Życie pszczół - Maurice Maeterlinck - ebook + audiobook + książka

Życie pszczół ebook i audiobook

Maurice Maeterlinck

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Życie pszczół” to esej Maurice’a Maeterlincka, laureata Nagrody Nobla w dziedzinie literatury oraz czołowego przedstawiciela symbolizmu.
Życie pszczół” to niezwykłe dzieło Maeterlincka poruszające tematykę pszczelarstwa w filozoficznym świetle pod postacią pięknej prozy. Autor przedstawia w eseju codzienne sytuacje z życia pszczół, pisząc: „Chcę mówić jeno o „złotych muszkach“ Ronsarda tym, którzy ich nie znają, w ten sposób, jak się opowiada o czemś, co się zna dobrze i bardzo kocha.”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 242

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 52 min

Lektor: Adrian Chimiak

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Maurice Maeterlinck

ŻYCIE PSZCZÓŁ

Wydawnictwo Avia Artis

2023

ISBN: 978-83-8226-923-9
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (https://writeapp.io).

U progu ula

I.
 Nie zamierzam zgoła pisać traktatu apidologicznego, ani też podręcznika hodowli pszczół. Wszystkie kraje cywilizowane posiadają tyle doskonałych dzieł w tym zakresie, że niema potrzeby zaczynać od nowa. Sama Francja poszczycić się może pracami mężów takich jak: Dudans, Layens, Bounier, Bertrand, Hamet, Weber, Clement, ks. Collin i wielu innych. Kraje anglosaskie mają swego Langstrotha, Berana, Cooka, Cheshire’a, Cowana, Boota i ich uczniów, wreszcie Niemcy słusznie szczycą się uczonymi, jak: Dzierzon, von Berlepsch, Pollmann, Vogel i inni. Nie idzie mi również o uczoną monografję, o apis mellifica, ligustica, czyfasciata, ani też o zbiór spostrzeżeń nowych, czy studjów. W książce tej zawarte są same niemal jeno rzeczy znane wszystkim, którzy potrochu bodaj zajmowali się pszczołami. Nie chcąc czynić książki tej pedantycznym i suchym wykładem, nie zamieściłem też rezultatów obserwacji i eksperymentów własnych, zgromadzonych w ciągu dwudziestoletniego studjowania pszczół, odkładając je do pracy o charakterze bardziej technicznym, albowiem, mimo że budzą zainteresowanie, są to rzeczy bardzo specjalne i do granic ciaśniejszych zredukowane. Chcę mówić jeno o „złotych muszkach“ Ronsarda tym, którzy ich nie znają, w ten sposób, jak się opowiada o czemś, co się zna dobrze i bardzo kocha. Zaniecham przytem ozdabiania rzeczywistości i omawiania faktów konkretnych metaforami, nie będę umieszczał cudów fantazji tam, gdzie jaśnieje cud prawdy, gdyż nie chcę ściągnąć także i na siebie słusznej przygany Reaumura, jaką schłostał tych wszystkich, którzy przed nim zajmowali się uroczemi miodziarkami. Jest tyle rzeczywistych cudów w ulu, że nie potrzeba wymyślać nowych. Zresztą oddawna zaprzestałem szukać w tym świecie cudów innych, poza najwspanialszemi i najwznioślejszemi, jakie tworzy sama prawda i potęga człowieczego umysłu, dążącego do jej poznania. Nie wysilajmyż się wyszukiwać wielkich dzieł twórczych życia w dziedzinie prawdopodobieństwa. Zaprawdę, oczywistość ścisła jest najwyższą, a dotąd nie przeniknęliśmy chyba żadnej do dna. Nie postawię przeto żadnego twierdzenia, któregobym nie sprawdził osobiście, albo któreby nie zostało tak dalece ustalone przez klasyków apidologji, że wszelkie dalsze badania stały się bezprzedmiotowe. Ograniczę się do przedstawienia faktów w sposób ścisły, chyba tylko nieco barwniejszy, spróbuję wpleść w nie trochę uwag i refleksyj natury ogólniejszej, oraz postaram się ugrupować je bardziej harmonijnie, jakby to było dopuszczalne w zwykłym podręczniku praktycznym, czy monografji naukowej. Ten, kto przeczyta niniejszą książkę, zapewne nie będzie umiał rządzić ulem i jego losami kierować, ale zapozna się niewątpliwie ze wszystkiem, co jest ciekawe, głębokie i istotne w życiu jego mieszkańców. Za cenę tych wiadomości kupić jeszcze, coprawda, nie można wiedzy praktycznej. Pominę milczeniem zupełnem wszystkie mętne tradycje, składające się do dziś jeszcze po wsiach na legendę o bartnictwie. Wszędzie, gdzie natrafię na wątpliwość, sprzeczne poglądy, czy hypotezę, kiedy dotrę do rzeczy nieznanych, wyznam to wszystko otwarcie czytelnikowi. Przekonacie się państwo, że bardzo często staniemy u progu niepoznawalnych rzeczy i zagadnień. Ściśle biorąc, poza naocznemi aktami ich instytucyj politycznych i działalnością, nie wiemy nic więcej o mitycznych córach Arysteusza. W miarę jak je hodujemy, przekonywamy się coraz to lepiej, że nieznane nam są istotne podstawy ich bytu, ale ten rodzaj niewiedzy jest nierównie wyższym od ślepej i zadufanej w sobie nieświadomości, która stanowi w gruncie rzeczy tło całej naszej wiedzy o życiu własnem. Niestety, tyle pono tylko danem jest nam osiągnąć w tym świecie.  Spyta może ktoś, czy istnieje już podobna książka o pszczołach? Mimo że, o ile wiem, przeczytałem wszystko, co się ukazało w tym zakresie, wydaje mi się, iż w ten sposób traktuje pszczoły jeno Michelet w rozdziale końcowym swego dzieła p. t. „ L’Insecte“, oraz Büchner, słynny autor „ Materji i siły“, w swej pracy p. t. „ Geistesleben der Tiere“. Michelet bardzo powierzchownie jeno dotyka przedmiotu, zaś studjum Büchnera jest obszerne, ale czytając jego ryzykowne twierdzenia, legendarne opisy i odrzucone dawno pogłoski nabrałem wrażenia, że nie opuścił ani na chwilę swej bibljoteki, nie spojrzał na pszczoły same i nie otwarł ani razu żadnego z owych tysięcy roztętnionych zgiełkiem gorączkowej pracy ulów, które trzeba gwałcić, by umysł nasz mógł przeniknąć ich tajniki i przepoić się atmosferą, zapachem, sprytem i tajemniczością tych dziewic, zatopionych w pracy. Książka wymieniona nie ma zapachu miodu, nie mówi o samej pszczole, roi się od błędów, jakich pełno we wszystkich dziełach uczonych, posuwa się do twierdzeń apriorycznych, a aparat naukowy stanowi aglomerat niesłychanych anegdot, wątpliwych mocno i czerpanych zewsząd, bez wyboru. Nie zetkniemy się z nią zresztą często w ciągu tej pracy, albowiem mój punkt wyjścia i cele są zgoła odmienne.
II.
 Bibljografja pszczoły jest bardzo znaczna. Zacznijmyż tedy od książek, by się z nich co prędzej wydobyć i dotrzeć do źródła niniejszej pracy. Zdawna pociągało uwagę człowieka to małe stworzonko, przedziwne, uspołecznione, żyjące w karbach praw i instytucyj nader skomplikowanych, dokonywujące w ciemnościach prac cudownych. Arystoteles, Warron, Plinjusz, Kolumelan i Paladjusz pisali o pszczołach, a jeśli mamy wierzyć Plinjuszowi, to filozof Arystomachus obserwował je przez ciąg pięćdziesięciu ośmiu lat, zaś Filiskus z Tassu udał się na pustynię, aby na nic innego, prócz na pszczoły nie zwracać uwagi i został w nagrodę za to nazwany „dzikusem.“ Wszystko to są jednak tylko bajki o pszczołach i nie można stąd wyciągnąć niemal żadnych wniosków, a zawarte są w czwartej księdze „Georgik“ Wergilego.  Prawdziwa historja pszczoły rozpoczyna się w wieku XVII., wraz z odkryciami słynnego uczonego holenderskiego Svammerdama. Dodać jednak należy, o czem nie wielu wie, że jeszcze przed Svammerdamem, Klucjusz, naturalista flamandzki, odkrył zasadnicze i ważne fakty, mianowicie, że królowa jest jedyną rodzicielką całego swego rodu i że posiada organa obu płci. Ale nie udowodnił tego w sposób dostateczny. Svammerdam stworzył właściwą metodę badań naukowych, zastosował mikroskopję wstrzykiwania konserwujące preparaty, sekcjonowanie pszczół, stwierdził ostatecznie, przez wykrycie jajników i jajowodów, płeć królowej, którą do tej pory uważano za króla, i przez to rzucił niespodziewane zgoła światło na całokształt urządzeń społecznych ula, opierając je na macierzyństwie, a wkońcu uskutecznił przekroje i rysunki plastrów tak doskonałe, że do dziś dnia służą one za ilustracje do wielu podręczników pszczelarskich. Życie pędził pośród rozgwaru i zamieszek, jakie wówczas wstrząsały Amsterdamem, tęskniąc do „słodkiego życia na wsi“ i umarł w czterdziestym trzecim roku życia, wyczerpany pracą. Pełnym nabożeństwa, jasnym stylem, ożywionym wiarą, która odnosi wszystko do Stwórcy i we wszystkiem szuka jego chwały, zawarł badania swoje w obszernem dziele p.t. „Bybel der Natuur”, które w sto lat później Boerhave kazał przełożyć z holenderskiego na język łaciński i wydał pod tytułem: Biblia naturae (Leyda 1737).  Po nim zjawił się Reaumur, a mąż ten wierny zasadom i metodzie poprzednika, poczynił mnóstwo ciekawych obserwacyj i doświadczeń w pasiece swej w Charenton i poświęcił pszczołom cały tom swego dzieła p. t. „Mèmoires pour servir à l’histoire naturelle des insectes“. Można je czytać z zaciekawieniem i pożytkiem dzisiaj jeszcze. Jest jasne, bezpośrednie, szczere i nie pozbawione pewnego uroku, mimo oschłości stylu i przeładowania. Autor starał się usunąć mnóstwo zakorzenionych błędów dawnych, ale nie uniknął wprowadzenia kilku nowych, po części rozwiązał problem roju i rządów społecznych królowej, słowem odkrył kilka prawd trudnych do poznania i naprowadził na odkrycie wielu innych. Zajmował się także dziwnem zjawiskiem misternej architektury ula, a to co powiedział, nigdy dotąd nie było powiedziane lepiej. Zawdzięczamy mu również pomysł ulów oszklonych, które, w formie udoskonalonej dziś, odkryły nam tajemnice życia owych zadrosnych pracownie, rozpoczynających swe dzieło w olśniewających promieniach słońca, a wieńczących je rezultatem pośród nieprzeniknionych ciemności. Dla uzupełnienia, winienem wspomnieć jeszcze o poszukiwaniach i pracach nieco późniejszych Karola Bonneta i Schiracha, który odkrył tajemnicę jaja królewskiego, ale, ograniczając się na ogólnych tylko zarysach, zatrzymuję się na Franciszku Huberze, mistrzu i klasyku wiedzy apidologicznej czasów naszych.  Huber, urodzony w roku 1750 w Gienewie, ociemniał we wczesnej młodości. Zaciekawiony zrazu doświadczeniami Reaumura, które chciał skontrolować, rozgorzał niebawem zamiłowaniem do tych badań i poświęcił całe życie studjowaniu pszczół, przy pomocy oddanego sobie, wiernego i rozumnego służącego, Franciszka Burnens. Niema może w rocznikach cierpień i zwycięstw ludzkich przypadku bardziej wzruszającego i dającego więcej otuchy, nad dzieje owej mozolnej współpracy. Jeden nie dostrzegał innego światła nad jaśń ducha, drugi, korzystając ze światła realnego, kierował rękami i myślą tamtego, który, jak powiadają, nie widział nigdy plastra miodu. Podwójna to była zasłona dla uczonego, bowiem ciemń głęboka okrywa życie pszczoły, a jednak mimo to umysł jego chwytał najgłębsze tajemnice genjuszu twórczego, owe niewidzialne plastry, stwierdzając tem wymownie, że niema takich warunków, w którychby nam było wolno porzucić nadzieję i zaprzestać poszukiwania prawdy. Nie będę wyliczał tego, co współczesna apiologja zawdzięcza Huberowi, prędzejby bowiem wymienić można to, czego odeń nie wzięła. Jego „Nouvelles observations sur les abeilles”, których tom pierwszy, w formie listów do Bonneta, napisany został w roku 1789, drugi zaś ukazał się w dwadzieścia lat potem, jest to skarbnica wiedzy, z której czerpać mogą obficie apidologowie. Znajduje się w niej, coprawda, kilka pomyłek, kilka prawd niezupełnych, od czasu napisania tej książki wzrósł znacznie materjał mikrograficzny, dowiedziano się więcej z zakresu praktycznego pszczelarstwa, przyłączyły się nowe fakty z zakresu postępowania z królowemi, ale ani jednego z jego zasadniczych spostrzeżeń nie zdołano zdementować, lub uznać za złe i pozostały one zarówno nietykalnemi w naszem współczesnem pszczelarstwie praktycznem, jak i w wiedzy teoretycznej.
III.
 Po odkryciach Hubera minęło kilka lat bez nowych przyczynków do wiedzy apidologicznej, ale niebawem zjawił się nowy uczony, proboszcz z Karłowic na Śląsku, Dzierzon, i przyniósł nowe odkrycie, mianowicie, partenogenezę królowej, czyli wydawanie płodu bez zapłodnienia. Tenże sam badacz skonstruował pierwszy ul w ramkach ruchomych, co umożliwiło hodowcom odtąd pobieranie swej części plonów miodu, bez skazywania na zagładę najsilniejszych rojów i bez niweczenia w jednej chwili pracy całego sezonu. Ten ul, w początkach dosyć prymitywny, został po mistrzowsku zrekonstruowany przez Langstrotha, który wynalazł ostateczną formę ramki ruchomej, tak, że ul taki rozpowszechnił się w całej Ameryce i osiągnął sukces niezmierny. Root, Quimby, Dadant, Cheshire, Layens, Cowan, Heddon, Howard i inni, dodali doń jeszcze kilka szczegółów i ulepszeń bardzo cennych. Mehring, chcąc oszczędzić pszczołom wyrabiania wosku i konstruowania schowków, na które marnują dużo wosku i czasu w pełnym sezonie pracy, powziął myśl podsunięcia im gotowych plastrów z komórkami wyciśniętemi mechanicznie, a pszczoły zgodziły się bez namysłu na przyjęcie daru i przystosowały go do swoich celów. Niedługo potem Hruszka wynalazł t. zw. smelator, pozwalający na wydobycie miodu zapomocą centryfugowania go, bez naruszania plastrów. W ciągu kilku lat została przezwyciężona rutyna bartników dawnego autoramentu i wydajność, oraz płodność ulów potroiła się. Rozpoczęto zakładać wielkie, produktywne bardzo pasieki i od tej chwili skończyły się raz na zawsze bezcelowe masakry rojów najpracowitszych, oraz wstrętny dobór nawspak, który był ich skutkiem. Człowiek stał się naprawdę panem pszczół, wkraczającym w ich życie, niby siła wyższa, nieobliczalna i nieznana, kierująca wszystkiem, bez wydawania rozkazów, i znajdująca ślepy posłuch, mimo tej niepoznawalności swojej. Reguluje fluktuacje sezonu pracy; wynagradza szkody spowodowane przez klimat, godzi zwaśnione republiki, rozdziela równo bogactwa, wzmaga, lub ogranicza przyrost ludności i płodność królowej. Czasem także człowiek składa ją nawet z tronu i ujarzmia społeczeństwo, oburzone tego rodzaju niesłychaną interwencją. Człowiek, uosabiający w sobie nadprzyrodzoną potęgę dla pszczół, gwałci, jeśli uzna to za potrzebne, nietykalność tajemnych komór, gdzie rodzą się królowe, na inne zgoła skierowuje tory tradycjonalną politykę gyneceów królewskich, dalej pozbawia pięć, lub sześć razy z kolei, biedne siostry zakonu pracy niezmordowanej dorobku tej pracy, dokonywując tego w sposób pokojowy, bez pozbawienia ich życia, zniechęcenia do dalszych wysiłków, a nawet bez ubożenia ich nad miarę. Czyni też porządek w składach i po śpichrzach republiki, dostosowując ich zapasy do plonu kwiatów, jakim, nieznużone w swej twórczej pracy, lato wyposaża doliny i zbocza gór, a wreszcie zmusza do ograniczenia nadmiernej liczby kochanków, czekających na narodziny księżniczek. Jednem słowem człowiek czyni, co chce i uzyskuje wszystko, co chce, pod warunkiem, że w żądaniach swych dostosuje się do obyczajów, zalet i praw rządzących ulem. Mimo, że bóstwo-człowiek, którego wola niespodzianie zawładnęła pszczołami jest potężne, a zbyt wielkie i dziwne, by je mogły pojąć, mimo to pszczoły w celach swych i poglądach idą dalej, jak samo to bóstwo, i poprzez wszystkie owe przeszkody, pełne abnegacji, niezachwiane myślą o tem tylko, by dopełnić tajemniczych obowiązków wobec swej rasy.
IV.
 Wziąwszy tedy z książek to, co nam mogły dać zasadniczo, skorzystawszy z danych, z których składają się dzieje, bardzo stare, pszczelego rodu, dajmy pokój wiedzy nabytej przez innych i spójrzymy na pszczoły własnemi oczyma. Jedna godzina, spędzona w pasiece, ukaże nam to wszystko w sposób może nie tak ścisły, ale zato nieskończenie żywszy i owocniejszy.  Pamiętam do tej pory pierwszą pasiekę, jaką widziałem, w której rozmiłowałem się w pszczołach. Było to przed laty, w jednej z wiosek Flandrji zelandzkiej, zazwyczaj tak czystych i powabnych, będących lepszą jeszcze może od samej Zelandji minjaturą samej Holandji, gdzie gromadzi i skupia się wszystko, co ją przypomina. To samo, gustowne zgrupowanie przedmiotów, o żywych barwach radujących oko, podobnych zabawkom powabnym i pełnym jakiegoś namaszczenia. Wszędzie pełno dachów, wieżyczek, dwukolnych, malowanych wózków, wielkich szaf, wysokich zegarów w głębi długich korytarzy, małych drzewek, stojących rzędami u dróg kanałów, barek o rzeźbionych rufach, zbiorników wodnych, małych, barwnych drzwi, okien, podobnych kwiatom. A dalej przepysznie zbudowane szluzy, zwodzone mosty niezrównanej konstrukcji, domki polakierowane niby urocze garnuszki, z których wychodzą baniaste, podobne dzwonkom kobietki, w ozdobie ze złota i srebra, udające się na podój krów, zamkniętych po łąkach, otoczonych białemi barjerami, lub roztaczające postawy płótna po dywanie kwietnej murawy, wyciętej w prostokąty, owale, tworzącej ramy, a zawsze tak, jak nigdzie może, przesyconej zielenią.  Tutaj to osiedlił się człowiek, podobny owemu mędrcowi wergilowemu, o którym myśli La Fontaine, mówiąc: Równy królom, a bogom podobny na niebie, Radujący się słońcu, zasłuchany w siebie.  Zamieszkał tutaj, gdzie życie możnaby uważać za prostsze, gdyby wogóle upraszczać dało się życie, tutaj też zbudował swój przytułek, nie dlatego uciekając od świata, by mu obrzydł, gdyż mędrzec nie doznaje uczucia goryczy, ale odsuwając może znużenie wywołane owem zadawaniem ludziom pytań, na które nie odpowiadają tak poprostu, jak zwierzęta i rośliny, mimo, iż są to jedynie ciekawe pytania, jakie stawiać można naturze, dociekając istotnych praw kierujących bytem. Całem jego szczęściem, podobnie jak owego filozofa scytyjskiego, był ogród, a z pośród powabów tego ogrodu największy miała dlań urok, najczęściej go pociągała i rozpłomieniała pasieka, złożona z dwunastu ulów słomianych, pomalowanych kolorami różnemi. Były ponsowe, żółte, lecz najwięcej było jasno-błękitnych, bowiem dawno, jeszcze przed doświadczeniami Johna Lubbocka wiedział, że za kolorem tym przepadają pszczoły. Ule stały pod bielonemi ścianami domu, w pobliżu kuchni, prawdziwie holenderskiej, przepysznej kuchni, czystej i powabnej z fajansowemi stołami, na których lśniły naczynia mosiężne i miedziane, z której drzwi patrzyło się wprost w cichą, wolno płynącą wodę kanału. Woda, malowana obrazami znanemi, osłoniona rzędami topól, wiodła spojrzenie ku ukojnym dalom widnokręgu, strzeżonym roztoczą łąk i kańciastemi kształtami wiatraków.  Ule nadawały wszystkiemu wokół, jak zresztą czynią zawsze, na każdem miejscu, dziwny koloryt i dziwne znaczenie. Inaczej przy nich odczuwało się ciszę, powiew wiatru, promieniowanie słońca, słowem wszystko. Uczestniczyłem tu w jakiejś świętalnej uroczystości na cześć lata. Siadywałem na świetlistych rozdrożach, gdzie przecinają się powietrzne szlaki pszczół, szybujących od świtu do zmroku z gorączkowym pobrzękiem pospiechu, osnutych falą zapachów. Słyszałem tutaj muzyczny i zrozumiały pogłos duszy, radującej się pięknem i pracą. Uczyłem się tutaj, w szkole pszczół, czem się zajmuje wszechpotężna natura i jak tworzy, poznawałem związek nierozerwalny wszystkich trzech królestw, patrzyłem na nieustanne organizowanie życia, zgłębiałem sens moralny usilnej i bezosobistej pracy. I jeszcze coś lepszego nad to odczuwałem, oto rozkosz, nieco wstydliwą, odpoczynku. Podkreślało ją, że tak rzekę, owo furkotanie błyskawicznie szybkie maleńkich skrzydełek i tonąłem w nieuchwytnem niemal użyciu, jakie dają płynące falą nieprzerwaną dni, wirujące, jakby w przestrzeni, na własnej osi, gdy pamięć nie chwyta nic określonego, jeno patrzy w jakiś dziwnie przejrzysty pusty sferoid, bez wpomnień, niby szczęście, wolne od wszelkich przyćmień ziemskich.
V.
 W celu unaocznienia w formie najprostszej rocznych dziejów ula, weźmiemy pod uwagę jeden z nich, budzący się o wiośnie do pracy, i przejdziemy kolejno w naturalnym porządku wszystkie wielkie epizody życia pszczoły, a mianowicie: tworzenie się roju i wyrajanie się go, organizację nowego państwa, narodziny, walki i lot miłosny młodych królowych, mord trutniów i nawrót snu zimowego. Każdy z owych epizodów, sam przez się rozświetli nam wszystko, co trzeba, dowiemy się, jakie rządzą tu prawa, jakie panują obyczaje, właściwości, jakie okoliczności wywołują dane skutki, jakie im towarzyszą okoliczności i w ten sposób poznamy niemal wszystkie tajemnice miodowej świątyni w ciągu roku bartniczego, który jest krótki, gdyż zaczyna się w kwietniu, a kończy we wrześniu. Narazie, zanim odemkniemy ul i rzucimy pierwsze ogólne bodaj spojrzenie, musimy sobie uzmysłowić, że składa on się z królowej, matki całego ludu swego, z tysięcy pracownic bezpłciowych, istot żeńskich, ale niedokształconych i bezpłodnych, oraz kilkuset samców, z grona których wybrany zostanie jedyny i nieszczęsny małżonek przyszłej władczyni, którą robotnice osadzą na tronie po mniej lub więcej niedobrowolnym odlocie starej monarchini i matki.
VI.
 Otwierając ul po raz pierwszy, doznajemy takiego wrażenia, jakgdybyśmy zdzierali opony z jakiegoś przedmiotu nieznanego i może kryjącego nawet niespodzianki groźne, lub straszne, naprzykład grobowiec. Utworzyła się o pszczołach legenda niebezpieczeństwa. Żywo tkwią nam w pamięci denerwujące opowieści o ukłuciach, zadających ból dotkliwy, a tak dziwny, że niewiadomo z czem go porównać. Jest to jakieś piekące zarzewie, coś, jakby żar pustyni, ogarniający skaleczony członek. Wydaje się, jakoby te córki słońca wytworzyły z promieni swego zagniewanego, nadziemskiego ojca truciznę straszliwą, dla tem dzielniejszej obrony skarbów słodyczy, jakie gromadzą, korzystając z chwil jego łaskawości.  To prawda, że ul otworzony nieostrożnie, przez kogoś nie znającego i nie szanującego charakteru i obyczajów mieszkanek, wyłania ze swego wnętrza w okamgnieniu kłąb furyj, dyszących wściekłością, bohaterstwem i żądzą pomsty. Ale bardzo rychło przyswoić sobie można zręczność potrzebną dla obchodzenia sie z nim właściwie i bez żadnych złych skutków. Starczy odrobina dymu wpuszczona do wnętrza w danej chwili, odrobina zimnej krwi i łagodności, a uzbrojone doskonale wojowniczki pozwolą się ogołocić ze wszystkiego, nie myśląc wcale wyciągać szpady. Twierdzono, że poznają swego pana, ale jest to nieprawdą, nie boją się również człowieka, tylko na widok i zapach dymu, którego kłęby przetaczają się zwolna po wnętrzu ich mieszkania, nie zagrażając im wcale, wyobrażają sobie, że nie idzie tu o napaść jakiegoś silnego wroga, któregoby można odeprzyć, lub przynajmniej bronić się do upadłego, ale że spotkała je jakaś katastrofa naturalna, której skutkom należy się poddać bez szemrania. Miast walczyć nadaremnie, ogarnięte przezornością, która zawodzi, gdyż sięga za daleko, chcą uratować przynajmniej przyszłość, przeto rzucają się na zapasy miodu, by ich pochłońąć jak najwięcej, ukryć w swych ciałach i mieć z czem rozpocząć budowę nowego miasta, gdziekolwiekbądź i to natychmiast po zniszczeniu obecnego, lub w razie konieczności wyemigrowania zeń.
VII.
 Profan, któremu pokazujemy po raz pierwszy ul obserwacyjny doznaje zrazu wielkiego rozczarowania. Mówiliśmy mu, że ta skrzynka szklanna roi się pracownicami i tętni gorączkowem życiem, że podlega wielkiej ilości niezwykle mądrych praw, że jest rezultatem genjuszu zdumiewającego, że mnóstwo w niej tajemnic, doświadczenia, obliczeń, wiedzy, przemysłu różnorakiego, nieomylnych nawyków, przewidywania, inteligencji, uczuć i cnót niezwykłych. Tymczasem dostrzega jeno kupkę bezkształtną małych, rudawych stworzeń, podobnych dosyć do ziarnek palonej kawy, lub suchych winogron, czarniawych, przylgniętych do powierzchni szyby. Biedne owe stworzonka, nie objawiające niemal ochoty do życia, poruszają się leniwo, wykonywając ruchy bez związku i niezrozumiałe, ze względu na swą celowość. Nie poznaje on wprost owych punkcików świetlanych, które przed chwilą nurzały się w kielichy kwiatów i wybłyskiwały z nich na nowo, zadyszane, zwinne, uparte, ruchliwe, niepojęte w zapale swoim.  Drżą z zimna, zda się, wśród ciemności, duszą się w gromadzie zbitej, strwożone czemś. Wydaje się, iż są to więźnie ogarnięci jakąś chorobą, czy zdetronizowane królowe, które miały jedną jeno chwilę blasku i przez moment jeno panowały pośród rozkwieconego ogrodu, by zaraz zapaść w nędzę i poniżenie, ciasnotę i omroki swego domostwa czy więzienia.  Wszystkie prawdy głębokie posiadają takie same pozory zewnętrzne. Obserwacja nie jest rzeczą łatwą i domaga się nauki i ćwiczenia. Czyż mieszkaniec innej planety nie orzekłby, że ludzie są to twory nędzne i nieruchome, gdyby widział, jak snują się bez widocznego celu po ulicach tam i z powrotem, gromadzą się przed pewnemi budynkami, czy po placach, czekając w bezruchu na niewiadomo co, łażą po swych celkach, lub siedzą daremnie. Ruchliwość celową owego bezwładu, rzucającego się w oczy, przeniknąć i odkryć można jeno zwolna i systematycznie.  W istocie każde z owych nieruchomych ziarenek spełnia czynności nieustanne i wykonywa rzemiosło odmienne. Nie znając co spoczynek, pracują ciągle, a te oto właśnie najgłębiej, zda się, zaśnione dopełniają funkcyj najbardziej tajemniczych i mozolnych, bo wisząc napoły zamarłe, niby kiść szara u szyby, robią i wypuszczają z siebie wosk. Niebawem zajmiemy się szczegółami tej jednozgodnej, zbiorowej pracy. Narazie winniśmy zwrócić uwagę na cechy ogólne pszczoły i jej właściwości, wyjaśniające owo nagromadzenie poszczególnych jednostek w jeden zwarty kłąb.  Pszczoła jest w pierwszej linji i to w wyższym jeszcze stopniu, jak mrówka, stworzeniem stadnem, gromadzkiem i może żyć jeno w tłumie. Wychodząc z ula, tak zapchanego, że musi sobie torować przejście pchnięciami głowy poprzez żywy mur otaczających ją zewsząd ciał, opuszcza właściwe sobie środowisko. Na moment zanurza się w toniach przepełnionych kwiatami, niby nurek zstępujący w głębie oceanu, poszukując pereł, ale pod grozą śmierci musi ona w regularnych odstępach czasu wracać, by wciągnąć w piersi tchnienie tłumu, podobnie, jak nurek nie może obejść się bez odetchnięcia powietrzem ziemi. Jeśli ją odosobnimy, to chociażby miała obfitość jadła i najkorzystniejsze warunki temperatury, zginie w ciągu dni kilku, nie z głodu, ni zimna, ale z samotności. Natłoczone miasto rodzinne wydziela jakąś niezbędną strawę, która jest dla pszczoły niewidzialnem, a równie jak miód, koniecznem pożywieniem. Tę potrzebę zasadniczą uwzględnić należy koniecznie, chcąc ustalić istotę prawodawstwa, jakiem się rządzi republika-ul. W państwie tem, czy mieście, indywiduum jest niczem, posiada jeno byt względny, jest faktem obojętnym, jest jeno ukrzydlonym organem gatunku. Całe życie jednostki jest to jeno ofiara zupełna, składana ciągle owej zbiorowej istocie wieczystej, której część stanowi. Zdziwimy się może, jeśli nam ktoś powie, że nie zawsze było tak. Do dziś napotykamy pośród błonkoskrzydłych owadów, wytwarzających miód, wszystkie pośrednie ogniwa rozwoju cywilizacyjnego naszej pszczoły domowej. U podnóża drabiny ewolucyjnej żyje pszczoła samotnica w nędzy i smutku. Często nie widzi nawet na oczy swego potomstwa (kwiatobranka, śpioszka i inne), czasem żyje w szczupłem gronie rodzinnem, rodząc się i zamierając co roku (trzmiele), potem łączy się w grupy czasowe dla spełniania pewnych funkcyj (miesiarka i makatka) i tak, wstępując coraz wyżej ze stopnia na stopień, dochodzi do uspołecznienia niemal doskonałego, lecz nieubłaganego w swej organizacji, to jest do roju, gdzie indywiduum stało się najzupełniejszą własnością republiki, zaś ta sama republika, w regularnych odstępach czasu poświęcaną bywa abstrakcyjnemu, nieśmiertelnemu państwu przyszłości.
VIII.
Nie wyciągajmy z faktów tych konkluzyj zbyt pospiesznych i nie stosujmy ich do człowieka. Człowiek, posiada możność opierania się skutecznego prawom natury i zdaje sobie sprawę, czy korzystając z tych zdolności czyni źle, czy dobrze. Jest to punkt najważniejszy całej etyki ludzkiej. Nie przestaje być mimo to rzeczą niezmiernie interesującą podpatrywanie woli natury w świecie odmiennym od naszego. Wola owa przejawia się w formach niezmiernie czystych i jasnych, w rozwoju błonkoskrzydłych, zaliczanych, zaraz po człowieku, do mieszkańców globu naszego najlepiej wyposażonych w zdolności intelektualne. Zmierza ona wyraźnie do udoskonalenia gatunku, jednocześnie jednak objawia bez ogródek, że cel ten osięgnąć chce przez zniweczenie wolności, praw i szczęścia osobistego każdego indywiduum. W miarę rozwoju organizacji zrzeszenia społecznego, zacieśnia się zakres życia osobniczego każdego z jego członków. Gdziekolwiek tylko ujawnia się postęp, jest on wynikiem poświęcenia coraz to zupełniejszego interesów osobistych dobru ogólnemu. Każdy musi zrezygnować z występków, będących katami niezawisłości. Na przedostatnim szczeblu cywilizacji pszczelej stoją trzmiele, przypominające ludożerców. Robotnice dorosłe krążą ciągle dokoła jaj, chcąc je pożreć; a matka musi ich bronić zaciekle. Po wyzbyciu się występków najgroźniejszych dla zespołu całego, każde indywiduum musi sobie przyswoić pewną ilość cnót, coraz to trudniejszych i przykrzejszych osobiście. Pracownice trzmieli nie są w stanie zrezygnować z miłości, podczas gdy robotnica naszej pszczoły domowej żyje w czystości zupełnej. Niebawem dowiemy się szczegółowo o wszystkiem, czego musi się wyrzec wzamian za osiągnięcie dobrobytu, bezpieczeństwa, doskonałości architektonicznej, ekonomicznej, politycznej ula, a o tej zdumiewającej ewolucji owadów błonkoskrzydłych pomówimy w rozdziale, poświęconym doskonaleniu i zachowaniu gatunku.

Rój

I.
Pszczoły w ulu, który wzięliśmy sobie za przedmiot obserwacji, otrząsnęły się z zimowego bezwładu, a królowa wzięła się od pierwszych zaraz dni kwietnia do znoszenia jaj. Robotnice obleciały jaskry, pierwiosnki, śnieżyczki, fiołki i zbadały wierzby, oraz krzaki leszczyny. W miarę jak wiosna obejmuje władanie nad światem, strychy i piwnice ula zapełniają się miodem i pyłkiem kwiatowym, czyli pierzgą, a codziennie rodzą się tysiące pszczół. Trutnie ciężkie i spasłe wychodzą z obszernych komórek, łażą po plastrach i tłok w przeludnionym ulu staje się tak wielki, że setki robotnic spóźnionych, wracając wieczorem z połowu soku kwietnego, nie mogą wejść do wnętrza i muszą z konieczności spędzić noc u progu, gdzie je dziesiątkuje nieraz chłód poranku.  Niepokój ogarnia cały lud, a stara królowa nie może znaleźć sobie miejsca, czując, że przygotowują się nowe, nieznane losy. Dopełniła ona wiernie i w skupieniu swych rodzicielskich obowiązków, a teraz, miast nagrody, czeka ją smutek i nowa ofiara. Siła niezwyciężona zagraża jej spokojowi i niebawem, ulegając jej, będzie musiała iść precz z państwa, którem rządzi tak doskonale. A jest to przecież jej własne dzieło, to ona sama. Ale nie króluje ona w znaczeniu, jakie człowiek przypisuje panującemu. Nie wydaje rozkazów i nie stanowi praw, przeciwnie musi ich słuchać i podlegać im, jak każda z robotnic, jak ostatnia z obywatelek, a ową potęgę, zamaskowaną, arcymądrą i wszechwładną, zanim zdołamy wyśledzić gdzie przebywa i na czem polega, nazwiemy tymczasem „duchem ula”. Mimo to królowa jest jego matką i jedyną wyobrazicielką miłości, której byt swój zawdzięcza.  Położyła jego podwaliny czasu niebezpieczeństwa i nędzy, ciągle zaludniała go własnym wysiłkiem, a wszystko co się tutaj roi, robotnice, trutnie, liszki, poczwarki, młode księżniczki, których bliskie narodziny przyspieszą jej wygnanie, a z których jedną nieśmiertelna pamięć gatunku przeznaczyła już z góry na jej następczynię, wszystko to wyszło przecież z jej własnego łona.
II.
Gdzież przebywa, w jakiej objawia się postaci ów mistyczny „duch ula”? Nie przypomina on owego szczególnego instynktu ptaka, umiejącego zręcznie budować sobie gniazdo i odlatującego w odległe kraje, kiedy nadejdzie pora wędrówki dorocznej. Nie jest to również rodzaj automatycznego nawyku gatunku, łaknącego jeno ślepo pożywienia, który obija się o wszystkie ostre kanty przypadkowych okoliczności i rani się boleśnie, ile razy coś nieprzewidzianego zmieni kolejność i następstwo zjawisk zwyczajnych, do których każdy osobnik nawykł dziedzicznie. Przeciwnie, spostrzegamy tu świadome, krok za krokiem, śledzenie owych potężnych okoliczności, jak czyni niewolnik roztropny i zdecydowany, umiejący wyciągnąć dla siebie możliwie największą ilość korzyści z najokrutniejszych rozkazów swego pana.  Duch ten włada bezlitośnie, ale z pełną dyskrecją, jakby pełnił przedziwny jakiś obowiązek, czy nakaz wyższy, bogactwami, szczęściem, wolnością i życiem swego skrzydlatego ludu. Określa dzień po dniu liczbę narodzin, stosunkując ją ściśle do liczby kwiatów, jakie się pojawiają w pobliżu i okolicy. Oznajmia również królowej detronizację, upadek i konieczność usunięcia się poza granice miasta, zmusza ją, by wydała na świat swe własne współzawodniczki, hoduje je po królewsku, ochrania przed zawiścią polityczną ich własnej matki i zezwala wkońcu, by pierworodna pozabijała leżące w kołyskach siostry swe, nucące pieśń królewską. Pozwala na to, lub zabrania, stosownie do obfitości różnobarwnych kielichów, okresu wiosny i przypuszczalnych niebezpieczeństw miłosnego lotu. Innym znów razem, kiedy pora roku spóźniona, a godziny kwitnienia zmniejszyły się, w celu zakończenia ery przewrotów i przyspieszenia sposobienia zapasów zimowych, wydaje robotnicom rozkaz wymordowania całego królewskiego potomstwa.  Duch ten jest niezmiernie mądry, ekonomiczny, ale wolny od skąpstwa i małostkowości. Znane mu są zapewne rozległe, szalone nawet prawa natury, o ile idzie o sprawy miłosne. To też w ciągu obfitych w łupy dni letnich toleruje obecność, kłopotliwą bardzo obecność, trzech do czterechset trutniów, z pośród których młoda królowa wybierze sobie kochanka, mimo, że są to istoty uparte, niezdarne, bez potrzeby zatroskane zawsze, pełne uroszczeń, najskandaliczniej leniwe, hałaśliwe, łakome, ordynarne, niechlujne, nienasycone i ogromne posiadające cielska, zabierające mnóstwo miejsca. Kiedy jednak królowa została zapłodnioną, a kwiaty o późnej porze otwierają kielichy, zamykają je zaś wcześniej, pewnego poranku z najzimniejszą krwią ogłasza rozkaz śmierci i trutnie giną jeden po drugim bez apelacji.  Duch ten wyznacza również zakres pracy każdej z robotnic. Według wieku rozdziela pomiędzy nie funkcje piastunek i karmicielek liszek i poczwarek, czyli czerwi, dam dworu, przeznaczonych do służby królowej, nie spuszczających jej z oczu, a dalej wszystkie inne czynności. Jedne wentylują ul, przewietrzają go i ogrzewają biciem skrzydeł, przyspieszając zarazem parowanie miodu, zawierającego nadmiar wody. Inne pełnią czynności architektów, mularzy, wosczarek i rzeźbiarek, budujących słupy i plastry, a wreszcie inne są zbieraczkami miodu i pyłku, udają się na świat i znoszą sok kwietny, który przemieni się w miód, pyłek, czyli pierzgę na pokarm dla liszek i poczwarek, a wreszcie smółkę, służącą do zalepiania szpar i wzmacniania budynków miasta, wodę, oraz sól potrzebną dla młodzieży, w której złożone są przyszłe nadzieje republiki. Wydziela on również pracę chemiczkom, mającym pieczę o należytą konserwację miodu przez wpuszczanie odrobiny kwasu mrówkowego do każdej komórki; dalej zawieraczkom tychże komórek, które zalepiają oczka plastra, napełnione dojrzałym już do przechowania miodem; zamiataczkom utrzymującym we wzorowym porządku ulice i place publiczne; nekroforkom, usuwającym na zewnątrz zwłoki; amazonkom straży miejskiej, czuwającym dzień i noc nad dostępem do bram, które badają wszystkie wchodzące i wychodzące robotnice, rozpoznają nowicjuszki, udające się na pierwszy zbiór, powstrzymują i odpędzają włóczęgów, złodziei i rabusiów, pozbywają się intruzów, gromadnie zwalczają strasznych nieraz wrogów i zabarykadowują w razie potrzeby wejście.  Ten sam