Inteligencja kwiatów - Maurice Maeterlinck - ebook + audiobook

Inteligencja kwiatów ebook i audiobook

Maurice Maeterlinck

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Inteligencja kwiatów” to esej przyrodniczo-filozoficzny Maurice’a Maeterlincka, laureata Nagrody Nobla w dziedzinie literatury oraz czołowego przedstawiciela symbolizmu.
Inteligencja kwiatów” jest niesamowitym dziełem opisującym przyrodę pod kątem filozoficznym. Maurice Maeterlinck napisał, iż w eseju pragnął „zwrócić uwagę na kilka interesujących rzeczy, jakie dzieją się tuż obok nas, w tym samym świecie, gdzie uważamy się z taką pychą za istoty uprzywilejowane.”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 173

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 36 min

Lektor: Adrian Chimiak

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Maurice Maeterlinck

INTELIGENCJA KWIATÓW

Wydawnictwo Avia Artis

2023

ISBN: 978-83-8226-922-2
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (https://writeapp.io).

Inteligencja kwiatów

I.

 Pragnę zwrócić tu uwagę na kilka, znanych zresztą dobrze botanikom, szczegółów. Nie dokonywam żadnych odkryć, a przyczynek mój skromny ogranicza się do elementarnych jeno faktów. Nie zamierzam, oczywiście, czynić przeglądu wszystkich dokumentów inteligencji, jaką spotykamy u roślin, albowiem są one niezliczone. Napotykamy je ciągle, zwłaszcza pośród kwiatów, w których skupia się pęd życia wegetatywnego ku światłu i świadomości.  Zdarzają się kwiaty i rośliny niezręczne i niefortunne i te jednak nie są pozbawione w zupełności rozsądku i sprytu, wszystkie zaś zmierzają do spełnienia swego zadania, wszystkie pałają bohaterską żądzą ogarnięcia całej powierzchni globu, mnożąc do nieskończoności te formy bytu, których są przedstawicielami. Z racji praw natury wiążących je nierozerwalnie z ziemią, z powodu swej nieruchomości mają rośliny do zwalczenia nierównie więcej trudności w rozmnażaniu się niż zwierzęta. To też zazwyczaj uciekają się do sztuczek, podstępów i forteli, a nawet do wynalazków mechanicznych, które uprzedzają niejednokrotnie wynalazczość ludzką i każą przypuszczać znajomość balistyki, awjacji oraz trafną obserwację zwyczajów i budowy organicznej owadów.

II.

 Zbyteczną jest tutaj rzeczą kreślić ponownie obraz wielkiego systemu zapładniania roślin, mówić o zachowaniu się pręcików i słupka, uwodzicielskiej roli zapachu i optycznem działaniu barw harmonijnych i jaskrawych, oraz produkcji nektaru, zgoła niepotrzebnego roślinie, a służącego jeno dla zwabiania obcych wyswobodzicieli i posłanników miłości, a więc pszczół, trzmieli, much, motyli i ciem, przynoszących kwiatowi pocałunek dalekiego, nieznanego, niewidzialnego i nieruchomego oblubieńca.  Korona rośliny to kwiat, z pozoru przepojony pokojem, rezygnacją, gdzie wszystko godzi się z koniecznością, trwa w ciszy, posłuszeństwie i skupieniu. Tymczasem jest zgoła inaczej, nigdzie bowiem może niema tyle buntu i upornej walki z losem, jak właśnie pośród roślin. Przedewszystkiem główny organ, narząd odżywczy rośliny, a więc korzeń jej łączy ją nierozdzielnie z podłożem gleby. Jeśli trudno nam, ludziom powiedzieć które z najrozmaitszych praw natury nęka nas najdotkliwiej, to dla rośliny, nie ulega żadnej kwestji, najokrutniejszą jest konieczność nieruchomości bezwzględnej od urodzin do śmierci. Roślina wie lepiej od nas, którzy rozpraszamy wysiłki swoje, przeciw komu buntować się przedewszystkiem, to też niezrównane jest widowisko owej walki, w której wyzwala się cała energja idei zasadniczej korzeni, celem zorganizowania całej budowy i rozpostarcia w pełnem świetle listowia i kwiatów. Wydobycie się z fatalizmu, jakiemu podlega dół rośliny przez rozwój górnych jej części, oto cel jej główny, bowiem idzie tu o obejście ciężkiego prawa mroków, wyzwolenie się zeń, przekroczenie ciasnego obrębu, stworzenie sobie skrzydeł lub ziszczenie na pośredniej drodze sposobu wydostania się jak najdalej w przestrzeń z więzienia natury i zbliżenia się do innego, odmiennego zgoła królestwa ruchu i życia.  Zadziwia nas wielce, iż czyn taki udaje się roślinie, albowiem jest to dzieło równie trudne, jak byłoby dla nas wydobycie się z szranków czasu, które nam los narzuca, lub sięgnięcia w sferę wolną od najuciążliwszych praw materji. Przekonamy się, że roślina daje człowiekowi zdumiewający przykład nieposłuszeństwa, odwagi, wytrwałego uporu i pomysłowości. Gdybyśmy użyli część bodaj energji, na jaką zdobywa się kwiat w ogrodzie dla zwalczenia różnych utrapień życia, które nas gnębią, a więc cierpień starości, czy śmierci, los nasz zmieniłby się niezawodnie.

III.

 Potrzeba ruchu i łaknienie przestrzeni przejawia się jednocześnie w kwiatach i owocach różnych roślin. Odnośnie do owocu, formę, w jakiej przejawia się owo pożądanie, dostrzegamy stosunkowo dosyć łatwo, nie natrafiając na komplikacje problemu. Przeciwnie jak się rzecz ma w królestwie zwierzęcem, roślina macierzysta jest skutkiem nieubłaganego prawa bezruchu, pierwszym i najgorszym wrogiem nasienia, a przeto potomności własnej. Znajdujemy się w dziwnem państwie żywych istot, gdzie niezdolni do ruchu rodzice uświadamiają sobie w pełni, iż są zmuszeni ogłodzić i wytępić dzieci swoje. Nasienie padające u stóp drzewa, czy jakiejkolwiek rośliny skazane jest na śmierć, lub co najmniej, na nędzne wegetowanie w niedostatku. Stąd bierze swój początek niezmierny wysiłek, skierowany ku zrzuceniu jarzma i zdobyciu ekspansji przestrzennej, stąd też biorą się wszystkie, przedziwne systemy rozsiewania, rozrzucania nasion i przenoszenia ich powietrzem, napotykane ustawicznie w lasach i po łąkach. To właśnie jest punktem wyjścia śmigi powietrznej drzew z gatunku klonowatych, skrzydełka lipy, spadochronów wszelkich ostów, kaczyńca i salsifji, przedziwnych sprężyn eufrobjum, bomb tryskających momordyki, haczyków włoskowych wełnianki łąkowej, oraz mnóstwa innych przyrządów mechanicznych, budzących podziw. Niema, powiedzieć można, nasienia, któreby nie wytworzyło specjalnych, właściwych sobie, narządów w celu wydostania się jak najdalej poza cień rośliny macierzystej.  Ten, kto nie zapoznał się potrochu bodaj z botaniką, nie uwierzy, ile twórczości wprost genjalnej mieści się w zieleni, którą lubują się oczy nasze. Spójrzmy bodaj na naczyńko nasienne kurzyślepu, pięć plewek balsaminy, pięć strzelających kapsułek geranjum itp. Zwrócić należy uwagę na zwyczajną, znaną nam dobrze, główkę maku. Owa poczciwa, wielka głowa mieści rozsądek i ideje godne najwyższych pochwał. Wiemy, iż zawiera tysiące krągłych, maleńkich czarnych ziarnek. Idzie o rozrzucenie posiewu tego w sposób tak zręczny, by ziarnka padły jak najdalej. Gdyby głowa rozłupała się od dołu, albo spadła na ziemię, cały ten cenny zapas utworzyłby jedną kupę u stóp łodygi i zmarniał niewątpliwie. Ziarnka mogą wydostawać się atoli tylko otworami, umieszczonemi u góry, pod daszkiem nakrywkowym. Makówka po dojrzeniu schyla się na bok, wiotczeje i za lada powiewem wiatru wykonywa wahadłowe ruchy, przypominające do złudzenia rzut ręki siewcy. W ten sposób ziarna rozsypują się szeroko na wsze strony.  Przelotnie wspomnieć tu trzeba o ziarnach, liczących się z możliwością roznoszenia przez ptaki i otoczonych, jak to czyni jemioła, jałowiec i jarzębina, osłonką zawierającą słodki sok. Widzimy tu tak wielki zakres rozumowania, takie zrozumienie skutków ostatecznych, że nie będziemy się zatrzymywali dłużej nad tym tematem z obawy popadnięcia w naiwne błędy de Saint-Pierra. Dodamy jeno, że trudno sprawę inaczej wyjaśnić, bowiem osłonka, mieszcząca cukier, nie jest zgoła potrzebną ziarnu, podobnie jak nektar, przywabiający pszczoły, zgoła niczem jest dla samego kwiatu. Ptak zjada owoc, ponieważ jest słodki i połyka jednocześnie ziarno, nie podlegające strawieniu. Potem leci i wydala z żołądka częściowo nasienie w stanie, w jakim je połknął, a ziarnko uwolnione z obsłonki pada zdala od niebezpiecznych dlań miejsc rodzinnych, w stanie gotowym do kiełkowania.

IV.

Powróćmy jednak do urządzeń prostszych, zasadniczych. Zerwijmy jakiekolwiek dźbło rosnące przy drodze, w pierwszej lepszej kępie trawy, a przekonamy się, że mamy przed sobą mikroskopijny intelekt, zajęty pracą wytrwałą, świadomą celu, nieznużoną i zdumiewającą w rezultatach. Mamy w ręku dwie marne roślinki pełzające, napotykane tysiące razy i to wszędzie w najjałowszych zakątkach, gdzie leży bodaj szczypta gleby. Są to dwie odmiany lucerny (medicago) dzikiej, dwa zielska w najskromniejszem tego słowa znaczeniu. Jedna posiada kwiatostan różowawy, druga coś w rodzaju żółtej czapeczki wielkości grochu. Patrząc, jak się trwożnie prześlizgują po zagonie, kryjąc pomiędzy pysznemi, wyniosłemi odmianami traw, nie przypuścilibyśmy nigdy, że one to, wcześniej niż słynny syrakuzański geometra i fizyk odkryły i wprowadziły śrubę Archimedesa nie tylko do podnoszenia cieczy, ale także do lotnictwa. Układają nasiona swe w lekkie spirale o trzech, czy czterech skrętach, subtelnie skonstruowane, wiedząc że to opóźni ich spadek na ziemię, a tem samem przy pomocy wiatru przedłuży znacznie ich podróż powietrzną. Jedna z nich, żółta, udoskonaliła jeszcze nawet ten mechanizm, dodając na zewnętrznej stronie śruby szereg ostrych haczyków w zamiarze przyczepienia całego aparatu do ubrania przechodniów, czy sierści zwierząt. Najwyraźniej chciała w ten sposób połączyć zalety zoofilji, to jest rozsiewania ziarn przez owce, kozy, króliki itp. z zaletami anemofilji, czyli rozsiewania przez wiatr.  Wzruszającem jest tutaj, że cały ten wielki wysiłek jest bezpożyteczny. Biedna, różowa zarówno jak i żółta lucerna omyliły się najzupełniej, a śruby nie przynoszą im żadnego pożytku. Aparat mógłby funkcjonować, spadając z pewnej, znacznej wysokości, naprzykład z drzewa, lub przynajmniej smukłej trawy. Skonstruowany nisko, dotyka ziemi, uczyniwszy zaledwo ćwierć obrotu. Mamy tu ciekawy przykład błędów, pomyłek, szukania omackiem, zawodów i rozczarowań przyrody. Zdarzają się one tak często i są tak oczywiste, że tezę o nieomylności natury przypisać musimy tym, którzy jej nie badali wcale.  Dodać należy, że inne odmiany lucerny, nie mówiąc już o koniczynie, inne pastewne motylkowate rośliny, bardzo zbliżone do opisywanych powyż, nie przyjęły wcale aparatu lotniczego lucerny i trzymają się dalej zwykłych strączków. U pewnej z nich, medicago aurantiaca, widać wyraźnie formę przejściową aparatu rozsiewczego od krętego strąka do śmigi aeroplanowej, u innej zaś, medicago scutellata, śmiga ta przybiera kształt maczugi czy granatu ręcznego. Mamy tedy przed oczyma zdumiewające widowisko całego gatunku, pracującego wynalazczo, widzimy, jak członkowie jednej rodziny wysilają się, by celowo i świadomie zapewnić swemu rodowi najkorzystniejsze warunki przyszłości. Prawdopodobnie lucerna żółta, zawiódłszy się w ciągu ustawicznych prób na śmidze aeroplanowej, dorzuciła do wynalazku swej siostry ząbki i haczyki włoskowate, rozważywszy z racją zupełną, że skoro owce pasą się chętnie jej listowiem, to winny podjąć również sprawę bytu potomstwa. Może też właśnie temu nowemu wysiłkowi zawdzięcza lucerna żółta swe, nierównie większe rozpowszechnienie po świecie, czem przewyższa znacznie silniej zbudowaną kuzynkę swą o różowawym kwiecie.

V.

 Mnóstwo śladów inteligencji żywej i świadomie działającej znajdujemy nie tylko w nasieniu, czy kwiecie rośliny, ale również w niej całej, w łodydze, liściu i korzeniu. Wystarczy schylić się i spojrzeć na tę skrytą, skromną, a ustawiczną pracę. Wspomnijmy bohaterskie wysiłki gałęzi, która walczy o wydostanie się na światło, lub genjalne i zacięte boje drzew, wystawionych na niebezpieczeństwo. Nie zapomnę nigdy przedziwnego przykładu heroizmu stuletniego drzewa laurowego, jakiego byłem świadkiem w dzikich, a zarazem przepięknych wilczych jarach Prowancji, rozkwieconych fiołkami i przepojonych zapachem. Konwulsyjnie, desperacko powykręcane konary lauru mówiły wyraźnie o mękach życia, spędzonego w trudnej, upornej walce ze śmiercią.  Ptak, czy wiatr, władcy losów zaniosły ziarno w szczelinę skały, spadającej prostopadle w przepaść, niby dekoracja kamienna, i drzewo tutaj się zrodziło, na wyżynie dwustumetrowej, zawieszone ponad dzikim potokiem górskim pośród rozpalonych i jałowych głazów. Od pierwszej zaraz chwili laur wysłał ślepe korzenie swoje na długą i znojną wędrówkę po wodę i glebę, jakieby gdzieś odkryć mogły. Ale troska owa była jeno dziedzicznie przekazywanem przez pokolenia zadaniem gatunku, oswojonego z jałowizną południa. Młodą roślinkę czekał problem znacznie poważniejszy i zgoła niezwykły. Ziarno zakiełkowało w szczelinie pionowej skały, przeto wierzchołek miast wznosić się w niebo, zwisał nad przepaścią. Należało tedy wbrew wzrastającej wadze konarów prostować ciągle pień, przyciskając go rozpacznie do boku skały i podtrzymywać ciężką koronę listowia nieustannem napięciem woli i skurczem tkanek strony wewnętrznej, podobnie jak płynący głowę zadziera w górę.  Wkoło tej zasadniczej, żywotnej kwestji zgrupowały się wszystkie wysiłki rośliny, w jej rozwikłaniu przejawiła się cała energja i świadoma jej inteligencja. Skręt pnia utworzył potężny, gruby, potwornie wybujały łokieć, a poszczególne jego zwoje były miarą pełnych niejako strachu myśli, wzbudzonych w roślinie przez burze i wichry. Korona stawała się z roku na rok coraz to cięższa, zajęta tem jeno by bujać coraz to świetniej w słońcu i cieple, tymczasem jednak ramię, dźwigające ją rozpacznie w przestrzeni, uległo straszliwemu rakowi, który wżerał się coraz to głębiej, zamieniając w próchno jedną wiązkę tkanek po drugiej. W tym momencie stała się rzecz dziwna, oto utajone gdzieś pod korą dwa silne korzenie boczne, pod wpływem niepojętego instynktu ukazały się nagle i, rosnąc szybko, przywiązały pień silnemi sploty do wyskoku skały w wysokości około dwu stóp ponad chorem miejscem łokcia drzewnego. Niewiadomo czy czyn ten wywołany został rozpaczną sytuacją, czy może w przewidywaniu tego, co się stanie, korzenie owe zdawien dawna czekały godziny ostatecznego niebezpieczeństwa, by pospieszyć z ratunkiem. A może był to jeno szczęśliwy przypadek? Oko ludzkie nie dojrzy zapewne nigdy zawiązku i rozwoju owych cichych dramatów, bowiem przebieg ich trwa za długo w porównaniu z krótkiem życiem naszem.

VI.

Gdy mowa o roślinach, które dają najoczywistsze dowody inicjatywy, te, które możnaby nazwać uduchowionemi, lub wrażliwemi, zasługują na obszerniejszą wzmiankę. Poprzestanę na przypomnieniu, jak reaguje na wrażenie znana wszystkim sensytywa, mimosa pudica. Mniej wiemy o innych gatunkach, obdarzonych ruchem dowolnym, jak n. p. o hedysarum gyrans, esparcecie, czyli koniczynie francuskiej, poruszającej się w sposób zdumiewający. Ta mała strączkowa roślina, pochodząca z Bengalu, a u nas zaaklimatyzowana, wykonywa rodzaj wiekuistego, wielce skomplikowanego tańca ku czci słońca. Liście jej dzielą się na trzy, z których pierwszy jest długi, kończysty, zaś dwa boczne siedzą u nasady pierwszego. Każdy porusza się oddzielnie i w inny sposób, wszystkie zaś drgają bez przerwy rytmicznie, z regularnością zegarka. Są one tak wrażliwe na światło, iż zwalniają tan swój, lub go przyspieszają, stosownie do tego, czy chmury słonią niebo, lub też się rozchodzą. Możnaby je nazwać fotometrami roślinnemi, lub oteoskopami, skonstruowanemi przed wynalazkiem Crooka.

VII.

 Rośliny te, do których zaliczyćby trzeba jeszcze rosiczkę i muchołówkę, oraz mnóstwo innych, są istotami nerwowemi, przekraczającemi już próg tajemniczy i zdaje się fikcyjny jeno, dzielący królestwo roślin od państwa zwierząt. Nie mamy jednak potrzeby sięgać aż tam, albowiem znajdujemy niemal tyleż samointeligencji i oczywistej swobody ruchu celowego na drugim krańcu świata, który nas zajmuje, na niżu, gdzie roślinę odróżnić można zaledwie od kupki śluzu, czy kamienia. Mam na myśli wielką rodzinę skrytopłciowych; że jednak badać je można jeno pod mikroskopem, przeto pominę je, mimo iż funkcje sporangjów grzyba, paproci i skrzypu są wprost zdumiewające w pomysłowości.  Cuda nie mniejsze dzieją się również u roślin wodnych, krzewiących się po rzekach i stawach. Ponieważ zapylanie ich kwiatu nie może się odbywać pod wodą, każda z tych roślin wynalazła odrębny system dla rozsiewania na sucho pyłku pręcików. Alga, czyli zwyczajna trawa morska, z której robią materace, zamyka swój kwiat starannie w istnym dzwonie nurkowym, nenufar zaś wysyła swój kwiat na powierzchnię, gdzie rozkwita, dowożąc mu soki niesłychanie długiemi łodygami, które się przedłużają w miarę podnoszenia się stanu wody. Nenufar fałszywy (villarsia nymphoides), nie posiadając wydłużalnych łodyg, wyrzuca poprostu swe kwiaty na wierzch, gdzie pękają niby bańki. Kasztan wodny (trapa natans) wyposaża je w pęcherzyki powietrzne. Kwiaty wydostają się na powierzchnię, otwierają się, a po zapłodnieniu pęcherzyki miast powietrza nabierają śluzowatego płynu, cięższego od wody i cały aparat zanurza się z powrotem do szlamu, gdzie odbywa się owocowanie.  System, stworzony przez utricularję, jest bardziej zawiły. H. Bocquillon opisuje go w ten sposób w swojej „ Vie des plantes“.  — Żabiskrzek jest nader pospolity i spotykamy go w stawach, rowach, młakach wszelkiego rodzaju, oraz torfiastych bagnach. Roślina ta spoczywa przez zimę na dnie, w szlamie. Długie, poplątane łodygi okryte są liśćmi zredukowanemi do rozgałęzionych bardzo włókien. U nasady tak przetworzonych liści spostrzegamy małe woreczki w kształcie gruszki z górną częścią koniczną, zaopatrzoną w otwór. Otwór ten zamknięty jest klapą, otwieralną z zewnątrz do środka. Brzegi tego woreczka obłożone są drobnemi włoskami, tworzącemi coś w rodzaju tkaniny uszczelniającej. Również i wnętrze wysłane jest taką tkaniną aksamitną. Gdy nadchodzi czas kwitnienia, woreczki napełniają się powietrzem, które tem silniej przyciska klape, im większe jest jego ciśnienie. Nadaje ono wielką lekkość roślinie i wydobywa ją na powierzchnię wody. Wtedy to rozkwitają żółte kwiatuszki, naśladujące małe pyszczki o wydętych wargach, a podniebieniu prążkowanem pomarańczowo, lub rdzawo. Przez czerwiec, lipiec i sierpień żywa ich barwa czyni powabną powierzchnię błotnych kałuż, pokrytych gnijącemi szczątkami roślin. Ale po dokonaniu zapłodnienia, w chwili kiedy owoc zaczyna się rozwijać, następuje zmiana roli. Woda naciska klapy woreczków, otwiera je, napełnia wydrążenia i roślina, nabrawszy ciężaru, zanurza się na dno.  Czyż nie jest rzeczą nadzwyczaj interesującą patrzeć jak przyrząd ten, którego powstanie sięga czasów prastarych, łączy w sobie kilka najświeższych wynalazków ludzkich? Widzimy tu funkcjonowanie cylindrów, napełnionych sprężystemi gazami, wentylów, współzależność ciśnienia powietrza i płynu, słowem, poza prawami Archimedesa jeszcze mnóstwo zdobyczy czasów nowych. Cytowany powyż autor dodaje: — Inżynier, który pierwszy użył ciśnienia powietrza w celu wydobycia na wierzch zatopionego statku, nie wyobrażał sobie pewnie, że przyrząd jego jest w użyciu od setek tysięcy lat. Wydaje nam się, że my właśnie sami, siłą inteligencji i twórczego genjuszu stwarzamy rzeczy nowe w świecie nieświadomym i biernym. Tymczasem, przyjrzawszy się zbliska, dochodzimy do przypuszczenia, że wogóle trudno jest nam stworzyć coś nowego. Przybłędami jeno jesteśmy, niedawno przybyłymi na ziemię, to też odnajdujemy tylko to, co istniało dawno i powtarzamy, niby olśnione nowością dzieci, wszystko czego dokonało od wieków życie. Taki stan rzeczy jest nawet konieczny, winien on napełnić nas otuchą, a do problemu tego powrócimy jeszcze.

VIII.

 Nie możemy rozstać się z roślinami wodnemi, nie wspomniawszy bodaj pokrótce życia romantycznej vallisnerji z rodziny hydrocharidów, której zabiegi miłosne stanowią epizod najtragiczniejszy może w państwie roślinnem.  Nie odznacza się ona niczem, nie posiada wdzięku tajemniczego nenufaru, ani też przepychu listowia niektórych podwodnych okazów flory. Przyroda wypowiedziała się jednak w niej ideą niezwykłą. Całe życie tej skromnej rośliny odbywa się na dnie wody, w pewnego rodzaju półśnie i stan ten trwa aż do chwili zaślubin, która napełnia ją nową, nieznaną energją. Wówczas to roślina żeńska rozwija zwolna długą spiralę swej łodygi, wznosi się, wynurza i rozwiera kielich na powierzchni stawu. Na sąsiedniej łodydze drzemią zamknięte pęki kwiatów męskich i patrzą poprzez prześwietloną wodę na to, co się dzieje. Podnoszą się także, zmierzając ku powierzchni, na gody miłosne, w inny świat, ale w pół drogi zatrzymują się, bowiem zbyt krótka łodyga, żywicielka ich, jedyne źródło życia, nie pozwala dostać się na światło słońca, gdzie mogłoby nastąpić zespolenie pręcików ze słupkiem.  Czyż istnieje w naturze dysharmonja większa, lub okrutniejsza próba? Trudno sobie przedstawić w całej pełni, jak tragiczne jest owo pożądanie, owa niesiężność tego, co jest tak blisko, oddzielone przejrzystą, fatalną, niedostrzegalną, a nieprzezwyciężoną przeszkodą.  Podobnie jak nasze dramaty, tragedja miłosna vallisnerji byłaby nierozwiązalną, gdyby nie wmieszał się w nią czynnik zgoła niespodziewany. Kwiaty samcze przeczuwały od początku, zda się, swój zawód i każdy z nich przechował w łonie swem bańkę powietrza, podobnie jak dusza kryje uporną, rozpaczliwą myśl wyzwolenia. Przez czas pewien wahają się, walczą ze sobą, potem zaś niezrównanym, bohaterskim wprost wysiłkiem, zrywają nić łączącą je z życiem, by dosięgnąć szczęścia. Jest to akt najcudowniejszy, jaki znam zarówno w życiu roślin, jak i owadów. Odrywają się od łodygi i z rozmachem pośpiechu, pośród wrzenia baniek powietrza pękają na powierzchni. Śmiertelnie ranne, ale radosne i wolne pływają przez czas jakiś obok niewiedzących o niczem oblubienic swoich, następuje zapłodnienie, straceńcy giną jeden po drugim, a małżonka, matką już będąc, zamyka koronę, w który tkwi ostatnie tchnienie kochanków, zwija spiralę łodygi i zstępuje na dno, gdzie dojrzewa owoc bohaterskiego uścisku miłosnego.  Ten wierny, dosłowny obraz, oglądany ze strony słonecznej, ukaże nam pewne luki, braki i cienie, jeśli nań spojrzymy ze strony odwrotnej. Ale właśnie od strony ciemnej dostrzega się nieraz prawdy co najmniej równie interesujące. Owa tragedja uwypukla się doskonale, gdy patrzymy na nią pod kątem interesów i nadziei gatunku. Jeśli weźmiemy atoli pod uwagę indywiduum, to przekonamy się, że często zachowuje się niezdarnie i wprost wbrew swym celom idealnym. Kwiaty męskie wypływają nieraz na powierzchnię mimo, że niema w pobliżu kwiatów żeńskich, gotowych do zapylenia, a zdarza się też, iż stan wody jest tak niski, że mogłyby z łatwością dosięgnąć swych oblubienic, nie zrywając łączności z życiem. Czynią to jednak zawsze, całkiem mechanicznie i bez potrzeby. Stwierdzamy tu raz jeszcze, że cały genjusz tkwi w gatunku, przyrodzie, czy życiu, a osobnik jest niemal bezrozumny. Jedynie u człowieka istnieje współzawodnictwo realne tych dwu intelektów z tendencją coraz to wybitniejszą, coraz to żywotniejszą do osiągnięcia równowagi, która jest właśnie najistotniejszą treścią naszej przyszłości.

IX.

 Rośliny pasorzytnicze dają nam również mnóstwo przykładów takiej genjalności. Na pierwszy plan wybija się tu cuscuta, czyli kanianka, zwana też mniszą bródką. Nie posiada ona liści, a zaledwo łodyga jej dosięgła kilku centymetrów długości, kanianka zrywa wszelką łączność z korzeniem swoim i owija się wokół upatrzonej ofiary, wpijając w nią swe ssawki. Odtąd żyje wyłącznie kosztem swego życiodawcy. Daremnaby było rzeczą chcieć zmylić jej czujną baczność, nie zgodzi się na żadne podłoże, które jej nie odpowiada i odbędzie raczej długą wędrówkę, by znaleźć łodygę konopi, chmielu, lucerny lub lnu, które odpowiadają jej gustom i usposobieniu. Cuscuta zwraca uwagę naszą na rośliny pnące, odznaczające się obyczajami szczególnemi i o nich to trzeba tu słów parę powiedzieć. Każdy z nas, kto żył potrochu bodaj na wsi, miał niejednokrotnie sposobność podziwiać instynkt, czy coś w rodzaju spostrzegania wzrokowego, przy pomocy którego witki chwytne, czyli wąsy winorośli lub powoju kierują się ku podporze. Może nią być nawet rękojeść łopaty lub motyki, opartej o mur. Przesuńmy to narzędzie, a nazajutrz spostrzeżemy, że wąsy odwróciły się w inną stronę i znalazły poszukiwany przedmiot. Mnóstwo obserwacyj odnośnych i doświadczeń tego rodzaju znajdziemy w pracy A. Schoppenhauera, p. t.: „ Uber den Willen in der Natur“, w rozdziale traktującym o fizjologji roślin. Nie mogąc ich tu zamieścić, odsyłam czytelnika do wspomnianego rozdziału, gdzie znajdzie rozliczne wskazówki i źródła. Nie potrzebuję także chyba dodawać, że od lat pięćdziesięciu, czy sześćdziesięciu dowodów tych i faktów przybyło bardzo dużo, a wszystko świadczy o nieustannym wzroście materjału.  Pozwolę sobie dla zilustrowania podstępu i przezorności roślin, przytoczyć przykład sprytu hyoseris radiata, roślinki o kwiatach żółtych, podobnych do kaczyńca, spotykanej bardzo często na starych murach Riwiery. W celu zabezpieczenia sobie jednocześnie mnożenia gatunku i jego trwałości, wydaje dwa rodzaje ziarn. Jedne, odpadające łatwo, zaopatrzone są w skrzydełka celem przenoszenia przez wiatr, drugie zaś, pozbawione tego narządu, tkwią wewnątrz korony kwietnej aż do czasu jej rozkładu i potem dopiero dostają się do ziemi.  Inna roślina, Xantium spinosum, świadczy, do jakiej doskonałości doprowadzone zostały niektóre systemy rozsiewcze i jak wybornie funkcjonują. Chwast ten obrzydliwy, najeżony barbarzyńskiemi kolcami, do niedawna był jeszcze nieznany w Europie zachodniej, a nikomu się oczywiście nie śniło nawet aklimatyzować go u nas. Triumf swój zawdzięcza haczykom, mieszczącym się na powierzchni plewek ziarnistych, czepiającym się sierści zwierząt. Ta pochodząca z Rosji roślina dostała się do nas wraz z ładunkami wełny ze stepów rosyjskich i możnaby wyznaczyć na mapie pochód zdobywczy tej wielkiej wędrowczyni, która zagarnęła dla siebie nowe kraje o doskonałych warunkach klimatycznych.  W innym kierunku poszły ideje i wysiłki małej roślinki o białych kwiatach, rosnącej obficie pod drzewami oliwnemi, zwanej silene italica. Będąc bardzo trwożliwą i delikatną, zaopatruje swe łodyżki w gruczoły, wydzielające ciecz kleistą i w ten sposób chroni się od drapieżnych i natrętnych owadów. Ciecz ta tak doskonale spełnia swe zadanie, że chłopi umieszczają łodygi po stancjach jako łapki na muchy. Niektóre odmiany uprościły bardzo ten system ochrony. Obawiały się przedewszystkiem mrówek, a doświadczenie nauczyło je zapewne, że wystarczy przy każdem kolanku łodygi umieścić klejki pierścień. W ten sposób chronią sadownicy drzewa owocowe przed liszkami, malując krąg smołą na pniu.  To nam zwraca uwagę na środki ochronne roślin. Henryk Coupin w swej doskonałej, popularnej książce p. t. Les plantes originales, do której odsyłam czytelnika żądnego szczegółów i faktów, rozwija temat tych nieraz dziwacznych środków obronnych. Przedewszystkiem tedy kwestje kolorów, co do których prof. Sorbony, Lothelier, poczynił dużo ciekawych odkryć. Roślina zatraca kłujące organa swoje w cieniu i wilgoci. Przeciwnie, im jałowsze i bardziej spalone żarem słońca jest miejsce, na którem rośnie, tembardziej najeża się zbroją obronną, jakby pojmując konieczność wielkiego wysiłku celem uchronienia się przed wrogiem, który poza nią nie ma innego łupu wśród piasczystej, czy wapiennej pustaci, lub skał pustyni. Podkreślić należy, że większość: roślin owych zatraca w stanie kultury swe kolce i inne narządy odporu, przelewając obronę swą na Opatrzność nadprzyrodzoną, wyobrażoną w człowieku, który otoczył je swą opieką .  Inne rośliny miast