Życie po półmetku - Izabela Panopulos - ebook

Życie po półmetku ebook

Panopulos Izabela

5,0

Opis

„Życie po półmetku” to druga część perypetii Justyny z powieści „Na półmetku”. Tym razem poznajemy nie tylko jej życie, ale również codzienne zmagania jej bliskich. Justyna nadal toczy walkę z własną pesymistyczną naturą. Jednak problemy przyjaciół uświadamiają jej, że są większe nieszczęścia niż niespełniona miłość. To historia opowiadająca o sile przyjaźni łączącej kobiety. Mówiąca o tym, że miłość może mieć różne oblicza, nie wolno rezygnować z marzeń i w każdym wieku można zacząć od nowa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 265

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Izabela Panopulos

Życie po półmetku

Projektant okładkiAnna Panopulos

© Izabela Panopulos, 2023

© Anna Panopulos, projekt okładki, 2023

„Życie po półmetku” to druga część perypetii Justyny z powieści „Na półmetku”. Tym razem poznajemy nie tylko jej życie, ale również codzienne zmagania jej bliskich. Justyna nadal toczy walkę z własną pesymistyczną naturą. Jednak problemy przyjaciół uświadamiają jej, że są większe nieszczęścia niż niespełniona miłość. To historia opowiadająca o sile przyjaźni łączącej kobiety. Mówiąca o tym, że miłość może mieć różne oblicza, nie wolno rezygnować z marzeń i w każdym wieku można zacząć od nowa.

ISBN 978-83-8351-789-6

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Rozdział I

Pierwsze promienie wiosennego słońca nieśmiało przedzierały się przez chmury. Kładły się plamami barwy moreli na drewnianym parkiecie krakowskiego mieszkania Justyny. Widoczny za koronkowych firanek kolor nieba, miał barwę nierdzewnej stali. Daleko było mu do greckich błękitów, za którymi tęskniła i o których śniła. Jednak ranek ten nie wydawał się taki zły, a wszystko za sprawą mężczyzny, który spał teraz u jej boku. Uśmiechnęła się na wspomnienie ostatniego wieczoru. Czuła, jakby poznali się wczoraj, a nie mieszkali razem od kilku miesięcy. Rzuciła ostatnie spojrzenie w okno i pochyliła się nad śpiącym.

— Wstawaj śpiochu — pocałowała go w czubek nosa — Szkoda dnia!

— Kobieto daj pospać — zamruczał z przymkniętymi oczami — bo jak nie, to pożałujesz. Tylko na to czekała. Ściągnęła z niego kołdrę, usiadła na nim okrakiem i zaczęła obsypywać pocałunkami.

— Sama tego chciałaś! — krzyknął i przewrócił ją na plecy, przygniatając do materaca i wpijając się w jej usta. Nie miała nic przeciwko takiej pobudce, dlatego z chęcią podjęła grę. Kochali się tak, jakby byli ostatnimi ludźmi na tej planecie, a od ich zaangażowania zależała przyszłość świata. Justyna nie przyznawała się nawet sama przed sobą, ale z tym mężczyzną chciałaby założyć rodzinę. Leżąc w łóżku, nieraz myślała jakie piękne mieliby dzieci. Nawet teraz wtulona w jego pierś i bezpieczna w męskich ramionach marzyła, by w końcu zostać matką. Przecież późne macierzyństwo to nic dziwnego w dzisiejszych czasach, a dzisiejsze czterdziestki, to dawne dwudziestki.

— Co jeszcze muszę zrobić, by zostać nakarmionym? — w jej rozmyślania wdarł się głos Stamatisa.

— A na co miałbyś ochotę?

— Na ciebie — odpowiedział — a poza tym na kawę.

— Kawą się nie najesz. Wstawaj śpiochu i razem przygotujemy coś na ząb. — Justyna usiadła na łóżku i sięgnęła po wiszący na oparciu krzesła szlafrok. Potem pociągnęła za róg kołdry, ściągając ją z leżącego wciąż mężczyzny. Pokazała mu język i jak mała, niesforna dziewczynka uciekła do sąsiedniego pomieszczenia. Po chwili aromat kawy rozszedł się po mieszkaniu, co skłoniło Stamatisa do opuszczenia łóżka. Ubrany tylko w dżinsy, wszedł do kuchni, podszedł do Justyny i pocałował ją w szyję. Potem usiadł przy stole, na który ona wykładała zawartość lodówki.

— Jedz to, na co masz ochotę. Już chyba wiesz, że żadna ze mnie kucharka.

— Nie kocham cię za twoje umiejętności kulinarne — odpowiedział, szczypiąc ją w pośladek i puszczając oko. — I dziękuję, kawa wystarczy mi w zupełności. W odpowiedzi uśmiechnęła się wdzięcznie i wróciła do parzenia aromatycznego naparu.

— Stamati musimy porozmawiać, ale nie teraz, bo muszę wyjść zaraz do pracy.

— Ja też muszę z tobą porozmawiać — odpowiedział, poważniejąc.

— Świetnie. To co powiesz na popołudniowe spotkanie w kawiarni przy Małym Rynku?

— Lepiej będzie, jak przyjdę po ciebie do pracy i pójdziemy razem na spacer. Zgadzasz się?

— Oczywiście, kochanie. — Pocałowała go w czubek głowy, równocześnie wrzucając do torebki paczuszkę z kanapką i jabłko. Zerknęła na zegarek i zaklęła cicho pod nosem. Była już niemal spóźniona. W duchu cieszyła się, że nie ma daleko do pracy i spóźnienie nie będzie drastyczne. Ot, taki studencki kwadrans. Uśmiechnęła się pod nosem do własnych myśli. Bliżej jej przecież było do emerytury niż do studenckich czasów. Chyba że myślałaby o studiach trzeciego wieku.

— Stamati, muszę już biec. Klucze masz na stoliku, pieniądze wiesz gdzie… i do zobaczenia za kilka godzin! — Ostatnie zdanie wykrzyczała już zza drzwi, biegnąc po dwa stopnie w dół, po kamiennych schodach starej, lecz odnowionej kamienicy.

Godzinę później siedziała już zagrzebana w papierach po uszy. Dopiero niedawno zaczęła aklimatyzować się do nowego otoczenia, które na szczęście było bardzo przyjaźnie nastawione do nowej pracownicy. Minęło trzy miesiące od przeprowadzki do krakowskiego biura i Justyna ani jednego dnia nie żałowała swojej decyzji. Kierowniczka tak jak wcześniej obiecała, wprowadziła ją w nowe zadania i dała całkiem przyzwoity margines zaufania. Koleżanka z pokoju Bożena była spokojną, bezkonfliktową i umiarkowanie rozmowną kobietą, mniej więcej w jej wieku. Nowe zadania ograniczały jej kontakty z petentami do minimum, co bardzo jej odpowiadało. W poprzednim miejscu pracy był to jej najpoważniejszy problem. Nie umiała postawić granicy pomiędzy pracą a osobistymi uczuciami i chęcią pomocy potrzebującym. Nie na tym jednak polegały jej zawodowe zadania i dlatego przeżywała wieczny, moralny konflikt. Na szczęście miała to już za sobą, a praca na nowo zaczęła sprawiać jej przyjemność.

Kręcąc się na krześle z zielonym obiciem, starała się skupić na leżących na biurku dokumentach. Niespiesznie przeglądała wnioski o dopłaty, zerkając na duży zegar wiszący nad drzwiami do sąsiedniego pokoju. Im częściej na niego spoglądała, tym wolniej obracały się wskazówki. Wydawało się jej, że wskazówki coraz bardziej zwalniają swój bieg, aż czas niemal stanął w miejscu. Westchnęła i skupiła się na obowiązkach. Chciałaby, aby dzień pracy już się skończył, gdyż za bramą biura czekały na nią przyjemniejsze obowiązki. Musiała pokazać Stamatisowi kolejne ciekawe miejsca w mieście. Kraków stał się dla jej greckiego przyjaciela drugą miłością. Tak przynajmniej mówił, a ona nie widziała powodu, by mu nie wierzyć. Nie musiała też pytać, kto jest jego pierwszą miłością, bo o tym przekonywał ją niemal co wieczór. Westchnęła przeciągle i znowu spojrzała na zegar. Jeszcze tylko kilka godzin.

Tymczasem Stamatis wędrował po śródmieściu Krakowa, wydeptując ścieżki, którymi do tej pory chodził z Justyną. Nie kłamał, gdy mówił, że zakochał się w tym mieście. Fascynowało go połączenie historii, obecnej na niemal każdym kroku, z nowoczesnością, która rozpychała się wśród średniowiecznych murów. Lubił tłum ludzi, gwar, ruch i życie, a także wędrówki Plantami w stronę krakowskich Błoń. Tam robił obchód naokoło plamy zieleni i często wracał tą samą drogą. Taki codzienny trening, by nie zardzewieć. Niekiedy podjeżdżał na Stary Kleparz, by kupić świeże warzywa, jajka, pieczywo czy miód. To Justyna pokazała mu to miejsce, a on zapisał w swej pamięci, jako istotny punkt na mapie miasta. Było to najstarsze, nieprzerwanie działające targowisko w mieście. Momentami przypominało mu greckie laiki, jednak bardziej uporządkowane. Oprócz sezonowych warzyw i owoców, w ponad siedemdziesięciu budkach znaleźć mógł pachnące, polskie wędliny i szynki, których stał się najzagorzalszym degustatorem. Gdy zaś tęsknił za domowymi smakami, mógł liczyć na śródziemnomorskie smaki i produkty prosto z Grecji. Niekiedy ponosiło go tak bardzo, że ledwo dopełzał z siatkami na postój taksówek. Wracał obładowany tymi wszystkimi skarbami jak prehistoryczny łowca z polowania na mamuty. Później wyczarowywał z nich faszerowane warzywa, zapiekanki i warzywne ciasta, które Justyna tak uwielbiała. W ich mieszkaniu to on zajmował się gotowaniem, gdyż umiejętności Justyny były mniej, niż skromne. Umiała doskonale wyczarować coś z niczego i byłaby dobrą kucharką na kryzysowe czasy. Jednak gdy w kuchni panował dostatek, w jej umyśle zaczynał panować chaos. Stamatis też nie był kucharzem alfa, ale telefony do matki i połączenia na Skype z siostrą pozwoliły mu na opanowanie podstawowego repertuaru tradycyjnych, greckich dań. Takich, jakie zamierzał ugotować na dzisiejszy wieczór. Dlatego zaplanował, że w drodze powrotnej ze swojego spaceru, przystanie na Kleparzu na niewielkie zakupy. Chciał przygotować dla ukochanej uroczystą kolację-niespodziankę. Musieli uczcić sprzedaż warszawskiego mieszkania Justyny oraz kolejny miesiąc ich wspólnego zamieszkiwania. Poza tym musieli w końcu poważnie porozmawiać o przyszłości.

O szesnastej z minutami czekał pod biurowcem na ulicy Lubicz i spoglądał na ruchliwą ulicę. Ludzie wychodzili z budynku, mieszali się na przystanku, wchodzili do autobusów i odjeżdżali w swoją stronę. Zaciągnął się papierosem i pogrążył w rozmyślaniach.

Kiedy na jesieni przyjechał do Polski, nie przypuszczał, że zostanie tutaj na dłużej. Jednak w Grecji w zimie niewiele go trzymało. Matka przebywała u siostry na Peloponezie i najwidoczniej nie zamierzała wracać do swojego starego domu. Życie na małej, targanej wiatrami wysepce na Cykladach nie jest rajem w środku zimy. Pracy nie ma, częste sztormy uniemożliwiają połów, turystów też nie ma, a ileż można siedzieć w tawernie nad szklanką tsipuro i miseczką oliwek. Dlatego z chęcią przyjął zaproszenie Justyny, by zamieszkali razem w jej krakowskim mieszkaniu. Na chwilę, na próbę, na zimę. Potem się zobaczy, tak mówiła, a on przytakiwał jej, niepewny, co mają zrobić ze swoją nowo obudzoną miłością. Jednego był pewien. Chce dzielić życie z tą kobietą, nieważne gdzie i na jakich warunkach.

Z zamyślenia wyrwało go lekkie klepnięcie w ramię. Przy nim stała Justyna i uśmiechała się szeroko, ukazując białe, zdrowe zęby. Pocałowali się na powitanie i ruszyli niespiesznie w stronę Starego Miasta. Popołudnie minęło im na spokojnym spacerze po krakowskich Plantach. Pierwsze promienie słoneczne przeciskały się przez gęste korony rosnących tu drzew. Ciepło wygoniło krakowian z mieszkań i teraz wielu z nich okupowało stojące przy alejkach ławki. Młodsi mieszkańcy jeździli na rolkach lub biegali po alejkach. Bawili się w wymyślone, jedynie sobie znane zabawy. Justyna wdychała szczęście każdym porem skóry i cieszyła się z chwili relaksu. Jeszcze rok temu, wiosna nie wywoływała w niej euforii, ale teraz wszystko zmieniło się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ostatnie miesiące wydawały się jej snem, z którego nie chciała się obudzić.

Kiedy Stamatis stanął w progu jej mieszkania, przyjęła go jak coś oczywistego i długo oczekiwanego. Zamieszkanie z nim było dla niej czymś tak naturalnym, jakby nigdy nie robili nic innego. To on pomógł jej w przeprowadzce na południe, karnie nosząc pudełka i znosząc jej humory. Pomógł jej urządzać nowe mieszkanie w Krakowie, wybierając z nią kolor zasłon i dywanów. Przetrwał polskie Boże Narodzenie z jej mamą, która radością swą mogła zdusić płomień ich uczucia. Całe miasteczko wiedziało, że Justyna znalazła sobie Greka. Niektórzy jej kibicowali, mówiąc wprost, że do trzech razy sztuka. Inni psioczyli po cichu, że co to, nie ma już porządnych polskich chłopców, że musiała przywozić sobie obcego. Wiedziała o tych wszystkich plotkach od Magdy, swojej przyjaciółki, która mieszkała nadal w ich rodzinnym miasteczku. Nie przejmowała się tym gadaniem, bo ludzie zawsze gadali i nadal będą, bez względu na okoliczności. Szczęśliwie Stamatis nie rozumiał języka polskiego i nie wiedział, że nie każdy tutaj jest mu życzliwy. Zima też okazała mu swoje względy. Nie było śniegu ani mrozu, tak jakby natura chciała miło przywitać go w jej ojczyźnie. Nic dziwnego, że wszystko układało się im jak w bajce. Jednak to nie było prawdziwe życie. Problemy dnia codziennego czekały na nich za progiem, o czym ona doskonale wiedziała, a jej ukochany miał się wkrótce przekonać.

Wieczór upływał im w spokojnej i ciepłej atmosferze. Stamatis przygotował zapiekankę z makaronu, mielonego mięsa i sosu beszamelowego. Do tego butelka doskonałego wina Ktima Mitravelas Nemea i Justyna poczuła się jak w Grecji. Smak mięsa, przyprawionego cynamonem współgrał z owocowym smakiem wina, w którym wyczuwało się dymny posmak leśnego runa. Eden dla podniebienia i orgia smaków na języku. Ciepły wieczorny wiatr wpływał przez wpółotwarte okna, lekko poruszając firankami, a ruch uliczny wydawał się mniej dokuczliwy. Mieszkanie Justyny, usytuowane w zabytkowej kamienicy, swój charakter zachowało tylko z zewnątrz. Wnętrze zostało wyremontowane tak, że jedynym dawnym elementem był kaflowy piec, pełniący obecnie funkcję dekoracyjną. Ogrzewanie w budynku było gazowe, klatka schodowa odnowiona, a mieszkańców chronił przed intruzami z zewnątrz domofon i system kamer. Za mieszkanie w ścisłym centrum płaciła niemało, jednak było ją na to stać. Ostatnio jej pełnomocnik sfinalizował też sprzedaż warszawskiego mieszkania, a pieniądze ze sprzedaży zasiliły jej konto. Justyna czuła się wolną kobietą i to nie tylko za sprawą pieniędzy, które tę wolność dają, ale też z powodu braku przywiązania do miejsca. Nie chciała kupować kolejnego mieszkania, a wynajmowanie wydawało się jej na tym etapie życia strzałem w dziesiątkę. Tym bardziej że wciąż nie wiedziała, gdzie widzi się za pięć, dziesięć czy piętnaście lat. Teraz też nie chciała myśleć o przyszłości, jednak natrętne myśli same wciskały się pod czaszkę.

— Stamati, gdzie widzisz się za pięć lat?

— Co to za pytanie! Justyna ja nie wiem, gdzie widzę się za rok, a ty pytasz mnie o tak odległe plany.

— Masz chyba jakieś wyobrażenie swojego życia?

— Nie kochanie, nie mam. Dzisiaj jestem tutaj z tobą i jest mi dobrze. Wiem, że wkrótce muszę wrócić do domu, ale nie chcę tego robić bez ciebie.

— Wiesz, że ja nie mogę wyjechać. Nie w tej chwili, gdy zaczynam wszystko od nowa.

— Wiem, ale ja też mam swoje życie, którego nie mogę całkiem porzucić. Na razie ty gościsz mnie, a na lato możesz przyjechać do Grecji. Zadbam o ciebie i niczego ci nie zabraknie.

— Ale ja nie wierzę w związki na odległość! — Justyna zaczęła się denerwować. — Nie chcę żyć bez ciebie. Chcę, żebyś został tutaj, ze mną!

Mało brakowało, a tupnęłaby nogą, jak mała, niesforna dziewczynka.

— Justyna, nie denerwuj się i żyj chwilą. A ta była piękna, dopóki nie zaczęłaś jej psuć. Odpuść, ciesz się dobrym winem i miłym towarzystwem — dodał nieskromnie.

Cholerny optymista — pomyślała ze złością. Nadal lubiła planować, tworzyć listy zadań i mieć plan na każdą okoliczność. Ta niepewność jutra zabijała jej poczucie bezpieczeństwa. Jednak zdawała sobie sprawę, że w tym momencie nic nie może zrobić.

Za oknem powoli zapadał zmrok, a w ich głowach narastał szum spowodowany wypitym winem. Każde siedziało w ciszy, zajęte swoimi myślami i zamiast celebrować wspólnie spędzane chwile, rozmyślali o przyszłości.

— Justynko, ty wiesz, że cię bardzo lubię i chciałbym z tobą żyć, ale nie jestem pewny czy tutaj i teraz. — Odezwał się w pewnym momencie Stamatis. — Zrozum, że mam niepozamykane sprawy na wyspie. Poza tym nie mam tutaj nic do roboty. Nie mam pracy, znajomych, a mój polski ogranicza się do kilku zwrotów. Nie wiedziałem, że nauka będzie taka trudna. To nie jest łatwy język, a ja chwilami czuję się jak idiota. Nie zrozum mnie źle, ale chcę wkrótce wrócić do siebie.

— Zostawiasz mnie?

— Ależ skąd! Pozałatwiam tylko sprawy, odświeżę dom i poczekam na ciebie. Przecież dostaniesz urlop?

— Tak, mam 26 dni urlopu, ale planowałam wziąć go w lecie. Kiedy chcesz wyjechać?

— Za tydzień, może dwa. Najdalej za miesiąc. Zdążymy się jeszcze sobą nacieszyć. — puścił do niej oko. W odpowiedzi tylko westchnęła. Wiedziała już, jak bardzo jest uparty. Jak coś postanowi, to niech się osły schowają.

Rozdział II

Z nastaniem czerwca nad Polskę napłynął z południa ciepły front, a z wraz z nim nowe wiadomości. Stamatis pisał, że po zimie zastał dom zimny, mokry i zagrzybiały. Musiał zabrać się za odgrzybianie i odmalowywanie. Tak więc noce spędzał na łodzi, a dnie w domu, gdzie jak określił, szykował ich letnie gniazdko. Jedynie kuchni nie tykał, bo najczęściej jadł w tawernie u Michalisa. Kawę też tam pił, a w Kafenio załatwiał interesy. W domu głównie mył się i spał. Na nic więcej nie miał czasu ani sił i z utęsknieniem wyglądał promu, którym Justyna dotrze na wyspę.

Justyna również nie miała za dużo czasu na rozmyślania, gdyż wiosna zawsze była okresem wzmożonej aktywności w jej biurze. Ustaliła z kierowniczką, że rezerwuje na swój letni urlop niemal cały sierpień. Do tego czasu postanowiła pracować jak szalona, by nie zostawić przed wyjazdem żadnych zaległych, nierozpatrzonych spraw. Weekendy spędzała z dala od Krakowa, odwiedzając matkę i bliską przyjaciółkę, Magdę. Ta ostatnia zaczęła w końcu realizować swoje marzenia, zamieniając jeden pokój w domu na pracownię. Jej mąż, dotąd miły i wspierający, zaczął kręcić nosem na nowe porządki, o czym Magda donosiła szeptem przez telefon. Na szczęście nie odciągnęło jej to od nowej pasji, a jej prace zaczęły się nawet sprzedawać. Na razie wśród bliższych i dalszych znajomych.

Pierwszy czerwcowy weekend też miał upłynąć pod znakiem odwiedzin w rodzinnym miasteczku. W sobotę Justyna wstała wcześniej, niż zwykle, by wsiąść do pierwszego pojazdu jadącego na południe. Siedząc w dalekobieżnym autobusie, obserwowała przez szybę słońce, które leniwie wznosiło się po nieboskłonie, oświetlając swym blaskiem zielone łąki. Miasteczko zwykle senne i spokojne powitało ją niezwykłym ruchem i gwarem. Dopiero przeciskając się po zapchanym do rynku, przypomniała sobie o cotygodniowym targu i szaleństwie sobotnich zakupów. No tak dzień „G”, czyli gospodarczy, jak mawiała jej mama. Dla niej mógł być dniem „G”, w sensie gównianym. Wiedziała już, że koleżanka zajęta będzie domem i odwiedziny trzeba będzie odłożyć do wieczora. Dlatego pierwsze kroki skierowała w stronę rodzinnego domu. Zbliżając się do maleńkiego domku, zauważyła, że pochylił się ku ziemi. Podobnie jak plecy jej niemłodej już matki. Jednak ta ostatnia tryskała energią, której nie gasił sześćdziesiąty krzyżyk na karku. Teraz też klęczała w ogródku i pieliła grządki. Na widok córki podniosła się z kolan, podpierając się ręką, w której wciąż trzymała motyczkę.

— Kogo moje oczy widzą! — zawołała matka Justyny. — Dlaczego nie dzwoniłaś, że przyjedziesz. Upiekłabym coś, a tak nawet obiadu nie gotuję, bo mam zupę z wczoraj. Jak chcesz, to sobie podgrzej.

— Mamo, nie przyjechałam do ciebie, żeby się objadać — zaśmiała się Justyna. — A w ogóle, to zaraz pomogę ci z tymi chwastami. Tylko się przebiorę.

— A dajże spokój chwastom! Wchodź do domu i postaw wodę na kawę. Ja też zaraz przyjdę, tylko odłożę narzędzia na miejsce, bo inaczej będę ich później szukać.

Justyna weszła do domu swojego dzieciństwa, rozglądając się wokół. Nic się tutaj nie zmieniało od lat. No może poza firankami i ceratą na stole. Nalała wody do elektrycznego czajnika i sięgnęła do szafki po porcelitowe kubki. Kiedy sięgała po kawę, do domu weszła mama i przejęła od niej parzenie kawy.

— Siadaj Justynko, bo pewnie zmęczona jesteś drogą i opowiadaj co tam u ciebie?

— Mamo, a czym miałam się zmęczyć? Siedzeniem w autobusie? Poza tym przez ostatni tydzień nic ciekawego się nie wydarzyło. Praca, dom, praca i dom.

— A jak tam ten twój chłopak? Pisał coś?

— Pisał, że tęskni i że dom szykuje na wakacje.

— To dobry człowiek. Od razu to poznałam po oczach.

— Mamo a co ty jesteś, wróżka czy okulista? — zaśmiała się Justyna.

— Tak, tak, śmiej się ze starej matki — odpowiedziała, stawiając przed córką kubek kawy.

— Mamo, chyba się nie obrazisz? Wiesz, że twoja córka ma niewyparzony język.

— Szkoda tylko, że innym osobom go nie pokazuje.

— Droga mamo, dość gadania o głupotach. Powiedz lepiej, jak się czujesz i w czym mogę ci pomóc?

Chwilę rozmawiały o problemach dnia codziennego, po czym Justyna zabrała się za mycie okien. Sprzątały do południa, potem zjadły zupę i po ciastku z miejscowej cukierni. Kiedy mama położyła się na poobiednią drzemkę, Justyna wyciągnęła się w ogródku z książką. Do odwiedzin u koleżanki miała jeszcze kilka godzin, które postanowiła wykorzystać na zaległą lekturę.

Równo o godzinie ósmej wieczorem zapukała do drzwi domu Magdy. Po chwili otworzyła jej najstarsza córka koleżanki, informując, że mama jest w sypialni. Młodsze dziewczynki siedziały przed telewizorem i oglądały kreskówki. Nawet nie zauważyły, że przyszła ich przyszywana ciocia. Kiedy Justyna otworzyła drzwi małżeńskiej sypialni Magdy, jej oczom ukazał się niecodzienny obrazek. Jej silna i piękna koleżanka leżała na szerokim łóżku w pozycji embrionalnej z głową wciśniętą w poduszkę, a jej plecy wstrząsały spazmy płaczu.

— Madziu — powiedziała cicho — to ja, Justyna.

— Justyna! On mnie zostawił! — wykrzyczała rozczochrana, czerwona od płaczu istota. W pierwszej chwili Justyna zamarła, a przez jej umysł myśli pobiegły z szybkością błyskawicy. Kiedy dotarło do niej o kim mowa, chwyciła płaczącą w ramiona i zaczęła głaskać po skudlonych włosach. Magda uspokajała się powoli, a łkania były coraz cichsze. Kiedy po płaczu zostało tylko wspomnienie w postaci czarnych smug na policzkach, Magda zaczęła opowiadać.

— Wojtek oświadczył, że nie może tak dłużej żyć. Nie daję mu podobno wsparcia, zaniedbuję jego potrzeby i nie zauważam go, bo skupiam się na sobie. Kiedy zapytałam, jak ma na imię to zaniedbanie, oświadczył, że to nie moja sprawa i poszedł pakować walizkę. Po 20 latach zostałam sama!

— Kochanie — Justyna przytuliła Magdę jak skrzywdzone dziecko. — Dosłownie zabrakło mi słów. Myślałam, że wy dwoje jesteście nie do zdarcia. Przecież tworzyliście taką zgraną parę.

— Jak widzisz, wyszło, że to tylko pozory i kłamstwa. Wszystko to jedno wielkie oszustwo! Jak on mógł mi to zrobić! Ja go nie wspierałam?! Nie dbałam?!

— Wykrzycz się, to ci dobrze zrobi.

— Nienawidzę go! Nienawidzę! — znowu zaniosła się płaczem.

Justyna mogła jedynie w milczeniu towarzyszyć jej w cierpieniu, gdyż żadne słowa pocieszenia nie były teraz odpowiednie. Faceci to jednak świnie i niestety zajmują pół świata — pomyślała — a po Wojtku od lat nie spodziewała się niczego dobrego.

— Magda, a może zrobimy jego kukiełkę i będziemy w nią wbijać igły? — spytała.

— Ja bym mu wbiła, ale nóż pod żebra, albo kij w oko — odpowiedziała Magda, ścierając wierzchem dłoni wiszącego z nosa gluta i rozmazując go sobie po twarzy.

— Porozmawiamy o sposobach uśmiercania twojego niewiernego męża przy kawie. Ja ją zrobię, a ty idź do łazienki i doprowadź się do porządku.

Justyna spędziła z przyjaciółką i jej córkami cały wieczór. Udało się jej uspokoić rozhisteryzowaną koleżankę oraz zabawić dzieci, które nie rozumiały do końca sytuacji, w jakiej się znalazły. Kiedy położyły młodsze dziewczynki do łóżek, a najstarsza zamknęła się w swoim pokoju, mogły w spokoju porozmawiać.

— Madziu, ja wiem, że łatwo udziela się rad, ale jak mawiała moja babcia tego kwiatu to pół światu. Jak będziesz chciała, to znajdziesz innego i to lepszego od Wojtka. Jednak teraz daj sobie czas, zajmij się sobą i córkami. Niedługo wakacje, możesz podesłać mi starszą, a młodsze dzieci odesłać do dziadków, albo wysłać na kolonie. Przemyśl wszystko na spokojnie, a zobaczysz, że tak naprawdę wcale go nie potrzebujesz. Jesteś silna i dzielna, tylko na chwilę o tym zapomniałaś.

— Justa, ja nie boję się, że nie dam sobie rady, bo dotąd cały dom i tak był na mojej głowie. Finansowo też sobie poradzę, a w razie czego wycisnę z niego wszystko, co mogę, jak sok z cytryny. To po prostu szok i niedowierzanie, jak on mógł mnie zdradzić. Kiedy i z kim. Dlaczego byłam taka ślepa, żeby nic nie zauważyć?

— Bo byłaś zbyt zagoniona. Nie miałaś czasu dla siebie, by bardziej zadbać o wygląd, lub twojemu mężusiowi nie wystarczało to, co miał w domu.

— To nie tak! Zawsze starałam się, by wszystko było jak najlepiej zrobione. Odciążałam go od myślenia o domu, o dziewczynkach, chwaliłam, jaki jest zapobiegliwy. To czego więcej on jeszcze chciał?

— Może odmiany, odskoczni. Skąd wiesz, może tamta cedziła mu słodkie słówka, jaki to jest męski i boski, a ty już przestałaś to robić. Faceci są próżni i naprawdę nie tak trudno ich uwieść. Powiesz takiemu, jaki jest cudowny, poudajesz sierotkę, co to kluczem do zamka nie trafi i już się pojawia rycerz na białym koniu. Poczekaj, otrząśnie się i wróci.

— Tylko że ja nie wiem, czy chcę go z powrotem.

— I to jest dobry kierunek. Przemyśl wszystko i zobaczysz, co będzie dla ciebie najlepsze. A tak właściwie, to nie zdarzyło się ostatnio nic, co wskazywałoby, że coś jest nie w porządku?

— Nie wiem, ale teraz jak sięgam pamięcią wstecz, to myślę, że zaczęło się chyba od mojego powrotu do malowania. Zamykałam się w wolnej chwili w pracowni, zaczęłam spotykać się z właścicielami galerii, rozmawiałam z potencjalnymi klientami…

— …i nie miałaś czasu dla pana i władcy — dokończyła Justyna. — Poczuł się zaniedbany, może zazdrosny, a przez to podatny na wpływy z zewnątrz. Wiesz co Madziu, olej go! Nie jest wart twojego zainteresowania. Chciał mieć kurę domową i jest zazdrosny o twój sukces. Zacznij myśleć o życiu bez niego, a zobaczysz, że wcale nie będzie tak źle. Na mnie zawsze możesz liczyć.

— Dziękuję. Wiesz, chyba potrzebuję teraz wsparcia, przynajmniej dopóki wszystkiego nie ogarnę.

— Nie dziękuj i idź spać. Jeśli chcesz, mogę zostać, tylko zadzwonię do mamy, żeby się nie martwiła.

Reszta weekendu minęła w spokojnej atmosferze i Justyna wracała do miasta pełna zapału do pracy. Obiecała koleżance, że na cały lipiec zabierze do siebie jej nastolatkę, by jej matka mogła odpocząć i poukładać swoje sprawy. Od jutra zacznie planować wakacje Młodej, a także swoje. Równocześnie chciała rozglądnąć się po uczelniach, by sprawdzić ofertę studiów podyplomowych. Miało to być dla niej oderwanie od codzienności i sposób na życie. Po czterdziestych urodzinach obiecała sobie, że zacznie się rozwijać i zacznie w pełni przeżywać czas, który jej pozostał. Nie spodziewała się jedynie tego, że na jej drodze pojawi się mężczyzna, który wkradł się w jej myśli i modyfikował plany. Z chęcią oddałaby mu nawet duszę, gdyby nie obawa przed porażką. Jej matka zawsze powtarzała, że do trzech razy sztuka, a że w małżeństwie nie wyszło jej dwa razy, to teraz się uda. Z tym że ona nie chciała się znowu wiązać i komplikować sobie życia. A teraz jeszcze ta historia z niewiernością męża Magdy. Z tym spokojnym, jak dla niej, trochę ciapowatym mężczyzną, o którym myślała, że ubóstwia ziemię, po której stąpa Magda. No cóż, życie pokazuje, że niczego nie można być pewnym, a każda potwora znajdzie swojego amatora, lub amatorkę. Nawet taka beznadziejna jak mąż przyjaciółki.

Poniedziałek w pracy minął spokojnie, być może dlatego, że petenci jeszcze się nie zdecydowali na składanie wniosków. Zwykle wszyscy czekali z tym na ostatnią chwilę. Niekiedy Justyna odnosiła wrażenie, że gdyby nie terminy i związane z tym kary, odwlekaliby to w nieskończoność. Teraz jednak cieszyła się, że może wyjść o szesnastej i zaplanować równie spokojny wieczór.

Ledwie umościła się na kanapie z miseczką orzeszków i kieliszkiem wina, kiedy zadzwonił telefon. Zadowolona, że nie zdążyła włączyć filmu na Netflixie, odłożyła pilota i sięgnęła po aparat. Na wyświetlaczu widniał numer Agnieszki, jej drugiej przyjaciółki, którą los rzucił do odległych Aten.

— Cześć piękna — zagaiła rozmowę Justyna — czym zasłużyłam sobie na twoją uwagę?

— Justa, ja już nie mogę siedzieć dłużej w czterech ścianach i po prostu musiałam posłuchać ludzkiego języka — zaczęła Aga.

— A to co, mąż już nie mówi po ludzku?

— Z mężem nie mam problemów, ale jego matka chce mnie zamęczyć. Rozpatrywałam już użycie zatyczek do uszu, by nie musieć jej słuchać cały dzień. Nie wiedziałam nawet, że tak można. Odkąd usłyszała, że moja ciąża jest zagrożona, nie daje mi spokoju, a wszystko przez durnego lekarza, który stwierdził, że to ciąża geriatryczna. Czy ja chodzę o balkoniku?

— Tego nie wiem — Justyna przerwała potok słów wypływający ze słuchawki — jednak możesz mnie oświecić i powiedzieć, jak się czujesz?

— Ciąża przebiega bezproblemowo, ale lekarz zalecił cesarskie cięcie. Podobno to tutaj norma, zwłaszcza w przypadku starszych matek. Ty to słyszysz Justa! Ja i starsza matka!

— Aha! Słyszę. I co w związku z tym?

— Stanęło na tym, że mała urodzi się 15 czerwca w godzinach porannych. Cała rodzina Kostasa, z niecierpliwością wyczekuje pojawienia się nowego członka rodziny. Grecka babcia przygotowała już całą wyprawkę, którą można byłoby obdzielić jakąś małą ochronkę. Tak więc odliczam dni do porodu i mam nadzieję, że jak przylecisz do Grecji, to cię zobaczę i przedstawię ci mój mały skarb.

— Zapewniam cię, że gdy tylko moja stopa stanie na greckiej ziemi, to skieruję ją także do stolicy, by poznać twoje dzieciątko. Nie mogłabym sobie odmówić takiej przyjemności.

Odkładając słuchawkę, Justyna uśmiechała się do swoich myśli, a te bez wątpienia były piękne, bo nakierowały jej rękę na kolejny film z Grecją w tle.

Rozdział III

Czerwiec przepłynął niepostrzeżenie, zamieniając się w lipiec. Równocześnie ze zmianą kartki w ściennym kalendarzu zmieniła się i pogoda. Lato wybuchło niespodziewanie wysokimi temperaturami, a oszalali z gorąca ludzie uprzykrzali sobie życie. Praca stała się przykrym obowiązkiem i Justyna z niecierpliwością oczekiwała urlopu. Jednak wcześniej zobowiązała się do zorganizowania wakacji nastolatce, która lada dzień miała zamieszkać w jej domu. Teraz jednak wydawało się, że to zadanie przekraczające jej nadwątlone upałem siły. Z rozmyślań wyrwał ją dzwonek do drzwi. Otwarła je na oścież, łapiąc w objęcia stojącą za nimi kobietę.

— Witaj Madziu! Jak się trzymasz?

— Jakoś. Wpuścisz nas do środka?

— Wybacz — zreflektowała się Justyna — wejdźcie i poczujcie się jak w domu. Salon jest po prawej. Czego się napijecie? — spytała, znikając w kuchni.

— Kawy! Soku! — odkrzyknęły równocześnie.

Chwilę później omawiały pobyt Majki w Krakowie. Ustaliły wspólnie, że w czasie, kiedy Justyna będzie w pracy, Młoda powłóczy się po Galerii oraz po centrum Krakowa. Popołudnia i wieczory miały spędzać wspólnie, planując na bieżąco atrakcje. Tych, w grodzie Kraka nie brakuje. Pominęły oczywiste miejsca jak Wawel z dzwonem Zygmunta i Smoczą Jamą, Rynek z Sukiennicami, czy znajdujące się w podziemiach nowe Muzeum. Justyna chciała pokazać jej mniej oczywisty Kraków, czyli krakowski Kazimierz i Podgórze. Przejść na Rynek Podgórski, zobaczyć kolorowe schody i wspiąć się na kopiec Kraka. Następnie przejść Kładką Ojca Bernatka, najlepiej o zmroku i spacerując Bulwarami wiślanymi, przez Stare Miasto wrócić do domu. Właśnie zastanawiały się nad listą lokali gastronomicznych do odwiedzenia, gdy Justyna wpadła na genialny z jej punktu widzenia pomysł.

— Dziewczyny, a co byście powiedziały na wypad do Grecji? Możemy znaleźć jakąś tanią ofertę lub załatwić wszystko na własną rękę i polecieć na jedną z greckich wysp?

— Justyna wiesz, że nie mam ochoty na wyjazdy, ani na zabawę — zaczęła Magda — chodziło mi tylko o to, żeby Majka miała jakąś odskocznię od codzienności.

— I o to chodzi, polecimy w trzy. Majka jest przecież już niemal dorosła — mrugnęła w stronę nastolatki — a takie wakacje będą dla niej ciekawsze. I nam też przyda się odrobina luksusu. Ty również potrzebujesz zmiany otoczenia, by zobaczyć swoją sytuację z innej perspektywy. Co ty na to?

— Mamo, proszę! — do prośby dołączyła się nastolatka. — Do czasu wyjazdu będę robić, co tylko chcesz — złożyła dłonie w błagalnym geście.

— Dobrze, już dobrze! — poddała się Magda. ­– Musimy tylko znaleźć coś naprawdę taniego i nie dłużej niż tydzień, bo nie mogę pozwolić sobie na dłuższy wyjazd — zastrzegła.

Majka rzuciła się matce na szyję, a Justyna uśmiechnęła się do przyjaciółki. Już teraz obmyślała plan ich wspólnych wakacji. Postanowiła, że zaraz zaczną planować wakacje i rezerwować miejsca, tak by przyjaciółka nie miała szansy się rozmyślić. Sięgnęła po laptopa, otworzyła wyszukiwarkę i zaczęła przeglądać oferty. Po chwili prezentowała ofertę zaaferowanym kobietom.

— Co powiecie na program siedmiodniowego pobytu w pięciogwiazdkowym hotelu z pełnym wyżywieniem?

— Brzmi dobrze, ale to są zwykle oferty dla osób, które lubią siedzieć przy basenie i czerpać z dobrodziejstw hotelowych pełnymi ustami. Chciałam powiedzieć garściami.

— Pobyt w hotelu butikowym odpada, bo Majka jest niepełnoletnia — mruczała pod nosem Justyna. — To może poszukamy jakichś mieszkań na Airbnb?

— To lepszy pomysł — podchwyciła Magda — Będziemy miały większą prywatność i swobodę w działaniu. Nikt nie będzie oczekiwał, że będziemy pojawiać się na posiłkach o ustalonych porach, ani nie będzie organizował nam czasu wolnego.

— To poczekajcie chwilę, poszukam rekomendacji — Justyna nadal grzebała w komputerze.

— To ja zrobię nam lemoniadę — Magda podniosła się z krzesła.

— Pomogę ci mamo — zaoferowała się Majka i obie znikły w kuchni. Justyna pochyliła się nad ekranem i w skupieniu zaczęła przepatrywać oferty.

Ustaliły, że wybiorą się na Rodos, do małej rybackiej miejscowości Stegna, gdzie znalazły mały domek, stojący przy płytkiej zatoce. Miałyby do dyspozycji kawałek własnej, chociaż kamienistej plaży, a w pobliżu kilka tawern do wyboru. Pozostało jedynie wybrać pasujący wszystkim termin i zarezerwować lokum oraz bilety lotnicze. Do czasu wyjazdu Majka miała zostać u Justyny w Krakowie i korzystać z atrakcji niedostępnych na co dzień w ich prowincjonalnym miasteczku.

Następnego dnia w biurze Justyna rozpoczęła starania o zmianę terminu zaplanowanego wcześniej urlopu.

— Pani kierowniczko — wsunęła głowę w uchylone drzwi gabinetu przełożonej — czy może mi pani poświęcić chwilę?

— Oczywiście. O co chodzi pani Justyno?

— Mam prośbę o zmianę terminu mojego letniego urlopu. Wiem, że to kłopot, ale udało nam się zarezerwować tanie noclegi i loty jeszcze w lipcu. Tak więc byłabym wdzięczna za zmianę terminu.

Kierowniczka wyciągnęła grafik urlopów i zaczęła przeglądać terminy zarezerwowane pierwotnie przez pracowników.

— Proszę mi podać dokładne daty?

— Od 20 lipca, przynajmniej na tydzień lub do wykorzystania przysługującego mi urlopu.

— No cóż, widzę, że od 20 lipca zaczyna urlop pani Bożenka z pani pokoju. Kilka osób ma urlop już od 15, a pani ma go zaplanowanego od pierwszego sierpnia. Nie mogę zostać na koniec lipca bez personelu.

— Naprawdę nic nie można zrobić? — Justyna błagalnie spojrzała na swoją przełożoną.

— Proszę porozmawiać z panią Bożenką. Jeżeli ona zgodzi się na zamianę, to ja nie widzę problemu.

— Dziękuję. Zaraz z nią porozmawiam.

Po wyjściu z pokoju skierowała się najpierw do kuchni, by zaparzyć dwie kawy, które zabrała do pokoju. Z torebki wyciągnęła paczkę ciastek i dopiero wówczas zagaiła rozmowę.

— Bożenko, mogę ci przeszkodzić? Zrobiłam kawę, więc jak nie masz nic pilnego, to możemy zrobić sobie przerwę?

Koleżanka przerwała pisanie i ściągnęła z nosa okulary, których używała do pracy przy komputerze.

— Z chęcią zrobię sobie przerwę — uśmiechnęła się nieśmiało, wstając i przenosząc się na jeden z foteli stojących w rogu pokoju. — Rozumiem, że chcesz o czymś porozmawiać? — zagaiła rozmowę.

— Trafiłaś w punkt — roześmiała się Justyna. — Potrzebuję przysługi i tylko ty możesz mi ją wyświadczyć — zaczęła. — Widzisz, chcemy z przyjaciółką i jej córką wyjechać na krótki wypad do Grecji. Trafiły się nam tanie loty, a i na miejscu znalazłyśmy niedrogi nocleg, bo akurat ktoś zrezygnował. Problem w tym, że ja mam urlop zaplanowany od sierpnia, a jedyną osobą, z którą mogę się zamienić, jesteś ty.

W pokoju zapadła cisza. Bożena siedziała na krańcu fotela, nawijając na palec koniec końskiego ogona i zastanawiając się głęboko. W końcu postanowiła zadzwonić, o czym poinformowała Justynę i wyszła na korytarz. Kiedy wróciła po dziesięciu minutach, miała szklany wzrok i zaczerwienioną twarz, ale i determinację w oczach.

— Zgadzam się — powiedziała silnym głosem, tak niepodobnym do jej zwykłego sposobu przemawiała. — 10 dni lipca za pierwsze 10 dni sierpnia!

Kobiety podały sobie ręce i usiadły z powrotem na fotelach, by dopić już nieco letnią kawę. Justynę zdziwiła reakcja koleżanki, ale taktownie milczała, uważając, że gdy przyjdzie jej ochota do zwierzeń, wtedy dowie się wszystkiego. Najważniejsze, że ich plany zaczęły się krystalizować.

Wieczorem tego samego dnia Justyna otworzyła laptopa i dokończyła korespondencję z właścicielem domku. Tym sposobem klepnęła umowę i wpłaciła zaliczkę za wakacyjne lokum. Następnie dokończyła rezerwację lotów poprzez pewien serwis, znany z oszczędnego podejścia do podróży i zadowolona opadła na poduszki. Pozostało jej tylko jedno. Musiała zawiadomić Stamatisa o zmianie jej wakacyjnych planów. Wciskając cyferki na ekranie komórki, zastanawiała się nad jego reakcją. Jednak nim zdołała dojść do jakichś wniosków, ukochany zdążył odebrać.

— Justyna, właśnie o tobie myślałem — zamruczał niskim głosem do słuchawki.

— Kochanie, dzisiaj nie będziemy świntuszyć przez telefon. Dzwonię, bo muszę cię o czymś poinformować…

— Co to za oficjalna rozmowa? Chyba nie chcesz się mnie pozbyć?

— Nic z tego — roześmiała się wesoło. — Wiesz zaszły pewne zmiany w sprawie wakacji. Lecę do Grecji, na Rodos z przyjaciółką Magdą i jej córką. Wynajęłam już mały domek, dwie sypialnie, salon i duży taras. Na ostatni tydzień lipca. Może byś do nas dołączył? — wyrzuciła z siebie jednym tchem.

— Czy to znaczy, że nie będzie cię w sierpniu na Koufonissi?

— Niestety, ale możesz wrócić ze mną do Polski, albo ja przylecę do ciebie później, jak sezon urlopów w firmie się skończy.

— Kochanie moje, dla ciebie nie tylko przepłynę Morze Egejskie, ale jestem gotowy robić za przewodnika po Rodos.

— A od kiedy znasz tę wyspę na tyle, by móc robić za przewodnika? — zaśmiała się Justyna.

— Jeszcze sporo o mnie nie wiesz malutka.

— Mam nadzieję się wkrótce dowiedzieć — przekomarzała się.

— Mam nadzieję, że będziemy nie tylko rozmawiać?

— Idź już spać stary świntuchu!

Odpowiedział jej szczery śmiech, w którym oprócz rozbawienia skrywała się też cicha obietnica. Justyna skończyła rozmowę i pogrążyła się w marzeniach. Już wkrótce będzie wylegiwać się na plaży, pluskać się w słonym morzu i zażywać kąpieli słonecznych. W końcu czego, jak czego, ale słońca na Rodos zabraknąć nie morze. Już się o to postara sam bóg słońca Helios.

Rozdział IV

Do wyjazdu zostało tylko kilka dni, które ciągły się jak nitki spaghetti. Na dodatek lipiec wybuchł wysokimi temperaturami, jakby chciał je zawczasu przygotować na greckie upały. Justyna z ulgą zawiesiła na oparciu fotela letnią, lnianą marynarkę. Usiadła na krześle, pod biurkiem wyciągnęła nogi i z ulgą zrzuciła szpilki. Gdyby nie obowiązujące w biurze dress code, zaprezentowałaby swoją nową sukienkę w tonacji malinowej czerwieni. Niestety, ta będzie musiała kilka dni poczekać, na letnie wojaże. Rozanielona i rozkojarzona Justyna nie zauważyła nieobecności swojej koleżanki z pokoju. Dopiero po chwili dotarło do niej, że na sąsiednim biurku stoi wygaszony monitor, a blat jest posprzątany i pusty, jakby nikt go nie zajmował. Zamyśliła się przez chwilę, jednak doszła do wniosku, że widocznie koleżanka musiała wziąć wolny dzień. Wzruszyła ramionami i zajęła się pracą, by wszystko uporządkować przed urlopem. Pochłonięta pracą nie zauważyła, jak minął jej cały dzień. Przed szesnastą siedziała już spakowana i gotowa do wyjścia. Z niecierpliwością spoglądała na zegar, obserwując dużą wskazówkę, która powoli zbliżała się do cyfry dwanaście. Punktualnie wybiegła z pokoju, pożegnała się zdawkowo ze współpracownikami i wyszła przed budynek. W planach miała dzisiaj wałęsanie się po Galerii z Majką, ciepłą kolację w którymś z licznych barów przekąskowych i małe zakupy spożywcze. Ledwo stanęła przed obrotowymi drzwiami wejściowymi, gdy ktoś złapał ją za rękę. Odwróciła się gwałtownie i stanęła zaskoczona.

— Bożena, co ty tutaj robisz?

— Mogę ci wszystko opowiedzieć, ale chodźmy stąd. Nie chcę, żeby widziało mnie więcej osób, niż to konieczne.

Justyna pokiwała głową na zgodę i zaproponowała spacer w kierunku Galerii. Pomyślała, że załatwi dwie sprawy za jednym razem. Z Bożeną siądzie przy kawie, a Majka pobiega przez ten czas po butikach z ubraniami. Zadzwoniła do Młodej i uprzedziła o zmianie planów. Po wejściu do galerii handlowej udała się na poziom pierwszy do małej, przytulnej kawiarenki Costa Coffee. Zamówiła dwie kawy i zaproponowała przytulny stolik w głębi pomieszczenia.

— To powiedz teraz Bożenko, co się stało, że nie przyszłaś dzisiaj do pracy? Szczerze, to do ciebie niepodobne — zagaiła rozmowę. W odpowiedzi Bożena ściągnęła ciemne okulary, a Justyna z zaskoczeniem podniosła rękę do ust. Ciemne szkła skrywały do tej pory spuchnięte oko we wszystkich odcieniach czerwieni. Nawet dość gruba warstwa pudru nie była w stanie przykryć tej palety barw.

— No cóż, jestem niezdarą i wpadłam na drzwi — stwierdziła Bożena, widząc minę koleżanki. — To nic takiego — dodała, wzruszając ramionami.

— Ty mi tutaj nie ściemniaj — Justyna odzyskała głos. — Już ja znam takie wymówki. Potknęłam się o dywan, nie zauważyłam szafki, czy weszłam w drzwi. Kto ci to zafundował? Mąż? Kochanek?

— No wiesz! Nigdy nawet nie pomyślałam o kochanku, a ten mój ślubny… — machnęła ręką.

— Wiesz, że niekiedy trzeba się wygadać, bo trzymanie wszystkiego w sobie prowadzi do zawałów, udarów, czy innych — ów. Więc mów, co się stało?!

— Mój mąż bardzo o mnie zabiegał — zaczęła swoją opowieść Bożena. — Nie byłam już młodziutką dziewczyną, bo skończyłam trzydziestkę i zegar biologiczny zaczął mi coraz częściej o tym przypominać. Jak wiesz, facetów w pewnym wieku jest jak na lekarstwo. Najczęściej ci fajni wykruszają się we wczesnych latach, a po trzydziestce to można co najwyżej trafić na rozwodnika, ewentualnie wdowca. Tak więc, gdy spotkałam Jerzego, wydawał mi się niemal nierealny. Samotny, z czterema kończynami, brakiem przychówku i bagażu wcześniejszych związków. Na dodatek przystojny, niepalący i niepijący. Mówię ci ideał i aż bałam się, że to za piękne by było prawdziwe. I tak właśnie było. Pierwszy raz uderzył mnie, gdy sąsiad powiedział mu, że ma kobitkę, na której przyjemnie oko zawiesić. Tak jakby to była moja wina, że stary dziad się za mną oglądał. Usłyszałam, że mam nie zakładać spódnic przed kolano i przestać kręcić tyłkiem. Jakbym, mój Boże, jeszcze tak robiła. W Polsce wciąż najważniejsze jest to, co powiedzą sąsiedzi, czy nawet obca osoba, która się za nami odwróci na ulicy. Nadal ważniejsze jest to, co powiedzą sąsiedzi — przerwała dla nabrania tchu i sięgnęła po filiżankę z kawą.

— Powiedziałaś, że to był pierwszy raz?

— Tak, bo kolejnych nie zliczę. Popchnął mnie, gdy byłam w ciąży, bo mu stałam na drodze. Innym razem dostałam pod żebra, bo na podłodze było rozlane mleko lub naczynia stały w zlewie, zamiast zostać umyte od razu po obiedzie.

— I ty to znosisz?

— Co mam robić? Nie mam żadnej rodziny. Mama umarła jak byłam mała, ojciec zapił się na śmierć, a ja wylądowałam w bidulu. Dom dziecka życie mi uratował, bo tam skończyłam szkołę i dostałam małą kawalerkę na początek dorosłego życia. Pamiętasz, jakie to były czasy, inne niż teraz. Potem zarabiałam i dokształcałam się, żeby do czegoś dojść. Tylko rodziny mi brakowało. Teraz mam, nieważne, że taką.

— Bożena tak nie może dalej być, przecież masz dzieci. To trzeba gdzieś zgłosić!

— Tak wiem, jednak do tej pory nie miałam podstaw. Zawsze bił mnie tak, żeby żadnych śladów nie było, więc i podstaw nie miałam, ani żadnych świadków. Mieszkamy w jego mieszkaniu, moje wynajmujemy. Ja tam zawsze będę obca, mimo że już dziesięć lat minęło, a jego każdy w bloku zna. Ciągle tylko słyszę, „panie Jureczku” i hołdy pod jego adresem. Jaki to on elegancki, kulturalny, a przy tym dobry człowiek, Ha, ha, żeby wiedzieli, jaka jest prawda. Parszywy sadysta, a przy tym pedant i skąpiec. Już więcej nie wytrzymam!

— Co się stało tym razem? Jaki miał powód?

— Teraz poszło o zmianę terminu urlopu. Mieliśmy jechać wszyscy na Mazury do domu jego rodziców, ale ja się zamieniłam, więc ubzdurał sobie, że po to, żeby się z kochankiem spotykać, gdy on będzie na wyjeździe z dzieciakami.

— Bożena przepraszam cię, nie wiedziałam, że masz taką sytuację. Nigdy bym cię nie prosiła o tę zamianę, gdybym wiedziała, jak to się może skończyć.

Bożena machnęła ręką.

— Znasz powiedzenie, że jak chcesz psa uderzyć, to kij znajdziesz? U nas jest tak samo. Jeśli nie to, to znalazłby inny powód. Potem by przepraszał, kajał się, kwiaty przynosił, albo biżuterię. Mam już tyle złota, że z powodzeniem mogę konkurować z jakąś arabską księżniczką. Obie trzymamy to jako zabezpieczenie. Tylko że tym razem mój drogi mąż popełnił błąd i uderzył mnie w twarz, a tego, jak widać, nie da się tak łatwo ukryć.

— Zrób obdukcję.

— Kochana już zrobiłam. Teraz wzięłam trzy dni zwolnienia, żeby ludzi w biurze nie straszyć. Kierowniczka dobra kobieta, wszystko wie i mi pomaga, a teraz wiesz również ty.

— Co mam robić?

— Wystarczy, że mnie zastąpisz w pracy przez kolejne dni, a potem o nic się nie martw, tylko jedź i wypocznij.

Justyna popatrzyła z troską na tę spokojną, miłą kobietę, z którą do tej pory nie miała zbyt bliskiego kontaktu. Przykryła ręką jej dłoń leżącą na stoliku i uśmiechnęła się pokrzepiająco.

— Nie martw się, dorwiemy drania! Możesz na mnie liczyć.

Bożena pożegnała się i postanowiła kuć żelazo, póki nie wystygło. Pierwsze kroki skierowała na komisariat policji, gdzie przedstawiła swoją sprawę dyżurnemu policjantowi. Ten skierował ją do jednego z pokoi, gdzie miła, młoda funkcjonariuszka przyjęła od niej zgłoszenie pobicia. Mimo jej protestów założyła jej również Niebieską Kartę.

— Przecież on mnie zabije — protestowała słabo Bożena.

— Nic pani nie zrobi, a dzięki temu będzie wiedział, że nie może bezkarnie pani bić.

— Może mnie już nie uderzy, ale słyszała pani o dręczeniu psychicznym? Boję się jego powrotu do domu.

— Gdzie mąż teraz przebywa?

— Rano wyjechał z dziećmi na Mazury. Nie spodziewam się jego szybkiego powrotu.

— Proszę wrócić do domu, a gdy mąż wróci, to niech pani zadzwoni do mnie lub do dzielnicowego. Zaraz napiszę pani numery — dodała, sięgając po małą różową karteczkę.

Niebieska Karta, różowa karteczka, a ja nadal czuję się jak w czarnej dupie, pomyślała, odbierając od policjantki skrawek papieru.

— Założenie Niebieskiej Karty oznacza, że my, ale także pracownicy socjalni są świadomi sytuacji i mogą podjąć odpowiednie działania. Gdy mąż wróci, odwiedzi go dzielnicowy, który przekaże mu informacje o konsekwencjach prawnych jego działań i uświadomi, że jego postępowanie jest monitorowane przez odpowiednie instytucje.

— Jednak nie ochroni mnie to przed nim ani go nie ukarze?

— Działania takie jak wszczęcie postępowania karnego, aresztowanie sprawcy czy wydanie zakazu zbliżania się wymagają dodatkowych działań. Przydadzą się dowody dokumentujące obrażenia, niekoniecznie w formie obdukcji lekarskiej. Wystarczą zdjęcia z datownikiem. Może pani prowadzić dziennik, w którym zapisywać będzie incydenty. Najważniejsi byliby jednak świadkowie.

— Czy sądzi pani, że mąż jest na tyle głupi, żeby robić coś przy świadkach? Wszyscy w bloku sądzą, że to anioł, który zstąpił z nieba i powinnam całować ziemię, po której stąpa.

— Musi mieć pani jakieś dowody, bo tylko one będą coś znaczyć w sądzie.

— Jeżeli on się dowie, że zbieram na niego dowody, to mi żyć nie da.

— Jeśli zbieranie dowodów naraża panią na niebezpieczeństwo, potrzebna będzie konsultacja z organizacją pomagającą ofiarom przemocy domowej. Jest wiele takich fundacji. Nawet u nas w Krakowie działa jedna z nich, Centrum Praw Kobiet. Pomaga ona kobietom doświadczającym różnych form przemocy i zapewnia pomoc prawną, psychologiczną, socjalną oraz asystowanie kobietom w sądach. Zapewnia też bezpieczne schronienie, a także doradztwo zawodowe, w zależności od tego, jakie potrzeby ma akurat dana osoba.

Policjantka zaczęła grzebać w przepastnej szufladzie biurka. Po chwili wyciągnęła stamtąd plik ulotek i wręczyła siedzącej naprzeciw niej kobiecie.

— Proszę to dane różnych fundacji i stowarzyszeń pomagającym ofiarom przemocy domowej. Niestety my nie możemy nic więcej zrobić, przynajmniej dopóki nie zostanie złamane prawo.

— Czyli do czasu, kiedy mnie ponownie nie pobije lub nie zabije? — spytała Bożena.

W odpowiedzi funkcjonariuszka uniosła tylko ramiona i uśmiechnęła się bezradnie.

Rozdział V

Dwa dni minęły bardzo szybko, a na trzeci w pokoju na nowo pojawiła się Bożena. Dalej kryła oczy za ciemnymi szkłami, które ściągała dopiero za zamkniętymi drzwiami ich biurowego pokoju. Nie zwlekając, zabrała się za zaległe wnioski, których nie zdążyła przejrzeć Justyna. Dopiero przerwa śniadaniowa pozwoliła im oderwać się od dokumentów i skupić się na rozmowie.

— Nie chciałabym być wścibska, ale co zrobiłaś w swojej sprawie? — niepewnie zaczęła Justyna.

— Byłam na policji i wypełnili taki formularz, Niebieską Kartę. Pewnie niewiele to da, ale dołączyli do mojej teczki obdukcję lekarską i moje oświadczenie. Usłyszałam też, że niewiele więcej mogą na razie zrobić, jedynie monitorować sprawę i dokumentować incydenty. Dopiero to może być podstawą do dalszych działań.

— Jakich innych działań?

— No wiesz, prawnych, takich jak wystąpienie do sądu z wnioskiem o zakaz zbliżania się, przekazanie sprawy do prokuratora, czy tymczasowe aresztowanie. Jednak by tak się stało, musiałoby dojść do tego, że mnie pobije i to pewnie nie raz. Mogę oczywiście dzwonić na policję, gdyby się awanturował, a oni muszą podjąć interwencję, ale jak to zrobić, gdy mieszkasz z psychopatą, który bardzo się pilnuje.

— Bożenko, nie będę nawet udawać, że wiem, co czujesz, ale to, co mówisz, jest dla mnie ważne. Jeżeli tylko mogłabym ci pomóc, w jakikolwiek sposób to daj mi znać. Mogę służyć kanapą w moim mieszkaniu albo i całym lokalem na okres najbliższych kilkunastu dni. Zresztą i tak będziesz musiała pomyśleć o przyszłości, spokojnej i bezpiecznej, dla siebie i dla swoich dzieci.

— Dziękuję ci Justyno. Niekiedy wydaje mi się, że sama to prowokuję. Gdybym była lepszą żoną…

— To nie jest twoja wina! Nikt nie zasługuje na to, by stać się ofiarą przemocy. Niezależnie od okoliczności. Być może będziesz potrzebowała czasu, aby to zrozumieć, zaakceptować, czy aby podjąć radykalne działania, ale pamiętaj, że nie jesteś z tym sama. Rozglądnij się za pomocą psychologiczną lub terapeutą, który ma doświadczenie z ofiarami przemocy. I koniecznie zatrudnij prawnika, najlepiej dobrego, żeby spuścił tego śliskiego gnojka w szambo, którego narobił!

Reszta dnia pracy minęła im spokojnie, tylko Justyna kursowała kilka razy między pokojem a pomieszczeniem socjalnym, donosząc kolejne kubki kawy. W ciszy, którą mąciły tylko uderzenia palców o klawiaturę, marzyła o zaczynającym się lada dzień urlopie. Już dzisiaj wieczorem miała dojechać do niej Magda. Pozostało im pakowanie walizek oraz opróżnianie lodówki, którą postanowiła wyłączyć na czas wyjazdu. Musiała też wsadzić rośliny do wanny, by nie uschły z braku wody lub z tęsknoty za właścicielką mieszkania.

Wieczorem, po resztkowej kolacji zostawiła matkę z córką, by spakowały walizkę Młodej, a sama zaszyła się w sypialni. Próbowała połączyć się ze Stamatisem przez Messengera, ale zasięg był tak słaby, że uniemożliwiał im normalną rozmowę. Wystukała więc szybkie pytanie, czy dołączy do nich na Rodos i nie czekając na odpowiedź, wybrała inny kontakt. Po chwili dzwoniła już do Agnieszki.

— Cześć piękna — przywitała się, gdy na ekranie wyświetliła się jej twarz przyjaciółki.

— Cześć — odpowiedziała Aga głośnym szeptem. — Sorry, że szepczę, ale Mała śpi, a pod drzwiami czuwa mój osobisty Cerber.

— Kostas?