Demoniczna Dentystka - David Walliams - ebook + książka

Demoniczna Dentystka ebook

David Walliams

4,8
28,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

W roku 2013 „Demoniczna Dentystka” została najlepszą książką dla dzieci w brytyjskim National Book Awards.

STRZEŻCIE SIĘ!

TA OPOWIEŚĆ

TO HORROR.

ZE SPORĄ DAWKĄ ZMYŚLONYCH SŁÓW.

Miasto spowiły ciemności. Pod osłoną nocy działy się dziwne rzeczy. Przed snem dzieci wkładały swoje mleczaki pod poduszki i czekały, aż Zębowa Wróżka zostawi im pieniążek. Ale rankiem znajdowały same okropieństwa. Zdechłego ślimaka. Żywego pająka. Całe setki skorków pełzających pod poduszką. Albo coś o wiele, wiele gorszego…

To musiała być sprawka złych mocy.

Kto się za tym kryje, a może raczej co?

Jakim cudem niepostrzeżenie wkrada się do dziecięcych sypialni?

 

I po co zbiera te wszystkie zęby…?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 164

Oceny
4,8 (4 oceny)
3
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Strona redakcyjna

Originally published by HarperCollins Publishers under the title

Demon Dentist.

Text copyright © David Walliams 2013

Illustrations copyright © Tony Ross 2013

David Walliams and Tony Ross assert the moral right to be identified as the author and illustrator of this work.

Copyright © for the Polish Edition by Dom Wydawniczy MAŁA KURKA,

Piastów 2015

Copyright © for the Polish translation by Karolina Zaremba

Wydanie pierwsze, październik 2015

Korekta:

Małgorzata Majewska

Skład i łamanie:

Trevo, Grażyna Martins

Przygotowanie do druku okładki i stron tytułowych:

Czartart, Magdalena Muszyńska, Izabela Surdykowska-Jurek

Wydawca:

Dom Wydawniczy MAŁA KURKA

[email protected]

www.malakurka.pl

ISBN 978-83-62745-21-0

Publikację elektroniczną przygotował:

Dla mojego malucha...

Wstęp

Wstęp

Miasto spowiły ciemności. Pod osłoną nocy działy się dziwne rzeczy. Przed snem dzieci wkładały swoje mleczaki pod poduszki i przejęte czekały, aż Zębowa Wróżka zostawi im pieniążek. Ale rankiem znajdowały same okropieństwa. Zdechłego ślimaka. Żywego pająka. Całe setki skorków pełzających pod poduszką. Albo coś o wiele, wiele gorszego...

W najczarniejszych godzinach nocy ktoś wmykał się do ich sypialni, porywał zęby i pozostawiał po sobie mrożącą krew w żyłach wizytówkę.

To musiała być sprawka złych mocy.

Kto się za tym krył, a może raczej co?

Jakim cudem niepostrzeżenie wkradał się do dziecięcych sypialni?

I po co zbierał te wszystkie zęby...?

Poznajcie bohaterów tej opowieści:

Tata — tata Alfiego

Alfie — chłopiec z zepsutymi zębami

Panna Korzeń — dentystka

Kiełka — jej kocica

Gabz — mała dziewczynka

Winnie — pracownica opieki społecznej

Panna Zając — nauczycielka przedmiotów ścisłych

Posterunkowy Klepka — policjant

Raj — sklepikarz

Esemesiak — chłopak, który bez przerwy pisze esemesy

Pan Szary — dyrektor

Pan Drama — nauczyciel aktorstwa

Pani Morrissey — starsza pani

1. Zwykły przypadek bólu zęba

1

Zwykły przypadek bólu zęba

Alfie nienawidził chodzić do dentysty. Dlatego zęby niemal całkiem mu zżółkły. Te, które nie były żółte, były brązowe. Pokrywały je plamy po różnych smakołykach — uwielbianych przez dzieci, a znienawidzonych przez dentystów. Mowa o słodyczach, napojach gazowanych i czekoladzie. A jeśli jakiś ząb nie był ani żółty, ani brązowy, to oznaczało, że dawno wypadł. Jeden wgryzł się w krówkę ciągutkę i już tam został. Inne padły ofiarą przeróżnych owocowych gum do żucia. Oto jak młody Alfie wyglądał, kiedy się uśmiechał...

Bo ten dwunastolatek od małego nie chodził do dentysty.

Ostatnią wizytę odbył, kiedy miał mniej więcej sześć lat. Niby zwykły przypadek bólu zęba, a zakończył się katastrofą. Dentysta, pan Niedzisiejszy, był sędziwym staruszkiem. Mimo jak najlepszych intencji powinien już dawno przejść na emeryturę. Wyglądał jak żółw, na dodatek bardzo stary żółw. Nosił okulary o szkłach tak grubych, że jego oczy przypominały wielkie piłki tenisowe. Pan Niedzisiejszy oznajmił Alfiemu, że ząb jest spróchniały, nie uratuje go plomba i niestety będzie musiał go usunąć.

Dentysta rwał i rwał, i rwał ząb swoimi wielgachnymi stalowymi kleszczami, ale ząb ani drgnął. Staruszek zaparł się nogą o fotel, tuż obok głowy Alfiego, żeby za pomocą tak założonej dźwigni wyszarpnąć wrednego mleczaka. Nic z tego.

Leciwy dentysta zawezwał do pomocy swoją jeszcze starszą asystentkę. Panna Pedantka miała za zadanie wziąć go pod boki i ciągnąć z całych sił. Ale i to nie pomogło.

Poprosili więc do gabinetu zażywną recepcjonistkę, pannę Cielęcinę, która ważyła więcej niż pan Niedzisiejszy i panna Pedantka razem wzięci. Ale nawet obciążeni tym balastem nie dali rady ruszyć zęba.

Nagle dentysta wpadł na pewien pomysł. Kazał pannie Pedantce przynieść wyjątkowo grubą nić dentystyczną. Starannie przywiązał nitkę do swoich kleszczy, a potem owinął nią obszerną talię panny Cielęciny. Następnie polecił krągłej recepcjonistce policzyć do trzech i skoczyć z okna. Jednak ogromny ciężar panny Cielęciny nie rozwiązał problemu.

Gdy biedny Alfie leżał przerażony na fotelu dentystycznym, pan Niedzisiejszy udał się do poczekalni po posiłki i wezwał do gabinetu czekający na swoją kolej tłum pacjentów. Młodzi i starzy, grubi i chudzi — staremu dentyście potrzebna była każda pomoc.

Okazało się jednak, że długi ludzki łańcuch i armia wyrywaczy* nie była w stanie zmusić zęba, żeby ustąpił. Tymczasem mały Alfie cierpiał katusze. Ból wyrywanego zęba był sto razy gorszy niż zwykły ból zęba. Jednak pan Niedzisiejszy zdecydował się dokończyć to, co zaczął. Spragniony dentysta wziął łyk płynu do płukania jamy ustnej, bo pocił się obficie z wycieńczenia, i chwycił kleszcze stalowym uściskiem.

* Uwaga — zmyślone słowo!

Wreszcie — zdawałoby się, że po kilku dniach, tygodniach, a wręcz miesiącach rwania — Alfie usłyszał ogłuszające

CHCHCHCHCH CHCHCHCH CHCHCHCH RRRRRRRR RRRRRUUU UUUUUUU UUPPPPPPP!!!

Dentysta trzymał tak mocno, że aż skruszył ząb, który rozprysnął się chłopcu w ustach na tysiące tycich kawałeczków.

Gdy ta piekielna męka dobiegła końca, pan Niedzisiejszy i wszyscy jego pomocnicy wylądowali na podłodze gabinetu.

— Dobra robota! — pochwalił zgromadzonych, kiedy asystentka, panna Pedantka, pomogła mu wstać. — Z tego zęba to był dopiero uparty huncwot!

Wtedy właśnie Alfie zdał sobie sprawę, że nadal czuje ten sam ból co na początku.

Dentysta usunął mu nie ten ząb!

2. Uwierz

2

Uwierz

Alfie zwiewał z gabinetu co sił w nogach. Tamtego pamiętnego popołudnia chłopiec poprzysiągł, że już nigdy, przenigdy nie pójdzie do dentysty. I obietnicy dotrzymał. Terminy wizyt mijały, a Alfie każdą z nich umyślnie przegapiał. Z biegiem lat uzbierała się cała sterta powiadomień przysyłanych od stomatologa, które chłopiec skrzętnie ukrywał przed swoim tatą.

Rodzina Alfiego składała się tylko z dwóch osób — on i Tata. Mama chłopca zmarła podczas porodu. Alfiemu czasem było smutno i tęsknił za nią, ale wtedy mówił sobie, że przecież nie może tęsknić za kimś, kogo nigdy nie znał.

Aby schować wiadomości od dentysty, musiał używać kuchennego taboretu. Był niski jak na swój wiek, właściwie to przedostatni wzrostem w szkole. Dlatego na stołku dodatkowo stawał na palcach, żeby sięgnąć na górę kredensu w spiżarni, gdzie wtykał koperty. Leżało tam już chyba ze sto listów, a Alfie miał pewność, że jego Tata nigdy ich nie dosięgnie. Bo Tata już wiele lat chorował i od jakiegoś czasu był przykuty do wózka inwalidzkiego.

Tata pracował jako górnik, zanim kłopoty ze zdrowiem zmusiły go do odejścia z kopalni. Zwalisty jak niedźwiedź mężczyzna kochał węglowe chodniki, które zapewniały byt jemu i ukochanemu synkowi. Ale wszystkie te lata spędzone pod ziemią mocno odbiły się na jego płucach. Tata był dumnym człowiekiem i długo nie przyznawał się nikomu do swojej choroby. Fedrował coraz ciężej i ciężej, a nawet brał dodatkowe zmiany, żeby związać koniec z końcem. Tymczasem jego oddech stawał się coraz płytszy, aż któregoś dnia mężczyzna zasłabł na wyrobisku. Gdy w szpitalu w końcu odzyskał przytomność, lekarze powiedzieli mu, że już nigdy nie będzie mógł zjechać do kopalni. Wystarczyłby jeszcze tylko jeden wdech, aby pył węglowy go zabił. Z biegiem lat Tacie oddychało się coraz trudniej. Znalezienie nowej pracy stało się niemożliwe. Nawet codzienne czynności, coś tak łatwego jak wiązanie sznurowadeł, urastały do rozmiaru niebotycznych problemów. Wkrótce Tata poruszał się jedynie na wózku inwalidzkim.

Nie mając mamy ani braci czy sióstr, Alfie musiał sam opiekować się Tatą. Oprócz chodzenia do szkoły i odrabiania pracy domowej, chłopiec robił też zakupy, sprzątał, przygotowywał wszystkie posiłki i zmywał. Mimo to Alfie nigdy nie narzekał. Kochał swojego tatę całym sercem.

Tata może i podupadł na ciele, ale nie na duchu. Miał niezwykły talent do snucia opowieści. Zaczynał zwykle od słów: „Posłuchaj, co ci opowiem, mój maluchu...”.

Często go tak nazywał, a Alfie to uwielbiał. Przywodziło mu to na myśl wielkie, oddane psisko i małego szczeniaka tulących się do siebie, a wtedy zawsze czuł się dobrze i bezpiecznie.

— Posłuchaj, co ci opowiem, mój maluchu... — mawiał Tata. — Wystarczy, że zamkniesz oczy i uwierzysz...

Tata zabierał syna z ich małego domku w najprzeróżniejsze miejsca, gdzie przeżywali niesamowite przygody. Latali na zaczarowanych dywanach, pływali w oceanicznych głębinach, a nawet wbijali kołki w serca wampirów.

To był kolorowy świat fantazji, oddalony o miliony kilometrów od ich codziennej, czarno-białej egzystencji.

— Tatusiu, zabierz mnie jeszcze raz do nawiedzonego domu — prosił chłopiec.

— A może dziś, mój maluchu, udamy się do starego, nawiedzonego zamku...! — przekomarzał się Tata.

— Proszę, proszę, proszę... — namawiał Alfie. A wtedy ojciec i syn zamykali oczy i spotykali się w wyobraźni, gdzie wspólnie:

Wyprawiali

się na łowienie ryb do Szkocji i przypadkiem łapali Potwora z Loch Ness.

Wspinali

się na szczyt Himalajów, by stanąć twarzą w twarz z yeti.

Zabijali

wielkiego ziejącego ogniem smoka.

Ukrywali

się na pirackim statku, gdzie skazywano ich na śmierć za podróżowanie na gapę i wyrzucano za burtę, a z opresji ratowały ich piękne syreny.

Pocierali

magiczną lampę i spotykali dżina, który obiecywał spełnić po trzy życzenia każdego z nich, a Tata oddawał swoje synowi.

Jeździli

na

grzbiecie Pegaza, olbrzymiego skrzydlatego konia z mitologii greckiej.

Wspinali

się po łodydze do królestwa olbrzymów i spotykali wyjątkowo głodnego cyklopa, który między posiłkami przegryzał chuderlawych dwunastoletnich chłopców, więc Tata musiał ratować Alfiego.

Zostawali

pierwszą ojcowsko-synowską załogą, która wylądowała na Księżycu w rakiecie domowej roboty.

Uciekali

nocą przez spowite mgłą wrzosowiska przed krwiożerczym wilkołakiem.

Oto potęga wyobraźni! W przygodach Taty i Alfiego możliwe było wszystko. Nic nie mogło ich zatrzymać. Nic.

Jednak w miarę jak Alfie stawał się coraz starszy, trudniej i trudniej było mu widzieć przed oczyma wszystkie te cudowności. Podczas gdy Tata opowiadał, chłopak otwierał oczy, rozglądał się dokoła i rozmyślał o tym, że fajnie byłoby całą noc grać w gry komputerowe, jak inne dzieciaki z jego nowej wielkiej szkoły.

— Zamknij oczy, mój maluchu, i uwierz... — mawiał Tata. Ale Alfie miał dwanaście, prawie trzynaście lat, i uważał, że jest już za stary na to, żeby wierzyć w magię, mity i fantastyczne stwory.

Niebawem miał się przekonać, jak bardzo się mylił.

3. Bielszy niż biel

3

Bielszy niż biel

Wszyscy uczniowie młodszych klas zostali zebrani w auli. Kilkaset dzieci usiadło na ustawionych w rzędy krzesłach i czekało na gościa, który miał przemówić na apelu. Szkoły Alfiego nigdy nie odwiedzał nikt interesujący. W dniu rozdawania nagród za wyniki w nauce gościem honorowym okazał się pan, który zajmuje się produkcją kartonowych pudełek na płatki śniadaniowe. Wystąpienie człowieka od pudełek było tak ogłupiająco nudne, że w końcu nawet on sam zasnął w pół zdania.

Dziś przyszła kolej na pogadankę nowej dentystki. Miał to być wykład na temat dbania o uzębienie. Nic ekscytującego, ale przynajmniejna ten czas ogłoszono przerwę w lekcjach, myślał sobie Alfie. Ponieważ nie lubił dentystów, usiadł w ostatnim rzędzie. Dzięki temu nie rzucał się tak bardzo w oczy jego sfatygowany szkolny mundurek. Biała koszula dawno już zszarzała. Wełniana kamizelka świeciła dziurami. Marynarkę miał wytartą, a spodnie przykrótkie. Mimo to Tata nauczył Alfiego nosić mundurek z dumą, więc postrzępiony krawat chłopca był zawsze perfekcyjnie zawiązany.

Na krześle obok niego, niedbale zgarbiona, przysiadła Gabz — dziewczynka, która jako jedyna w szkole była niższa od Alfiego. Raczej nieśmiała, bo nikt nie słyszał, żeby się kiedykolwiek odezwała, chociaż chodziła z nimi już cały semestr. Gabz zazwyczaj ukrywała twarz za kurtyną dredów i z nikim nie nawiązywała kontaktu wzrokowego.

Kiedy wszystkie dzieciaki wreszcie skończyły się wydurniać i usiadły, na środek sali wyszedł pan dyrektor. Gdyby kiedykolwiek zorganizowano konkurs na człowieka zupełnie nienadającego się do bycia dyrektorem, pierwsze miejsce bez wątpienia zdobyłby pan Szary. Dzieci go przerażały, nauczyciele go przerażali, ba, bał się nawet własnego odbicia w lustrze. Nie pasował do tej pracy tak bardzo, jak idealne nosił nazwisko. Jego buty, skarpetki, spodnie, pasek, koszula, krawat, marynarka, włosy, a nawet oczy były w najprzeróżniejszych tonacjach szarości.

Pan Szary prezentował swoją osobą całe spektrum odcieni tego koloru.

— P-p-p-p-proszę o ciszę.

Jąkał się zdenerwowany pan Szary. Najbardziej peszyło go przemawianie na akademiach i apelach. Legenda głosiła, że któregoś dnia szkołę odwiedzili inspektorzy i znaleźli dyrektora chowającego się pod biurkiem i udającego podnóżek.

— P-p-p-p-prosiłem o ci-ci-ciszę...

Szum na sali stał się jeszcze głośniejszy. Wtedy Gabz stanęła na swoim krześle i z całych sił wrzasnęła:

—EJ,NOO! WEŹCIE D A J C I E STAREMU PIERNIKOWI COŚ POWIEDZIEĆ!!!

Nie był to może zbyt pochlebny dobór słów, ale gdy uczniowie wreszcie zamilkli, dyrektor pozwolił sobie na cień uśmiechu. Wszyscy popatrzyli na Gabz. Po takim występie otoczył ją przedziwny blask sławy.

— W porządku... — odezwał się pan Szary swoim szarym, monotonnym głosem. — Byłbym wdzięczny za nieco mniej akcentu na „starego”, Gabriello. A teraz, specjalnie dla was, z pogadanką na temat dbania o jamę ustną, zapraszamy na środek naszą nową dentystkę. P-p-p-proszę o szczególnie ciepłe powitanie dla uroczej panny K-K-Korzeń...

Dyrektor oddalił się pospiesznie. Dało się słyszeć krótki aplauz, który prędko zagłuszyło rozstrojone piszczenie z samego końca auli. Dzieci, jedno po drugim, obejrzały się za siebie. Zobaczyły kobietę, która ścieżką pomiędzy rzędami krzeseł pchała przed sobą błyszczący metalowy wózek. Jedno z kółek zahaczało o podłogę i ten wysoki dźwięk tak przeszywał mózg, że niektóre dzieciaki aż zatkały uszy. To był odgłos podobny do skrzypienia paznokcia o tablicę.

Pierwszą rzeczą, jaka rzucała się w oczy na widok panny Korzeń, to jej zęby. Niesamowicie wprost olśniewający uśmiech. Bielszy niż biel. Jak światła jarzeniówek. Jej zęby były nieskazitelne, tak nieskazitelne, że nie mogły być prawdziwe. Druga charakterystyczna cecha to wzrost. Panna Korzeń była niemożliwie wysoka. Nogi miała tak długie i chude, że miało się wrażenie, iż kobieta chodzi na szczudłach. Założyła na siebie biały fartuch laboratoryjny, taki jaki wkładają nauczyciele chemii podczas przeprowadzania eksperymentów, a pod spodem miała białą bluzkę i równie białą, długą powłóczystą spódnicę. Gdy ich mijała, Alfie spojrzał w dół i zauważył czerwoną plamę na czubku jednego z jej błyszczących białych butów na wysokim obcasie.

Czy to krew? — pomyślał Alfie.

Platynowoblond włosy ułożyła w doskonale utrwaloną lakierem fryzurę, typową dla koronowanych głów i premierów. Jej fryz kształtem przypominał zakręcane w wir włoskie lody z automatu. Oczywiście bez posypki.

W świetle wyglądała na bardzo starą. Miała pociągłe i ostre rysy twarzy, a cerę bladą jak śnieg. Jednak pieczołowicie nałożyła tyle makijażu, że nie sposób było poznać, ile lat mogła mieć w rzeczywistości.

50?

90?

900?

Panna Korzeń doszła do końca sali. Odwróciła się i uśmiechnęła. Jej zęby błysnęły w bladym, zimowym słońcu i oślepiły uczniów w pierwszych rzędach.

— Dzień dobry, dzieci...! — mówiła śpiewnym głosem, jak gdyby recytowała rymowankę. Po sali rozległ się zbiorowy jęk niezadowolenia. Nikt nie lubi, gdy zwraca się do niego jak do niemowlaka. — Powiedziałam, dzień dobry, dzieci... — powtórzyła dentystka i posłała wszystkim tak władcze spojrzenie, że natychmiast zapadła cisza. Po chwili wszyscy zebrani uczniowie zgodnym chórem odpowiedzieli:

— Dzień dobry.

— Pozwólcie, że się przedstawię. Jestem waszą nową dentystką. Nazywam się panna Korzeń, ale zawsze proszę moich małych pacjentów, żeby zwracali się do mnie „Mamusiu”.

Alfie i Gabz wymienili zdumione spojrzenia.

— Dlatego poproszę teraz i was o głośne: „Dzień dobry, Mamusiu”. Na trzy! Jeden, dwa, trzy...

Panna Korzeń poruszała ustami, zachęcając dzieci do mówienia, a one w końcu wymamrotały:

— Dzień dobry, Mamusiu.

— Wyśmienicie! Przyjechałam do waszego miasta, gdyż panu Niedzisiejszemu przydarzył się nieszczęśliwy, a wręcz fatalny, wypadek. Biedaczysko musiał upaść na jedno z narzędzi dentystycznych. O ironio! Oczywiście nie ma potrzeby wdawać się w krwawe szczegóły, powiem tylko, że znaleziono pana Niedzisiejszego leżącego w kałuży krwi na podłodze własnego gabinetu. Ze zgłębnikiem stomatologicznym tkwiącym w sercu...

W auli zadźwięczała cisza. Na myśl o tak przerażającej scenie Alfie przełknął nerwowo ślinę. Pan Niedzisiejszy może i był trzęsącym się starcem, aleczy to możliwe, żeby sam przez przypadek ugodził się własnym narzędziem pracy prosto w serce?

— Mamusia chciałaby was teraz prosić o uczczenie pana Niedzisiejszego minutą ciszy. Zamknijcie oczy, drogie dzieci. Wszyscy bez wyjątku. I żadnego podglądania!

Alfie nie ufał pannie Korzeń. Gabz widocznie czuła to samo. Zamiast zamykać oczy, zmrużyli je tylko i skrzywili się dla niepoznaki. Spod przymkniętych powiek Alfie zaobserwował coś bardzo dziwnego. Panna Korzeń również nie zamknęła oczu, a na dodatek zaczęła krążyć po sali i przyglądać się uzębieniu każdego ze zgromadzonych dzieci. Gdy doszła do ostatniego rzędu, przerażony chłopiec mocno zacisnął powieki, żeby nie napytać sobie biedy. Panna Korzeń stała i przyglądała się jego spróchniałym zębom. Alfie przez chwilę czuł na twarzy jej zimny oddech, aż w końcu kobieta na paluszkach wróciła na swoje miejsce pośrodku sali.

— Minuta minęła! — ogłosiła dentystka. — Dziękuję, dzieci, możecie już otworzyć oczy...

Alfie i Gabz spojrzeli po sobie. Jedynie oni dwoje zwrócili uwagę na podejrzane zachowanie panny Korzeń...

4. Czarniejsze niż czerń

4

Czarniejsze niż czerń

— Oczywiście będzie nam pana Niedzisiejszego bardzo brakować — podsumowała panna Korzeń. — Jako nowa dentystka postanowiłam poprosić przemiłego pana dyrektora o pozwolenie na dzisiejszą wizytę w waszej szkole. Dzięki temu mogliśmy się lepiej poznać, a Mamusia ma okazję osobiście zaprosić każde z was do swojego gabinetu. A teraz, żeby rozpocząć naszą dzisiejszą rozmowę, zadam jedno proste pytanko. Kochane dzieci, jak wielu z was nie znosi chodzić do dentysty?

Wszyscy zgodnie podnieśli ręce. Chodzenie do dentysty to przecież żadna przyjemność. W najlepszym wypadku się to toleruje. Nie podniósł ręki tylko jeden chłopak, który obie dłonie miał zajęte pisaniem esemesów.

Alfie podniósł rękę najwyżej jak się dało.

— Ojej! Prawdziwy las rąk. Ha, ha! — roześmiała się, chociaż najwyraźniej wcale jej to nie ubawiło. — W takim razie kto z was NAPRAWDĘ, ale to NAPRAWDĘ nienawidzi chodzić do dentysty? — zaintonowała panna Korzeń tym swoim szczebioczącym głosem.

Większość rąk pozostała w górze, więc Alfie stanął na swoim krześle, żeby to jego ręka była najwyżej. Był królem najszczerszej nienawiści do gabinetów dentystycznych. Po tym, jak wyrwali mu niewłaściwy ząb, nikt w całym znanym wszechświecie nie mógł nienawidzić chodzenia do dentysty bardziej niż Alfie.

— Ho, ho, ho! — odezwała się dentystka.

— „Ho, ho, ho”? Kto w ogóle tak mówi? — szepnął Alfie do Gabz.

— Co za oldskul! — odpowiedziała dziewczynka.

— Mamusia jest tu dzisiaj, żeby zapewnić was, że nie ma się czego bać... — Gdy mówiła, słowa delikatnie kołysały się w powietrzu. Przeliczyła się, jeśli sądziła, że jej ton brzmi uspokajająco. Był stanowczo niepokójbudzący*.

* Uwaga — zmyślone słowo!

— A teraz ręce do góry, potrzebuję ochotnika...! — dodała.

Na te słowa po lesie rąk nie został nawet nędzny zagajnik. Żeby uniknąć nieporozumień, Alfie opuścił ręce tak nisko, że aż dotknął stóp. Jeszcze odrobinę niżej, a znalazłby się pod ziemią. Miał nadzieję, że szansa na wytypowanie właśnie jego wyniesie dzięki temu mniej niż zero.

— Nikt...? — spytała panna Korzeń.

Nawet wśród kujonów i szpanerów zapanowała grobowa cisza.

— Ależ, drogie dzieci, ja nie gryzę! — Dentystka uśmiechnęła się i błysnęła oślepiająco białymi zębami. — Kto bardzo, bardzo dawno nie był u dentysty? — zamruczała.

Uczniowie zaczęli szeptać między sobą i rozglądać się dokoła. Wkrótce setki par oczu gapiły się na Alfiego. Wszyscy w szkole zauważyli jego zęby. Były tak straszne, że równie dobrze mogłyby zostać atrakcją turystyczną. A nawet mieć swoją własną kafejkę i sklepik z pamiątkami.

Dentystka podążyła za wzrokiem dzieci i przyjrzała się Alfiemu uważnie.

— O, przypuszczałam, że to możesz być ty — długaśny, kościsty, powykręcany palec panny Korzeń wskazywał wprost na niego — tak ty, chłopcze. Chodź do Mamusi...

Kiedy drżące jak galareta nogi wreszcie doniosły Alfiego na środek sali, po raz pierwszy spojrzał dentystce w oczy. A oczy panny Korzeń były czarne. Czarniejsze niż smoła. Czarniejsze niż węgiel. Czarniejsze niż najczarniejsza czerń.

Krótko mówiąc, były czarne.

Dentystka wpatrywała się w chłopca długo i uporczywie, aż wreszcie powiedziała:

— Nie bój się, dziecino...

Nic tak nie przyprawia człowieka o atak paniki, jak kiedy słyszy, że ma się nie bać.

— Pokaż Mamusi swoje ząbki...

Alfie zacisnął usta.

— Bądź grzeczny i otwórz szeroko buzię... Alfie nagle poczuł, że jakaś siła każe mu posłuchać dentystki. Otworzył więc buzię, a kobieta zajrzała do środka.

— Och... — cmoknęła z radości. — Twoje zęby są absolutnie odrażające...

Wszystkie klasy zgodnie ryknęły śmiechem.

HAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHA