Loteria życiowych szans - Izabella Frączyk - ebook + książka

Loteria życiowych szans ebook

Izabella Frączyk

4,7

Opis

Po ślubie z Adamem Magda z optymizmem spogląda w przyszłość. Wraz ze stabilizacją w życiu osobistym oraz wyjściem na finansową prostą snuje ambitne plany dotyczące rozwoju stadniny i liczy na ich szybką realizację. Niestety pojawiają się kolejne nieprzewidziane problemy i Magda ponownie musi stawić czoło przeciwnościom. Natomiast Alicja w trosce o dobro synka z dużą ostrożnością godzi się na nowy związek. W Pieńkach niespodziewanie pojawia się znany ukraiński inwestor. Wladimir Bondarenko robi w okolicy furorę i składa Wandzie, miejscowej weterynarz, zaskakującą propozycję. Jego szalona koncepcja ma być sprytnym panaceum na problemy ich obojga. Tyko czy Wanda się zgodzi? Czy wykorzysta szansę, którą daje jej Wlad?

Izabella Frączyk - absolwentka Akademii Ekonomicznej w Krakowie oraz Wyższej Szkoły Handlu i Finansów Międzynarodowych w Warszawie. Pisarstwem zajmuje się od 2009 roku. Dotychczas wydała kilkanaście bestsellerowych powieści obyczajowych, między innymi serie "Stajnia w Pieńkach", "Śnieżna Grań" i "Kobiety z odzysku" oraz dwutomowy cykl "Wszystko nie tak". Wszystkie utwory spotkały się z gorącym przyjęciem czytelników.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 284

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (116 ocen)
85
27
4
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Irenaira

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
Karaska23

Nie oderwiesz się od lektury

Oj nie oszczędza Pani Iza swoich bohaterów 😄 poprzednie części czytałam już dość dawno, troche pozapominałam i na początku nie moglam się wkręcic ale to tylko pierwszych kilka stron bo potem jak to u Pani Izy robi sie tak ciekawie, że nie można się oderwać od czytania... trzyma poziom poprzednich części. Jedno ale mam tylko do ilości piteo alkoholu, co chwile ktos otwiera piwo, wino, koniaczek o kazdej wlasciwie porze dnia 🤔
00
Agatapietr1986

Nie oderwiesz się od lektury

wspaniale się czyta ,polecam
00
kobierskawies

Nie oderwiesz się od lektury

W cztery dni 4 tomy myślę, że to najlepsza recenzja książek
00
KaLes

Nie oderwiesz się od lektury

rewelacja
00

Popularność




Copyright © Izabella Frączyk, 2021

Projekt okładki

Paweł Panczakiewicz

Zdjęcia na okładce

© zorazhuang/iStockphoto.com;

sergey causelove/Shutterstock.com

Redaktor prowadzący

Michał Nalewski

Redakcja

Maria Talar

Korekta

Maciej Korbasiński

ISBN 978-83-8234-438-7

Warszawa 2021

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Rozdział 1

I pomyśleć, że to miała być skromna, spokojna impreza – Olga mruknęła z lekkim uśmieszkiem.

– Cóż, jeszcze nigdy nie trafiłem na wesele niezakłócone jakąś niespodziewaną akcją – odrzekł rozbawiony Jędrzej. – Lepiej dziękujmy Bogu, że nikt nie zginął, bo jak znam Alę, to włożyła wszystkie siły w swój celny cios.

– Dokładnie. Ta dziewczyna niczego nie robi połowicznie – dodała Wanda, miejscowa weterynarz. – Ale tej akcji z wałkiem prędko nie zapomnę.

– To prawda, przywaliła aż miło.

Przyjęcie weselne trwało w najlepsze. Przez wzgląd na żałobę po tragicznej śmierci brata pana młodego Magda i Adam zaplanowali skromną uroczystość. Właściwie nie działo się nic takiego, żeby ślub nie mógł się odbyć w późniejszym terminie, ale nie chcieli czekać. Doświadczyli wiele smutku i zgryzot, które zmarły Wojtek zafundował im za życia, łącznie z perfidnym rozbiciem ich związku, jednomyślnie zatem uznali, że nie będą ryzykować utraty kolejnej szansy na szczęście. Adam, właściciel położonego tuż obok stadniny hotelu Nestor, wybrał najbliższy wolny termin z grafiku zaplanowanych wesel. Padło na pierwszy weekend października. W zamyśle młodożeńców miała to być impreza cicha i spokojna. Niestety w trakcie tańca młodej pary inaugurującego zabawę na scenę wkroczył zakochany w Magdzie Staszek i w pijackim zamroczeniu postanowił odbić pannę młodą. Na parkiecie doszło do gwałtownej przepychanki i nie wiadomo, jaki byłby jej finał, gdyby nie inicjatywa Alicji. Dyskretnie wymknęła się do kuchni, wzięła w posiadanie wałek i spektakularnie ogłuszyła nim napastnika. Mimo że Staszek w końcu nieco oprzytomniał i trochę poniewczasie się zreflektował, na miejsce wezwano policję. Spisanie zeznań świadków oraz zatrzymanie agresora przebiegło całkiem sprawnie, więc pełni wrażeń goście ruszyli na parkiet. A Adam porwał żonę, by na osobności wręczyć jej ślubny prezent. Zajęci sobą uznali, że wesele jest przecież dla gości, zatem pozwolili sobie na dłuższą nieobecność. Tymczasem impreza rozkręciła się na całego.

– Strasznie długo was nie było – Alicja wypaliła na widok przyjaciółki.

– Nic ci do tego, rozbójnico! – Magda się roześmiała.

– Właśnie widzę. Fryzurę masz jakby w nie­ładzie i…

– Nie twój interes. Jak się bawicie?

– Jak widać, doskonale. Jędrzej obtańcowuje wszystkie niewiasty. Swoimi dykteryjkami zdążył oczarować nawet twoją szanowną teściową. A Olga mało nie zemdlała z wrażenia, gdy ją poprosił do tańca.

– Wiem. Mi też się zawsze wydawało, że taki ktoś jak on to jakiś inny człowiek. Jakby ulepiony z innej gliny.

– No tak. A to zwykły facet. Tyle tylko, że gra w filmach i każdy go zna.

– I każdy chce sobie cyknąć z nim fotkę.

Jakby na potwierdzenie słów Magdy cały personel kuchni ustawił się równym szpalerem przed hotelową recepcją. Wszyscy z przejęciem pozowali do zdjęcia w towarzystwie popularnego aktora. Jędrzej Borowiecki, znany z niekończącego się serialu Poplątani, zawitał jakiś czas temu do Pieniek na okoliczność kręcenia zdjęć do pełnej rozmachu historycznej produkcji Trzy szable. Sceneria oraz mnogość wierzchowców sprawiły, że zarówno należąca do Magdy stadnina, jak i okoliczne tereny stały się dla filmowców idealnym plenerem. Choć początek znajomości z samym gwiazdorem wypadł nieco niefortunnie, dość szybko znaleźli z Magdą wspólny język. Po wybryku Wojtka oraz nieszczęsnym rozstaniu z Adamem jak nigdy potrzebowała odskoczni i towarzystwa. Jędrzej, wbrew panującej opinii, że żadnej białogłowie nie przepuści, idealnie sprawdził się w roli przyjaciela, przy okazji skutecznie rozwiewając krążące na jego temat wyssane z palca plotki. Rzecz jasna, nie stronił od damskiego towarzystwa, aczkolwiek na większości zamieszczanych w mediach zdjęć zazwyczaj pojawiał się w towarzys­twie własnej matki albo jednej ze swoich pięciu sióstr. Tymczasem tak jak wszyscy szukał normalności, miejsca na ziemi oraz tej jedynej, która ujrzy w nim po prostu fajnego faceta, a nie tylko jego konto w banku albo miejsce w czołówce rankingu na najseksowniejsze ciacho minionego roku. Spragniony zwyczajnego życia, gdy tylko czas mu pozwalał, chętnie odwiedzał Pieńki, a ślub i wesele przyjaciół były ostatnią okolicznością, jaką mógłby przepuścić.

Podobnie Ula i Jakub, hodowcy strusi spod Olsztyna. Od kiedy Magda pod wpływem impulsu postanowiła się zająć hodowlą tych wielkich ptaszysk, oboje stali się jej nieocenionymi mentorami. To właśnie od nich kupiła swoje pierwsze strusie stado podstawowe, a później na skutek paru intratnych wymian znacznie powiększyła pogłowie, przy okazji pozbywając się niepotrzebnych jej koni zaprzęgowych czy też wymagającej kosztownej renowacji starodawnej bryczki. Cała trójka przylgnęła do siebie natychmiast. Ulka od razu odnalazła w zdeterminowanej dziewczynie bratnią duszę, a jej mąż wziął sobie za punkt honoru, by przekazać Magdzie całą swoją wiedzę. Nikt się nawet nie zorientował, kiedy Magda na dobre wsiąkła w ich świat i stała się częścią ich życia. W domu Uli, przy ciepłym cieście i upiornie mocnej nalewce Jakuba, jakoś łatwiej było jej się pozbierać, gdy życie serwowało kopniaki jeden za drugim. Nic nie robiło jej tak dobrze jak szczera rozmowa i zwykłe ludzkie wsparcie, na które mogła u nich liczyć dosłownie o każdej porze dnia i nocy. Nic dziwnego, że propozycja, by Ula została drugą druhną, sama wypłynęła Magdzie z ust.

– Zgłupiałaś? Przecież ja jestem już za stara na takie numery! – Ula roześmiała się w głos znad blachy z ciepłą jeszcze szarlotką. – Jakub?! Słyszałeś? Będę druhną!

– No koniec świata… – Jej mąż właśnie wrócił z Warszawy i w progu luzował krawat. – Widziałem przed domem auto Magdy, zatem zgaduję, że to ona się chajta.

Podekscytowana narzeczona nawet nie zauważyła, kiedy utonęła w objęciach szerokich, mocarnych ramion gospodarza.

– Cześć, skarbie. Nareszcie jakieś sensowne zajęcie dla mojej żony. A co powiesz, abym podczas ceremonii rzucał kwiatki? – Jakub skrzywił się zabawnie i unosząc poły marynarki, dygnął jak dziewczynka ze szkoły dla dobrze ułożonych panien.

Obie kobiety zaniosły się śmiechem.

– No dobra. Skoro nie… – Udał, że się zamyślił. – To może przynajmniej…

– Nie! – wrzasnęła Magda, wiedząc, co usłyszy.

– Ale co „nie”?

– Ja wracam dziś do domu. Zero nalewek! Już wystarczy, że po nich nie pamiętam, jakie interesy robię.

– No to masz pecha, bo nigdzie nie wracasz. Takiej okazji nie można nie oblać, a z tego, co pamiętam, ostatnio zostawiłaś u nas swój podróżny awaryjny niezbędnik kosmetyczno-odzieżowy, zatem nie wykpisz się brakiem bielizny i szczoteczki do zębów.

– No nie, ale jest jeszcze Adam.

– Adam to cię ma na całe życie, a my jedynie od święta, zatem łaskawie pogódź się z tym, że właśnie poległaś.

– No tak… – Magda złowiła rozbawione spojrzenie gospodyni.

– Nie mów, że nie brałaś tego pod uwagę? – Ula mrugnęła. – Poza tym niedługo Junior wróci ze szkoły i chciałby cię o coś zapytać.

– Mianowicie?

– Chodzi mu po głowie, by przerwę świąteczno-noworoczną spędzić w Pieńkach.

– Ależ proszę bardzo! U nas jest zawsze masa roboty. Zawsze się czegoś nowego nauczy.

– Myślę, że nie o naukę tu chodzi. Założę się o litr śliwowicy, że któraś z miejscowych panien wpadła mu w oko, bo gdy tylko ostatnio od was wrócił, telefonu z ręki nie wypuszcza. Nawet w toa­lecie.

– W takim razie zabierzcie go ze sobą na wesele. Miejsca w hotelu i w domu mamy dość. Wam także należy się urlop.

Magda, nie mając wyjścia, szybko porzuciła myśl o powrocie do domu. Dała jedynie znać, że wróci następnego dnia, i obie z Ulką zasiadły do komputera, by wyszukać odpowiednią kreację, bowiem preferencje Alicji, drugiej druhny, nijak nie wpasowały się w gust gospodyni.

– A te kiecki nie powinny być przynajmniej jakieś podobne? – Ula zmartwiła się nieco.

– A co to ma za znaczenie? – Magda odpowiedziała pytaniem na pytanie. – Dla mnie ważne jest, że będziecie, a nie co na siebie włożycie. To naprawdę skromne wesele w gronie przyjaciół, a nie jakaś dęta impreza, aby zebrać jak najwięcej kasy i zaimponować dalekim krewnym. Jedną taką już miałam, i co? Nie zapewniła mi małżeńskiej sielanki…

Jakub, nieco zawiedziony, że kobiety pochłonięte zakupami nie poświęciły mu ani chwili, zajął się przyrządzeniem kolacji. Jak świat światem u nich w domu nikt nie miał prawa być głodny, zatem wykorzystał swój sprawdzony od lat popisowy przepis na duszone wołowe policzki. Wyśmienite, delikatne danie sprawdzało się o każdej porze roku i tylko on w rodzinie znał sekret, co zrobić, by każdy z biesiadników do końca świata zapamiętał ten boski smak mięsa, które dosłownie rozpływało się na języku.

Z satysfakcją zauważył, że unoszący się w kuchni zapach skutecznie przywabił do jadalni rozgadane kobiety.

– No, to opowiadaj. Chciałbym się dowiedzieć czegoś więcej, dziecino. To świetnie, że w końcu dogadałaś się z Adamem. – Jakub ustawił na stole półmisek z parującym mięsiwem i zagaił rozmowę.

– Przecież wszystko już wiesz – odparła Magda. – No, może poza tym, że jego brat nie do końca był sobą, gdy pewnego razu wpadł na szaleńczy pomysł, by zakraść się w nocy do mojego łóżka i udawać Adama.

– Naprawdę się nie połapałaś, że to inny facet? – Jakub się zdumiał.

– Nie. Było kompletnie ciemno. Użył tych samych kosmetyków, no i tuż przed tym ogolił się na łyso. Nikt z nas nie miał pojęcia, że chorował na raka. Żadna chemia nie działała. O wszystkim napisał w listach, zanim odebrał sobie życie. Także o wiecznej zazdrości o sukcesy brata. No i narkotykach. Na szczęście nie narobił żadnego dziadostwa w interesach. Szkoda by było Adama i jego rodziców.

– Niezła akcja. Iście filmowa – mruknęła Ulka, nałożyła jedzenie na talerze i zanurkowała w spiżarce po słoik własnoręcznie ukiszonych ogórków.

Było niemożliwym, żeby następnego ranka nie zaopatrzyła gościa na drogę w stosowny zapas słoików, a jej mąż, co już od dawna było tradycją, tuż przed podróżą wcisnął Magdzie pstrągi z pobliskiej wędzarni.

Mimo że w Nestorze pracowali kucharze z najwyższej półki i wykwintne jedzenie było w zasięgu ręki przez całą dobę, Magda z Adamem cenili pros­te smaki. Na okoliczność uruchomienia w stadninie szkolnych agrowycieczek obie z Alicją już jakiś czas temu zdobyły czarny pas z przyrządzania domowego smalcu, pieczenia chleba i ogrzewania krowiego twarogu. Carmen nie próżnowała, zatem dziewczyny prześcigały się w pomysłach na zagospodarowanie codziennej nadprodukcji krowiego mleka. Nic więc dziwnego, że pewnego dnia instruktorka Gosia wytrzasnęła skądś prawdziwą maselnicę, a zaintrygowana Magda natychmiast zabrała się do roboty. Po chwili ubijania śmietany omdlały jej ręce, a wcześniejszy entuzjazm wyparował, ale jedynie do chwili, gdy Robert, szef kuchni z Nestora, poradził, by użyć zwykłego miksera.

Burzliwe wydarzenia wcześniejszych miesięcy z powodzią i narodzinami małego Jasia na czele oraz pierwszy niefortunny pobyt dzieciaków z pobliskiej szkoły nieco ostudziły zapał w kwestii działalności agroturystycznej, ale przyjaciółki nie straciły nadziei, że kiedyś jednak podobne atrakcje uda się na stałe umieścić w ofercie stadniny. Obie, mając za sobą wyboistą i pełną gwałtownych zakrętów drogę, zdeterminowane były wyprowadzić zrujnowaną posiadłość na prostą i na przyszłość zagwarantować sobie niezależność. Nawet to, że Adam był człowiekiem zamożnym, a Alicja skwapliwie skorzystała z jego propozycji zamieszkania w jednym z niedużych domków na terenie nowo powstałego ośrodka, nie zmieniało niczego. Stadnina była najważniejsza. Mimo tego, że obu kobietom nareszcie nie groziła już bieda, a perspektywa definitywnej utraty posiadłości stała się odległym i zamazanym wspomnieniem, nie zamierzały osiąść na laurach. Magda, od kiedy przekonała Adama, że mieszkanie w hotelu to zły pomysł, jak szalona zabrała się do remontu domu. Tym razem takiego z prawdziwego zdarzenia. Nie musząc się liczyć z każdą złotówką, dosłownie wywróciła stare domostwo do góry nogami. Alicja natomiast poza codziennym zarządzaniem stajnią oraz opieką nad resztą zwierzyńca z chęcią zaangażowała się w doglądanie nowej inwestycji Adama. Ośrodek wypoczynkowy wraz z przyległym parkiem linowym, w połączeniu z atrakcjami dostępnymi u Magdy, miał szansę stać się lokalnym hitem.

No i był jeszcze mały Jaś, któremu Alicja poświęcała każdą wolną chwilę. Na szczęście nie zwykła dzielić włosa na czworo i przygnieciona obowiązkami zaprzestała użalania się nad skutkami swojej wcześniejszej decyzji. Synek dostarczał jej tak wielu emocji i wrażeń, że w mig zapomniała o pierwszych tygodniach jego życia, które jej umknęły. Co dnia miała tyle rzeczy do zrobienia, że czasami nie zauważała, kiedy nastawał wieczór. Kilka dni przed ślubem przyjaciółki z emocji niemal unosiła się nad ziemią, bo wszystko, co się z nim wiązało – wesele szczególnie – było nie lada atrakcją. Fakt, że w tym samym czasie na horyzoncie pojawił się Zbyszek i coś wyraźnie między nimi zaiskrzyło, jeszcze spotęgował narastającą euforię. Certyfikowany instruktor i jednocześnie kierownik parku linowego na przyjęciu nie odstępował jej nawet na krok. Jeszcze oficjalnie nie byli parą, ale wszystko ku temu zmierzało. Po trzech wcześniejszych damsko-męskich niewypałach Alicja zwątpiła, że jeszcze kiedyś się zakocha. Po smutnym rozstaniu z Markiem nabrała dodatkowo wyrzutów sumienia, że brakiem wzajemności w uczuciach skrzywdziła przyzwoitego człowieka. Silne przeżycia sprawiły, że postanowiła dać sobie spokój. Teraz najważniejszym mężczyzną jej życia stał się Jaś. Zakochana po uszy w synku ledwie zauważyła atrakcyjnego współpracownika. I pewnie gdyby zwinnie nie śmigał po zawieszonych w koronach drzew przeszkodach, pochłonięta macierzyństwem i pracą w ogóle nie zwróciłaby na niego uwagi. Może nie był przystojny w oczywisty sposób, ale za to wystarczająco wysportowany, postawny i męs­ki, by z przyjemnością zawiesić na nim oko. I jak się właśnie okazało, tańczył jak zawodowiec.

– Matko! – sapnęła Ala bez tchu po kolejnej serii półobrotów. – Zaraz nogi pogubię!

– Pewnie wolałabyś tego Jędrzeja, co? – mruknął jej Zbyszek do ucha. Był od niej dużo wyższy, więc aby to uczynić, musiał się porządnie nachylić.

– Jasne, żebym wpadła z deszczu pod rynnę? – Alicja znacząco łypnęła na spoconą i wykończoną tańcem Olgę, która łapczywie przyssała się do butelki z wodą mineralną. Właśnie przywitała się z jakimś nieznajomym, siedzącym obok Wandy atrakcyjnym mężczyzną. Alicja nigdy wcześniej go nie widziała, ale odniosła wrażenie, że skądś go kojarzy. Na przyjęciu pojawił się chyba całkiem niedawno. Było raczej niemożliwe, by ktokolwiek mógł przejść obojętnie obok śniadej karnacji, szafirowych tęczówek oraz czarnych podwiniętych rzęs wymykających się wszelkim statystykom.

– Nie wiesz, kto to? – zapytała Zbyszka.

– Chyba jakiś znajomy Jędrzeja. Widziałem, jak witali się w holu.

– To by wyjaśniało, skąd gościa kojarzę. Pewnie ktoś równie znany jak on.

– Możliwe. Wracajmy do stolika i się przekonajmy, kto zacz.

Alicja z ulgą opuściła parkiet. Nie miała wprawdzie nic przeciwko temu, by ponownie dać się porwać partnerowi w ramiona, ale skrycie liczyła na jakiś wolniejszy taniec.

Właśnie zaserwowano kolejne danie. Na tę okoliczność szef kuchni popisał się gulaszem z dziczyzny, więc ochoczo nachyliła się nad talerzem.

– Ala? Poznałaś już mojego znajomego z branży? – dobiegł ją głos Jędrzeja.

– Nie. Nie zauważyłam wcześniej. Sądziłam, że przyszedłeś sam.

– Zgadza się. Ale w drodze do toalety spotkałem Wlada. Akurat nocuje w Nestorze, więc…

– Więc przy okazji zaprosiłeś mnie na wesele – dokończył mężczyzna z wyraźnym wschodnim akcentem i przywitał się mocnym uściskiem dłoni. – Wladimir Bondarenko.

Na dźwięk jego nazwiska Alicję nagle olśniło.

– Przecież ja cię znam! To ty jesteś tym ukraińskim reżyserem, który…

– Małe sprostowanie. Jestem producentem filmowym. Przeważnie.

– No pewnie, że producentem! – Alicja prasnęła się dłonią w czoło.

– Zasadniczo, inwestuję tu i tam. Mówcie mi Wlad – powiedział mężczyzna i wzniósł toast za zdrowie młodej pary. – Wanda wspominała, że macie tu stadninę.

– Owszem. Dokładnie za płotem – Alicja zapewniła skwapliwie. – Koni mamy do wyboru, do koloru. No, chyba że masz ochotę pokłusować sobie na krowie, to też się da załatwić.

– Naprawdę? A myślałem, że Wanda robi mnie w konia z tą krową.

– W konia? Nie! – Alicja parsknęła śmiechem. – Co najwyżej… w krowę!

– Wkręcacie mnie.

– Ależ skąd! – Tuż obok pojawiła się roześmiana Wanda. W rdzawej obcisłej sukni, uczesana w wytworny kok wyglądała wprost szałowo. Naturalne było, że każdy, kto widywał ją na co dzień, zazwyczaj ubraną w dżinsy i solidne buty, teraz miał problem z jej rozpoznaniem. Miejsce fartucha oraz praktycznych flanelowych koszul zajęła efektowna matowa tafta podkreślająca zgrabne kształty.

– Jesteś u nas przelotem czy przyjechałeś na dłużej? – Alicja nie miała zwyczaju owijać w bawełnę.

– Przyjechałem dopiero dziś, ale mam zamiar posiedzieć tu kilka dni. A przynajmniej dopóki nie załat­wię moich spraw w Tczewie. Nie spodziewałem się, że w pierwszy wieczór od razu załapię się na wesele.

– A to fakt, trzeba mieć farta. Choć gdyby nie żałoba w rodzinie pana młodego, weselisko pewnie byłoby o wiele bardziej huczne.

– Zmarł im ktoś bliski? – zainteresował się nowy znajomy.

– Tak. Niedawno Wojtek, brat Adama, odebrał sobie życie. Chorował na nieuleczalną odmianę nowotworu.

– To naprawdę straszne. – Wlad niespodziewanie drgnął i zwróciwszy się do Wandy, z wyraźną aprobatą otaksował jej sylwetkę. – Masz ochotę się przejść? Na każdym weselu nadchodzi pora, kiedy należy się przewietrzyć. Mogłabyś mi pokazać stadninę.

– Masz rację. Zaczekaj, tylko wezmę szal. – Wanda ochoczo przystała na propozycję i okryła nagie ramiona.

Wysypane szutrem ścieżki na terenie stadniny nie ułatwiały stąpania w sandałkach na wysokiej szpilce, ale przecież nie mogła sobie odmówić spaceru w tak znakomitym towarzystwie. Chociaż w bagażniku zawsze woziła tenisówki, teraz wiedziała, że gdyby pozbyła się obcasów, zdobiące dół sukni asymetryczne ogony stałyby się zbyt długie. Opowiadając o licznej menażerii, profilaktycznie zeszła na trawę.

– Jestem pod wrażeniem, naprawdę znasz tu każde zwierzę? – Wladimir się zdziwił.

– No jasne! Przecież to moi pacjenci. W moim fachu nie ma znaczenia, czy to krowa, czy chomik. Pacjent to pacjent. O! Patrz tutaj. Ten mały lilipuci kogutek to Budzik.

– Dziwne imię.

– Jeślibyś usłyszał, jak pieje, od razu zmieniłbyś zdanie. Gdy się przyłoży, stawia na równe nogi połowę wsi.

– No popatrz, a wcale nie wygląda.

Stajenni w pierwszej chwili nie rozpoznali Wandy. Nagle onieśmieleni jej niespotykanym anturażem, jakby zapomnieli języka w gębie.

– No co się tak gapicie? Dajcie no klucze od głównej stajni!

– Ale… – Zdzichu próbował zaprotestować. Do miejsca, gdzie stały obce konie, z zasady nie wpuszczano nikogo spoza stałego personelu stadniny.

– Och, nie wydziwiaj, Zdzichu. Dawaj ten klucz, pókim dobra. – Rozochocona Wanda się roześmiała. – Przy okazji zrobię im przegląd okresowy i sprawdzę, czy wszystko gra. Mój towarzysz zna się trochę na koniach, to mi pomoże, prawda, Wlad?

– Schlebiasz mi, ale ja zawsze do usług.

Spacer świetnie zrobił Wandzie, wcześniej nieco oszołomiona po wypitych toastach, teraz z powrotem nabrała jasności myślenia.

Jak z rękawa sypała informacjami na temat poszczególnych koni. Rzecz jasna, nie wiedziała wszystkiego o wszystkich, często bowiem się zdarzało, że właściciele koni wybierali sobie własną opiekę weterynaryjną, ale i tak mogła się poszczycić niezłą wiedzą.

– Kurczę… – Mężczyzna był pod wrażeniem. – Naprawdę świetnie się na tym znasz.

– Muszę. Taka moja robota. Oprócz tego, że prowadzę gabinet, gdzie leczę głównie psy i koty, bywam w okolicznych gospodarstwach i jestem także nadwornym weterynarzem u Magdy.

– Musi jej się nieźle powodzić. Nawet ja widzę, że niektóre z tych koni są warte sporo grosza.

– Ale to wcale nie są jej konie. Co do powodzenia… Gdy półtora roku temu przejęła stadninę, wszystko tu błagało o pomstę do nieba. Całość aż się prosiła, by wpuścić buldożer, a potem zaorać jak leci.

– Za to teraz wygląda całkiem dobrze. – Mężczyzna w zamyśleniu podrapał się po szyi. – Może do standardów panujących w stajni należącej do emira Dubaju sporo jeszcze brakuje, ale wstydzić też się nie ma czego. Mnie się podoba.

– No właśnie. Pomysł na hotel dla koni był jedyną opcją, żeby ta ruina miała szansę w miarę szybko zacząć cokolwiek zarabiać. Tuż po przejęciu spadku Magdzie rozsypało się poprzednie małżeństwo i nie mając dokąd wracać, postanowiła zostać i spróbować. To niezłe wyzwanie dla specjalistki od kadr. Tak w jednej chwili przerzucić się z ewidencji pracowników na strusie i konie.

– Faktycznie niezłe.

– No ale sam popatrz. Wyszło jej całkiem fajnie, choć na początku naprawdę nie było różowo. Teraz w hotelu dla koni wszystko lśni, najemcy nie mogą się nachwalić. Choć nie trzymają arabów godnych Janowa Podlaskiego ani Michałowa, ale już kilka sztuk pełnej krwi angielskiej – owszem.

– A ten pijany awanturnik, którego dziś zabrała policja? To był ten jej dawny mąż?

– Skąd! To Staszek, weterynarz z okolicy. Ponoć zakochany w Magdzie od czasów szkolnych. Ostatnio jego żona urodziła dziecko innego, spakowała manatki i tyle ją widzieli.

– Wyglądał na zdeterminowanego.

– Cóż, przy odpowiedniej dozie alkoholu można sobie wmówić wszystko. – Westchnęła głęboko. – Mam tylko nadzieję, że się facet wreszcie pozbiera i normalnie wróci do pracy. Dotychczas dzieliliśmy się obowiązkami, ale ostatnio wcale nie można na niego liczyć.

– A nie powinnaś się cieszyć? Przecież odpadła ci konkurencja – Wlad się zdziwił.

– To nie konkurencja. To współpraca. Żadne z nas nie może być na nogach przez okrągłą dobę, a zwierzęta nie wiedzą, kiedy jest jakieś święto albo noc. Nie da się działać w pojedynkę. A widzę, że właśnie do tego to zmierza. Staszek dzisiejszym wybrykiem na weselu postawił kropkę nad i. Nie wiem tylko, jakim cudem sobie poradzę. Jeszcze niedawno w naszej okolicy było więcej weterynarzy, ale tak się porobiło, że ostaliśmy się tylko we dwójkę.

– Ja bym się opowiadał za rozwojem. To chyba nic trudnego zwiększyć zakres działań?

– I tak, i nie. Chcąc przejąć na wyłączność całą miejscową gminę, musiałabym rozbudować klinikę, doposażyć ją porządnie i zatrudnić ludzi. A na to nie mam kasy.

– A nie pomyślałaś o kredycie? To wygląda jak pewna inwestycja. – Wlad nie rozumiał, w czym problem.

– Oczywiście, że pomyślałam! – Wanda się roześmiała. – Mam już spory kredyt frankowy na dom. Na jego szybką spłatę się jeszcze długo nie zanosi. Niedawno wzięłam w kredycie także samochód, a ostatnio do pełni szczęścia doszedł mi leasing ultrasonografu i aparatu rentgenowskiego, więc raczej czarno widzę tę entuzjastyczną reakcję banku na moje kolejne zadłużenie. W mojej sytuacji trzeba być realistką. – Z rezygnacją zwiesiła ramiona. – A doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI