Dary bogiń. Omens Bite. Siostry z Salem. Tom 2 - P.C Cast, Kristin Cast - ebook

Dary bogiń. Omens Bite. Siostry z Salem. Tom 2 ebook

P C Cast, Kristin Cast

4,0

Opis

Kontynuacja powieści Spells trouble. Wiedźmi czar.

Fascynująca historia o sile sióstr, magii i przeznaczeniu.

Bliźniaczki Mercy i Hunter są potomkiniami Sary – wiedźmy z Salem, założycielki rodu Goode i miasteczka Goodeville. Od wieków kolejne pokolenia wiedźm opiekowały się drzewami rosnącymi u bram do podziemnych światów.
Po tragicznej śmierci matki Mercy i Hunter muszą przejąć pieczę nad starożytnymi portalami oddzielającymi ich świat od królestw, w których rządzi mitologia i istnieją najmroczniejsze stworzenia.
Prastare drzewa zaczyna toczyć nieznana choroba. Przez pękające bramy przedostają się mityczne istoty zagrażające miastu.
Siostry – zamiast się zjednoczyć – popadają w konflikt. Coraz bardziej samotne i przerażone, uginając się pod brzemieniem odpowiedzialności, próbują – każda osobno – zapieczętować bramy na nowo.

CZY SIOSTRZANA WIĘŹ PRZETRWA OSTATECZNĄ PRÓBĘ?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 425

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (17 ocen)
7
5
4
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
patikolaczyk

Całkiem niezła

Przyjemna ale bez szału. Klimat amerykańskich seriali o czarownicach.
00
Tapiratorek

Nie oderwiesz się od lektury

Wow to było świetne
00

Popularność




Tytuł oryginału: Omens Bite

Redakcja: Marta Tojza

Korekta: Magdalena Magiera, Ida Świerkocka

Text Copyright © 2022 by P. C. Cast and Kristin Cast

Published by arrangement with St. Martin’s Publishing Group.

All rights reserved.

Projekt okładki i ilustracje: Leo Nickolls

Adaptacja okładki: Magdalena Zawadzka/Aureusart

Projekt mapy: Sabine Stangenberg

Fotografia autorek: Daniel Stark at Stark Photography

Copyright for the Polish edition © 2022 by Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

Wyrażamy zgodę na wykorzystanie okładki w Internecie.

ISBN 978-83-8266-170-5

Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2022

Adres do korespondencji:

Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

ul. Ludwika Mierosławskiego 11a

01-527 Warszawa

www.wydawnictwo-jaguar.pl

instagram.com/wydawnictwojaguar

facebook.com/wydawnictwojaguar

tiktok.com/@wydawnictwojaguar

twitter.com/WydJaguar

Wydanie pierwsze w wersji e-book

Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2022

PROLOG

Krzyk Hunter rozległ się równocześnie z hukiem błyskawicy, która rozświetliła nocne niebo nad Goodeville. Każdy kolejny biały błysk jak reflektor wydobywał z mroku jej gorączkowe poczynania – rąbanie, kopanie, krzyk i płacz – aż w końcu rzuciła na trawę siekierę, a obok niej ostatnią kłodę. Błoto bryznęło na twarz dziewczyny. Uniosła głowę do nieba, zamknęła oczy i czekała, aż deszcz zmyje z niej brud. Już prawie skończyła.

Hunter wzięła głęboki oddech i wytarła rozpalone policzki chłodnym, mokrym rękawem, następnie pochyliła się i podniosła z ziemi łopatę, którą odłożyła, kiedy kopanie przerosło jej siły i postanowiła użyć siekiery. Rąbanie cienkich pni było fajne. Błysk ostrza w świetle błyskawicy i odbijające się echem w jej piersi łomotanie, kiedy rozłupywała drewno, momentalnie osuszyły jej łzy. Ale potem Hunter przypomniała sobie palmę doum, której strzelisty pień rozsypał się w proch po dotknięciu przez jej siostrę. Mercy zmusiła Hunter do wyrzeczenia się jej boga w imię wierszydła, które nazywała „proroctwem”. Hunter zawsze podporządkowywała się siostrze. Zawsze tłamsiła swoje uczucia i dusiła je w sobie, żeby ani jedno słowo nie wyrwało jej się z gardła. Żeby nie wymknęła jej się prawda.

Straciła swoją matkę i swojego boga, wkrótce straci również siostrę. Uwolnienie się od Mercy było konieczne. Uwolnienie się od Mercy wyzwoli Hunter. Już nie będzie zmuszona dławić swoich uczuć. Przestanie je tłamsić, zacznie od zaraz.

Rozbolało ją gardło, kiedy z krzykiem odrzuciła za siebie kolejną łopatę błota. Nie obchodziło jej, gdzie ta ziemista breja wyląduje, byle nie było jej tutaj, w miejscu, które zrobiła dla swojej matki. Drewniany trzonek wbił się w rozcięcie na dłoni Hunter. Zaklęła i cisnęła łopatę na ziemię. Wskoczyła do wykopanej dziury, jej bose stopy zapadły się w błoto. Z chlupotem wyciągała jedną po drugiej i strząsała z niej grudy mokrej gleby. Opadła na kolana i wbiła palce w grunt. Ziemia drapała jej krwawiącą dłoń i wciskała się pod paznokcie, ale gołymi rękami wyrzucała kolejne grudy ze świeżego grobu. Fizyczny ból był jednak niczym w porównaniu ze złamanym sercem.

Deszcz utworzył bajoro wokół palców jej stóp i ochlapywał błotem golenie. Bolały ją wszystkie mięśnie. Żar palił ją w piersi, wszystko widziała niewyraźnie przez niewypłakane łzy – nad matką, nad sobą. Palce Hunter uderzyły o kamień – to, co zostało z jej powyszczerbianych paznokci, ugięło się i prysło w zetknięciu z bezlitosną skałą. Hunter złapała się trawiastego brzegu wykopu i podciągnęła do pozycji stojącej.

Wyciągnęła ręce i zsunęła do zagłębienia w ziemi pocięte kłody dębowe i gałęzie sosny. Wyłożyła drewnem dno grobu, choć błotnista woda chlustała na jej kolana, a gałęzie drapały łydki. Ból przeszywał jej ciało. Był prawie nie do zniesienia, ale zasłużyła na to przez ukrywanie się w cieniu swej bliźniaczej siostry. Jutro będzie bolało jeszcze bardziej, ale to nie pozwoli jej zapomnieć. Zawsze tak było w życiu Hunter. Każda blizna to odebrana lekcja.

Hunter wygramoliła się z wykopu. Położyła się na ziemi przy grobie, który wykopała dla swojej matki, zamknęła oczy i pozwoliła, by zmorzył ją sen.

Jeden

Hunter wygładziła na nogach dół płóciennej białej sukienki. Wyciągnęła tę kieckę z najdalszego kąta szafy i nie pofatygowała się, żeby ją uprasować. Wiedziała, że doprowadzi tym Mercy do szału. Hunter nie pokwapiła się również, żeby usunąć ślady ubłoconych stóp, które znaczyły jej drogę z podwórza, przez cały parter, potem schodami na górę i do łazienki. Weszła do domu jakiś czas po ustaniu deszczu; świerszcze wyroiły się i podskakiwały, ćwierkając, jakby upoiły się burzą. Hunter zgarnęła swój dziennik oraz pióro z kuchennego blatu i weszła do salonu, idąc po zostawionych przez siebie śladach zaschniętego błota. Padła na sofę i przyjrzała się odciskom zabłoconych stóp. Siostra znienawidzi również ten widok.

Hunter uśmiechnęła się, otworzyła zameczek swojego dziennika i wyjrzała przez okno salonu. Wschodzące słońce wdarło się na nocne niebo, rozlało się na chmurach niczym żółtko jajka. Odłożyła brulion na boczny stolik, włożyła nasadkę na pióro i przetarła oczy. Hunter tyle płakała, że zabrakło jej łez, zabrakło jej też współczucia dla siostry. Możliwe, że to, co czuła do Mercy, nie było współczuciem, tylko litością. Hunter przygryzła sponiewierany paznokieć. Teraz to nie miało znaczenia. Straciła matkę, porzuciła swojego boga i nie zostało jej już nic do ofiarowania jedynej osobie w swoim życiu, która tylko brała.

Skrzypnęły drzwi z siatką przeciw owadom. Hunter uśmiechnęła się na widok Jaxa, który zamykał drzwi nogą, balansując czterema kartonowymi kubkami w dłoniach. Był cały ubrany na biało, od stóp do głów, ale jego rzeczy nie były tak wygniecione jak sukienka Hunter, aczkolwiek również miały luźny, okrętowy krój. W zażenowanym półuśmieszku odsłonił krzywe zęby i ruszył prosto do bocznego stolika.

Hunter przesunęła paznokciem po wypukłościach i wybrzuszeniach wypchanej kieszeni. To, że nie przywdziała na siebie tradycyjnej pogrzebowej czerni, było zrozumiałe – to nie miał być tradycyjny pogrzeb – ale dlaczego biel? To nie kolor na taką uroczystość. Heteronormatywne śluby wpoiły ludziom w całym kraju przekonanie, że biel to kolor czystości, dziewictwa. A kto chciałby myśleć o seksie podczas pogrzebu? Jednak wiedźmy z rodu Goode od wieków występowały w białych strojach żałobnych, a Hunter nie była zainteresowana łamaniem tego zwyczaju.

Jax podał Hunter kubek i klapnął obok niej na sofę. Hunter podniosła kubek do ust i zaczęła dmuchać w otwarty krąg. W powietrzu rozległ się dźwięk przypominający stłumioną syrenę okrętową, kiedy Jax otoczył ramieniem barki Hunter.

– Dobrze się trzymasz, H? – zapytał i ruchem głowy odrzucił z czoła czarne włosy.

„NIE”. Hunter przełknęła to słowo. Uwięzło jej w piersi niczym rzep. Napiła się. Herbata oparzyła jej usta i paliła wzdłuż całego przełyku, aż do żołądka.

To tyle, jeśli o to chodzi.

Oparła głowę na przedramieniu Jaxa.

Tak lepiej.

Skrzypienie schodów ogłosiło nadejście Mercy. Zeszła z dwóch stopni, zatrzymała się, żeby poprawić koronę z białych kwiatów wplecionych we włosy, przesunęła rękami wzdłuż koronkowego stanika długiej do ziemi kreacji i dopiero potem ruszyła ponownie w dół. Suknia rozlewała się na schodach niczym sadzawka i z każdym krokiem materiał sunął za Mercy jak cień.

Na górze trzasnęły zamykane drzwi, a na drewnianej podłodze rozległy się szybkie kroki. U szczytu schodów pojawiła się Emily, ściskająca w rękach wiązkę suszonych ziół, niemal jak bukiet ślubny.

– Mag, zapomniałaś o tym. – Machnęła ziołami w powietrzu i ruszyła za Mercy na dół, klapiąc stopami o schodki.

Jax zabrał rękę z pleców Hunter i sięgnął po dwa pozostałe kubki na stoliku. Wstał, podszedł do Emily i Mercy i marszcząc gładkie czoło, spojrzał na wieczka kubków.

– Dwie waniliowe latte z mlekiem owsianym. – Kąciki jego ust drgnęły. – Nie byłem pewien, na co będziecie miały ochotę, więc wygooglowałem „najpopularniejsze kawowe drinki”. – Podał dziewczynom kubki i pociągnął łyk swojego napoju.

– Dzięki, Jax. – Mercy objęła go ramionami, zamknęła oczy i przytuliła się do niego.

Hunter zgniotła w ręku kartonowy kubek. Jeśli nie będzie uważała, to Mercy ukradnie jej również Jaxa.

Mercy puściła najlepszego przyjaciela Hunter i wzięła siostrę pod rękę.

– Tak się cieszę, że oboje tu jesteście. – Zrobiła krok. Zaschnięte błoto zachrzęściło pod jej stopą. Zatrzymała się i popatrzyła na ślady ciągnące się przez cały salon i znikające w kuchni. Gwałtownie uniosła głowę, skronie jej pulsowały, zwężonymi oczami popatrzyła na Hunter. – Stypa. Co sobie wszyscy pomyślą, jeśli podłoga będzie taka… – znowu to pulsowanie w skroniach – …uświniona?

Hunter przygryzła czubek języka, żeby się nie roześmiać. Mercy była taka przewidywalna.

Usta Emily ściągnęły się w niewielkie „O”. Wodziła wzrokiem od śladów stóp do Mercy, potem do Hunter i z powrotem.

– Musimy się oczyścić, prawda? To się robi przed… no, wiecie, przed wszystkim innym. – Parsknęła chrapliwym, nerwowym śmiechem i pomachała bukietem ziół przed nosem Mercy. – Najpierw okadź wszystko ziołowym dymem. Później posprzątasz.

– Zaczynajmy. – Hunter odstawiła kubek i wstała z sofy. Wyszperała w kieszeni zapalniczkę i przesunęła kciukiem po kółku. Płomień strzelił na kilka cali w górę, zanim wyrównał się i zaczął merdać na boki jak puszysty psi ogon.

Mercy wyrwała zapalniczkę z ręki siostry.

– Abigail wybrałaby zapałki! – Kawa chlusnęła z jej kartonowego kubka na podłogę. Puls na skroniach Mercy uderzył mocno: raz, drugi, trzeci. Odstawiła kubek i zapalniczkę na boczny stolik i szarpnęła końce swych kręconych włosów. – Zapałki to odpowiedni sposób rozpoczęcia każdej ceremonii oczyszczającej. – Odwróciła się na pięcie i pomaszerowała do kuchni.

Emily bezgłośnie, samym ruchem warg, wypowiedziała słowo „przepraszam” i poczłapała za swoją najlepszą przyjaciółką. Powinna przeprosić. Niewątpliwie były tu różne stronnictwa, frakcje, zwalczające się klany. Na swoje nieszczęście Emily wybrała źle.

Jax westchnął i ponownie otoczył ramieniem barki Hunter.

– A więc w najbliższym czasie nie ma szans na gałązkę oliwną? – Dmuchnął na pokrywkę swojego kubka, po czym pociągnął łyk. – Chcę powiedzieć… – mruknął i lekko mlasnął wargami. – To jest pogrzeb waszej mamy. Chyba chciałaby, żebyście ty i Mag trzymały się razem?

Hunter ponownie przygryzła język. Tym razem, żeby powstrzymać krzyk.

– Ty i ja trzymamy się razem. I tylko to się liczy.

– Od zawsze i na zawsze, H. – Znowu się napił. – Od zawsze i na zawsze.

Hunter zajrzała do kuchni w momencie, gdy Mercy wzięła od Emily wiązkę ziół wyhodowanych w domu. Ucięła kawałek sznurka i obwiązywała nim bukiecik, dopóki nie była zadowolona ze ściśle skrępowanej wiązanki. Gestem wskazała Emily, żeby zabrała z kuchennego blatu pudełko zapałek. Przyjaciółki razem zapaliły zapałkę i podsunęły płomień pod suszone rośliny. Mercy nie raczyła zaczekać na Hunter, nie obejrzała się nawet, żeby sprawdzić, czy siostra nadchodzi. Zachowywała się tak, jakby Hunter nie istniała. I wkrótce nie będzie istniała. Przynajmniej dla Mercy.

Jax gwałtownie zsunął ramię z barków Hunter i starł brązowe kropelki, które toczyły się po jego białej koszuli.

– Cholera! – syknął i bezskutecznie próbował usunąć plamy.

Drzewny, ziemisty zapach płonących ziół dotarł do Hunter w momencie, gdy odwróciła się, aby spojrzeć na koszulę Jaxa. Zaschło jej w ustach, kiedy przesunęła palcem po wilgotnej smudze. Miała kształt litery T. Idealnej litery T. To był Tyr. To musiał być on. Dawny bóg Hunter próbował do niej dotrzeć.

Jax popatrzył na swoją koszulę, marszcząc czoło.

– Powinienem się przebrać?

Hunter przycisnęła wilgotne czubki palców do ust i pokręciła głową.

– Idziecie, wy dwoje? – W głosie Mercy brzmiało tak przeraźliwe napięcie, jak u bliskiego załamania nauczyciela przysłanego na zastępstwo.

Hunter wytarła palce o ramię i weszła do kuchni. Mercy wyciągnęła w jej stronę mopa. Pomiędzy siostrami kłębił się i skręcał dym. Hunter sięgnęła po mopa, a Mercy odsunęła go w ostatnim momencie.

– Wszystko zostało zaplanowane, Hunter. – Zielone oczy Mercy zwęziły się ostrzegawczo. – Każde z nas ma do odegrania swoją rolę. Będzie pięknie.

Patrząc na swoją bliźniaczą siostrę, Hunter nigdy nie odnosiła wrażenia, że spogląda w lustro. Jasne, obie miały taką samą, białą jak jedwab kukurydziany skórę, usianą piegami zwiastującymi początek lata, obie miały długie, czarne jak węgiel włosy, opadające naturalnymi falami na ramiona, i pełne, krągłe policzki, które płonęły czerwienią przy najmniejszym zakłopotaniu. Większość ludzi nie potrafiła rozróżnić bliźniaczek Goode, ale większość ludzi nie patrzyła zbyt uważnie.

Idealnie zakręcony pukiel włosów zsunął się z ramienia Mercy. Hunter przekrzywiła głowę na bok, zaskoczona, że Mercy nie skarciła go za opuszczenie właściwego mu miejsca. To była zasadnicza różnica między siostrami Goode. Nie chodziło o to, że Mercy nosiła włosy zawsze rozpuszczone, a Hunter związane w koński ogon, a o to, że Mercy tak bardzo się starała. Zmagała się z życiem, walczyła z nim. Mercy Anne Goode miała wszystko pod kontrolą.

Aż do teraz.

Hunter wzięła płonącą wiązkę ziół i minęła Mercy, która skrzywiła się na widok koszuli Jaxa. Hunter machała wiechciem przed sobą, aby kłębiący się dym muskał jej skórę, a potem przesunęła palące się zioła przed Jaxa. Zerknęła poprzez zamglenie na plamę w kształcie T na materiale.

Tyr…

Kuchenne drzwi otworzyły się, do zadymionej kuchni weszła Xena i kichnęła. Pachnąca, biała mgła osiadła na rozwichrzonej, czarno-brązowo-białej grzywie Xeny i zawirowała wokół koszyka piknikowego na jej ramieniu.

– Mercy, Hunter, jeśli macie już przedmioty dla naszej drogiej Abigail, to możemy zaczynać. – Przeczesała palcami włosy. Szerokie, dzwonowate rękawy powiewnej białej szaty, którą znalazła w szafie Abigail, zsunęły się aż do łokci. Blada skóra Xeny nie przypominała lekkiej, brzoskwiniowej opalenizny jej futra, kiedy występowała w swej prawdziwej postaci maine coonki.

Hunter przycisnęła dłonią masywny kształt w swojej kieszeni i kiwnęła głową.

– Ja swój mam! – oznajmiła Mercy. Ponieważ zawsze musiała coś powiedzieć.

Zawartość kosza piknikowego zabrzęczała, gdy Xena złożyła ręce i się uśmiechnęła.

– Chodźcie ze mną, koteczki.

Hunter nie zadała sobie trudu, by włożyć buty, gdy wychodzili z Jaxem z domu. Błoto chlupotało między palcami jej stóp. Jak przypomnienie, że wszystko umarło i powróciło do ziemi.

Jax pochylił się ku Hunter, kiedy szli w ślad za pozostałymi.

– Nie wiedziałem, że miałem przynieść coś dla twojej mamy.

– Nie miałeś. – Hunter uśmiechnęła się, widząc, jak obcasy spiczastych bucików Mercy przy każdym kroku zapadają się w ziemię. – Tylko najbliżsi.

Xena otworzyła furtkę z kutego żelaza prowadzącą na cmentarz rodziny Goode i machnięciem ręki zaprosiła grupę na teren usiany kamieniami nagrobnymi.

– Utwórzcie krąg wokół grobu Abigail, koteczki.

Błotnisty prostokąt przypominał bezzębną paszczę, ziejącą w wiosennej trawie, która porastała całą resztę cmentarza jak zielony dywan. Hunter opuściła wzrok na swoje stopy, na błoto pomiędzy palcami oraz na otarcia i zadrapania na swoich goleniach. W tym dole spoczną prochy jej matki. W tym dole, który wygrzebała gołymi rękami i wypełniła porąbanym drewnem i połamanymi gałęziami. Te fragmenty siebie, które tam zostawiła, były znacznie cenniejsze niż jakakolwiek ceremonia.

Mercy wzięła głęboki oddech i złożyła ręce.

– Wow, Xeno! Jak to pięknie wygląda. Abigail byłaby zachwycona.

Hunter oderwała wreszcie wzrok od trawy u swoich stóp i spojrzała na grób. Xena umieściła pojemnik – ten pojemnik – w samym środku dziury, na sosnowej gałęzi. Jej igły otoczyły go jak korona.

„Ja to zrobiłam”. Te słowa nie zdołały wydobyć się z zaciśniętego gardła Hunter.

Xena postawiła koszyk na trawie obok Hunter, kucnęła i uniosła wieko. Wyjęła cztery grube białe świece i jedną po drugiej podawała je Hunter, nakazując gestem, by przekazała je pozostałym osobom w kręgu.

– Gdy rozpoczniemy rytuał za zmarłych, chcę, żeby każde z was przywołało wspomnienie Abigail. Takie, które wywoła uśmiech na twarzy. – Zrobiła przerwę, czekała, aż Hunter poda ostatnią świecę. – Wkrótce podzielicie się tym wspomnieniem z całym kręgiem. – Wyjęła z koszyka piknikowego pudełko długich, drewnianych zapałek, małą butelkę czerwonego wina oraz pięć rytualnych kielichów, które postawiła na trawie obok koszyka.

Hunter przycisnęła świecę do piersi, wbijając połamane paznokcie w wosk. Miała całe tony radosnych wspomnień związanych z matką, ale żadnym z nich nie chciała się dzielić z innymi. Pragnęła zachować je dla siebie, jak życzenie urodzinowe, które się nie spełni, jeśli wypowie się je na głos.

Zapałki zagrzechotały, kiedy Xena otworzyła pudełko.

– Zaczynamy. – Wyciągnęła długą, smukłą zapałkę. – O, żywioły powietrza, ognia, wody i ziemi, przyzywamy was dzisiaj na pomoc, by godnie pożegnać naszą ukochaną Abigail Goode: matkę, przyjaciółkę i najwspanialszą wiedźmę. – Potarła zapałkę o bok pudełka i kontynuowała: – O, Ateno, cudowna bogini mądrości i wojny, przyzywamy cię. Bądź z nami tutaj, w godzinie tej ogromnej straty. Z pradawnych przekazów wiemy, że kiedy człowiek umiera, tracimy tylko jego ciało. A jego nieśmiertelna dusza powraca do życia, znowu i znowu.

Xena stanęła przed Hunter, która wyciągnęła przed siebie rękę ze świecą. Płomień pożerał długie drewienko zapałki, a kotka w ludzkiej skórze kontynuowała ceremonię.

– Powietrze, uwolnij nas od bólu. Powiewem wiatru wleć w nas, którzy pozostaliśmy na tym bardziej samotnym świecie, i wywiej z nas smutek. – Xena przytknęła płonącą zapałkę do knota białej świecy Hunter. Gałęzie drzew zaskrzypiały i zakołysały się, a koński ogon Hunter uniósł się, kiedy powietrze wtargnęło w ich krąg. Xena kiwnęła głową i przeszła do Jaxa; jedwabne rękawy jej szaty powiewały na wietrze.

Hunter obserwowała przyjaciela, kiedy Xena wezwała ogień, by rozgrzał ich wspomnieniami i uwolnił ich od bólu. Jax otworzył szeroko ciemne oczy, gdy niewidzialne płomienie rozgrzały krąg i otoczyły ich magicznymi ogniskami, z których rozlegały się miarowe trzaski i wystrzały. Przez cały czas zachowywał się nienagannie. Nawet gdy Xena podeszła do Emily i odgłosy ogniska przeszły w ciurkanie strumyka i szum morza, którego fale zmyły tajemny żar, Jax był opanowany i spokojny. Emily również. Mercy, oczywiście, także. Żadne z nich nie zaburzyło obłoku białej świecy ani nie wbiło palców nóg tak głęboko w trawę, że paznokcie stały się brązowe od błota, ani nie przygryzło dolnej wargi tak mocno, że zostały na niej ślady zębów. Oni wszyscy zachowywali się idealnie. Co do jednego. Wszyscy z wyjątkiem Hunter.

Jax skłonił głowę w odpowiedzi na ukłon Xeny i przysunął się bliżej do Hunter, kiedy maine coonka, będąca prawną opiekunką dziewczyn, zwracała się do niego, Emily i Mercy. Plama z kawy na jego koszuli wyschła i zrobiła się jaśniejsza – teraz przypominała raczej niedokończoną grę w wisielca niż zuchwałe T, które Hunter widziała poprzednio. Tyr nie dawał jej znaku. Tylko to sobie wyobraziła w przebłysku szaleńczej nadziei.

– Hunter? Jakim wspomnieniem Abigail podzielisz się z nami? – Xena wróciła na swoje miejsce na początku kręgu i patrzyła na Hunter. Wszystkie oczy skierowały się na nią.

Zaparło jej dech w piersiach. Za wiele oczu, za wiele oczekiwań. Dlaczego nie mogła opłakiwać matki w spokoju? Dlaczego to musiało być przedstawienie? Nie chciała odgrywać swojej roli. Chciała odzyskać matkę.

Mercy wydała pomruk irytacji i oparła rękę na biodrze.

– No już, H. Musisz coś powiedzieć.

Palce stóp Hunter wbiły się w ziemię. Nie musiała nic robić. To wszystko, cała ta ceremonia była bardziej dla Mercy niż dla matki. A już na pewno nie dla Hunter – gdyby cokolwiek kiedykolwiek naprawdę zależało od Hunter, wyglądałoby zupełnie inaczej. Byłoby prawdziwie. Bez tej całej dziewiczej bieli i tworzenia kręgu, i cateringu.

Mercy postukiwała wysokim obcasem w ziemię, aż powstała w trawie błotnista dziura.

– Wiedziałam, że to ja powinnam stać przy Xenie i zaczynać ceremonię.

Powróciło znajome gorąco. Złość wgryzła się w żołądek Hunter, w jej pierś i kończyny. Pożarła jej serce i zastąpiła je zębiskami.

– To wszystko nie jest dla mamy. – Hunter wycelowała palec w dziurę w ziemi i urnę spoczywającą w grobie. – Ona już odeszła. To jest dla innych. Ale ta część jest konkretnie dla mnie. Nie obchodzi mnie reszta. Was obchodzi.

Xena złożyła razem ręce, jej białe rękawy łopotały jak flagi oznaczające poddanie się w pełnej napięcia przestrzeni między dwiema siostrami.

– To całkiem zrozumiałe, koteczko. Możemy…

– Poważnie chcesz zniszczyć cały ten dzień? – Mercy spiorunowała siostrę wzrokiem, tak samo jak w domu. Gdyby Hunter sięgnęła myślą wstecz, Mercy gromiła ją spojrzeniem, odkąd pamiętała. Ilekroć Mercy czuła, że Hunter się wyślizguje, zbacza z wyznaczonej ścieżki, pojawiała się ze zwężonymi oczami i niemymi groźbami tak donośnymi, że zagłuszały pragnienia Hunter. Ale to już przeszłość, do której Hunter nie zamierzała wracać.

Emily położyła rękę na ramieniu Mercy, przerywając jadowitą wymianę zdań obu sióstr.

– Nikt nie zniszczy…

Ale Mercy już za głęboko zatopiła kły w ciele ofiary, żeby pozwolić jej ujść bez walki. Kamień stoczył się do grobu, kiedy zrobiła krok naprzód.

– Czy ty naprawdę nadal złościsz się na mnie za to, że zrobiłam wszystko, aby zapieczętować bramy i chronić Goodeville?

To była bliźniaczka Hunter. Ta żmija. Nie młoda kobieta, która spłynęła ze schodów jak Scarlett O’Hara albo która mogła połączyć każdą szkolną klikę pod parasolem miłości i wspólnoty. Nie, ta dziewczyna tak naprawdę nie istniała.

Oczy Hunter płonęły, a puls walił w bębenki w jej uszach.

– Zdradziłam Tyra, bo ty uznałaś, że to wszystko naprawi. Zrobiłam to dla ciebie! – Kropelki śliny wyleciały z ust Hunter, więc wytarła wargi wierzchem dłoni. – Wszystko robię dla ciebie, choć nigdy nie byłaś tego warta! – Gorący wosk spłynął po boku świecy i spadł na palce Hunter niczym wodospad. – Wyprowadzam się po tym wszystkim. Przenoszę się do Jaxa.

Mercy zesztywniała. Płomień trzymanej przez nią świecy migotał w rytm jej równych wydechów.

– Dlaczego nie odejdziesz od razu? Najwyraźniej nie jesteś zainteresowana udziałem w ceremonii.

Hunter sięgnęła do kieszeni i zacisnęła palce na księżycowej sowie. Trzymała ją w ukryciu, podobnie jak wszystkie szczęśliwe wspomnienia.

– Masz rację. – Mercy otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale Hunter nie dała jej dojść do głosu. – Nie jestem zainteresowana udziałem w tym przedstawieniu. – Kolejna porcja wosku przelała się przez brzeg świecy i zastygła na palcach Hunter, kiedy zdmuchnęła płomień i postawiła świecę obok koszyka piknikowego. – Do widzenia, Xeno. – Hunter odwróciła się i pobiegła do domu.

Wpadła tylnymi drzwiami i zostawiła świeży ślad zabłoconych stóp na podłodze, schodach i w swojej sypialni. Szarpnięciem otworzyła szafę na oścież i pożegnała się z nielicznymi pozostałymi ubraniami, a potem wywlekła ciężką walizę spomiędzy pudeł z książkami, które zamierzała oddać, ale jakoś nie mogła się z nimi rozstać. Rozejrzała się po pokoju – po pustych miejscach na ścianach, gdzie kiedyś wisiały jej ulubione obrazki i plakaty, po pustych przestrzeniach na półkach biblioteczki, które teraz wyglądały jak szczerbate zęby, gdzie wcześniej trzymała swoje ukochane książki ustawione w porządku alfabetycznym.

Wszystko, co było dla niej ważne, trafiło do walizek, które spakowała kilka dni wcześniej. Już wtedy Hunter wiedziała, że powinna uciec od siostry gdzieś, gdzie będzie mogła być sobą, gdzie będzie mogła pomyśleć o sobie. Dotąd wstrzymywała się, bo istniała jeszcze iskierka nadziei, że Mercy przeprosi i naprawi to, co zniszczyła. Ale z każdym dniem, który Mercy i Hunter spędzały w osobnych pokojach, ta odrobina wiary, że siostra się zmieni, coraz bardziej zanikała.

Splecione przez Mercy korony z suszonych kwiatów oraz pożyczone przez Hunter ubrania walały się na łóżku jak zrzucona skóra węża. Rzeczy z tego domu już nie służyły Hunter. Była sierotą. Nie należała nigdzie. Im szybciej to zaakceptuje i zacznie żyć własnym życiem, tym lepiej.

Hunter nie podniosła walizki, schodząc po schodach. Ściągała swoje manatki z jednego drewnianego stopnia na drugi.

Bum. Bum. Bum.

Wargi Hunter wygięły się w uśmiechu. Koniec ze skradaniem się przez życie, na palcach, po cichutku, żeby pozostać niezauważoną. Zapisze się w pamięci – tego domu, siostry, tych wszystkich ludzi, którym już nigdy nie pozwoli się traktować jak worek treningowy. Będzie widoczna.

I wszyscy odczują brak Hunter Goode.

Dwa

Nie mogę uwierzyć, że to zrobiła! – Mercy trzasnęła drzwiami, wzięła się pod boki i wbiła wzrok w ślady zabłoconych stóp Hunter ciągnące się przez cały dom.

Stojąca obok niej Emily odsunęła z twarzy ciemne loki i ze skrępowaniem przestępowała z nogi na nogę.

– Mnóstwo tu błota.

– Błota? – Mercy otrząsnęła się jak kot wracający z deszczu. – Nie chodzi mi tylko o błoto, choć to cholernie irytujące. Ona zepsuła pogrzeb mamy! Pogrzeb, Em! Jak, do cholery, można być taką egoistką? – I nie czekając na odpowiedź przyjaciółki, dodała: – Mam nadzieję, że Xena ją opieprzy. I gdzie jest Jax? – Ostrożnie przeszła nad śladami zabłoconych stóp i ruszyła do salonu, żeby wyjrzeć przez frontowe okno. – Poważnie! Nie mogła chociaż udawać, że postępuje, jak należy? Zamiast tego wylatuje i zostawia mnie samą, żebym to ja była tą dorosłą. Jak zwykle.

Em stanęła obok niej i wyjrzała przez koronkową firankę.

– Patrz, Mag, nie ma jego samochodu.

Bose stopy Xeny zadudniły na schodach.

Mercy odwróciła się na pięcie, by stanąć twarzą do kotki w ludzkiej postaci.

– Co? Za bardzo się wstydzi, żeby zejść? To źle, do cholery. Bo musi posprzątać to błoto, które po sobie zostawiła. – Mercy głośno wciągnęła powietrze i zawołała: – Hunter Jayne Goode! Rusz dupę na dół!

– Koteczko, ona odeszła. – Xena klapnęła na rogu sofy i naciągnęła na pochylone ramiona kordonkową narzutę.

Mercy zamknęła usta, po czym otworzyła je znowu. I ponownie zamknęła. Odchrząknęła.

– A więc uciekła z Jaxem i zostawiła nam ten bałagan do posprzątania. – Mercy prychnęła z oburzeniem. – Co za ironia, przecież zawsze była taka dobra w utyskiwaniu, jak to ona zawsze porządkuje moje brudy. – Mercy opadła na sofę, a Emily usiadła na jednym z wygodnych krzeseł w pobliżu. – Co to zresztą ma znaczyć? Czasami kompletnie jej nie rozumiem. W każdym razie ja tego nie ruszę! – Wskazała na błoto, które jej bliźniaczka zostawiła w całym domu i na schodach. – Kiedy goście przyjdą na stypę po Abigail i będą rzucali osłupiałe spojrzenia na ten syf, to powiem wszystkim, że to sprawka Hunter, nie moja! A kiedy przestanie się dąsać i wróci wieczorem do domu, będę tutaj na nią czekać.

Xena polizała wewnętrzną stronę dłoni i przygładziła włosy krótkimi, gorączkowymi ruchami.

– Nie wierzę, że Hunter wróci do domu. Na pewno nie dziś. Może nawet nie przez wiele dni.

Emily pochyliła się do przodu na krześle.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

Xena westchnęła i splotła ręce, żeby je unieruchomić.

– Jej rzeczy zniknęły. Wszystkie jej ulubione rzeczy.

– Czekaj, co? – Mercy poczuła się tak, jakby dostała cios w splot słoneczny. – Chcesz powiedzieć, że ona odeszła na dobre?

Xena ze smutkiem kiwnęła głową.

– Tak, koteczko.

– Cholera jasna – mruknęła Emily.

Gorąca krew z serca Mercy zabarwiła jej policzki. Żołądek jej się skręcił i przez chwilę myślała, że zwymiotuje.

– J-jak ona mogła mnie zostawić?

– Ludzie przeżywają żałobę w różny sposób – odparła Xena.

– Chcesz powiedzieć, że niektórzy postanawiają być suką? – odpaliła Mercy.

– Może nasza Hunter potrzebuje po prostu trochę czasu dla siebie. Może w ten sposób upora się z rozpaczą, a potem…

– To nie jest żałoba. – Mercy zerwała się i zaczęła chodzić po pokoju. – A właściwie, może i jest. Skąd mam wiedzieć, do diabła? Hunter odebrała mi moją żałobę, zanim sama mogłam się z nią uporać.

Xena zmarszczyła brwi.

– To nie fair, kotku.

– Tak. Hej, ja jestem po twojej stronie – włączyła się Em. – Ale powinnaś pamiętać, że ty naprawdę kompletnie przestałaś funkcjonować. Nie jestem wiedźmą, ale ja też ostatnio straciłam rodzica. Rozumiem więc, możesz mi wierzyć. Potrzebowałaś tego zaklęcia, Mag.

Mercy przesunęła rękami po twarzy.

– Przepraszam, Em. Ty rzeczywiście rozumiesz.

– Podobnie jak ja – powiedziała Xena. – I ty, koteczko, także powinnaś zrozumieć. Twoja siostra niczego ci nie odebrała. Zmyła tylko z ciebie najgorszą rozpacz, żebyś mogła żyć dalej.

Mercy czuła, że obie miały rację, ale wściekłość na Hunter czyniła nieobecność siostry łatwiejszą do zniesienia.

– Nieważne. Hunter rzuciła to pieprzone zaklęcie. Nie wiemy, co właściwie zrobiła.

– Ależ, Mag, to przecież Hunter. – Emily rozcierała ramiona, jakby zrobiło jej się zimno. – Znasz ją lepiej niż ktokolwiek inny. Ona nigdy by cię nie skrzywdziła.

Mercy wytrzymała spojrzenie przyjaciółki.

– Gówno prawda. Dzisiaj mnie skrzywdziła. Skrzywdziła też Xenę. Gdyby Abigail tu była, skrzywdziłaby również ją.

– Twoja siostra także została zraniona. – Głos Xeny brzmiał miękko, ale jej słowa waliły w obolałe serce Mercy jak uderzenia młota. – Porzuciła swojego ukochanego boga.

Mercy najchętniej zamknęłaby się gdzieś w samotności i utopiła swoje uczucia we łzach, których powodem było złamane i obolałe serce. Nienawidziła myśli, że siostra zdradziła swojego boga bez powodu. Po prostu tego nie pojmuję – pomyślała. – Wszystko wskazywało na to, że to właśnie Tyr był przyczyną choroby zabijającej drzewa i otwierającej bramy do światów podziemnych. Fakt, że przed H żadna wiedźma z rodu Goode nie wybrała boga, jak również wiersz-przepowiednia, którą znalazłam w księdze czarów Sarah Goode… To wszystko wskazywało na Tyra. – Mercy przełknęła poczucie winy, które dławiło ją w gardle.

– Zrobiłyśmy to, co należało. Wszystkie się na to zgodziłyśmy.

– Hunter się nie zgodziła, koteczko. Zrobiła to dla ciebie, a kiedy…

Mercy uniosła rękę, żeby powstrzymać następne słowa.

– Nie. Nie chcę tego słuchać. Nie zmusiłam jej do wyrzeczenia się Tyra.

Telefon Emily zabuczał, wyjęła go z głębokiej kieszeni białej, koronkowej spódnicy i zmarszczyła brwi.

– To mama. Jadą tu z dziadkami na stypę.

Mercy ucisnęła palcami skronie, gdy usłyszała samochód wjeżdżający na ich podjazd – to był znak, że zaczynali zjeżdżać się ludzie pragnący okazać szacunek pamięci ich matki. Ja również chciałabym uciec! – pomyślała Mercy. Ale ona nie mogła uciec. I nie zrobi tego. Wstała i wyprostowała ramiona.

– Xeno, Em, wy zajmijcie się drzwiami, a ja wyjmę lemoniadę i sprawdzę, czy mamy kawę.

I Mercy poszła ogarnąć sytuację, choć ręce jej drżały, choć nieobecność siostry zraniła ją tak głęboko, że każde uderzenie jej sponiewieranego serca zdawało się pompować żałość w każdy zakamarek jej ciała.

* * *

– To już ostatni. – Xena zamknęła solidne frontowe drzwi, zaryglowała je i padła na sofę. – Jak ludzie są w stanie znieść aż tylu innych ludzi? I to całe mnóstwo gadania.

– Ty mi to powiedz. – Mercy wyłoniła się z kuchni. W zagięciu ramienia niosła wiklinowy koszyk. Przez drugie ramię przewiesiła swoją przepastną torbę w stylu boho, która obijała się o jej biodro, gdy podchodziła do Xeny. – Po odjeździe Em z matką i dziadkami, miałam ochotę wyrzucić wszystkich za drzwi. – Podała kotce w ludzkiej skórze kubek gorącego kakao oraz spodek z truflą nadziewaną marihuaną. – Proszę. To pomoże ci się odprężyć po moim wyjściu.

Xena wzięła kubek i talerzyk, po czym usiadła prosto.

– Wychodzisz? Dokąd się wybierasz?

Mercy ponuro kiwnęła głową i poklepała wiklinowy koszyk.

– Idę odprawić zielony czar. Sama. Przy jednym z drzew. Hunter zrezygnowała i opuściła nas, więc teraz wyłącznie na mnie spoczywa obowiązek uleczenia drzew i naprawy bram.

Xena przyglądała się Mercy, dmuchając na powierzchnię kakao.

– Wymyśliłaś coś nowego?

Mercy poruszyła ramionami.

– I tak, i nie. Wypróbowałyśmy dotychczas na drzewach tylko dwa różne zaklęcia. – Xena otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale Mercy pospiesznie dodała: – Tak, wiem, że jedno z nich to był najpotężniejszy rytuał, który powinien podziałać. Ale nie podziałał. Więc zamierzam próbować dalej. – Mercy urwała, przygryzła dolną wargę i wzięła głęboki oddech. – Wybrałam proste zaklęcie uzdrawiające i chroniące. Rzucałam je wielokrotnie. I zawsze działało. Za każdym razem. Może najlepsze jest to, co najprostsze.

– To sensowny pomysł. – Xena kiwnęła głową tak energicznie, że grzywa jej włosów rozsypała się po ramionach.

– Być może sama lepiej się skoncentruję, będę bardziej skupiona na swojej intencji. Dzisiaj Hunter wkurzyła się i uciekła. Od jak dawna miała ochotę uciec? – Od jak dawna jej nienawidziła? To pytanie powracało w jej umyśle jak echo. – Wydawało się, że drzewa zachorowały, ponieważ Hunter obrała sobie za wzór boga, a nie boginię, ale może to tylko część problemu?

– Co masz na myśli?

– Może to sama Hunter stanowi problem, a nie jej bóg?

– Och, koteczko, przecież tak naprawdę sama w to nie wierzysz.

– Już nie wiem, w co mam wierzyć. Wiem tylko, że przez wiele pokoleń, od setek lat, jedna samotna wiedźma z rodu Goode strzegła bram i dbała o zdrowie drzew. Ja jestem samotną wiedźmą z rodu Goode. I zamierzam wykonać swoje zadanie. Koniec, kropka.

Xena odstawiła kubek i talerzyk na stolik kawowy, wstała i wzięła Mercy w ramiona.

– Nigdy nie zapominaj, że nie jesteś samotna. Ja jestem i zawsze będę przy tobie.

Niewypłakane łzy zapiekły Mercy w gardle.

– Będę o tym pamiętała – szepnęła i przytuliła się do Xeny.

Xena usiadła z powrotem na sofie i spojrzała na Mercy mokrymi od łez oczami.

– Bądź błogosławiona, kotku.

– Bądź błogosławiona, Xeno – odpowiedziała Mercy i ruszyła do frontowych drzwi. Już położyła rękę na klamce, gdy zatrzymał ją głos Xeny.

– Dzisiaj Abigail byłaby z ciebie dumna.

Mercy nie mogła się odwrócić, nie mogła spojrzeć na Xenę. Gdyby to zrobiła, zalałaby się łzami i nie zdołałaby wyjść z domu.

– To najmilsza rzecz, jaką mogłaś mi powiedzieć – rzuciła więc tylko przez ramię.

W samochodzie położyła koszyk i torbę na miejscu pasażera, na którym zwykle siadała, ponieważ zawsze prowadziła Hunter. Mercy nie pamiętała, dlaczego właściwie to Hunter za każdym razem była kierowcą.

– Nieważne. Tak było dawniej, teraz jest nowy początek. Przecież nie chodzi o to, że nie umiem prowadzić. Do licha.

Przekręciła kluczyk w stacyjce, wycofała samochód i skręciła w prawo. To nie była najkrótsza droga do płaczącej wiśni, od której postanowiła zacząć, ale wczesnym popołudniem w taki piękny, słoneczny dzień w Goodeville panował duży ruch – jak na Goodeville oczywiście – co oznaczało spacerowanie po Main Street, chodzenie od butiku do butiku oraz odwiedzanie knajpek i kawiarenek. A Mercy, podobnie jak Xena, na dzisiaj miała już dość ludzi i właśnie dlatego wybrała wiśnię. Ze wszystkich bram ta była położona najbardziej na uboczu.

I właśnie to drzewo służyło kiedyś jej i Hunter za scenę z kurtyną. Nie potrafiłaby zliczyć, ale razy urządzały tam przedstawienia i koncerty dla lalek. „Mag i H – będziemy gwiazdami!” – powtarzały, wskakując pod drzewo, ręka w rękę, aby wykonać własną wersję Dźwięków muzyki lub Vaiany czy najnowszego hitu popowego, który im się najbardziej podobał.

Mercy zacisnęła zęby. Nie. Nie będzie o tym myślała. Będzie myślała wyłącznie o tym, że wiśnia reprezentuje sobą szczęście i miłość, a nie sponiewierane resztki tego, co było kiedyś. Zresztą nie powinna wracać myślami w przeszłość, kiedy musiała sformułować intencję. Mercy rozluźniła palce zaciśnięte na kierownicy i postarała się zmniejszyć napięcie w szyi i ramionach.

Moja intencja jest prosta: z pomocą Frei i potęgi strumieni mocy biegnących głęboko pod ziemią uzdrowię drzewo wiśniowe.

Mercy oczyściła umysł, pozbyła się wszelkich innych myśli i powtarzając raz za razem swoją intencję, przejechała przez tory i skręciła na zielony, trawiasty teren między nasypem kolejowym po prawej a ciągnącymi się aż po horyzont szmaragdowymi polami fasoli po lewej. Srebrna camry podjechała do płaczącej wiśni, strzegącej bramy japońskiego świata podziemnego, który – jak dawno temu powiedziała Abigail – oficjalnie nosił nazwę Krainy Ciemności.

Zaparkowała na śladach opon, zostawionych zalewie parę dni wcześniej przez camry. Czy to naprawdę było tylko dwa dni temu? Wydawało jej się, że minął cały wiek. Skup się! – Mercy potrząsnęła sobą w duchu i oddychając głęboko, podeszła powoli do drzewa.

Ciepły wiatr muskał rosnące po obu stronach linii kolejowej łany soi, które kołysały się z wdziękiem. Mercy stanęła kilka jardów od wiśni i wdychała zapach młodych roślin i wiosny w Illinois. Falujące uprawy wyglądały jak morze zieleni i Mercy nagle przypomniała sobie wycieczkę w ósmej klasie do dużej stadniny koni, oddalonej o dwie godziny drogi od Goodeville. Właściciel rancza zapytał, czy któryś z uczniów miałby ochotę przejechać się konno. Mercy zgłosiła się jako pierwsza. Spokojnie truchtała po pastwisku, kiedy osa użądliła konia w zad – i klacz ją poniosła. Mercy doskonale pamiętała, jak przylgnęła do grzbietu spanikowanego zwierzęcia i patrzyła na falującą długą trawę pastwiska, wyglądającą jak morze zieleni. Więc zeskoczyła – spodziewała się, że wyląduje miękko w tym trawiastym oceanie. Jednak zamiast tego powietrze uciekło jej z płuc, a ręka została złamana. To wspomnienie było tak żywe, że Mercy poczuła pulsujący ból w prawym przedramieniu. Przycisnęła je do piersi i zaczęła masować. Nagle chmura przypominająca kłębek bawełny przesłoniła słońce i niebo natychmiast pociemniało. Mercy zadrżała.

Czy to omen? Frejo, moja bogini, czy popełniam błąd? Czy coś mi umknęło? – myślała.

Łagodny wiatr przepędził chmurę i cały świat odetchnął, a Mercy wraz z nim. Podeszła do drzewa, powtarzając na głos swoją intencję.

– Moja intencja jest prosta: z pomocą Frei i potęgi strumieni mocy biegnących głęboko pod ziemią uzdrowię drzewo wiśniowe.

Stanęła przed kurtyną zwisających gałęzi. Wyglądały zdrowo, ale to było zwodnicze, bo nawet stąd widziała, że przy każdym porywie wiatru liście sypały się na ziemię niczym deszcz. Zupełnie jak dwa dni temu, kiedy przyjechałyśmy z Hunter pod to chore drzewo i zrobiło mi się niedobrze – pomyślała. Ciało Mercy stężało. Była gotowa. Mogła to znieść.

Gdzieś w pobliżu zaskrzeczał ptak – dźwięk był tak dziwny, że Mercy zatrzymała się, osłoniła ręką oczy i popatrzyła na nieskazitelnie błękitne niebo.

Głośno wciągnęła powietrze, gdy zidentyfikowała dwie ciemne skrzydlate sylwetki krążące nad japońskim drzewem.

– Kruki! – Mercy odprężyła się, krakanie ulubionych ptaków Odyna uspokoiło ją. – Skoro już mowa o znakach, to najlepszy możliwy omen! Nigdy nie widujemy kruków w Illinois! – Pochyliła głowę. – Dzięki ci, Wszechojcze.

Czas skończyć z przeszłością, nie powinna stawać jej na drodze. Mercy Anne Goode miała zadanie do wykonania. Głosy magicznych kruków stanowiły piękny podkład muzyczny. Rozsunęła zwisające gałęzie i weszła w objęcia drzewa.

Mercy z obrzydzeniem miażdżyła balerinami martwe liście i wijące się robactwo. Przełknęła podchodzące do gardła wymioty i zignorowała mdłości. Zignorowała również odrażający fetor otaczający pień drzewa jak niewidzialna mgła.

Rzucała to zaklęcie niezliczoną liczbę razy. Celowo było bardzo proste, bezpośrednie i efektywne.

– Czas bym wróciła do swoich korzeni – przemówiła do drzewa. – To zamierzona gra słów. Więc do roboty.

Wyjęła z koszyka obrus w kratkę – jeden z wielu, które Abigail składała starannie w spiżarni, aby zawsze były gotowe do zaimprowizowanego pikniku. Mercy rozłożyła go na ziemi przed drzewem. Na obrusie postawiła koszyk, torbę i buty. Potem ostrożnie wyjęła pięć krótkich, szerokich, walcowatych świec w kolorze mleka, aksamitny woreczek wypełniony solą morską, długie pudełko drewnianych zapałek, maleńki kociołek z brązu ozdobiony malowanym bluszczem, pisak, mały rożek jałowcowego kadzidła, butelkę wody zaczerpniętej przy pełni księżyca, garść liści laurowych i na koniec gruby wiecheć suszonych ziół, które – podobnie jak wszystkie zioła i rośliny używane przez Mercy – zostały z szacunkiem zebrane w jej ogrodzie.

Najpierw podpaliła wiązkę ziół. Powietrze wokół niej wypełnił wyrazisty zapach szałwii, rozmarynu i cedru, tak gęsty i mocny, że zablokował nawet smród bijący od drzewa.

Wraz z dymem z jej pamięci wypłynęły słowa Abigail: „Kiedy oczyszczasz ziołami, to wiedz, że jeśli dymu powstaje mało, to znaczy, że niewiele jest do oczyszczenia. Ale jeśli szałwia kłębi się gęsto gryzącym dymem, oznacza to, że potrzeba oczyszczania i leczenia jest ogromna”.

Mercy oczyściła się starannie, jakby szykowała się do bitwy, skąpała się w gęstym, podobnym do chmury dymie. Następnie prawą ręką uniosła żarzący się wiecheć ziół, a lewą machała tak, aby skierować opary na cierpiące drzewo. Powoli, starannie obchodziła pień zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Zmuszała się, by się nie wzdrygać i nie dławić, gdy stąpała bosymi stopami po robakach i martwych liściach. Mercy skoncentrowała się całkowicie na drzewie. Po oczyszczeniu strażniczki japońskiego świata podziemnego Mercy wypowiedziała słowa, których matka nauczyła ją tak dawno temu, że nie pamiętała już czasów, kiedy ich nie znała.

– Święta szałwio, mocny cedrze, aromatyczny rozmarynie, zaklinam was trzy przez trzy przez magiczne trzy,

Pannę, matkę, mądrą kobietę – tę świętą trójcę

Chrońcie, oczyśćcie, wzmocnijcie, trzy przez trzy przez magiczne trzy.

Kiedy wróciła na obrus do reszty magicznych utensyliów, oparła gruby, żarzący się jeszcze wiecheć o jeden z odsłoniętych korzeni drzewa, żeby przestrzeń pod opuszczonymi konarami wciąż była wypełniona oczyszczającym dymem.

Aby rozpocząć zaklęcie, Mercy musiała utworzyć pentagram i zakreślić krąg – te dwie rzeczy robiła już tyle razy, że stały się dla niej tak naturalne jak oddychanie. Ustawiła pięć białych, walcowatych świec tak, by tworzyły wierzchołki pentagramu, w którego centrum znalazło się drzewo wiśniowe. Następnie sięgnęła po woreczek z solą i pudełko zapałek. Podeszła do świecy po przeciwnej stronie pnia, stanowiącej najwyższy punkt pentagramu. Zapaliła długą drewnianą zapałkę i przytknęła ją do knota, mówiąc:

– Frejo, bogini miłości, płodności i magii, proszę cię o błogosławieństwo dla mojego kręgu i moich zaklęć.

Płomień wystrzelił wysoko – bogini odpowiedziała na jej wezwanie.

Mercy rozsunęła woreczek, zwróciła się na prawo i przeszła do drugiego wierzchołka pentagramu. Po drodze usypywała na ziemi wąską linię z soli. Stanęła przy drugiej świecy i zapaliła ją ze słowami:

– Powietrze, witam cię w moim zaklętym kręgu.

Zgodnie z ruchem wskazówek zegara przeszła do trzeciej świecy, sypiąc sól przy każdym kroku.

– Ogniu, witam cię w moim zaklętym kręgu.

Nadal sypała sól, zmierzając do czwartej białej świecy – zatrzymała się przy niej tylko po to, żeby ją zapalić i wygłosić zaproszenie:

– Wodo, witam cię w moim zaklętym kręgu!

Przy piątej świecy zawołała:

– Ziemio, witam cię w moim zaklętym kręgu.

Kiedy zapaliła ostatnią świecę, zamknęła solą krąg, wróciła na szczyt pentagramu i powiedziała uroczyście:

– Teraz mój krąg jest kompletny, oczyszczony przez szałwię, cedr i rozmaryn, chroniony przez sól.

Pozostając w solnym kręgu, Mercy skierowała się w stronę obrusa, do reszty przedmiotów tam zgromadzonych. Biała wstęga wiążąca pentagram lekko zalśniła. Co kilka sekund rozlegał się stłumiony syk i Mercy zauważyła, że robaki i martwe liście pod uświęconymi granulkami skręcają się i usychają.

Dobrze! To dobry znak!

Śmiało stąpając po obrzydliwych, wijących się robalach, Mercy wróciła na obrus i usiadła po turecku twarzą do drzewa. Ustawiła przed sobą mały kociołek. Z wdziękiem płynącym z doświadczenia wyjęła stosik listków laurowych, które sama zebrała w ubiegłym roku w ogrodzie i starannie wysuszyła na swojej półce w spiżarni. Trzy razy głęboko wciągnęła powietrze i wypuściła je z płuc, a potem pewnym głosem wypowiedziała starożytne zaklęcie Zielonej Wiedźmy:

– Potęgi ziemi i wiatru, słońca i deszczu

Przez siłę kwiatu i liścia, kamienia i drzewa,

Mojego ducha i serca, proszę o waszą pomoc, znowu, znowu, znowu.

Przez ochronę i wierność lauru

Usłyszcie moje błaganie i uleczcie to drzewo, uleczcie to drzewo, uleczcie to drzewo!

Mercy, całkowicie pochłonięta znanym zaklęciem, sięgnęła po pisak i wielkimi, zamaszystymi literami wypisała na pierwszym listku OCZYSZCZENIE. Zapaliła zapałkę i przyłożyła ją do liścia. Zajął się ogniem, zaskwierczał i pękł z trzaskiem, a kiedy wrzuciła go do kociołka, leniwie uniosła się delikatna smuga zielonego, pachnącego dymu.

Mercy wypisała na kolejnych liściach następne słowa – UZDROWIENIE, OCHRONA, WZMOCNIENIE, ROZKWIT – i wszystkie pięć spopielało w kociołku. Aromatyczny dym kłębił się i tańczył wokół niej, a kruki ciągle wołały gdzieś z bliska, jakby ją zachęcały. Mercy czuła moc zaklęcia. Muskała jej nagie ramiona i unosiła drobne włoski na karku, objawiając jej związek z ziemią, która pomogła jej wybrać ścieżkę Zielonej Wiedźmy.

Mercy odwróciła woreczek z solą do góry nogami. Wzięła w palce odrobinę soli, jaka w nim jeszcze została, i wsypała ją do kociołka na płonące listki laurowe.

– Ziemią cię wzmacniam.

Zapaliła ostatnią zapałkę.

– Ogniem cię oczyszczam.

Mercy przytknęła zapałkę do rożka z jałowcowym kadzidłem.

– Powietrzem cię chronię.

Otworzyła butelkę uświęconej księżycem wody, nalała odrobinę do wnętrza dłoni, zanurzyła w niej palce drugiej ręki i strzepnęła je do kociołka.

– Wodą cię obmywam.

Buchnęły kłęby dymu, Mercy wstała, trzymając ostrożnie kociołek. W dotyku był zimny jak lód, a nie gorący. Uniosła go nad głowę i przemówiła do drzewa głosem spotęgowanym przez elementy wypełniające pentagram:

– Proszę o błogosławieństwo Frei, przeze mnie dla ciebie.

Moc, jak energia statyczna, z trzaskiem popłynęła od jej bosych stóp przez całe ciało, aż do dłoni, z których się wylała. Kociołek, dotąd zimny, zaczął wydzielać ciepło – ciepło, które powinno wraz z jej ostatnimi słowami unieść się z dymem i okadzić gałęzie drzewa, niosąc im błogosławieństwo, uzdrowienie i ochronę.

– Jak powiedziałam, niech tak się stanie!

Mercy przygotowała się na znajome doznanie ulgi, płynące z bycia łącznikiem dla ziemskiej energii, ale zamiast skwierczenia uwolnionej mocy unoszącej się ku drzewu, gorąca energia spłynęła z kociołka na jej ręce. Dym laurowy zaczął się dławić i zamarł. Magia, która muskała jej skórę, rozwiała się. Otaczająca Mercy kurtyna długich, wiotkich gałązek zakołysała się, a chmura dymu odpłynęła.

Mercy mrugała, żeby powstrzymać łzy frustracji. Co się stało? Wszystko szło tak idealnie!

Kiedy wracała po własnych śladach, zdmuchując i zabierając kolejne świece, zauważyła, że sól zniknęła, został tylko ciemny krąg z martwych robaków i nadpalonych liści.

„To dobrze, prawda?” Mercy nie była w stanie wypowiedzieć tych słów na głos. Praktykowała to zaklęcie wielokrotnie, błogosławiła i leczyła chore rośliny, usuwała negatywną energię albo witała młodziutkie siewki w ich wiosennym ogrodzie. I nigdy to zaklęcie nie zawiodło – nigdy też krąg z soli nie sczerniał. Nigdy również zaklęcie nie zaczynało tak trzaskać jak tym razem. To nie miało żadnego sensu.

Mercy wytarła stopy i włożyła buty, wytrzepała obrus i zapakowała go do koszyka na samym końcu. Potem wzięła głęboki oddech i podeszła do drzewa. Potarła ręce o siebie i przygotowała się wewnętrznie. Jeśli zwymiotuję, to zwymiotuję. Jakoś to zniosę – pomyślała. Przycisnęła dłonie do szorstkiej kory.

– Mam nadzieję, że to pomogło. Mam nadzieję, że masz się dobrze – wymamrotała.

W odpowiedzi poczuła ciepło drzewa i jego delikatny oddech. Właściwie wiśnia nie czuła się wcale chora. Mercy przypuszczała, że nie czuła niczego.

Poklepała skórę drzewa.

– No, to już poprawa. Będę do ciebie zaglądała. Bądź błogosławiona.

Odwróciła się, by podnieść koszyk i zarzucić torbę boho na ramię – lecz ziemia pod jej stopami zdawała się unosić i przechylać, a Mercy starała się utrzymać równowagę jak na pokładzie łodzi w czasie sztormu. Wszystko zamazywało się przed jej oczami, a skronie przeszywał ból, próbowała jednak nie dopuścić do hiperwentylacji. Mercy zachwiała się i odruchowo wyciągnęła rękę – szukała bliźniaczki, jej siły, szukała siostry, która nigdy, przenigdy by jej nie opuściła.

Ale Hunter nie było. Mercy nie złapała siostry za rękę, nie pożyczyła od niej siły. Hunter ją opuściła. Mercy przełknęła szloch, odsunęła się od drzewa i chwiejnie wyszła spod kurtyny gałęzi. Nie odrywała wzroku od srebrnego samochodu.

Jeszcze tylko kilka stóp – mówiła do siebie w myślach – wtedy będę mogła usiąść i odpocząć. Muszę po prostu złapać grunt pod nogami. Wszystko w porządku. Nic mi nie jest.

Wrzuciła torbę i koszyk do zaklęć na miejsce pasażera, a potem ciężko opadła na siedzenie camry i oparła czoło na kierownicy. Otoczyła ją jakaś dziwna, niemal nasłuchująca cisza. Skończyło się nawoływanie kruków. W ogóle umilkł śpiew ptaków. Mercy wyrównała oddech, mówiąc:

– Wszystko w porządku… Nic mi nie jest.

Ciągle powtarzała te słowa, jadąc powoli do domu. Nie wjechała do garażu, tylko zaparkowała przed gankiem i ledwo zdołała wysiąść z auta.

Xena siedziała na bujanej ławce na werandzie, sama. Mercy nie musiała pytać, czy Hunter wróciła do domu. Wiedziała, że nie wróciła. Czuła to.

Xena wstała, jak tylko Mercy wysiadła z samochodu.

– Och, koteczko! Wyglądasz okropnie! – Kotka w ludzkiej postaci zbiegła po schodkach, otoczyła Mercy ramieniem i poprowadziła ją chodnikiem.

– Ja… ja muszę tylko złapać grunt pod nogami. Czuję się fatalnie. Jestem pusta. Oszołomiona.

– Udało się, koteczko? Drzewo ma się lepiej?

– Tak. Nie. Może. Nie wiem. Nie jestem pewna, co się…

Xena zatrzymała się, złapała Mercy za rękę i ściągnęła ją z chodnika.

– O rany! Nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziałam. Uważaj, koteczko. Nie nadepnij go.

– Xeno, co to? – Zaskoczona Mercy zamrugała powiekami, podążyła wzrokiem za spojrzeniem Xeny i… ogarnęło ją przerażenie.

Na chodniku leżał martwy ptak. Głowę miał skręconą na bok, a skrzydła złożone wzdłuż tułowia tak, że wyglądał jak połówka serca. Wiatr poruszał piórkami na jego piersi, ciemnymi niczym noc.

– O, nie, nie, nie. To kruk. Martwy kruk u naszych drzwi. – Xena napotkała spojrzenie Mercy. – Koteczko, to bardzo, bardzo źle.

– Wiem. Dwa kruki obserwowały mnie, kiedy byłam przy japońskim drzewie. Myślałam, że to dobry omen przysłany przez Odyna. Myliłam się. – Te słowa były tak ciężkie, że Mercy ledwie dała radę je wymówić. – Xeno, moje zaklęcie nie podziałało.

Oparła się o kotkę w ludzkiej postaci, która pomogła jej obejść biedne, martwe stworzenie dookoła i wprowadziła ją do cichego domu.

Trzy

Ostatnich dwóch nocy Hunter nie spędziła w swoim łóżku. Pierwszą przespała na dworze, na zabłoconej trawie przy świeżo wykopanym grobie matki. Drugą na kanapie obok matki Jaxa, po tym, jak zapadła w sen pomiędzy poobiednią herbatą a drugim nagranym odcinkiem Chicago Fire. Jej łóżkiem nie był już antyczny drewniany stelaż pokryty puszystą pościelą ze lśniącą, różową i fioletową jak krew jednorożca mgławicą Oriona na czarnym tle. Teraz jej łóżko czekało za masywnymi, czarnymi drzwiami, przez które latem będzie o wiele za gorąco. Teraz jej łóżko będzie przykryte sztywnymi białymi prześcieradłami i drapiącymi karmelowymi kocami, które Jana Ashley ułożyła dla niej na stoliku kawowym.

Hunter podwinęła długą, prostą koszulę nocną, którą pożyczyła jej pani Ashley, zamknęła tylne drzwi domu Jaxa i oparła się o nie, dopóki zatrzask nie kliknął. Nigdy dotąd nie musiała się wymykać z domu Jaxa. Właściwie teraz również nie musiała tego robić, ale nie chciała, by pierwszą osobą, na którą natknie się z samego rana, była jego mama. Miała już dość siedzenia przy okrągłym stole z panią Ashley, której dobro Hunter leżało na sercu. W głowie i sercu dziewczyny nie było miejsca na ten substytut mamy. Hunter mogła sama pokierować własnym życiem, a na początek się rozpakować.

Ojciec Jaxa przerobił nieużywany garaż w wygodny apartament. To mieszkanko miało zapewnić Ashleyom dodatkowy dochód przeznaczony na opłacenie college’u Jaxa, ale Jana położyła temu kres w trzy dni po wprowadzeniu się pierwszego najemcy. Kobieta uważała, że ściśle przestrzegana pora gaszenia światła, którą narzuciła synowi, będzie również respektowana przez czterdziestoletniego, niezależnego przybysza z Chicago, który podpisał umowę najmu. Hunter i Jax pili akurat herbatę z oszronionych szklanek na ganku, kiedy ten mężczyzna z długą brodą i jeszcze dłuższym warkoczem podarł kontrakt i rzucił go do stóp Jany Ashley. Ani Jax, ani Hunter nie odważyli się roześmiać. Nie chcieli zwracać na siebie uwagi kobiety. Bo ona albo wynosiła kogoś pod niebiosa i błogosławiła w imię Jezusa, albo przeklinała w imię Szatana.

Z zewnątrz apartament w garażu był wykończony w identycznym stylu jak główny budynek – od olśniewająco białej okładziny na ścianach z czarnymi obramowaniami, po skrzydłowe okna i kołatki w kształcie krzyża. Hunter przesunęła palcami po ciężkim krzyżu z brązu. Kiedy byli z Jaxem w pierwszej klasie, przywiązali do kołatki przy głównym wejściu figurkę Bena Grimma wraz z kawałkiem brystolu, na którym wykaligrafowali słówko „auć”. Mama Jaxa nie uznała tego za zabawne. Za karę uraczyła oboje pierwszym i najdłuższym wykładem z Biblii, jakiego Hunter kiedykolwiek wysłuchała. Właściwie był to jedyny wykład z Biblii w całym jej życiu.

Hunter nacisnęła klamkę i drzwi domku otworzyły się z cichym „uff”. To nie było skrzypnięcie starych zawiasów ani nieprzyjemne mlaśnięcie zbyt wielu warstw lepkiej farby. To przypominało raczej głęboki wydech, gdy rozpoczynamy coś od nowa, gdy zaczynamy kolejny etap. Hunter wtaszczyła swój ciężki bagaż do malutkiego saloniku, rzuciła pościel na podłogę i padła na kanapę.

Z zewnątrz oba budynki wyglądały tak samo, ale wnętrze apartamentu w garażu kompletnie nie przypominało przeładowanego kwiatowymi dekoracjami i obwieszonego krucyfiksami głównego domu. Nie, tutaj królowały dżinsowe błękity i beże, a meble pochodziły z wyprzedaży w TK Maxxie w Champaign Urbana. Może nie było to miejsce porywające, ale należało teraz do Hunter – tutaj mogła zacząć od nowa i po raz pierwszy w życiu być sobą. Z dala od siostry miała w końcu szansę być postrzegana jako odrębna osoba, a nie druga połówka Mercy.

Hunter zrzuciła z nóg japonki i przesunęła palcami stóp po sztywnym splocie nieskazitelnie czystego dywanu. Jej jasna skóra niemal stapiała się z kremową wykładziną, na której tle odcinał się tylko poodpryskiwany lakier na paznokciach Hunter, wyglądający jak poszarpane płatki kwiatów.

Rozpięła suwak walizki. Ze środka eksplodowały kłęby skarpetek i bielizny, wysypały się z torby jak mydliny. Zebrała je w stertę, na wierzch rzuciła jeszcze naręcze legginsów i dżinsów, gdy nagle jej wzrok przyciągnął jakiś srebrny, błyszczący drobiazg. Wzięła go do ręki, przyjrzała mu się uważnie i przycisnęła palce do ust. Obrączka pierścionka, którą Hunter niezliczoną ilość razy obracała mimowolnie wokół palca, zmatowiała – błyszczące srebro zmieniło się w matową szarość – ale zdobiący oczko półksiężyc pozostał równie lśniący jak w dniu, w którym dostała go od matki. Hunter wsunęła pierścionek na środkowy palec i dotknęła z czułością metalowego półksiężyca. To był sygnał od mamy, że postępuje właściwie, że weszła na właściwą drogę. To musiał być znak.