Chłopak w sukience - David Walliams - ebook + książka

Chłopak w sukience ebook

David Walliams

0,0
24,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Masz szlaban. Siedzisz w domu, a reprezentacja szkoły właśnie przegrywa najważniejszy mecz.

Dlaczego? Bo dyrektor wyrzucił najlepszego napastnika.

 

Ciebie!

Wiem, cała afera to miał być tylko żart. Teraz już nic nie możesz zrobić.

 

Ale twoja drużyna – tak! Przecież was wszystkich nie skreśli z listy uczniów.

Zostało tylko i aż czterdzieści pięć minut!

 

Pierwszy gol za przyjaźń!

Drugi za lojalność!

 

Trzeci za tolerancję!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 108

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Strona redakcyjna

Originally published by HarperCollins Publishers under the title

”The Boy In The Dress”.

Text copyright © David Walliams 2008

Illustrations copyright © Quentin Blake 2008

David Walliams and Quentin Blake assert the moral right to be identified as the author and illustrator of this work.

Copyright © for the Polish Edition by Dom Wydawniczy MAŁA KURKA,

Piastów 2015

Copyright © for the Polish translation by Karolina Zaremba

Wydanie pierwsze, marzec 2015

Korekta:

Małgorzata Majewska

Skład i łamanie:

Trevo, Grażyna Martins

Przygotowanie do druku okładki i stron tytułowych:

Czartart, Magdalena Muszyńska, Izabela Surdykowska-Jurek

Druk i oprawa: Opolgraf S.A.

www.opolgraf.com.pl

Wydawca:

Dom Wydawniczy MAŁA KURKA

[email protected]

www.malakurka.pl

ISBN 978-83-62745-19-7

Publikację elektroniczną przygotował:

Dla Eddiego,

za ogromną radość, którą nam dał

1. Żadnego przytulania

1

Żadnego przytulania

Dennis był inny.

Kiedy spoglądał w lustro, widział zwyczajnego dwunastoletniego chłopca. Ale czuł się inny — jego myśli przepełniały kolory i poezja, chociaż życie bywało nudne.

Historia, którą ci opowiem, zaczyna się właśnie tutaj, w zwyczajnym domu Dennisa, przy zwyczajnej ulicy i w zwyczajnym mieście. Jego dom był taki sam jak wszystkie dookoła. Jeden miał podwójne szyby w oknach, drugi nie. Inny miał żwirowy podjazd, a kolejny ścieżki w esy-floresy. Na jednym z podjazdów zaparkowano vauxhalla[1] cavaliera, a przy innym vauxhalla astrę. Ale minimalne różnice tylko podkreślały monotonię otoczenia.

Było tak normalnie, że musiało się wreszcie zdarzyć coś niezwykłego.

Dennis mieszkał z tatą (a że mówił do niego po prostu „Tato”, to i ja będę go tak nazywał) oraz ze starszym bratem, czternastoletnim Johnem. Dennisa drażniło to, że jego brat zawsze będzie od niego o dwa lata starszy, a do tego większy i silniejszy.

Mama chłopców odeszła z domu kilka lat wcześniej. Zanim to się stało, Dennis często wymykał się ze swojego pokoju, siadał na schodach i słuchał, jak Mama i Tata krzyczą na siebie, aż któregoś dnia krzyki ucichły.

Mamy już nie było.

Tata zabronił synom o niej wspominać. A wkrótce po tym, jak ich opuściła, obszedł cały dom, zdjął ze ścian wszystkie jej zdjęcia i spalił w wielkim ognisku.

Dennisowi udało się uratować tylko jedno. Samotna fotografia umknęła przed płomieniami, bo

tańcząc na falach gorącego powietrza, w kłębach dymu opadła na żywopłot.

Chłopiec ukradkiem zabrał zdjęcie, gdy zapadł zmierzch. Z początku serce mu zadrżało, kiedy zobaczył nadpalone i poczerniałe brzegi, ale w blasku światła przekonał się, że wizerunek pozostał jasny i wyraźny. Zdjęcie przedstawiało radosną scenę: młodszych Johna i Dennisa wraz z Mamą na plaży. Mama ubrana była w żółtą sukienkę w kwiaty. Dennis uwielbiał tę sukienkę, miękką w dotyku, pełną barw i życia. Kiedy Mama ją zakładała, wiadomo było, że nadeszło lato.

Gdy ich porzuciła, na dworze też było ciepło, ale w ich domu już nigdy nie nastało prawdziwe lato.

Na fotografii chłopcy mieli na sobie kąpielówki, a w rękach trzymali lody waniliowe, którymi usmarowane były ich rozpromienione buzie. Dennis nosił to zdjęcie w kieszeni i codziennie po kryjomu na nie spoglądał. A chociaż jego Mama uśmiechała się tam raczej niepewnie, wyglądała tak pięknie, że za każdym razem czuł w sercu bolesne ukłucie. Wpatrywał się w nie godzinami, usiłując wyobrazić sobie, co mogła myśleć w chwili, gdy pstryknęła migawka.

Po odejściu Mamy Tata rzadko się odzywał, a kiedy już, to przeważnie krzyczał. Dlatego skończyło się na tym, że Dennis ciągle siedział przed telewizorem. Najbardziej podobał mu się talk-show „Rozmowy z Trishą”, wręcz go uwielbiał. Na przykład odcinek o ludziach chorych na depresję — dzięki niemu zdiagnozował u Taty wyraźne objawy. W „Rozmowach z Trishą” zwykli ludzie mogli opowiadać o swoich problemach albo zwymyślać krewnych, a nad wszystkim czuwała poczciwie wyglądająca, ale surowa w opiniach kobieta o imieniu — a jakżeby inaczej — Trisha.

Przez pewien czas Dennis sądził, że życie bez Mamy będzie swego rodzaju przygodą. Będzie późno chodził spać, jadł żarcie na wynos i oglądał głupawe seriale komediowe. Jednak kiedy dni zmieniły się w tygodnie, tygodnie w miesiące, a miesiące w lata, zdał sobie sprawę, że to żadna przygoda.

Było po prostu smutno.

Dennis kochał Johna, a John kochał Dennisa, ale głównie dlatego, że nie mieli wyboru — byli braćmi. John często wystawiał tę miłość na próbę, robiąc rzeczy, które wydawały mu się zabawne, jak na przykład siadanie Dennisowi na twarzy i pierdzenie. Gdyby pierdzenie należało do sportów olimpijskich (nie jest nim w chwili, kiedy to piszę, a szkoda) zdobyłby niejeden złoty medal i prawdopodobnie otrzymałby od królowej tytuł szlachecki.

A może sądziłeś, Czytelniku, że po odejściu Mamy bracia staną się sobie bliżsi?

Niestety, to ich jedynie poróżniło.

W przeciwieństwie do Dennisa, Johna trawił cichy gniew na matkę za to, że ich zostawiła i zgadzał się z Tatą, że najlepiej nigdy więcej o niej nie wspominać. To była jedna z ich wielu domowych zasad:

Żadnych rozmów o Mamie.

Żadnego płaczu.

A co najgorsze — żadnego przytulania.

Z kolei Dennisa dręczył żal. Czasem tęsknił za Mamą tak bardzo, że nocą płakał do poduszki. Starał się łkać najciszej jak się dało, bo dzielił z bratem pokój i nie chciał, żeby John go usłyszał.

Ale którejś nocy Johna zbudził szloch.

— Dennis? Dennis? Czemu beczysz? — zawołał John ze swojego łóżka.

— Nie wiem. Ja tylko... po prostu chciałbym, żeby Mama z nami była i w ogóle — odpowiedział Dennis.

— No to nie rycz, bo jej nie ma i nie wróci.

— Tego nie wiesz...

— Ona już nigdy nie wróci. A teraz przestań się mazać. Płaczą tylko dziewczyny.

Tyle że Dennis NIE POTRAFIŁ przestać płakać. Ból raz po raz zalewał go falami, niemal topiąc w morzu łez. Ale nie chciał denerwować brata, więc tylko pochlipywał cichuteńko.

A teraz pewnie spytasz, niby dlaczego Dennis był inny. Przecież to chłopiec ze zwyczajnego domu, przy zwyczajnej ulicy, w zwyczajnym mieście.

Tego ci jeszcze nie powiem, ale tytuł książki trochę to podpowiada...

2. Gruby Tata

2

Gruby Tata

Tata Dennisa podskoczył i krzyknął z radości, a potem mocno objął syna.

— Dwa do zera! — powiedział. — Pokazaliśmy im, co nie, synu?

Wiem, wiem, mówiłem, że w tym domu uściski były zabronione, ale tym razem to co innego.

Tu chodziło o piłkę nożną.

W rodzinie Dennisa łatwiej rozmawiało się o futbolu niż o uczuciach. Wszyscy trzej kochali piłkę nożną i dzielili wzloty i (znacznie częstsze) upadki wynikające z kibicowania miejscowej trzecioligowej drużynie.

Ale gwizdek sędziego oznajmiający koniec meczu sygnalizował również, że kategoryczny zakaz wymiany uścisków znowu obowiązuje.

A Dennis tęsknił za przytulaniem. Mama zawsze go przytulała. Była tak ciepła i delikatna, że uwielbiał jej objęcia. Większość dzieci nie może się doczekać, kiedy dorosną i wreszcie będą większe, ale Dennisowi brakowało bycia maluchem tulonym przez Mamę. To w jej ramionach czuł się naprawdę bezpiecznie.

Wielka szkoda, że Tata prawie nigdy Dennisa nie przytulał. Pulchne osoby są do tego stworzone, tak przyjemnie miękkie, jak duża wygodna kanapa.

Ach, prawda, chyba zapomniałem wspomnieć — Tata był gruby.

Naprawdę grubaśny.

Pracował jako kierowca tira. Długie godziny spędzone za kółkiem robiły swoje. Rozprostowywał nogi, tylko kiedy wpadał wypić kawę na stacji benzynowej oraz zjeść dowolną kombinację jaj, kiełbasy, bekonu, fasoli i frytek.

Czasami, po śniadaniu, Tata zjadał sobie jeszcze dwie paczki chipsów. Po odejściu Mamy pęczniał coraz bardziej. Dennis widział kiedyś odcinek „Rozmów z Trishą” o mężczyźnie imieniem Barry, który utył tak bardzo, że nie był w stanie sięgnąć papierem toaletowym do własnego zadka. Zapoznawszy się z jego codziennym jadłospisem, zgromadzona w studiu widownia wydawała z siebie pełne zgrozy, ale i radosnej fascynacji, ochy i achy. A potem Trisha spytała: „Barry, czy to, że musisz wołać mamę lub tatę do pomocy przy... podcieraniu się... nie motywuje cię do tego, żeby spróbować zrzucić zbędne kilogramy?”. Na co Barry z uśmieszkiem odpowiedział: „Ale ja kocham jeść”.

Trisha uświadomiła Barry’emu, że „zajadał stres”. Była dobra w tego typu sformułowaniach. W końcu sama niejedno w życiu przeżyła. Barry rozpłakał się pod koniec wywiadu, a gdy pojawiły się napisy końcowe, prezenterka uśmiechnęła się smutno i usiłowała go przytulić. Tyle że trudno

było go objąć, bo rozmiarem przypominał parterowy domek.

Dennis zastanawiał się, czy i jego Tata zajadał stres, gdy dokładał sobie przy śniadaniu kolejne porcje kiełbasy lub kromki chleba, żeby — jak mówiła Trisha — „zapełnić trawiącą go od środka pustkę”. Ale nie ośmielił się zdradzić ojcu tej teorii. Tacie i tak nie bardzo podobało się, że Dennis ogląda talk-show. Uważał, że „to przecież dla dziewczyn”.

Dennis zaś marzył, by któregoś dnia powstał odcinek „Rozmów z Trishą” zatytułowany „Pierdnięcia mojego brata śmierdzą jak nie wiem co” albo „Mój tata jest uzależniony od ciasteczek

HobNob z czekoladą”. (Codziennie po powrocie z pracy Tata zjadał całą paczkę tych zniewalających herbatników).

Dlatego kiedy Dennis i John grali z ojcem w piłkę, Tata zawsze stawał na bramce — taki był gruby. Podobał mu się ten układ, bo nie musiał się za dużo ruszać. Bramkę wyznaczały ustawione do góry dnem wiadro i pusta beczka po piwie, pozostałość dawno już zapomnianego grillowania, które urządzali sobie, kiedy jeszcze mieszkała z nimi Mama.

Bez niej już nie grillowali. Teraz były tylko kiełbasy w cieście z pobliskiego baru albo płatki z mlekiem, nie tylko w porze śniadaniowej.

W rodzinnej grze w piłkę Dennisowi najbardziej podobało się to, że nie miał sobie równych. Brat był od niego dwa lata starszy, ale Dennis bez problemu biegał wokół niego po ogrodzie, dryblował, atakował i trafiał do bramki z mistrzowską wprawą. A trafić do bramki, której bronił Tata, to nie lada SZTUKA. Nie dlatego że Tata był dobrym bramkarzem, tylko dlatego, że był taki WIELKI...

W niedzielne poranki Dennis grywał w miejscowym klubie piłkarskim. Śnił o tym, żeby zostać zawodowym piłkarzem, ale przestał tam chodzić po tym, jak rodzice się rozeszli. To Mama zawsze podwoziła go na treningi. Tata nie mógł go zabierać, bo nieustannie objeżdżał kraj wzdłuż i wszerz swoją ciężarówką, żeby jakoś związać koniec z końcem.

Dlatego marzenie chłopca rozwiało się jak poranna mgła.

Dennis grał za to w nogę w szkolnej drużynie i był ich najlepszym... snajperem?

Wybacz, Czytelniku, ale muszę to sprawdzić.

A, NAPASTNIKIEM.

Tak, Dennis był najlepszym napastnikiem i zdobywał dla szkoły ponad milion bramek rocznie.

Jeszcze raz cię przepraszam, drogi Czytelniku, ale nie znam się na piłce nożnej, więc może milion to jednak trochę za dużo. Tysiąc? Sto? Dwie?

Tak czy owak, strzelał ich mnóstwo.

Dlatego inni zawodnicy bardzo go lubili. Wszyscy z wyjątkiem kapitana drużyny, Garetha, który wypominał Dennisowi każdy nawet najmniejszy błąd. Dennis przypuszczał, że Gareth zazdrościł mu talentu. Był jednym z tych chłopaków, którzy są dziwnie wyrośnięci jak na swój wiek. Właściwie nikogo nie zdziwiłoby, gdyby okazało się, że tak naprawdę jest o kilka lat starszy od reszty klasy, bo parę razy nie zdał.

Któregoś razu Dennis nie poszedł do szkoły w dniu meczu, bo dopadło go paskudne przeziębienie. Kończył właśnie oglądać „Rozmowy z Trishą”, fascynujący odcinek o kobiecie, która odkryła, że romansowała z własnym mężem. Miał zamiar podgrzać sobie trochę pomidorówki i obejrzeć drugi ulubiony program „Oczami kobiet”, w którym grupa gniewnych pań rozprawiała o najważniejszych tematach dnia — takich jak diety i legginsy.

Ale gdy tylko zabrzmiała czołówka, ktoś zapukał do drzwi. Dennis wstał niechętnie, żeby otworzyć. To był Darvesh, jego najlepszy kumpel ze szkoły.

— Dennis, potrzebujemy cię, koniecznie musisz dzisiaj zagrać — błagał Darvesh.

— Przykro mi, Darvesh, ale źle się czuję. Nie mogę przestać kichać i kaszleć. Aaaaaaapsik! Sam widzisz — odparł Dennis.

— Ale dziś są ćwierćfinały. Do tej pory za każdym razem odpadaliśmy w ćwierćfinałach. Proszę cię.

Dennis znowu kichnął.

— Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa

pppppppppssssssssss

iiiiiiiiiiiiiiiikkk!

To było tak potężne kichnięcie, że myślał, że wywinie go na lewą stronę.

— No, błagam cięęęę — powtórzył z nadzieją Darvesh, ukradkiem ścierając z krawata odrobinę zbłąkanych smarków Dennisa.

— No dobra, postaram się. — Dennis zakaszlał.

— Super! — zawołał Darvesh, jakby już wygrali.

Dennis przełknął kilka łyków zupy, złapał strój i wybiegł z domu. Na zewnątrz czekała mama Darvesha w czerwonej fieście, z włączonym silnikiem. Pracowała jako kasjerka

w sklepie sieci Sainsbury’s, ale jej życie kręciło się wokół meczów piłki nożnej, w których grał ukochany syn. Rozpierała ją duma tak wielka, że chłopak za każdym razem aż wił się z zakłopotania.

— Całe szczęście, że się zgodziłeś, Dennisie! — powiedziała, kiedy wgramolił się na tylne siedzenie. — Drużyna cię potrzebuje w tak ważnym meczu. To bez wątpienia najważniejszy mecz sezonu!

— Mamo, jedź już, proszę! — ponaglił Darvesh.

— W porządku! Jedziemy! Nie tym tonem, Darveshu! — oznajmiła, udając, że jest bardziej rozgniewana niż była naprawdę. Wcisnęła pedał gazu i samochód niepewnie ruszył w stronę szkolnego boiska.

— A jednak postanowiłeś się pojawić, co? — warknął Gareth, kiedy dojechali na miejsce. Nie tylko był od wszystkich większy, miał też niższy głos i niepokojąco bujne owłosienie, jak na chłopca w jego wieku.

Pod prysznicem przypominał wielką włochatą małpę.

— Wybacz, Gareth, źle się czułem. Mam straszny...

Zanim Dennis zdążył powiedzieć „katar”, kichnął jeszcze gwałtowniej niż poprzednio.

— Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa

a

ppppppppppppppppppppppppppp

ssssssssssssssssssssssssssss

ssssssssssssss

iiiiiiiiiiiiiiiiiiiii

iiiiiiiiiiiiiiiikkkkkkkkk!

— Sorka, Gareth — powiedział Dennis i starł mu chusteczką gluty z ucha.

— Zacznijmy wreszcie mecz — rzucił Gareth.

Osłabiony chorobą Dennis wybiegł z drużyną na boisko, nie przestając kaszleć i prychać.

— Powodzenia, chłopcy! Niech szczęście sprzyja mojemu synowi, Darveshowi, i oczywiście jego przyjacielowi, Dennisowi! Odnieśmy zwycięstwo dla naszej szkoły! — krzyczała mama Darvesha zza linii bocznej boiska.

— Moja mama robi nam taką siarę — mruknął Darvesh.

— Coś ty, to fajnie, że przychodzi na mecze — skomentował Dennis. — Mój Tata nigdy żadnego nie widział.

— Proszę, strzel nam dziś ładną bramkę, synku! — Usłyszeli chłopcy.

— No może faktycznie robi TROCHĘ siary — zgodził się Dennis.

Tego