Albania – miłość w czasach vendetty - Krystyna Mrugalska - ebook

Albania – miłość w czasach vendetty ebook

Mrugalska Krystyna

4,1

Opis

Dua jest wrażliwą młodą kobietą, z którą los nie obszedł się łaskawie. Jako dziecko straciła najbliższych, a dorastać przyszło jej w czasach upadku reżimu komunistycznego. Tajemnice z przeszłości, intrygi, a także tytułowa vendetta, czyli krwawa albańska zemsta rodowa, co chwila stają jej na drodze do szczęścia.
Poruszająca opowieść o miłości, którą autorka umiejętnie wplata pomiędzy prawdziwe wydarzenia, opowiadając w ten sposób również o burzliwej końcówce XX wieku w Albanii. Reżim komunistyczny i jego upadek, ucieczki do Grecji, kryzys piramidowy i wstrząsające wydarzenia 1997 roku – wszystko to miało ogromny wpływ na życie zwykłych ludzi w niezwykłym kraju, gdzie w niektórych regionach wciąż świętością są relikty średniowiecznego prawa zwyczajowego. Miłość w czasach vendetty jest bardzo trudna, ale nie niemożliwa...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 182

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (21 ocen)
11
4
5
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Czanij

Dobrze spędzony czas

W takim momencie zakończyć? Ciąg dalszy nastąpi?
10
Revelcia

Całkiem niezła

Autorce brakuje warsztatu - dialogi momentami były bardzo sztuczne, cała historia zbyt mocno naciągana. Plusem natomiast jest ciekawe tło historyczne - można choć przez chwilę wczuć się w realia postkomunistycznej Albanii
00
olagibas

Nie oderwiesz się od lektury

Kiedy ciąg dalszy?????? Niesamowita historia. Nie tylko na leżak na albanskie plaży! Serdecznie polecam!
00

Popularność




WPROWADZENIE

Vendetta to pochodzący z języka włoskiego termin oznaczający krwawą zemstę. Vendetta to stary ludowy obyczaj z Sycylii, który został zaadaptowany między innymi przez włoską mafię. Zgodnie z nim należało pozbawić życia kogoś, kto zdradził rodzinę lub zabił jej członka. Termin ten jest stosowany także na określenie tożsamego zjawiska „zemsty za krew” w innych kulturach, na przykład albańskiej gjakmarrji czy pomsty znanej wśród ludów Kaukazu Północnego (między innymi Czeczenów). Obyczaj występował także na ziemiach śląskich w XIII wieku, a przez plemiona słowiańskie nazywany był wróżdą.

Gjakmarrja (czyt. dżjakmarrja, w dosłownym tłumaczeniu: branie krwi) to albańska odmiana vendetty, przewidziana w Kanunie*, krwawa rodowa zemsta. Zobowiązywała do odnalezienia sprawcy zabójstwa (ale też zranienia czy znieważenia) członka rodziny i wymierzenia mu kary. Gjakmarrja opierała się na odpowiedzialności zbiorowej, toteż kara mogła dosięgnąć również i innych mężczyzn z rodziny winnego czy jego wspólnoty. Obowiązek zemsty spoczywał na męskim członku pokrzywdzonej rodziny, zbliżonym wiekiem i statusem społecznym do zabójcy. Odwet był obligatoryjny i egzekwowany przez wspólnotę. Jedna z zasad gjakmarrji głosiła, że „krew się nie starzeje”, co oznaczało, że zemsta mogła zostać dokonana nawet po kilkudziesięciu latach. Model odwetu był szczegółowo określony: należało strzelić w głowę, najlepiej w dzień, a następnie obrócić zabitego twarzą ku niebu, a o jego głowę oprzeć broń – na znak, że nie było to zwykłe zabójstwo. W konsekwencji tak zamordowanego mężczyznę też musiano pomścić, co prowadziło do wielopokoleniowych łańcuchów zabójstw. Kanun przewidywał też zatrzymanie fali zemsty przez różne formy zadośćuczynienia: opłata pieniężna, nieruchomości, broń i tym podobne. Mediacje prowadziły osoby neutralne, strona pokrzywdzona nie musiała się jednak na nie godzić, o czym informowała zakrwawiona koszula powiewająca przed domem. Zemsty należało dokonać, zanim plamy na odzieniu doszczętnie wypłowieją.

Żeby zrozumieć istotę tytułowej albańskiej vendetty, trzeba sięgnąć do historii. Albania w latach 1385–1912, czyli przez ponad pięćset lat, była pod panowaniem otomańskim. W tym okresie nie istniał jednolity system sprawiedliwości, poszczególne regiony dopracowały więc z czasem prawo zwyczajowe, czyli właśnie Kanun (najbardziej znany i rozpowszechniony był Kanun księcia Lekë Dukagjiniego, który panował w XV wieku w północnej Albanii). Kanun to zespół zasad, które regulowały właściwie wszystkie aspekty życia (dotyczyły wiary, relacji rodzinnych i małżeńskich, prawa własności, obrony honoru czy karania zbrodni). Nad ich właściwym stosowaniem czuwała rada starszych. To prawo karne, administracyjne, rodzinne i cywilne ujęte w jednym systemie.

Gjakmarrja, będąca karą śmierci dla mordercy, zgodnie ze starożytną maksymą „oko za oko, ząb za ząb” wbrew pozorom nie pozwalała zabijać ludzi – było to prawo stworzone po to, by zbrodni unikać, a sprawcy nie czuli się bezkarni. Chodziło również o stawianie dobra i interesu grupy ponad dobro jednostkowe. Była to jedyna możliwa strategia pozwalająca przetrwać ciężkie czasy okupacji otomańskiej. Przez lata zasady Kanunu zostały wypaczone, ale zgodnie z pierwotnymi kodeksami zemsta krwi nie obejmowała kobiet, dzieci oraz osób duchownych.

Zapoczątkowany w 1944 roku system komunistyczny postawił sobie za cel zlikwidowanie prawa zwyczajowego, a silna władza i rozbudowany aparat szpiegowski paranoicznego przywódcy Envera Hodży dość skutecznie tępiły przypadki stosowania zemsty krwi. Jednakże w odizolowanych wioskach na północy kraju dawne prawo przetrwało czasy reżimu.

Jeszcze w XXI wieku odnotowano dwa przypadki zastosowania wynaturzonego prawa: w 2010 roku ofiarą gjakmarrji był ksiądz, a dwa lata później – dziecko (do obu zdarzeń doszło w obwodzie szkoderskim). Szacuje się, że obecnie około sześćset albańskich rodzin cierpi z powodu albańskiej vendetty. Członkowie zagrożonych klanów (zazwyczaj płci męskiej) są więźniami we własnych domach, bo zgodnie z Kanunem tylko tam nie może dosięgnąć ich zemsta.

Gjakmarrja była przez całe stulecia jednym z filarów prawa zwyczajowego w Albanii i miała ogromny wpływ na życie wielu osób. Książka przedstawia fikcyjną historię osadzoną w realiach albańskiego prawa zwyczajowego i upadku reżimu komunistycznego, kiedy Kanun wciąż był uważany za źródło praw. Część opisanych wydarzeń to wspomnienia znanych mi osób, a część jest fikcją. Wioska Muhurr rzeczywiście istnieje, leży u stóp góry Korabi w północno-wschodniej części kraju.

Historia ta mogła wydarzyć się naprawdę…

* Kanun – kodeks albańskiego prawa zwyczajowego. Według niektórych antropologów jego początki mogą sięgać nawet epoki brązu, inni twierdzą, że stworzony został przez plemiona iliryjskie, które zamieszkiwały tereny dzisiejszej Albanii w starożytności. Kanun jako prawo formalnie został zniesiony w połowie lat dwudziestych XX wieku, w trakcie reformowania Albanii na wzór demokracji europejskich. Dopiero jednak rządy komunistyczne po zakończeniu drugiej wojny światowej podjęły skuteczne działania na rzecz likwidacji reliktów prawa zwyczajowego. Mimo wszystkich starań odrodziło się ono w szczątkowej formie w latach dziewięćdziesiątych XX wieku.

ROZDZIAŁ 1

Rok 1965, Muhurr

Słońce chyliło się ku zachodowi i cienie trzech dziewczynek stawały się coraz dłuższe. Teuta, Valbona i Bora szły do lasu nazbierać chrustu, który pomagał rozniecić ogień, szczególnie kiedy opał był mokry. Po drzewo wysyłani byli chłopcy, gdyż trzeba było wziąć z sobą osła i zagłębić się w las. W zeszłym tygodniu Oresti, syn starego Sokola, podobno stanął oko w oko z niedźwiedziem. Chłopak chętnie opowiadał każdemu, kto zechciał słuchać, o spotkaniu z bestią i o ogromnej odwadze, którą się wykazał. Mało kto oczywiście wierzył, że to zwierz uciekł przed Orestim, ale faktem było, że niedźwiedzie coraz częściej schodziły spod szczytu Korabi i zbliżały się do siedzib ludzkich, gdzie mogły łatwiej zdobyć pożywienie.

Bezpieczniej pewnie byłoby się nie rozdzielać, ale dziewczynki zgodnie zadecydowały, że najpierw pobawią się w chowanego, a potem szybko nazbierają chrustu. Chciały maksymalnie wykorzystać jeden z tych rzadkich momentów, kiedy mogły oderwać się od trudów życia na albańskiej prowincji w epoce reżimu. Czasy, w których przyszło im dorastać, nie należały do najłatwiejszych.

O tym, jak będzie wyglądało dzieciństwo w komunistycznej Albanii, decydowało miejsce urodzenia. Tirana, stolica kraju, była oazą dobrobytu pośród socjalistycznej biedy. Sklepy nie świeciły tam pustkami, a dzieci, których rodzice byli wystarczająco blisko Towarzysza Komendanta*, nosiły dżinsy i znały smak coca-coli. Z kolei na albańskiej wsi życie było bardzo ciężkie. Przekonywali się o tym na własnej skórze prawdziwi i domniemani wrogowie systemu – po donosie składanym do Sigurimi**, policji politycznej, która wszędzie miała swoje macki, zsyłani byli wraz z całymi rodzinami na wieś, najczęściej w odległy koniec kraju. Teuta, Valbona i Bora nie zostały tu zesłane, urodziły się w miejscu, które dla innych bywało karą. Ich rodzice pracowali, często nawet dziesięć godzin dziennie, w kooperatywach rolnych, jakie powstały po kolektywizacji, a w zamian za harówkę w imię wspólnego dobra otrzymywali co miesiąc marną wypłatę, która prawie na nic nie starczała. Państwo było właścicielem wszystkiego. Początkowo dyktator Enver Hodża obiecywał, że „niedługo będą jedli złotymi sztućcami”, ale kiedy sytuacja się pogorszyła, wołał: „Jeśli trzeba, będziemy jeść trawę, ale się nie ugniemy”. Dzieci były więc wysyłane do lasu po zioła, suszone i dodawane do mąki kukurydzianej, z której pieczono placki. Z czasem było w nich więcej ziół niż mąki… Za to w szkole uczono czcić Hodżę, przewodniczącego Albańskiej Partii Pracy i twórcę albańskiego komunizmu, jako ojca narodu. Klasy dekorowały plakaty z takimi sentencjami, jak: „Religia jest opium dla ludzi” czy „Chwała Marksizmowi i Leninizmowi”.

W tej chwili dziewczynki mogły się na chwilę od tego wszystkiego oderwać.

– Raz, dwa, trzy…

Po doliczeniu do dwudziestu, jak się umawiały, Valbona krzyknęła: „Szukam” i rozchichotana rozglądała się za swoimi przyjaciółkami. Upłynęło jednak kilka minut i żadnej nie znalazła. Jakby zapadły się pod ziemię.

Na pewno Teuta schowała się tu, pomyślała, zaglądając do sporej dziupli w pniu grubego dębu. Czekał tam na nią jednak tylko pająk, który misternie tkał sporą pajęczynę, zamykając częściowo wejście do idealnej kryjówki. Zafascynowana dziewczynka wpatrywała się w misterną robotę małego stworzonka, gdy wtem usłyszała podniesione męskie głosy. Ktoś nadchodził, wyraźnie się spiesząc. Valbona zapomniała o pająku i niszcząc jego sieć, szybko wsunęła się do dębowej dziupli. Skuliła się, zacisnęła mocno powieki i nasłuchiwała. Najwyraźniej mężczyźni zaciekle się kłócili. Kiedy podeszli na tyle blisko, że można było rozróżnić głosy, Valbona ze zdziwieniem stwierdziła, że rozpoznaje obydwa. Byli to ojcowie jej towarzyszek zabawy, które w tej chwili czekały schowane pewnie gdzieś w pobliżu. Bora i Teuta były kuzynkami, a ich ojcowie braćmi. Valbona zastanawiała się, czy dziewczynki też słyszały ich rozmowę.

– Nie możemy tego ukrywać. Jeśli prawda wyjdzie na jaw później, będzie jeszcze gorzej. To będzie plama na honorze – powiedział Aigimi, ojciec Bory.

– Pomyśl, co stanie się z naszymi rodzinami. Przecież masz piątkę dzieci, do cholery! Naprawdę chcesz zgnić w pierdlu, Gimi? – zapytał Gerti.

Doceniał godną podziwu postawę starszego brata, ale kiedy myślał o spędzeniu reszty życia w wilgotnej, ciemnej celi, szczerość i prawda przestawały mieć tak duże znaczenie.

Valbona nie rozumiała, o co dokładnie chodzi, lecz domyślała się, że stało się coś strasznego. Zastanawiała się, czy sprawa nie dotyczy Blerima, którego od trzech dni poszukiwała cała wioska.

Mężczyźni ustalili właśnie, że o zajściu nad rzeką nie powiedzą nikomu. Czarny Drin miał teraz, po ulewnych deszczach, dość wartki nurt i nawet jeśli wyrzuci ciało w pobliżu wioski, nikt przecież nie będzie wiedział, co tak naprawdę się stało. Bracia zdawali sobie sprawę, że ze względu na dawny konflikt między rodzinami i poprzysiężoną zemstę krwi nikt by nie uwierzył, że Blerim po prostu poślizgnął się, upadł na przybrzeżne kamienie i roztrzaskał sobie głowę. Gimi i Gerti tylko wrzucili ciało do rzeki, bojąc się, że będą podejrzani o zabójstwo. To był impuls, zrobili to, by zatrzeć ślady. Słysząc jednak fragmenty rozmowy i mając przy tym bujną wyobraźnię, można było wymyślić różne scenariusze.

Mężczyźni opuścili dębową polanę i kiedy minął już odpowiednio długi czas, dziewczynki wyszły ze swoich kryjówek. Bora, która zastygła w niewygodnej pozycji na gałęzi, szła teraz na drżących nogach jak w transie. Teuta była bardzo blada, a jej zdenerwowanie zdradzała trzęsąca się dolna warga.

Bora odezwała się pierwsza.

– Teuta, czy nasi tatusiowie są mordercami?

– Zamknij się – powiedziała Teuta, najstarsza z całej trójki. Jeszcze w ukryciu zdecydowała, co należy zrobić z zasłyszanymi nowinami. – Podajcie mi ręce – powiedziała tajemniczo, a w jej dłoni błysnął mały, ale ostry nóż.

– Teuta… – zaprotestowały jednocześnie Valbona i Bora, cofając się niepewnie o krok.

– Złożymy uroczystą przysięgę i zawrzemy pakt, który zwiąże nas na całe życie – kontynuowała dziewczynka. – Nikt, ale to absolutnie nikt nie może się nigdy dowiedzieć o tym, co tu słyszałyśmy. To nasza tajemnica, którą zabierzemy ze sobą do grobu.

– Ale posłuchaj… – zaczęła zlękniona Valbona.

Teuta zmroziła ją wzrokiem.

– Nie pozwolę, żeby mój tatuś i wuj Gerti poszli do więzienia! Poza tym, jeśli faktycznie to oni zabili Blerima, jego brat na pewno będzie chciał zemsty. I wszystko zacznie się od nowa. Pamiętacie, co stara Ekleona mówiła o licznych morderstwach dokonywanych przez członków dwóch rodów w Peshkopii? Nikt już potem nie pamiętał, od czego to wszystko się zaczęło, ale zginęło dwanaście osób, a dwie od ponad piętnastu lat ukrywają się w domu, żeby i ich nie dosięgła gjakmarrja. Nie możemy pozwolić, żeby to samo spotkało naszą rodzinę. Valbona, jesteś dla nas jak siostra i ufam ci, ale żeby przysięga była ważna, musimy ją przypieczętować krwią.

Mówiąc to, Teuta zrobiła małe nacięcie na palcu wskazującym. Nacisnęła opuszek i wkrótce pojawiła się kropla krwi.

– Zróbcie to samo i przyłóżcie palce tutaj – zażądała.

Dziewczynki niechętnie wykonały polecenie i kiedy trzy małe zakrwawione palce się złączyły, Teuta rzekła z namaszczeniem:

– Powtarzajcie za mną. Przysięgamy na zawsze być siostrami krwi i nigdy, przenigdy nie wyjawić nikomu tajemnicy z dębowej polany. Zawsze będziemy razem i będziemy sobie pomagać. Teraz jesteśmy związane, póki śmierć nas nie rozłączy…

Dziewczynki z powagą powtarzały formułę, a także zmieszały krew i polizały palce. Ciecz miała metaliczny smak.

Wiatr zahuczał złowrogo, jakby wiedział doskonale, co się dzieje, i jednocześnie groził, że wszystko ma swoje konsekwencje. Dziewczynkom odeszła ochota na zabawę w lesie. W milczeniu zebrały naprędce naręcza chrustu i udały się do domów.

* Towarzysz Komendant – jeden z przydomków Envera Hodży, słynącego z okrucieństwa dyktatora Albanii, który twardą ręką rządził krajem od zakończenia drugiej wojny światowej do swojej śmierci w 1985 roku.

** Sigurimi – potoczna nazwa Dyrektoriatu Bezpieczeństwa Państwa, oddziałów politycznej policji działającej w czasach reżimu Hodży.

ROZDZIAŁ 2

Rok 1987, Muhurr

Dua wyglądała tęsknie przez okno, niechętnie wykonując przydzielone jej zadanie.

Dlaczego urodziłam się dziewczyną, pomyślała ze złością i wydęła swoje kształtne wargi. Kobiety muszą wykonywać te wszystkie nudne prace i nikt ich nigdy nie pyta o zdanie. Ledion, jej starszy brat, mógł do woli biegać po lasach, kiedy ona prała, i to również jego rzeczy.

Spojrzała tęsknie w kierunku Korabi, który – jak się jej wydawało – był w tej chwili jej jedynym sprzymierzeńcem. Dua bała się trochę surowych szczytów, a jednocześnie przyciągały ją z magiczną wprost siłą. Często wpatrywała się w górską grań tak długo, aż była niemal pewna, że dostrzega tajemniczy lud z Korabi. Wyobrażała sobie dziewczynkę, mniej więcej w jej wieku, która miała dom wysoko w górach, niewiele poniżej lśniącej linii śniegu. Nazwała ją Eneida i często rozmawiała z nią w myślach, żaląc się na niesprawiedliwy los. Gdyby tylko nie urodziła się dziewczyną, wszystko byłoby inaczej…

– Dua! Zaraz zrobisz dziurę w tej koszuli! – skarciła ją ostrym tonem matka, zdenerwowana, że znowu fantazjuje, zamiast zająć się pracą.

Na albańskiej prowincji nie było czasu na marzenia, a Dua bardzo często się zamyślała.

Kobieta westchnęła głęboko. Ostatni miesiąc ciąży dawał się jej bardzo we znaki. Na jej wychudłej twarzy widniały jeszcze ślady minionej już urody. Tak, Valbona była niegdyś piękna, najładniejsza w całej okolicy, a mała Dua okazała się jej udoskonaloną kopią. Z kruczoczarnymi falowanymi włosami, ciemnymi dużymi oczami, zgrabnym nosem i pełnymi, malinowoczerwonymi ustami wyglądała jak porcelanowa lalka. Była bardzo drobna, lata niedożywienia sprawiły, że policzki miała wciąż zapadnięte, przez co oczy wydawały się jeszcze większe, niż były w rzeczywistości. Matkę ten widok ściskał za serce, szczególnie że niedługo na świat miał przyjść kolejny potomek. Czasami myślała, że lepiej byłoby nie mieć już więcej dzieci, bo jaką przyszłość mogła im zapewnić? W ostatnich czasach dodawała coraz więcej ziół do kukurydzianej mąki, z której piekła placki…

Z rozmyślań wyrwał matkę i córkę krzyk Lediona:

– Zabili tatę! Mówią, że była bójka w tartaku i tata nie żyje.

Chłopak, zmęczony szybkim biegiem i przerażony, ciężko dyszał. Trzęsąc się, powtarzał tylko, że tata nie żyje. Słowa wbijały się w serce jego matki jak ostry nóż. Jak w transie potrząsała przerażonym Ledionem, szlochając i krzycząc na przemian:

– Jak to? To niemożliwe! Powiedz, że to nieprawda! Przecież on nie może nas teraz zostawić! – Padła na kolana, a po policzkach pociekły jej łzy. – Co my teraz zrobimy? Jak on mógł nas tak zostawić? – powtórzyła szeptem.

Dua poczuła, że świat się zatrzymał, nie mogła złapać oddechu. Zawodzenie matki i powracające do niej jak echo słowa Lediona: „Zabili tatę. Tata nie żyje” spowodowały, że zrobiło jej się niedobrze. Musiała stąd uciec, ból rozdzierający piersi był nie do zniesienia. Zerwała się bez słowa i pobiegła w stronę lasu. Miotały nią sprzeczne uczucia. Odczuwała bezgraniczną rozpacz po stracie ukochanego ojca, jedynego człowieka, który rozumiał jej świat fantazji i nie ganił jej za marzenia. Często w długie zimowe wieczory siadali przy piecu i grzejąc się w błogim cieple, razem snuli opowieści o leśnych trollach i walecznych ludach, po których ona zasypiała, wtulona w jego szyję. Rozpacz mieszała się ze złością. Przecież tata zawsze mówił, że jest jego małą księżniczką i będzie ją chronił przed wszelkim złem. A ona bezgranicznie mu ufała. Jak mógł ją tak oszukać i po prostu zostawić?

Poczuła, że w gardle rośnie jej olbrzymia gula. Miała zaledwie dziewięć lat, ale doznała wrażenia, że w niej również coś umarło. Nie wiedziała jeszcze, co to dla niej oznacza, ale czuła, że w tym momencie skończył się pewien etap jej życia, i wcale nie ciekawiło jej, co przyniesie kolejny. Nie była też pewna, czy ma siłę i przede wszystkim chęć, by wrócić do domu i stawić czoło rzeczywistości. Zacisnęła spuchnięte od płaczu powieki i opadła bezsilnie na mech. Nawet nie zorientowała się, kiedy usnęła. Obudził ją wieczorny chłód, a kiedy zebrała już myśli, znowu – jak lodowata fala – wróciły do niej wydarzenia kończącego się popołudnia. Zdała sobie sprawę, że to nie był tylko zły sen.

Zrezygnowana powlokła się do domu. Matka pewnie da mi burę, myślała. Bez pytania zniknęłam na kilka godzin, zostawiając ją ze wszystkimi obowiązkami w obejściu. Przecież jest w zaawansowanej ciąży. Dua poczuła się winna i przyspieszyła kroku. Kiedy zbliżała się do ich podwórka, pojawił się dziwny niepokój. Było podejrzanie cicho, a zachodzące słońce wskazywało, że nadchodzi już noc.

– Mamo! – zawołała zdławionym ze strachu głosem. – Maaamo! Gdzie jesteś?

Odpowiedział jej tylko wiatr, podmuch spowodował, że furtka zaskrzypiała. Podeszła niepewnie do domu i otworzyła drzwi na oścież, wpuszczając do środka resztki dziennego światła. Na podłodze leżała mama, a wokół niej gęsta ciecz tworzyła coraz większą plamę.

– Mamusiu! Mamusiu, powiedz coś! – Dua szarpała bezwładne ciało. Przyklęknęła i położyła głowę matki na swoich kolanach. – Mamusiu, proszę, obudź się – załkała żałośnie.

Kobieta ocknęła się wreszcie, mruknęła i powoli otworzyła oczy.

– Dziecko! – Chwyciła się obydwiema rękoma za dół brzucha i skrzywiła w grymasie bólu. – Biegnij po zonję* Teutę, powiedz jej, że musi do mnie przyjść.

Dui wydawało się dziwne, że matka chce w takim momencie zawołać kobietę, z którą ledwo witały się na targu. Nie ona, ale zonja Mira, żona brygadiera**, była u nich „mądrą babą”, akuszerką, znającą się również na ziołolecznictwie. Przerażona dziewczynka zadecydowała jednak szybko, że to nie czas, by kłócić się o kompetencje wioskowych kum, i pospiesznie udała się do chaty zonjiTeuty. Już wbiegając na podwórko, krzyczała z całych sił:

– Zonja Teuta! Zonja! Mama umiera!

– Co ty mówisz, moje dziecko. – Zonja Teuta wybiegła na ganek. Wytarła w pośpiechu ręce w fartuch i poleciła przestraszonej dziewczynce: – Biegnij co sił w nogach po zonję Mirę i przyprowadź ją do waszego domu.

Dziewczynka posłusznie wykonała polecenie i już za kwadrans zbiegały z akuszerką ze zbocza. Dua była zła, że tłusta żona sołtysa poruszała się tak wolno. Zadyszana kobieta znowu zarządziła chwilę przerwy. Przecież tu chodzi o życie mamy, myślała wzburzona Dua. Kiedy dobiegły na miejsce, okazało się, że zonja Teuta już przeniosła Valbonę do głównej izby, zapaliła światło i nastawiła wody w kotłach. Przygotowała też stos czystych prześcieradeł, miskę i mydło. Dua ze zdziwieniem zauważyła, że zonja Teuta ocierała pot z czoła mamy z wielką troską. W jej spojrzeniu było tyle ciepła, choć przecież kobiety ledwo się znały.

– Dua, wyjdź, proszę, i poczekaj, aż cię zawołamy – powiedziała stanowczozonja Mira.

– Ale ja chcę być z mamą – protestowała dziewczynka.

– Wszystko będzie dobrze, zobaczysz – uspokajała ją łagodnym głosem zonja Teuta. – Przyjdę po ciebie, gdy już będziesz mogła zobaczyć siostrzyczkę albo braciszka.

Dua posłusznie opuściła izbę, ale nie mogła sobie znaleźć miejsca. Kopnęła nawet ze złością leżące na podwórku wiadro. W końcu zrezygnowana usiadła na ganku i spojrzała tęsknie w stronę gór, ledwo już widocznych w mroku.

Oby tylko mamusi nic się nie stało, błagała w myślach. Przyrzekam, że będę solennie wykonywać wszystkie obowiązki, nawet nie będę się krzywiła na pranie i wyżymanie. Dziewczynka była w stanie obiecać wszystko, żeby tylko uratować ukochaną rodzinę, a właściwie już tylko tych, którzy po dzisiejszych wydarzeniach jej pozostali. Ze smutkiem myślała i wielokrotnie szeptała, zwracając się w stronę gór, że nie chciała, żeby to dziecko, które mama nosiła w brzuchu, okazało się dziewczynką. Po trosze było to spowodowane zazdrością, bo chciała pozostać jedyną księżniczką tatusia, ale też troską o nienarodzone maleństwo. Dua przez swoje dziewięć lat życia zdążyła zrozumieć, że urodzić się kobietą to najgorsze przekleństwo. Lepiej, żeby ta mała istotka była chłopcem, jak Ledion, byłoby jej dużo łatwiej, jej życie nie składałoby się tylko z nudnych prac i szeregu zakazów.

Tymczasem kobiety w izbie krzątały się nerwowo wokół oddychającej coraz ciężej Valbony. Zmartwiona zonja Mira pokręciła głową. Dziecko już od dłuższego czasu w ogóle się nie poruszało, a wody płodowe odeszły jeszcze przed jej przyjściem. Przyjęła już niejeden poród i wiedziała, że krew wypływająca wraz ze śluzem spomiędzy ud Valbony nie wróży niczego dobrego. Zmieniła ręcznik i ze smutkiem obserwowała szybko rosnącą ciemnoczerwoną plamę.

Zastanawiała się też, dlaczego Valbona poprosiła do siebie Tuetę. Znała obie kobiety właściwie od urodzenia, pomagała im przecież przyjść na świat, i pamiętała, jakie były sobie bliskie jako dzieci. We trzy, jeszcze z rudą Borą, były wręcz nierozłączne. Valbona i Teuta – a nawet chyba wszystkie trzy, tylko Bora nigdy się do tego nie przyznała, wiedząc, że nie miałaby szans z najładniejszymi dziewczynami w okolicy – zakochały się w jednym młodzieńcu. Klodi był bardzo przystojnym brunetem o regularnych rysach twarzy i spojrzeniu brązowych oczu, od którego miękły wszystkie dziewczęce serca. Wydawało się, że chłopak interesuje się ciemnooką Valboną, ale małżeństwa aranżowane były przez rodziców i Klodi ożenił się z płowowłosą Teutą. Związek nie należał jednak do szczęśliwych, Teuta była konkretna i bardzo praktyczna, a jej mąż okazał się hulaką, którego bardziej interesowała dobra zabawa niż praca. Do tego bezskutecznie starali się o dziecko. Z czasem Klodi coraz częściej niż kawę pił w wioskowej kawiarni raki***. W końcu po kilku latach wzięli na wychowanie jedno z dzieci starszego brata Klodiego – miał ich już sześcioro i nie był w stanie wyżywić tak licznej gromadki.

Dla Valbony już wcześniej znaleziono kandydata na męża, a gdy wnet po ślubie urodziła pierwsze dziecko, drogi dziewcząt się rozeszły. W czasach komunizmu, który szczególnie niedelikatnie obchodził się ze wsią, trzeba było ciężko harować od świtu do zmroku, by zapewnić strawę rodzinie.

Valbona, z twarzą wykrzywioną w nienaturalnym grymasie, słabym i pełnym bólu głosem zawołała do siebie Teutę, a gdy ta podeszła, wzięła głęboki oddech i powiedziała:

– Wiem, że ostatnio nie byłyśmy sobie bliskie. Ale moja mała Dua zostanie zupełnie sama…

– Nie wolno ci tak nawet myśleć, Valbona. Zaraz urodzisz piękne, zdrowe dziecko i już niedługo Dua będzie je zabierać na spacery – starała się ją uspokoić Teuta.

– Teuta… Ja wiem… – Valbona ostatkiem sił złapała dawną przyjaciółkę mocno za rękę, prawie wbijając jej paznokcie w nadgarstek. – Pamiętasz leśną polanę? „Zawsze będziemy razem i będziemy sobie pomagać. Teraz jesteśmy związane, póki śmierć nas nie rozłączy…” Nie zawsze byłyśmy razem, ale w imię dawnej przyjaźni i przysięgi, która ochroniła twoją rodzinę, zaopiekuj się teraz moją córką. Vasyla zabili dziś w tartaku… Ledion pewnie będzie chciał odszukać jego brata i razem z wujem zemścić się na sprawcy… Dua zostanie zupełnie sama. A prawdziwym ojcem Lediona… – Na twarzy Valbony znów pojawił się ból. – Jego ojcem jest Klodi. Nigdy nikomu o tym nie powiedziałam. To stało się przed ślubem z Vasylem.

Westchnęła z ulgą, jakby powiedzenie prawdy zdjęło ciężar z jej piersi. Umęczona ciągłymi bólami na chwilę zemdlała.

Teuta rozejrzała się czujnie po izbie, sprawdzając, czy zonja Mira