Susza - Maria Krasowska - ebook
BESTSELLER

Susza ebook

Maria Krasowska

4,3

71 osób interesuje się tą książką

Opis

Kiedy twoje wszystko zamienia się w nic, nie uznajesz kompromisów.

A pomoc przychodzi czasem ze strony, z której najmniej się jej spodziewasz.

Minął miesiąc od koszmarnego tsunami, które wywróciło do góry nogami życie mieszkańców Bali. W tym czasie Sydney i Elvis zdążyli się w sobie zakochać, stworzyć coś na kształt małej rodziny, a potem pokłócić się tak spektakularnie, że teraz każde z nich musi sobie radzić samo. Chociaż w zasadzie sam został tylko Elvis, bo siostry mają dodatkowe towarzystwo.

Zapasy żywności kończą się drastycznie, a ci, którzy przeżyli, gotowi są zrobić wszystko, żeby tylko zaspokoić głód. Trudne czasy wymagają trudnych decyzji, a jedna z nich znowu splata ze sobą drogi nastolatków. Czy Sydney zdoła zaufać komuś, kto już raz roztrzaskał jej serce na milion kawałków? I jak szybko pożałuje swoich decyzji?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 506

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (72 oceny)
42
16
9
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
_Mnemozyna

Nie oderwiesz się od lektury

pierwsza połowa trochę mi się dłużyła, jednak druga połowa to prawdziwa bomba atomowa. mogę prosić o 3 tom na już ?
20
Dupamaryna33

Nie oderwiesz się od lektury

kurwa
20
barbara4636

Z braku laku…

nie podobała mi się. je szcze bardziej nie podobał mi się ich. wulgarny język..szkoda czasu
21
MamaSroczka

Nie oderwiesz się od lektury

o jak sie wnerwiłam !! a tak dobrze rokował... druga czesc jeszcze lepsza od pierwszej !
21
Hanutek2013

Nie oderwiesz się od lektury

Kochammm
21

Popularność




Projekt okładki: Magdalena Kaczanowska

Redakcja: Maria Dobosiewicz

Redaktor prowadzący: Anna Wyżykowska, Małgorzata Święcicka

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Karolina Mrozek, Katarzyna Szajowska

Droga Czytelniczko/Drogi Czytelniku,

drugi tom Fali jest mroczniejszy od pierwszego, a bohaterowie przechodzą przez trudniejsze próby. W książce pojawiają się motywy, zachowania i sceny związane z przemocą, używkami i problemami ze zdrowiem psychicznym. Jeżeli czujesz, że tego typu treści mogą źle na Ciebie wpłynąć i nie są dla Ciebie odpowiednie, odłóż tę książkę. Twoje samopoczucie jest najważniejsze.

Dodatkowo przepraszam was za ten cliffhanger z końca pierwszego tomu.

Ostrzegam też, że naprawdę uwielbiam cliffhangery.

Do zobaczenia w ostatnim rozdziale :)

Marysia

© for the text by Maria Krasowska

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2024

ISBN 978-83-287-3132-5

You&YA

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2024

–fragment–

Dla MIZEKKDFL

Jesteście najwspanialszym klubem książkowym na świecie

1

DZIEŃ 35., 7:42

Niewiele osób miało tak dobre serce jak Sydney Hamilton. Niewiele osób, szczególnie w jej wieku, miało też tyle siły i odwagi co ona. W ciągu zaledwie doby piętnastolatka ukradła samochód, adoptowała dziecko, uciek­ła od toksycznego prawie chłopaka i zaczęła nowe życie w czasie największej katastrofy ostatnich stuleci. Przerażało ją to, ale wiedziała, że podjęła słuszną decyzję w zgodzie ze swoim sumieniem. Wierzyła też – jak zawsze – że prędzej czy później wszystko się jakoś ułoży.

Tylko że się nie układało.

Trzeciego dnia po opuszczeniu domu Elvisa Sydney odgruzowywała swoją kuchnię z liści i brudu, który nawarstwiał się od miesiąca, kiedy Paris przyczłapała do niej ze śladami poduszki odciśniętymi na twarzy. Minę miała niemrawą, a jej jasne blond włosy sterczały na wszystkie strony.

– Heeejkaaa – ziewnęła, przeciągając się.

Sydney odłożyła ścierkę i przyjrzała się siostrze.

– Jak się spało?

– Okropnie. – Paris zrobiła kwaśną minę. – André mnie obudził, gadając przez sen po francusku. Jutro śpię sama.

– Jak chcesz – rzuciła nastolatka i wróciła do ścierania. Chciała powiedzieć coś więcej, ale nie miała już siły. Od tak dawna grała przed Paris szczęśliwą i wspierającą siostrę, że wykończyła się psychicznie, a jej pokłady optymizmu wyczerpały się do zera.

– Jestem głodna – marudziła ośmiolatka.

Sydney nawet nie uniosła głowy, tylko kontynuowała czyszczenie blatu.

– To coś zjedz – rzuciła do młodszej siostry.

– A co jest?

– Nie wiem. Przejrzyj reklamówki.

– Przejrzałam wczoraj przed snem. Została tylko woda.

Sydney potrząsnęła głową, zaniepokojona. Odłożyła ścierkę i spojrzała na siostrę.

– Przecież zabrałam masę jedzenia! Kto to wszystko zeżarł?

Paris wzruszyła ramionami.

– No… my. Chyba że małpy coś ukradły.

– Nie otworzyłyby szafki.

Sydney odbezpieczyła zamek i wybałuszyła oczy na widok pustej reklamówki. Jak to możliwe? Zabrałam od Elvisa tyle jedzenia, że powinno nam wystarczyć na co najmniej pięć dni! Rzuciła okiem na Paris, która wpatrywała się w nią wielkimi oczami, jakby liczyła, że jej starsza siostra wypowie magiczne zaklęcie i wyczaruje jedzenie. Powoli wypuściła powietrze z płuc. Ech, te kaszojady… Powinnam była lepiej się przygotować.

Oparła się łokciami o blat i złapała za głowę. Miała ochotę wyrwać sobie włosy. Gdybym nie pakowała się w pośpiechu, mogłabym przeliczyć potrzebną ilość jedzenia. Zawaliłam. Niestety w noc wyprowadzki była tak zła, sfrustrowana, zawiedziona i rozczarowana jednocześnie, że chciała po prostu jak najszybciej uciec od Elvisa. Nic dziwnego, że nie policzyła, ile paczek krakersów i słoików masła orzechowego przypadało dziennie na jedno głodne dziecko.

Elvis miał rację. Bycie dobrym człowiekiem się nie opłaca.

Ale warto,pomyślała po chwili i zagryzła zęby. Dam radę. Muszę.

Wiedziała, że gdyby nie przygarnęła André, jej życie byłoby łatwiejsze. Gdyby zabrała Elvisowi więcej jedzenia, też byłoby jej lżej. Natomiast czy dałaby radę żyć z tym wszystkim na sumieniu? Tego nie była pewna.

Paris nerwowo miętosiła rąbek piżamy.

– Co będziemy jeść? – martwiła się. – Wrócimy do Elvisa?

Sydney poczuła, jak wszystko w niej boleśnie się kurczy.

– Wolę jeść trawę do końca życia niż jeszcze raz spojrzeć na tego kretyna. Nikt nie będzie nas wyzywał od pasożytów ani traktował jak boczne kółka roweru, które się wyrzuca, gdy zaczynają przeszkadzać. – Uderzyła ścierką w blat i spojrzała na Paris. – Przygotuj się na wyprawę do miasta. Jak tylko André wstanie, jedziemy po zapasy. I niech ktokolwiek spróbuje stanąć mi na drodze, a pożałuje, że się urodził.

Paris cofnęła się o krok.

– Wow, wściekła Sydney. Tego jeszcze nie widziałam.

Nastolatka delikatnie się rozluźniła, żeby nie straszyć siostry.

– Mam dość bycia grzeczną dziewczynką – wyznała. – Ale spokojnie, myszko. Kocham cię najmocniej na świecie i zawsze będę po twojej stronie. Będę cię chronić i o ciebie dbać. – A przynajmniej spróbuję.

Godzinę później Sydney zagoniła dzieci do samochodu.

– Zapięłaś pasy? – zapytała siostrę, odpalając silnik.

– Tak.

– A André?

Dziewczynka zerknęła na młodszego od niej chłopca, z którym komunikowały się wyłącznie na migi.

– Nie – jęknęła, po czym zaczęła gestykulować, by się zapiął. – André. Zapnij pas. O to. To jest pas. Pas. Zapnij pas.

Chłopiec w końcu zrozumiał, o co chodzi, a gdy oboje byli zapięci, Sydney wrzuciła bieg wsteczny. Jej doświadczenie za kierownicą było niewielkie, szczególnie jeśli chodziło o wycofywanie w tak wąskim miejscu. Wyjazd z posesji zajął jej pięć minut, ale udało jej się nie zgubić lusterek ani nie zarysować lakieru. Sukces. Odetchnęła z ulgą, jadąc prostą drogą. Robię postępy. Będzie dobrze. Musi być,przekonywała samą siebie.

Jednym z niewielu plusów przeprowadzki do własnego domu był fakt, że dobrze znała okolicę. Wiedziała, gdzie są (a raczej były) sklepy; którędy jedzie się na plażę (unikała tej trasy jak ognia) oraz znała paru sąsiadów (niestety szybko odkryła, że wszyscy się wynieśli – lub też zginęli). Tak czy siak, jazda znajomą trasą dawała jej poczucie komfortu, które ceniła, nawet jeśli było złudne.

Kiedy zobaczyła pierwszy porzucony samochód, zaparkowała na poboczu i wyskoczyła z auta.

– Zostańcie w środku – poleciła dzieciom. – To zajmie tylko chwilę.

– Co? – dociekała Paris, wychodząc za nią.

Sydney przeszyła ją wzrokiem.

– Mówiłam ci, żebyś została na miejscu. Po co wyłazisz?

– Bo się boję – pisnęła dziewczynka.

– Czego?

– Nie wiem. Ale lubię być tam, gdzie ty. Nie chcę się rozdzielać.

– No dobra, chodź. – Nastolatka złapała małą za ramię i podprowadziła pod porzucony samochód. – Muszę wymienić tablice rejestracyjne – wyjaśniła, demontując pierwszą. – Boję się, że ludzie, którym ukradliśmy to auto, będą chcieli nas wyśledzić, więc lepiej zmienić blachy i przemalować samochód.

Oczy Paris powiększyły się ze strachu.

– Przemalować?

– Jeśli tylko znajdziemy farbę w sprayu, co może być dość trudne.

– Albo normalny lakier. Taki do aut.

– Byłby idealny, ale nie mam pojęcia, gdzie go szukać – westchnęła Sydney. – Nie widziałam żadnego mechanika ani salonu samochodowego w okolicy. Raczej bym na to nie liczyła.

– Zawsze możemy użyć lakieru do paznokci – kombinowała Paris. Jej siostra się roześmiała.

– Do tego potrzebowałybyśmy tysiąca buteleczek, a efekt końcowy za bardzo rzucałby się w oczy.

Paris posmutniała, ale pomogła siostrze zmienić tablice. André w tym czasie posłusznie siedział na miejscu.

– Grzeczny André. – Dziewczynka uśmiechnęła się do niego, wskakując z powrotem do auta. Wystawiła kciuki w górę, żeby wzmocnić przekaz. Sydney kazała jej mówić do chłopca prostymi zdaniami, dużo gestykulować i okazywać emocje, aby mógł się domyślić, o co chodzi. Całkiem nieźle im to wychodziło, chociaż siostry często odnosiły wrażenie, że komunikacja z André jest jak rozmawianie z psem: nie zawsze dało się wszystko wytłumaczyć.

Niedługo później zaparkowali pod jednym ze zdewastowanych sklepów. Tsunami go nie dosięgnęło, ale tłumy głodnych ludzi oraz fala uderzeniowa po wybuchu wulkanu dokonały równie potężnych zniszczeń co wielka fala.

– Paris, przygotuj się na szybką akcję – rzuciła Sydney. – Bierzemy reklamówki, wypełniamy je wszystkim, co zostało, i natychmiast odjeżdżamy. Sklepy to teraz niebezpieczne miejsca. Gotowa?

Paris zasalutowała.

– Gotowa.

André oczywiście się nie odezwał. Sydney pokazała mu na migi sklep, reklamówkę oraz jego siedzenie. Modliła się, aby dzieciak załapał.

– Zostawimy go samego? – dziwiła się Paris. – Przecież będzie się bał! Ja bym się bała.

– Jeśli pójdzie z nami, będzie przeszkadzał.

– No w sumie…

Jak się okazało, nie miały się czym martwić, bo spożywczak był wyczyszczony do zera, więc nikt tam nie grasował. Wróciły po niecałej minucie i Sydney ruszyła do kolejnego sklepu.

– Jasny gwint… – wymamrotała, zbliżając się do budynku. – Tu jest jeszcze gorzej! Nie ma nie tylko towaru, ale też przedniej ściany i dachu. Świetnie, po prostu świetnie… – mamrotała. Zatrzymała się tam, gdzie kiedyś znajdowały się drzwi wejściowe i z desperacją uderzyła głową o zagłówek. – Nie jestem głupia i nie spodziewałam się w pełni wyposażonego marketu, ale myślałam, że znajdziemy choćby… no, nie wiem… olej czy coś.

– No i co teraz? – przeraziła się Paris. – Pojedziemy do innego sklepu, tak? Jakiegoś działającego?

Sydney zamknęła oczy. Skup się. Wymyśl coś. Była przekonana, że w innych sklepach też niczego nie znajdą, ale musiała spróbować.

– Sprawdzimy jeszcze w Food City. To duża sieć, może się trzyma. Samoloty nie mogą latać z uwagi na pył wulkaniczny w atmosferze, ale ocean się uspokoił, więc może zaopatrują się drogą morską.

Na chwilę udało jej się przekonać samą siebie, ale gdy ujrzała opuszczony hipermarket rodem z apokalipsy, z którego skradziono nawet wózki i część półek, poczuła, że panika przejmuje nad nią kontrolę. Jej dłonie zaczęły się pocić, a serce biło jak szalone.

Paris czuła to samo. Miała wrażenie, że się dusi.

– Od tak dawna nie byłam poza osiedlem Elvisa, że zapomniałam, jak wygląda ten nowy okropny świat. Czy to znaczy, że umrzemy z głodu?

– Nie, myszko, nie – zapewniła Sydney, zanim mała zdążyła się na dobre rozpłakać. – To znaczy tylko tyle, że nie znajdziemy jedzenia w sklepach. Ale pamiętasz, co powiedział Wayan? Jedzenie jest wszędzie. Rośnie w ziemi, na ziemi i nad ziemią, a my tylko musimy je znaleźć. Jedziemy dalej. Nie przejmuj się niczym i poucz André angielskiego.

Paris zmarszczyła brwi.

– Jak niby?

– Jesteś mądra, wymyśl coś. Pokazuj mu różne rzeczy i mów, jak się nazywają. Bądź kreatywna. – Zrób cokolwiek, tylko nie myśl o tym, o czym ja myślę.

Wszyscy umrzemy.

Sydney nie planowała kariery włamywaczki, ale okoliczności nie dawały jej wyboru. Nie znalazła ani jednego wyposażonego sklepu, więc podjeżdżała pod domy, które wyglądały na opuszczone i przeszukiwała je z nożem w ręce. Trzymała go tak mocno, że palce jej pobielały. Była gotowa zaatakować (choć nie zabić) każdego, kto stanie jej na drodze, byle tylko zdobyć jedzenie dla dzieci.

Dla siebie też,pomyślała, wskakując do kolejnej opustoszałej kuchni. Ale przede wszystkim dla dzieci. Gdyby nie one, prawdopodobnie skoczyłaby z klifu już wczoraj.

– Cholera… – wkurzyła się i rzuciła talerzem, który rozbił się na tysiąc kawałków, a po nim trzema kolejnymi. Destrukcja przynosiła jej ulgę. Zatrzasnęła puste szafki, jedne rękoma, inne kopnięciem, i wróciła do samochodu.

– Znowu nic? – jęknęła Paris, która stała na czatach przed domem i miała krzyczeć, gdyby ktoś się zbliżał. Poczłapała za zdenerwowaną Sydney.

– Absolutnie nic.

Ośmiolatka jęknęła i z apatią wspięła się na siedzenie pasażera.

– Usiądź z tyłu – poprosiła ją Sydney.

– Po co? Ten dzieciak i tak nic nie kuma.

– To nie znaczy, że nie jest mu przykro.

– Mam w nosie, czy jest mu przykro.

– Hej! – Sydney nachyliła się nad siostrą. – To mały chłopiec, którego rodzice nie żyją. Nie ma nikogo bliskiego, nie może się z nikim porozumieć, jest przestraszony i głodny. Nie zachowuj się jak Elvis i wykaż trochę empatii. Wiesz, jak okropnie musi mu być?

Paris spuściła głowę i przesiadła się na tył. Sydney ma rację,pomyślała. Nie będę jak Elvis. Będę miła. Uśmiechnęła się do André i złapała go za rękę, a ten lekko się rozchmurzył.

– Wszystko będzie dobrze. Zostanę twoją koleżanką.

– Kolezianką – powtórzył chłopiec i mimo że nie rozumiał słowa, które wypowiedział, to Sydney i Paris uśmiechnęły się pod nosem. Nastolatka wrzuciła bieg i ruszyła w dalszą drogę.

Przez kolejne godziny przeszukiwali opuszczone domostwa. Nie znaleźli jedzenia, za to zdobyli dwa szampony do włosów, mydło, pół paczki proszku do prania oraz dziecięce ubrania, które mogły pasować na André, mimo że ewidentnie nosiła je wcześniej dziewczynka.

– Powinna być w sam raz – powiedziała Sydney, przykładając nowo znalezioną koszulkę do ciała André. Stali w przypadkowym pokoju w opuszczonym hotelu niedaleko plaży, którego dolne piętra zostały zdewastowane przez tsunami. Na szczęście klatki schodowe przetrwały, więc mogli do woli wędrować po górnych piętrach.

Chłopiec wziął koszulkę i przejrzał się w kawałku pękniętego lustra.

– Je n’aime pas le rose – bąknął, wyraźnie niezadowolony.

– Nie lubisz różowego? – domyśliła się Sydney.

– Nie lubis lulowelo – powtórzył André, po czym zrobił przesadnie skrzywioną minę.

– Rozumiem – odparła Sydney, chwytając koszulkę. – Ale nie musi ci się podobać. Jest czysta i w dobrym rozmiarze, więc ją weźmiemy.

Później trafili na osiedle rolnicze, a gdy Sydney ujrzała zielone plantacje, uśmiechnęła się szeroko po raz pierwszy od kłótni z Elvisem.

– Bingo! – zawiwatowała, parkując przy palmach. – Paris, pilnuj, żeby André nie wyszedł z samochodu. Muszę wejść na palmy i zerwać trochę kokosów, a wiesz, co się stanie, jeśli ktoś oberwie w głowę.

– Wiem. – Paris przejechała palcem po szyi. – To samo się stanie, kiedy spadniesz z palmy, więc masz nie spaść.

Sydney przytuliła ją szybko.

– Wayan dobrze mnie wyszkolił. O nic się nie martw.

Wyszła z samochodu i wyjęła z bagażnika sprzęt, który zostawił jej były pracownik Elvisa. Do specjalnego uchwytu na udo przypięła zakrzywiony nóż z ząbkami, po czym ostrożnie wspięła się na palmę. Wayan, co ja bym bez ciebie zrobiła,myślała, tnąc grube gałęzie. Pewnie byłabym już martwa. Zebrała dwie kiście, które grzmotnęły o ziemię, po czym ostrożnie zeszła po pniu, załadowała kokosy do bagażnika i znów usiadła za kierownicą, by ruszyć w dalszą drogę i znaleźć kolejne plantacje.

Wrócili do domu z bagażnikiem pełnym mango, papai, bananów i kokosów.

– Zalety Matki Natury – powiedziała Sydney siostrze, kiedy całą trójką wyładowywali zbiory z bagażnika. – Nie obchodzi jej brak prądu, benzyny czy internetu. Produkuje jedzenie codziennie, bez wyjątku.

Umyli owoce w wodzie z wiadra, które Sydney zostawiła na noc pod rynną, i zaczęli ucztę. Od miesiąca żywili się głównie mocno przetworzoną żywnością, więc owoce smakowały niebiańsko.

– To lepsze niż wszystkie płatki śniadaniowe świata – cieszyła się Paris, popijając papaję wodą z kokosa. – I chipsy! I słodzone napoje!

Sydney delikatnie uniosła kąciki ust. Czy jej siostra, największy niejadek świata, która do niedawna gardziła nawet pizzą, wyznała właśnie miłość do owoców? Może jednak ta beznadziejna sytuacja ma jakieś plusy. Mimo wszystko mogłaby się już skończyć.

Dziewczyna cieszyła się, że zdobyły mnóstwo zdrowego pożywienia, o wiele lepszego niż to, co zostało u Elvisa. Po miesiącu na przetworzonych gotowcach nastolatce wyskoczyły pryszcze (choć brak czystej wody miał tu swój udział), do tego często bolał ją brzuch. Bała się, że gdyby musiała jeść chipsy, krakersy, ciastka i dżemy przez kolejny miesiąc, poważnie by się rozchorowała.

Najadła się do syta, a potem chwyciła farbę w sprayu, którą znalazła w jednym z opuszczonych domów. Spojrzała pytająco na Paris i uniosła brew.

– Lubisz srebrny?

Dziewczynka uśmiechnęła się szeroko.

– Kocham! – Wyciągnęła rękę w stronę puszki. – Mogę? Proszę, proszę, proooooszę!

– Mamy tylko jedną puszkę, więc ja zacznę. Jak wystarczy, pozwolę ci po mnie poprawić.

2

DZIEŃ 34., 20:45

Po wyjeździe dziewczyn Elvis przeżył krótkie załamanie, podczas którego rozwalił ścianę, skórę na knykciach, kilka poduszek i naczyń. Szybko jednak uświadomił sobie, że jest w świetnej sytuacji. Miał dom, zapasy i wolność. Postanowił więc na maksa korzystać z życia, dlatego przez kolejne dni opychał się wszystkim, co kaloryczne i niezdrowe.

– W końcu nie stoi nade mną ta marudna baba i nie każe mi oszczędzać zapasów – mówił do siebie, wrzucając popcorn do buzi. Nie miał się do kogo odezwać, więc rozmawiał sam ze sobą. – Oszczędzanie jest do dupy.

Nie chodziło wyłącznie o jedzenie – Elvis miał też spory zapas paliwa, a że nie musiał już nigdzie jeździć, bo w domu miał wszystko, czego potrzebował do przetrwania paru dobrych tygodni, to zużywał je bez oporów. Codziennie wlewał kolejne litry do baku, tylko że nigdzie nie jeździł, za to podłączał do samochodu przetwornicę i ładował w ten sposób laptopa, głośnik, czołówkę, baterie, a nawet ultradźwiękową szczoteczkę do zębów.

– JESTEM KRÓLEM ŻYCIA! – krzyknął, stojąc nad przepaścią za basenem. – NIECH ŻYJE WOLNOŚĆ! NIECH ŻYJĘ JA!

Wstrząsnął butelką coli i otworzył ją z impetem, udając, że to szampan. Połowę tego, co zostało, wypił, a resztę wylał na głowę, wciąż wiwatując, po czym wskoczył do basenu. W tle leciała muzyka, którą od rana puszczał z samochodu. Przesłuchał już wszystkie utwory, które miał zapisane na Spotify, ale zapętlona playlista mu nie przeszkadzała. Pierwszy raz od ponad miesiąca miał okazję słuchać czegokolwiek i nawet gdyby była to ta sama piosenka raz po raz, mógłby jej słuchać całymi dniami.

Leżąc brzuchem do góry na desce surfingowej, zaczął rozmyślać.

– Sydney… – szepnął w niebo. – Przez chwilę myślałem, że jesteś moim zbawieniem, ale ty tylko mnie ograniczałaś. Dobrze, że odeszłaś. Chociaż przyznam, że byłaś ładna.

Spojrzał na pustą butelkę po coli i przypomniał sobie, jak Sydney go upominała. Nie pij tak dużo, bo nie wystarczy na za miesiąc. Zerknął na latarkę, która oświetlała teren. Nie świeć, bo rozładujesz baterie. Spojrzał na wiadro. Po co lejesz tyle wody?

Oszczędzaj papier toaletowy. Skąd weźmiemy nowy?

Używaj jednej trzeciej pompki mydła w płynie na raz, po co ci cała?

Zmień bieg na niższy, zmniejszysz zużycie paliwa.

Nie sprawdzaj godziny, bo czas teraz nie ma znaczenia, a zużywasz baterię.

Nie jedz tyle.

Nie pij tyle.

Oszczędzaj.

Oszczędzaj.

Oszczędzaj.

Uderzył pięścią w wodę. Coś, co od dawna ściskało go od środka, w końcu eksplodowało. Czuł, jakby rozerwał liny, które od dawna go krępowały. Wyskoczył z basenu, buzując energią.

– Jebać oszczędzanie. Czas na imprezę!

Podszedł do szafki, którą Sydney nazywała zakazaną i otworzył z sykiem puszkę piwa. Wyzerował ją, a po niej kolejną. Odpalił wszystkie latarki, podgłośnił muzykę na maksa, a kiedy alkohol zaczął działać, zamienił się w króla parkietu i mikrofonu (który zrobił z łyżki stołowej). W końcu przestały go dręczyć wspomnienia o Sydney i Paris.

– Jestem królem życia! – powtórzył, wskakując do basenu. Nie myślał o konsekwencjach. Nie wpadł nawet na to, że pijany może się utopić.

Sydney przeżywała najgorsze dni swojego życia. Minął tydzień, odkąd wyjechała od Elvisa, i od tamtej pory nie miała ani sekundy dla siebie. Albo zdobywała jedzenie, albo je przyrządzała, albo po nim sprzątała. Codziennie rozpalała ognisko, by przegotować wodę z rzeki, którą tachała wiadrami przez dwa kilometry w każdą stronę, by oszczędzać paliwo. Nie sądziła, że opieka nad dwójką dzieci może być tak męcząca. Paris i André co prawda jej pomagali, ale to na niej spoczywał największy ciężar – nie tylko nosiła najwięcej, ale też musiała wszystko planować, przewidywać i organizować.

Może to i dobrze, że nie mam na nic czasu, myślała, gdy któregoś dnia zbierała gałęzie na ognisko. Dzięki temu nie mam kiedy rozmyślać o… Nie skończyła myśli, bo usłyszała wołanie Paris.

– Sydney! Pomocy!

Żołądek podjechał jej do gardła, kiedy ujrzała dziewczynkę biegnącą przez las. Natychmiast się ku niej rzuciła.

– Co się stało? – wydyszała.

– Drzazga mi się wbiła! – łkała ośmiolatka. – Nie mogę jej wyjąć! Boliiii!

Sydney poczuła, jak kamień spada jej z serca. Już myślałam, że ktoś co najmniej złamał rękę.

– Pokaż. – Obejrzała dłoń małej i odetchnęła z ulgą, widząc, że nie jest to nic poważnego. – Nie płacz, nic ci nie będzie. Chodźmy do domu, wyciągnę ci to.

W kuchni Paris umyła ręce, a Sydney sprawnym ruchem wyciągnęła jej drzazgę za pomocą pęsety.

– Aaaaaa!!! – wydarła się dziewczynka. – Musiałaś tak mocno?!

Sydney wywróciła oczami.

– Musiałam – rzuciła wkurzona. – A teraz umyj ręce jeszcze raz, mydłem, i uważaj na tę ranę, żeby nie wdarł się brud i zarazki. Nie mamy już sprayu odkażającego, więc jak ją zainfekujesz, to pojedziemy do szpitala na zastrzyki.

Przerażona Paris wybałuszyła oczy i posłusznie pokiwała głową. Nienawidziła igieł. Zrobiłaby wszystko, by ich uniknąć. Dokładnie umyła ręce i obejrzała ranę.

– Masz plasterek? – zapytała nieśmiało siostrę.

– Oczywiście, cały karton. Znajdziesz go obok gofrów i stosu pizzy – rzuciła Sydney, wywracając oczami. Szybko wyszła z domu i wróciła do lasu, bo bała się, że jeśli zostanie z Paris, wybuchnie i nawrzeszczy na dziewczynkę. Bardzo chciała tego uniknąć.

Czuła, że sobie nie radzi. Maszerowała przez las, roztrzęsiona. Co się ze mną dzieje? Trudna sytuacja sprawiła, że wybuchała z byle powodu.

Wyjęcie drzazgi nie było skomplikowaną operacją, ale zajęło ją wystarczająco, by zapomniała na chwilę o tęsknocie za Elvisem. Nienawidziła, gdy ta ją dopadała. W ostatnich dniach wspomnienie z plantacji bananów nawiedzało umysł dziewczyny jak uciążliwa piosenka. Usta Elvisa na jej ustach. Jego oddech na jej uchu. Jej dłoń w jego włosach. Jego ręka na jej talii. Ogień, jaki rozpalał ją od środka. Każdego ranka, gdy otwierała oczy, przypominała sobie, jak przyparł ją do samochodu i całował, całował, całował… Była to także jej ostatnia myśl przed snem. Wywoływała w niej jednocześnie tęsknotę oraz wściekłość, bo Sydney nie mogła zrozumieć swoich uczuć. Dlaczego dalej pragnę chłopaka, który tak okropnie mnie potraktował? Każdego wieczoru jej serce marzyło, żeby Elvis ją przytulił, natomiast jej mózg pragnął, by chłopak poleciał na Marsa, i to w wadliwej rakiecie, która roztrzaskałaby się po drodze.

Gdy któregoś dnia Sydney siedziała nad rzeką i robiła pranie, jej myśli znów skierowały się ku Elvisowi.

– Nie. Myśl. O. Nim – skarciła się, szorując plamę na koszulce André z taką zawziętością, jakby chciała wyżyć się na materiale. Tarła go tak mocno, że poraniła sobie knykcie. – Auć – syknęła, czując pieczenie w ranie. Wypłukała koszulkę, wrzuciła ją do wiadra z czystym praniem i schowała twarz w dłoniach, widząc, że obok czeka na nią jeszcze jedna sterta poplamionych ubrań.

Obejrzała zaróżowione knykcie. Nie przetarła ich do krwi, ale niewiele brakowało. Stanęła nad wiadrami i westchnęła. Połowa jest już czysta. Dam radę.

Przykucnęła nad rzeką i kontynuowała pranie mimo ran. Starała się tak ustawiać ręce, żeby oszczędzić naddartą skórę. Jednocześnie śpiewała pod nosem wszystkie piosenki, które była w stanie sobie przypomnieć, byle tylko nie myśleć o Elvisie.

Godzinę później wyżęła ostatnie majtki, cisnęła je do wiadra i ruszyła do domu, gdzie zastała Paris i André grających w klasy. A to leniwe nieroby! Już ja im dam… Wkurzona, odstawiła z impetem wiadra, na co dzieci podskoczyły ze strachu.

– Kazałam wam zebrać gałęzie na ognisko! A wy się bawicie?! Wszystko muszę robić sama, a wy tylko…

– Zebraliśmy – pisnęła Paris, przerywając jej. – Są tam. – Wskazała na niewielką kupkę drewna na palenisku.

Sydney wzniosła oczy do nieba, starając się nie wybuchnąć.

– Paris, błagam cię. Myśl trochę! To wystarczy na jakieś dziesięć minut ognia, a ile gotuje się woda w garnku na samą herbatę, nie mówiąc już o ugotowaniu czegokolwiek?

Dziewczynka spuściła wzrok.

– No… Długo…

– Na pewno dłużej niż dziesięć minut. Do lasu! Zasuwać! Już!

Paris szybko pognała między drzewa, żeby tylko nie konfrontować się z Sydney. André został jednak na miejscu, nic nie rozumiejąc. Nastolatka przeszyła go wzrokiem.

– Ty też. Do roboty. – Machnęła ręką, a jej oczy niemal płonęły.

Chłopiec popędził za Paris. Wciąż nie wiedział, co się dzieje, więc uznał, że będzie po prostu naśladował dziewczynkę. Ze łzami w oczach zbierał gałęzie i zanosił je na stos obok ogniska, myśląc tylko o tym, żeby ten okropny dzień się już skończył.

Kiedy dzieci zniknęły w lesie, Sydney warknęła pod nosem, po czym wkurzona zabrała się za rozwieszanie prania. Miała ochotę zostawić mokre ubrania, aż zgniją, a wiadra kopnąć na drugą stronę ulicy, ale wiedziała, że jeśli narobi bałaganu, to sama będzie go sprzątać. Ta perspektywa odciągała ją od robienia głupot.

– Wszystkie samotne matki powinny dostać order superbohaterek – mruknęła, przewieszając spodenki André przez linę zawieszoną między drzewami. Potem strzepnęła koszulkę Paris, szarpiąc nią mocno. Z każdym trzepnięciem pozbywała się odrobiny złości, a gdy w końcu rozwiesiła wszystko i stanęła przed dziećmi, które wróciły z lasu z rękami pełnymi gałęzi, wzięła głęboki oddech i powiedziała tylko:

– Przepraszam, że krzyczałam. Mam za dużo na głowie. To nie wasza wina, po prostu nie wyrabiam.

– Ja też przepraszam – bąknęła Paris, rzucając gałęzie obok paleniska. André poszedł za jej przykładem. – Powinnam była bardziej pomyśleć.

– Chodźcie tu – rzuciła łagodnie Sydney, wyciągając ręce. Przytuliła dzieci i pogłaskała je po głowach, a następnie kucnęła, żeby nad nimi nie górować. – Od dzisiaj macie oszczędzać ubrania. Możecie chodzić w samych majtkach albo w zaplamionych koszulkach, nie obchodzi mnie to, ale mam dość prania dziesięciu kompletów ubrań co kilka dni. Zrozumiałaś? – zwróciła się do Paris.

– Tak jest.

– Świetnie. W takim razie przekaż to jakoś André i rozpal ognisko, a ja idę przygotować banany do pieczenia.

Paris wydała z siebie długi jęk.

– No nie, znowu?

– Możesz jeść surowe, jeśli coś ci nie pasuje.

– Ale surowe były na śniadanie! Mam już dość bananów. – Tupnęła nogą.

– Są jeszcze papaje i mango.

– Były na obiaaaaad…

Sydney czuła, że znów traci cierpliwość.

– W takim razie wskakuj w samochód, jedź do sklepu i kup mrożoną lazanię, a ja pójdę odpalić piekarnik – rzuciła ostro, po czym odwróciła się na pięcie i zniknęła w kuchni. Czuła, że dalsza wymiana zdań doprowadzi jedynie do kłótni. Wszyscy byli głodni i zmęczeni, a więc i nerwowi.

Ale żywi, pomyślała. I obecnie tyle wystarczy.

Oprócz prania, gotowania i sprzątania Sydney musiała także codziennie usypiać dzieci. Paris czasami potrafiła położyć się sama, ale André miał ogromne kłopoty z zasypianiem. Dziewczyna nie wiedziała, jak mu pomóc, bo nie potrafiła ani z nim porozmawiać, ani opowiedzieć mu bajki, więc głaskała go, aż zasnął, a mimo to często zasypiała szybciej od chłopca. W najlepszym przypadku budziła się dopiero rano, a w najgorszym w środku nocy, kiedy André krzyczał przez sen.

– Powiedz mu, żeby się zamknął! – krzyknęła Paris z sąsiedniej sypialni. Od kilku dni spała sama, gdyż wolała samotność od krzyków André. Niestety te czasem budziły ją mimo ściany między nimi.

Sydney nie odpowiedziała. W ciemności przytulała André i choć podobnie jak Paris też miała dość tej sytuacji, nigdy nie zostawiłaby chłopczyka samego. Przecież koszmary nie śnią mu się z jego woli.

Dzisiejszy zły sen musiał być gorszy niż zazwyczaj, bo André nie mógł się uspokoić. Krzyczał i płakał w ramionach Sydney, aż zdarł sobie gardło.

Paris wpadła jak burza do ich sypialni, oświetlając przestrzeń latarką.

– André, zamknij się!

– Paris, proszę… – zaczęła Sydney, ale siostra nie chciała jej słuchać.

– Wybombię z tym dzieciakiem! Są z nim same problemy! Po co go zabierałaś z tego pola?! Elvis miał rację, trzeba go było tam zostawić! Wszystkim żyłoby się lepiej!

Sydney otworzyła usta ze zdziwienia. Jeszcze nigdy nie słyszała, żeby Paris tak się darła.

– Wszystkim oprócz André – wygarnęła siostrze. – To tylko małe dziec­ko! Trzeba mu pomóc!

– Mam to gdzieś! Chcę z powrotem do Elvisa!

Paris trzasnęła drzwiami i znów zapadła egipska ciemność.

Sydney westchnęła ciężko, przytulając André, który ledwo łapał oddech. Nie mogła się zdecydować, któremu dziecku pomóc najpierw. Chłopiec potrzebował jej bardziej, ale Paris była jej siostrą.

– Już dobrze, André, już dobrze. – Poprawiła kołdrę, aby było im ciepło. Oprócz mnie nie ma nikogo,myślała, głaszcząc chłopczyka. Jeśli go zostawię, umrze. Leżała więc obok niego, aż sama zaczęła płakać, bo nie widziała żadnego rozwiązania swoich problemów. Znalazła się w sytuacji bez żadnego dobrego wyjścia. Cokolwiek postanowię, ktoś ucierpi.

W końcu zacisnęła mokre powieki i spróbowała zasnąć. Zajęło jej to z godzinę. Niestety, nawet wtedy dręczyły ją okropne myśli, bo we śnie przed jej oczami stanął Elvis, już nie pierwszy raz zresztą. Tym razem się jednak nie całowali. Chłopak stał przed swoim domem, a obok niego pojawiła się Paris, przyklejona do nastolatka jak rzep.

– Wyprowadzam się do Elvisa – oznajmiła, zdenerwowana na siostrę. – A ty sobie mieszkaj z tym głupim André!

Sydney obudziła się i gwałtownie usiadła, oddychając szybko.

– Muszę coś wymyślić – szepnęła do siebie. – Nie możemy tak żyć.

Kolejne dni nie przyniosły niczego nowego, za to Sydney dbała, żeby dzieci chodziły najedzone. Z pełnymi brzuchami kłóciły się o wiele mniej, a także lepiej spały. Poza tym nic się nie zmieniło: głaskała je, przytulała i chuchała na rany, kiedy któreś się wywróciło, obiło lub przytrzasnęło sobie palec, organizowała im czas, bo gdy się nudzili, wpadali na głupie pomysły (raz ich znalazła na dachu), zabierała ich również nad rzekę, aby się myli, oraz pilnowała, żeby regularnie szczotkowali zęby. Dużo też na nich krzyczała, bo często traciła cierpliwość.

– Tacy duzi, a tyle z nimi roboty – mówiła do siebie siódmego dnia przy praniu. – Co by było z dwulatkami? Albo z noworodkami?

W dzieciństwie Sydney bawiła się lalkami i myślała, że fajnie będzie mieć kiedyś dzieci, które wystroi w piękne ubranka. Rzeczywistość pokazała jej jednak, że między człowiekiem a zabawką istnieje zasadnicza różnica – czas z lalką spędza się wtedy, kiedy się chce, a dziećmi trzeba opiekować się zawsze, często wtedy, kiedy wcale się tego nie chce. Nie była już taka pewna czy kiedykolwiek chciałaby mieć dzieci, a kiedy ósmego dnia André upaćkał papają świeżo wypraną koszulkę, a Paris powiedziała, że ma dość owoców i chce zupkę chińską od Elvisa, jej cierpliwość się skończyła.

– Wiecie co? Mam dość. Mam dość! To koniec! – Wstała od stołu i zaczęła krążyć po salonie. – Nie chcę być matką, nie chcę dzieci! Mogę mieć co najwyżej rodzeństwo. Od dziś sami się myjecie, pierzecie sobie ubrania, przynosicie wodę, myjecie i obieracie owoce, sprzątacie po posiłkach, zasypiacie, chuchacie sobie na rany, zamiatacie podłogę i ogólnie rzecz biorąc: zajmujecie się sobą. Nie będę robić wszystkiego za was.

Paris wrosła w krzesło.

– Ale… my nie umiemy.

Sydney spojrzała na nią spod przymrużonych powiek.

– Ja też kiedyś nie umiałam, a jakoś się nauczyłam. Dacie radę. Nie macie innego wyboru, bo moja cierpliwość się wyczerpała. Powodzenia.

Przerażona Paris obierała banana drżącymi rękami, za to André miał łzy w oczach. Patrzył to na jedną blondynkę, to na drugą, nie wiedząc, o co chodzi.

W końcu Sydney rozchodziła gniew i opadła z powrotem na krzesło.

– Pomogę wam się nauczyć – sapnęła. – Pokażę wam wszystko, ale tylko raz. Jak załapiecie, to super, a jak nie, mam to w dupie.

Kolejne dni pokazały, że mądrze postąpiła, bo dzieci szybko się uczyły. André zorientował się, że pranie jest trudne i bolą od niego ręce, więc bardziej uważał na ubrania, a Sydney z coraz większą łatwością ignorowała wszelkie plamy, choć nie zawsze było to łatwe.

– Il y a une guêpe qui me suit! Il y a une guêpe qui me suit! – darł się któregoś dnia przerażony André. Przybiegł do Sydney do kuchni i dziewczyna zobaczyła, że chłopca goni osa, przyciągnięta owocami rozciapanymi na jego koszulce.

– Zdejmij to. – Zdarła z chłopca ubranie. Wzięła go za rękę, rzuciła koszulkę na trawę i pokazała, jak osa ląduje w zabrudzonym miejscu. – Wypierz – artykułowała. – Wypierz.

– Wi… piesz? – próbował powtórzyć.

– Tak. Wypierz.

Nie umknęło jej uwadze, że mały zaczął przyswajać angielski. Co prawda bardzo powoli, ale rozumiał już podstawowe słowa takie jak „tak”, „nie”, „chodź”, „zostań”, a także coraz lepiej powtarzał nowo usłyszane frazy. To dawało nadzieję. Może jednak uda mi się nie wykitować w kolejnych tygodniach. Wciąż było jej ciężko, ale nie żałowała przygarnięcia malucha. Nigdy nie zostawiłabym go samego na śmierć.

Po południu wysłała dzieci nad rzekę. Wręczyła im wiadra, proszek do prania i brudne ubrania. Paris spojrzała na nią, zagubiona.

– Nie idziesz z nami?

– Nie.

– Dlaczego?

– Bo mnie nie potrzebujecie.

– A jak ktoś nas porwie?

Sydney wywróciła oczami.

– Nikt nie porywa dzieci w tych czasach. Musiałby was wtedy karmić i poić, a to duży kłopot, wiem z doświadczenia. Jesteście bezpieczni. Opiekuj się André i dopilnuj, żeby porządnie dopierał plamy.

Paris się wykrzywiła i przechyliła głowę.

– Czemu zawsze każesz mi się nim opiekować?

– Od teraz to twój młodszy brat. Starsze rodzeństwo ma przerąbane, ale skoro Troy i ja daliśmy radę, to ty też dasz. Zmykajcie. – Klepnęła siostrę w ramię i wskazała bramę.

Markotna Paris z niechęcią sięgnęła po wiadro, a wtedy zobaczyła, że są w nim również ubrania Sydney. Spojrzała na siostrę z wyrzutem.

– Wysyłasz nas samych i jeszcze dajesz nam swoje pranie? Sama je sobie wypierz!

– Prałam wasze ubrania przed ponad tydzień! Nic wam się nie stanie, jak raz wypierzecie moje! Nie zachowuj się jak Elvis.

Porównanie do Elvisa było najgorszą możliwą obelgą. Paris spuściła wzrok.

– Przepraszam. Chodźmy… Zaraz, gdzie jest André? ANDRÉ! – wydarła się, bo chłopiec gdzieś zniknął. – CHODŹ TU! GDZIE TY ŁAZISZ?!

Chłopiec przybiegł, a Paris wręczyła mu wiadro.

– Trzymaj. Idziemy nad rzekę. Będziemy prać.

Sydney uśmiechnęła się pod nosem. Zmuszona do działania Paris świetnie dawała sobie radę, a Francuz coraz częściej łapał, co się do niego mówi. Robimy postępy.

Gdy zniknęli za zakrętem, nastolatka po raz pierwszy od bardzo dawna rozłożyła się na kanapie. Odpoczywała od obowiązków, a w jej głowie pojawiły się myśli, które wcześniej tłumiła, bo nie miała na nie czasu. Teraz zaczęły ją atakować, a jednej szczególnie nienawidziła.

Elvis.

Ciekawe, co teraz robi. Może jego rodzice wrócili? Może pływa w basenie? Może szuka jedzenia? Może… może za mną tęskni?

Znów widziała oczami wyobraźni ich moment przy samochodzie.

A gdyby tak do niego wrócić?

W życiu!

Ale tylko na osiedle! Mogłabym go trzymać na dystans.

Ta, jasne… Znowu na ciebie spojrzy i przepadniesz, wiesz o tym.

Wcale nie.

Wcale tak!

Jej mózg kłócił się sam ze sobą, ale jedno musiała przyznać: mieszkanie z Elvisem miało swoje zalety. Razem łatwiej było ogarnąć dom, a dwójka nastolatków z jednym dzieckiem miała zdecydowanie łatwiejsze życie niż jedna nastolatka z dwójką dzieci.

Tylko co zrobię z André?

Gapiła się w sufit, rozmyślała i wspominała. Elvis bywał użyteczny: sprzątał, prał i zamiatał tyle samo co ja. Nigdy się nie pruł, że musi coś robić… No, może w pierwszych dniach. Ale potem mu przeszło. Nigdy też oczekiwał, że będę go wyręczać w obowiązkach domowych. Dzieliliśmy się po równo i każdemu to pasowało.

Cholera… Było dobrze, a ja to zepsułam.

Nie ja. On.

A co, jeśli miał rację odnośnie do André?

Nawet jeśli miał, mógł to przekazać w cywilizowany sposób. Jak mogłabym spojrzeć na niego po tym, gdy powiedział mi w twarz tyle okropieństw?

W końcu przypomniała sobie, że życie z Elvisem wcale nie było takie łatwe. Burzył się, kiedy zabraniała mu korzystać z zapasów, ile dusza zapragnie, bywał wkurzający i czasami trzaskał drzwiami, ale Sydney po części go rozumiała. Przez całe życie miał wszystko, co sobie wymarzył, a tu nagle ktoś kazał mu oszczędzać. Ale przecież nie miałam wyjścia! Musiałam myśleć o przyszłości!

Nagle zaczęła wspominać ich najlepsze momenty. Elvis świetnie dogadywał się z Paris. Razem jeździli na deskorolkach, odwalali szalone akcje, podtapiali się w basenie i dokuczali sobie, ale tylko na tyle, żeby wszyscy się śmiali. Dobrze się bawili. Dom był pełen uśmiechu – nie zawsze, nie w każdej sytuacji, ale mimo katastrof, które nas nawiedzały, atmosfera na co dzień była raczej radosna. Nie to co tutaj. Tu wszyscy tylko wrzeszczą, krzyczą i płaczą.

Sydney obróciła się na bok i poprawiła głowę na poduszce. Przypomniała sobie, jak leżeli tak razem z Elvisem. Kiedyś nie chciała tego przyznać, ale lubiła jego towarzystwo. Pamiętała to uczucie, kiedy objął ją w łóżku. Było cudowne, wręcz uzależniające. Z ciepłem w sercu wspominała, jak zasnęła mu kiedyś na kolanach, gdy leżeli na kanapie i rozmawiali do późna. Sam wtedy zasnął w niewygodnej pozycji, żeby jej nie budzić. Pamiętała też ich ostatnie dobre godziny, kiedy ukradli samochody…

Ukryła twarz w dłoniach i jęknęła. Żałuję, że go pocałowałam. Oba razy. Kilka godzin po ich drugim pocałunku Elvis pokazał swoje prawdziwe oblicze, a ona uzmysłowiła sobie, że chłopak nigdy się nie zmieni. Nawet jeśli większość dni będzie dobrych, kiedyś ponownie mnie skrzywdzi. Wystarczył jeden powód do kłótni, żeby roztrzaskał jej serce na milion kawałków, a ona nie była pewna, czy kiedykolwiek się po tym pozbiera.

Marzyła o Elvisie, ale zdała sobie sprawę, że w głowie ma jego wyidealizowaną wersję. Ta wersja nie istnieje. Pogódź się z tym. Wyrzuć tego debila ze swojej głowy.

Znów obróciła się na plecy i patrząc w sufit, szepnęła:

– Wayan miał rację. Byłam głupia, całując go. I teraz muszę z tym żyć.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

You&YA

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz