Zwycięzcy - Karol May - ebook

Zwycięzcy ebook

Karol May

0,0

Opis

Zapraszamy do odkrycia magicznego świata Bliskiego Wschodu w siódmym tomie (ostatnim w tej edycji) ekscytującego cyklu "W kraju Srebrnego Lwa" autorstwa Karola Maya, zatytułowanym "Zwycięzcy". Ta pasjonująca podróż po orientalnych krainach zabierze Cię na niezwykłą wyprawę ku nieznanej przygodzie. Bohaterowie stawiają czoła różnorodnym wyzwaniom, sprawdzając swoją siłę i odwagę w obliczu losu. Czy zdołają przezwyciężyć wszystkie przeciwności? Przenieś się do tajemniczego Orientu, poznając fascynujące krajobrazy i spotykając wyjątkowych ludzi. Zanurz się w egzotycznej kulturze Bliskiego Wschodu, odczuwając dreszczyk emocji na każdej stronie tej wciągającej opowieści. "Zwycięzcy" to niezwykła książka, od której nie będziesz mógł się oderwać. Jeśli pragniesz zapierających dech w piersiach przygód, poruszających wątków i zaskakujących zakończeń, ta historia spełni Twoje oczekiwania. Odwiedź księgarnię już dziś i sięgnij po swój egzemplarz, by rozpocząć niezapomnianą podróż przez krainy tajemniczego Orientu!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 88

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Karol May

 

Zwycięzcy

 

cykl: W kraju Srebrnego Lwa

tom VII 

 

Armoryka

Sandomierz

 

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

Na okładce obraz wygenerowany przez AI

– https://beta.dreamstudio.ai/

 

Tekst wg edycji z roku 1929. 

Zachowano oryginalną pisownię.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7639-568-5

 

 

 

ZWYCIĘZCY

 

 Spoglądaliśmy przez chwilę za starym dzielnym a obecnie tak radośnie usposobionym kol-agasim. Żarliwa jego modlitwa a następnie podziękowanie wzruszyły mnie do głębi. Na twarzy Halefa znać było również wzruszenie. Po chwili powiedział:

 — Otóż znowu jeden, któregoś uszczęśliwił, sihdi! Jam wszak najlepiej poznał, jak twoja miłość bliźniego niebezpieczną jest dla nas, wyznawców Proroka! Miast ciebie nawrócić na Islam, co było mojem najgorętszem pragnieniem, gdyż, sądziłem niemądry, iż przez to czeka cię szczęśliwość zbawienia, — ja sam, nie wiedząc kiedy, stałem się dzięki tobie prawie że jawnym wyznawcą Isa ben Marryam, Jezusa syna Maryi i, chwała Najwyższemu, osiągnąłem dopiero wtedy to, com sądził oddawna posiadać, mianowicie prawdziwe szczęście i pogodę ducha! Tak jest, sihdi! Przyznaję to chętnie, choć wyznanie moje zaszczytu Prorokowi nie przyniesie. — Powiedziałeś mi przedtem, iżeś przyobiecał po sto piastrów każdemu żołnierzowi, podoficerom zaś po dwieście; wyniesie to łącznie ponad sześć tysięcy. Sihdi, to huk pieniędzy! Skąd je weźmiesz? Czyżby z własnych zasobów? W tym wypadku portfel twój musiałby co najmniej parokrotnie być większy i głębszy, niż dotąd w wyobraźni, a może i w rzeczywistości, mi się przedstawiał. Jak więc temu zaradzisz?

 — Mamy pieniądze, drogi Halefie, dużo, dużo pieniędzy! Więcej, niż nam potrzeba.

 — Co takiego?!

 — Tak. Pokażę ci je.

 — Allah! Domyślam się! Czyś znalazł jakie w tych przeklętych ruinach?

 — Coś w tym rodzaju.

 — Czy dużo?

 — Nie sprawdzałem. Wydaje mi się jednak, że to bardzo poważna kwota.

 — Maszallah! Któż ją otrzyma?

 — Mojem zdaniem, winniśmy pieniądze oddać paszy wraz z innemi znalezionemi tu skarbami.

 — Paszy? Mnie się zdaje, że istnieje jeden tylko pasza, któremu te pieniądze się należą, — tym zaś ty jesteś!

 — Dlaczegóż to, Halefie?

 — Gdyż tyś je odkrył, a więc znalazł.

 — Twój pogląd o znalezieniu nie zgadza się z moim.

 — No, to, bądź co bądź, należy ci się znaleźne, a to ostatnie powinieneś jak najwyżej otaksować.

 — Na to jestem rzeczywiście zdecydowany.

 — Ślicznie, sihdi! Wiele więc zażądasz?

 — Przedewszystkiem zażądam, aby nasz bimbaszi z Bagdadu otrzymał to z powrotem, co mu Sefir w swoim czasie zabrał.

 — To dobrze to mnie cieszy! A dalej?

 — Poza tem, ze znalezionych pieniędzy musi być wypłacona żołnierzom ta suma, jaką im przyrzekłem.

 — I to również spotyka się z mojem uznaniem. Lecz dalej, sihdi!

 — Dalej? Nic. zupełnie nic, drogi Halefie!

 — Co? Jak? Nic? Zupełnie nic? Ani dla ciebie, ani dla mnie? O, sihdi, czyż mnie słuch nie myli?

 — Tak, Halefie, nic!

 — Słuchaj, effendi, to znowu to słynne miejsce w twoim mózgu, które zalepić i zreperować trzeba! Pomyśl nad tem, czegośmy wszystko dokonali, na cośmy się musieli ważyć, i jakie koleje przejść musieliśmy, zanim udało nam się tajemnice Bira Nimrudu poznać i zgłębić! I za to wszystko nie mamy nic otrzymać, nic, absolutnie nic?! Ni hamal, tragarz, ni szaggal biljomije, furman nie pracują za darmo, my więc jedynie, my, którzy nietylko całego państwa tureckiego, ale i wszystkich innych państw najdzielniejszymi bohaterami jesteśmy, my więc mamy naszą swobodę, nasze życie wielokrotnie narażać, nie otrzymawszy za to ani jednego para z pieniędzy, których odkrycie nam jedynie zawdzięczać można? O, sihdi, tyś stanowczo zbyt szlachetny, i rycerski! Smucisz mnie tem!

 — Właśnie dlatego, żem ani hamal ani szaggal biljomije, zabrania mi mój honor żądać czegośkolwiek dla siebie. Mam nadzieję, że twoja cześć nie dozwoli także, aby cię potraktowano narówni z tragarzem.

 — Jak tragarza? Słysz, sihdi, jam jest najwyższym szeikiem wszystkich Haddedihnów, z wielkiego szczepu Szammarów, i biada temu, ktoby spróbował odmówić mi tego poważania, jakiego stanowisko i osoba moja wymagają! Nie chcę nic więcej słyszeć o tych pieniądzach, nic! Żadnego, złamanego choćby para nie wezmę! Znajduję to za zupełne słuszne z twojej strony, i całkowicie się z tobą, zgadzam, że stoimy zbyt wysoko, aby ta odrobina znalezionych tu pieniędzy miała nas przez chwilę choćby absorbować — abyśmy mieli choć okiem rzucić na te piastry! Nie potrzebujemy ich. No, z tą więc sprawą jużeśmy się załatwili; coś innego jest teraz dla mnie ważniejsze.

 — Cóż takiego?

 — Przyrzeczenie, jakieś mi dał. Zamierzasz wywiązać się ze słowa, danego żołnierzom i byłemu kol-agasiemu a obecnemu bimbaszi, mam więc nadzieję, że i w stosunku do mnie obietnicy swej dotrzymasz.

 — O cóż ci chodzi?

 — Mój kurbacz niechaj zapachnie Sefirowi!

 — No, temu życzeniu może się stać zadość.

 — Kiedy, sihdi?! Dusza moja cała się rozpływa na myśl o tej rozkoszy!

 — Jak go tylko wyciągniemy z podziemi. Teraz chodźmy do niego, aby zobaczyć, jak mu się wiedzie. Następnie rozejrzymy; się po sąsiednich izbach, poczem będzie go można wyprowadzić na światło Boże. Chodź, będziesz mi przyświecał.

 — Ja? Czyż nie może raczej jeden z żołnierzy tego uczynić?

 — Nie. Nikt, dopóki pasza nie nadjedzie, nie powinien widzieć podziemi Birs Nimrud. Dosyć, że znamy je ja, ty i Piszkhidmet-baszi.

 — A więc niechaj on światło niesie!

 — I on nie może, gdyż nie zabierzemy go do wnętrza. Widział i tak więcej, niż trzeba; lepiej niechaj teraz przysiądzie się do żołnierzy. Będzie zapewne rad, mogąc opuścić ciemny korytarz.

 — Czy mam go sprowadzić?

 — Dobrze.

 Gdy razem wrócili, ochmistrz nie umiał ukryć swej radości, tak lekko zrobiło mu się na duszy, iż udało mu się już wydostać z szikem-i-charabe, z brzucha ruin, jak się wyraził. Głęboko raz i drugi pełną piersią odetchnąwszy, zawołał wesoło, a twarz tryskała zachwytem:

 — Allah niechaj będzie błogosławiony, że dozwolił mi znowu ujrzeć światło dziennie! Leżałem w więzach ciemności i śmierci, lecz dobry Allah uratował mnie, gdyż Mu głęboko zaufałem, gdyż nie traciłem nadziei. Sefir chciał mnie zabić, nie śmiał jednak dotknąć, albowiem jam największy ulubieniec mego Władcy; obawiał się również mej znanej odwagi. Jestem wszak...

 — Co? Jak? O czem to mowa? Coś powiedział? — przerwał mu Halef.

 — Nie słyszysz mych słów?

 — Wprawdziem słyszał twój głos, pojąłem nawet sens słów — lecz nie dowierzam swym uszom. Zaprawdę więc, nazwałeś się ulubieńcem szacha?

 — Tak.

 — I napędziłeś stracha Sefirowi?

 — Tak.

 — Więc jedynie lękowi przed władcą i swojej wybitnej dzielności zawdzięczasz ratunek?

 — Tak, tak jest.

 — I powiadasz to mi tak spokojnie, twarzą w twarz?

 — Powiadam nietylko tobie; każdy, kto mnie spotka, dowie się tej prawdy!

 — Tak! No, to dam ci dobrą szczerą, przyjacielską radę: nie waż się wspominać ni słowem o całej tej historji w mojej obecności!

 — Dlaczegóż-to?

 Mały Hadżi dobył kurbacza z za pasa i odparł podniesionym głosem:

 — Gdyż grozi ci to natychmiastowem poczuciem kurbaczowych rozkoszy, a poznałeś je wszak! Obawa przed władcą! Jeśli twój pan więcej tak uzdolnionych, jak ty, poddanych, posiada, — żal mi go! Jest najnieszczęśliwszym człowiekiem na kuli ziemskiej. Twoja dzielność! Łotrze, tyś taki podły tchórz, że mogę śmiało i zgodnie z prawdą stwierdzić, iż nigdy w życiu nie napotkałem człowieka tak godnego pogardy! Tu oto stoi mój effendi, który cię uratował, li tylko sam! Żebrak, nędzarz dziękuje za najskromniejszy datek, pies nawet poliże rękę najnędzniejszą kość mu rzucającą; ty, ty natomiast, który się sądzisz wywyższonym być ponad tysiące zwykłych śmiertelników, ty okazujesz się nędzniejszym od żebraka, gorszym od psa, — nie raczyłeś bowiem ni słowem podziękować swemu wybawcy, wybawcy w ostatniej wielkiej potrzebie — w przedsionku śmierci. A więc uprzedzam cię: poważysz się raz jeszcze w mojej obecności wspomnieć o władcy swoim lub o odwadze, a wygarbuję ci skórę tak, że popęka na drobne kawałki! Jesteś dla mnie pogardzanym robakiem, obecność twoja mierzi mnie. Uczyń, abyś w tej chwili znikł mi z oczu, gdyż nie ręczę za siebie, czy już teraz nie zacznę cię okładać!

 Podniósł kurbacz jak do uderzenia. Pers dłużej jednak nie czekał; odwaga, o której mówił tyle, tak go poniosła, że... wielkiemi susami zemknął co sił, nie dostrzegając nawet krawędzi ruin; lekkie poślizgnięcie i Piszkhidmet-baszi począł się osuwać po stoku rumowisk, które, raz poruszone, niby lawina obsunęły się, pociągając za sobą Persa. „Ułatwiło“ mu to zapewne ochronę przed kurbaczem.

 — Ot, jak mknie szybko, choć bez konia czy wozu! — zaśmiał się Halef. — Nie bierz mi tego za złe, sihdi, ale tak niewdzięcznego łotra nie mogłem ścierpieć. Zważ, że poważy zapewne domagać się jeszcze twej pomocy przy odzyskaniu zrabowanego mienia, — wiedz jednak, drogi effendi, jeśli choć wargą czy palcem poruszysz w jego sprawie, napiszę niezwłocznie do Diżanneh, ozdoby, twego haremu, list miesięcznej długości, w którym jej jasno wyłożę i dowiodę, że będzie najnieszczęśliwszą kobietą na świecie, jeśli nie postara jak najśpieszniej wydać się za mąż za jakiegoś innego Turka. A więc pamiętaj, sihdi, uczynię tak! Uczynię niezwodnie!

 — Jeśli do tak radykalnych środków zamierzasz się uciec, drogi Halefie, to ujrzę się zmuszonym prośbę, czy wolę twoją za rozkaz uznać, za rozkaz, któremu bez najmniejszych zastrzeżeń trzeba się poddać.

 — Tego też oczekuję od ciebie! Najgorszy gałgan to wszak chyba człowiek, który bliźniemu za pomoc nie dziękuje. Tak! No, złość moja znalazła już ujście — jestem znowu twój stary cichy spokojny, łagodny i dobry Halef!

 — Cichy? Hm!...

 — Hm? Dlaczegóż hm-kujesz? Powątpiewasz może w prawdziwość mego określenia: cichy, spokojny, łagodny charakter?

 — Bynajmniej! Uważam to za zupełną prawdę, choć całkiem odmiennie ją ujmuję aniżeli myślisz.

 — Jakto?

 — Twój charakter tak jest pełen temperamentu, że inni muszą w twej obecności zachowywać zupełną ciszę.

 — Inni? Tak, słusznie! I zaprawdę potrzebne to często, aby posiadać taki, a nie inny charakter! Effendi, tyś zbyt dobry, zbyt pobłażliwy, i gdyby nie może chwilowe interwencje, wówczas gdy braki te silniej w tobie występują, — Belad esz Szark, Wschód nie miałby z nas najmniejszej pociechy! Jam bowiem jest, i w tych smutnych nawet okolicznościach, twoim niezmordowanym obrońcą i przewodnikiem. — Chodźmy już jednak! Biedny Sefir gotów umrzeć tęsknoty, nie widząc nas tak długo.

 Skierowaliśmy się zatem do korytarza podziemnego w kierunku niszy, w której widziałem lampy. Zapaliwszy światło, przeszliśmy przez korytarz, by po schodach dostać się do pokojów dolnych. Napotykanych po drodze worków z towarami nie oglądaliśmy teraz; chwilowo nas nie obchodziły. Można było wprawdzie przypuszczać, że znajdują się w nich drogocenne rzeczy, zrabowane u Piszhidmet-baszi, postanowiwszy jednak nie zajmować się więcej niewdzięcznym człowiekiem, uważaliśmy za całkiem zbyteczne wszelkie poszukiwania jego własności.

 Weszliśmy do pokoju Nr. 1, lecz narazie zaniechaliśmy rewizji, aby czem prędzej udać się do Sefira, który znajdował się w komnacie Nr. 3. Zbir stał, a raczej wisiał w tej samej niewygodnej pozycji, w jakiej go zostawiliśmy u żelaznych ram kraty. Biedak musiał stać bez ruchu z głową bardzo wysoko podniesioną, albowiem przy jej pochyleniu zwężał się stryczek na szyi i groził mu zatamowaniem oddechu. Sefir drżał ze strachu przed śmiercią z uduszenia, zatem nic dziwnego, iż powitał nas jadowitą wściekłością:

 — Nareszcie raczyliście się zjawić! Czy to taki zwyczaj wszystkich chrześcijan i sunnitów, aby w tem sposób postępować z ludźmi? Zdejmcie mi więzy i przywróćcie wolność, jeżeli życie jeszcze przedstawia dla was wartość choćby ołowianej kuli! Udam cię do sandszakiego i biada wam, gdy się dowie, na coście się poważyli! Tylko moje wspaniałomyślne wstawiennictwo może was uratować od najostrzejszej kary.

 Halef podszedł doń bliżej i, rozstawiwszy szeroko nogi, zapytał:

 — Ach! Chcesz zatem wstawić się za nami?

 — Tak, lecz tylko w tym wypadku, gdy wasz wrogi stosunek do mnie natychmiast się zmieni.

 — O, i