mię­dzy „wojow­ni­kiem”, czyli funk­cjo­na­riu­szem ope­ra­cyj­nym, a agen­tem, który jest kimś obcym, zwer­bo­wa­nym, ale nie­słu­żą­cym w Mosa­dzie). Josef (Joszke) Jariw, były dowódca „Ceza­rei”, tak opi­sał rekru­ta­cję agentki w Euro­pie, „sza­no­wa­nej czter­dzie­sto­let­niej kobiety zna­nej z bar­dzo swo­bod­nego podej­ścia do seksu… Chcie­li­śmy, żeby zbli­żyła się do kilku waż­nych «celów» w obcych kra­jach. Pra­co­wała dla nas dwa lata i rezul­taty były zna­ko­mite. Dowie­działa się, kim naprawdę są te «cele», jakie mają funk­cje i przy­kry­cia; dowie­działa się rów­nież, kim są osoby, z któ­rymi się kon­taktują, gdzie i kiedy się spo­ty­kają. To było dla nas ważne, ale nie zwer­bo­wał­bym jej jako funk­cjo­na­riuszki…”.

– Nie­raz wyko­rzy­sty­wa­łam to, że jestem kobietą – powie­działa ama­zonka Jael pod­czas wywiadu. – Ale ni­gdy nie uży­wa­łam swo­jego ciała, aby zyskać akcep­ta­cję lub zaufa­nie w kra­jach wroga. Czu­łam, że prze­strze­ga­nie gra­nic jest wła­śnie zaletą kobie­co­ści. I taką wia­do­mość otrzy­ma­łam od prze­ło­żo­nych. Ni­gdy nie liczyli na to, że wyko­nu­jąc zada­nie, pójdę z kimś do łóżka. Prze­ciw­nie. Takie zasady pano­wały zawsze.

Jedno z pierw­szych „kuszeń” – w dozwo­lo­nych gra­ni­cach – odbyło się w 1954 roku, gdy zespół ope­ra­cyjny Mosadu ści­gał w Euro­pie zdrajcę Alek­san­dra Iwora. Był on ofi­ce­rem SOI (Sił Obron­nych Izra­ela), który wpadł w tara­paty finan­sowe i uciekł do Włoch, gdzie sprze­da­wał egip­skim dyplo­ma­tom mapy i tajne doku­menty. Potem znik­nął, ale szybko został odna­le­ziony w Wied­niu, kiedy jego były kolega szkolny wpadł na niego na ulicy. O przy­pad­ko­wym spo­tka­niu powia­do­miono Mosad i kilku funk­cjo­na­riu­szy pospie­szyło do austriac­kiej sto­licy.

Niczego nie­podej­rze­wa­jący Iwor wsiadł do samo­lotu lecą­cego do Paryża, a miej­sce obok niego zajęła atrak­cyjna „Fran­cuzka”. Roz­po­częli roz­mowę, która stała się bar­dzo przy­ja­ciel­ska, i posta­no­wili zjeść razem kola­cję. Kiedy samo­lot wylą­do­wał, cza­ru­jąca pani zasu­ge­ro­wała, by Alek­san­der zabrał się z nią do Paryża. Powie­działa, że na lot­ni­sku cze­kają na nią przy­ja­ciele z samo­cho­dem. Iwor zgo­dził się. W dro­dze do Paryża samo­chód nagle się zatrzy­mał i funk­cjo­na­riu­sze Mosadu porwali Iwora. Ładna pani znik­nęła – wyko­nała zada­nie. (Iwor umarł w samo­lo­cie trans­por­to­wym w dro­dze do Izra­ela, po wstrzyk­nię­ciu nad­mier­nej ilo­ści środka nasen­nego; na budzący wąt­pli­wo­ści roz­kaz Isera Harela, samego szefa Mosadu, jego ciało zostało wrzu­cone do morza).

W tam­tym cza­sie kobiety bar­dzo rzadko uczest­ni­czyły w ope­ra­cjach Mosadu. Dopiero po kilku latach zaczęto je wysy­łać na misje tak jak męż­czyzn. A jed­nak zanim jesz­cze powstało pań­stwo Izrael, poja­wiały się odważne nie­wia­sty, które nie chciały cze­kać, aż Mosad je znaj­dzie, i „wer­bo­wały się same”. Była to epoka, w któ­rej struk­tury i zasady dzia­ła­nia taj­nych służb nie zostały jesz­cze usta­lone. A mimo to już dawały o sobie znać młode kobiety, które zgła­szały się na ochot­nika lub były przy­pad­kowo wer­bo­wane i bez prze­szko­le­nia wyru­szały w głąb mrocz­nego świata szpie­go­stwa.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tytuł ory­gi­nału: Mos­sad Ama­zons

Copy­ri­ght © 2021 Michael Bar-Zohar and Nis­sim Mishal

All rights rese­rved.

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2021

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Grze­gorz Dziam­ski

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki: Krzysz­tof Rych­ter

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Ama­zonki Mosadu, wyd. I, Poznań 2022)

ISBN 978-83-8188-951-3

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61-867-47-08, 61-867-81-40

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer