Zwrotnik - Bartek Rojny - ebook + audiobook + książka

Zwrotnik ebook i audiobook

Rojny Bartek

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

ILE POŚWIĘCISZ, BY OCALIĆ NAJCENNIEJSZE?

W katowickim kościele zostają znalezione zwłoki wikarego. Chwilę później do pobliskiego zakonu ktoś podrzuca zmasakrowane ciało dziecka. Komisarz Helena Sawicka szuka wspólnego mianownika w obu sprawach. Śledztwa nie ułatwia fakt, że kilka miesięcy wcześniej zaginął jej własny syn.

Trop prowadzi do tajemniczej wspólnoty religijnej w Częstochowie, rodzinnym mieście Witka Weinera. Jedynym sposobem, by poznać prawdę, jest przeniknięcie w jej wewnętrzne kręgi. Czy powrót w miejsca, o których usilnie próbował zapomnieć, pomoże w odnalezieniu mordercy? Jaką rolę odegra przyjaciółka z dawnych lat?

Seria z Witkiem Weinerem, ekspertem od dewiacji.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 385

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 53 min

Lektor: Tomasz Ignaczak

Oceny
4,4 (26 ocen)
14
9
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
grazyna2525

Nie oderwiesz się od lektury

Poznałam pierwszą książkę tego autora. Mile spędzony czas.
00
kkwiatkowskahotowy

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejne noce zarwane. W mojej ocenie znacznie lepsza pozycja, niż poprzedzający ją Parafil. Bardzo polecam. I mam nadzieję, że to nie ostatnia część przygód Witka Weinera. No i nadal ogromny plus za postać Klausa i jego ślonskom godke ❤
00

Popularność




© Copyright by Bartek Rojny & e-bookowo

Redakcja: Dominika Kraśnienko

Zdjęcie na okładce: freepik

Projekt okładki: e-bookowo

ISBN e-book: 978-83-8166-255-0

ISBN druk: 978-83-8166-256-7

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: [email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I2021

Z dedykacją dla Nikodema

Prolog

Napoczątku myślała, że to kawałek mięsa. Dopiero po chwili zaczęła rozpoznawać poszczególne części ciała. Krótkie, wątłe ręce. Poskręcany tułów. Połamane nogi. Z każdym krokiem zbliżającym ją do wnęki dostrzegała coraz więcej szczegółów.

Podkomisarz Helena Sawicka włożyła rękawiczki i podeszła do uchylonego okna. Gdy uderzyła w nią fala odoru rozkładających się zwłok, zrobiła krok w tył.

– Przesuńcie się, przesuńcie! – usłyszała za plecami głos Muminka, sprawdzonego w boju technika. Gdy Kupisz stanął obok niej, znieruchomiał i zamilkł. Stał w bezruchu dobrą minutę, potem nagle jakby się ocknął i postawił na ziemi swoją walizkę kryminalistyczną, po czym przystąpił do zabezpieczania śladów. Mamrotał coś pod nosem o emeryturze, na którą wybierał się od kilku lat.

– Sprawdź, czy nie ma przy zwłokach jakiegoś listu – powiedziała Helena.

– Ktoś miał wyobraźnię, żeby podrzucać zwłoki akurat do okna życia. Namierzyliście sprawcę? – Muminek przystąpił do wykonania fotografii poglądowych.

– Wszystkie patrole są zaalarmowane. Okna życia mają dać gwarancję anonimowości, więc wokół nie ma kamer. Czekam na rozmowę z siostrą Palmą. Po zawiadomieniu służb schowała się w kaplicy.

Sawicka wyjęła z kieszeni bluzy zgniecioną paczkę papierosów. Stała przed oknem życia przy budynku Zgromadzenia Sióstr Świętej Jadwigi w Katowicach. Kilka minut po godzinie drugiej w nocy siostra Palma, która tej nocy miała dyżur, usłyszała alarm informujący o otwarciu okna. Zgodnie z obowiązującą procedurą niezwłocznie zawiadomiła służby i pobiegła na miejsce.

W środku znajdowały się zwłoki kilkuletniego dziecka. Policja natychmiast przystąpiła do zabezpieczenia ulic. Noc była chłodna, o tej porze ulice świeciły pustkami. Na głównych arteriach rozstawiono patrole. Sawicka czekała na raporty, ale nie liczyła na dobre informacje. Ktokolwiek podrzucił zwłoki tej nocy, mógł być już daleko.

Cały teren został szczelnie odgrodzony. Sprawa mogła mieć medialny rozgłos, a śledczym nie był on potrzebny. Proku-rator podobno już jechał. W głowie podkomisarz Sawic-kiej mnożyły się kolejne scenariusze na najbliższe godziny. Należało przede wszystkim jak najszybciej ustalić tożsamość dziecka. Umożliwiłoby to namierzenie jego rodziców, których śledczy musieliby traktować jako głównych podejrzanych.

– Czy lekarz ruszał ciało? – spytał Muminek. – Głowa jest skrzywiona pod nienaturalnym kątem.

– Stwierdził, że zgon nastąpił przed kilkoma dniami. Stężenie pośmiertne zdążyło już ustąpić. Ofiarą jest chłopiec, około czteroletni. – Głos nawet jej nie zadrżał, czuła jednak obrzydzenie narastające z każdą chwilą.

Zaciągnęła się papierosem i zakaszlała, gdy do płuc – poza dymem – dotarło ostre, zimne powietrze.

– A co się stało ze skórą? Przy tej temperaturze nie powinno było dojść do takiego rozkładu.

– Ktoś próbował go oskórować.

To dlatego Sawicka sądziła, że to kawałek mięsa. Ciało chłopca było wątłe. Ktokolwiek wyrządził mu taką krzywdę, nie miał w tym wprawy. Cięcia były szarpane. Pozostałości po tkankach przykleiły się do wystających żeber.

Muminek z wrażenia aż usiadł na krawężniku. Patrzył pustym wzrokiem na ślady palców na szybie.

– Dlaczego ktoś postanowił podrzucić zwłoki do okna życia? – zwrócił się Sawickiej. Podkomisarz nie zareagowała. – Helga, słyszysz mnie?

Dopiero ksywa z komendy wybudziła ją z letargu.

– Sprawca chciał, żebyśmy szybko znaleźli ciało?

W tym momencie można było tylko spekulować. Gdyby chodziło wyłącznie o szybkie odkrycie zwłok, sprawca nie zwlekałby kilku dni z ich podrzuceniem.

Sawicka odczytywała podrzucenie ciała jako swego rodza-ju manifest, znak, informację dla policji.

– Kolejny psychol? – podsunął Muminek. Patrzył na nią uważnie.

– Oby nie.

Odnosiła wrażenie, że społeczeństwem zawładnęła paranoja. Chciała uciec od pułapki zaszufladkowania sprawcy na tym etapie śledztwa. Schorzenia psychiczne są wygodną wymówką. Żółte papiery można przecież dostać od ręki.

To nie było zwykłe morderstwo. Ktoś prawdopodobnie intencjonalnie pozbawił życia czteroletniego chłopca. Oskórował jego ciało. Czym mogło zawinić dziecko? – zastanawiała się. I gdzie w tym czasie byli jego rodzice? Jaka była motywacja sprawcy?

Gdy Muminek z pomocą dwóch innych funkcjonariuszy powoli zaczął wyciągać zwłoki, Sawicką dobiegły stłumione okrzyki zza głównej bramy prowadzącej na teren zakonu Zgromadzenia Sióstr Świętej Jadwigi.

– Co tu się dzieje?! – zawołała i nacisnęła klamkę. W korytarzu zgromadziło się kilka sióstr zakonnych. Ich przełożona zażarcie dyskutowała z jakimś księdzem, którego wcześniej z całą pewnością tutaj nie było.

– To ksiądz Joachim z archidiecezji katowickiej – przedstawiła go przełożona. – Chciał pilnie porozmawiać z siostrą Palmą. Jak już mówiłam, ona potrzebuje teraz spokoju. Modli się w naszej kaplicy.

– A co jest takie pilne? – zainteresowała się Sawicka, zwracając się do księdza.

– Przysłał mnie tu biskup. Archidiecezja, oczywiście, oferuje swoją pomoc. To niebywały dramat. Modlimy się za…

– …modlitwa jeszcze nikomu nie zwróciła życia. – Helga przerwała mu ostro w pół słowa. Ksiądz w odpowiedzi tylko zniżył głowę i przeżegnał się, jakby się chciał pomodlić również za Sawicką.

Prokuratura, archidiecezja i oskórowane zwłoki czterolatka. Zastanawiała się, co jeszcze przyniesie ta noc.

– Najważniejsze, by zachować spokój – mamrotał ksiądz.  – To dla nas jubileuszowy rok. Biskup sugeruje, żeby…

Sawicka ponownie go zignorowała. Stanęła naprzeciw siostry przełożonej.

– Spakujcie siostrę Palmę – zaordynowała policjantka. – Zabiorę ją stąd przynajmniej na jakiś czas. Wy tymczasem nie rozmawiajcie z mediami i poczekajcie na oficjalny komunikat policji, jasne?

Helga weszła do kaplicy. Ksiądz Joachim próbował za nią pójść, ale został powstrzymany przez pozostałe siostry.

– Ja naprawdę nie wiem, kto to zrobił. Usłyszałam alarm, zbiegłam na dół i… – Siostra Palma klęczała przed ołtarzem. Płakała. Gdy zobaczyła policjantkę, zaczęła się tłumaczyć.

Sawicka tylko przytaknęła i pomogła jej wstać. Spojrzała na krzyż, na stole ofiarnym leżała Biblia.

Dlaczego Bóg na to pozwolił? W swojej pracy mogłaby zadawać takie pytanie każdego dnia. Wolała robić swoje.

Marzec

Izolowanie

Dariusz, lat trzydzieści trzy, woźny

Pobudka jest o szóstej, potem kilka minut na poranną toaletę. Porcje śniadaniowe wydają na dziedzińcu. Jemy razem z Jezusem. Jedzenia nie jest zbyt wiele, żebyśmy się mogli nim dzielić. To akt miłosierdzia. Nikt nam tego nie nakazuje, ale oddając kawałek chleba drugiemu człowiekowi, możemy spełnić dobry uczynek.

Po śniadaniu każdy modli się po swojemu. Narzucona liturgia pozbawia możliwości osobistego doświadczania miłości Jezusa. Służy temu medytacja. Pozwala wznieść się wyżej.

Każdy ma odgórnie przydzielone zadanie. Można się zamieniać, ale kto rezygnuje z pracy, ten nie ma prawa jeść następnego posiłku z Jezusem. A każdy chce. Bez niego nie smakuje. Nikt się nigdy nie wyłamuje.

Po południu trwa blok z warsztatami i wykładami. Rozmawiamy w podgrupach. Dzięki temu możemy się lepiej poznać. Każdy czeka na wieczerzę. Potem słuchamy historii o Natanaelu, a goście przedstawiają swoje świadectwa. Większość czuwa przed domem Natanaela do późnej nocy. Towarzyszą temu śpiewane psalmy i radosne oczekiwanie na jego objawienie.

Rozdział 1

Witek Weiner w popłochu wyłączył komputer. Zza okna dobiegły go odgłosy otwieranej bramy od garażu. Musiał wy-pić kawę. Pospiesznie przeszedł do kuchni, by zaparzyć ją w ekspresie.

Po chwili usłyszał dźwięk przekręcania kluczyka w zamku. W przedpokoju pojawiła się Ada, jego „Kurowa”. Nie było to zbyt czułe określenie, lecz idealnie odzwierciedlało romantyczność ich związku. Wzięło się z tego, że obejrzeli na YouTubie Kuce z Bronksu i uznali, że pieszczotliwe „kochanie” jest zbyt standardowe jak na ich niestandardową relację. Witek został „Ropuchem”. Miał obiecany awans, jeśli bardziej postara się o swoją aparycję.

„Ja lubię szybko”, „A ja lubię wolno”, przekomarzali się w trakcie gry wstępnej.

Byli razem od października ubiegłego roku. Po wcześniejszych nieudanych związkach Weinera Ada Białas otworzyła w jego życiu całkiem nowy rozdział.

Witek miał trzydzieści siedem lat, ona trzydzieści pięć. W tym wieku, z bagażem doświadczeń, człowiek nawiązuje relacje z większym dystansem. Z drugiej strony pewne decyzje przychodzą łatwiej. Jedną z nich było w ich przypadku wspólne zamieszkanie.

Ada sama wyszła z inicjatywą, żeby Weiner się do niej wprowadził. Miała dom na katowickim Załężu. Propozycja Witka, by wspólnie coś wynajęli, była w tych okolicznościach pozbawiona sensu. Z początkiem nowego roku przeniósł się więc do niej z Czeladzi, gdzie wcześniej wynajmował kawalerkę.

Minęły dwa miesiące, odkąd u niej mieszkał, ale wciąż czuł się niekomfortowo. Jak intruz. Miał wrażenie, że mieszka w jakimś dziwacznym muzeum albo jest częścią sklepowej ekspozycji z wyposażeniem wnętrz. Ada przykładała szczególną wagę do porządku. Wszystko lśniło. Weiner mógł się przeglądać we frontach szafek kuchennych, a nie czerpał zbyt dużej przyjemności z oglądania własnego oblicza. Nie miał też zbyt wielu swoich rzeczy, z poprzedniego mieszkania przywiózł tylko biurko i akademicką tablicę, którą kupił kiedyś okazyjnie, gdy uczelnia urządziła wyprzedaż sprzętu. Wziął ze sobą swojego stałego kompana, kocura o imieniu Dumbledore, nazwanego tak przez poprzednią właścicielkę na cześć dyrektora szkoły magii z serii o Harrym Potterze.

Ada jako gospodyni narzuciła mu swoje reguły.

Żadnych naczyń w zlewie, wszystko w zmywarce.

Kto pierwszy wróci, ten robi obiad.

Restrykcyjne segregowanie śmieci z myślą o środowisku: „Bądź eko, Witek, przecież chodzi o kolejne pokolenia”.

Pięć złotych do skarbonki za każde przekleństwo.

Trochę jak w przedszkolu. Aż się chciało przekląć. No żesz, kurwa. I pięć złotych frunie do skarbonki.

Nie miał nic do gadania ani się nie wykłócał, ale narzucony porządek rzeczy zaczynał mu doskwierać.

– Jak twój dzień? – Ada podeszła do niego od tyłu, ob-jęła go w pasie i wyciągnęła się na palcach, żeby cmoknąć go w policzek.

– Ogólne rozleniwienie po sesji zimowej – odparł. – Nowa ustawa wprowadziła popłoch wśród doktorantów, ale przynajmniej nikt nie mówi o redukcji etatów.

Witek pracował jako adiunkt w katedrze kryminalistyki na Uniwersytecie Śląskim. Jego konikiem były dewiacje seksualne. W ramach starania się o habilitację pracował nad projektem na styku kryminalistyki, kryminologii i psychologii, próbując dostosować terapię awersyjną do bieżących potrzeb nauki. Terapia ta była stosowana do leczenia uzależnień oraz para-filii. Weiner zasłynął w środowisku akademickim jako ekspert od dewiacji, dlatego media coraz częściej zapraszały go do komentowania bieżących spraw.

– Umówiłeś się do barbera? – Ada pogłaskała go czule po twarzy.

– Przecież byłem miesiąc temu – obruszył się.

Zmienił się przy Adzie. Pomijając już jej wpływ na garderobę, nie wypuszczała go na uczelnię, póki nie okiełznał rano swoich włosów i brody. Obiektywnie biorąc, w jego przypadku była to dobra zmiana. Wytrymowana starannie broda, włosy zaczesane do tyłu i wymodelowane gumą. Do tego krem do twarzy i nowa woda po goleniu. Jego nowy image wzbudził na uczelni sensację, ale Witek nie czuł się z tym dobrze. W przeciwieństwie do Ady nie przywiązywał zbyt dużej wagi do wyglądu. Miało być wygodnie.

– Mógłbyś pójść przy okazji, gdy będziesz odbierał paszport. W przyszłym tygodniu powinien być gotowy.

– Pamiętam. – Zacisnął usta. Nic nie irytowało go bardziej niż układanie mu planu dnia. Wiedział, że Ada robi to podświadomie, zresztą już o tym rozmawiali. Na razie był na etapie, że to ignorował, przez co i ona się irytowała.

– Tak samo jak z opłaceniem rachunków?

– Musisz do tego wracać?

– Wszystko trzeba ci przypominać jak małemu dziecku.

– No nie wierzę! – huknął i zacisnął pięści. Nikt nie wyprowadzał go z równowagi tak jak ona.

Jej pamiętliwość, słowne zaczepki i sztywne trzymanie się planu doprowadzały go do szału. Z drugiej strony zakochał się w jej błyskotliwości, inteligencji, a nawet władczości. Świadomie godził się na przypisaną mu w związku rolę. Mieszanka skrajnych uczuć, które żywił wobec Ady, nadawała ich związkowi iście wybuchowy charakter.

Już kilka razy był o krok od wyznania jej miłości, ale za każdym razem tchórzył, tak jakby słowa „kocham Cię” miały wartość przysięgi małżeńskiej.

Ada była seksuolożką, uznanym ekspertem w swojej dziedzinie. Wcześniej przez kilka lat mieszkała w Bostonie. Witek był pod ogromnym wrażeniem jej wiedzy i dorobku, ale czuł, że sam należy do nieco innego świata. Różnica między ich zarobkami była dość dotkliwa, na szczęście Weiner był człowiekiem małych potrzeb, a Ada, przynajmniej dopóki nie było problemu z pieniędzmi, zdawała się nimi zupełnie nie przejmować.

Jego Kurowa wychodziła z założenia, że każdy problem można przepracować, tyle że Weiner nie był typem osoby zbyt wylewnej. Miał wrażenie, że Ada stosuje wobec niego podobne kryteria jak wobec pacjentów, co mu urągało.

To wszystko razem dawało dość kiepski obraz ich związku. Mijały kolejne dni, każde z nich miało głowę zajętą własną pracą. Witek przeczuwał, że najbliższy miesiąc będzie rozstrzygający, jeśli chodzi o ich wspólną przyszłość. W poprzednich związkach kilka razy zawiódł się na swojej intuicji i teraz nie chciał popełnić tych samych błędów. Bardzo mu na Adzie zależało. Czuł, że nawiązała się między nimi niewerbalna nić porozumienia. Dziewczyna akceptowała jego niecodzienne przywary, a on doceniał jej życiową mądrość. Był zdania, że oboje mogą zyskać na tym związku, również jako indywidualności.

– Nie złość się na mnie.

Tak jak przewidział, Ada wyczuła jego irytację. Podeszła do lodówki i szeroko otworzyła jej drzwi.

– Na co masz ochotę na obiad? Dzisiaj chyba moja kolej.

– Cokolwiek zrobisz, i tak będzie pysznie.

Spojrzała na niego podejrzliwie. Jego formułka zabrzmiała prześmiewczo. Większość przygotowanych przez Adę posiłków smakowała tak samo. Była wegetarianką i tak jak w przypadku regulaminu domu, również na tym polu próbowała Witkowi narzucić swoje zasady.

Zdjęła biżuterię, w tym obrączkę, i zabrała się do przygotowania obiadu.

Nie, Witek się nie oświadczył.

Nie, Witek nawet o tym nie myślał.

Ada traktowała obrączkę jako rekwizyt w swojej pracy.

Pół godziny później usiedli przy stole nad cannelloni ze szpinakiem. Słychać było tylko postukiwanie sztućców o talerze. Mimo dobrego sprzętu audio Ada wolała jeść w zupełnej ciszy.

– Co u Heleny? – zagadnęła, gdy skończyła jeść i odłożyła talerze do zmywarki.

– Widzę się z nią jutro w sprawie tych oskórowanych zwłok dziecka. Minęło już dziesięć dni, a wciąż nie znają jego tożsamości. – Po sprawie parafila z ubiegłego roku Weiner utrzymywał z Helgą przyjacielskie stosunki. W przypadku oskórowanego chłopca poprosiła go o analizę jako eksperta od dewiacji. – Dlaczego pytasz?

Sawicka i Ada od początku nie przypadły sobie do gustu. Trzymały bezpieczny dystans i nie wchodziły sobie w drogę.

– Miałam dzisiaj taką pacjentkę… – bąknęła. – Smutna sprawa. Jej syn zaginął sześć miesięcy temu. Policja wykonała standardowe czynności. Poszukiwania nie przyniosły rezultatu. Uznali, że wyjechał za granicę po tym, jak namierzyli logowanie jego telefonu. Był pełnoletni, więc sprawa umarła śmiercią naturalną. Ale matka nie daje za wygraną, to zaginięcie doprowadziło ją do obsesji. Ta historia wpływa na każdą dziedzinę życia, również seksualną. Dlatego zastanawiam się, jak sobie radzi Helena. Jakieś postępy w sprawie Kuby?

Witek pokręcił przecząco głową.

Trudno mu było sobie wyobrazić, co może czuć matka zaginionego dziecka. Kuba, syn Helgi, w listopadzie skończył osiemnaście lat. Od połowy stycznia nie było z nim kontaktu. Sawicka sięgnęła po wszystkie środki będące w zasięgu policji, ale przepadł po nim ślad. Wcześniej zdarzało mu się zniknąć na dzień czy dwa i wszyscy liczyli na to, że wkrótce wróci, ale mijały kolejne tygodnie i chłopak nie wracał. Witek starał się wspierać Helenę. Podobnie jak w przypadku pacjentki Ady życie Helgi wywróciło się do góry nogami.

– Sawicka codziennie sprawdza wszystkie zgłoszenia i wydzwania po szpitalach – rzekł. – Nie jest tak łatwo wypisać się ze społeczeństwa. Kuba musiał to wcześniej zaplanować albo ktoś mu dopomógł.

– Dobrze, że ma czym zająć myśli w pracy.

– Dobrze i źle. – Witek wzruszył ramionami. Usłyszał w tej chwili drapanie w drzwi. Uchylił je, żeby Dumbledore wszedł do środka. W zębach trzymał martwą mysz.

– A weź go stąd! – Ada w popłochu wskoczyła na krzesło, jakby w obawie, że mysz nagle ożyje i zacznie biegać po kuchni.

– Kurowo, to przecież tylko mysz! – Weiner pogłaskał kota za uszami i popchnął go w stronę podwórka. Tam mógł przynajmniej bałaganić do woli. Trochę mu tego zazdrościł.

– Zapomniałam ci powiedzieć, że będę musiała pojechać jutro do Warszawy. Kalendarz przypomniał mi o konferencji. Przyjeżdża stary znajomy z Bostonu. Chciał się ze mną koniecznie spotkać.

Dobrze, że stał odwrócony do niej tyłem. Słysząc te słowa, nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. Miał przed sobą perspektywę spędzenia wieczoru w samotności przy lektu-rze jakiejś dobrej książki albo oglądając nową serię Detektywa na HBO.

– Na długo?

– Prawdopodobnie zostanę dwie noce. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe.

– Skąd. Będę tęsknić, ale jakoś sobie poradzę.

Podszedł do niej, objął czule i pocałował.

***

Następnego dnia Witek skończył o dwunastej dyżur na uczelni. Do pałacu, czyli budynku Komendy Miejskiej w Katowicach, poszedł pieszo. Od czasu przeprowadzki do Ady łatwiej mu było się przemieszczać. Tylko sporadycznie korzystał z autobusów czy tramwajów.

Ada podejmowała próby, żeby przepracować z nim jego traumy. Jedną z nich była podróż samochodem. Już samo wejście do środka przywoływało obrazy z wypadku, w którym zginął jego młodszy brat Kamil. Nie odczuwał potrzeby, żeby się na siłę do czegoś zmuszać. Terapia wymagała od niego konfrontacji z fobiami i otwartości umysłu, lecz skutek w jego przypadku był wprost odwrotny do zamierzonego – zamykał się coraz bardziej.

Helga czekała na niego przed głównym wejściem z papierosem w dłoni. Miała na sobie – jak zwykle – czarną rozciągniętą bluzę z kapturem. Krótkie włosy niedbale ulizała do tyłu. Wyraźne zmęczenie rysujące się na twarzy dodawało jej kilka lat. Nie próbowała nawet przykryć go makijażem. Witek nigdy nie spytał jej o wiek, dałby jej jednak co najmniej pięćdziesiątkę. Stanął obok niej bez słowa. Z nikim innym nie milczało mu się tak dobrze.

Sięgnął do kieszeni po tabakę. Wciągnął porcję najpierw jedną, potem drugą dziurką nosa.

– Jeszcze ci tego nie zakazała? – sarknęła z ironią Sawicka.

– Nie. Zasugerowała tylko, że to gimbaza. – Nie chciał się Heldze przyznawać, że przy Adzie praktycznie już nie zażywa, byle tylko uniknąć tego pozbawionego sensu gadania. Sawic-ka wiedziała, że w jego związku nie dzieje się zbyt dobrze. W prywatnych rozmowach podzielił się z nią wątpliwościami. – Pytała wczoraj o Kubę.

– A co jej do tego? – żachnęła się ze złością.

Na samą myśl o zainteresowaniu Ady jej sprawami na czole Helgi wystąpiła żyłka.

– Martwi się…? – Sam nie był pewien, jak rozumieć tę wczorajszą rozmowę. Nie uważał też za stosowne opowiadać Sawickiej historii jednej z pacjentek Ady, której też zaginął syn.

– Podziękuj jej za troskę – prychnęła z pogardą. Od początku była zaskoczona, że Weiner nawiązuje z rudowłosą seksuolożką bliższe relacje. – Podobno Sztyr próbował się ze mną skontaktować – zmieniła temat i kiwnęła głową w stronę bordowego renault laguna, które stało przed budynkiem komendy. Luna, jak mawiało się w policji na ten model samochodu, należała do jej byłego partnera z grupy operacyjnej, Jana Sztyra.

– Przecież mówiłaś, że został przeniesiony do wojewódzkiej, do walki z przestępczością narkotykową.

– Podobno chciał pomóc w poszukiwaniach Kuby.

– Ma tupet!

– Pewne rzeczy się nie zmieniają. – Helga skierowała się w stronę wejścia do pałacu. W pionie kryminalnym na drugim piętrze znajdował się jej pokój.

Witek dawno nie poznał tak śliskiej osoby jak Sztyr. W trakcie poprzedniego śledztwa okazało się, że grał do innej bramki. Sprawa miała skończyć się wydaleniem ze służby i zarzutami prokuratorskimi, ostatecznie jednak policjant został przeniesiony do pentagonu, jak nazywano komendę wojewódzką, która – notabene – znajdowała się w tym samym budynku. Paradoksalnie więc zaliczył awans.

Kiedy rozpoczęły się poszukiwania Kuby, Sztyr był jednym z przesłuchiwanych w sprawie. Na komputerze chłopaka policja znalazła zapis jego rozmowy z użytkownikiem zalogowanym jako [czerwonybinder91]. Późniejszy trop wskazał, że krył się pod nim właśnie Sztyr, znany ze swego upodobania do czerwonego krawata. Rozmowa sugerowała, że umawiali się gdzieś razem na koncert. Helga w pierwszej chwili wpadła w furię. Zachowanie policjanta potraktowała jako formę zemsty za wcześniejsze upokorzenie przy śledztwie. Poza tym zapisem nie było jednak żadnego innego dowodu, by Sztyr miał jakikolwiek związek z zaginięciem jej syna. Zgodnie z zeznaniami, które złożył w charakterze świadka, nigdy ostatecznie nie spotkał się z Kubą, a ich kontakt ograniczał się do rozmów o koncercie na komunikatorze internetowym.

W pokoju Sawickiej na blacie biurka stał jeszcze talerz z kilkoma kawałkami ślonskiego kołocza. Tradycyjne ciasto z posypką, które zdążyło już wyschnąć, było pozostałością po świętowaniu przyznania Heldze stopnia komisarza kilka dni temu.

Była jednym z najbardziej doświadczonych śledczych w pałacu. Długo starała się o awans i – według Weinera – zasłużyła na niego jak nikt inny, ale gdy w końcu nadszedł, nie wydawała się zadowolona. Starała się o wyższy stopień przede wszystkim z myślą o Kubie: awans oznaczał wyższy dodatek do uposażenia i lepszą emeryturę. Po zaginięciu syna spadło jej jednak morale, chyba nawet sama zaczęła wątpić w sens działań policji. Przyznanie stopnia komisarza miało zadziałać na zasadzie motywacyjnego kopniaka, ale Sawicka decyzję przełożonych uznała za akt łaski, a tej nie znosiła.

– Jakieś postępy w sprawie twojego „nn”? – zapytał Weiner.

– „Nazwisko nieznane”. Wciąż. Popierdolona sprawa. Staram się ciągnąć temat dwutorowo. Z jednej strony sprawca, z drugiej ofiara. Nie potrafię zawęzić terenu, ale nawiązaliśmy już współpracę z policją w Słowacji, Czechach i Niemczech. Ktoś mógł celowo podrzucić zwłoki tego dziecka. Pamiętasz tę głośną historię Szymonka z Będzina sprzed paru lat? Rodziców chłopca próbowano namierzyć po weryfikacji tego, którzy rodzice nie zgłosili się z dzieckiem na szczepienia. Tyle że nasz chłopak miał już około czterech lat. W tym wieku nie ma jeszcze obowiązku przedszkolnego. Chodzenie od domu do domu mija się z celem. Na badanie przesiewowe połowy miasta nikt mi nie da zgody. A u ciebie jak? Jakieś wnioski po lekturze akt?

Witek wyciągnął ze swojej nieodłącznej torby teczkę. Skupił uwagę na protokole sporządzonym przez lekarza medycyny sądowej. Dokumentacja fotograficzna dawała pogląd, w jakim stanie odnaleziono ciało. Na samą myśl o nim żołądek powędrował mu do góry. Przynajmniej nie czuł zapachu zwłok. Był wyczulony na krew i nie potrafił zapanować nad reakcją wymiotną. Mdlał. To było upokarzające.

Świeżo po studiach Weiner próbował swoich sił w ramach służby w policji. Dostał się do wymarzonej pracy w referacie techniki kryminalistycznej, szkolił się później u samego Muminka, ale z uwagi na swoją przypadłość szybko musiał zrezygnować.

Oględziny okna życia, które przeprowadził Kupisz, dawały obraz kompletnego chaosu. Zabezpieczono dziesiątki śladów traseologicznych, zebrano próbki ziemi, a nawet pojedyncze włosy. Nie odnaleziono nic, co dawałoby przynajmniej wskazówkę zawężającą krąg podejrzanych. Ciało dziecka z trudem zmieściło się w oknie, musiało zostać wepchnięte tam siłą. Sawicka najwyraźniej nie miała pomysłu na poprowadzenie sprawy. To nie była kwestia zbrodni doskonałej. Do zabójstwa doszło w innym miejscu. Z braku laku sięgnięto po pomoc profilera, żeby nakreślić cechy sprawcy.

Analiza monitoringu miejskiego i instytucji znajdujących się w okolicy Zgromadzenia Sióstr Świętej Jadwigi pozwoliła namierzyć pojazdy poruszające się po okolicy w czasie zdarzenia. Dwanaście samochodów osobowych, dwa dostawczaki, autobus miejskiego przewoźnika i karetka na sygnale. Funkcjonariusze dotarli do wszystkich kierowców, ale ich zeznania nie zmieniły biegu postępowania. Było jeszcze trzech pieszych, w tym jeden mężczyzna w czarnej kurtce z kapturem. Policja próbowała go odnaleźć, opublikowała nawet jego wizerunek na stronie internetowej, ale do tej pory nie udało się go zidentyfikować.

Siostra Palma znajdowała się pod opieką psychologa. Wyjechała na jakiś czas do placówki zgromadzenia sióstr w Bystrej.

Mając na uwadze całokształt sprawy, najbardziej rewolucyjne okazały się wyniki sekcji zwłok. W chwili rozpoczęcia oskórowania dziecko prawdopodobnie jeszcze żyło. Ktoś zawiesił je głową w dół. Cięcia biegły w różnych kierunkach, sprawca najwyraźniej korzystał z różnych noży. Był przy tym niedokładny. Niewykluczone, że był to rodzaj tortury, która nie mogła trwać zbyt długo, bo chłopiec najprawdopodobniej po krótkim czasie stracił przytomność i się wykrwawił. Na podstawie kształtu czaszki sporządzano komputerową rekonstrukcję jego wyglądu.

Pozostałości skóry i włosów wskazywały na to, że chłopak był rasy białej, miał jasną karnację i blond włosy. Zabezpieczony materiał DNA na ten moment nie przyniósł żadnych odpowiedzi.

Sekcja nie wykazała obrażeń wewnętrznych. Uszkodzenie tkanek przy nadgarstkach i kostkach wskazywało na skrępowanie liną. Lekarz medycyny sądowej orzekł, że dziecko zostało wielokrotnie zgwałcone.

I właśnie dlatego Sawicka poprosiła o konsultację Witka Weinera, który zdobył jej uznanie jako ekspert od dewiacji przy poprzednim śledztwie. On sam do tytułu eksperta podchodził sceptycznie, choć w Polsce faktycznie było niewielu, którzy swój przedmiot naukowego zainteresowania skupili właśnie na tej dziedzinie.

Protokół z sekcji zwłok budził w nim grozę. Wielokrotny gwałt na czteroletnim chłopcu w zestawieniu z oskórowaniem ciała i podrzuceniem go do okna życia dawał obraz wyrafinowanego, bezwzględnego, pozbawionego jakiejkolwiek empatii sprawcy. Poczucie, że ta osoba wciąż jest na wolności, motywowała do zintensyfikowania działań.

– Przygotowałem opinię – powiedział Witek – ale wydaje mi się, że nic z niej nie wynika.

– Weiner, kurwa, na co mi jakiś świstek papieru, skoro nic z niego nie wynika?! – Sawicka chyba spodziewała się innej odpowiedzi. Przyzwyczaiła go do używania przekleństw zamiast przecinka.

– To złożony problem…

– Aha, co ty nie powiesz?! Myślałam, że wskażesz mi sprawcę z imienia i nazwiska! – ironizowała. Do tego też przywykł.

– Dasz mi w końcu dojść do słowa? Sprawca wykorzystał seksualnie dziecko, ale trudno stwierdzić, czy chodziło o wyrządzenie krzywdy, czy zaspokojenie popędu.

– Pedofil?

Pokręcił przecząco głową.

– Pedofilia jako dewiacja seksualna sprowadza się do odczuwania pociągu do osób małoletnich.

– Nie jestem twoją studentką, a to nie jest wykład, więc skończ pierdolić z łaski swojej, okej?

Uniósł dłoń, żeby przeprosić. Helga była wyczulona na naukową gadkę.

– Wykorzystanie seksualne dzieci to zupełnie inna kategoria. Może być związane z pedofilią, ale nie musi, rozumiesz?

– Chodzi ci o to, że wykorzystać dziecko może również osoba, która nie czuje do małoletnich żadnego pociągu, tak?

– Dokładnie! Pedofilia często idzie w parze z innymi parafiliami: froteryzmem, ekshibicjonizmem, podglądactwem czy sadyzmem.

– Oskórowanie czterolatka podpada pod to ostatnie? – Helga usiadła przy swoim biurku i zapaliła kolejnego papierosa.

Witek miał wrażenie, że Sawicka żywi się samą nikotyną. Zarzekała się, że odpuściła picie, a nie był on jej ojcem, żeby jej pilnować, ale zdawało mu się, że to deklaracja bez pokrycia.

– Nie ma standardów ani żadnych tabel z zachowaniami. W dewiacjach chodzi o wystąpienie szczególnej okoliczności pozwalającej na poczucie podniecenia. W sadyzmie polega ona na zadawaniu partnerowi bólu. Ale odcinanie skóry to przecież bezpośredni zamiar zabójstwa. Sprawca musiał mieć pewność, że to doprowadzi do śmierci. Może bardziej nekrosadyzm?

– Wymyślasz to na poczekaniu…?!

Pokój spowiła mgła dymu.

– Zabójstwo na tle nekrofilskim. Bardzo rzadki przypadek.

– Potrzebuję, kurwa, konkretów! – wrzasnęła. – A co, jeśli sprawców było więcej? Podzielili się. Jeden sobie poużywał, drugi w tym czasie skórował. Trzeba być jakimś poje-bem, żeby…

Nie dokończyła. Nie musiała. Zbrodnia sama w sobie była porażająca. Fakt, że ofiarą był czterolatek, przydawało jej dodatkowej grozy.

Witek nie powinien był się bawić w spekulacje. Grał rolę doradcy, który na podstawie ustaleń policji miał stwierdzić, czy gwałt na ofierze może wynikać z konkretnych zaburzeń seksualnych.

– A ten wątek z Kościołem? – przypomniał sobie nagle.

Sawicka opowiadała mu już wcześniej, że archidiecezja katowicka próbowała wyciszyć sprawę.

– Spotkałam się z tym całym księdzem Joachimem. Jest rzecznikiem prasowym metropolity katowickiego, stoi na czele biura prasowego. Dawno nie poznałam nikogo tak upierd-liwego.

– Postawił na swoim. Udało mu się z tobą spotkać.

– Moim obowiązkiem było wszystko sprawdzić. Wydaje mi się, że to ślepy zaułek. Prasa ostatnio nie służy Kościoło-wi. Skandal za skandalem. Usiłują dmuchać na zimne. Sam pomyśl: zwłoki chłopca znalezione w oknie życia, a naprze-ciw niego kościół, w którym powiesił się wikary. Kuria cykorzy, że zabójstwo będzie traktowane jako ostentacyjny gest sprzeciwu.

Witek nie słyszał wcześniej o samobójstwie wikarego. Co prawda filtrował czytane i oglądane treści, czuł, że media przejaskrawiają temat, koncentrując się na nieszczęściu ludzi, katastrofach i politykach bez krzty przyzwoitości.

– Rozpytujemy świadków, prokuratura ma udostępnić nam dane o sprawie. – Sawicka kiwnęła głową w stronę biurka, na którym wibrował telefon Witka.

Zerknął na wyświetlacz.

– To ojciec. Oddzwonię do niego później. Pewnie jak zawsze to samo.

Napotkał jej karcący wzrok. Mimo składanych obietnic nie znalazł ani czasu, ani odwagi, by odwiedzić rodziców w Częstochowie, gdzie mieszkali. Bardziej chodziło o odwagę, w końcu od jego ostatniej wizyty minęło dziesięć lat. Bał się konfrontacji. Od tamtego czasu tak wiele się zmieniło.

Sięgnął z ociąganiem po komórkę i wyszedł na korytarz.

– Cześć! – Po drugiej stronie panowała cisza. – Halo! Jesteś tam? – Już chciał się rozłączyć, gdy usłyszał chrapliwy głos ojca.

– Matka… – powiedział. Głos mu się załamał.

– Co z nią?

– Pogrzeb będzie pojutrze.

– Ale… – Witek poczuł, jak jego gardło gwałtownie się ścisnęło, unieruchamiając struny głosowe. Zakręciło mu się w głowie. Oparł się plecami o ścianę.

Wiedział, że chorowała. Alzheimer to straszna choroba. Nie potrafił przywołać żadnych miłych wspomnień z matką. Pamiętał przede wszystkim jej płacz po śmierci Kamila. I oskarżający wzrok, gdy Witek wrócił po wypadku ze szpitala. Pełne pretensji pytania, dlaczego tak się stało.

Informacja o jej śmierci spadła na niego jak grom z jasnego nieba. Spodziewał się usłyszeć od ojca kolejne pytania, kiedy ich odwiedzi, czy zadzwoni do matki, bo ta źle się czuje, czy zechce łaskawie opowiedzieć, co u niego – jej „ukochanego Witka” – słychać.

„U jej ukochanego Witka”?!

Po każdej rozmowie zostawało tylko rozżalenie i wściekłość. Mimo to nie potrafił się teraz złościć.

– Tym razem przyjedź – dodał jeszcze ojciec.

Nim Weiner zdążył cokolwiek odrzec, usłyszał tylko przeciągły sygnał skończonej rozmowy.

Rozdział 2

– Pociąg osobowy relacji Katowice–Częstochowa odjedzie z toru dziesiątego przy peronie czwartym. – Witek usłyszał zapowiedź wydobywającą się z głośników na dworcu PKP.

Na ramieniu miał torbę podręczną, a w ręce trzymał wieniec. Najzwyklejszy. Bez napisów na szarfie.

Ceremonia pogrzebowa miała się odbyć w rodzinnej parafii Świętego Bartłomieja o godzinie dwunastej. Potem przejście na Kule, pobliski cmentarz komunalny. Powrót do Katowic po południu.

Choć było chłodno, jakby zima przypomniała sobie o swoim zadaniu z opóźnieniem, Weinerowi zrobiło się duszno. Poluzował szal.

Denerwował się. Przede wszystkim obawiał się konfrontacji z ojcem – że będzie musiał mu spojrzeć w oczy. I tego, że stanie nad trumną i nagle zacznie płakać. Nie wiedział tylko, czy to przez poczucie straty matki, czy przez świadomość, że tak naprawdę od dawna jej już nie miał.

– Nie, proszę, nie przyjeżdżaj! – rzekł do Ady.

Udało mu się z nią skontaktować dopiero dziś rano. W głębi duszy cieszył się, że pojechała do Warszawy, miał czas dla siebie, żeby uspokoić galop myśli i poukładać sobie w głowie.

– Tak mi przykro. Już się pakuję, strasznie cię przepraszam!

– Pojadę tylko na ten pogrzeb, a potem od razu wracam do Katowic. Nie ma potrzeby, żebyś rezygnowała z konferencji. – Nie oczekiwał współczucia ani pocieszeń. Niby za co go przepraszała? Za to, że jej przy nim nie ma? Gotów był jej za to podziękować. Helga go tylko solidarnie poklepała po ramieniu. W jego odczuciu Ada wyolbrzymiała całą sprawę.

– Co ty w ogóle mówisz? Zmarła twoja matka…

– Dziękuję za przypomnienie.

– Przepraszam. Ojciec pewnie potrzebuje pomocy. Nie znam żadnej firmy pogrzebowej w Częstochowie, ale mogę popytać.

– Przestań – warknął przez zaciśnięte zęby. Zabrzmiało chyba zbyt szorstko, ale nie widział innego sposobu, by w końcu do niej dotarło, że nie chce, żeby przyjeżdżała na pogrzeb.

– Kocham cię. – Brzmiało to tak, jakby za chwilę sama miała się rozpłakać.

Jeśli był jakiś zły moment na wyznanie miłości, to właśnie teraz. Trafiła idealnie.

– Ja ciebie też – odparł, ale sam właściwie nie rozumiał, dlaczego to powiedział. Chciał chyba po prostu skończyć tę rozmowę.

Wsiadł do pociągu. Żeby zająć czymś myśli, w wyszukiwarce znalazł artykuł poświęcony samobójstwu wikarego, o którym mówiła Helga. O sprawie rozpisywały się już wszystkie główne portale informacyjne. Ksiądz zaczął posługę w tej parafii przed sześcioma miesiącami. Odnaleziono go w za-krystii na początku lutego. Jeden z redaktorów, powołując się na źródło z policji, informował, że mężczyzna zostawił list pożegnalny. Przepraszał w nim parafian, że zwątpił w Boga. W tle przewijał się wątek nieszczęśliwej miłości, czego dowodem miała być szminka odnaleziona na cmentarzu.

Po głośnych w ostatnim czasie sprawach i mnożących się oskarżeniach księży o pedofilię pozostawienie zwłok dziecka w oknie życia mogło budzić dodatkowe podejrzenia. Kuria robiła natomiast wszystko, żeby sprawę możliwie wyciszyć. O ile w przypadku samobójstwa biuro prasowe zareagowało za późno, o tyle o tym wydarzeniu, odpukać, na razie była cisza.

Z dworca w Częstochowie Weiner skierował się pieszo w stronę kościoła Świętego Bartłomieja. Z daleka już słychać było dzwony. Znał te ulice. Budynki wydawały się znajome. Część przykrył brud ostatnich lat, inne zostały odnowione. Nie brakowało nowych inwestycji, mimo to odnosił wrażenie, że w ciągu ostatnich dziesięciu lat czas się jakby zatrzymał. Po likwidacji województwa częstochowskiego Śląsk rozciąg-nął się aż tutaj, ale to Katowice stały się centrum biznesu, techniki i kultury.

Zatrzymał się na chwilę przed kościołem. Fasadę tworzyły dwie strzeliste wieże. Główne wejście mieściło się nad por-talem, w którym misternie wyrzeźbiono dwunastu apostołów. Kopuła miała charakterystyczny kształt obieranej pomarań-czy. Po lewej stronie znajdowała się dzwonnica, która przypominała formą wieżę strażacką. Przy wejściu było źródło wody, które jednak nie przyciągało rzeszy pielgrzymów jak u paulinów.

Za płotem po lewej stronie wznosiła się plebania, dwukondygnacyjny budynek ze spadzistym dachem pokrytym miedzianą blachą, trudny do zauważenia zza bujnej roślinności. Proboszcz urządził sobie tutaj minipark. O tej porze roku nagie pędy i korzenie tworzyły klimat tajemniczego ogrodu z powieści Frances Hodgson Burnett.

Witek wszedł do kościoła głównym wejściem. Otoczyła go cisza tak upiorna, że odniósł wrażenie, jakby niewidzialna nić zaszyła mu usta, żeby nic nie mógł powiedzieć, i nos, żeby nie odważył się oddychać. W budynku panował półmrok. W nawach bocznych paliły się tylko pojedyncze lampki, a wpadające przez rozetę z witrażem światło tańczyło po ścianach kościoła.

Weiner przełknął głośno ślinę. Przed prezbiterium leżała trumna. Spoczywał na niej wieniec.

Spojrzał na zegarek. Za pięć minut miało się rozpocząć nabożeństwo, ale kościół był prawie pusty. Dostrzegł pochyloną sylwetkę ojca w jednym z pierwszych rzędów. Siedział z opuszczoną głową, jakby chciał w ten sposób uniknąć patrzenia na trumnę żony. Miał na sobie długi, czarny płaszcz. Nie odwracał się. Siedziała za nim w ławach dosłownie garstka osób. Wśród nich rozpoznał wujka, brata matki. Po drugiej stronie przejścia siedziały jakieś trzy starsze panie, jedna z nich przypominała sąsiadkę, ale równie dobrze mogły to być pogrzebowe płaczki.

Usiadł w ostatniej ławce. Przyszło mu do głowy, że jest zarezerwowana dla grzeszników. Idealne miejsce dla niego.

Witka wychowywano w zgodzie z katolickimi wartościami. W szkole podstawowej był nawet lektorem w kościele, jego zaangażowanie skończyło się jednak na bierzmowaniu. Od wypadku samochodowego nie uczestniczył w żadnej mszy. Gdy żegnano w tym kościele Kamila, był w śpiączce farmakologicznej. Grób brata odwiedził tylko raz. To wydawało się teraz takie nierealne.

Nagle go nie było.

Z czasem Weiner stał się relatywistą. Przynajmniej sam się tak definiował, bo było to wygodne. Nie deklarował się jako ateista, nie wiedział, w co wierzy, i nie zaprzątał tym myśli.

Zatrzymał wzrok na dziewczynie w jasnym płaszczu, która trzymała w ręce wiązankę kwiatów. Spojrzała na niego i kiwnęła głową na przywitanie. Poznał ją dopiero po dłuższej chwili. Marta Kurek, młodsza siostra jego kumpla z ławy szkolnej, Wojtka, który zresztą był w tej parafii wikarym. Ładna. W szkole uganiał się za nią co drugi chłopak. Witkowi też się podobała, czasami się spotykali, gdy wychodził na miasto z Wojtkiem. Od czasu jego wyjazdu do Katowic nie mieli ze sobą kontaktu.

Obok Marty siedziała jakaś starsza kobieta. Nie znał jej. Miała długie, kruczoczarne włosy. W taliowanym płaszczu wyglądała dość dostojnie. Na jej dekolcie połyskiwała biżuteria.

Za jego plecami ponownie uchyliły się drzwi do kościoła. Poczuł na nogach chłodny powiew. Wzdrygnął się, gdy ktoś złapał go za ramię.

– Przecież mówiłem, żebyś nie przyjeżdżała! – syknął.

Wściekł się, że Ada go nie posłuchała. Musiała złapać pociąg od razu po ich rozmowie. Zawsze stawiała na swoim. Może sądziła, że doceni jej poświęcenie, a może wychodziła z założenia, że tak trzeba?

Nic nie odpowiedziała, zamiast tego spojrzała na niego z pretensją.

Kątem oka przyłapał Martę Kurek, jak zerka z ciekawością w ich stronę.

Zabrzmiały organy. Weiner aż wzdrygnął się na ich dźwięk. Na ambonę wszedł Wojtek Kurek. Dobrze było zobaczyć znajomą twarz.

Ojciec przez całą mszę nawet się nie poruszył, ani razu się nie odwrócił. Witek zresztą też nie szukał jego wzroku.

– Wszystko okej? – zapytała w końcu Ada. Weiner nienawidził takich pytań. – Cały drżysz.

Przytaknął. Ceremonia zbliżała się ku końcowi. Cmentarz znajdował się blisko kościoła, orszak pogrzebowy miał do przejścia zaledwie około pięciuset metrów. Witek nie wiedział, w którym miejscu zostanie pochowana matka. Obawiał się, że w tym samym grobie co Kamil.

Pracownicy firmy pogrzebowej dźwignęli trumnę i powoli ruszyli w stronę wyjścia. Niskie dźwięki organów kościelnych nadawały ceremonii żałobny, płaczliwy ton. Ada tłamsiła w dłoni chusteczkę higieniczną, raz po raz ocierając łzę.

Wojtek Kurek przywitał się z Witkiem skinieniem głowy. Jego mina wyrażała współczucie. Akurat on dobrze znał sytuację rodzinną Weinerów.

Ojciec niespiesznie wstał z miejsca. Miał oczy pełne łez. Bardzo się postarzał. Jego głowę pokrywały siwe włosy, na twarzy miał kilkudniowy zarost. Spojrzenia ojca i syna na chwilę się skrzyżowały. Ku swemu zdziwieniu Witek stwierdził, że ta bezpośrednia konfrontacja – pierwsza od wielu lat – w żaden sposób na niego nie wpłynęła. Nie czuł ani złości, ani żalu, ani smutku. Wyłącznie obojętność. Tak jakby ojciec był tylko przypadkowym przechodniem.

Ada ponagliła go, żeby wyszedł z ławki i podążał za trumną. Kurczowo trzymała go pod rękę. Lekko kiwnęła głową w przeciwległą stronę. Pod płotem stała komisarz Sawicka. Na swoją czarną bluzę z kapturem tym razem włożyła pikowaną kurtkę. Choć nie było słońca, miała na nosie okulary przeciwsłoneczne. Towarzyszył jej Klaus, dumny ze swoich śląskich tradycji rodzinnych hanys, który pracował z nią w wydziale i od czasu odejścia Jana Sztyra tymczasowo pełnił funkcję jej partnera.

Pod plebanią stał radiowóz. Możliwe, że miejscowi policjanci przyjechali zabezpieczyć orszak żałobny, ale widząc garstkę osób, uznali, że nie ma takiej potrzeby.

– Czemu nie chcesz iść dalej? – zapytała Ada, gdy po przyjściu na cmentarz Weiner przystanął przy wejściu do alejki, w której miała być pochowana matka.

Tak jak się spodziewał, w tym samym grobie spoczywał Kamil.

Pokręcił tylko głową. Myślał o podróży powrotnej. W głowie kiełkował mu pomysł: poprosi Adę, żeby wracała sama, a on zostanie pod pretekstem spotkania się z Wojtkiem, z którym nie widział się od wielu lat. W ten sposób mógłby się jej pozbyć i mieć choć na chwilę spokój.

Zaraz jednak zganił się w myślach. Przecież Ada przyjechała tu specjalnie dla niego. Chciała dobrze, martwiła się. Odnosił wrażenie, że większości ich nieporozumień udałoby się uniknąć, gdyby nie zamieszkali razem. Gdyby dali sobie więcej czasu, żeby się lepiej dotrzeć, poznać i zacząć proces wzajemnej akceptacji od małych kroków.

Po ceremonii podeszła do niego Marta.

– Moje kondolencje. – Wyciągnęła do niego drobną dłoń. Otaczał ją kwiatowy zapach. – Jaka szkoda, że spotykamy się w takich okolicznościach.

Weiner nie wiedział, jak się zachować. Pierwszy raz był w takiej sytuacji.

– Dziękuję, że przyszłaś – odpowiedział. Obok stała Ada, więc spojrzał na nią, żeby przedstawić ją Marcie. Nie wiedział, jak ją nazwać. Moja dziewczyna? Wydawało się trochę zbyt szczeniackie, zważywszy na ich wiek. Partnerka? Już prędzej, ale bardzo ogólnie. Konkubina? Im dłużej o tym myślał, tym gorsze pomysły przychodziły mu do głowy. Zawiesił się. – Jesteśmy razem – wypalił w końcu.

Ada wyciągnęła rękę w stronę Marty i obie wymieniły się serdecznym uściskiem dłoni.

– Witold! Jak dawno cię nie widziałem! – zawołał do nich wujek. Weiner skrzywił się, słysząc pełną wersję swego imienia. – Dobrze, że jesteś. Ojciec się ucieszy.

– Nie jestem tego taki pewien. – Witek spojrzał w stronę grobu, przy którym wciąż stał przygarbiony starszy mężczyzna.

– Chodźcie na obiad. Moja żona przygotowała mały poczęstunek.

– Umieram z głodu – powiedziała entuzjastycznie Ada, nim Witek zdążył wymyślić tłumaczenie, dlaczego muszą się spieszyć z powrotem do Katowic.

Ojciec minął go bez słowa. Potraktował go jak ducha. „Rodzinny obiad”, pomyślał Witek sceptycznie i skierował się w stronę domu, który był stałym punktem jego nocnych koszmarów.

***

– Roman sam wybudował tę altankę. – Wujek pokazał Adzie drewnianą pergolę. Ojciec zabrał się za nią jeszcze za życia Kamila. Gdy ostatnim razem Witek tutaj był, stała niedokończona.

– Jak tu pięknie! – zawołała Ada z entuzjazmem.

Weiner szedł kilka kroków za nią. Nie wiedział, co jej się tutaj tak podoba. Równie dobrze jej słowa mogły mieć wymiar wyłącznie kurtuazyjny.

Dom wyglądał na zaniedbany. Odrapany tynk odkrył wapienne cegły, jeden z podstawowych budulców w tym regionie. Przed domem rozciągał się niewielki trawnik. Kiedyś rosły tu jabłonie, dziś poza altaną został tylko skalniak obrośnięty bluszczem.

Wujek z ciocią przeszli przez furtkę. Ada obróciła się w stronę Witka, który zatrzymał się przed płotem. Wyciągnęła rękę w jego stronę.

– Nie chcę tam wchodzić – odrzekł, kręcąc przecząco głową.

Miał ochotę obrócić się na pięcie, odejść i nigdy więcej tu nie wracać.

– Rozumiem, że to wszystko wiele cię kosztuje, ale sam mówiłeś, że nie byłeś tu od dawna, a twój ojciec…

– …nic nie rozumiesz – przerwał jej szorstko. Wiedział, co chce powiedzieć. „A twój ojciec nikogo więcej nie ma”. Do czego się to sprowadzało? Że miał się nim opiekować? Że taka jest powinność syna?

Gdyby losy potoczyły się inaczej, relacje Witka z rodzicami byłyby zapewne inne.

– Nie bądź takim nadętym burakiem! – Ada spiorunowała go wzrokiem, jakby chciała go zdyscyplinować. – Weź się w garść.

Chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą. Gdy tylko weszli do środka, poszła do kuchni, żeby pomóc cioci z podaniem obiadu. Witek miał wrażenie, że nic się tutaj nie zmieniło. Może z wyjątkiem krzyży. Tych przybyło. Wisiały nad każdymi drzwiami. W drodze do salonu minął schody, które prowadziły do sypialni na piętrze. Niegdyś mieścił się tam jego pokój.

Weiner wyprowadził się stąd na dobre po zdaniu matury. Wrzucił wszystkie swoje rzeczy do jednej walizki. Gdy schodził na dół, natknął się na matkę. Ojciec stał obojętnie, podpierając framugę drzwi od salonu.

– Wyjeżdżam – oznajmił Witek.

Nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Nikt go ani nie przytulił, ani nie pocałował. Nikt nie próbował go zatrzymać. Był dla nich niewidzialny.

– No i co tam u ciebie słychać, Witoldzie? – spytał go wujek, gdy Weiner zajął miejsce przy stole. Potoczył wzrokiem dookoła i zatrzymał się na zdjęciu matki.

– Nie narzekam – odrzekł zdawkowo.

– No to chyba dobrze, co? Bo wszyscy naokoło tylko psioczą. Po tobie widać, żeś człowiek sukcesu. A powiedz mi, samochodu się jakiegoś dorobiłeś? – Wujek podrapał się po głowie. Zrobiło się dość niezręcznie, bo gdy się ostatni raz widzieli, Weiner był jeszcze nastolatkiem i wujek wciąż go chyba tak traktował.

– Nie jest mu potrzebny do szczęścia. – Ada uwolniła go od odpowiedzi. Akurat weszła do salonu z wazą parują-cego rosołu.

– I co? Mieszkacie w Katowicach, tak? Jakieś dalsze plany? – Wujek ciągnął przesłuchanie. Było jasne, że zaraz zaczną się pytania o ślub, dzieci, zarobki, poglądy polityczne.

W tym momencie do salonu wszedł ojciec, Roman Weiner. Wszyscy nagle umilkli.

Ada zatrzymała się w pół kroku. Spojrzała wymownie na Witka, jakby chciała mu coś przekazać wzrokiem. Nie zrozumiał, co ma na myśli.

– Nazywam się Ada Białas – powiedziała w końcu sama. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że chciała, żeby ich sobie przedstawił.

Zapanowała cisza. Ada musiała się poczuć niekomfortowo, wyszło nienaturalnie. Witek, podobnie jak wujostwo, patrzył wyczekująco na ojca, ale ten usiadł przy stole, wbijając posępny wzrok w przykryty obrusem blat. Trudno było orzec, czy w ogóle zarejestrował słowa Ady.

– Zacznijmy jeść, bo wystygnie! – odezwała się nagle ciocia, żeby ratować sytuację. Z werwą wyjęła Adzie z rąk wazę i zaczęła napełniać talerze gorącym bulionem.

Ada usiadła obok Weinera, jej entuzjazm związany z obiadem gdzieś się nagle ulotnił.

Przez dłuższą chwilę słychać było tylko postukiwanie łyżek w talerze i pojedyncze siorbnięcia wujka. Ada przy każdym irytującym dźwięku wręcz podskakiwała przy stole. Uważała siorbanie i mlaskanie za niedopuszczalne. Roman natomiast nawet nie sięgnął po łyżkę. Wydawał się nieobecny.

– Czym ty się zajmujesz, moja droga? – Ciocia zainicjowała kolejną serię pytań. Tym razem postanowiła prze-pytać Adę.

– Mam swój gabinet w Katowicach – zdawkowo.

– Gabinet? – zdziwił się wujek.

– Tak, jestem seksuologiem.

Weiner dostrzegł na twarzy wujka dwuznaczny uśmiech. Wiedział, że ta odpowiedź uruchomi kolejną lawinę pytań, które prawdopodobnie zaraz przekroczą granicę dobrego smaku. Musiał to przerwać.

– A gdzie się podziali twoi kumple? – zwrócił się do ojca.

– Witku… – skarciła go ciocia.

Poczuł na kolanie uścisk ręki Ady. Tym razem natychmiast odczytał jej sygnał. Chciała go powstrzymać przed zadawaniem niestosownych pytań.

Wypuścił głośno powietrze z ust. Ciepły rosół zadziałał rozgrzewająco.

– Przecież tylu ich było – ciągnął Witek. – Proboszcz witał was z otwartymi rękami w salce przy plebanii, a teraz nawet nie zjawił się na pogrzebie. – Czekał, aż ojciec chociaż podniesie głowę, ale nic takiego się nie stało. – Halo! Słyszysz mnie, tato? Co? Zostałeś sam?

– Co ty robisz?! – szepnęła Ada i nachyliła się w jego stronę. – Odpuść dzisiaj.

– Mówiłem, że nie chcę tutaj przychodzić, to był twój pomysł. – Odwrócił się do niej. – Zawsze musisz postawić na swoim.

Ada gwałtownie się wyprostowała. Jego słowa widocznie ją zabolały. Szczególnie te ostatnie.

– Pozbieram talerze – rzekła, po czym pospiesznie wstała i wyszła do kuchni.

– Nikt nie kazał ci tutaj przyjeżdżać – odezwał się w końcu ojciec chrapliwym głosem. – Przecież mówiłem ci wiele razy, że matka jest chora. Miała tylko mnie. – Uniósł powoli głowę. Jego oczy były przekrwione, a policzki zapadnięte. – Wiesz, o co zapytała na chwilę przed śmiercią? Czy zdąży się jeszcze z tobą pożegnać…

Witek znowu poczuł ucisk w gardle. Pokręcił przecząco głową, jakby chciał wyrzucić z głowy ten obraz. Tłumaczył sobie, że to tylko manipulacja ojca. Że ten specjalnie to robił, żeby Witkowi zrobiło się przykro.

– Nagle przypomnieliście sobie, że macie syna, tak?

– Nikt nas nie uczy, jak sobie radzić w takich sytuacjach. Nikt na to nie przygotowuje. – Ojciec doczekał się adwokata w osobie wujka. – Jak wyjechałeś po maturze, rodzice uświadomili sobie, że stracili drugiego syna.

Witek czekał na potwierdzenie tych słów przez ojca, ale ten nawet nie poruszył głową.

– Nie próbowaliście mnie zatrzymać!

Roman Weiner znowu pochylił głowę.

– Idę zapalić. – Wujek odsunął krzesło i przeszedł przez drzwi balkonowe na niewielki taras. Widocznie doszedł do wniosku, że jest to sprawa między Witkiem a ojcem.

– Nie masz mi nic do powiedzenia? – Weiner rozumiał, że to być może kiepski dzień na rozdrapywanie ran z przeszłości, ale więcej okazji na rozmowę już mogło nie być.

– Rozumieliśmy, że nie chcesz tutaj wracać – powiedział ojciec.

– Rozumieliście, że nie chcę tutaj wracać?! – Miał ochotę zaśmiać mu się prosto w twarz. – Jak was odwiedziłem dziesięć lat temu, daliście mi jasno do zrozumienia, że nie ma tu dla mnie miejsca.

Po zakończeniu studiów zaczął służbę w policji. Okazało się, że jego fobie uniemożliwiają mu pracę wśród techników. Dostał urlop, żeby to wszystko przemyśleć, i wtedy przyjechał do Częstochowy. Nikt go nie przywitał, a jego pokój okazał się pusty. Rodzice wyrzucili to, co do niego należało. W przeciwieństwie do pokoju Kamila, w którym wszystkie rzeczy pozostały w tym samym miejscu.

Po domu kręcili się jacyś obcy ludzie. Ojciec założył wspólnotę przykościelną. Zrzeszała osoby, które nie potrafiły sobie poradzić ze stratą najbliższej rodziny. W ramach spotkań jej członkowie wzajemnie sobie pomagali. Spędzali razem czas. To był dla nich rodzaj terapii. Ada pewnie byłaby dumna, że zamiast zamykać się we własnej rozpaczy, ludzie szukają pomocy. Nikt nie zrozumie cię lepiej niż druga osoba, którą spotkała podobna tragedia.

Ojciec był głową tej wspólnoty, inicjował spotkania, stworzył nawet jakiś fundusz na potrzeby wyjazdów integracyjnych. Weiner odczuł to tak, jakby rodzice założyli sobie nową rodzinę, w której dla niego nie było już miejsca. Od tamtego czasu więcej się tutaj nie pojawił.

– Kiedy matka zachorowała, przestałem mieć na to czas. – Ojciec powoli wstał i podszedł do okna. Odwrócił się do Witka plecami i splótł z tyłu ręce. – Kierownictwo we wspólnocie przejęła wtedy Kalina Mus. Była na pogrzebie. – Witek domyślił się, że to ta kobieta z kruczoczarnymi włosami, która siedziała w ławce obok Marty Kurek. – Pomogła mi załatwić formalności pogrzebowe.

Wujek wrócił z balkonu, ciągnąc za sobą odór papierosowego dymu. Wyglądało na to, że wyjście na taras nie wybiło go z tematu, bo jak gdyby nigdy nic płynnie włączył się do rozmowy.

– Od czasu, jak Roman odpuścił – powiedział – wspólnota ze spotkania na spotkanie zaczęła się kurczyć. Statut zaległ gdzieś w kurii, od kilku lat nie dostali oficjalnego zatwierdzenia. A do tego proboszcz z parafii Świętego Bartłomieja przestał udostępniać im salkę.

Ojciec tylko machnął ręką. Wujek ewidentnie działał mu na nerwy.

Witek pogładził się po brodzie. Wcześniej, gdy miał dłuższą, czynność ta pomagała mu się skupić. Teraz krótki zarost tylko nieprzyjemnie drapał. „To już lepiej było ogolić się na zero”, pomyślał.

Witek nie potrafił odciąć się grubą kreską od tego, co zdążyło go podzielić z ojcem, ale było mu go żal. Tak po ludzku żal. Bo został sam, a Weiner dobrze wiedział, jak przytłaczająca jest samotność. Dopóki była z nimi matka, nawet jeśli leżała schorowana w łóżku, mogli się przynajmniej z ojcem wspierać. Motywować się i nie poddawać. Nowa rodzina, czyli ta wspólnota, okazała się nietrwała. Ludzie woleli, jak coś przychodzi łatwo. Kiedy pojawiały się schody, wygodniej było poczekać na windę.

Ada położyła przed Witkiem talerz z głównym daniem. Nie odezwała się. Nie musiała. Dobrze wiedział, że czekają ich teraz ciche dni. A wystarczyłoby, żeby go posłuchała i nie przyjeżdżała tutaj.

– Jak się poznaliście? – spytała ciocia, gdy wszyscy mieli już nałożone drugie danie.

Weinerowi niespieszno było odpowiadać. Kątem oka obserwował ojca, który wyglądał na nieszczęśliwego. Nawet nie sięgnął po sztućce. Siedział z nim przy stole, ale myślami krążył całkiem gdzie indziej.

– Pracowaliśmy razem przy jednej sprawie – zaczęła obojętnie Ada. – Doradzaliśmy policji. Ja jako seksuolog, a Witek jako ekspert od dewiacji.

– A to ci dobre! – Wujek, słysząc to, aż uderzył dłonią w stół. – Witoldzie! A skąd ty tyle wiesz o dewiacjach?

– Oczytałem się.

– Domyślam się, że macie fajnie w domu, co?

Weiner popatrzył Adzie w oczy. Oboje się uśmiechnęli. Witkowi przypomniało się, jak oboje czuli zażenowanie dogadywaniem rozmaitych „wujków Heńków i Mietków” na rodzinnych spędach. W rodzinie Ady poziom rozmów był podobny. Słysząc o relacji seksuolożki i eksperta od dewiacji, zadawali sobie pewnie pytania, jak wygląda ich seks.

Przed odpowiedzią uchronił ich dźwięk dzwonka do drzwi.

– Spodziewasz się jeszcze kogoś? – zapytała ojca ciocia z paniką w głosie, bojąc się, że nie wystarczy obiadu dla gości.

Roman zaprzeczył, kręcąc głową.

– Sprawdzę. – Witek wstał od stołu i skierował się ku drzwiom wejściowym. – W czym mogę pomóc? – W progu stało dwóch policjantów. Przed domem zaparkował ten sam radiowóz, który widział przed plebanią po pogrzebie.

– Zastaliśmy pana Weinera?

– A mogę spytać, o co chodzi?

Jeden z policjantów wyciągnął jakiś dokument. Nim Witek zdążył przeczytać nagłówek z pieczątką Prokuratury Rejonowej w Częstochowie, drugi policjant wszedł do środka.

– Mamy nakaz przeszukania – powiedział.

– Panowie! – Wujek wyszedł na korytarz. – Przed chwilą był pogrzeb mojej siostry. Uszanujcie spokój zmarłej. Czego tu szukacie?

Policjant zupełnie zignorował jego słowa i przeszedł dalej, w kierunku salonu. Witek próbował go zatrzymywać, ale ten tylko pokiwał ostrzegawczo palcem w jego stronę.

– Co się dzieje? – Ojciec również wstał od stołu.

– Pan Roman Weiner? – Policjant sięgnął po kajdanki. – Proszę wyciągnąć ręce do przodu. Jest pan aresztowany. Zabieramy pana na komendę, gdzie zostaną panu przedstawione zarzuty.

– Zarzuty? – odezwała się Ada. Wyglądała na przestraszoną całą sytuacją. W drżącej ręce trzymała telefon.

– Co ty zrobiłeś?! – Witek popatrzył na ojca wyczekująco. Roman wydawał się spanikowany. Nie wypełnił polecenia policjanta, więc funkcjonariusz wydał je ponownie, tym razem grożąc rozwiązaniem siłowym.

– Lepiej od razu się przyznaj, gdzie je schowałeś! Zaoszczędzisz wszystkim czasu. – Policjant rozejrzał się po zebranych w salonie. Do domu zaczęli wchodzić kolejni funkcjonariusze.

Rozdział 3

– Kto zajmuje się tą sprawą? – Witek próbował odzyskać kontrolę nad sytuacją.

W domu rodzinnym zapanował kompletny chaos. Ojciec został zabrany do radiowozu. Przed dom zbiegli się gapie. A wujek palił papierosa za papierosem na tarasie i obserwował, jak policjanci z psem tropiącym i sondą przeczesują ogródek. Ciotka ze łzami w oczach odbijała się od ścian w kuchni, po raz dziesiąty myjąc talerze po obiedzie. Ada uruchomiła gorącą linię z Maćkiem, jej bratem, który był komendantem komendy miejskiej w Katowicach.

Do sierżantów dołączył jakiś podkomisarz w cywilu. Robił z siebie ważniaka. Z kieszeni wyciągał słonecznik i nieustannie go łuskał. Miał na głowie kaszkiet i ekstrawaganckie okulary z pomarańczowymi oprawkami. Przypominał Weinerowi Roberta Jansona z Varius Manx.

– Co to, kurwa, za teatrzyk? – zapytał Witek, gdy ten kazał wszystkim opuścić dom. Policjanci dostali reprymendę, że nie dopilnowali tego od razu.

– Panie Weiner, radzę się dostosować i nie przeszkadzać nam w czynnościach. Chyba że pan wie, gdzie zostały ukryte szczątki.

– Szczątki…? Jakie szczątki…?! O czym wy do mnie mówicie? – Spojrzał na Adę, ale ta tylko wzruszyła ramionami i pokiwała przecząco głową, co sugerowało, że Maćkowi nic na razie nie udało się ustalić.

– Ojciec nie przyznał się, jak to ograbił grób swojego syna?

– Co takiego?! – Witek poczuł nagły wzrost ciśnienia. Złapał się za serce, po czym pochylił się do przodu i oparł rękami o kolana, by wyrównać oddech. – To niemożliwe! Po co miałby to robić?

– Wyciągnął jego szczątki! – Podkomisarz w kaszkiecie znowu sięgnął do kieszeni i wyjął garść ziaren. – Nie wiem, jak trzeba być posranym. Pewnie odbiło mu po śmier-ci żony…

– Nie rób głupstw – wtrąciła się Ada. Zapewne czuła emocje Witka, który był o włos od wybuchu. W końcu, jakim prawem ten policjant pozwalał sobie na takie słowa? Potrak-towali jego ojca jak kryminalistę. Niby po co miał wykradać szczątki Kamila? Nie było tu żadnego racjonalnego wytłumaczenia.

Na szczęście Witkowi udzielił się spokój Ady. Policja na pewno się pomyliła. Przecież nic nie znaleźli, nie mieli podstaw do wyciągania pochopnych wniosków. Dramaturgii dodawały okoliczności. To nie była przypadkowa akcja, ktoś musiał zawiadomić policję. Mieli postanowienie prokuratora, co oznaczało, że przygotowywali się od jakiegoś czasu. Tak jakby czekali na dzień pogrzebu matki. Być może liczyli na moment zaskoczenia i chcieli psychicznie zniszczyć ojca.

– Słyszałam, co się stało. – Dzwoniła Helga. Maciek pewnie już zdążył przekazać jej informację. – Próbowałam rozeznać się na Trójkącie.

– Masz tam kogoś?

Trójkątem nazywano budynek komendy miejskiej w Częstochowie, którego nazwa wzięła się od nietypowego kształtu trzech skrzydeł łączących się w centralnym holu.

– Ślązacy nie są tam lubiani. Stare podziały nie pomagają. Sprawę prowadzi niejaki Mirosław Szymczak. Uchodzi za ekscentryka…

– Tak. Miałem nieprzyjemność poznać – przytaknął.

– Twojemu ojcu postawiono zarzut z paragrafu dwieście sześćdziesiąt dwa kodeksu karnego.

– Czyli jakiego? Nie mam w głowie całego kodeksu.

Po drugiej stronie usłyszał ciszę, jakby Helga się zawahała.

– Przestępstwo kwalifikowane. Ograbienie zwłok lub grobu.

– To musi być jakieś nieporozumienie.

– Wezmą go maksymalnie na czterdzieści osiem godzin. Nie ma podstaw do tymczasowego aresztowania. Jeśli nie był nigdy karany, to pewnie skończy się na zawiasach.

– To musi być jakieś nieporozumienie – powtórzył Witek.

Sawicka mówiła o dalszym etapie postępowania, jakby wina ojca była przesądzona.

– Jak wrócisz do Katowic, obiecuję ci pomoc. Pośpiech niczego nie rozwiąże. Dopóki nie znajdę jakiejś drogi dojścia do Trójkąta, to opieramy się na spekulacjach.

Rozłączył się. Usiadł na krawężniku przed domem. Po chwili dołączyła do niego Ada i wtuliła się w jego ramię. Drżała z zimna.

– Od początku miałem złe przeczucia – powiedział. – Nie powinienem był tutaj w ogóle przyjeżdżać.

– Nie da się od tego uciec.

Przytaknął. Znienawidził to miejsce. Był zły na ojca. Ta chora relacja z rodzicami wpływała na każdą dziedzinę jego życia. Wiele lat poświęcił, żeby w końcu się od tego odciąć, stworzyć własny system wartości i pogodzić się ze śmiercią Kamila. To była ciężka praca. Nagle jego poukładany świat znowu runął. Choć nie łączyły go z ojcem żadne relacje, to w chwili jego aresztowania był gotów o niego walczyć. Stanąć w obronie. Nie wierzył w jego winę. Przecież żadnych szczątków nie było.

– Muszę tu zostać kilka dni – rzekł do Ady. Starał się zachować spokojny ton głosu. Zależało mu na tym, żeby tym razem go posłuchała i nie wchodziła w polemikę. – Wiem, że mogę na ciebie liczyć, ale chcę, żebyś wróciła do Katowic.

– Przecież cię z tym nie zostawię…

– Nie potrzebuję niańki.

– Niańki? Witek! Przecież ja ci chcę pomóc, nic więcej. Jako twoja przyjaciółka i partnerka. Porozmawiajmy, proszę.

Pokręcił głową. Ona nic nie rozumiała.

– To nie jest moment na kłótnie – dodał pojednawczo.

– Może ta sytuacja jest ci na rękę, co? Przecież nie łączyły cię z ojcem żadne więzi…

– Koniec! – Nie chciał z nią omawiać każdego aspektu swoich uczuć. – Zabezpieczę dom, załatwię ojcu jakiegoś adwokata. Wrócę do ciebie jak najszybciej.

Ada w końcu pokiwała głową. Trzymali się za ręce. Przed Witkiem zawisło pytanie, na które nie znał dobrej odpowiedzi.

„A co, jeżeli to jest prawda?”.

Próbował zrozumieć konsekwencje zajścia. Jednocześnie powoli wzbierała w nim złość na ojca. Nie było okoliczności, które dawałyby mu przyzwolenie na coś takiego.

– Przepraszam cię – powiedział do Ady. Było mu przykro, że jest tego świadkiem.

Nie zdążyła odpowiedzieć, bo w tej chwili usłyszeli wołanie któregoś z policjantów. Chyba coś znaleźli. Witek zerwał się na nogi.

– Dajcie mi tu techników! – Podkomisarz Szymczak wyszedł na taras. Spojrzał na Weinera znad swoich pomarańczowych okularów i zaśmiał się triumfalnie.

– Co się dzieje? – Witek podszedł do niego. – Znaleźli-ście coś?!

– Trafiony zatopiony – odrzekł podkomisarz.

***

Ada napisała mu esemesa, że dotarła już do domu. Technicy wyszli z domu pół godziny temu. Gdy za ostatnim policjantem zamknęły się drzwi, nagle zapanowała przejmująca cisza. Kontrastowała ze zgiełkiem, który trwał tu przez ostatnie godziny.

Jego dom rodzinny wyglądał jak po przejściu tornada. Rozejrzał się wokoło. Policjanci, wykonując postanowienie prokuratora o przeszukaniu domu, nie bawili się w półśrodki. Zawartość szuflad wysypali na podłogę. Witek dostrzegł w przedpokoju szmaragdową apaszkę matki. Pamiętał ją ze zdjęć. Podniósł ją z podłogi i zawiesił na haczyku, gdzie wcześniej wisiały kurtki.

Miał w głowie mętlik. Technicy zabezpieczyli dwanaście ludzkich kości. Widział posegregowane papierowe torby, które wynosili w koszu z domu. Zabrali też ze sobą łopatę, która miała jakoby służyć do przekopania ziemi.

Weiner zszedł do piwnicy, gdzie zgodnie z informacją podkomisarza Szymczaka zostały odnalezione szczątki.

Policjanci zostawili zapalone światło. Może i lepiej, bo nawet nie pamiętał, gdzie znajdował się przełącznik. Lampę pokrywała gruba warstwa pajęczyn. Czuć było wilgoć i zgniliznę. W powietrzu unosił się kurz wprawiony w ruch przez policjantów, którzy, sądząc po stanie piwnicy, byli tu od dawna pierwszymi gośćmi. Lecz w przeciwieństwie do części mieszkalnej, zachowywali się ostrożniej.

Z daleka dostrzegł miejsce, w którym, prawdopodobnie, znaleziono kości. Rozpoznał je po ilości rozpylonego argentoratu, który umożliwiał ujawnienie śladów daktyloskopijnych. Zauważył stary tapczan, stojący kiedyś w jego pokoju, przykryty teraz folią ochronną. Myślał, że rodzice już dawno go wyrzucili. Obok tapczanu musiała stać zabezpieczona łopata. Co ciekawe, drugą zostawili. Leżała oparta o ścianę przy małym okienku.

W bezpiecznej odległości minął dwa ślady pozostawione przez czyjeś buty. Nie wiedział, jakim szablonem posługiwała się policja, aby wyodrębnić akurat te, bo na zakurzonej wylewce widać było zdecydowanie więcej odcisków.

Nie potrafił wyzbyć się uczucia, że coś tu nie gra. Nie chciał oceniać sposobu zabezpieczania śladów przez policję, ale najwięcej jego wątpliwości budziło miejsce odnalezienia kości. Jako doktor w katedrze kryminalistyki z doświadczeniem praktyki na policji, był trochę spaczony. Pozostałe, widoczne gołym okiem ślady traseologiczne mogły należeć do techników.

Próbował odciąć się od myśli, że sprawa dotyczy jego ojca. Pomijając sam motyw, dla którego ktoś miał wyciągać z grobu szczątki zmarłego, chciał postawić się na miejscu sprawcy. Nic mu jednak nie przychodziło do głowy. To wydawało się zbyt abstrakcyjne. Zakładał, że wykopanie kości nie miało na celu ponownego ich zakopania, na przykład w ogrodzie. Zmierzał do granic absurdu, wyobrażając sobie jakieś rytuały, spopielanie i modły. W żadnej z tych wizji szczątki nie zostałyby położone w tym miejscu. Brudnym i mokrym. W piwnicy.

To miejsce wydawało się niegodne. W dodatku to nie była kryjówka. Tak jakby ktoś specjalnie zostawił je na widoku, na wypadek wizyty policji.

Raptem usłyszał jakiś dźwięk i pospieszył na górę. W pierwszej chwili pomyślał, że może wrócił ojciec. W głębi duszy miał nadzieję, że szybko go wypuszczą i okaże się, że to koszmarny błąd. Nikogo jednak nie zastał. Był to tworzący przeciąg wiatr od drzwi tarasu. To on wywoływał ten przenikliwy świst. Framugę zniszczył upływ czasu, okno nie domykało się do końca. Raz po raz rozlegał się upiorny dźwięk.

Sprawdził drzwi wejściowe. Chciał wykluczyć, że kości zostały przez kogoś podrzucone, ale nie dostrzegł żadnych śladów włamania. Dom nie miał alarmów. Zamki były bez atestów, Witek mógłby je otworzyć za pomocą kilku podręcznych narzędzi.

Skierował się na piętro, gdzie mieściły się sypialnie. Przeszukanie zaczął od swojego pokoju. Cztery nagie ściany, z których odpadał tynk. W środku było zdecydowanie chłodniej niż w pozostałej części domu, bo odłączono kaloryfer. Mury wydawały się wilgotne, pod sufitem pojawił się grzyb. W tym miejscu spędził pierwsze osiemnaście lat swojego życia.

Wyjrzał przez okno. Zrobiło się już ciemno, sąsiedzi wrócili do swoich domów. Nagle poczuł, że na coś nadepnął. Były to resztki słonecznika łuskanego przez podkomisarza Szymczaka.

Sięgnął do kieszeni po tabakę, by zachować jasność umysłu. To go pobudzało. Wszedł do sypialni rodziców. W środku panował odór, Weiner musiał przyłożyć rękaw koszuli do twarzy. Mocz i kał. Przeklął w myślach policję. Przeszukując dom, musieli przewrócić kosz na śmieci, do którego ojciec wyrzucał pampersy matki. Nikt tu nie posprzątał od momentu jej śmierci. Na łóżku znajdował się materac przeciwodleżynowy. Tuż obok stało rozkładane łóżko polowe. Wyglądało na to, że sypiał na nim ojciec.

Przeszedł w głąb, żeby uchylić okno. W komodzie znalazł jakieś worki na śmieci. Zamiast sprzątać, usiadł na łóżku i się rozpłakał. Cały się trząsł. Próbował pomyśleć o czymś przyjemnym, ale zwyczajnie nie potrafił. Kręcił głową, jakby to miało odwołać wszystko to, co się wydarzyło od telefonu ojca z informacją o śmierci matki.

Patrzył bezwiednie na fotografię stojącą w ramce na szafce nocnej. Przedstawiała całą ich rodzinę. Witek miał na niej siedemnaście lat, przeżywał właśnie okres buntu. Pozowanie do zdjęcia z młodszym bratem i rodzicami wydawało mu się wtedy poronionym pomysłem.

Nie tak miał wyglądać ten dzień. Przybycie policji przenios-ło punkt ciężkości, cała uwaga skupiła się na ojcu. Weiner ponownie wciągnął tabakę. Rzucił na podłogę worki na śmieci i zamknął za sobą drzwi od sypialni rodziców.

Zajrzał do ostatniego pokoju, który należał do Kamila, i uderzył pięścią w ścianę. Powinien był powstrzymać podkomisarza Szymczaka, uniemożliwić im wejście. Przecież to było dla rodziców miejsce święte. Sypialnię jego młodszego brata traktowali jak mauzoleum. Nie pozwalali nic ruszać, każda rzecz miała swoje miejsce. Tymczasem policjanci i tu wyrzucili zawartość szuflad na podłogę. Pewnie nawet nie byli świadomi, kto tu wcześniej mieszkał. Czym zawinił im ośmioletni chłopiec, który opuścił ten świat osiemnaście lat temu? A może nie mylili się w podejrzeniach? Skoro ojciec miał wyciągnąć z grobu jego szczątki, może postanowił przynieść je właśnie tutaj? Brzmiało to zdecydowanie bardziej racjonalnie niż trzymanie ich w wilgotnej piwnicy.

Przez następną godzinę chodził na zmianę to w górę, to w dół. Nie mógł znaleźć sobie miejsca. W barku w salonie natrafił na jakieś stare, napoczęte brandy. Nie szukał szkła, więc przechylił butelkę i wlał zawartość bezpośrednio do ust. Alkohol palił go w przełyk. Nie smakowało mu, mimo to pił dalej. Liczył, że ukoi to jego ból.

Wyniósł w końcu śmierdzące pampersy. Znowu odniósł wrażenie, że ktoś chodzi po domu. Ponownie sprawdził drzwi od strony tarasu. Potykał się o własne nogi, odbijał się od ścian.

Wtem usłyszał, jak dzwoni jego telefon. To była Helga. Odrzucił połączenie. Nie chciał z nikim teraz rozmawiać.

Krzyczał. I płakał. Był w błędzie, jeśli sądził, że się od tego wszystkiego uwolnił. Okazało się to nie takie proste.

Wydawało mu się, że obraz przed oczami porusza się jak-by w zwolnionym tempie. Odstawił pustą butelkę po brandy na stół.

„No to się nazbierało”, pomyślał. Czuł się nieszczęśliwy, a alkohol, zamiast pomóc, tylko spotęgował to uczucie.

W jego głowie zaczęły kiełkować wątpliwości. Skąd niby policja wiedziała, że to kości Kamila? Doktorantka z jego katedry, Sara Wodan, pracowała w laboratorium. Dobrze wiedział, jak długo trwa każde badanie. Ktoś musiał im donieść, sami by na to nie wpadli. Przecież nie mieli żadnego dowodu, że to szczątki jego brata.

Zbiegł po schodach do piwnicy. Chwycił za łopatę, która stała oparta o ścianę. Musiał sam się przekonać. Alkohol dodał mu odwagi, zagłuszył głos rozsądku. Po chwili wyszedł z domu i ruszył w stronę cmentarza. Nie wiedział, jak długo szedł. Dziesięć, może piętnaście minut. Minął go tylko jakiś mężczyzna, który wyszedł na wieczorny spacer z psem. W końcu Witek dotarł na Kule.

– Przecież ja cię zamorduję… – mruczał pod nosem. – Przecież ja cię zamorduję… Jeśli to prawda… jeśli faktycznie wykopałeś grób Kamila…

Odsunął kilka wieńców na świeżo zasypanym grobie, w którym spoczęła jego matka. Wbił łopatę w ziemię i zaczął przerzucać ją na bok.

– I po co ci to było?! – Potok słów wyrzucanych pod adresem ojca dodawał mu sił. – Po chuj ci były te kości? No?! Po co je zabrałeś? Co chciałeś z nimi robić?! No co?!

Witek przyszedł tutaj, bo nie wierzył. Ta wizja nie mieściła mu się w głowie. Policja była w błędzie. Przecież Kamil został pochowany osiemnaście lat temu. Po co niby ktoś miał to robić?

Kiedy dotrze do grobu brata i potwierdzi, że przecież kości są wewnątrz, zakończy wszystkie nieporozumienia.

Odrzucił łopatę na bok. Wszedł do wykopanego dołu, opadł na kolana i dalej kopał samymi rękami. Po policzkach spływały mu łzy. Czuł, że zaczyna tracić siły. Z trudem oddychał. Ręce miał całe w glinie. Ubranie było brudne i przemoczone.

Rozejrzał się wokoło. Dopiero wtedy do niego dotarło, co się tak naprawdę dzieje. Był na cmentarzu. Na Kulach. Robił właśnie to, co zarzucono jego ojcu. Przecież na takie zachowania były odpowiednie procedury.

Nagle poczuł pod palcami coś twardego. Zaraz się przekona, odpowiedź na jego pytania była na wyciągnięcie ręki. Jeszcze chwila. Zdał sobie sprawę, że to trumna matki. Spanikował.

Trumna.

Jego matki.

Matka.

„Czy zdąży jeszcze się z tobą pożegnać?” – kołatało mu w głowie.

Przypomniał sobie radiowóz stojący przed plebanią. Czy policjanci zostali zaalarmowani przez grabarza, który poinformował ich, że w grobie nie ma szczątków?

Kopał dalej, ale pod rękami czuł wyłącznie glinę i kamienie.

– Halo! Kto tu jest? – dobiegły go z daleka nawoływania. Wyjrzał ostrożnie nad przerzuconą ziemię. Ktoś szedł ku niemu z latarką.

Witek przeklął pod nosem. Zaczął się rozglądać za jakimś schronieniem. To nie wyglądało najlepiej. Porozrzucane wiązanki kwiatów, rozkopany grób. Próbując wyjść, poślizgnął się na wilgotnej ziemi. Poczuł, jak spada w tył. W ostatniej chwili wyciągnął ręce, żeby zamortyzować uderzenie.

Tuż nad nim stał ktoś z latarką i świecił mu prosto w twarz.