Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
87 osób interesuje się tą książką
Osierocona w dzieciństwie Zuzka właśnie wkracza w dorosły świat. Odpowiedzialna za niepełnosprawną bliźniaczkę, dziewczyna ze wszystkich sił walczy o niezależność. Jednocześnie pragnie mieć kogo kochać, założyć rodzinę i stać się dla drugiej osoby kimś ważnym. Gdy poznaje księcia z bajki, o jakim nawet nie śmiała marzyć, traci głowę i z pełnym oddaniem rzuca się w nurt małżeńskiego życia. Wszystko nareszcie zaczyna się dobrze układać. Niestety do czasu…
Jak wiele musi się wydarzyć, by wreszcie pojąć, że własne szczęście też jest ważne? Co musi się stać, by zrozumieć, że nadszedł moment, kiedy nie ma już odwrotu i pomóc mogą wyłącznie radykalne kroki? Tylko czy Zuzka znajdzie na nie odwagę? No i czy Felicja, ambitna prawniczka, podoła trudnej sprawie i sprawdzi się w roli przyjaciółki?
„Zuzka” jest prequelem/wprowadzeniem do bestsellerowej serii „Kobiety z odzysku”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 258
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Izabella Frączyk, 2025
Projekt okładki
Justyna Knapik
Zdjęcie na okładce
AdobeStock/Aimages
Redakcja
Agata Bizuk
Korekta
Maria Stanis, Barbara Sacka
Łamanie i skład
Beata Kostrzewska
Opracowanie wersji elektronicznej
Grzegorz Bociek
ISBN 978-83-67834-94-0
Kraków 2025
Wydawnictwo BOOKEND
www.bookend.pl
Capital Village Sp. z o.o.
ul. Gęsia 8/202, 31-535 Kraków
Rok 2012
– Cześć! Mogę się dosiąść? – Wysoka, chuda szatynka zadała pytanie czysto grzecznościowo, bowiem, nie czekając na odpowiedź, zajęła sąsiednie krzesło w ławce obok Zuzki. Wykład z podstaw metalurgii trwał już od kwadransa, a Zuzka zdążyła się ucieszyć, że nie ma towarzystwa. Od zawsze traktowała naukę bardzo serio i nie lubiła, gdy ktoś ją rozpraszał.
– Jasne, nie krępuj się – mruknęła od niechcenia i pobieżnie zerknęła na towarzyszkę. Dziewczyna, mimo tyczkowatej postury, miała nalaną twarz. Spadające na oczy kosmyki włosów były tłuste. Na jej czole perlił się pot. Za to uśmiechała się miło.
– Dużo straciłam? Słyszałam, że ten koleś to ględa stulecia. Jego wykłady usypiają lepiej niż melisa z relanium – zagadnęła.
– Raczej nie. Nie sądzę. Na razie nie powiedział jeszcze niczego sensownego. – Zuzka spróbowała spławić towarzyszkę, ale bez skutku.
– Nie widziałam cię tu wcześniej. Przeniosłaś się skądś?
– I tak, i nie. Lepiej słuchajmy, co on gada. Głupio podpaść pierwszego dnia. – Dziewczyna ucięła rozmowę.
Ostatnie, na czym jej zależało, to strata jakiejkolwiek części wykładu. Nawet najnudniejszego na świecie. Nauka była najważniejsza. Porządny zawód był przepustką do godnego życia, a dobre stopnie gwarancją naukowego stypendium, na którym bardzo jej zależało. Ciągnąc jednocześnie dwa kierunki, musiała porządnie się przykładać, aby niczego nie zawalić. Miała na uwadze najważniejszy cel. Zawód. Odkąd pamiętała była skazana na samą siebie. Gdy miała cztery lata tragicznie zginął ojciec, rok później matka zmarła na raka, osierociwszy Zuzkę oraz Mariannę, jej siostrę bliźniaczkę. Zwykle w takich przypadkach sieroty przysposabia rodzina, ale dziewczynki nie miały nikogo. Wujostwo od strony matki umyło ręce. Żyjący jeszcze dziadkowie po swoim rozwodzie pozostawali nieuchwytni, zatem dziewczynki trafiły do domu dziecka. Wszyscy byli pewni, że śliczne blondwłose bliźniaczki szybko znajdą kochający dom, ale na przeszkodzie stanął umysłowy niedorozwój Marianny. Nikt nie chciał brać sobie na głowę tak chorego dziecka. A ponieważ rodzeństw, zwłaszcza bliźniaczych, przy adopcji się nie rozdziela, ucierpiała na tym także Zuzka. Była za mała, by zrozumieć, dlaczego nikt nie chce pokochać Marianny. Za każdym razem, gdy ktoś z ich dziecięcej grupy zyskiwał nową rodzinę, płakała w głos. Na szczęście dziewczynki trafiły do placówki cieszącej się świetną renomą. Wychowawcy dawali z siebie wszystko, a kierownictwo trzymało sprawy żelazną ręką. Nie wszyscy wychowankowie umieli docenić starania kostycznej i oschłej dyrektorki, ale kiedy wywalczyła dla Zuzki i Marianny miejsce w eksperymentalnym programie, mającym na celu ich wczesną socjalizację, natychmiast zaczęli im zazdrościć. Zuzka nie mogła uwierzyć, że do programu zakwalifikowano właśnie ją i Mariannę. Równo po piętnastych urodzinach dziewczyny otrzymały na własny użytek nieduże mieszkanie oraz comiesięczną finansową zapomogę. Odtąd pod czujnym okiem kuratorów obie siostry miały wkroczyć w dorosłe życie. Głównym warunkiem utrzymania się w programie, były dobre oceny Zuzki oraz skuteczne dopilnowanie Marianny. Pierwsza z sióstr zbierała pochwały w ogólniaku, natomiast druga znalazła swoje miejsce w gastronomicznej zawodówce. Rozwój umysłowy Marianny zatrzymał się na poziomie dziesięciolatki i niestety nic nie wskazywało na to, że ten stan rzeczy kiedykolwiek się zmieni. Wręcz prorokowano, że z czasem będzie gorzej. Priorytetem było jak najlepiej wykształcić opóźnioną w rozwoju dziewczynę i w miarę możliwości przygotować ją do samodzielnego życia. Zuzka dobrze wiedziała, że to na niej będzie ciążyła odpowiedzialność za przyszłe losy ich obydwu. Kluczem do sukcesu była nauka, zatem nikogo nie zdziwiło, że zdała maturę z najwyższą średnią w powiecie i bez egzaminu dostała się na wymarzoną anglistykę. Ten kierunek wydał jej się idealnym patentem na darmową naukę języka, choć nie chciała słyszeć o zawodzie nauczycielki. Już po pierwszym roku uznała, że jej znajomość angielskiego pozwala na przyszłe rozwinięcie skrzydeł i zdecydowała, że poprzestanie na licencjacie. Trzy lata były według niej wystarczające, bo swoją docelową karierę widziała zupełnie gdzie indziej.
Marianna, o dziwo, w kuchni radziła sobie zupełnie dobrze. I nawet jeśli na co dzień trzeba było pilnować, by wyłączyła z prądu suszarkę do włosów, prostownicę albo żelazko, to o wyłączeniu palnika pod garnkiem nigdy nie zapominała. Dla bezpieczeństwa w mieszkaniu zamieniono kuchenkę gazową na elektryczną z zamontowanym czujnikiem kipienia, który w razie potrzeby wyłączał urządzenie.
– Ale, serio nie widziałam cię tu wcześniej. – Dziewczyna nie dawała za wygraną. Co chwila kryła ziewanie.
– Bo studiowałam zaocznie – wyjaśniła Zuzka i w myślach przewróciła oczami. Sąsiadka nie zaliczała się do grona tych łatwych do spławienia.
– Teraz czaję, a co robisz po zajęciach?
– Na ogół pracuję albo się uczę. Będziesz już cicho? – syknęła w sam raz, gdy wykładowca na nią spojrzał.
– Czy ja przypadkiem pani nie przeszkadzam? – Łysiejący mężczyzna wlepił w Zuzkę rybie spojrzenie. Jego oczy były prawie przezroczyste.
– Przepraszam, panie doktorze. Koleżanka niedosłyszy i cierpi na dysleksję… –Zuzka palnęła pierwsze, co przyszło jej do głowy.
– Co?! – Sąsiadka próbowała zaprotestować, ale celny kopniak w kostkę odebrał jej ochotę na dalsze gadanie.
– A, to bardzo miło z pani strony. – Doktor podrapał się po rzadkich włosach. – To ja zapraszam koleżankę na indywidualne konsultacje. Dyżury mam w katedrze na trzecim piętrze, w każdy wtorek i czwartek od szesnastej.
– Ja bardzo dziękuję, ale… – Towarzyszka Zuzki chciała coś powiedzieć, ale kolejny kopniak znowu skutecznie ją zniechęcił.
– Zamkniesz się wreszcie?! – warknęła cicho Zuzka, a tamta na wszelki wypadek energicznie pokiwała głową, zgadzając się tym samym na propozycję wykładowcy. Do końca wykładu nie odezwała się już ani słowem.
– Kurna, ale mnie wkopałaś! – Zaatakowała Zuzkę na przerwie. – Teraz będę musiała łazić na konsultacje.
– Ja? To tobie się gęba nie zamykała. Jakbyśmy nie mogły pogadać po wykładzie.
– Wiem, przepraszam. Jak ci na imię?
– Zuzka.
– Kama.
– Fajnie, to od Kamili? – Upewniła się Zuzka. – Nie poznałam jeszcze żadnej.
– A gdzie tam! Na imię mam Karmelita.
– Kuźwa, jak?! – Zaskoczona Zuzka zrobiła wielkie oczy.
– Karmelita Kubanek.
– O, ja pierdziu! Nie mów, że Fiedel Castro trzymał cię do chrztu. – Zuzka z trudem stłumiła śmiech.
– Niewiele brakowało! – Kama parsknęła śmiechem. – Gdy mama była ze mną w ciąży, miała przelotny romans z Kubańczykiem, a że miał na imię Carmelito, a mój ojciec przepadł wtedy z kumplami nie wiadomo gdzie, to i nadała mi takie głupie imię. I na dodatek to głupie nazwisko…
– No, faktycznie nieźle. Ale do nazwiska ci pasuje. – Zuzka kpiła w żywe oczy.
– A pewnie, ale dość mam słuchania na każdym kroku, że karma wraca, stąd Kama. I ani się waż mówić do mnie inaczej!
Zuzka już miała na końcu języka, by powiedzieć, że nie planuje dalszej znajomości, ale coś ją powstrzymało. Kama wydawała się sympatyczna, uśmiech nie schodził jej z twarzy i zachowywała się, jakby znała Zuzkę od lat.
– Też bym się wnerwiła, mając takie imię. Idę do kantyny coś zjeść. Dołączysz?
– Chętnie pójdę, chociaż mam własne kanapki. Mogę ci dać jedną, jeśli lubisz pasztetową.
– Uwielbiam pasztetową! – Pusty żołądek Zuzki zareagował głośnym burczeniem.
– Trzymaj! – Kama wyjęła z torby owinięte aluminiową folią zawiniątko. – Forsą nie śmierdzę, ale herbatką czy kompotem nie pogardzę.
– O, dzięki ci, dobra kobieto. W takim razie ja stawiam kompot.
Zuzka także pilnie strzegła zawartości portfela i z aptekarską dokładnością planowała wydatki. Wprawdzie mieszkanie socjalne nie kosztowało ich ani grosza, a comiesięczne dofinansowanie z budżetu miasta wypłacano regularnie, ale kwota pozwalała jedynie na bardzo skromne życie. Marząc o stabilizacji, musiała zrobić sobie plan i obrać jakiś kierunek działania. Miała dwa wyjścia. Albo po maturze zrezygnować z dalszego kształcenia i podjąć się fizycznej pracy, albo nadal się uczyć, by pobierać niepozwalający na zbyt wiele zasiłek. Wybrała to drugie. Studia dawały szansę na lepsze życie, choć bywało ciężko. Biegła znajomość angielskiego w teorii pozwalała na udzielanie prywatnych korepetycji, ale z drugiej strony studia na dwóch kierunkach zajmowały jej mnóstwo czasu. Dlatego też poprzestała na licencjacie z anglistyki i po pierwszym roku zaocznych studiów na drugiej uczelni przeniosła się na tryb stacjonarny. Dzięki temu finalnie zyskała nieco więcej wolnego czasu. A że nie była istotą stworzoną do lenistwa, natychmiast zagospodarowała swoje wolne moce udzielając korepetycji z angielskiego i opiekując się dziećmi. Szczęśliwym trafem mogła połączyć te dwa zajęcia, pomagając sąsiadce. Kobieta niedawno urodziła drugie dziecko, ale zajęta chorą matką miała pełne ręce roboty. Mieszkająca vis-à-vis Zuzka, dosłownie spadła jej z nieba. Dziewczyna była obrotna, wesoła, miała świetne podejście do dzieci i jeszcze potrafiła uczyć angielskiego. Ochoczo więc wkładała do głowy niezbyt rozgarniętego trzynastolatka odmianę czasowników nieregularnych. Poziom intelektu chłopaka rokował dożywotnie kształcenie, ale za to jego kilkumiesięczny braciszek był niemowlęciem idealnym. Dzieciak uwielbiał jeść, spać i budził się zawsze uśmiechnięty, więc opieka nad nim była prawdziwą przyjemnością i w niczym nie przeszkadzała przy dokształcaniu starszego. A ponieważ do tego Zuzka nigdy nie umiała usiedzieć zbyt długo w jednym miejscu, ku uciesze sąsiadki, chętnie w tym samym czasie chwytała za żelazko. Układ był idealny. Robiła to, co sprawiało jej przyjemność, zarabiała niezły grosz i przy okazji mogła też doglądać Marianny. Jej siostra nie lubiła być zbyt długo sama i szybko się nudziła, zatem Zuzka co rusz wymyślała dla niej nowe zadania. Gdy pewnego razu Marianna z rozpędu obrała pięć kilo ziemniaków, sąsiadka nieśmiało zagaiła w temacie pomocy przy gotowaniu.
Zuzka od razu podjęła temat i tak oto pojawiła się okazja, by wykorzystać umiejętności kulinarne Marianny i tym samym jeszcze bardziej podreperować domowy budżet. Funkcjonujący na jednym piętrze układ działał świetnie i trwał w sumie przez dwa lata. Niestety wszystko, co dobre ma swój koniec. Sąsiadka odziedziczyła dom po dziadkach i wyprowadziła się na drugi koniec miasta. Na jej miejsce wprowadziła się para bezdzietnych naukowców. Nie potrzebowali ani korepetycji, ani opieki, ani nawet sprzątania czy gotowania, choć czasem, gdy praca badawcza zmuszała ich do dłuższych wyjazdów, prosili Zuzkę o przypilnowanie mieszkania i karmienie kota, na punkcie którego mieli absolutnego fioła. Zwierzak miał niesamowicie długie i szczupłe łapy, w ogóle cały był – jakby to powiedzieć – podłużny, a jego niewielką główkę zdobiły ogromne uszy. Dziewczyna nigdy wcześniej nie widziała takiego kota. Na jego widok w pierwszej chwili ją zatkało, jednak stworzenie orientalnego pochodzenia było tak pocieszne, że omal nie ryknęła śmiechem na cały głos. Widząc śmiertelnie poważną minę właściciela, z trudem się powstrzymała. Na szczęście przypominający nietoperza futrzak śmiało podszedł do Zuzki i z głośnym mruczeniem otarł się o jej nogi. Sąsiedzi odetchnęli z wyraźną ulgą, gdy ta ukucnęła i pogłaskała łaszącego się do niej kota. Nowa znajomość została przypieczętowana. Kocia akceptacja była najważniejsza, a ten dziwoląg właśnie dał jej zielone światło.
– Mmm… Ale pycha! – Zuzka z lubością przełknęła kęs kanapki. – Ta pasztetowa smakuje jak…
– …jak pasztetowa domowej roboty – przerwała jej Kama. – Moja ciotka ją robi.
– Serio? Tak własnoręcznie?
– No tak. W sumie to nie wiem z czego, ale ją uwielbiam.
– Ciotkę?
– Nie! Pasztetową. Ciotka to stara zdzira – odparła Kama i zatopiła zęby w swojej kanapce.
– Zdzira nie zdzira, dobrze pichci. – Zuzka z uznaniem pokiwała głową.
– Wiesz, gdyby nie to, że lubię mojego kuzyna, no i oczywiście tę pasztetową, omijałabym ciotkę z daleka.
– Aż tak jej nie cierpisz? Zrobiła ci jakąś krzywdę? – Zainteresowała się z grzeczności.
– W zasadzie to nie, ale moja mama nie mówi o niej inaczej. Podobno gdy byli z tatą narzeczonymi, ciotka próbowała go poderwać. Nawet chyba zaciągnęła go na siano po zabawie w remizie.
– Nieźle. No i co? – Zainteresowała się Zuzka.
– Na szczęście nie był tak bardzo pijany i się opierał. Moja mama ich nakryła i urządziła im istne piekło na ziemi. Od tamtej pory, choć minął już szmat czasu, nie przepada za własną siostrą. To przez nią moi rodzice po ślubie zamieszkali cztery wsie dalej.
– A kuzyn?
– Franek? – Kama pochłonęła kolejny kęs. – Franek jest całkiem spoko. Też studiuje na naszej uczelni. Na wydziale wydobywczym. Jest na czwartym roku.
Przerwa pomiędzy zajęciami zleciała jak z bicza strzelił. Zuzka nawet nie zauważyła, że zaczął się już kolejny wykład. Rozmowa z nową koleżanką sprawiła jej dużą przyjemność i ze zdziwieniem przyznała, że przestało jej się spieszyć na zajęcia.
– Co teraz mamy? Wykład już się zaczął – zapytała Zuzka.
– Filozofię. – Kama spojrzała na plan zajęć.
– Nie mam pojęcia, na co to komu. A już tym bardziej na metalurgii.
– Racja, kolejna zbędna zapchajdziura. To jak? Olewamy?
– Olewamy! – Zuzka po raz pierwszy w swoim studenckim życiu opuściła zajęcia. A że były ostatnimi w rozkładzie na ten dzień, dała namówić się na dłuższy spacer. Kama opowiedziała jej o sobie i wypytała Zuzkę o to samo.
– Ala na serio nikt nie chciał was adoptować? Słyszałam, że niekiedy bezdzietne pary biorą dzieciaki jak leci i nawet nie wybrzydzają.
– Było kilka podejść. – Zuzka głębiej zaczerpnęła powietrza. – Parę razy już było bardzo blisko. Ale na etapie odwiedzin w domu u potencjalnych rodziców, Mańce zawsze coś biło na dekiel i dostawała takiego szału, że ludziom w pięć sekund odechciewało się adopcji. Dosłownie demolowała mieszkania, rozbijała szklanki o ściany. Darła się tak, że sąsiedzi wzywali policję, a raz nawet rozpieprzyła ludziom wypasiony płaski telewizor przywieziony z Niemiec.
– Jezu, a mówiłaś, że ona jest spokojna.
– Bo jest. To kochana dziewczyna. Wiesz, ona ma tak, że kocha to, co ma wokół siebie. Jest jak ta ameba. Rozlewa się, kształtem dopasowuje do otoczenia. Przyzwyczaja się i akceptuje wszystko co ją otacza, ale każda zmiana, nawet na lepsze, budzi w niej paniczny lęk. Podobnie jak obcy ludzie. Tak sobie myślę, że w tamtym czasie dom dziecka traktowała jako azyl i wcale nie pragnęła zmian. A każdy, kto nas chciał, wydawał się jej wrogiem. Odwalała akcje jak z „Egzorcysty”. Wcale się ludziom nie dziwię, że omijali nas szerokim łukiem.
– A co ona teraz robi?
– Chodzi do zawodówki gastronomicznej. Już ósmy rok i… – Zuzka przerwała na widok miny koleżanki. – Co? Zaraz zapytasz dlaczego tak długo?
– A to dziwne? – Kama uniosła brwi.
– Nie, wcale. Nikt nie oczekuje, że Mańce się odmieni i nagle stanie się mistrzem patelni. Bardziej zależy nam na tym, żeby miała opiekę przez te godziny, które spędza w szkole. I kiedy ja nie mogę mieć jej na oku. Niby jest samodzielna, ale nigdy nie wiadomo, co strzeli jej do łba. Wolę dmuchać na zimne.
– To dlaczego przeniosłaś się na dzienne? Przecież na zaocznych miałabyś na wszystko więcej czasu.
– To proste. Na zaocznych nie dają naukowego stypendium. Zasiłek oraz renta Mańki to naprawdę niedużo. Trochę dorabiam na korkach z anglika, czasem poniańczę jakiegoś dzieciaka, pokarmię kota sąsiadów i podleję im dracenę. Każda godzina jest dobra, żeby sobie dorobić.
– Nie rozumiem. Nie zarobisz na korkach więcej niż naukowe stypendium?
– Też o tym myślałam, ale rachunek jest prosty. Korki są tylko popołudniami i w soboty, bo dzieciaki chodzą do szkoły, więc miałabym wolne całe przedpołudnia, A za to zajęte soboty i niedziele. A niedziele mam zamiar poświęcić Mańce. Naprawdę lubię z nią być.
– Pomyślałaś o wszystkim. Jesteś niesamowita! – Zaśmiała się Kama. – A czy ty kiedykolwiek miewasz wolne?
– Nie.
– A kiedyś w ogóle odpoczywasz?
– Pewnie. Kiedy śpię.
Gawędząc zawzięcie nie zauważyły, kiedy dotarły na miejsce. Nogi same zaprowadziły je pod kamienicę, w której mieszkała Zuzka.
– Wejdziesz na chwilę? – Zaproponowała, zdziwiona własnym pytaniem. Odkąd sięgała pamięcią, nigdy nikogo nie zapraszała. Zwyczajnie nie miała kogo.
– Pewnie! Z chęcią. – Kama uważnie spojrzała na nową znajomą i wręczyła jej swój plecak. – Potrzymasz?
Zuzka nie zdążyła odpowiedzieć, kiedy dziewczyna przebiegła przez ulicę i znikła za drzwiami położonej naprzeciwko cukierni. Zanim wydobyła klucze z przepastnej torby, tamta była z powrotem. W rękach trzymała niewielkie pudełko.
– O, mamo! Hiszpany! – W kuchni Zuzka zapiała z zachwytu nad zawartością pudełka. Trzy wielkie ciastka składające się z bezy, kremu i owoców wyglądały bardzo efektownie. – Mańka kocha bezę. Jak wróci ze szkoły, oszaleje z radości. Dzięki, że o niej też pomyślałaś.
– Nie jestem chamem! – Kama parsknęła śmiechem i bez ceremonii zanurzyła palec w słodkim kremie. – Ale lepiej je schowaj, bo zaraz zeżrę drugie i siostrze zostanie tyko zapach z pudełka.
Gdy za Kamą zamknęły się drzwi, Zuzka, ku swemu zaskoczeniu, poczuła się dziwnie samotna. Uczucie było jej tak obce, że na początku nie umiała określić, co właściwie czuje. Choć była bardzo towarzyska, jeszcze nigdy nie miała prawdziwej przyjaciółki. Takiej od serca. Często czytała w książkach o prawdziwej przyjaźni pomiędzy kobietami, czy dziewczynami, ale sama nigdy nie doświadczyła niczego podobnego. Najpierw, w dzieciństwie, najzwyczajniej się bała. W domu dziecka wszystko było takie niepewne i ulotne. Szybko zorientowała się, że nie warto się angażować, bo twarze wokół niej zmieniały się jak w kalejdoskopie. Jedne dzieciaki przychodziły, inne odchodziły. Wtedy zwykle mówiły, że pozostaną w kontakcie, ale zawsze było tak samo. Kiedy już zasmakowały nowego życia, wcale nie chciały pamiętać o domu dziecka, podobnie jak ich nowe rodziny. Personel też się zmieniał. Do nikogo nie warto było się przywiązywać.
Gdy wreszcie razem z Mańką zamieszkały osobno, Zuzka była tak przejęta organizowaniem życia sobie i siostrze, że nie interesowało jej nic innego. Oczywiście, w liceum miała jakieś koleżanki i była całkiem lubiana, ale nigdy z żadną się nie zaprzyjaźniła. Początkowo traktowały ją jak kogoś gorszego, ale gdy tylko rozeszła się wieść, że dziewczyna ma własne mieszkanie i nie mieszka z nią nikt dorosły, jej notowania natychmiast poszły w górę. Szybko okazało się jednak, że koleżankom zależało głównie na wolnej chacie, gdzie niepilnowane przez nikogo mogłyby umawiać się z chłopakami. Nie chcąc głupio ryzykować przed kuratorką, Zuzka kategorycznie odmówiła. To wystarczyło, by przypięto jej łatkę zadzierającej nosa egoistki, więc już całkiem dała sobie spokój z przyjaźniami. Zwykłe koleżeńskie relacje zupełnie jej wystarczały, nie imponowały jej markowe ubrania i coraz nowsze telefony komórkowe. Siostry dostały pierwsze komórki w prezencie od kuratorek dopiero na swoje osiemnaste urodziny. Wprawdzie aparaty były używane i pochodziły z lombardu, ale model był w miarę nowy, więc wystarczyło zainwestować w lepsze baterie, by uzyskać stały kontakt ze światem. Dziewczyny nie posiadały się ze szczęścia. Zuzka westchnęła na wspomnienie tamtego dnia i odruchowo pogładziła starą nokię. W tym momencie telefon zadzwonił. Zamyślona omal nie upuściła go na podłogę. Na wyświetlaczu pojawił się dopiero co wpisany numer Kamy.
– No hej? Zapomniałaś czegoś?
– Tak. Kompletnie wyleciało mi z czapy, że Franek, wiesz, ten mój kuzyn, o którym ci opowiadałam…
– No?
– …urządza w piątek imprezę urodzinową. W tym nowym klubie na Leśnej, z muzą house.
– Tak? – Zuzka nie miała pojęcia, co to za klub. Jeszcze nigdy w żadnym nie była. Jedyną gastronomią, jaką znała był bar mleczny, ewentualnie cukiernia, do której czasami zabierała Mariannę.
– No i pomyślałam sobie, że mogłabyś pójść ze mną. Bo jak znam Franka, to pewnie będzie melanż na maksa. Dwadzieścia pięć lat zobowiązuje, co nie?
– Jasne. – Zuzka nie wiedziała, co odpowiedzieć.
– To jak? Wbijamy?
– A wiesz, że chętnie! – Dziewczyna ożywiła się na moment, ale natychmiast zmarkotniała. – Jednak chyba nie dam rady – odparła smutno.
– Dlaczego?
– Nie mam co zrobić z Mańką.
– Przecież mówiłaś, że ona zostaje sama.
– Tak. Ale jeszcze nigdy nie zostawiłam jej samej wieczorem.
– Ale to pikuś! – prychnęła Kama. – Pogadam z siorą, to chętnie posiedzi z Mańką.
– To ona nie idzie na imprezę?
– Nie. Gówniara ma szesnaście lat i nie ma tam czego szukać.
– Serio zostałaby z Mańką? – Zuzka nie dowierzała własnemu szczęściu.
– Zostanie i jeśli trzeba, to nawet pośpi. Bo nie planujemy wracać zbyt wcześnie – zarechotała Kama, po czym się rozłączyła.
– Kurde… – Zuzka z impetem opadła na fotel. Jej bujny biust podskoczył aż pod brodę. To przez niego wyglądała na pulchniejszą niż była naprawdę. Niewysoka, apetycznie zaokrąglona tu i ówdzie i zupełnie nieświadoma własnego seksapilu. Jeśli dodać do tego burzę niedających się okiełznać naturalnych blond loków, drobne dłonie i małe stopy, całość prezentowała się dość atrakcyjnie. Na co dzień nie lubiła się malować, a delikatny makijaż robiła wyłącznie od święta. To samo dotyczyło ubrań. Była praktyczna i gospodarna, więc nie wydawała pieniędzy na zbędne rzeczy. Jej szafa była skromna i zawierała wyłącznie to, co najpotrzebniejsze. Dziewczyna nie przepadała za ciuchami z sieciówek, wolała dobre jakościowo ubrania z drugiej ręki. Była mistrzynią polowania w sąsiednim lumpeksie. Z okna miała widok na zaplecze sklepu i szybko się połapała, kiedy dostarczają nowy towar. W drugim natomiast, w zamian za sporadyczną pomoc w pisaniu angielskich wypracowań, właścicielka odkładała dla niej co lepsze rzeczy. Teraz przyszło się Zuzce zmierzyć ze skromną zawartością studenckiej szafy. Wisiała w niej tylko jedna sukienka. Granatowa, z białym koronkowym kołnierzem, która na sto procent nie nadawała się na imprezę w stylu house. Biała bluzka i czarna spódnica, które zakładała na uczelniane egzaminy, tym bardziej.
– Co, do jasnej cholery, nosi się w takim klubie, żeby na dzień dobry nie wyjść na wieśniaka? – mruknęła pod nosem i dla odmiany zajrzała do lodówki.
Na zewnątrz było gorąco jak w piekarniku i oddałaby królestwo za zimne piwo, ale przypomniała sobie, że dzień wcześniej poczęstowała nim sąsiada, który przyszedł wymienić bezpieczniki. Zawiedziona trzasnęła drzwiami od lodówki i sprawdziła esemesy od siostry. Marianna zgodnie z planem skończyła zajęcia w szkole i właśnie dotarła do przyzakładowej stołówki, gdzie od niedawna dorabiała jako pomoc kuchenna. To dawało niewielki przychód i zapewniało dziewczynie zajęcie aż do wieczora.
Wizyta w kawiarnece internetowej wydała się Zuzce dobrym pomysłem na spędzenie popołudnia. W internecie można było znaleźć absolutnie wszystko. Na myśl o klimatyzowanym wnętrzu aż się uśmiechnęła. Zamówiła w barze małe piwo i zanurkowała w sieci. Na realizację marzenia o własnym laptopie na razie się nie zanosiło. Wprawdzie była bliska odłożenia wystarczającej kwoty, ale w kamienicy nikt dotąd jeszcze nie posiadał internetu, a na własny długo jeszcze nie będzie jej stać, dlatego póki co była stałym bywalcem kafejki.
– Dzięki ci, dobra kobieto, za ten łyk zimnego browarka. Można dziś zdechnąć z gorąca, a za młoda jestem, żeby umierać. – Zuzka z wdzięcznością przejęła wyjętą z lodówki niedużą puszkę i z sykiem odbezpieczyła zawleczkę. Nad wylotem pojawił się białawy dymek. Z lubością pociągnęła nieduży łyk i zajęła swoje ulubione miejsce przy komputerze. – Co tu dziś tak pusto? Nic się na świecie nie dzieje?
– Codziennie coś się dzieje. Dziś, na przykład, książę Harry dał się przyłapać paparazzim całkiem nago.
– Ten to ma talent do dymienia. Gdzie się chłopak nie ruszy, zawsze jakiś skandal. – Zaśmiała się Zuzka. – Ale żeby od razu nago?
– Tak, sama widziałam. Podobno przegrał w rozbierany bilard w Las Vegas – odparła właścicielka.
– I, jak znam życie, teraz cała Anglia jeszcze bardziej go za to kocha.
– No, jakbyś zgadła.
– Anglicy chyba mają już dość tego skostniałego monarchistycznego zadęcia. – Zuzka czuła się w obowiązku podtrzymać konwersację. Właścicielka była miła i często nie doliczała jej dodatkowych minut.
– Widzisz, a Harry robi co może, żeby przyprawić monarchii ludzką twarz. William jest nudny jak flaki z olejem. Bo grzeczny, i cudowny jako mąż, i dzieci nastukał, i pilot wojskowego śmigłowca…
– I jeszcze niedawno uratował topiące się dziecko. Nie można być aż tak idealnym.
– Biedny Harry, w życiu nie przebije takiego chodzącego ideału. No chyba, że rozrabianiem. Ale lubię gościa. Tylko że niestety rudy.
– Ja też. Rudy, nie rudy, za to ma jaja! – Zuzka parsknęła śmiechem i puściła do kobiety oczko. Tamta lubiła sobie pogadać, ale na szczęście do środka weszła grupka rozgadanych nastolatków. – Mogę na jedynkę?
– Śmiało! Jedynka jest twoja. Możesz siedzieć, ile dusza zapragnie.
Zuzka szybko zorientowała się w temacie ubioru na piątkową imprezę. Czuła się trochę niezręcznie z myślą, że nie zna solenizanta, więc tym bardziej nie zamierzała zwracać na siebie uwagi. Nigdy nie była w takim miejscu, nie za bardzo wiedziała jak się zachować, o jakimkolwiek tańcu nie wspominając. A czy w takich miejscach w ogóle się tańczy? Szybko wystukała na klawiaturze kolejne słowa kluczowe. Z ulgą odetchnęła, że chyba raczej się nie tańczy, a jeśli już, to najwyżej podryguje do rytmu, a to każdy potrafi. Bo to podrygiwanie z tańcem nie miało nic wspólnego. Daru to tańca Zuzka nie miała za grosz, podobnie jak słuchu i wyczucia rytmu. Na szkolnych akademiach oraz uroczystościach w domu dziecka przeważnie otwierała usta, żeby pani nie upominała jej, że nie śpiewa jak wszystkie dzieci. A ona zwyczajnie nie chciała swoim fałszowaniem psuć efektu. Kiedyś, na początku nauki w liceum, dyrektor szkoły wymyślił szkolny chór i ogłosił nabór. Oczywiście nikt się nie zgłosił, zatem nakazał wszystkim wychowawcom wytypować ze swoich klas po trzy osoby. Padło między innymi na Zuzkę. Na nic zdało się tłumaczenie, że dziewczyna nie umie śpiewać. Wylądowała, jak wszyscy, w auli, w której odbywało się przesłuchanie. Przyszedł wtedy do szkoły pewien łysy specjalista, zasiadł przy rozstrojonym pianinie i po kolei wzywał stremowanych uczniów. Na początku ustalił, że ci rokujący staną po prawej, a ci, którzy się nie nadają, po lewej stronie sali. Gdy nadeszła pora Zuzki z przejęcia zaschło jej w gardle. Mężczyzna nie mógł uwierzyć, więc zamiast dwa razy, zagrał coś na pianinie po raz trzeci. Mimo, że dała z siebie wszystko, skończyło się wyrzuceniem jej za drzwi. Zaraz potem wylądowała na dywaniku w gabinecie dyrektora.
– To znowu ty? – Mężczyzna spojrzał znad okularów.
– Niestety. – Zuzka skromnie spuściła wzrok. Od zawsze miała w spojrzeniu wesołe chochliki. Mimo że nic złego nie robiła, w pierwszej kolejności to właśnie ją podejrzewano o różne psoty. Rzecz jasna do świętości było jej daleko, a wyglądem aniołka niejednego już wyprowadziła w pole. Tym razem jednak naprawdę bardzo się starała.
– Powiedziano mi, że nieodpowiednio potraktowałaś pana Edmunda. Wiesz, że on przeprowadza castingi w filharmonii? Musiałem go długo prosić, by się zgodził do nas przyjść.
– Nie wiedziałam, panie dyrektorze – powiedziała Zuzka potulnie. Faktycznie, gdyby wiedziała, pewnie uciekłaby z krzykiem.
– No więc? – Dyrektor uniósł znacząco brew.
– Panie dyrektorze, ja naprawdę nie umiem śpiewać. To nie żarty. Chce pan posłuchać?
– A chętnie. – Mężczyzna zdjął okulary do czytania i odchylił się na obrotowym krześle. Miał słabość do tej wesołej dziewczyny, która przy każdej nadarzającej się okazji pakowała się w kłopoty. – Może masz jakiś sprawdzony repertuar? – zapytał rozbawiony.
– Nie mam. Może „Wlazł kotek na płotek”?
– Zatem słucham.
Wlazł kotek na płotek i mruga! Ładna to piosenka…
Zanim dokończyła drugi wers, przerwał jej gromki śmiech dyrektora. W życiu nie słyszał czegoś podobnego.
…niedługa! Nie długa…
Zuzka nie wytrzymała i też zaniosła się śmiechem.
– Teraz już pan dyrektor rozumie? – wykrztusiła czując, że zbliża się atak śmiechu. Ten zawsze kończył się spazmami i potokiem łez. Gdy chciała nad tym zapanować, było jeszcze gorzej. Podobnie jak teraz.
– Dobra, dziewczyno, idź już na lekcje! – Dyrektor był bliski podobnej histerii, więc wolał w samotności ocierać łzy śmiechu.
Zuzka z ulgą wybiegła na korytarz. Jej twarz wykręcił dziwny grymas, a z gardła wydobyło się kwilenie godne zarzynanego prosięcia.
– Jezus Maria! – Sekretarka przestraszyła się nie na żarty na widok zalewającej się łzami uczennicy. Niewiele brakowało, by wezwała higienistkę. Była pewna, że dziewczynę wyrzucono ze szkoły, albo przynajmniej zawieszono w prawach ucznia. Na szczęście Zuzka na migi pokazała, że musi do toalety. Tam udało jej się trochę uspokoić, ale wystarczyło, że tylko wyszła na korytarz, a na widok sekretarki znów złapała się za brzuch i obróciła na pięcie. Kobieta, widząc że to tylko zwykły napad śmiechu, z politowaniem pokiwała głową i poszła do siebie. Zuzka uspokoiła się dopiero po dłuższej chwili.
Leżący obok klawiatury telefon zadzwonił głośno. To była Kama.
– No, co tam? – Zuzka szybko odebrała. – Właśnie próbuję wymyślić ciuch na piątkowy melanż. Jakieś pomysły?
– A co tu wymyślać? – prychnęła Kama. – Miniówka, top, szpilki…
– Ja chyba jednak wolę dżinsy. Nie mam żadnych szpilek. Tylko koturny.
– Ujdą w tłoku. Ale wiesz, ja dzwonię w sprawie prezentu. Zrzucamy się większą grupą na jeden wspólny, ale za to konkretny i pomyślałam sobie, że może też chcesz się dorzucić.
– Pewnie! A ile? – Zuzka zapytała ostrożnie.
– Trzy dychy.
Odetchnęła z ulgą. Na tyle bez problemu było ją stać. Wcześniej myślała o jakimś alkoholu, ale skoro Kama zaprosiła ją do zrzutki, to chętnie skorzysta. Kuzynka na pewno wiedziała, co sprawi solenizantowi przyjemność.
– A co to będzie?
– Przejazd po torze ekstra sportową bryką.
– Jezu! – Zuzce zaświeciły się oczy. – A drogie to?
– Pięć stówek za dwa okrążenia. Dlatego robimy zrzutkę.
– Nieźle – mruknęła Zuzka rozmarzona. Nie miałaby nic przeciwko, gdyby ktoś kiedyś zrobił jej taki prezent. Odkąd zdała egzamin na prawo jazdy, miała okazję tylko czasem jeździć starym golfem sąsiadki, gdy ta nie mogła podrzucić syna na karate. Od zawsze lubiła pomruk silnika i gdyby miała jakiekolwiek stałe przychody pozwalające na utrzymanie samochodu, już dawno kupiłaby jakieś niedrogie własne cztery koła. Niestety, stary samochód zawsze wymagał dużego wkładu, a o młodszym mogła jedynie pomarzyć.
– Genialny pomysł! Franek na bank będzie zachwycony.
Zadowolona, że ktoś pomyślał za nią, w doskonałym humorze opuściła kafejkę i tuż przed zamknięciem zajrzała do second-handu. Pierwszym, co wpadło jej w oko była śnieżnobiała koszula z usztywnianym kołnierzem i bufiastymi rękawami. Idealna, by związać ją tuż nad talią. Bez wahania zapłaciła parę złotych i tuż przy wyjściu przystanęła przed wieszakiem z tanią biżuterią. W pierwszej chwili jej uwagę przykuła oryginalna bransoletka. Składała się z kilkunastu elementów.
– Dziś dwie sztuki w cenie jednej – zachęciła sprzedawczyni i podeszła do Zuzki.
– Rany, a co to jest? – Zuzka szerzej otworzyła oczy. Na każdym z elementów widniał wizerunek Chrystusa.
– Bransoletka w Jezusy. Fajna, nie?
Zuzka spojrzała na sprzedawczynię jak na wariatkę.
– Moja siostra mieszka w Meksyku i mówi, że tam u nich to się na wszystko daje świętych. Sama ma koszulkę z Miłosiernym. Ostatnio chwaliła się zasłonką prysznicową z Matką Boską z Gwadelupy. Bieliznę ze świętymi też tam mają.
– Jednak wolałabym jakieś kolczyki. Najlepiej bez Jezusów. – Zuzka odwiesiła dziwaczny przedmiot na miejsce.
– Te pomarańczowe są świetne. Drewniane, wiśniowe łapacze snów też ujdą. To jak? Dwie pary za dychę? Pakować?
– Biorę.
Zuzka szybko wysupłała z portmonetki bilon i zadowolona z łupów wróciła do domu. Mania stała w kuchni i z zapałem wałkowała ciasto na makron. Znając życie będzie można obdzielić nim pół kamienicy. Na szczęście wszyscy przepadali za domowym makaronem Marianny i każdy, szczęśliwy że nie musi brudzić sobie kuchni, chętnie odpalał dziewczynie jakiś grosz.
Makaron jak zwykle wspaniale się udał. Zuzka zjadła sporą porcję z dodatkiem czosnku, pesto i suszonych pomidorów. Mania tolerowała jedynie wersję z białym serem i cukrem. Kiedy tylko pozmywała, obleciała wszystkich sąsiadów i wróciła z pustą miską, ale za to, z kilkoma banknotami w kieszeni. Resztę makaronu rozsypała na niedużej stolnicy do całkowitego przeschnięcia i włączyła swoją ulubioną telewizyjną telenowelę. To był ten moment, w którym dziewczyna znikała dla świata, a Zuzka mogła spokojnie zająć się sobą. Zanim zasiadła do nauki upewniła się, że stary jak świat magnetowid nadal działa i można nagrać nowe odcinki „Mody na sukces”. Mania mogła oglądać je na okrągło i nawet nie po kolei, a że odcinków było już kilka tysięcy, dziewczynie nie groziła nuda przez najbliższych kilka lat.
Gdy w piątek po południu przyszła siostra Kamy, dziewczyny od razu się dogadały. Obie były bez pamięci zakochane w Ridge’u, zatem opieka nad Manią ostatecznie miała sprowadzić się do wspólnego zajeżdżania magnetowidu, póki obie nie padną ze zmęczenia. Na tę niebywałą okoliczność Zuzka przymknęła oko na zakazy i zafundowała dziewczynom colę i chipsy. A gdy nadeszła pora szykowania się do wyjścia, całkiem straciła rezon, co było zupełnie do niej niepodobne. Rozważała nawet jakiś sprytny wykręt od pójścia na imprezę, ale przecież Kama właśnie umieściła u niej w domu szpiega.
Zwykle pyskata i pewna siebie, tego popołudnia po raz pierwszy od dawna poczuła tremę. Przymierzyła dżinsy. W ostatnich dniach odrobinę schudła, więc bez problemu dopięła granatowe biodrówki. Nareszcie nad paskiem nie odznaczała się znienawidzona fałdka tłuszczu. Z pewną satysfakcją związała w talii poły nowej koszuli, pozwalając końcówkom swobodnie opaść. Odsłonięty niewielki fragment brzucha prawie nie rzucał się w oczy. Fałszując pod nosem refren „Ups! I did it again!” wpięła do kontaktu prostownicę, ale na widok nadciągającej nad miasto ołowianej chmury, westchnęła głośno i wyjęła wtyczkę z gniazdka. Naturalne blond loki, za które połowa kobiet zaprzedałaby duszę diabłu, stanowiły jej odwieczne utrapienie. Od jakiegoś czasu starała się je prostować, ale nawet odrobina wiszącej w powietrzu wilgoci w kilka chwil wniwecz obracała jej wysiłki. Po jednej stronie głowy wpięła zwykłą wsuwkę, podpinając kilka pukli, by odsłonić ucho. Nowe kolczyki w kształcie łapaczy snów warte były wyeksponowania. Właśnie nerwowo przetrząsała kosmetyczkę w poszukiwaniu błyszczyka, gdy rozległ się dzwonek domofonu.
– Gotowa? Taryfa czeka. – W głośniku rozległ się głos rozbawionej Kamy.
– Zaraz. Daj mi dwie minuty! – odkrzyknęła, przypominając sobie o rzęsach. Tuszowała je na specjalne okazje, zatem dawno nieużywana maskara nieco wyschła. Zwilżyła językiem sztywną szczoteczkę, po czym wetknęła ją sobie prosto do oka.
– Kuźwa! – krzyknęła i złapała się za oko. Natychmiast przemyła je wodą, ale i tak zaczęło łzawić na tyle, że nie dała rady wytuszować rzęs.
– Coś ci się stało? – zapytała Kama, kiedy Zuzka dotarła wreszcie do taksówki.
– Tak. Prawie wybiłam sobie oko. Ale to nic. Mam jeszcze drugie. Może na miejscu trafię jakoś do klopa, żeby wytuszować sobie w nim rzęsy.
– Słuchajcie! To jest Zuzka. – Kama wciągnęła ją do samochodu.
W taksówce oprócz dziewczyny siedziały jeszcze dwie osoby. Wysoki chudzielec z włosami w kolorze marchewki. Na widok Zuzki szeroko się uśmiechnął, prezentując potwornie krzywe, żółtawe uzębienie. Po czym nachylił się w jej stronę.
– Cze! – Podał dłoń na powitanie. Tak jak się spodziewała, zamiast normalnego uścisku zaserwował jej miękkiego flaczka. – Fabian jestem. Kolega Kamci.
– Fajnie. – Zuzka z obrzydzeniem odwróciła się i wstrzymała oddech. Zapach z ust Fabiana zdradzał jego ewidentną niechęć do mycia zębów oraz odwiedzin u dentysty. – Strasznie tu duszno, możemy uchylić okno? – zagadnęła kierowcę.
– Może nie. Proszę was… – Z przedniego fotela dobiegł miły głos. – Jestem świeżo po zapalaniu ucha i nie może na mnie wiać.
Z tego, co można było dostrzec z tylnej kanapy taksówki, dziewczyna uwielbiała tak zwany gotyk. Miała czarne jak smoła włosy, podobnie jak ubranie, lakier na paznokciach oraz szminkę na ustach.
– Jasne. Nie ma sprawy. – Zuzka uśmiechnęła się wymuszenie. Czekał ich kwadrans jazdy, a nie dało się nie oddychać aż tak długo. – Jak masz na imię?
– Sabina. Jestem dziewczyną Fabiana.
Zuzkę zatkało. Wiedziała, że uroda nie jest w życiu najważniejsza, ale ten zapach z ust był nie do przeskoczenia.
– Cóż, kontrasty się przyciągają – szepnęła jej do ucha siedząca po prawej stronie Kama.
Ale żeby aż tak? Zuzka na szczęście ugryzła się w język. Zaskakiwała ją desperacja dziewczyny. Gdy wysiedli z taksówki lepiej się jej przyjrzała. Gdyby tak nieco złagodzić ten diabli wizerunek, byłaby całkiem miła dla oka. Natomiast rudy, gdy wysiadł, rozprostował się na blisko dwa metry i zaprezentował najbardziej krzywe nogi, jakie widział świat, w dodatku wciśnięte w opięte rurki.
Klub mieścił się w ścisłym centrum, gdzie obowiązywał całkowity zakaz ruchu, więc część drogi musieli przejść piechotą. Mimo dość przyjaznej aury za dnia, październikowe wieczory były dość zimne. Zuzka zapięła suwak markowej polarowej kurteczki. Zupełnie nie pasowała do reszty jej stroju, ale zimowa kurtka jeszcze zalegała w pawlaczu. Na szczęście po niedługim czasie dotarli na miejsce. Przed klubem kłębił się tłumek, a bramkarze przeprowadzali wnikliwą selekcję. Rozkrzyczana grupka właśnie odchodziła z kwitkiem, nie szczędząc wyzwisk pod adresem rosłych osiłków.
– Dlaczego ich nie wpuścili? – Zuzka cicho zagadnęła Kamę.
– Bo tu nie wpuszczają w białych adidasach.
– Dlaczego? Ktoś w adidasach jest jakiś gorszy, czy jak?
– Taki mają standard. Widzisz tego kolesia przed nami, w dresie z lampasami po bokach? Też go nie wpuszczą.
– To też przez ich standard? Nie wpuszczają z lampasami?
– Co mówiłyście? – Chłopak, o którym mówiły, właśnie obejrzał się za siebie.
– Że cię nie wpuszczą w tych spodniach – całkiem poważnie odparła Kama.
– Cholera, jestem tu umówiony. – Zasępił się chłopak. Wyglądał całkiem miło, a Zuzce zrobiło się go żal.
– Wiesz, a ja mam pomysł! – Uśmiechnęła się szeroko i pokazała mu gestem bramę pobliskiej kamienicy.
– Że niby co? Mam tam iść? Jest tam jakieś tajemne przejście?
– Nic o tym nie wiem, ale przyszło mi do głowy, że w bramie będzie ci lepiej zdjąć te spodnie.
– Co!? – Zaskoczony chłopak omal nie połknął języka.
– To proste. – Zuzka zachichotała. – Zdejmiesz tam gacie, przewleczesz je na lewą stronę i z powrotem założysz.
– Dobrze się czujesz? – Chłopak miał coraz bardziej niepewną minę.
– Ja? Świetnie. Ale za to tobie będzie łyso, jak odprawią cię z kwitkiem, więc chyba lepiej ukryć te twoje dresiarskie lampasy i…
– Jesteś niemożliwa! – przerwał jej głośny śmiech Kamy. Chłopak wreszcie pojął intencję Zuzki i chichocząc rzeczywiście zniknął w bramie. Po chwili był z powrotem, ubrany w czarne spodnie już bez białych pasków po bokach.
– Dziękuję, w życiu bym na to nie wpadł.
– Nie ma sprawy. Na kłopoty, Zuzka.
– Kacper. Dasz się zaprosić na drinka?
– Podobno jesteś umówiony.
– Jedno nie wyklucza drugiego. To większa urodzinowa impreza.
– Tak? A czyje urodziny? Może Franka? – Kama podjęła temat.
Szybko okazało się, że Kacper to kolega jej kuzyna i przyszedł na tę samą imprezę.
– No to jak?
– W porządku. Zimnym piwem nie pogardzę – odparła Zuzka i oddała swoją kurtkę szatniarzowi.
Nie do końca wiedziała, w jaki sposób odbywają się formalności związane ze składaniem życzeń i wręczaniem prezentu. Ale Franek jeszcze nie dotarł, więc problem rozwiązał się sam. Poza tym była bardzo przejęta nowym doświadczeniem i z wdzięcznością przyjęła trunek. Miała nadzieję na pogawędkę, ale przy głośnej muzyce było to wręcz niemożliwe. Po kwadransie była pewna, że zaraz straci głos.
– Palisz? – Kacper wrzasnął wprost do jej ucha.
– Nie! Ale chętnie stąd wyjdę! – odkrzyknęła.
Przy szatni ustawiła się długa kolejka, więc darowała sobie stanie po własną kurtkę i skwapliwie przyjęła od Kacpra rozpinaną bluzę.
– Nie zmarzniesz w samej koszuli? – zapytała.
– Bez obaw, jestem gorącokrwisty! – Kacper zapewnił gorliwie, wziął Zuzkę za rękę i lekko pociągnął w stronę wyjścia.
Właśnie gasił niedopałek, gdy za jego plecami pojawiło się rozgadane towarzystwo. Na widok wysokiego, śniadego bruneta otoczonego grupką szczebioczących dziewczyn pod Zuzką dosłownie ugięły się nogi. Po raz pierwszy w życiu poczuła coś podobnego. Jej żołądek, a może to było nawet i serce, podskoczył aż do gardła. Zupełnie ją zatkało, z tego wszystkiego nawet zapomniała oddychać.
– Zobaczyłaś ducha?
– Nie, nie! – zaprotestowała gwałtownie. – Po prostu się zagapiłam.
Kacper spojrzał za siebie na znikającą w bramie grupkę.
– To przecież Franek. Wreszcie przyszedł. Idziemy do środka.
– Trzeba mu złożyć życzenia.
– Nie, to potem. Ale mu zazdroszczę tego prezentu. Tak się karnąć ekstra furą. Każdy facet o tym marzy.
– Wprawdzie nie jestem facetem, ale ja też bym nie pogardziła. – Zuzka zaśmiała się i drgnęła, gdy Kacper znów wziął ją za rękę. O ile przed chwilą nie miała nic przeciwko temu, teraz dziwnym trafem zmieniła zdanie.
Zanim dotarli do niedużej salki zarezerwowanej na urodziny, ta zdążyła już się zapełnić gośćmi. Kacper postawił Zuzce kolejne piwo, a Kama, upewniwszy się, że każdy ma czym wznieść toast, przejęła od menadżera mikrofon, by złożyć życzenia. Franek nie krył zaskoczenia. Jak się okazało, cała impreza była dokładnie zaplanowaną niespodzianką. Grupka dziewczyn, z którymi przyszedł solenizant, tego wieczora dla niepoznaki wyciągnęła go na miasto. Niczego nie podejrzewał, bo urodziny nie dość, że miał dopiero za tydzień, to na dodatek całkiem o tym fakcie zapomniał. A że przywykł do damskiej adoracji, chętnie dał się porwać koleżankom. Miał je wszystkie, rzecz jasna, za skończone idiotki, ale nie gardził łatwymi zdobyczami. Wystarczyło, że wszedł do pomieszczenia pełnego kobiet, od razu, w ułamku sekundy wiedział, z którą z nich wyjdzie. W lot wyczuwał damskie przyzwolenie, a że miał opinię kobieciarza, większość przedstawicielek płci przeciwnej, zamiast z rozsądku brać nogi za pas, jeszcze bardziej zabiegała o jego względy. Na ten wieczór upatrzył sobie długonogą Sandrę. Ponoć miała opinię łóżkowego demona, a on nie darowałby sobie, gdyby tego nie sprawdził.
– Co to jest? – zapytał, gdy Kama wręczyła mu elegancko zapakowany prezent.
– Otwórz. – Dziewczyna zrobiła głupkowatą minę, a towarzystwo zaczęło śpiewać „Sto lat!”. Śpiewali wszyscy oprócz Zuzki. Nawet w takim hałasie wolała nie ryzykować.
Dla zwiększenia efektu Kama zapakowała upominkowy voucher do pudełka. To pudełko z kolei umieściła w kolejnym. Z wierzchu opakowała karton papierem i obwiązała całość kilkoma metrami satynowej wstążki. Oczywiście nie mogła sobie odmówić, by po drodze nie zawiązać kilku supłów i zadbać o to, by pod ręką nie było niczego ostrego. Gdy wreszcie udało mu się dobrać do koperty, chłopak nie krył zachwytu. Z wrażenia aż odjęło mu mowę. Sandra na widok vouchera z nadrukowanym zdjęciem żółtego lamborghini pisnęła i pod pretekstem składania życzeń rzuciła się Frankowi na szyję. Stojąc w lekkim oddaleniu, powolutku sącząc piwo, Zuzka przyglądała się kolejce składających życzenia. Już miała dołączyć do reszty gości, gdy rozćwierkana Sandra ruszyła szybkim krokiem do baru i nie widząc stojącej za filarem Zuzki, z całym impetem na nią wpadła. Wytrącony z ręki kufel roztrzaskał się w drobny mak o kamienną posadzkę, a piwo ochlapało jej całe spodnie.
– Uważaj, niezdaro! – warknęła dziewczyna i poszła bez słowa.
Zuzka z przerażeniem spojrzała w dół. Jej nogawki od kolan w dół były mokre od piwa. Niestety do damskiej toalety ustawiła się spora kolejka, zatem nie mając wyjścia, zajrzała do męskiej. Tutaj było całkiem pusto, więc namoczyła pod kranem kilka papierowych ręczników i nieudolnie zabrała się za czyszczenie spodni.
– No, proszę, proszę! Tak się do męskiego kibla pakować… – Franek stanął w drzwiach, oparł się o futrynę, po czym kpiącym spojrzeniem omiótł wściekłą dziewczynę.
– Czasem i męski kibel jest dobry! – burknęła. Zrobiło jej się przykro.
– Widziałem cię wcześniej. Trudno nie zauważyć tej białej bluzki. Jesteś z mojej imprezy?
– Tak.
– Ale nie złożyłaś mi życzeń.
– No nie – odparła. Nie miała ochoty tłumaczyć, że ona też dołożyła się do prezentu. W drzwiach toalety pojawiła się Sandra i władczym gestem objęła Franka w pasie.
– Hej skarbie, co się dzieje? – zagruchała uroczo. – Chciałabym wiedzieć, kiedy mnie przewieziesz tym lambo, ale ty szlajasz się po kiblach z byle kim.
– Nie…
Zuzka już nie dosłyszała reszty zdania. Spuściła głowę, by nikt nie zauważył jej łez i wybiegła z toalety. Nie było łatwo sprawić jej przykrość, ale tym razem i Sandrze i Frankowi się to udało. Tamci byli z innego świata i skutecznie pokazali jej, gdzie jest jej miejsce. Łykając łzy wsiadła do tramwaju. Dokładnie w chwili, w której wsiadł konduktor, zorientowała się, że nie ma biletu. W swoim miesięcznym budżecie nie planowała mandatu. Tego było już dla niej stanowczo za wiele.
– Cześć, kochanie! – Franek, sapiąc głośno, wpakował się do mieszkania. Taszczył wielkie, najwyraźniej ciężkie pudło. Piętą zamknął za sobą drzwi wejściowe i z ulgą odstawił ciężar na podłogę. – Przez tę magisterkę kiedyś rypnie mi kręgosłup. Co dziś jemy? Jestem głodny jak jasna cholera – powiedział wesoło i zajrzał do kuchni. Na widok przygotowanego na talerzach rozgniecionego twarogu skrzywił się, westchnął głośno i spojrzał na Zuzkę, nie kryjąc niezadowolenia.
– Nie mam koncepcji na inny obiad w tym budżecie. Na wypadek, gdybyś zapomniał, ja też się uczę, ogarniam co mogę i jeszcze wniosłam w posagu rentę Mańki! – Zuzka ledwie kryła irytację. Dorabiała, ile mogła. Było jasne, że jej mąż, aktualnie szykując się do obrony pracy magisterskiej, miał mniej czasu. Zresztą nie za bardzo miał jak dorabiać, bo nie specjalizował się w niczym konkretnym, a kelnerowaniem na weselach zwyczajnie gardził.
– Ale jej rehabilitacja kosztuje! Nie możesz jej gdzieś oddać? – Franek poczuł, że przesadził i natychmiast się zreflektował. – Ja wiem, że ją kochasz, ale…
– …ale to moja siostra i nie chcę o tym gadać. Powiedz mi lepiej, jak minął dzień. Co mówi promotor? Nie za krótka ta twoja praca?
– No właśnie za krótka. Przewodniczący komisji odrzuca wszystko poniżej dwustu stron. Stary cwel nawet nie czyta.
– Cholera, to trzeba dopisać z pięćdziesiąt. Tylko że ja się nie znam.
– Ale ja znam kogoś kto się zna. – Franek objął żonę od tyłu w pasie.
– Tylko pewnie to kosztuje krocie – dodała bez zachęty. Dobrze znała tę śpiewkę. Od niedawna byli z Frankiem szczęśliwym małżeństwem. Co prawda okres wzajemnego docierania chwilami przebiegał dość burzliwie, ale młodzieńcze uczucie, wzajemna bliskość i entuzjastyczny seks, z nawiązką rekompensowały im wszystkie kłopoty. Franek zaliczał się do tych ambitnych, do wszystkiego planował dojść samodzielnie. Jego świętej pamięci ojciec zdążył mu wpoić wiele dobrych cech. Podobnie matka. Barbara była cudowną kobietą – czułą i kochającą. Marzyła o licznej rodzinie, niestety mimo wielu starań udało się jej doczekać tylko jedynego syna. Wyobrażała sobie Franka jako ojca nowej rodziny składającej się z wielu wnucząt. Rodziny, która na powrót zasiedli jej duży dom. Miała nadzieję, że syn przejmie gospodarkę, od nowa uruchomi niegdyś dobrze prosperującą kurzą fermę i obsieje liczne pola. Ale Franek miał inne plany. Jego studia, w dodatku na kierunku zupełnie nie związanym z rolnictwem, wpędzały matkę w rozpacz. Ewidentna niestałość syna w związkach z kobietami i zmienianie dziewczyn w tempie takim, że nie zdołała zapamiętywać ich imion, nie wróżyły dobrze jej marzeniom. Dopiero, gdy na horyzoncie pojawiła się Zuzka i młodzi zaczęli coraz poważniej mówić o wspólnych planach, wcześniej przygnębiona Barbara jakby złapała wiatr w żagle. Polubiła wybrankę syna i ze wszystkich sił parła do prędkiego ożenku. Obecność Marianny, jakby w pakiecie z Zuzanną, wcale jej nie przeszkadzała. Wręcz przeciwnie, kobieta upatrywała w upośledzonej dziewczynie darmową siłę roboczą w gospodarstwie i chętnie przyjęłaby ją wraz z młodymi pod swój dach. Ale młodzi znów postawili na swoim. Mimo że wymagało to wielu wyrzeczeń, postanowili zamieszkać oddzielnie i nie korzystać z gościnności Barbary. Na nic zdały się błagania i obietnice opieki nad Marianną oraz przyszłym potomstwem. Młodzi póki co nawet nie myśleli o szybkim powiększeniu rodziny. Najważniejsze były studia Franka, jego magisterka, a potem świetlana zawodowa kariera w górniczej korporacji, w której odbywał studenckie praktyki i na temat której pisał pracę magisterską.
– Dobra! Jakoś ci to ogarnę. – Wbrew sobie znów uległa. Dla męża była gotowa na każde poświecenie. Gdy miała czas, po godzinach udzielała korepetycji z angielskiego pewnemu ambitnemu adiunktowi, dorabiającemu sobie pisaniem wszelkiego rodzaju prac.
– Namówisz tego frajera, żeby mi to napisał za free?
– Nie. Namówię go, żeby ci to napisał w zamian za pakiet darmowych korków.
– Mówiłem już, że cię kocham? – Franek uśmiechnął się figlarnie i przytulił żonę. – Gdzie Mańka?
– Niedługo wraca.
– No to mamy czas… – Pociągnął Zuzkę w stronę sypialni. Ochoczo rozpięła guziki jego koszuli i z lubością przylgnęła do ciepłej męskiej piersi. Jego palce przeczesały jej długie, poskręcane pukle. Uwielbiała, kiedy to robił. Zawsze wtedy stawał jej przed oczami kadr, kiedy to w dzień po jego nieszczęsnych urodzinach pocałował ją po raz pierwszy.
Tamtego wieczora, tuż po tym jak dostała mandat za jazdę bez biletu, wysiadła z tramwaju. Było jeszcze wcześnie, jej siostra miała zapewnioną opiekę, zatem Zuzka uznała, że raz się żyje. To miał być wieczór idealny, ale wyszło jak zwykle. Zamiast do rana balować w radosnym nastroju w towarzystwie Kamy, Kacpra i reszty znajomych Franka, ona, spłakana jak bóbr, niepostrzeżenie opuściła lokal. Szatniarz nie pytał o nic, tylko bez słowa podał jej kurtkę. A niedługo potem ze zwieszoną głową potulnie przyjęła mandat. Dopiero potem dotarło do niej, że to głupie, bo przecież z wystawionym mandatem mogła objechać pół miasta. Wysiadła trzy przystanki wcześniej niż powinna i uznała, że nieplanowana przechadzka dobrze jej zrobi. Nie spieszyło się jej. Po drodze skusił ją ładnie oświetlony kawiarniany ogródek. Tego wieczora nie było jej dane w spokoju napić się piwa. Pierwsze, ktoś zabrał zanim zdążyła je do końca wypić, a kolejne, za sprawą Sandry wylądowało na podłodze.
– Co podać? – Barmanka uśmiechnęła się miło. W lokalu było prawie pusto.
– Małe piwo poproszę. – Zuzka chętnie wzięłaby duże, bo miała zamiar sobie posiedzieć, ale stan portfela był, jaki był.
– Właśnie mamy happy hour – powiedziała wesoło kobieta.
– Czyli?
– Duże w cenie małego.
– O, zbawczyni! – Zuzka roześmiała się głośno mimo fatalnego nastroju. – Może ten beznadziejny dzień nie będzie taki całkiem do kitu.
– No widzisz. Czasem wystarczy drobnostka, żeby poprawić komuś humor. Fajnie, że mi się udało. – Stojąca za barem szczupła blondynka bacznie przyjrzała się Zuzce. Z przypiętej do bluzki plakietki wynikało, że ma na imię Teresa. – Ale wiesz co?
– Nie wiem? – Zuzka zapytała ostrożnie.
– Rozmazałaś się trochę pod oczami i wyglądasz jak panda.
– No tak. Cała ja! Jak słonica w składzie porcelany! Dać mi zegarek, to jak ten przysłowiowy chłop, wsadzę go sobie za cholewę. Gdzie toaleta?
– Prosto i na lewo. I lepiej weź to. – Barmanka podała jej foliowy pakiecik i puściła oko do Zuzki. – To chusteczki do demakijażu. Przydadzą ci się, serio.
Chwilę później, przeglądając się w lustrze, Zuzka omal nie parsknęła na cały głos śmiechem. Faktycznie wyglądała jak zapłakana ofiara pobicia. Odświeżona wróciła do baru i z wdzięcznością przejęła szklankę z piwem.
– Ratujesz mi życie, bo mam dzień z tych bardziej parszywych. A raczej wieczór.
– Gadaj! W końcu jestem barmanką. Wprawdzie jedynie tymczasowo, bo zastępuję koleżankę, ale zawsze mogę wczuć się w rolę księdza – spowiednika.
– Serio? – Zuzka zerknęła podejrzliwie. Barmanów wysłuchujących ludzkich zwierzeń widziała jedynie na filmach.
– Całkiem. Wiesz, to taka domorosła psychoanaliza, tyle że w ramach rachunku za drinka. A jak dobrze posłuchasz, to i w ramach napiwku.
– U mnie raczej na to nie licz. – Zuzka uśmiechnęła się krzywo.
– Nie szkodzi. Pierwszą sesję masz gratis. – powiedziała Teresa i wygodnie usadowiła się na swoim hokerze.
Zuzka w kilku zdaniach streściła wydarzenia z urodzinowej imprezy.
– Ech! – westchnęła. – Nie ma to jak przyjść do kogoś w gości, dorzucić się do prezentu, po czym oberwać na dzień dobry gołą dupą w pysk.
– Co za burak! – Teresa szczerze się oburzyła. – Kim trzeba być, żeby obrazić własnego gościa? Moim zdaniem nie masz czego żałować.
– Wiem, nie jestem kretynką. Ale na jego widok coś we mnie drgnęło.
– Nie mów, że zabujałaś się od pierwszego wejrzenia. – Teresa się zdziwiła.
– Nie wiem, czy to właśnie tak wygląda. Chociaż on… – Zuzka zrobiła pauzę na mały łyk. – W zasadzie nie powiedział mi niczego przykrego…
– To w końcu obraził cię, czy nie?
Zuzka ściągnęła brwi w zamyśleniu. Teresa zadała jej całkiem celne pytanie.
– Nie wiem… – Pociągnęła zimny łyk i zrobiła dłuższą pauzę.
– Z jakiegoś powodu ryczałaś jak bóbr – przypomniała jej Teresa.
– Zasadniczo to obraziła mnie Sandra, ale on niczego nie sprostował.
– A miał ku temu okazję?
– Nie, bo wybiegłam z toalety. Zrobiło mi się przykro, że pozwolił mnie nazwać byle kim, choć wcale mnie nie znał.
– Nie rozumiem, to on cię nie znał? Nie gadałaś z nim wcześniej?
– Nie.
– To ja już nie wiem, o co ci chodzi. Zamieniłaś z kolesiem dosłownie dwa zdania, potem weszła jego dziewczyna i powiedziała coś przykrego, a ty stamtąd uciekłaś. Swoją drogą należało przypuszczać, że taki atrakcyjny koleś raczej ma jakąś laskę. A ty się zabujałaś…
– Może masz rację. To chyba nie z jego powodu poczułam się tak źle.
– Możesz jaśniej?
– To było pierwsze tego typu wyjście w moim życiu. Nie wiadomo co wbiłam sobie do łba. Że będzie bajkowo, że będzie zajebiście. A tu przyszła sobie jakaś pinda Sandra i w pięć sekund posłała całą moją zajebistość w kosmos. A ja, zamiast wysłać ją w to samo miejsce, potulnie położyłam uszy po sobie i jeszcze pozwoliłam wtrynić mi ten pieprzony mandat! – Zuzka naraz zaczęła myśleć jasno. – Tak! Wreszcie do mnie dotarło, że powinnam tam wrócić i sprowadzić tę całą Sandrę do parteru. Ale teraz już mi się nie chce. Na przyszłość będę mądrzejsza. Nie mam co liczyć, że działa iluzja o tym, że coś spada z nieba. Zawsze musiałam walczyć o wszystko i to się nie zmieni. Wręcz przeciwnie. Będę musiała walczyć jeszcze bardziej, by kiedyś pokazać takim lafiryndom jak ona, że to ja jestem górą i nie urazi mnie byle kto. – Zuzka na dobre się nakręciła.
– No i brawo! Czyli jednak moja poradnia barmańska działa. – Teresa zatarła ręce z uciechy i nalała Zuzce kolejne piwo.
– Nie mam więcej kasy – zaprotestowała.
– Nie szkodzi, to na koszt firmy.
– Ale czym sobie zasłużyłam? – zapytała zdziwiona Zuzka. – To raczej ja powinnam postawić je tobie.
– Niekoniecznie. Wyobraź sobie, że ja też, odkąd tylko wstałam z łóżka, miałam kijowy dzień. Mój chłopak zerwał rano ze mną przez telefon. Potem, w galerii na parkingu, ktoś mi ukradł koszyk z zakupami, a kiedy wróciłam do auta, przy cofaniu zahaczyłam o wypasioną beemę, zatem żegnaj zniżko za bezszkodową jazdę.
– Jezu. – Zuzka złapała się za głowę.
– To nie koniec. Dziś, tuż za rogiem, konkurencja otworzyła knajpę piwną. Gość pracuje w dziale handlowym browaru, więc ceny ma nie do przebicia. Efekty widać jak na dłoni. – Teresa powiodła wzrokiem po pustym lokalu.
– To twoja kawiarnia?
– Tak. Barmanka powiedziała mi wczoraj, że jest w ciąży i więcej nie przyjdzie, a jej zmiennik zatrudnił się właśnie u konkurencji.
– To dlatego stoisz za barem. – Zuzka bardziej stwierdziła niż zapytała.
– I która z nas miała dziś gorszy dzień? – Teresa uśmiechnęła się smutno. – Przynajmniej wieczór, dzięki tobie, miałam udany. Na coś się mogłam przydać.
Zuzka zeskoczyła z hokera, obeszła bar i odruchowo objęła Teresę.
– Dziękuję. Jeśli będziesz potrzebowała, postaram się jakoś pomóc. Czuję, że jestem ci coś winna.
– Nie wiem, czy długo tu wytrwam, ale dzięki za propozycję. Zobaczę, co się będzie działo. Jeśli sytuacja się nie zmieni, zlikwiduję lokal i przerobię go na pokoje gościnne tak, jak resztę kamienicy. Na szczęście należy do mnie, ale to marna pociecha.
– Dlaczego?
– Bo ja zwyczajnie kocham tę knajpę.
***
Natarczywe brzęczenie dzwonka obudziło Zuzkę. Dawno temu obiecała sobie, że kiedyś wymieni ten piekielny wynalazek na taki z odgłosem kukułki, ale że w zasadzie mało kto do nich zaglądał, ciągle odkładała ten temat na potem.
– Zaraz! – krzyknęła ochryple i namacała leżący na nocnym stoliku telefon, żeby sprawdzić godzinę, ale komórka się rozładowała. Odsunęła zasłonę, mamrocząc wściekle pod nosem. Sądząc po pozycji słońca, musiało być mniej więcej południe. Podniosła z szafki nocnej nabazgraną na kartce wiadomość od siostry. Mania wyszła wcześniej niż zwykle, a siostra Kamy podziękowała za zaproszenie na nocowanie. Zuzka boso poczłapała w stronę drzwi.
– Kto tam? – zachrypiała po raz drugi.
– To ja! Otwieraj, wariatko! – Za drzwiami rozległ się poirytowany głos Kamy.
– A, to ty. Sorry, że wczoraj tak wyszłam, ale…
– Mogłaś przynajmniej powiedzieć, że wracasz do chaty. Przetrząsnęliśmy całą knajpę.
– Wiesz, nagle mi się odechciało tej imprezy. Wydawało mi się, że jak przyjdę do kogoś w gości, to gospodarze nie zmieszają mnie z błotem. A tak, dziewczyna twojego kuzyna potraktowała mnie jak śmiecia, a i on sam też nie był lepszy. Gdybym nie miała klasy, kazałabym sobie oddać te trzy dychy, ale niech sobie ma!
– O czym ty gadasz? Mogę wejść?
– Jasne, wchodź.
Zuzka tak się nakręciła, że zignorowała fakt, że stoją w progu.
– Nic z tego nie rozumiem. – Kama weszła do kuchni i bez pytania pstryknęła przycisk czajnika. – Przy herbacie lepiej się gada.
Zuzka z trudem zniosła trajkotanie koleżanki. Chętnie posiedziałaby sobie we własnym towarzystwie. Tego dnia, poza umyciem okien i szybkim obiadem, nie planowała niczego. Mańka miała swoje zajęcia, a na początku roku na uczelni jeszcze nie było za wiele nauki. W lodówce miała składniki na obiad, a siostra dzień wcześniej posprzątała mieszkanie. Gdy Kama, oburzona zachowaniem Franka, wreszcie sobie poszła, Zuzka z ulgą zamknęła za nią drzwi i pozostając w przydługim podkoszulku, wyszczotkowała włosy i poszła do kuchni. Pani ze spożywczego za rogiem odłożyła dla niej okrawki wędlin i żółtych serów, zatem wystarczyło podgotować ziemniaki i podsmażyć cebulę z czosnkiem, by mieć już wszystko, co potrzebne do ziemniaczanej zapiekanki. Zadowolona, że tym sposobem wysprzątała lodówkę z resztek, szybko uwinęła się w kuchni. Po dwóch kwadransach zwieńczyła swe dzieło, posypując zawartość żaroodpornego naczynia startym żółtym serem i odpaliła piekarnik. Przez chwilę kombinowała, co począć z nieco przywiędłym rabarbarem zalegającym w lodówce. Nie lubiła niczego marnować, zatem rabarbar w połączeniu z jabłkiem wylądował w domowym kisielu. Wyłączyła palnik i poszła do łazienki. W ten weekend wyjątkowo nie miała korepetycji, więc postanowiła w wolnym czasie zająć się sobą. Szczerze nie znosiła wszelkiego rodzaju zabiegów pielęgnacyjnych i zawsze zostawiała je na sam koniec listy zadań do wykonania, często rozgrzeszając się nadmiarem obowiązków. Niestety teraz nie mogła już udawać, że jej ciało nie potrzebuje peelingu, a na tubce z czarną maską oczyszczającą termin ważności upłynął zeszłej wiosny. Na szczęście natura obdarzyła ją jasnym blondem i lokami, jakich na dłużej nie wyczaruje żaden fryzjer, więc nie musiała nic robić z włosami. Oczywiście w myśl zasady, że człowiek chce mieć to czego nie ma, czasami chwytała za prostownicę, choć dobrze wiedziała, że to zawsze zwiastuje nadchodzący deszcz. Pewnego razu dała namówić się na bycie fryzjerską modelką, ale to był pierwszy i ostatni raz w jej życiu. Na widok siebie w hebanie omal nie uciekła z krzykiem sprzed lustra. Na szczęście zaliczała się do tych niewielu szczęściar, którym włosy rosną kilka centymetrów na miesiąc, więc eksperyment względnie szybko odszedł w niepamięć.
Uśmiechnęła się do siebie, upięła włosy na czubku głowy i krzywiąc się niemiłosiernie, starannie rozprowadziła na twarzy czarną maź. Nieraz zastanawiała się, jakim cudem niektóre kobiety potrafią spędzić w salonie piękności cały dzień i jeszcze to lubić. To było zdecydowanie nie dla niej. Upewniła się, że niczego nie pobrudziła maską i wskoczyła do wanny. Cukrowy peeling smakowicie pachniał grejpfrutem i chętniej by go zjadła niż wtarła w ciało, ale skoro postanowiła pocierpieć, energicznie przystąpiła do dzieła. Właśnie dojechała zmęczonymi już dłońmi w okolicę pięt, kiedy u drzwi po raz kolejny tego dnia rozległ się piekielny dźwięk dzwonka.
– Jasna cholera! – warknęła i pewna, że ktoś się pomylił, postanowiła udawać, że nie ma jej w domu. Marianna miała własne klucze, więc Zuzka spokojnie wróciła do przerwanej czynności. Dzwonek rozległ się ponownie, tym razem przy akompaniamencie energicznego pukania do drzwi.
– Proszę otworzyć! – Rozległ się męski głos. – Słyszę lejącą się wodę! Czy wszystko w porządku?!
Już miała odkrzyknąć, żeby intruz poszedł do diabła, ale ten nie dawał za wygraną.
– Wszystko w porządku? – usłyszała z korytarza. – To może być zatrucie czadem! Wzywam straż, wyważą drzwi!
– Boże… – Zuzka jęknęła i gwałtownie sięgnęła po słuchawkę od prysznica. Nawet nie zauważyła, kiedy poślizgnęła się i wypadła z wanny. Z krzykiem runęła na podłogę, po drodze uderzając głową o stojący obok taboret. Przewróciła szczotkę do czyszczenia toalety i wylądowała twarzą prosto w wodzie, która się z niej wylała.
– Proszę otworzyć! Jeśli nie, to wezwę straż!
– Kuźwa, co za bałwan! – jęknęła i, zebrawszy siły, odkrzyknęła. –– Nie trzeba! Jest otwarte!
Z odrazą otarła z twarzy brudną wodę i przysięgła sobie częściej czyścić zbiorniczek od szczotki. Gramoląc się nie zauważyła, że ktoś potraktował jej okrzyk jako zaproszenie i wszedł do środka. Spojrzała w stronę drzwi i zamarła. Kompletnie zapomniała o bólu, nagości i obrzydliwej szczotce. Na środku przedpokoju stał kuzyn Kamy i gapił się na nią z rozdziawionymi ustami.
– Eeee… – Zuzka nie popisała się inteligencją.
– Jezus Maria! Nic ci nie jest? – Franek spoglądał na nią z przerażeniem. – To ty jesteś Zuzka?
– A co, nie wyglądam? – warknęła.
– Daj spokój, mogę jakoś ci pomóc?
– Nie!
– Ale ty krwawisz! – Franek nagle pobladł.
– Co? – Zuzka spojrzała do lustra.
– I jesteś… kompletnie goła – wydukał z trudem.
Już miała mu się odgryźć, że zabiegów na ciało nie robi się w ubraniu, ale jej gość, jeszcze bardziej blady, oparł się o ścianę i osunął na podłogę.
– Ożeż kurwa jego mać! – jęknęła, owinęła się ręcznikiem i rozejrzała bezradnie wokół siebie.
Nie wiedziała od czego zacząć. Czy od cucenia Franka, czy od zmycia z siebie peelingu, który niespłukany sprawił, że całe ciało zaczęło ją swędzieć. W pierwszym odruchu perfumami spryskała okolicę twarzy zemdlonego i nie bez satysfakcji strzeliła go mokrą dłonią w policzek. Plasnęło aż miło. Franek coś mruknął, więc bez obawy o jego życie wskoczyła do wanny i zaciągnęła ceratową zasłonkę. Błyskawicznie zmyła z siebie resztki grejpfrutowego kosmetyku i spojrzała na swoją twarz. Pomijając czarną maskę oraz zmierzwione włosy, jej upiornego wizerunku dopełniała sącząca się z okolic skroni cienka strużka krwi. Nic dziwnego, że zemdlał, pomyślała.
Na szczęście maskę dało się zdjąć jednym ruchem. To jednak nie rozwiązało problemu skroni, która musiała poczekać, bo teraz trzeba było sprawdzić co z Frankiem.
– Żyjesz? – Zuzka ostrożnie wyszła z wanny i owinęła się ręcznikiem.
Franek pomału uchylił powieki, zdziwiony spojrzał na Zuzkę i potarł czerwony ślad na policzku.
– Co jest…
– No dobra, żyjesz. A skoro żyjesz, to siedź gdzie siedzisz, bo znowu zemdlejesz. Trzymaj! – Dziewczyna szybko napełniła kranówką kubek do mycia zębów. Następnie, nie mając niczego lepszego pod ręką, przytknęła sobie do skroni rolkę papieru toaletowego.
– Słuchaj – bąknął przytomniejący Franek. – Chyba coś się fajczy.
– Jasna cholera! – Zuzka przypomniała sobie o zapiekance. W ostatniej chwili wpadła do kuchni i wyłączyła piekarnik. Na szczęście zwęgliło się tylko kilka kawałków sera, które wypadły na blachę. Jedzenie zostało uratowane.
Chwilę później cała sytuacja została opanowana. Franek na dobre się ocknął.
– Kurczę, ale jestem głodny.
– To sobie nałóż. Ja idę sprawdzić co z moją głową i może się wreszcie ubiorę – powiedziała i wyjęła z szafy szary dres.
Rozcięcie tuż obok brwi było wprawdzie małe, ale za to dość głębokie. Mimo wysiłków Zuzki, z rany cały czas sączyła się krew. Przyłożyła tampon z ligniny i całość zalepiła plastrem.
Wróciła do kuchni. W międzyczasie jej gość poczęstował się zapiekanką.
– Smakuje ci?
– Ekstra, ale ogólnie nie jest dobrze.
– W sensie?
– Patrz. Gdy upadałem musiałem sobie zrobić coś w palec. Cały zasiniał.
– A możesz go zgiąć?
Franek syknął przy próbie zgięcia. Jego kciuk zdążył już nie tylko zsinieć, ale i spuchnąć.
– Myślę, że może być złamany. Musisz jechać na pogotowie.
– Ale tak sam? – Franek zareagował jak małe dziecko.
– Nie, ze mną. Masz na sumieniu mój łuk brwiowy. Chyba trzeba założyć szwy.
Zazwyczaj w soboty tłok na pogotowiu zaczynał się późnym wieczorem, gdy hurtowo zgłaszały się ofiary bijatyk i pijackich burd. Po południu nie było kolejki, więc załatwiono ich praktycznie od ręki.
– Może usiądziemy gdzieś na chwilę? Widziałem po drodze fajną knajpkę – zaproponował Franek.
– Możemy, to był dzień pełen wrażeń.
Ku jej zaskoczeniu, wybór Franka padł na nowy lokal w sąsiedztwie baru należącego do Teresy. Ze środka dobiegała głośna muzyka i ludzki gwar. Zuzka szybko zaproponowała zmianę.
– Wyglądamy jak weterani wojny w Wietnamie. Ty z gipsem, ja z pozszywaną głową. Lepiej usiądźmy tu obok. Cisza i spokój. Mało ludzi. Można spokojnie pogadać.
Zuzka na wejściu puściła oczko do stojącej za barem kobiety. Teresa bez pytania nalała dwa piwa i podeszła do stolika.
– Za co to? – zdziwił się Franek.
– Za wasze zdrowie. Chyba się wam przyda! – Teresa parsknęła śmiechem i wróciła za bar.
– Faktycznie nie wyglądamy za dobrze. – Franek zaśmiał się szczerze. – Ty jutro będziesz wyglądać jeszcze gorzej.
– Wiem. – Zuzka upiła łyk chłodnego napoju. – Ja wszystko wiem. Poza jednym.
– Czyli?
– Skąd się dziś wziąłeś w moim mieszkaniu? – Dopiero przed chwilą zdała sobie sprawę, że dotąd o to nie zapytała.
– To przez Kamcię. Opier…, eee, objechała mnie jak psa i kazała mi cię przeprosić za wczoraj. Nie wiedziałem, że byłaś moim gościem, co nie zmienia faktu, że nie chciałem sprawić nikomu przykrości. Tak szybko wybiegłaś… – Franek dotknął ręki Zuzki zdrową dłonią.
– Dobra, przeprosiny przyjęte. – Dziewczyna poczuła cisnące się do oczu łzy wzruszenia. Jeszcze nigdy nikt jej za nic nie przeprosił. Spuściła wzrok i podniosła szklankę. – Twoje zdrowie.
– Nie tak szybko – zaprotestował Franek.
– Chcesz jeszcze jakąś pokutę?
– Tak bym tego nie nazwał. Co robisz jutro?
– A masz jakieś plany?
– Tak. W południe wybieram się na autodrom, pośmigać tym lambo.
– I chcesz się później spotkać?
– Nie, dziewczyno! Chcę, żebyś pojechała tam ze mną!
– A Sandra?
– A co mnie obchodzi Sandra? To mój prezent i mam prawo skorzystać z niego kiedy chcę, jak chcę i z kim chcę. A chcę z tobą.
– Chcesz prowadzić z ręką w gipsie? – zdumiała się Zuzka.
– Nie. Ty poprowadzisz, ja usiądę obok.
– Czy ty dobrze się czujesz?
– A czy ty zawsze tyle gadasz? – Franek nachylił się w stronę Zuzki i zupełnie niespodziewanie pocałował zaskoczoną dziewczynę w usta.