Wielka ucieczka Dziadka - David Walliams - ebook + książka

Wielka ucieczka Dziadka ebook

David Walliams

5,0
28,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Leć, leć w przestworza!

Gdy Dziadek się zestarzał, zaczęła zawodzić go pamięć. Myślał, że nadal trwa druga wojna światowa, a on jest asem przestworzy Królewskich Sił Powietrznych.

Dlatego kiedy musiał zamieszkać w domu spokojnej starości „Zmierzch Życia”, czuł się jak w obozie jenieckim. Postanowił stamtąd uciec. W misterny plan wtajemniczył tylko swojego ukochanego wnuka.

Czy uda im się przechytrzyć przebiegłą siostrę przełożoną pannę Wieprzyk?

Czy zdołają umknąć przed jej podejrzanym personelem medycznym?

Nie trać ani chwili! Startuj!

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 202

Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Strona redakcyjna

Originally published by HarperCollins Publishers

under the title “Grandpa’s Great Escape”.

Text copyright © David Walliams 2015

Illustrations copyright © Tony Ross 2015

Cover lettering of author’s name copyright © Quentin Blake 2010

David Walliams and Tony Ross assert the moral right to be identified as the author and illustrator of this work.

Copyright © for the Polish Edition by

Dom Wydawniczy

MAŁA KURKA,

Piastów 2016

Copyright © for the Polish translation by

Karolina Zaremba

Wydanie pierwsze, listopad 2016

Wydawca: Dom Wydawniczy MAŁA KURKA

Korekta:

Małgorzata Majewska

Skład i łamanie:

Trevo, Grażyna Martins

[email protected]

www.malakurka.pl

ISBN: 978-83-62745-25-8

Publikację elektroniczną przygotował:

Dedykacja

Książkę dedykuję Samowi i Phoebe, którzy prawie zawsze są grzeczni. Z wyrazami miłości — David x.

Oto historia chłopca o imieniu Jack* i jego dziadka.

* Jack [czytaj: dżak].

Dawno, dawno temu Dziadek był pilotem Królewskich Sił Powietrznych, w skrócie RAF (Royal Air Force).

Podczas drugiej wojny światowej latał samolotem bojowym Spitfire*.

* Spitfire [czytaj: spitfajer].

Nasza opowieść sięga roku 1983, kiedy nie było jeszcze internetu, telefonów komórkowych ani gier komputerowych, w które można by grać całymi tygodniami. W 1983 roku Dziadek jest już staruszkiem, a jego wnuk Jack ma dopiero dwanaście lat.

A oto rodzice Jacka. Mama, Barbara, pracuje jako sprzedawczyni serów w miejscowym supermarkecie. Tata, Barry, jest księgowym.

Jest też Raj, właściciel miejscowego kiosku.

Panna Dociekliwska, nauczycielka historii w szkole Jacka.

Schab i Szpik — para detektywów zwalczających przestępczość.

Tutejszy pastor, wielebny Tucznik.

Ochroniarz z londyńskiego Imperialnego Muzeum Wojny.

Panna Wieprzyk — siostra przełożona z miejscowego domu starcówZmierzch Życia.

Wśród leciwych mieszkańców owego ośrodka znajdziemy panią Bagatelę, Majora i Kontradmirała.

Pokażmy także kilka pracujących w Zmierzchu Życia pielęgniarek: siostra Rózia, siostra Stokrotka i siostra Aksamitka.

A oto i sam Zmierzch Życia.

Wstęp

Wstęp

Pewnego dnia Dziadka zaczęła zawodzić pamięć. Z początku były to błahostki. Na przykład zaparzał herbatę w filiżance i zupełnie o niej zapominał. Potem na kuchennym stole stał tuzin nietkniętych, zimnych herbat. Albo szykował sobie kąpiel, ale nie pamiętał, by zakręcić kran, i zalewał mieszkanie sąsiada z dołu. Albo wychodził z domu z mocnym postanowieniem kupienia znaczka, a wracał z siedemnastoma pudełkami płatków śniadaniowych. A nawet nie lubił ich jadać.

Z czasem zaczął zapominać także o ważniejszych sprawach. Nie wiedział, jaki mieli rok ani że jego żona, Peggy, zmarła wiele lat temu. Aż wreszcie przyszedł dzień, kiedy Dziadek przestał rozpoznawać syna.

Całkiem zapomniał również o tym, że już dawno przeszedł na emeryturę. I to było najbardziej niepokojące. Stale opowiadał wnuczkowi o przygodach podczas służby w Królewskich Siłach Powietrznych w czasie drugiej wojny światowej. Te historie stawały się dla niego coraz bardziej rzeczywiste, aż w końcu zamiast jedynie opowiadać o tych wydarzeniach, zaczął na nowo je przeżywać. Teraźniejszość stała się tylko niewyraźnym, czarno-białym tłem, za to przeszłość nabrała tętniących życiem kolorów. Niezależnie od tego, gdzie i z kim przebywał, i nieważne, co robił, trwał w przekonaniu, że jest dziarskim młodym pilotem siedzącym za sterami swojego spitfire’a.

Inni ludzie nie potrafili tego zrozumieć.

Z wyjątkiem jednej osoby.

Jego wnuka, Jacka.

Tak jak wszystkie dzieci, chłopiec uwielbiał zabawę, dlatego zwyczajnie doszedł do wniosku, że właśnie to cały czas robił jego dziadek. Wystarczyło się do tej zabawy przyłączyć.

Część I. Dosięgnąć nieba

1. Mielonka a la budyń

1

Mielonka a la budyń

Jack był najszczęśliwszy wtedy, kiedy spędzał czas w zaciszu własnego pokoju. Z natury nieśmiały, nie miał zbyt wielu przyjaciół. Zamiast całymi dniami kopać w parku piłkę z dzieciakami ze szkoły, siedział w domu i sklejał modele do swej cennej kolekcji samolotów.

Najbardziej podobały mu się te z czasów drugiej wojny — bombowiec Lancaster*, myśliwiec Hurricane** i oczywiście dawny samolot jego dziadka, legendarny Spitfire. Miał również niemieckie bombowce Dornier i Junkers oraz śmiertelnego wroga Spitfire’a — Messerschmitta.

* Lancaster [czytaj: lankaster].

** Hurricane [czytaj: herikejn].

Chłopiec z niesłychaną dbałością malował samoloty, a potem zawieszał je pod sufitem za pomocą żyłki wędkarskiej. Wyglądały tak, jakby nieustannie rozgrywała się między nimi zacięta walka powietrzna. Wieczorami, gdy leżał w łóżku, wpatrywał się w nie i zasypiał, marząc, że jest asem przestworzy Królewskich Sił Powietrznych, jak dawniej jego dziadek. Przy łóżku Jacka stało czarno-białe zdjęcie Dziadka z czasów młodości. Zrobiono je w 1940 roku, kiedy toczyła się dramatyczna bitwa o Anglię. Dziadek dumnie prezentował na nim mundur pilota RAF-u.

W snach Jack także wzlatywał w przestworza. Oddałby wszystko, całą przeszłość i przyszłość, żeby choć raz móc zasiąść za sterami cudownego spitfire’a Dziadka.

W swoich snach był bohaterem.

Ale w życiu czuł się zerem.

Problem polegał na tym, że wszystkie jego dni były takie same. Każdego ranka szedł do szkoły, każdego popołudnia odrabiał lekcje, a wieczorem siadał przed telewizorem i zjadał kolację. Gdyby tylko nie był taki nieśmiały. Gdyby tylko miał paczkę przyjaciół. Gdyby tylko udało mu się wyrwać z tej codziennej nudy.

Najciekawszym momentem całego tygodnia Jacka były niedziele. Tego dnia rodzice zostawiali go pod opieką Dziadka. Zanim staruszkowi wszystko zaczęło się mieszać, zabierał wnuczka na fantastyczne wycieczki. Najbardziej lubili odwiedzać Imperialne Muzeum Wojny. Mieściło się w Londynie, całkiem niedaleko, i stanowiło niewyczerpaną skarbnicę wiedzy na temat militariów. Razem podziwiali wiszące pod sklepieniem głównej sali stare samoloty wojskowe, a przede wszystkim ulubionego i słynnego spitfire’a. Widok tej maszyny wzbudzał w Dziadku wojenne wspomnienia. Opowiadał o nich wnuczkowi, który chłonął każde słowo. Podczas długiej podróży autobusem do domu Jack bombardował staruszka setkami pytań:

— Jaka była najwyższa prędkość, z jaką leciałeś swoim spitfire’em?

— A zdarzyło ci się kiedyś katapultować?

— Który myśliwiec był lepszy? Spitfire czy messerschmitt?

Dziadek uwielbiał na nie odpowiadać. Często zbierała się wokół nich grupka ciekawskich dzieci, które też chętnie słuchały tych niesamowitych historii.

— To było latem tysiąc dziewięćset czterdziestego roku — zaczynał Dziadek. — Trwała bitwa o Anglię. Pewnej nocy przelatywałem moim spitfire’em nad kanałem La Manche. Dostałem niezłe baty podczas potyczki i straciłem kontakt z resztą eskadry. Wlokłem się z powrotem do bazy. Nagle usłyszałem za sobą karabiny maszynowe. TRA-TA-TA-TA! To messerschmitt siedział mi na ogonie!

I znowu. TRA-TA-TA-TA! Byliśmy sami, on i ja, a pod nami morska otchłań. Tamtej nocy stoczyliśmy heroiczną walkę na śmierć i życie...

Staruszkowi nic nie sprawiało większej przyjemności niż dzielenie się swoimi przygodami. Jack słuchał uważnie, zafascynowany nawet najdrobniejszymi szczegółami. Z czasem stał się niemal ekspertem w dziedzinie lotnictwa bojowego. Dziadek zawsze powtarzał, że pewnego dnia chłopiec zostanie świetnym pilotem. I Jack za każdym razem aż pękał z dumy.

Kiedy po wycieczce wracali do domu Dziadka, a w telewizji trafił się akurat jakiś czarno-biały film wojenny, oglądali go razem, wygodnie usadowieni na sofie. „Dosięgnąć nieba” znali już na pamięć. Ten klasyk opowiadał historię pilota, który przed wybuchem drugiej wojny stracił w strasznym wypadku obie nogi. Pomimo to Douglas Bader stał się legendą wśród asów przestworzy. Sobotnie popołudnia były wprost stworzone dla filmów takich jak: „Dosięgnąć nieba”, „Jeden z naszych samolotów zaginął”, „Droga do gwiazd” czy „Sprawa życia i śmierci”. Co mogło być lepszego?

Niestety kucharzem był Dziadek wprost diabolicznym. Jadał głównie konserwy, które nazywał „racjami żywnościowymi”, jak za czasów wojny. Na kolację wybierał ze spiżarni na chybił trafił parę puszek i wrzucał ich zawartość do garnka.

konserwa z wołowiny z cząstkami ananasa

sardynki w puddingu ryżowym

biszkopt w melasie z groszkiem

fasolka po bretońsku z brzoskwiniami z puszki

krojona marchewka w mleku skondensowanym

budyń czekoladowy w zupie pomidorowej

sardynki w sosie z makaronem spaghetti

pudding ze steku i nerek z sałatką owocową

podroby z wiśniami w syropie

oraz specjalność Dziadka: Mielonka à la budyń.

Użycie francuskich słów nadawało tej potrawie pozory wykwintności, na które nie zasługiwała. Na szczęście chłopiec nie przychodził tam na wyżerkę.

Druga wojna światowa była najważniejszym momentem w życiu Dziadka. To wtedy dzielni piloci Królewskich Sił Powietrznych walczyli o swoją ojczyznę w bitwie o Anglię. Niemcy przygotowywali inwazję pod kryptonimem „Lew morski”. Jednak nigdy nie udało im się wcielić tego planu w życie. Nie zdołali przejąć kontroli nad brytyjską przestrzenią powietrzną i tym samym nie mogli chronić swoich żołnierzy piechoty przed ostrzałem. Dzień za dniem, noc za nocą piloci RAF-u, tacy jak dziadek Jacka, ryzykowali życie, żeby obywatele Wielkiej Brytanii nie dostali się pod niemiecką okupację.

Dlatego na dobranoc, zamiast czytać wnukowi książki, staruszek rozprawiał o prawdziwych wydarzeniach. Te historie były o wiele bardziej porywające niż jakakolwiek książka.

— Opowiedz mi jeszcze jedną, Dziadku! Proszę! — błagał któregoś wieczoru chłopiec. — Chcę posłuchać o tym, jak zestrzeliło cię Luftwaffe* i musiałeś awaryjnie lądować w kanale La Manche!

* Zajrzyj do Słowniczka na końcu książki.

— Już późno, Jack — odpowiadał Dziadek. — Obiecuję, że opowiem ci tę i mnóstwo innych przygód jutro rano. A teraz śpij.

— Ale...

— Spotkamy się w twoich snach, majorze — mówił staruszek i czule całował Jacka w czoło. Co jakiś czas pieszczotliwie nazywał go „majorem”. — Leć, leć w przestworza. Właśnie tam się spotkamy.

— Leć, leć, w przestworza! —powtarzał chłopak, a zaraz potem zasypiał i śnił, że jest pilotem myśliwca. Nigdzie nie było mu lepiej niż u Dziadka. Lecz wkrótce miało się to zmienić.

2. Kapcie

2

Kapcie

Z biegiem dni umysł Dziadka zaczął przenosić go w czasy świetności i chwały coraz częściej. Nasza historia zaczyna się w momencie, kiedy staruszek był przekonany, że nadal trwa druga wojna. Choć zakończyła się dawno temu.

Dziadkowi wszystko się mieszało, ta przypadłość dotyka wielu starszych osób. Jest poważna i niestety nie odkryto na nią skutecznego lekarstwa. Było bardzo prawdopodobne, że stan Dziadka będzie się stopniowo pogarszał, aż w końcu któregoś dnia nie przypomni sobie nawet własnego imienia.

Ale jak to w życiu bywa, tragedia często przeplata się z komedią. Choroba Dziadka przyczyniła się do kilku naprawdę zabawnych sytuacji.

W Noc Guya Fawkesa*, kiedy sąsiedzi odpalili w ogrodzie sztuczne ognie, staruszek uparł się, że wszyscy muszą natychmiast zejść do schronu. Albo któregoś razu pokroił cieniutką miętową czekoladkę na cztery kawałeczki i rozdał rodzinie jako regulaminowe „racje żywnościowe”.

* Ang. Guy Fawkes Day; także Dzień Guya Fawkesa, Guy Fawkes Night, Bonfire Night — angielskie święto ludowe obchodzone hucznie 5 listopada, w rocznicę wykrycia tzw. spisku prochowego, będącego zamachem na życie króla Anglii i Szkocji Jakuba I Stuarta.

Ale najlepiej zapamiętali jedną z wizyt w supermarkecie, kiedy Dziadek uznał, że wózek na zakupy to tak naprawdę bombowiec Lancaster. Pędził alejkami ze ściśle tajną misją, zrzucając ładunki, czyli wielkie worki mąki. „Bomby” eksplodowały wszędzie, obsypując na biało półki z jedzeniem, kasy, a nawet arogancką kierowniczkę sklepu.

Wyglądała jak mączny duch. Akcja sprzątania trwała tygodniami, a Dziadek dostał dożywotni zakaz pokazywania się w tym supermarkecie.

Czasem jednak mętlik w jego głowie po prostu przygnębiał. Jack nigdy nie poznał swojej babci. To dlatego, że zmarła prawie czterdzieści lat temu. Zginęła pod koniec wojny, podczas jednego z nocnych nalotów bombowych na Londyn. Ojciec Jacka był wówczas niemowlęciem. Kiedy chłopiec nocował w malutkim mieszkaniu Dziadka, staruszek czasem wołał swoją słodką Peggy, jak gdyby dopiero wyszła do pokoju obok. Łzy same cisnęły się do oczu.

Mimo przeciwności losu Dziadek pozostał niezwykle dumnym mężczyzną. Wszystko musiało wyglądać jak spod igły. Zawsze był nienagannie ubrany w uniform składający się z dwurzędowej marynarki, wykrochmalonej białej koszuli i starannie zaprasowanych w kant, szarych spodni. Nie rozstawał się też z precyzyjnie zawiązanym wokół szyi krawatem w barwach Królewskich Sił Powietrznych — kasztanowym, w srebrno-niebieskie pasy. Zgodnie z modą panującą podczas drugiej wojny nosił stylowe wąsy asa przestworzy. Były to wąsiska godne podziwu — tak długie, że łączyły się z bakami. Przypominały brodę, która ominęła podbródek. Dziadek godzinami podkręcał końce wąsów, póki nie zaczęły sterczeć pod odpowiednim kątem.

Jedynym elementem, który zdradzał pomieszanie Dziadka, był wybór obuwia. Kapcie. Nie zmieniał ich na inne buty, bo wciąż o tym zapominał. Niezależnie od pogody — czy to deszcz, gołoledź, czy śnieg — chodził w kapciach w brązową kratę.

Dorosłych oczywiście martwiło jego ekscentryczne zachowanie. Czasem Jack udawał, że idzie spać, a tak naprawdę siadał w piżamie na schodach i podsłuchiwał jak na dole, w kuchni, rodzice rozmawiają o pogarszającym się stanie zdrowia Dziadka. Używali wtedy trudnych słów, których chłopiec nie rozumiał. Mama i Tata kłócili się o to, czy umieścić starszego pana w domu opieki. Chłopiec nie znosił, kiedy mówili o Dziadku w ten sposób. Jakby stanowił jakiś problem. Ale miał dopiero dwanaście lat i niewiele mógł zrobić.

Jack uwielbiał historie o wojennych potyczkach Dziadka i wcale nie przeszkadzało mu to, że dla starszego pana stały się tak prawdziwe, że we dwóch zaczęli je odgrywać. Przypominały pełne brawurowych czynów przygody komiksowych bohaterów.

Dziadek miał stary i wielki jak wanna drewniany gramofon. Puszczał na nim grzmiące utwory muzyczne, najgłośniej jak się dało. Najbardziej lubił orkiestry wojskowe, dlatego razem z Jackiem do późnej nocy słuchali słynnych utworów patriotycznych: „Rządź, Brytanio!” czy „Kraj nadziei i chwały”*. Dwa stare fotele służyły im za kokpity. W miarę jak potężniała muzyka, wzlatywali w swoich niby-myśliwcach coraz wyżej. Dziadek pilotował spitfire’a, a Jack hurricane’a. Dalej w przestworza! Razem szybowali wysoko ponad chmury, grając na nosie wrogim samolotom. W każdą sobotnią noc nasza para asów przestworzy wygrywała bitwę o Anglię, nawet na krok nie ruszając się za próg tyciego mieszkania staruszka.

* Ang. „Rule, Britannia!” i „Land of Hope and Glory”.

Dziadek z wnukiem mieli własny świat, w którym przeżywali niezliczone fantastyczne przygody.

Jednakże nasza opowieść zaczyna się właśnie tej nocy, której rozpoczęła się przygoda całkiem rzeczywista.

3. Woń sera

3

Woń sera

Tej pamiętnej nocy Jack spał w swojej sypialni i jak zawsze śnił, że jest pilotem. Siedział za sterami hurricane’a i toczył bój ze szwadronem śmiertelnie niebezpiecznych messerschmittów, kiedy z oddali dobiegł go dzwonek telefonu.

DRYŃ, DRYŃ, DRYŃ, DRYŃ.

To dziwne — pomyślał, bo na pokładzie myśliwców z 1940 roku nie było aparatów telefonicznych. Tymczasem telefon uparcie dzwonił dalej.

DRYŃ, DRYŃ, DRYŃ, DRYŃ.

Chłopiec natychmiast poderwał się i usiadł, a po drodze huknął głową o zawieszony pod sufitem model bombowca Lancaster.

— Aua! — krzyknął. Sprawdził godzinę na niklowanym zegarku pilotów RAF-u, który dostał od swojego dziadka.

Była 2:30 w nocy.

Kto mógł do nich dzwonić o tej porze?

Chłopiec zeskoczył z piętrowego łóżka i otworzył drzwi pokoju. Usłyszał, jak na dole Mama mówi do słuchawki:

— Nie, nie pojawił się tutaj.

Po chwili odezwała się znowu, tonem na tyle swobodnym, że Jack domyślił się, że rozmawia z Tatą.

— Naprawdę nigdzie go nie ma? No to co zamierzasz teraz zrobić, Barry? Wiem, że to twój ojciec! Ale nie możesz całą noc gonić po mieście i go szukać!

Jack nie mógł dłużej milczeć. Ze schodów zawołał:

— Co się dzieje z Dziadkiem?

Mama zerknęła na niego.

— Na dodatek Jack się obudził, brawo Barry! — Zasłoniła dłonią słuchawkę. — Natychmiast marsz do łóżka, mój panie! Z samego rana idziesz do szkoły!

— Nie obchodzi mnie to! — zbuntował się chłopak. — Powiedz, co się stało z Dziadkiem?

Mama wróciła do rozmowy z mężem.

— Barry, zadzwoń jeszcze raz za dwie minuty. Mamy tutaj kryzys! — oznajmiła, rzucając słuchawką.

— Co się stało? — dopytywał Jack.

Zbiegł po schodach do Mamy, która westchnęła teatralnie, jak gdyby wszystkie nieszczęścia świata spadły właśnie na nią. Bardzo lubiła tak wzdychać. I w tym momencie Jack wyczuł zapach sera. I to nie zwykłego sera. To był śmierdzący ser, ser z niebieską pleśnią, wodnisty ser, ser zapleśniały, obrzydliwie serowaty ser. Mama pracowała na stoisku z serami w miejscowym supermarkecie i gdziekolwiek się ruszyła, silna woń podążała krok w krok za nią.

Stali w korytarzu, oboje wyrwani z łóżka — Jack w pasiastej, niebieskiej piżamie, a Mama w różowej, ozdobionej puszkiem koszuli nocnej. We włosach miała wałki, a na policzkach, czole i nosie nierozsmarowany krem. Często zostawiała go na twarzy na całą noc. Jack nie był pewien po co. Mama uważała się za piękność i powtarzała, że jest „olśniewającą twarzą serów”, o ile coś takiego w ogóle mogło istnieć.

Oboje zmrużyli oczy, kiedy nagle zapaliła światło.

— Twój dziadek znowu gdzieś zginął!

— O nie!

— O tak! — Westchnęła po raz drugi. Wyraźnie nie miała już do staruszka sił. Czasami nawet przewracała oczami, jakby opowieści Dziadka ją nudziły. Jackowi robiło się wtedy bardzo przykro. Dziadkowe historie były o niebo ciekawsze niż słuchanie o najlepiej sprzedającym się gatunku sera. — Około północy obudził nas telefon.

— Kto dzwonił?

— Jego sąsiad z dołu, wiesz który, ten, co ma kiosk...

Kiedy rok wcześniej Dziadek przestał sobie radzić w swoim dużym domu, przeprowadził się do mieszkanka nad sklepem. Ale nie pierwszym lepszym sklepem, tylko nad kioskiem. I to nie byle jakim kioskiem. Prowadził go Raj*.

* Raj [czytaj: Radż].

— Raj? — odparł Jack.

— Tak, właśnie on. Raj powiedział, że zdawało mu się, że przed północą słyszał, jak u Dziadka trzasnęły drzwi. Zastukał do niego, ale nikt nie odpowiedział. Biedak wpadł w panikę i zadzwonił do nas.

— Gdzie Tata?

— Wsiadł do auta i od dwóch godzin szuka Dziadka.

— Już dwie godziny?! — Chłopiec nie wierzył własnym uszom. — Dlaczego mnie nie obudziłaś?

Mama ZNOWU westchnęła. Zaczynał się z tego robić wzdychaton.

— Oboje z Tatą wiemy, jak bardzo jesteś z nim związany, więc raczej woleliśmy cię nie martwić, prawda?

— Ale się martwię! — Tak naprawdę czuł się o wiele bardziej zżyty ze swoim niesamowitym dziadkiem niż z całą resztą rodziny, włącznie z rodzicami. Czas spędzany z Dziadkiem był bezcenny.

— Wszyscy się martwimy! — dodała Mama.

— Ale ja naprawdę się martwię.

— My też naprawdę się martwimy.

— Tyle że ja naprawdę bardzo się martwię.

— My też naprawdę bardzo, ale to bardzo się martwimy. A teraz proszę cię, nie róbmy z tego zawodów o to, kto martwi się najbardziej! — krzyknęła ze złością.

Jack widział, że jego mama zaczyna się coraz bardziej denerwować, więc uznał, że najlepiej zrobi, jeśli nie odpowie na tę uwagę, mimo że naprawdę bardzo, ale to bardzo się martwił.

— Mówiłam ojcu chyba ze sto razy, że Dziadek powinien zamieszkać w domu starców!

— Nigdy! — zaprotestował chłopiec. Znał staruszka lepiej niż ktokolwiek inny. — Dziadek będzie się tam czuł okropnie!

Dziadek — lub podpułkownik Bunting, jak zwali go w wojsku — był zbyt wytwornym człowiekiem, by spędzić resztę swoich dni z gromadą robiących na drutach i rozwiązujących krzyżówki staruszków.

Mama pokręciła głową i westchnęła.

— Jesteś jeszcze za młody, żeby to zrozumieć.

Jak wszystkie dzieci, Jack nie znosił, kiedy dorośli mu to wmawiali. Ale moment na dyskusje nie wydawał się dobry.

— Mamo, proszę cię, chodźmy go poszukać.

— ZWARIOWAŁEŚ? Przecież jest mróz! — odparła.

— Ale musimy coś zrobić! Dziadek pewnie się zgubił i teraz błąka się nie wiadomo gdzie!

DRYŃ, DRYŃ, DRYŃ, DRYŃ.

Jack rzucił się do telefonu i pierwszy podniósł słuchawkę.

— Tato? Gdzie jesteś? Na rynku? Mama mówi, że powinniśmy wyjść i pomóc ci szukać Dziadka — skłamał, a matka spojrzała na niego gniewnym wzrokiem. — Zaraz tam będziemy.

Chłopiec odłożył słuchawkę i wziął Mamę za rękę.

— Dziadek nas potrzebuje... — powiedział. Otworzył drzwi i oboje wybiegli w nocny mrok.

4. Trójkołowiec z drugiej ręki

4

Trójkołowiec z drugiej ręki

Nocą miasteczko było upiornie nieprzyjemne. Wszędzie ciemno i głucho. Środek zimy. Nad przesiąkniętą deszczem ziemią unosiła się mgła.

Tata wziął samochód, a Jack ruszył na poszukiwania Dziadka trzykołowym rowerem. Teoretycznie nadawał się wyłącznie dla maluchów. Rodzice podarowali mu ten trójkołowiec z drugiej ręki na trzecie urodziny i chłopak już dawno z niego wyrósł. Ale nie stać ich było na nowy rower, więc jakoś radził sobie z tym, co miał.

Mama stała z tyłu i trzymała go za ramiona. Gdyby którykolwiek z kolegów zobaczył, jak wiezie mamę na trzykołowym rowerku, musiałby na resztę życia zaszyć się gdzieś daleko w mrocznej jaskini.

Kiedy pedałował jak burza wzdłuż ulicy, w głowie cały czas dudniła mu dziadkowa muzyka wojskowa. Ten niby-dziecięcy rowerek był zdradliwie ciężką bestią, szczególnie z Mamą dociążającą tylną oś. Jej puchata, różowa koszula nocna powiewała na wietrze.

Prędko obracającym się kółkom roweru towarzyszyła gonitwa myśli. Skoro Jack zżył się ze staruszkiem najbardziej, miał chyba największe szanse domyślić się, gdzie przepadł Dziadek...

Mijali kolejne puste ulice, aż wreszcie dotarli do rynku. Powitał ich tam żałosny widok. Tata siedział zgarbiony za kierownicą małego brązowego auta. W piżamie i szlafroku. Nawet z oddali Jack dostrzegł, że biedaczysko dłużej tej sytuacji nie zniesie. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy Dziadek zniknął ze swojego mieszkania siedem razy.

Gdy Tata usłyszał nadjeżdżający rowerek, spróbował się nieco wyprostować. Był bladym, żylastym człowiekiem. Nosił okulary i wyglądał na więcej lat, niż miał naprawdę. Jack często zastanawiał się, czy to małżeństwo z Mamą tak go postarzało.

Mężczyzna otarł oczy rękawem szlafroka. Widać było, że płakał. Ojciec Jacka pracował jako księgowy. Całe dnie spędzał na żmudnym rachowaniu, a wyrażanie uczuć przychodziło mu z trudem. Dlatego dusił je w sobie. Ale Jack i tak wiedział, że jego tata bardzo kochał swojego ojca, mimo że w niczym go nie przypominał. Zupełnie jakby zamiłowanie do przygód ominęło w ich rodzinie jedno pokolenie. Starszy pan miał głowę w chmurach, podczas gdy jego syn swoją zakopywał w księgach rachunkowych.

— Dobrze się czujesz, Tato? — spytał zasapany pedałowaniem chłopiec.

Kiedy ojciec opuścił szybę, żeby móc z nimi porozmawiać, korbka została mu w ręku. Samochód był stary i pordzewiały, więc często odpadały mu różne części.

— Tak, tak, wszystko w porządku — skłamał Tata. Spoglądał na trzymaną w ręku korbkę, nie bardzo wiedząc, co z nią zrobić.

— Ani śladu staruszka? — spytała Mama, chociaż z góry znała odpowiedź.

— Ani śladu — odparł cicho Tata. Odwrócił się do nich tyłem i patrzył w dal, żeby ukryć swoją rozpacz. — Od dwóch godzin szukam go po całym mieście.

— A byłeś w parku? — spytał Jack.

— Tak.

— Na dworcu?

— Tak. O tej porze jest już zamknięty, a na zewnątrz nikogo nie widziałem.

Nagle Jack doznał olśnienia i zawołał:

— A przy pomniku ku czci poległych?!

Mężczyzna spojrzał na syna i pokręcił głową ze smutkiem.

— Właśnie tam zacząłem poszukiwania.

— No to sprawa jasna! — oznajmiła Mama. — Czas zadzwonić po policję. Niech oni całą noc jeżdżą i go szukają. Ja wracam do łóżka! Mamy jutro wielką promocję na twardy ser typu wensleydale i muszę wyglądać kwitnąco!

— Nie! — zaprotestował Jack. Z podsłuchanych nocami rozmów rodziców na temat Dziadka wiedział, że zanosiło się na katastrofę. Kiedy pojawi się policja, zaczną się pytania. Trzeba będzie wypełnić formularze. Starszy pan stanie się „problemem”. Lekarze nie dadzą mu spokoju i ze względu na stan zdrowia na pewno od razu wyślą Dziadka do domu opieki. Dla człowieka, który wiódł życie pełne swobody i przygód, to byłoby jak kara więzienia. Koniecznie sami musieli go odnaleźć.

— Leć, leć w przestworza — mruknął chłopiec.

— Co takiego, synu? — spytał zdumiony Tata.

— Dziadek tak mówi, kiedy bawimy się u niego w pilotów. Każdy start zaczyna się od zawołania: Leć, leć w przestworza!

— No to co? — dopytywała Mama. Jednocześnie przewróciła oczami i westchnęła. Strzeliła megafocha.

— Założę się, że Dziadek jest teraz gdzieś wysoko.

Chłopak przez dłuższy czas zastanawiał się nad tym, który z budynków w mieście był najwyższy, aż w końcu zawołał: „Za mną!” i wściekle popędził rowerkiem przed siebie.

5. Wariatuńcio na Księżycu

5

Wariatuńcio na Księżycu

Najwyższy punkt w mieście stanowiła wieża kościelna, którą łatwo było dostrzec z odległości wielu kilometrów. Jack przeczuwał, że Dziadek mógł się tam wdrapać. Kiedy się gubił, często znajdowali go gdzieś na wysokościach, na szczycie drabinek na placu zabaw, na rusztowaniu, a raz nawet na dachu dwupiętrowego autobusu. Wydawało się, że pragnął sięgnąć nieba tak jak wiele lat temu podczas służby w RAF-ie.

Kiedy kościół pojawił się na horyzoncie, na szczycie wieży dostrzegli sylwetkę mężczyzny idealnie zarysowaną na tle srebrzystej księżycowej poświaty.

Gdy Jack zobaczył Dziadka, od razu wiedział, dlaczego starszy pan się tam wspiął. Myślał, że pilotuje swojego spitfire’a.

Przed wejściem do wysokiego kościoła stał bardzo niewysoki pastor.

Wielebny Tucznik nosił rzucającą się w oczy zaczeskę. Na dodatek farbował swoją resztkę włosów na czarno tak mocno, że wychodziły granatowe. Miał oczka maleńkie jak jednopensówki, skryte za okularami w czarnych oprawkach. Bryle spoczywały na zadartym, przypominającym świński ryjek nosie, który mężczyzna stale zadzierał, żeby móc patrzeć na innych ludzi z góry.