Żyć bez kłamstwa - Rod Dreher - ebook + książka

Żyć bez kłamstwa ebook

Dreher Rod

5,0

Opis

Jak wytrwać w chrześcijańskiej opozycji

MIEJ OCZY I USZY ZAWSZE SZEROKO OTWARTE

Jeśli chcemy przetrwać, musimy wrócić do korzeni wiary, być Kościołem bez kompromisów. – Rod Dreher

Joseph Ratzinger w słynnym proroctwie z 1969 roku zapowiedział, że chrześcijan czekają trudne czasy – zejdziemy do katakumb i wyrzucą nas ze świątyń. Kilkadziesiąt lat później alarmował, że kryzys duchowy ogarniający Zachód jest poważniejszy od upadku Imperium Rzymskiego, a dominująca dyktatura jednomyślności nosi przejawy duchowej siły Antychrysta. To dzieje się dziś na naszych oczach. Jak się temu przeciwstawić?

Rod Dreher od wielu lat walczy o prawdę. W najnowszej książce wsłuchuje się w głos byłych mieszkańców ateistycznych krajów bloku komunistycznego. Wszyscy z nich biją dziś na alarm – czujność zbyt wielu katolików i chrześcijan została uśpiona. W sercach wyznawców Chrystusa musi zapłonąć ogień. Musi powstać prawdziwy ruch oporu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 274

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Originally published under the title Live Not by Lies

Copyright © 2020 by Rod Dreher

All rights reserved

Copyright © for the Polish translation by Magda Sobolewska 2021

Copyright © for this edition

by Wydawnictwo Esprit 2021

Na okładce: Brain2Hands / Depositphotos

Redakcja: Magdalena Kolanko

Korekta: Krystyna Stobierska, Agnieszka Zielińska

ISBN 978-83-66859-58-6

Wydanie I, Kraków 2021

Wydawnictwo Esprit sp. z o.o.

ul. Władysława Siwka 27a, 31-588 Kraków

tel./fax 12 267 05 69, 12 264 37 09, 12 264 37 19

e-mail: [email protected]

[email protected]; [email protected]

Księgarnia internetowa: www.esprit.com.pl

MĘCZEŃSTWO WIARY I MAŁE WSPÓLNOTY

Rod Dreher znany jest już w naszym kraju dzięki bestsellerowi Opcja Benedykta1. Przeszedł długą drogę od niewiary do Chrystusa. Mimo wzrastania w bogobojnej i tradycyjnej rodzinie w Saint Francisville w Luizjanie, na południu Stanów Zjednoczonych pozostał młodzieńcem obojętnym religijnie. Pewnego razu jego matka wygrała wycieczkę do Europy i w tę podróż zamiast niej wybrał się Rod. W katedrze w Chartres po raz pierwszy zetknął się z przeczuciem obecności Boga. Pomyślał, że Bóg musi istnieć, skoro ludzie byli w stanie wybudować na Jego cześć coś tak wspaniałego. W Nowym Jorku skończył studia i podjął pracę dziennikarza. Pisał o polityce, sprawach społecznych i religijnych, zajmując się zwłaszcza krytyką filmową. W 1996 roku wziął ślub w Kościele katolickim. Ma troje dzieci. Jego wiara zaczęła się chwiać pod ciężarem relacji z procesów przeciwko niektórym duchownym katolickim oskarżanym o seksualne wykorzystywanie nieletnich. Do tego jego młodsza siostra dowiedziała się o chorobie nowotworowej. Rod był pod ogromnym wrażeniem miłości, jaką ją i jej rodzinę – jego siostra miała cztery córki – otoczyła niewielka chrześcijańska wspólnota, do której chora należała. W trakcie pogrzebu wszyscy członkowie wspólnoty, z szacunku i miłości do zmarłej, wzięli udział w kondukcie na cmentarz boso. Za życia lubiła bowiem chodzić w ten sposób.

Jej wiara postawiła Drehera przed wielkim wyzwaniem. Mimo potwornej choroby jego siostra wytrwała do końca. Świadoma stanu swojego organizmu, modliła się wraz z dziećmi o łaskę niegniewania się nigdy na Pana Boga. Dreher pragnął znowu wierzyć, choć brakowało mu sił, by wrócić do swojego Kościoła. Postanowił się zbliżyć do pewnej wspólnoty prawosławnej, która najbardziej odpowiadała jego wrażliwości. Dziś mieszka w Baton Rouge, regularnie pisuje felietony dla „The American Conservative” i jest najchętniej czytanym chrześcijańskim blogerem w Internecie.

Napór wrogiego świata

Jeśli chcemy przetrwać, mówi Rod Dreher, musimy wrócić do korzeni wiary, być Kościołem bez kompromisów. Co prawda Jezus powiedział, że Jego Kościoła bramy piekieł nie przemogą, ale – jak przytomnie zauważa amerykański dziennikarz – nigdzie nie dodał, iżby miało to dotyczyć Kościoła w USA bądź w Europie. Papież Benedykt XVI mówił w 2012 roku, że kryzys duchowy ogarniający Zachód jest poważniejszy niż upadek Imperium Rzymskiego pod koniec V wieku. Światło chrześcijan wygasa, bo zlekceważyliśmy objawy nadciągającej klęski. Rewolucja seksualna odniosła ostateczny triumf. „Nie ma już bezpiecznego miejsca dla chrześcijan – pisze Dreher – ani w świecie, ani też wewnątrz Kościoła”. Zamiast żywej, biblijnej wiary, górę bierze „rozwodniona duchowość” oraz „moralistyczny deizm terapeutyczny”. Na czym on polega? Zakłada, krótko mówiąc, istnienie Boga jako Stworzyciela świata. Ten Bóg chce, byśmy byli dobrzy, uprzejmi i lojalni. Celem życia jest bycie szczęśliwym i zadbanie o szacunek dla siebie. Nie należy wciągać Boga we własne sprawy, z wyjątkiem sytuacji koniecznych. Po śmierci do nieba pójdą ludzie dobrzy. Oto główne założenia naszej religijności terapeutycznej. Ta mentalność podbija Kościoły, niszcząc w nich depozyt wiary biblijnej. Nie ma tu miejsca na pokutę, miłość wymagającą poświęcenia, czystość serca i chwalebny krzyż. Obowiązuje religijność oparta na kulcie własnego „ja” i materialnej wygody. Narzuca się pytanie: czy chrześcijaństwo, jakie jest wyznawane w naszych parafiach i rodzinach i jakie jest znane młodym ludziom, stanowi środek nawrócenia, czy też usypiającą szczepionkę służącą temu, by nie brać wiary na serio? Tej kulturowej rewolucji nie sposób już odwrócić. Żyjemy w społeczeństwie, w którym przekonania ewangeliczne tracą na znaczeniu. Język Kościoła nie jest w świecie słyszany, czasem zaś traktuje się go jako coś obraźliwego. W Polsce wyrazem tego może być sposób odnoszenia się w mediach do nauczania biskupów.

Wchodzimy w okres postchrześcijański. Dreher pyta o to, jak go przeżywać. W swojej poprzedniej książce zwrócił się z tym zagadnieniem do benedyktyńskich mnichów, tym zaś razem do świeckich chrześcijan, dysydentów i męczenników wiary zmuszonych do życia pod pręgierzem komunistycznej, ateistycznej dyktatury w krajach Europy Środkowo-Wschodniej. „Należy dawać odpór światu z taką samą siłą, z jaką on napiera na nas” – mówiła amerykańska pisarka Flannery O’Connor. Zachód porzucił rozum i cnoty, ulegając relatywizmowi. Rządzą nami emocje. Za moralne uchodzi to, co jednostka subiektywnie uważa za słuszne i poprawne. Czekaliśmy na nową książkę Roda Drehera z nadzieją, że ponownie zmusi ona do refleksji chrześcijański świat skłonny coraz bardziej poddawać się moralnej i duchowej apatii. Na podstawie wielu rozmów przeprowadzonych telefonicznie i na żywo, zwłaszcza z osobami, które przeżyły agresywny komunistyczny totalitaryzm w naszej części świata, dziennikarz doszedł do tragicznej diagnozy: Stany Zjednoczone i cały Zachód dobrowolnie ulegają innemu, „miękkiemu totalitaryzmowi”, forsowanemu przez wrogów tradycyjnych, religijnych i konserwatywnych wartości. Postępowa, głęboko antychrześcijańska wojowniczość ogarnia nasze postnowoczesne społeczeństwo na coraz szerszą skalę. Głównym celem Roda Drehera jest przygotowanie dzisiejszych uczniów Chrystusa do przetrwania okresu silnej presji kulturowej, społecznego ostracyzmu i osobistego cierpienia. „Nie możemy liczyć – pisze – na skuteczny opór wobec nadchodzącego miękkiego totalitaryzmu, jeśli nie mamy uporządkowanego życia duchowego”. Zasadniczym celem jego publikacji zdaje się chęć umacniania chrześcijan w prawdzie. Stąd tytuł jego najnowszej książki, wzięty z historycznego przesłania do Rosjan napisanego przez Aleksandra Sołżenicyna 12 lutego 1974 roku, w przeddzień aresztowania i wygnania z ojczyzny.

To pobudka!

Stosunkowo niewielu współczesnych chrześcijan – zauważa Autor – jest gotowych cierpieć za wiarę, bo społeczeństwo, które ich ukształtowało, odrzuca przede wszystkim cel cierpienia i ideę znoszenia bólu ze względu na prawdę. „To pobudka – napisał o książce Drehera Isaiah Berg – dla tych, którzy są zafascynowani pocieszającymi i wygodnymi narracjami postępowo-społecznymi”2. W opinii Johna A. Bernbauma „Rod Dreher jest odważnym chrześcijańskim autorem. Jest gotów się zająć kontrowersyjnymi kwestiami, których większość chrześcijan ostrożnie unika”3. O trafności diagnoz stawianych przez autora niniejszej książki może świadczyć również następujący wpis zamieszczony na stronach lewicowo-liberalnych katolików USA: „Rozpaczliwie pragnę, abyśmy żyli w świecie, w którym nikt nie musiałby zwracać uwagi na Roda Drehera”4.

Czy Dreher ma rację, gdy pisze, że „żyjemy dziś na Zachodzie w dekadenckim, pretotalitarnym środowisku”? Czy stawia właściwą diagnozę, gdy stwierdza, że „atomizacja społeczna, powszechna samotność, rozkwit ideologii, spadek zaufania do instytucji i inne czynniki narażają nasze społeczeństwo na pokusę totalitaryzmu, której w zeszłym stuleciu uległy Niemcy i Rosja”? I czy na pewno nie przesadza, gdy dowodzi, że

elity intelektualne, kulturalne, uniwersyteckie i korporacyjne są pod wpływem lewicowego kultu zbudowanego wokół idei sprawiedliwości społecznej. Jest to wojownicza, nietolerancyjna ideologia, niepokojąco przypominająca bolszewizm między innymi w swojej skłonności do dzielenia ludzi na dobrych i złych. Wygląda na to, że ta pseudoreligia zaspokaja potrzebę sensu i poczucia celu moralnego w postchrześcijańskim świecie i stara się stworzyć sprawiedliwe społeczeństwo przez demonizowanie, wykluczanie, a nawet prześladowanie wszystkich, którzy sprzeciwiają się jej okrutnym dogmatom.

Na poparcie tez autora podam kilka przykładów tego, co się dzieje w naszym zachodnim świecie. Przywołam zdarzenia mające miejsce już po opublikowaniu książki Drehera. 25 czerwca tego roku Parlament Europejski przyjął tak zwaną rezolucję Matiča o „prawach ludzkich” do aborcji i transgenderowej edukacji seksualnej dzieci w szkołach. Była to odpowiedź na decyzję węgierskich posłów o podjęciu walki z pedofilią, karaniu jej sprawców, ochronie biologicznej tożsamości dzieci, zakazie szerzenia pornografii i promocji materiałów pornograficznych młodzieży do osiemnastego roku życia, a także o spisie organizacji i projektów zajmujących się ochroną i wychowaniem dzieci. Atak ze strony prasy i polityków zagranicznych był zaskakujący. Na forum międzynarodowym potępiono węgierskie prawo jako „homotransfobiczne”. Zwrócono się do przywódcy narodu węgierskiego Viktora Orbána bez ogródek: „Obal to prawo albo wyjdź z UE!”5.

Tymczasem we Włoszech przez parlamentarne procedury przechodzi inne prawo, zwane ustawą Zana6 – znajdujące pełne poparcie po stronie mediów i ośrodków władzy. Umieszcza ono kategorię „nienawiści genderowej” na liście przestępstw o charakterze rasistowskim. Jakąkolwiek krytykę ideologii LGBT uznaje za stanowisko dyskryminacyjne. Odmienne poglądy w sprawach psychoseksualnej tożsamości uważa za coś obraźliwego, źródło cierpienia i upokorzenia. Opinie na temat seksualności, macierzyństwa i rodziny oparte na koncepcjach naturalistycznych czy Bożym objawieniu mają być postrzegane jako potencjalnie zagrażające „płynnej” kategorii absolutnego prawa do samookreślania się ludzi. Za przejaw skrajnej dyskryminacji sądy będą mogły uznawać próby sprzeciwiania się małżeństwom jednopłciowym, zmianie płci u osób nieletnich, surogacji czy też pojęciu „rodzica” funkcjonującego niezależnie od ojcostwa czy macierzyństwa. Twierdzenie, że małżeństwo to związek mężczyzny i kobiety, będzie można zaskarżyć jako nawoływanie do nienawiści, bo „budzi uczucie nieszczęścia w ludziach”7. I z tej racji winno być ścigane. Wszystko to służy budzeniu strachu przed wyrażaniem własnych opinii. Efektem tych działań będą „nowe szaty cesarza”: nawet gdy pojawi się nago, wszyscy będą udawać, że widzą i podziwiają jego piękne stroje. Cesarzem w tym przypadku są potężne „mniejszości”, uznane po orwellowsku za „równiejszych”, co daje im prawo do nękania innych odszkodowaniami.

W Anglii ks. Bernard Randall został uznany za potencjalnego terrorystę i zwolniony z pracy nauczyciela w pewnej szkole katolickiej po tym, jak usiłował uspokoić wzburzonych spotkaniem z działaczami LGBT uczniów, tłumacząc im, że nikt nie jest zobowiązany do poddawania się ideologii gender. Postawiony mu zarzut odnosił się do domniemanych ran zadanych niektórym osobom wskutek jego wyjaśnień dotyczących seksualności jako daru od Boga ukierunkowanego na określony cel: przyjmowanie nowego życia. „Niebawem również Kościół zostanie uznany za organizację terrorystyczną – powiedział podczas rozprawy. – Pewnym środowiskom nie wystarcza już, że jesteś tolerancyjny. Masz akceptować bez pytań dyktaturę jednomyślności”8. Na Malcie dyskutowany jest projekt „o równości” zakazujący nauczania w szkołach katolickiej, biblijnej wizji dotyczącej człowieka i rodziny. Projekt ten usiłuje dodatkowo pozbawić lekarzy i nauczycieli prawa do „obiekcji sumienia”, Kościół zaś – możliwości kontrolowania programów we własnych szkołach. W Radzie Europy dyskusja na ten temat trwa już od 2008 roku. Prawa antydyskryminacyjne mają być rozciągnięte na informację publiczną, edukację, politykę żywieniową, lekarzy oraz służby publiczne (w tym jednostki kościelnej Caritas)9. W Wielkiej Brytanii z odmową leczenia – poza nagłymi wypadkami – spotykają się osoby, co do których personel szpitali i przychodni uznał, że wyznają one poglądy seksistowskie, homofobiczne lub rasistowskie. W kręgu zagrożonych sankcjami znajdują się księża, a także obrońcy życia i rodziny. Pod pretekstem walki z dyskryminacją będą zwalczani wierzący, którzy nie popierają aborcji, eutanazji, sztucznego zapłodnienia i legalizacji par homoseksualnych. „Póki milczysz, będą cię leczyć”10.

Fatima i rozlewające się zło

Dyktatura obowiązkowej jednomyślności zatacza coraz szersze kręgi. Niedawno poczytny amerykański pisarz Bret Easton Ellis w swojej książce White napisał:

Są redaktorzy, którzy przeglądają manuskrypty w poszukiwaniu elementów potencjalnie mogących urazić czytelników albo ich rozzłościć. To się naprawdę dzieje. Strażnicy dominującej kultury aktywnie wymazują opinie artystów, ponieważ się z nimi nie zgadzają lub nie są one zgodne z aktualną „ideologią postępu”. To najnowsza forma totalitaryzmu, której nigdy wcześniej w życiu nie doświadczyłem. Wolność wypowiedzi i opinii zawsze była tu wychwalana, ale tak już nie jest. I nie mogę zrozumieć, dlaczego nie ma żadnej reakcji na to, na co wszyscy narzekają11.

Na Twitterze notorycznie blokowane są strony uznawane za niepoprawne i szkodliwe. Ostatnio jedna z nich została zawieszona za artykuł o wzroście zachorowalności na choroby przenoszone drogą płciową wśród homoseksualistów. Chodziło o choroby takie jak HIV, kiła i rzeżączka. Artykuł słynnego mikrobiologa prof. Gerarda M. Nadala – jak się dowiedział autor – przekroczył zakaz rozpowszechniania nienawiści, a także grożenia ludziom bądź nękania ich z powodu ich orientacji seksualnej. By powrócić na Twittera, autor musiał usunąć swój naukowy elaborat12.

Cóż, czy nadal brzmi zaskakująco wyrażone w tej książce przekonanie Roda Drehera o nadciągającym na tereny wolnego świata i cywilizacji praw człowieka nowym czerwonym barbarzyństwie? Czyżby amerykańskie „miasto położone na górze” i wszystkie przyjazne mu cywilizacyjnie obszary miały zostać niebawem zasnute mroczną mgłą nowego zamordyzmu? Może zarzucanie Dreherowi skłonności do przesady jest nazbyt pochopne?

W 1947 roku prof. William Thomas Walsh wydał książkę pod tytułem Matka Boża Fatimska13 z dołączonym do niej wywiadem przeprowadzonym rok wcześniej z s. Łucją dos Santos. Siostra Łucja mówiła: „Matka Boża chce, aby papież i wszyscy biskupi na świecie poświecili Rosję Jej Niepokalanemu Sercu. Jeśli tak się stanie, Rosja nawróci się i będzie pokój. Jeśli tego nie uczyni, błędy Rosji wyleją się na wszystkie kraje świata”. „Czy to oznacza – dopytywał Walsh – że każdy kraj, bez wyjątku, zostanie owładnięty komunizmem? – Tak. – Czy Pani powiedziała siostrze coś o Stanach Zjednoczonych Ameryki? – Tak”. W 1946 roku zapowiedź ta mogła brzmieć nieco nierealnie. Dziś w obliczu rewolucyjnych zamieszek wywoływanych pod szyldem Black Lives Matter Ameryka wyraźnie się zmienia. W przyszłości może się to dziać w jeszcze wyrazistszy sposób. Przez Zachód przechodzi fala radykalnych zmian w społeczeństwie. Sporo ruchów o nastawieniu marksistowskim, antyrodzinnym i promującym ideologię LGBT otrzymuje wsparcie od najbogatszych ludzi tego świata – przez fundacje Forda, Rockefellera, Rothschilda czy Sorosa – w jednym celu: by uwolnić się, jak twierdzą, od uścisku heteronormatywnego myślenia i chrześcijańskiego przekonania o tym, że w centrum najwyższej troski społeczeństwa winna stać rodzina. Posługując się pieniędzmi i naciskiem medialnym, środowiska te zmierzają w jednym tylko kierunku: autorytarnej kontroli społeczeństw. Nowa zasada wolności brzmi: nie wolno kwestionować naszych idei i wysiłków! I jest ona konsekwentnie egzekwowana przez gigantów mediów społecznościowych, takich jak Facebook i inne. Przodują oni w technikach publicznego upokarzania i eliminowania zarówno osób, jak i środowisk o odmiennych poglądach i stanowiskach. Są to techniki znane z wcześniejszych komunistycznych rewolucji.

Pewnie te przemiany miał na myśli papież senior Benedykt XVI, gdy w wywiadzie dołączonym do poświęconej mu biografii napisanej przez Petera Seewalda przestrzegał przed „światową dyktaturą pozornie humanistycznych ideologii”. Ojciec święty wyjaśniał:

Kto się jej sprzeciwi, zostanie wykluczony z podstawowego konsensusu społecznego… Współczesne społeczeństwo formułuje wiarę Antychrysta, której nie można przeciwstawić się bez bycia ukaranym społecznym wykluczeniem. Dlatego czymś jak najbardziej naturalnym jest lęk przed tą duchową siłą Antychrysta, i naprawdę potrzeba pomocy modlitwy całej diecezji i Kościoła powszechnego, by się temu oprzeć14.

Warto przy tej okazji przywołać niezmiernie dramatyczny w swej wymowie list napisany przez abp. Carla Marię Viganò, dawnego nuncjusza apostolskiego w USA, do amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa. Arcybiskup napisał:

Dostrzegamy przywódców narodowych i religijnych wspierających samobójstwo zachodniej kultury i jej chrześcijańskiej duszy, podczas gdy obywatelom i wierzącym odmawia się poszanowania ich podstawowych praw w imię stanu zagrożenia zdrowotnego, który coraz bardziej ukazuje się jako środek do ustanowienia nieludzkiej, anonimowej tyranii… W ostatnich miesiącach jesteśmy świadkami formowania się dwóch przeciwnych stron, które nazwałbym biblijnymi: dzieci światłości i dzieci ciemności. W niewytłumaczalny sposób dobrzy stali się zakładnikami nikczemników i tych, którzy im pomagają gwoli własnego interesu lub ze strachu.

I dodał:

Nie będzie zaskoczeniem, jeżeli za kilka miesięcy dowiemy się znowu, że za tymi aktami wandalizmu i przemocy kryli się ci, którzy mają nadzieję na czerpanie zysków ze zmiany porządku społecznego, tak by zbudować świat bez wolności: Solve et coagula, jak mówi masońskie porzekadło15.

Pozostaje pytanie, co abp Viganò miał na myśli, przywołując owo okultystyczne hasło. Przypomnijmy, że diabeł na karcie tarota ma na prawym ramieniu napisane solve, a na lewym coagula. Solve znaczy „rozpuszczaj”, coagula – „wiąż na nowo”. A więc chodzi o rozpuszczanie i krzepnięcie: coś musi być najpierw rozbite, zanim będzie można coś innego w miejsce tego zbudować. To ulubione hasło wrogich chrześcijaństwu gnostyckich i okultystycznych środowisk.

Solve et coagula

Niemiecki historyk dr Michael Hasemann opowiedział niedawno w wywiadzie udzielonym dla „Inside the Vatican Magazine” o odnalezieniu w Tajnym Archiwum Nuncjatury Apostolskiej w Monachium odręcznego listu napisanego 8 listopada 1918 roku przez arcybiskupa Kolonii kard. Felixa von Hartmanna do nuncjusza apostolskiego w Niemczech abp. Eugenio Pacellego (późniejszego papieża Piusa XII). Dokument zawierał informacje pozyskane od cesarza Wilhelma II. Otóż cesarz przestrzegał przed bolszewizmem, narzędziem w rękach masonerii, którego celem miałoby być strącenie z tronów władców panujących w Europie oraz zniszczenie Kościoła katolickiego. W ich miejsce miałaby zostać w dalszej przyszłości wybudowana „światowa republika pod przewodnictwem wielkiego kapitału”. „Nie da się zaprzeczyć – skomentowała podaną rewelację amerykańska dziennikarka Maike Hickson – że podjęte przed stu laty plany masonerii niemal co do joty się spełniły”16.

Jeszcze większe wrażenie może zrobić tak zwany Manifest Ayahuaski17, inny przykład zastosowania w praktyce zasady solve et coagula, i to w odniesieniu do modnej dziś fascynacji Amazonią oraz jej pierwotną plemiennością. Gdy padł pomysł zwołania w Kościele synodu poświęconego tej części świata, zaczęły się pojawiać zgoła dziwne wypowiedzi, jak choćby ta sformułowana przez bp. Franza-Josefa Overbecka z Essen, iż „po synodzie nic już nie będzie jak wcześniej”18, czy też inna, wygłoszona przez o. Leonarda Boffa, że „potrzeba wymyślić Kościół na nowo”19. Mówiąc to, ów słynny teolog wyzwolenia miał na myśli potrzebę nadania Kościołowi „oblicza amazońskiego”. W teologii wyzwolenia pierwotni Indianie byli traktowani jako klasa wykorzystywana i ciemiężona, którą należy objąć działaniami wyzwoleńczymi. Ponadto, jak podaje Plinio Corrêa de Oliveira, „tubylcza plemienność” służyła jako ideał komunistyczny20. Dla Fryderyka Engelsa wytworzenie plemiennej społeczności miało stanowić końcowy cel rewolucji komunistycznej. Społeczeństwo socjalistyczne rozumiane było jako plemię bez własności prywatnej, bez rodziny i państwa, bez żadnej „alienacji”. Wielcy myśliciele i liderzy rdzennej ludności Ameryki Łacińskiej należeli w swoim czasie do partii komunistycznej. Ciekawe, że wśród wielu propozycji podnoszonych przed synodem dotyczącym Amazonii z 2019 roku padały takie, które uznawały ludy amazońskie za prawdziwych ewangelizatorów świata. Możemy wręcz uczyć się od nich pierwotnej wierności naturze i symbiozy z nią, umiejętności zagubionej potem przez społeczeństwa zachodnie. W związku z tym pojawiły się pomysły, by wprowadzić tam, w Amazonii, ad experimentum, praktykę wyświęcania na katolickich kapłanów tak zwanych viri probati, będących w warunkach Ameryki Południowej przeważnie wodzami plemion i wiodącymi szamanami.

Wspomniany Manifest Ayahuaski powstał w Peru między 2008 a 2011 rokiem. Jest to tekst hiszpański anonimowego autora. Zawiera symboliczny apel o pomoc w wypuszczeniu tak zwanej ayahuaski (będącej, jak kto woli, psychodelicznym napojem bądź duchem) poza Amazonię i rozszerzeniu jej misji przekształcania ludzkiej świadomości w świadomość planetarną. Jej misja, mówiąc precyzyjnie, miałaby polegać na wprowadzeniu ludzkości w kolejny etap duchowej ewolucji. Nie ma ona na celu tworzenia nowej religii, w zamian za to odwołuje się do niespecyficznej religijności.

Poczucie religijności to wrodzona cecha człowieka, religie natomiast to tylko jego wytwory. Nie wymaga to [rytuał mojego sakramentu] żadnej doktryny wiary, dogmatów czy filozofii. Żadnych religii czy kościołów. Po prostu wchodzę w łączność duchową z wewnętrzną religijnością człowieka. Mieszkam w świątyni ducha21.

Ayahuasca pozwala, rzekomo, doświadczyć Boskiej Obecności: „Dla buddysty będę Buddą, dla muzułmanina Allachem, a dla chrześcijanina Jezusem. W ten sam sposób, przez stulecia, byłam Pachamamą (Matką Ziemią) dla moich amazońskich obrońców”22. To coś może się obyć bez żadnych boskich wyobrażeń. Uwalnia ludzkie zdolności percepcyjne z podświadomego więzienia, zanurzając je w świadomość Matki Ziemi. Tą drogą oferuje ludziom uzdrowienie i antydepresyjną obsługę stanu psychiki, pewien religijny dobrostan bez krzyża i bez eschatologii, bez ofiary i bez posłuszeństwa, bez wyrzeczeń i nawrócenia. Przypomina to pełny pakiet usługowy w ramach opisywanego przez Drehera „moralistycznego deizmu terapeutycznego”, dekadenckiej postaci chrześcijaństwa bez Chrystusa, niesprecyzowanej wiary w Boga, niewymagającej od nas niczego ponad to, byśmy byli mili i czuli się szczęśliwi. Nietrudno zauważyć, że owo „poamazońskie” chrześcijaństwo staje się dziwnie zbieżne z oczekiwaniami nowoczesnej lewicy, która chce rewolucji seksualnej zgrabnie połączonej z etniczną praktyką tożsamościową. Duch terapeutyczny zamierza zawojować Kościoły: nikt już nie chce cierpieć za wiarę, a ofiary ponoszone w imię prawdy są uznawane za bezsensowne.

Siła małych wspólnot

Na co usiłuje zwrócić naszą uwagę Rod Dreher? Patrzcie – zdaje się przestrzegać czytelników – w swoim czasie marksizm zawojował intelektualistów jak burza, bo został zaprezentowany jako nowa świecka religia na postreligijne czasy. Sytuacja w podupadającym świecie zachodnim i w przedrewolucyjnej Rosji nie jest może identyczna, ale niepokojąco podobna. Młode pokolenie odchodzi od ustalonych systemów religijno-etycznych, natomiast oderwani od życia hierarchowie i duchowni nie wiedzą, jak zareagować na ogólny popandemiczny rozkład duchowy świata. Pojedyncze elementy prania mózgu pozostają niezauważalne, lecz wnet przeobrażą się one w coś, co Plinio Corrêa de Oliveira nazywał „nieuświadomionym ideologicznym przeładunkiem”23, zaś Ross Douthat ochrzcił mianem „bad religion”24. Po upadku komuny w 1989 roku i po świętowaniu triumfu liberalnej demokracji, która miała okazać się zwiastunem „końca historii”25, Jan Paweł II przestrzegał: „Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo przemienia się w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm”26.

Musimy zatem zrozumieć ogrom stojącego przed chrześcijaństwem wyzwania i zaplanować strategię oporu. Dla Drehera bezcenne zdaje się doświadczenie uczniów Chrystusa, którzy bohatersko przetrwali siedemdziesiąt lat ateistycznego terroru w Związku Radzieckim i innych krajach podbitych przez czerwoną antychrystusową bolszewię. „Nas ocaliły małe wspólnoty” – mówią bohaterowie tej książki. „Małe wspólnoty” w podobny sposób pozwoliły przetrwać dwieście pięćdziesiąt lat okrutnego prześladowania katolikom w Japonii od XVII do XIX wieku, pomimo braku kapłanów i sakramentów27.

Rozpaczliwie potrzebujemy wyzwolenia z więzów samotności i rozproszenia, potrzebujemy exodusu z Internetu, by odkryć wolność, która daje poczucie wspólnoty. Od początku dziejów Kościoła przepowiadanie kerygmatu o zwycięstwie Chrystusa nad grzechem i śmiercią prowadziło do tworzenia małych wspólnot, aż ich ogromna liczba przyczyniła się do narodzin chrześcijańskiej cywilizacji ogarniającej całe społeczeństwo. Dziś, gdy owa cywilizacja przemija, znowu potrzeba tworzyć małe środowiska intensywnego życia wiary, które będą w stanie się oprzeć naporowi neopogańskiego barbarzyństwa i zapewnić chrześcijanom warunki pogłębiania więzi z Bogiem. Benedykt XVI zaproponował powrót do „wspólnot katechumenalnych, aby życie chrześcijańskie mogło się utrzymać w swej specyfice”. Wyjaśnił, że „w pierwotnym Kościele katechumenat został ustanowiony w odpowiedzi na coraz bardziej zdemoralizowaną kulturę jako przestrzeń życiowa, w której praktykowano specyficzny i nowy sposób życia chrześcijańskiego, a jednocześnie chroniono go przed ogólnym sposobem życia”28. Dawniej większość interwencji Matki Bożej wiązała się z Jej prośbą o wybudowanie kaplicy lub sanktuarium w miejscu objawienia. Tymczasem w 1959 roku Maryja powiedziała do hiszpańskiego malarza Kiko Argüella: „Trzeba tworzyć wspólnoty chrześcijańskie, takie jak Święta Rodzina z Nazaretu, które żyłyby w pokorze, prostocie i uwielbieniu, gdzie drugi jest Chrystusem”29. Zamiast świątyni pojawia się wspólnota chrześcijańska jako miejsce nowej obecności Boga oraz nowego kultu (por. Rz 12, 1–2)30. Czas pokaże, czy ta intuicja jest Bożym drogowskazem na nasze trudne czasy.

ks. Robert Skrzypczak

święto św. Benedykta, 11 lipca 2021

Pamięci o. Tomislava Kolakovicia (1906–1990)

W udoskonaleniu polskiego przekładu tej książki miało udział wiele osób. Dziękuję szczególnie panom Pawłowi Kęsce, Wojciechowi Kolarskiemu i Pawłowi Skibińskiemu za konsultacje wywiadów przeprowadzonych przez autora w Polsce, panom Maciejowi Ruczajowi i Jurajowi Šústowi za pomoc w dotarciu do czeskich i słowackich tekstów źródłowych, księdzu Eduardowi Ďaďo i panu Arturowi Wołkowi za tłumaczenia oraz panu Krzysztofowi Wojciechowskiemu za niezawodne wsparcie.

Magda Sobolewska, tłumacz

WSTĘP

Zawsze istnieje to złudne przekonanie: „Tutaj nie doszłoby do czegoś takiego; tutaj takie rzeczy są niemożliwe”. Niestety, każde zło XX wieku może się wydarzyć wszędzie na świecie.

Aleksander Sołżenicyn31

W 1989 roku runął mur berliński, a wraz z nim sowiecki totalitaryzm. Przestało istnieć komunistyczne państwo policyjne zniewalające Rosję i pół Europy. Zimna wojna, która zdominowała drugą połowę XX wieku, dobiegła końca, a w niegdyś uciemiężonych krajach rozkwitła demokracja i kapitalizm. Epoka totalitaryzmu odeszła w zapomnienie, by nigdy już nie zagrozić ludzkości.

Tak przynajmniej głosi legenda. Ja sam, podobnie jak większość Amerykanów, wierzyłem, że groźba totalitaryzmu na zawsze przeminęła. A potem, wiosną 2015 roku, odebrałem telefon od zaniepokojonego nieznajomego.

Dzwoniący okazał się wybitnym amerykańskim lekarzem. Powiedział mi, że jego matka, imigrantka z Czechosłowacji, jako młoda osoba przez sześć lat była więźniem politycznym w swojej ojczyźnie. Należała do katolickiego podziemia antykomunistycznego. Mieszkająca z synem i jego rodziną ponaddziewięćdziesięcioletnia pani powiedziała synowi, że ostatnie wydarzenia w Stanach Zjednoczonych przypominają jej czasy, gdy do Czechosłowacji wkraczał komunizm.

Co wywołało jej niepokój? Doniesienia o zbiorowej furii mediów społecznościowych skierowanej przeciwko małomiasteczkowej pizzerii w Indianie, której właściciele, ewangelikalni chrześcijanie, powiedzieli dziennikarzowi, że nie obsłużyliby wesela pary homoseksualistów. Spotkała ich za to tak przytłaczająca fala gróźb dotyczących ich życia i mienia – jeden z użytkowników Twittera opublikował nawet wezwanie do spalenia pizzerii – że musieli tymczasowo zamknąć swój lokal. Tymczasem liberalne elity, zwłaszcza te obecne w mediach, zwykle tak wyczulone na przejawy zagrożenia dla życia i dobrobytu mniejszości ze strony wściekłego tłumu, nie przejęły się wcale atakiem na pizzerię, który wpisał się w szerszy kontekst sporu dotyczącego konfliktu między prawami gejów i wolnością religijną.

Mój urodzony w Stanach Zjednoczonych rozmówca powiedział, że jego rodzice, imigranci, przez całe życie ostrzegali go przed niebezpieczeństwami totalitaryzmu. Nie zwracał na to większej uwagi – w końcu mieszkał w Ameryce, kraju wolności i praw jednostki, ojczyźnie „jednego narodu poddanego Bogu”32 i rządom prawa. Ameryka zrodziła się z dążenia do wolności religijnej i jej mieszkańcy zawsze byli dumni z gwarantującej ją Pierwszej Poprawki do Konstytucji USA. Teraz jednak w tym, co działo się w Indianie, było coś, co kazało mu pomyśleć: „A jeśli rodzice mieli rację?”.

Łatwo zbyć takie obawy śmiechem. Ilu z nas musiało przywyknąć do tego, że starzejących się rodziców trzeba uspokajać po każdym programie telewizyjnym, który podsyca ich strach przed światem czyhającym za drzwiami? Podejrzewałem, że w przypadku starszej Czeszki nie było inaczej.

Jednak napięcie, jakie wyczuwałem w głosie doktora, oraz fakt, że czuł się zmuszony zadzwonić do nieznajomego dziennikarza, z zastrzeżeniem, bym nie ujawniał jego nazwiska ze względów bezpieczeństwa, miały w sobie coś, co wytrąciło mnie z równowagi. Zacząłem zadawać sobie to samo pytanie: „A jeśli ta starsza pani dostrzega coś, czego my nie widzimy?”.A jeśli w krajach zachodniej liberalnej demokracji naprawdę jesteśmy świadkami zwrotu w kierunku totalitaryzmu, ale nie zauważamy tego, bo współczesna odmiana różni się od dawnej?

Przez kilka następnych lat rozmawiałem z wieloma osobami, które doświadczyły życia pod jarzmem komunizmu. Pytałem tych ludzi, co myślą o ostrzeżeniu starszej pani. Czy i oni sądzą, że życie w Ameryce dryfuje w kierunku jakiejś formy totalitaryzmu?

Wszyscy odpowiadali „tak” – i to często z wielkim naciskiem. Zwykle byli zdziwieni moim pytaniem, bo ich zdaniem Amerykanie są pod tym względem nieuleczalnie naiwni. Prowadząc długie rozmowy z wieloma emigrantami, którzy schronili się w Ameryce, odkryłem, jak szczerą złość budzi w nich fakt, że ich współobywatele nie widzą, co się dzieje.

Co upodabnia sytuację kształtującą się na Zachodzie do tego, przed czym uciekli? Ostatecznie przecież każde społeczeństwo ma swoje zasady i różnego rodzaju tabu oraz mechanizmy ich egzekwowania. Tym, co wyprowadza z równowagi ludzi, którzy doświadczyli sowieckiego komunizmu, jest następujące podobieństwo: elity i elitarne instytucje porzucają staromodny liberalizm, opierający się na prawach jednostki, i zastępują go nowym, postępowym credo, definiującym sprawiedliwość w kategoriach grupowych. Zachęca to ludzi do identyfikowania się z grupami – etnicznymi, seksualnymi i innymi – i myślenia na temat dobra i zła w kategoriach dynamiki sił między nimi. Zwolenników tak rozumianego postępu napędza utopijna wizja przyszłości, która każe im pisać historię na nowo i przekształcać język w sposób odpowiadający ich ideałowi sprawiedliwości społecznej.

Co więcej, utopijni postępowcy stale zmieniają standardy myślenia, mówienia i zachowania. Nigdy nie można być pewnym, kiedy ośrodki władzy zaczną prześladować człowieka za powiedzenie albo zrobienie czegoś, co jeszcze poprzedniego dnia było zupełnie dopuszczalne. A konsekwencje przekroczenia nowych zakazów są bardzo dotkliwe, aż po utratę środków utrzymania i trwałe zniszczenie reputacji.

W jednej chwili ktoś, kto wyrazi politycznie niepoprawną opinię albo w inny sposób sprowokuje postępowy motłoch piętnujący kozła ofiarnego w mediach tradycyjnych i społecznościowych, może zmienić się w pariasa. Posługując się hasłami „różnorodności”, „włączania” i „równości” oraz innymi terminami z żargonu równouprawnienia, lewica tworzy potężne mechanizmy kontrolowania myśli i dyskursu publicznego, a także marginalizuje inaczej myślących jako uosobienie zła.

Amerykanom, którzy nigdy nie mieli do czynienia z tego rodzaju ideologicznym otumanieniem, bardzo trudno zrozumieć, co się dzieje. Oczywiście nasza sytuacja, jakakolwiek by była, z pewnością nie jest wierną kopią życia w krajach bloku sowieckiego – ze służbą bezpieczeństwa, obozami pracy, ścisłą cenzurą i materialnym ubóstwem. „I w tym właśnie problem” – ostrzegają imigranci. Fakt, że życie na Zachodzie w porównaniu z warunkami bloku sowieckiego jest wciąż tak swobodne i dostatnie, czyni Amerykanów ślepymi na niebezpieczeństwo zagrażające ich wolności. Problem polega również na tym, że ci, którzy po cichu odbierają nam wolność, głośno mówią o przywracaniu wolności ofiarom prześladowań.

– Urodziłem się i wychowałem w Związku Sowieckim i, szczerze mówiąc, poraża mnie to, jak niektóre z obecnych zmian przypominają sposób działania sowieckiej propagandy – mówi pewien profesor mieszkający na Środkowym Zachodzie USA.

Inny profesor, tym razem imigrant z Czechosłowacji, przedstawia rzecz równie szczerze. Mówi, że zaczął zauważać zmianę mniej więcej dziesięć lat temu: przyjaciele wyrażający konserwatywne poglądy zniżali głos i oglądali się za siebie. Kiedy on przedstawiał swoje konserwatywne przekonania normalnym tonem, Amerykanie zaczynali się niepokoić i rozglądać, żeby się upewnić, że nikt nie słyszy.

– Wychowałem się w takiej atmosferze – mówi profesor – ale tu podobno nie miało się dziać nic takiego.

Co zatem się dzieje? Społeczeństwo opanowuje stopniowo postępowa – i głęboko antychrześcijańska – wojowniczość, której papież Benedykt XVI nadał miano „powszechnej dyktatury pozornie humanistycznych ideologii”, spychającej inaczej myślących na margines społeczeństwa. Papież określił ją jako przejaw „duchowej siły Antychrysta”33. Siła ta przybiera materialną formę w rządach i prywatnych instytucjach, w korporacjach, na uczelniach i w mediach, a także w zmieniających się praktykach amerykańskiego życia. Jej pozycję wzmacnia technologia, otwierająca bezprecedensowe możliwości inwigilacji prywatnego życia. Właściwie nie ma miejsca, gdzie można by się przed nią schronić.

Dawny, twardy totalitaryzm głosił wizję świata zakładającą konieczność wyrugowania chrześcijaństwa. Nowy, miękki totalitaryzm ma te same dążenia, a my nie jesteśmy przygotowani na jego podstępne metody ataku.

Wiemy, że bojowy, ateistyczny komunizm widział w religii swego śmiertelnego wroga. Sowieci i ich europejscy sojusznicy mordowali duchowieństwo i niezliczonych wierzących – księży, osób zakonnych i świeckich – wtrącali do więzień i zamykali w obozach pracy, gdzie wielu z nich cierpiało katusze.

A dziś? Zachodni świat stał się postchrześcijański; znaczny odsetek urodzonych po 1980 roku odrzuca wszelką religię. Zatem nie tylko są oni gotowi sprzeciwiać się chrześcijanom stającym w obronie swoich zasad – zwłaszcza w obronie tradycyjnej rodziny, męskich i żeńskich ról społecznych oraz świętości życia – ale także zupełnie nie rozumieją, dlaczego mieliby tolerować odmienne, oparte na wierze poglądy.

Jeśli nie uporządkujemy swojego życia duchowego, nie możemy mieć nadziei, że uda się nam odeprzeć nadchodzący atak miękkiego totalitaryzmu. Takie jest przesłanie Aleksandra Sołżenicyna, wielkiego antykomunistycznego dysydenta, laureata Nagrody Nobla i wyznawcy prawosławia. Uważał on, że istota kryzysu, który umożliwił nadejście komunizmu i podtrzymywał jego istnienie, była nie polityczna, tylko duchowa.

Gdy publikacja Archipelagu GUŁag, odsłaniającego całą zgniliznę sowieckiego totalitaryzmu, uczyniła Sołżenicyna bohaterem na skalę światową, moskiewskie władze ostatecznie wypędziły go na Zachód. Tuż przed przymusowym wygnaniem Sołżenicyn napisał ostatnie przesłanie do Rosjan – esej Żyć bez kłamstwa!.Sprzeciwiał się w nim twierdzeniu, jakoby system totalitarny był tak potężny, że zwykli ludzie nie zdołają go zmienić.

To nieprawda, pisał. Fundamentem totalitaryzmu jest ideologia składająca się z kłamstw. Istnienie systemu zależy od strachu ludzi przed ich kwestionowaniem. Dlatego nawoływał: „Droga nasza: NICZYMŚWIADOMIENIEPODTRZYMYWAĆKŁAMSTWA!”34. Człowiek może nie mieć siły, by publicznie stanąć i wypowiedzieć to, w co wierzy, ale może przynajmniej odmówić przytakiwania temu, w co nie wierzy. Może nie uda się nam obalić totalitaryzmu, pisał Sołżenicyn, ale możemy znaleźć w sobie i w swojej wspólnocie sposób na życie z godnością, jaką daje prawda. Jeśli musimy żyć pod władzą dyktatury kłamstwa, odpowiedź każdego z nas musi brzmieć: „niech włada NIEPRZEZEMNIE!”.

Co dzisiaj znaczy dla nas żyć bez kłamstwa? To pytanie staram się zgłębić w niniejszej książce, zbierając wypowiedzi i spuściznę chrześcijan (i innych dysydentów) z bloku sowieckiego, którzy przeżyli totalitaryzm i mogą podzielić się z nami mądrością płynącą z doświadczenia.

W pierwszej części książki poznamy argumenty przemawiające za tym, że mimo powierzchownego permisywizmu liberalna demokracja degeneruje się w system przypominający totalitaryzm, który rzekomo pokonała w zimnej wojnie. Przeanalizujemy źródła totalitaryzmu, odkrywając niepokojące podobieństwa między społeczeństwem współczesnym a tym, które zrodziło dwudziestowieczne totalitaryzmy. Analiza dotyczyć będzie także dwóch cech definiujących rodzący się miękki totalitaryzm: ideologii „sprawiedliwości społecznej”, opanowującej uczelnie i inne ważne instytucje, oraz technologii inwigilacji, która rozpowszechniła się nie przez naciski władzy, ale dzięki sile przekonywania konsumpcyjnego kapitalizmu. Na koniec tej części przyjrzymy się kluczowej roli, jaką podczas rewolucji bolszewickiej odegrali intelektualiści, i zobaczymy, dlaczego nie wolno nam zbywać śmiechem ideologicznych wybryków naszej politycznie poprawnej inteligencji.

W drugiej części prześledzimy dokładniej formy, metody i źródła oporu wobec kłamstw miękkiego totalitaryzmu. Dlaczego rdzeniem skutecznego sprzeciwu jest religia i związana z nią nadzieja? Co wspólnego z życiem w prawdzie ma gotowość ponoszenia cierpień? Dlaczego najważniejszą komórką oporu jest rodzina? Jak poczucie wspólnoty z innymi wierzącymi zwiększa odporność w obliczu prześladowań? Jak rozpoznawać fałszywe przesłania totalitaryzmu i walczyć z ich oszustwem?

W jaki sposób wierni prześladowani przez totalitaryzm zdołali przetrwać? Jak chronili samych siebie i swoje rodziny? Jak zachowali wiarę, uczciwość czy choćby zdrowy rozsądek? Dlaczego tak ich niepokoi przyszłość Zachodu? Czy zdołamy ich usłyszeć, czy też nadal będziemy się uspokajali złudną nadzieją, że coś takiego u nas nie może się wydarzyć?

Wykładająca na uniwersytecie w samym sercu Stanów Zjednoczonych imigrantka z ZSRS podkreśla, jak pilnie potrzeba, by Amerykanie zaczęli poważnie traktować osoby takie jak ona.

– Nie zdołacie przewidzieć, o co jutro będziecie oskarżeni – ostrzega. – Nie będziecie wiedzieli, kiedy coś zupełnie normalnego, co robicie albo mówicie dzisiaj, zostanie wykorzystane przeciwko wam, żeby was zniszczyć. Tego doświadczali ludzie w Związku Sowieckim. My wiemy, jak to działa.

Natomiast zaprzyjaźniony czeski imigrant radził mi, żebym nie tracił czasu na pisanie tej książki.

– Ludzie muszą to najpierw przeżyć, żeby coś zrozumieć – powiedział sceptycznie. – Ilekroć próbuję tłumaczyć sens tego, co się dzieje, moim przyjaciołom i znajomym, ludzie patrzą na mnie tępo albo mówią kompletne bzdury.

Może ma rację. Ale napisałem tę książkę z myślą o moich i jego dzieciach, żeby udowodnić mu, że się myli.