A gdybyś musiał zabić… - Karolina Osińska-Marcińczyk - ebook

A gdybyś musiał zabić… ebook

Karolina Osińska-Marcińczyk

4,5

Opis

Poseł Jan Michalik skrzętnie zaplanował swoją śmierć, której ofiarą padł nie tylko on. Piotr Łuczak chciał tylko bronić swojej rodziny, a został mordercą wbrew swojej woli. Jak poradzi sobie z tym brzemieniem? Czy każdy morderca musi ponieść karę? A jeśli tak, to dlaczego tak dotkliwą?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 212

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
akaniuk85

Nie oderwiesz się od lektury

"A gdybyś musiał zabić?" Karolina Osińska - Marcińczyk Jesteś dobrym człowiekiem i nigdy nikogo byś nie skrzywdził, ale ktoś inny może zadecydować za ciebie i choć jeszcze o tym nie wiesz, za chwilę staniesz się narzędziem w rękach kogoś, kto chce zrealizować swój perfekcyjnie przemyślany plan. Plan, w którym ty masz stać się mordercą. Od teraz już nic nie będzie takie samo, będziesz musiał żyć z czyjąś krwią na rękach. Tylko, czy z takim piętnem w ogóle da się jeszcze normalnie żyć? To i wiele innych trudnych pytań zrodzi się w każdym, kto zechce sięgnąć po debiutancką książkę Karoliny Osińskiej – Marcińczyk „A gdybyś musiał zabić?”, do czego już teraz kochani serdecznie was zachęcam. Zanim jednak przybliżę nieco bardziej samą fabułę książki, muszę wspomnieć o jej wręcz szokującym autentyzmie. Na kartach tej wciągającej i zajmującej powieści znajdziecie bowiem historię, która niestety może stać się częścią życia każdego z nas. Wystarczy tylko, że pojawimy się w niewłaściwym miejscu ...
00

Popularność




Karolina Osińska-Marcińczyk

A gdybyś musiał zabić…

IlustratorEwa Grzyb

© Karolina Osińska-Marcińczyk, 2023

© Ewa Grzyb, ilustracje, 2023

Poseł Jan Michalik skrzętnie zaplanował swoją śmierć, której ofiarą padł nie tylko on. Piotr Łuczak chciał tylko bronić swojej rodziny, a został mordercą wbrew swojej woli. Jak poradzi sobie z tym brzemieniem? Czy każdy morderca musi ponieść karę? A jeśli tak, to dlaczego tak dotkliwą?

ISBN 978-83-8351-852-7

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Prolog

Poniedziałek, 7 grudnia, godz. 17.42

Strzał.

Ogłuszający huk przeszedł prądem od dłoni Piotra Łuczaka do jego prawego barku i dalej do ucha. To zatkało się, więc mężczyzna odruchowo otworzył usta. Ruch jego warg zbiegł się z krzykiem, który ze swoich ust wydała jego żona. Albo raczej piskiem. Jeszcze nigdy nie słyszał takiego dźwięku w wykonaniu Moniki. Jakby orka czy jakiś inny morski stwór, którego Piotr słyszał dawno temu w oceanarium.

— Nic ci nie jest? — zapytał nie swoim głosem. Żona nie odpowiedziała. Nie patrzyła na Piotra, tylko na niemowlę, do którego dopadła chwilę po wystrzale. Wyciągnęła Wojtusia z fotelika samochodowego i przyciskała go po piersi jednocześnie czule dotykając plecków i oglądając z każdej strony jego główkę.

— Co z małym? — zapytał znów Piotr, ale Monika i tym razem zbyła go milczeniem. Wtedy dopiero spojrzał na mężczyznę, w stronę którego oddał strzał. Leżał on na podłodze, oparty barkiem o szafę, w bajorku z krwi. Bajorko stopniowo powiększało się. „Ile krwi w sobie ma człowiek?”, zapytał sam siebie w myślach Piotr i uświadomił sobie, że jakieś 6 litrów. Więcej niż pół wiaderka.

Podszedł do mężczyzny, z którego ust wydobywał się jeszcze cichy charkot. Na jego dolnej wardze pojawił się jeden balonik, a po chwili więcej krwawej piany. Charkot ustał, głowa mężczyzny lekko opadła na pierś. Umarł. Krwawe baloniki po kolei pękały i przestawały istnieć, podobnie jak żywot tego tu leżącego.

Monika obadawszy główkę Wojtusia po raz enty odetchnęła i rozejrzała się po pomieszczeniu.

— Zabiłeś posła — powiedziała głucho.

Półtora godziny wcześniej, godz. 16.14

Ośmioletni volkswagen passat kombi państwa Łuczak wjechał na wielopoziomowy parking przy centrum handlowym. Mimo tego, że nie był to czas największego ruchu w galerii, Piotr nie mógł znaleźć wolnego miejsca. Wreszcie udało się — za szerokim filarem, ostatnie miejsce w ostatniej alejce.

— Będziemy maszerować kilometr przez ten parking — burknęła z tylnego siedzenia Monika i zabrała się za wypinanie fotelika samochodowego z dwumiesięcznym Wojtusiem z pasów.

— Tu nie ma nawet stu metrów do wejścia — odrzekł Piotr i wysiadł z auta. Jak zwykle podszedł do drzwi przy foteliku i z drugiej strony pomógł żonie go wypiąć, po czym wyciągnął siedzisko małego. Przyjechali do centrum handlowego na zakupy spożywcze. Wojtuś, ich pierwsze i jedyne dziecko, smacznie spał w błękitnym futerkowym kombinezonie. Piotr uśmiechnął się z nutą zazdrości. Ten to ma życie: tylko je i śpi, żadnych problemów.

Małżeństwo udało się do wejścia do handlowej części galerii. Tuż przed nim stały wózki sklepowe, Piotr do jednego z nich włożył fotelik z synkiem i popchnął przed siebie. Monika złapała go pod ramię i razem wkroczyli do sklepu spożywczego. Idealna rodzinka.

Papier toaletowy, mleko, pieczywo, owoce, mięso na jutrzejszy obiad — zakupy poszły dość sprawnie. W obszernym wózku zabrakło miejsca, ale to dlatego, że większą jego część zabierał fotelik ze śpiącym wciąż Wojtusiem.

— Chodźmy jeszcze do działu dziecięcego — Monika pociągnęła męża za ramię w lewo.

— Czego potrzebujemy? — spytał Piotr.

— Niczego konkretnego, chcę zobaczyć, czy są jakieś promocje — Monice, jak większości młodych mam, przeglądanie niemowlęcych akcesoriów sprawiało przyjemność. Oglądając smoczki, butelki i zabawki edukacyjne starała się zapamiętywać ceny, aby porównać je w innych sklepach. W ręce wpadł jej aspirator do nosa.

— Weźmy to, ta nasza gruszka do nosa mnie denerwuje — pokazała Piotrowi urządzenie.

— Dobrze kochanie — odparł. Byli małżeństwem od dwóch lat, znali się od trzech. Oboje po trzydziestce, poznali się na imprezie i właściwie od razu zostali parą. Po roku Piotr oświadczył się Monice, a ta szczęśliwa przyjęła oświadczyny. Według znajomych byli wyjątkowo dobrani. On strażak w stopniu aspiranta, ona nauczycielka języka polskiego w miejscowej podstawówce (teraz oczywiście na urlopie macierzyńskim). Kłócili się, jak wszystkie pary, ale jakoś przetrwali każdą burzę. Pierwsze z nich łagodzić musiała Monika, która miała już wcześniej kilka poważniejszych związków i nauczyła się postępować z mężczyznami. Dla Piotra była pierwszą stałą partnerką, dla niego kłócenie się i godzenie było więc nowością. Zażegnywane konflikty umacniały ich związek. Zaraz po ślubie prowadzili dość sielskie życie. Postanowili założyć rodzinę i przez ponad rok starali się o dziecko. Wreszcie się udało. Ciąża była, szczególnie dla Moniki, spełnieniem marzeń. Wojtuś urodził się w październiku, dzień po ich rocznicy ślubu. Taki prezent.

Kolejka do kasy była niewielka, Piotr z Moniką sprawnie zapakowali zakupy do płóciennych toreb, które przynieśli ze sobą, a następnie z powrotem do wózka, obok fotelika Wojtusia. Malec przebudził się i bystrym spojrzeniem zaczął się rozglądać wokół. Jego tata pchał wózek, obok szła mama i zagadywała synka bojąc się, że Wojtuś zacznie płakać.

— Kochanie się obudziło? Jak się spało syneczku? Popatrz, gdzie jesteśmy, w sklepie, na zakupach — szczebiotała wpatrując się w błękitno-szare oczka malca. Ten na chwilę złapał spojrzenie mamy, ale po kilku sekundach popatrzył w górę i zafascynowany śledził światła na suficie. Te bystre oczy odziedziczył po tatusiu. Piotr miał stalowoniebieskie spojrzenie, dokładnie w barwie munduru policyjnego. Monika czasem śmiała się, że minął się z powołaniem, bo jego oczy nie pasują do czarnego strażackiego umundurowania.

Gdy doszli do samochodu, postępowali jak zwykle po zakupach od niecałych dwóch miesięcy: Monika złapała fotelik i z nim udała się na tył volkswagena, Piotr otworzył bagażnik i tam zaczął ustawiać torby. Podniósł głowę i kątem oka zauważył rękę, która chwyciła klapę od bagażnika i pociągnęła ją w dół. Metal uderzył w potylicę Piotra i ten runął do przodu spadając twarzą w torbę z mlekiem. Przygryzł sobie wargę do krwi, ale nawet tego nie poczuł, bo stracił przytomność. Atakująca dłoń chwyciła pistolet i jego rękojeścią jeszcze raz uderzyła głowę nieprzytomnego mężczyzny. Następnie już dwie dłonie wrzuciły nogi Piotra do bagażnika i zatrzasnęły klapę. Monika usłyszała odgłos uderzeń i padającego ciała męża w momencie, gdy udało jej się przypiąć fotelik do tylnego siedzenia. Sposób upinania go w pasach był dość skomplikowany, nie dałaby rady szybko wypiąć syna (ani z fotelikiem, ani bez niego), a bez dziecka nie miała zamiaru ruszać się z samochodu. Dlatego też na chwilę niewidzialna siła przygwoździła ją do siedzenia volkswagena. Nieznajomy mężczyzna tymczasem z kluczykami, które wyrwał z dłoni Piotra, wsiadł na przód auta. Zasiadł za kierownicą i odwrócił się mierząc z pistoletu w stronę kobiety i niemowlęcia. Wojtuś, choć nie mógł tego widzieć, gdyż przypięty był tyłem do kierunku jazdy, jak na komendę rozpłakał się. Monika instynktownie objęła cały fotelik ramionami.

— Co zrobiłeś mojemu mężowi? — krzyknęła.

— Cicho siedź i ucisz bachora. Mężulek śpi w bagażniku, jeśli będziesz grzeczna, to nic mu się nie stanie — powiedział szpakowaty mężczyzna, chyba po pięćdziesiątce. Przystojny i… „dystyngowany”, takie określenie przyszło Monice do głowy, choć jego wypowiedź z pewnością dystyngowana nie była. Była w niej pewna doza sztuczności, jakby na siłę zgrywał oprycha. Mężczyzna odpalił silnik i ruszył. Monika poczuła jak odpływa jej krew z twarzy. Śmiertelnie zbladła, stała się ilustracją do powiedzenia „blady strach”. Miliony myśli przelatywały jej przez głowę. Siedziała na siedzeniu za kierowcą, mogłaby zacząć dusić agresora. Gdyby w aucie nie było Wojtusia może i zdobyłaby się na taki heroizm, jednak w tym momencie najważniejsze było bezpieczeństwo syna. Choć siedział w atestowanym foteliku starannie wybranym przez kochających rodziców, Bóg jeden wie, co stałoby się, gdyby doszło do jakiejś kolizji. Kobiecie nie pozostało nic innego, jak czekać na rozwój wypadków.

Porywacz skręcił w stronę wyjazdu z miasta. Wciąż w prawej dłoni trzymał pistolet, tą dłonią też zmieniał biegi, co między fotelami obserwowała Monika. Gdy samochód stanął na światłach na skrzyżowaniu, mężczyzna odwrócił się do niej.

— Nic nie kombinuj, a wszystko będzie dobrze — powiedział. — Zaraz będziemy na miejscu.

— Gdzie?

— Ciiii… Wszystko zobaczysz. Ucisz go — kolbą pistoletu machnął w kierunku fotelika, w którym leżał wciąż zanoszący się płaczem Wojtuś. Monika pogłaskała syna po policzku i cicho zanuciła kołysankę mając nadzieję, że mężczyzna za kierownicą nie jest zbyt porywczy. Płacz niemowlęcia potrafi wytrącić z równowagi, a facet atakujący rodzinę z małym dzieckiem w centrum handlowym chyba zbyt zrównoważony nie jest.

Jazda trwała nie więcej niż dziesięć minut, ale dla Moniki to była wieczność. Zaparkowali przed stojącym samotnie niskim budynkiem. Przez całą drogę od świateł nie mogła pozbyć się wrażenia, że zna tego mężczyznę. Te oczy, ta fryzura. I głos. Też znajomy. Chyba z telewizji. Tak, na pewno z telewizji… Porywacz wyłączył silnik i wysiadł z auta podchodząc do drzwi najbliżej fotelika, zupełnie jak to robił Piotr. Uchylił te drzwi i wycelował lufę pistoletu w dziecko.

— Wyjmij go i idziemy — brodą wskazał drzwi niskiego budynku, przy których wisiała tabliczka „Biuro Poselskie”. W tym momencie Monika doznała olśnienia. To poseł Jan Michalik mierzył do niej i jej dziecka z broni. Absurdalność sytuacji sprawiła, że kobieta zaczęła się zastanawiać, czy nie śni. Drżącymi rękami wypięła fotelik z synkiem z pasów. Spojrzała na parlamentarzystę, który ciągle ją obserwował. Ich spojrzenia skrzyżowały się na kilka sekund, a po minie Moniki porywacz poznał, że został rozpoznany.

— Wysiadaj — powiedział tylko i kiwnął dłonią z pistoletem. To podziałało otrzeźwiająco na kobietę. Wysiadła z auta taszcząc fotelik samochodowy z najcenniejszym ładunkiem. Poseł otworzył drzwi, Monika weszła. Jan Michalik wszedł za nią i zapalił światło. Kazał matce postawić fotelik z dzieckiem na szafce pod naprzeciwległą do drzwi ścianą, a samej usiąść na krześle przy biurku jakieś dwa metry od syna. Wojtuś już nie płakał, znów zapadł w sen. Porywaczowi wyraźnie odpowiadała ta cisza.

W bagażniku tymczasem Piotr ocknął się i zastanawiał, co się wydarzyło. Gdy samochód zahamował, on zaczął odzyskiwać przytomność. Leżał teraz w ciemności na tyle swojego kombi w bardzo niewygodnej pozycji. „Wyjmij go i idziemy” — to usłyszał przed chwilą z ust nieznajomego mężczyzny. To znaczyło, że Monika i Wojtuś żyją. Ktoś ich zaatakował, porwał. Ale dlaczego?

Piotr leżał skulony na lewym boku. Prawą ręką usiłował otworzyć nad sobą wyciąganą zasłonę bagażnika. Elastyczna tkanina rozpięta była na całej jego długości, a jej koniec zatknięty był w przygotowanych ku temu szczelinkach. Mężczyzna pomógł sobie nogą i wreszcie zasłona ustąpiła i z charkotem wsunęła się w belkę za tylnym siedzeniem. Piotr teraz mógł przeleźć z bagażnika na tył auta i stąd wysiąść. Tak zrobił. Wtedy poczuł krew w ustach, jej metaliczny posmak. Odruchowo wytarł wargi prawym przedramieniem. Grudniowe powietrze, chłodne i rześkie, sprawiło, że jego myśli się rozjaśniły. Rozejrzał się. Był na jakimś odludziu, przed nim stał niski budynek z czerwoną tablicą. Na parterze paliło się światło. Na zewnątrz zmierzchało, więc wnętrze rozjaśnionego żarówką pomieszczenia było doskonale widoczne. Piotr zobaczył fotelik z synkiem, nie dostrzegł jednak ani żony, ani też porywacza. Nie zastanawiał się długo, wbiegł do środka.

Drzwi zewnętrzne, krótki korytarzyk i kolejne drzwi po prawej stronie. Gdy Piotr je otworzył, jego oczom ukazało się pomieszczenie biurowe, w którym naprzeciwko na szafce stał fotelik z Wojtusiem, po lewej na biurowym krześle na kółkach siedziała jego żona, po prawej od dziecka stał napastnik, a na blisko wejścia stało biurko, na którym… leżał pistolet. Piotr stał najbliżej broni. Wszystko wydało mu się szalenie nierzeczywiste. Ich zwyczajne życie nagle stanęło na szali tu, w biurze poselskim jakiegoś posła na obrzeżach miasta. Szaleniec porwał jego, jego żonę i maleńkiego synka, a teraz tak głupio zostawił broń. Wystarczy jeden sus i Piotr będzie trzymał pistolet. Na pewno dosięgnie broni szybciej niż ten szpakowaty mężczyzna, który wpatruje się w niego.

Jan stał nieruchomo przy półce z segregatorami, na której wsparł lewą rękę. Mężczyzna, który właśnie wbiegł do biura, w każdej chwili mógł dosięgnąć pistoletu. Jan też mógł się rzucić w kierunku broni, jednak bliżej miał nóż i to po niego miał zamiar sięgnąć.

Piotr runął całym wysportowanym ciałem do przodu, w tej samej sekundzie Jan chwycił nóż i ruszył w stronę fotelika z dzieckiem, ale na krzyk Piotra: „Stój!” zatrzymał się w pół drogi.

— Musisz mnie zabić — powiedział zimno Jan patrząc w oczy Piotra, po czym zrobił kolejny krok w stronę Wojtusia. Ojciec chłopca wycelował w środek klatki piersiowej porywacza (jak uczył instruktor na wieczorze kawalerskim kolegi z pracy, który odbył się na strzelnicy, a później przeniósł do knajpy) i nacisnął spust.

***

Strzał…

— Nic ci nie jest? Co z małym?

— Zabiłeś posła.

***

Ciało parlamentarzysty leżało w poprzek biura, oparte barkiem o szafę. Kałuża z krwi po kilku minutach przestała się powiększać. W jej odbiciu Piotr zobaczył jakby swoją karykaturę. Portret w szkarłacie. Jego ciałem wstrząsnął dreszcz. To nie był pierwszy nieboszczyk, którego oglądał z bliska, w końcu od ośmiu lat służył w straży pożarnej. Ale pierwszy, który zginął z jego ręki. Piotr jak zafascynowany patrzył na zwłoki klęcząc przy nich i nie ośmielając się ich dotknąć. Monika zaczęła łkać trzymając w ramionach Wojtusia.

— To poseł Jan Michalik, zabiłeś posła. To poseł Jan Michalik, zabiłeś posła — powtarzała przez łzy. Jej mąż nie reagował, więc podeszła do niego. Z bliska zakrwawione zwłoki wydały się jeszcze straszniejsze, więc obróciła się i zaczęła chodzić w tę i z powrotem wzdłuż pomieszczenia z dzieckiem na ręku. Nagle jej uwagę przykuła kartka złożona na pół i tak postawiona na półeczce przy wyjściu. Na jej wierzchu grubym markerem napisane było: „DO MOICH MORDERCÓW”. Monice zrobiło się słabo. Usiadła z Wojtusiem na krześle, na którym wcześniej kazał jej siedzieć teraz już nieżywy poseł. Łzy jak na komendę przestały jej płynąć.

— Piotrek zobacz to — powiedziała najpierw szeptem. Mąż dalej nie reagował, więc odchrząknęła (w gardle czuła coś jakby piach) i powiedziała głośno: — Musisz to zobaczyć. Piotr!

Na dźwięk swojego imienia ojciec rodziny podniósł głowę. Wołała go żona siedząca z dzieckiem po drugiej stronie biura. Wstał i podszedł do niej omijając ciało. Monika głową pokazała mu kartkę. „DO MOICH MORDERCÓW” — ten napis wstrząsnął Piotrem nie słabiej niż jego małżonką. Podszedł do półki i wziął do ręki kartkę. Uchylił ją i zaczął czytać:

„Uciekajcie stąd. Nikt Was nie znajdzie, nikomu nie przyjdzie do głowy, że to mogliście być Wy. Zniszczcie tę kartkę i wyrzućcie daleko stąd broń”.

Rozdział 1

Żołądek Piotra ścisnął się i skurczył. Ciążył teraz niby kamień w brzuchu. Poseł napisał do nich list. Zatem to wszystko było zaplanowane. Porwanie na parkingu supermarketu, zabójstwo w ich wykonaniu. To nie mieściło się w głowie. Nagle strażaka ogarnęło dziwne wrażenie, że jest w filmie. Albo lepiej: w reality show. Tak, to nie mogło wydarzyć się naprawdę, facet w garniturze żyje i leży w kałuży sztucznej krwi, a gdzieś tu są poukrywane filmujące wszystko kamery! Tak musiało być! Telewizje teraz prześcigają się przecież w produkowaniu coraz bardziej bzdurnych programów. Piotr doskoczył do ciała, sprawnym gestem zabrał się do mierzenia tętna. Jednak nie było co mierzyć. Mężczyzna na podłodze bez wątpienia nie żył.

— Co ty wyprawiasz? — krzyknęła Monika. Wciąż z dzieckiem na rękach podeszła do półki, na którą Piotr odłożył liścik i przeczytała go. Nią też wstrząsnęło. W jednej chwili otrząsnęła się (przynajmniej pozornie) z szoku i zaczęła myśleć. — Musimy stąd uciekać, ktoś mógł usłyszeć strzał — powiedziała trzeźwo. W jej głowie zaczął powstawać plan. Zostawią ciało jak jest, zabiorą pistolet i Piotr gdzieś go zakopie. Kartkę z listem od nieboszczyka spalą w kuchennym zlewie w domu. Nikt się nie dowie, nikt ich nie znajdzie, nikomu nie przyjdzie do głowy, że to mogli być oni. Dokładnie, jak przewidział denat.

— Jak ty sobie to wyobrażasz? Zabiłem człowieka w obronie własnej. Żaden sąd mnie nie skaże. Przecież broniłem własnego dziecka, ciebie i siebie.

— Kto nam uwierzy, że poseł postanowił porwać rodzinkę z dzieckiem i chciał nas wyrżnąć nożem? Przecież to bez sensu. Musimy uciekać, jak napisał.

— Wezwijmy policję…

— Nie! Przecież zaczną od tego, że cię aresztują, może też mnie. Co z Wojtusiem? Chcesz, żeby trafił do domu dziecka? Tak to się skończy. A wiesz, jakie są nasze sądy. Sprawa będzie się ciągnęła latami i nie wiadomo, czy nas nie skażą.

— No tak — Piotr podniósł się z kolan. Jedno z nich nosiło plamę krwi, w której niechcący przyklęknął ojciec rodziny. Mężczyzna na ten widok wzdrygnął się.

— Musimy się pozbyć odcisków palców, czego dotykałeś? — Monika w głowie poszukiwała podpowiedzi z obejrzanych seriali kryminalnych i przeczytanych thrillerów. Na filmach ścierają odciski chusteczką i to wystarczy. Wyjęła z torebki paczkę chusteczek higienicznych i rozwinęła jedną. — No czego? Bo ja chyba tylko oparcia tego krzesła.

Piotr wpatrywał się w żonę z niemym podziwem. Ścierała niewidoczne odciski i widać było, że zastanawia się, co jeszcze trzeba zrobić. Jakby to nie było pierwsze morderstwo na jej koncie, prawie jakby robiła to na co dzień. Był jej wdzięczny, że przejęła dowodzenie, bo on w tej chwili miał sieczkę w głowie. Czego dotykał? Klamki, biurka, chyba półki, na której stała kartka, no i pistoletu. Bez słowa wziął od Moniki drugą chusteczkę i zaczął wycierać swoje ślady. Gdy podszedł do pistoletu, żona powstrzymała go.

— Nie, to nie, to zabieramy ze sobą, teraz nie ma czasu — powiedziała i odruchowo spojrzała na zegarek na przegubie lewej ręki. Dochodziła osiemnasta. Zbliża się pora karmienia. To kolejny argument za pośpiechem. Zaraz Wojtuś zrobi się bardzo marudny. Muszą się pospieszyć i jak gdyby nigdy nic pojechać do domu z zakupami. Włożyła synka do fotelika i przypięła go pasami. Z głębi torebki wyciągnęła złożoną reklamówkę i do niej włożyła pistolet. Zawinęła torbę i włożyła tobołek do torebki. — To mi nie wystrzeli samo?

— Nie, raczej nie.

— To uciekamy stąd. Weź go — powiedziała mając na myśli synka, mąż zrozumiał przekaz i chwycił za fotelik z Wojtusiem. — Niczego nie dotykaj.

Przez chusteczkę higieniczną Monika otworzyła drzwi i wypuściła męża. Kartkę z listem od posła złożyła i schowała do torebki. Rozejrzała się. Może zrobić bałagan, jakby to miał być napad rabunkowy? To mogłoby zmylić policję. Z chusteczką w dłoni kobieta podeszła do półki i pootwierała szafki i szuflady. „Niech będzie, że morderca czegoś szukał”, pomyślała. Nie odważyła się jednak wyciągać rzeczy z szaf i bardziej symulować przeszukania, bo to zabrałoby cenny czas. Przez chusteczkę zgasiła światło i wyszła z biura wycierając za sobą wszystkie klamki.

Piotr umocował już fotelik z Wojtusiem w samochodzie. Monika usiadła obok syna, jej mąż zajął miejsce kierowcy i ruszył. Obserwowała go. Widziała, że ręce mu drżą. Nigdy jeszcze nie widziała męża w takim stanie. Zwykle nieustraszony, bardzo rzadko tracący cierpliwość. Niewzruszony. Nieokazujący uczuć w romantyczny sposób, ale za to potrafiący pokazać to codziennymi gestami. „Masz wspaniałego męża”, powtarzały koleżanki i Monika przyznawała im rację. Piotr pomagał jej w domu, pomagał przy dziecku. Takiego męża ze świecą szukać. Do Moniki wróciły jej własne słowa o sądach i wyrokach. Ogarnął ją strach podobny do tego, który czuła, gdy patrzyła na pistolet w ręku porywacza. Tym razem bała się nie o życie, ale o jego kształt. Jak poradziłaby sobie, gdyby Piotr trafił do więzienia? Jak sama przeżyłaby pobyt za kratami? Jak mogłaby znieść rozłąkę z synkiem? Znów zbladła i zacisnęła mocno powieki. Otworzyła je mówiąc sobie w duchu „Otrząśnij się dziewczyno!”. Musi myśleć racjonalnie, musi zadbać o rodzinę.

Piotr koncentrował się na drodze. Starał się nie myśleć o tym, co się wydarzyło, chciał ochłonąć. Jednak nie mógł pozbyć się widoku ciała sprzed oczu. Cały jego organizm odczuwał stres. Dłonie zaciskały się na kierownicy tak mocno, że na przedramionach odznaczały się wyraźnie ścięgna. Piotr zaciskał też szczęki, dzięki czemu wydawał się Monice bardziej męski. „O czym ja myślę w takiej chwili”, upomniała się i znów poczuła falę strachu o ich byt.

Bez słowa podjechali pod dom. Piotr wyłączył silnik i wysiadł z auta. Niczym robot wykonywał zwykłe czynności: wypięcie fotelika, podanie go żonie, wyciągnięcie zakupów z bagażnika. Zgnieciony karton mleka, który mimo tego, że wpadł na niego z całym impetem, nie pękł, przywołał ponownie obraz ciała leżącego w kałuży krwi. Piotr stał i wpatrywał się w torbę z mlekiem. Z zamyślenia wyrwała go Monika rzeczowym tonem.

— Bierz zakupy i chodź do domu.

Tak zrobił. Weszli do mieszkania urządzonego przed rokiem przez Monikę. Jasny niewielki przedpokój, dwa pokoje i salon z aneksem kuchennym, łazienka z wanną. Akurat dla trzyosobowej rodziny. Monika zdjęła kurtkę oraz buty i z fotelikiem przeszła do pokoiku dziecinnego. Sama w czasie ciąży pomalowała ściany: niebieskie tło, żółte gwiazdki, wielki żółty księżyc i kolorowe planety. To samo na suficie. Jak w bajkowym obserwatorium gwiezdnym. Tu młoda mama wyjęła synka z fotelika, ułożyła go na przewijaku i rozpięła zimowy kombinezon. Wojtuś przy tych czynnościach zaczął płakać. Monika utuliła go i przeszła do salonu z dzieckiem w ramionach. Piotr kończył rozpakowywać zakupy.

— Muszę nakarmić Wojtusia, a ty weź pistolet i jedź z nim gdzieś do lasu. Zakop.

— Jesteś pewna, że to dobry pomysł? Może lepiej zgłosimy się na policję?

— Przyznałbyś się?

Piotr zamyślił się. Zabił człowieka. Właściwie z zimną krwią. Jeden strzał w sam środek klatki piersiowej. Zabił nie byle jakiego człowieka, tylko posła na Sejm RP. Trudno będzie to wytłumaczyć. Morderstwo. Morderca. „Jestem mordercą”. Coś jakby rumieniec wstydu wykwitło na jego policzkach. Strażak Piotr nie zwykł był się rumienić. Dziwne uczucie. Dziwne, jak całe dzisiejsze popołudnie.

— No dobra, dajmy na to, że się zgłaszamy na policję, jakie mamy szanse na uniewinnienie? — Monika przysiadła na stołku kuchennym mechanicznie bujając dziecko na ręku.

— Chyba żadne. Masz rację, musimy to ukryć — „to”, czyli morderstwo. Słowo na „m” wciąż przewijało się w myślach Piotra. — Saperkę mam w bagażniku. Daj ten pistolet.

Saperka ubiegłej zimy kilka razy się przydała, Piotr odkopywał nią auto z białego puchu. W tym roku jednak zima była wyjątkowo łagodna, prawie nie było śniegu, a teraz ziemia nie była nawet zmrożona. Dobrze, uda się wykopać dół na broń.

Monika podała dziecko mężowi i wróciła do przedpokoju po torebkę. Wyciągnęła z niej zawiniątko z bronią i list od posła. Pistolet położyła na wyspie kuchennej, a kartkę włożyła do pustego zlewu i podpaliła zapalarką do gazu.

— Poczekaj — zerwał się Piotr. — Może powinniśmy to zachować, na wszelki wypadek, żeby w razie czego pokazać, że to było wszystko ukartowane.

— Nie. Powinniśmy o wszystkim jak najszybciej zapomnieć — odpowiedziała z naciskiem wpatrując się w błękitny płomień, który sprawił, że z kartki został tylko popiół na dnie zlewozmywaka. Monika odkręciła wodę i spłukała resztki listu miażdżąc dłonią większe fragmenty.

Zapomnieć. Łatwo jej powiedzieć, to nie ona zabiła faceta. Piotr wstał i z pewnym ociąganiem podszedł z zawiniątkiem z kuchni do przedpokoju. Schylił się, aby ubrać buty i położył pistolet na podłodze. Mimo reklamówki opatulającej broń rozległ się metaliczny brzdęk, gdy pistolet dotknął płytek. Piotr wstał, założył kurtkę, a zawiniątko włożył do jej wewnętrznej kieszeni. Mocno wystawała, więc prawą ręką podtrzymywał ją od zewnątrz. Zrobiło mu się gorąco i pomyślał, że wygląda teraz jak gangster. Dziwna perspektywa. Od lat służył społeczeństwu, bronił ludzi (trzy osoby własnoręcznie wyniósł z płonących budynków), a teraz stanął po stronie bezprawia. Nie dość, że zabił człowieka, to jeszcze maskował ślady zbrodni. „Nie, jakiej zbrodni, przecież się broniłem” — potrząsnął głową. Taką rozmowę ze sobą prowadził idąc do auta. Po drodze spotkał sąsiada z góry, ukłonił się. „Świadek”, pomyślał mimowolnie. Zawiniątko położył na siedzeniu pasażera.

Gdzie można zakopać broń? Do głowy przyszło mu tylko jedno miejsce, gdzie teraz mógłby podjechać i niezauważony operować saperką. Leśny parking, na którym dwa lata temu „ochrzcili” z Moniką nowy (wtedy sześcioletni już, jednak dla nich nowy) samochód. Kochali się na tylnym siedzeniu po zapadnięciu zmroku. Parking ten umiejscowiony był przy mniej uczęszczanej drodze za miastem. Piotr postanowił tam zaparkować i wejść kilkadziesiąt metrów w las. Gdyby ktoś go zobaczył, mógłby powiedzieć, że wyszedł się odlać. Nie zastanawiał się, jak wytłumaczy fakt, że w ręku ma saperkę.

Droga do leśnego parkingu dłużyła się Piotrowi. W światłach mijanych samochodów co rusz widział radiowóz. Tak tylko mu się zdawało. Wyobraźnia robiła swoje, bawiła się z nim w najlepsze. Krople zimnego potu wystąpiły mu na czoło. Oto jedzie zakopać dowód zbrodni, morderstwa. „Nie, zabójstwa w obronie własnej”, poprawił się. Ale gdzieś w głębi jego świadomości wciąż huczało: „Morderstwo, morderstwo, morderstwo”. Okropne słowo.

Nigdy nie pomyślałby, że może zabić człowieka. Już jako mały chłopiec marzył o mundurze strażaka, ze swoim przyjacielem z podwórka bawił się w gaszenie pożarów. Adrian co prawda wolał być policjantem, ale często ulegał Piotrusiowi i udawali strażaków. Zamiast policjantem, Adrian został radcą prawnym po tym, jak skończył prawo na samych prawie piątkach. Piotr przez chwilę o nim pomyślał, czy przyjaciel by go wybronił? Nie, do takiej sprawy trzeba kogoś od prawa karnego. Ale Adrian na pewno ma znajomości, znalazłby mu dobrego adwokata.

O mało nie przejechał zjazdu na parking. W ostatniej chwili wcisnął hamulec, gdyby droga była choć trochę oblodzona, wpadłby w poślizg, na szczęście nie było mrozu. Podjechał w miejsce, które było najmniej widoczne z drogi. Dokładnie tu dwa lata temu zaparkował ze świeżo poślubioną żoną, aby oddać się rozkoszom ciała. Tym razem czekało go niemiłe zajęcie. Zgasił silnik i światła, z siedzenia obok wziął zawiniątko z bronią i wysiadł z volkswagena. Rozejrzał się w mroku. Wokół żywej duszy. Dobrze, to dobrze.

Z bagażnika wyjął saperkę i raźnym krokiem ruszył w las. Potknął się o jakieś gałęzie i zaklął pod nosem. Mógł zabrać latarkę. Ciemno tu jak w dupie. Poświecił sobie komórką. Białe światło smartfona nie było bardzo pomocne, zawsze to jednak raźniej z jakimkolwiek źródłem jasności. Przeszedł dwadzieścia metrów potykając się jeszcze kilkakrotnie. Uznał, że wystarczy tego marszu. Nogą rozgarnął gałęzie. Zaczął kopać. Warstwa ściółki, warstwa sypkiej ziemi. Dołek miał jakieś pół metra głębokości. Chyba wystarczy. Włożyć pistolet w reklamówce czy sam? Zetrzeć odciski palców, czy to nie ma sensu? Uznał, że lepiej zetrzeć. Wyciągnął broń z reklamówki i rozpiął kurtkę. Nie miał ze sobą chusteczek, więc posłużył się połą własnej koszuli. Polerując nią pistolet znów poczuł się jak jakiś gangster. Echo jego myśli znów zaintonowało: „Morderstwo, morderca, morderca, jestem mordercą”. Zacisnął powieki chcąc pozbyć się obrazu zakrwawionego ciała. Udało się. Wiedział, że nie na długo, ale się udało. Teraz musi się skoncentrować na takim zasypaniu broni, aby to miejsce nie przyciągnęło niczyjej uwagi. Po ciemku było to dość trudne, jednak Piotr nie sądził, żeby w najbliższym czasie ktoś tędy przechodził. Zasypał dół i przykrył gałęziami. Wstał z kucków i otrzepał spodnie. Nagle zdał sobie sprawę, że na kolanie ma plamę krwi. Czy mijany po drodze do samochodu sąsiad mógł ją zauważyć? Raczej nie. Tych spodni trzeba się będzie pozbyć. Piotr najchętniej ściągnąłby je w tej chwili i zakopał w lesie, jednak mało rozsądnym byłoby wracanie do domu w samych bokserkach.

Doszedł do auta i znów otrzepał spodnie. Przyczepiło się do nich kilka kolczastych gałązek. Zerwał je mając nadzieję, że nie wygląda jakby właśnie wracał z leśnych wykopków. Otworzył drzwi volkswagena, wewnątrz zapaliło się światło. W jego blasku Piotr próbował zlustrować wygląd swoich spodni. Chyba wszystko w porządku. Teraz szybko do domu.

Gdy Piotr buszował po lesie, Monika zasiadła z Wojtusiem w ulubionym fotelu w salonie i przez dekolt wyciągnęła pierś. Podała ją malcowi, a ten łapczywie przyssał się do sutka. Lekkie ukłucie bólu i już dziecko spokojnie piło mleko. Ten spokój trwał tylko chwilę. Wojtuś nagle naprężył się, wygiął kręgosłup w łuk i poczerwieniał. Puścił pierś i wybuchnął płaczem.

— Co się stało kochanie? — zaniepokoiła się Monika. Synek zawsze przy piersi uspokajał się, nigdy nie zaczynał płakać podczas karmienia. Co stało się tym razem? Monika nagle przypomniała sobie, że czytała gdzieś, iż pod wpływem stresu pokarm kobiecy może zmienić smak. No tak, stresu w ostatnich godzinach przeżyła sporo. Ale żeby przez to cierpiał jej synek? Serce ją bolało, gdy patrzyła w wykrzywiające się niemowlę. Wojtuś pod wpływem jej „Ciii…” uspokoił się i znów zaczął ssać. Po kilkunastu sekundach znów wybuchnął płaczem, rozdzierającym krzykiem maleńkiego dzieciątka. Monika poczuła, że się poci. Jej synek też wyglądał na zgrzanego. Kolejne „Ciii…” i znów chwila spokojnego ssania. Kolejny krzyk i prężenie całego malutkiego ciałka. Monika jeszcze nigdy nie zmęczyła się tak przy karmieniu synka.

Chrzęst klucza w drzwiach, wrócił Piotr. Monika zrezygnowała z dalszych prób karmienia dziecka i tylko bujała je w ramionach. Męża powitała bladym wymuszonym uśmiechem.

— Wojtuś nie chce jeść, nie wiem, co się dzieje.

— Może spróbuj go nakarmić za chwilę. Ja idę się wykąpać.

— Dobrze kochanie. Jesteś głodny?

— Nie — na myśl o jedzeniu Piotrowi znów stanęło przed oczami martwe ciało posła. Ruszył do łazienki i puścił gorącą wodę. Brudne ubrania wrzucił do kosza na pranie. Wszedł do wanny i usiadł w niej zamiast stanąć i zatknąć słuchawkę prysznica na uchwycie na ścianie. Poczuł, że nie ustoi. Pod wpływem gorąca z jego ciała odchodził stres. Wreszcie mógł spokojnie pomyśleć. Udało im się pozbyć odcisków palców z biura poselskiego, pistoletu i listu od nieboszczyka. Nie ma żadnego

śladu, który mógłby zaprowadzić do nich policję. Chyba, że jakiś świadek… Nie, nie było żadnego świadka. Całe to biuro poselskie jest na jakimś odludziu. Od chwili wyjścia z supermarketu widział tylko jedną osobę, sąsiada Józka z drugiego piętra. Oprócz oczywiście denata. Matko Boska, to przecież osoba publiczna, zrobi się ogromny szum, dziennikarze oszaleją. Zimny dreszcz wstrząsnął ciałem Piotra. A może już rozpętało się medialne piekło?

Piotr wyszedł z wanny i złapał ręcznik. Ociekając wodą wszedł do salonu. Wycierał się wprawdzie po drodze, mimo to zostawiał mokre ślady. Rzucił ręcznik na kanapę i usiadł na nim nagi włączając telewizor pilotem (przedtem upewnił się, że dłoń ma suchą). TVN24. Żółty pasek: coś o wypadku pod Warszawą, słowa posła z prawicy, słowa posła z lewicy (obie wypowiedzi na temat budżetu), zamieszki na Ukrainie. Żadnej wzmianki o nieżywym parlamentarzyście. Piotr przełączył na lokalną stację kablówki. Reklama studia urody. Czy przerwaliby pasmo reklamowe, gdyby znaleźli martwego posła? Kiedy na tym kanale będą jakieś wiadomości? Piotr nie znał ramówki lokalnej stacji, rzadko ją oglądał. Tak naprawdę tylko wtedy, gdy na akcjach gaśniczych widział lokalnych dziennikarzy z kamerą. Sprawdzał wówczas, czy gdzieś nie zaplątał się w któryś z kadrów. Och jak bardzo Piotr nie chciałby zostać teraz gwiazdą telewizji w związku z morderstwem posła. Znów to słowo na „m”. „Morderstwo, morderstwo, morderca, morderca, jesteś mordercą”.

— Co ty wyprawiasz? Ubieraj się, a wcześniej wytrzyj, cały mokry jesteś — Monika podeszła do męża z synkiem w ramionach. Wojtuś miał zaczerwienione oczka od płaczu. Jego mama też miała zaczerwienione oczy.

— Sprawdzam, czy ktoś już mówi o nieżywym pośle.

— I co?

— Na razie cisza — zabrzmiało to złowrogo. Monika teraz sobie uświadomiła, że „to” stanie się główną wiadomością. Jak nie dziś, to jutro.

Rozdział 2

Wtorek, 8 grudnia

Godzina 7.46. Świdrujący dźwięk komórki wbił się w sen Anny Malickiej. Otworzyła jedno oko i spojrzała na wyświetlacz, za kwadrans ósma, prawie noc. Dzwoniła rzeczniczka komendy policji, ten telefon trzeba odebrać.

— Mam dla ciebie hita, ale nie wygadaj się, skąd to tak wcześnie wiesz — powiedziała na dzień dobry starszy aspirant Karolina Kuczkowska. Anna od razu poczuła się bardziej rześka. Lubiła takie telefony, gdy temat sam pchał się do niej. Dziennikarką była od ponad dziesięciu lat i miała wyrobioną sieć kontaktów, dlatego tego typu wiadomości jej nie dziwiły. Tym razem uprzejmie chciała o czymś donieść rzeczniczka prasowa policji i Anna dobrze zdawała sobie sprawę z tego, dlaczego. Od kilku dni tropiła bowiem śmierdzącą aferkę, w którą zamieszanych było kilku mundurowych. Rzeczniczka wiedziała o tym i chciała się teraz przypodobać redaktorce lokalnego tygodnika i serwisu internetowego z dość pokaźną liczbą dziennych odsłon.

— Okej, dawaj tego hita.

— Poseł Jan Michalik został zamordowany w swoim biurze poselskim — po tych słowach Anna usiadła wyprostowana na łóżku. Miliony pytań przebiegły jej przez myśl.

— Jak zamordowany? Kiedy? Gdzie jest ciało?

— Zastrzelony. Najprawdopodobniej wczoraj, ale więcej po sekcji. Ciało jeszcze leży w biurze poselskim, prokurator jest na miejscu, czekamy na eksperta od balistyki — wyrecytowała starszy aspirant Kuczkowska.

— Kto znalazł ciało?

— Sprzątaczka, przyszła na siódmą, jak zwykle. Biuro jest czynne od ósmej.

— Gdzie to biuro?

— Na zadupiu, czekaj… Ulica Stawowa dziesięć.

— Boże, gdzie to?

— W lewo od Świętokrzyskiej, teren po fabryce dywanów.

— Aaaa… Już wiem, ktoś od nas był ostatnio na otwarciu tego biura poselskiego, poseł niedawno się tam przeniósł.

— Być może, nie mam pojęcia. Ja na razie do nikogo więcej nie dzwonię, ale jak zaczną do mnie wydzwaniać, to powiem im to, co tobie — Karolina Kuczkowska nie po raz pierwszy faworyzowała któregoś z lokalnych dziennikarzy, nigdy jednak konkurencja nie miała na to dowodów. W medialnym światku takie informacje były na wagę złota. A w dobie internetu nawet godzina przewagi nad innymi redakcjami to było coś. — Jesteś moją dłużniczką — powiedziała na koniec rozmowy, aby wbić Annie ten fakt do głowy.

Trzydziestodwuletnia dziennikarka jeszcze w trakcie konwersacji z policjantką odpaliła swój komputer. Po zakończeniu połączenia wybrała z zaprogramowanych w telefonie numerów ulubionych numer do fotoreportera Adama Nowackiego, jednocześnie uruchamiając edytor tekstów.

— Adaś wstawaj i jedź na Stawową dziesięć. Tam jeszcze leży ciało posła Michalika. Zamordowany w swoim biurze.

— O kurwa. Muszę się ubrać.

— Tylko się streszczaj, bo wiemy na razie tylko my.

— Skąd masz cynę?

— Ze swojego źródła — Anna wolała nawet koledze z redakcji nie mówić o telefonie od aspirant Kuczkowskiej. Adam miał wyjątkowo długi język i co weekend imprezował z ludźmi z innych redakcji.

— Dobra, dobra.

— Ja wrzucę tekst na portal i też tam jadę, spotkamy się na miejscu. Pa!

Anna stukała w klawisze:

Poseł Jan Michalik zamordowany

Dziś rano sprzątaczka znalazła ciało Jana Michalika, posła na Sejm RP. Parlamentarzysta został zastrzelony w swoim biurze poselskim przy ul. Stawowej.

Zbrodnia została odkryta o godz. 7. Na miejscu są policjanci oraz prokurator. Jak udało się nam ustalić nieoficjalnie, w drodze jest ekspert od balistyki. Poseł Jan Michalik został zamordowany najprawdopodobniej wczoraj. Wkrótce dalsze szczegóły.

AM

Na razie tyle musi wystarczyć. Ważne, że podała informację jako pierwsza. Na wszelki wypadek sprawdziła jeszcze portale konkurencji. Ani słowa na ten temat. Anna z uśmiechem ubrała się i raźno pobiegła do samochodu. Stawowa, Stawowa w lewo od Świętokrzyskiej, szybko wybrała w myślach najkrótszą trasę.

***

Na to, że informacja o śmierci posła najpierw pojawi się w internecie, a konkretniej na którejś ze stron lokalnych mediów, Piotr wpadł jeszcze przed północą. Wtedy przestał przeskakiwać kanały telewizyjne, zostawił TVN24 — na wszelki wypadek — i wziął laptopa na kolana. Poszukał stron z informacjami z miasta. Kilka znał, kolejne znalazł przez wyszukiwarkę. W dzisiejszych czasach każde miasteczko miało swój portal albo całą ich kolekcję. Piotr swoją kolekcję lokalnych mediów zapisał w „Ulubionych” i od północy wchodził co jakiś czas po kolei na każdą ze stron. Całą noc nie zmrużył oka. Tłumaczył sam sobie, że w środku nocy raczej nic się nowego na tych portalach nie pokaże. Znał też już na pamięć wiadomości telewizyjne, które powtarzały się co godzinę. Mimo to coś kazało mu pilnować, jakby fakt, że jako jeden z pierwszych usłyszy czy przeczyta relację z miejsca zbrodni, w jakiś sposób miał mu pomóc.

Monika kilkakrotnie przychodziła do salonu i prosiła męża, żeby położył się do łóżka. Ten jednak głuchy był na jej prośby. Czuł potrzebę sprawdzania mediów, nie czuł natomiast potrzeby snu. Dwudziestoczterogodzinne służby sprawiły, że przyzwyczajony był do zarywania nocy.

Rankiem kolejny raz klikał w nazwy lokalnych portali w folderze „Ulubione”. Na dwóch z nich jeszcze przed ósmą pojawiły się nowe wiadomości. „Wiadomość dnia: Poseł Jan Michalik zamordowany” — ten napis rzucił się w oczy Piotrowi od razu, gdy załadowała się strona. Drżącą ręką nakierował myszkę w ten link. Zdjęcie policyjnego radiowozu i krótki tekst. Znalazła go sprzątaczka. To musiał być dla niej szok. O szoku jednak portal nie napisał. Tylko kilka suchych zdań. Na razie. Wkrótce szczegóły. Dreszcz niepokoju przeszedł Piotrowi po plecach. Nie chciał, aby dziennikarz zbytnio wnikał w szczegóły.

***

Adam Nowacki dyskutował z policjantem, gdy Anna dojechała na miejsce.

— Co jest? — zapytała zamiast powitania.

— Nie chcą mnie wpuścić bliżej, a stąd nic nie widać — odpowiedział Adam.

— Masz jakieś foty?

— Na razie tylko budynek i drzwi z daleka. Ciało ciągle tam jest. Poczekam, aż je wyniosą. Na zbliżeniu mam prokuratora, to ten sam wysoki, który oskarżał Nowaczyka — Nowaczyk to seryjny gwałciciel, bohater medialnej sprawy sprzed kilku miesięcy, dla większości znany jako Tomasz N.

— Wiem, Potocki, nie lubię go. Nigdy nie udziela informacji i odsyła do rzecznika — Anna skrzywiła się. Popatrzyła na policjanta, z którym wcześniej rozmawiał Adam. — Panie władzo, możemy podejść kawałek bliżej?

— Przykro mi, prokurator, którego pani nie lubi, nie pozwala — uśmiechnął się mundurowy.

— No wiadomo — Anna obróciła się na pięcie. — O, widzę, że „Tygodnik” już jest.

— Tak, przyjechali chwilę temu, pewnie u nas przeczytali — kiwnął głową Adam. Tygodnik był ich najostrzejszą konkurencją. Obie redakcje prześcigały się w zdobywaniu newsów i tropieniu afer. Rywalizacja trwała od lat i sprawiała, że dziennikarze obu tytułów nie darzyli się sympatią. Reporterka i fotograf z „Tygodnika” stali z drugiej strony budynku i też dyskutowali z broniącym im dostępu do biura poselskiego policjantem. — Ale przynajmniej oni też nie podejdą bliżej. A z tej strony chyba lepiej będzie widać trupa, jak go wyniosą.

Prokurator Mariusz Potocki wyłonił się z budyneczku. Gestem przywołał jednego z policjantów i powiedział do niego kilka słów. Funkcjonariusz podbiegł do radiowozu i wyciągnął z niego biało-czerwoną taśmę z napisem „Policja”. Zajął się ogrodzeniem terenu — jakieś trzy metry od uchylonych drzwi prowadzących do biura poselskiego.

— Panie prokuratorze! Mogę na słówko? — krzyknęła Anna w stronę wysokiego mężczyzny w szarym garniturze i rozpiętym czarnym krótkim płaszczu.

— Dzień dobry pani redaktor. Niestety żadnych słówek pani ode mnie nie wyciągnie — powiedział prokurator podchodząc do Anny i Adama. Fotoreporter zastygł w wyczekującej pozie z aparatem przy twarzy. Gdy prokurator podniósł ręce do gestykulacji, Adam nacisnął spust migawki. — Czynności trwają, tylko tyle mogę powiedzieć. Po więcej proszę dzwonić do rzecznika prasowego prokuratury.

— Czy ekspert od balistyki już jest? — nie ustępowała dziennikarka.

— Nic nie mogę powiedzieć.

— A czy możemy podejść bliżej?

— To miejsce zbrodni, nie możemy dopuścić do zatarcia śladów.

Anna rozejrzała się. Nie zauważyła żadnych śladów ani nikogo, kto w jakikolwiek sposób zabezpieczałby je. Chyba że za całe zabezpieczenie robiła biało–czerwona taśma. Teren po fabryce dywanów był opuszczony. W budyneczku, w którym mieściło się biuro poselskie, wcześniej urzędował syndyk masy upadłości. To był jedyny budynek w dobrym stanie w okolicy. Dlaczego tutaj swoją siedzibę przeniósł z centrum miasta poseł Michalik? Jakby prosił się o guza.

— Czemu on tu urządził to swoje biuro? — głośno zdziwiła się Anna. Adam odsunął aparat od twarzy.

— Byłem na otwarciu z Lucyną. Mówił coś o rewitalizacji tego terenu. Że będzie o to walczył. No to nie zdążyło się chłopinie.

— Tu najlepiej wszystko wyburzyć. Syndyk chciał te budynki sprzedać z pięć razy, nawet chętnych do przetargu nie było — Anna przypomniała sobie, że kiedyś pisała o losach dawnej fabryki, dumy miasteczka. — No i popatrz, żadnych świadków tu nie ma. Morderca mógł się wcale nie kryć. Ciekawe, czy go złapią.

— Stawiam, że nie — burknął Adam i kopnął pustą puszkę walającą mu się pod nogami. — Jedzie karawan, zaraz zabiorą sztywnego — ożywił się. Fotoreporter lubił takie sprawy. Morderstwo to coś, co nie zdarzało się w okolicach zbyt często. Kiedyś uknuł swoją teorię, że na terenie całego powiatu w ciągu roku dochodzi do trzech zabójstw. I to by się zgadzało, były już dwa morderstwa w tym roku, a rok się kończył, raczej nie będzie czwartego. Adam uśmiechnął się do swoich myśli o upiornej statystyce. Lubił mieć rację. Miał dwadzieścia sześć lat i praktycznie od matury pracował jako fotoreporter. Najpierw w bezpłatnym dwutygodniku, gdzie był drugim członkiem dwuosobowego zespołu. Pierwszym była Marta, dziennikarka, która teraz pracowała w gazecie w drugim powiecie. Marta w bezpłatnym piśmie pisała wszystko, od narodzin dzieci po sport. Taka to była niskobudżetowa redakcja. Dwutygodnik już przestał istnieć. Gdy upadał, Adamowi udało się zahaczyć do „Wiadomości Lokalnych” i tak już został. Mieszkał jeszcze z rodzicami, nie studiował. Całą wypłatę mógł przeznaczyć na własne rozrywki. Dlatego balował co weekend, najczęściej w gronie młodych dziennikarzy z okolicznych redakcji, którzy patrzyli na niego trochę jakby z zachwytem. Miał z nich najdłuższy staż, a praca w „Wiadomościach” dodawała prestiżu. W końcu był to najstarszy tygodnik w mieście, jego początki sięgały wczesnych powojennych lat. Wypłaty zawsze były na czas i były lepsze niż u konkurencji. Adam rozejrzał się za dobrym miejscem na ustawienie się do kolejnych fot.

Anna tymczasem przesunęła się próbując podsłuchać rozmowę prokuratora Potockiego z jakimś mężczyzną w brązowym płaszczu. Usłyszała jedynie urywki: „żona i dwójka nastoletnich dzieci”, „pozwolenie na broń” i „do Parlamentu Europejskiego”. Wtedy ją oświeciło, pamiętała, z jednej z niezliczonych rozmów z członkami lokalnej opozycji, że Michalik miał dostać drugie miejsce w wyborach unijnych.

Adam zajął pozycję przy samej ścianie budynku, skąd miał najlepszy widok na drzwi wejściowe. Kucał z aparatem przy twarzy. Karawan podjechał do budynku i zatrzymał się tyłem do niego. Otworzyły się drzwi paki i dwóch mężczyzn wyprowadziło nosze jezdne. Wjechali nimi do biura poselskiego. Adam cykał fotki wnętrza korzystając z dłuższych chwil, na które uchylono drzwi. Gdy te zamknęły się, wstał.

— Mamy jeszcze coś na dzisiaj?

— Ja chyba zakręcę się przy tym temacie — odpowiedziała Anna.

— No hitowa historia, zamordowany poseł. Może Pulitzera dostaniesz — zaśmiał się. Kilkadziesiąt sekund stali bez słowa. Wreszcie drzwi znów się otworzyły i pracownicy prosektorium wyprowadzili nosze z ciałem przykrytym czarną folią. Spust migawki aparatu Adama brzmiał jak miniaturowy karabin. Gdy zamknęły się drzwi karawanu i auto ruszyło, fotoreporter skończył salwę.

— Mam rękę, wysunęła się spod folii, zanim go włożyli do wozu — powiedział wyraźnie ucieszony.

— Brawo — Anna nie podzieliła entuzjazmu.

— Spadam do redakcji. A ty?

— Jeszcze się tu chwilę pokręcę, może uda mi się czegoś dowiedzieć.

— Tylko nie za długo, „Tygodnik” już się stąd zbiera, zaraz wrzucą to do siebie.

— Okej.

Adam odjechał. Anna obserwowała przez okno ubranych w białe kombinezony ludzi w biurze. Podobnie, jak dwie kobiety ubrane po cywilnemu, które stały obok budyneczku. Prawdopodobnie były pracownicami posła, pomyślała Anna. W środku było trzech policjantów, prokurator i niezidentyfikowany mężczyzna w brązowym płaszczu. Jedna z kobiet oddaliła się od koleżanki, żeby zapalić papierosa. Anna podeszła do niej.