Jedną nogą w niebie - Izabella Frączyk - ebook + książka

Jedną nogą w niebie ebook

Izabella Frączyk

4,6

Opis

Dotychczas Magda dała z siebie bardzo wiele. Teraz już chyba nikt się nie zdziwi, że ta młoda i dzielna kobieta powie w końcu DOSYĆ! Ile można naginać karku? Jak długo można oszukiwać samego siebie i tłumaczyć, że kiedyś wszystko będzie dobrze? Jak długo można zaklinać rzeczywistość i udawać, że sukces stoi tuż za rogiem? Nie stoi. Nic w tej historii nie dzieje się samo. Magda, podobnie jak większość z nas, ma chwile zwątpienia, ale teraz nawet i jej zabraknie sił. Czy podoła?
Co jeszcze wydarzy się w Stajni w Pieńkach? Czy trafi ona w obce ręce? I jak ułoży się życie Magdy?
Izabella Frączyk porwała tysiące czytelniczek swoją wciągającą sagą. Długo wyczekiwany tom, który jeszcze nas zaskoczy!

Powrót do Stajni w Pieńkach może stać się dla Was niezapomnianą przygodą. Historia Magdy, która raz po raz trafia na swej życiowej drodze na jakąś przeszkodę, może być tak naprawdę historią każdej kobiety. Ludzkie historie, tak prawdziwe, tak swojskie, są receptą na opowieść, od której nie sposób się oderwać. Czy Magda i Adam mają szansę na nowe wspólne szczęście? A może w życiu dziewczyny pojawi się ktoś inny? Musicie koniecznie przeczytać, gwarantuję, w III tomie to dopiero będzie się działo! Polecam!
Agnieszka Lingas-Łoniewska

Izabella Frączyk - absolwentka Akademii Ekonomicznej w Krakowie oraz Wyższej Szkoły Handlu i Finansów Międzynarodowych w Warszawie. Pisarstwem zajmuje się od 2009 roku. Dotychczas wydała kilkanaście bestsellerowych powieści obyczajowych, między innymi trylogię "Stajnia w Pieńkach", serie "Śnieżna Grań" i "Kobiety z odzysku" oraz dwutomowy cykl "Wszystko nie tak". Wszystkie utwory spotkały się z gorącym przyjęciem czytelników.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 282

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (201 ocen)
132
54
11
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
darek1210

Nie oderwiesz się od lektury

👍
00
KaLes

Nie oderwiesz się od lektury

rewelacja
00
Nusia216ja

Nie oderwiesz się od lektury

czyta się jednym tchem.. polecam!
00

Popularność




 

 

Copyright © Izabella Frączyk, 2017

 

Projekt okładki

Paweł Panczakiewicz

 

Zdjęcia na okładce

© South_agency/iStockphoto.com

 

Redaktor prowadzący

Michał Nalewski

 

Redakcja

Ewa Charitonow

 

Korekta

Maciej Korbasiński

 

ISBN 978-83-8234-850-7

 

Warszawa 2021

 

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

 

Rozdział 1

Alicja ziewnęła przeciągle i odruchowo pomacała coraz to bardziej wystający brzuch. Wciąż jeszcze mogła nosić normalne ubrania, zwłaszcza że przed ciążą sporo schudła. Te w większym rozmiarze przezornie schowała na dnie szafy. Teraz znów będą dobre, więc obejdzie się bez kupowania nowych, pomyślała i z niechęcią skierowała spojrzenie na lustro. Było tak brudne, że ledwie dostrzegała swoje niewyraźne odbicie. Jako urodzona bałaganiara, dla której miotła mogła nie istnieć, całkiem niedawno, na fali ekstatycznej miłości do Krzysztofa, odkryła w sobie nagłe zamiłowanie do porządku. Natychmiast rozejrzała się za szmatką. Lustrzane odbicie wyraźnie się wyostrzyło. Odgarnęła z czoła ciemną grzywkę i naciągnęła palcami skórę na czole. Z żalem westchnęła na wspomnienie roziskrzonych oczu i zdrowej cery. Jeszcze niedawno rozkwitła dla Krzysztofa, by w dość krótkim czasie, również przez niego, zwiędnąć i przygasnąć.

Męczące dolegliwości ciążowe skutecznie odbierały jej chęć do życia i nawet starania Marka ostatnio nie zdawały się na wiele. Zakochany w Alicji na zabój, nie posiadał się z radości, kiedy wyszły na jaw kłamstwa rywala. Przypadkiem okazało się, że były więzień ma żonę i dzieci, a Pieńki i praca w stadninie to tylko świetny pretekst, by ukryć się przed światem i uniknąć alimentów. Trafił w miejsce idealne, gdzie po wyjściu na wolność, oprócz pracy, otrzymał też dach nad głową i otwarte ramiona zakochanej w nim kobiety. Czegóż chcieć więcej? Sielanka nie trwała zbyt długo. Gdy jednak prawda wyszła na jaw, nawet nie próbował się tłumaczyć i niebawem, po karczemnej awanturze, opuścił Pieńki.

Alicji zawalił się świat i jedynie wściekłość dodawała jej sił. Mimo to potrzebna była Magdzie i nie mogła jej zawieść. Razem zarządzały stadniną i wiadomym było, że bez pomocy Magda sama sobie nie poradzi. Na szczęście przy wsparciu przyjaciół Alicja zdołała dość szybko otrząsnąć się z miłosnego zawodu, niestety dowiedziała się o ciąży, a na to nie była przygotowana. Magda oczywiście obiecała jej pomoc i nie widziała najmniejszego problemu, lecz Ala wiedziała swoje. Nie chciała tego dziecka. Zdążyła już znienawidzić jego ojca i z odrazą myślała o tym, że nosi w sobie cząstkę Krzyśka. Jednak na usunięcie ciąży było już za późno, nie licząc faktu, że Alicja i tak nie dysponowała kwotą potrzebną na pokątne wykonanie zabiegu. Mimo starań nie była w stanie wykrzesać z siebie tyle dobrej woli, by choć nieco cieplej pomyśleć o dziecku. Uparcie nazywała je „tym czymś” i skrycie marzyła o poronieniu. Dopiero gdy Magda wpadła na pomysł z oddaniem dziecka do adopcji, Ala uspokoiła się nieco. Rozwiązanie było iście salomonowe i wyglądało na to, że wszystkim wyjdzie na dob­re. A usprawiedliwienie, że uszczęśliwi się jakąś bezdzietną parę, bardzo przypadło Alicji do gustu. Nigdy nie była hipokrytką, ale w tej sytuacji uznała, że tak będzie najlepiej dla wszystkich. Przecież Magda potrzebuje instruktorki jazdy konnej na pełny etat, a dziecko, rzecz jasna, wymaga opieki. Do tego odpadają przyszłe koszty jego utrzymania, a i Marek miałby wyczyszczone przedpole. W końcu każdy mężczyzna zdecydowanie woli wychować własne niż cudze potomstwo, stwierdziła Ala i mimo uszu puszczała zapewnienia Marka, że będzie ją kochał wraz z jej dzieckiem. Dla niej był gotów na wszystko. Gdyby zaszła taka konieczność, zaadoptowałby połowę przedszkola, aby zyskać pewność, że jego ukochana odpłaci mu uczuciem. Tyle że poturbowana przez życie dziewczyna obawiała się zaufać po raz kolejny. Tak, lubiła Marka. Może nawet trochę więcej niż lubiła, ale daleka była od motyli w brzuchu, które towarzyszyły jej kiedyś, najpierw przy mężu, a później przy Krzyśku. Na szczęście on wiedział, w co się pakuje, gdy zaproponował jej związek. Ryzykował wiele, bo Ala znalazła się na tak ostrym życiowym zakręcie, że w każdej chwili mogła stracić panowanie i wypaść z drogi. A to z kolei mogło mieć fatalne w skutkach konsekwencje. Jak nigdy potrzebowała wsparcia, a silne ramię Marka nadawało się do tego idealnie. Nie chciała go skrzywdzić, szanowała bardzo, więc dała mu szansę. Szaloną miłość z fontanną endorfin zaliczyła już w swoim życiu dwukrotnie i dwukrotnie musiała słono za nią zapłacić. Kto wie, może odwrócenie kolejności w czymś pomoże i to przeklęte uczuciowe fatum opuści mnie wreszcie?, kombinowała.

Adorator nie posiadał się ze szczęścia. Dosłownie nosił wybrankę na rękach i rozpieszczał niczym królewnę. Oboje uznali, że przez jakiś czas ich związek będzie miał charakter wyłącznie platoniczny. Marek wciąż wynajmował domek gościnny u leśniczego, o pracę też nie musiał się martwić. Jako europejski obserwator do spraw leśnictwa i myślistwa, miał pełne ręce roboty. Tropił w lasach wszelkie nadużycia, siejąc postrach wśród nielegalnych drwali i kłusowników. Skala problemu była tak duża, że bez obaw mógł liczyć na przedłużenie kontraktu. Do tego pomagał też w stajni i odciążał Alicję w konnych wyjazdach w teren. Uwielbiał konie. Częs­to dosiadał Ciacho i jechał przed siebie. Druga instruktorka, Gosia, uczyła się właśnie do matury, więc w czasie jej nieobecności sam zabierał zaawansowane grupy w teren. W najbliższym czasie planował zrobić uprawnienia instruktorskie. Z punktu widzenia dobra stadniny byłoby to rozwiązanie idealne, bo Magda, która ledwie dopinała budżet, nie musiałaby zatrudniać nikogo na miejsce Ali. Choć z miesiąca na miesiąc odnotowywała niewielki progres, do satysfakcjonującego poziomu dochodów wciąż było daleko. Zimą strusie się nie niosły, a sezon na szkolne wycieczki rozpoczynał się dopiero późną wiosną.

Druga połowa lutego okazała się śnieżna i mroźna, a w najbliższym czasie nic nie zwiastowało poprawy. Według długoterminowych prognoz ostra zima miała odpuścić dopiero z końcem marca. Siarczyste mrozy nie sprzyjały długim przejażdżkom, więc jedynie hotel dla koni stanowił stałe i pewne źródło dochodu. Magda obawiała się nieco, jak strusie stadko zniesie zimowanie, ale jak się okazało, Ula i Jakub, zaprzyjaźnieni hodowcy, mieli rację, że ptaszyska doskonale tolerują polskie mrozy. Na pustyni w ciągu doby znoszą dużo większe wahania temperatury niż w naszym klimacie w ujęciu rocznym, więc polskie marne dwadzieścia stopni na minusie nie robiło na nich żadnego wrażenia. Wypuszczone na zewnątrz dostojnie brodziły w kopnym śniegu, sprawiając wrażenie pływających po stawie ogromnych kaczek. Jesienią stado powiększyło się o kolejne sztuki i Magda coraz częściej myślała o hodowli z prawdziwego zdarzenia. Dokładnie zgłębiła już temat inkubacji strusich jaj i odchowu piskląt. Nie miała co liczyć na pomoc ptasich rodziców, ci bowiem wysiadywali wyłącznie na wolności. W niewoli strusie ogłaszały zbiorowy strajk i solidarnie porzucały to, co zniosły. Według zapewnień Jakuba sytuacje, w których poczuwały się do obowiązku, zdarzały się niezwykle rzadko i zazwyczaj kończyły się zniszczeniem wcale niemało wartego jaja. Odchowany przychówek był wart jeszcze więcej, ale też inwestycja w niego i wymagany nakład pracy chwilowo przerastały możliwości stadniny.

Nie brakowało też roboty przy innych zwierzakach, bo jak wiadomo, w gospodarstwie nie można wziąć urlopu. Trzej stajenni uwijali się dzień w dzień, od rana do wieczora przy koniach. Do tego dochodziły jeszcze kozy, kury, kucyk Szwarce­neger, ostatnio dla uproszczenia zwany Arnoldem, no i Carmen – lokalna gwiazda. Przejęta za psi grosz krowa ujawniła talent hippiczny, co już stanowiło atrakcję samą w sobie. Zofia, zmarła tragicznie leciwa instruktorka, wykonała kawał świetnej pracy przy jej ujeżdżeniu. Carmen rzeczywiście była zdolna, kontrolowany kłus opanowała prawie od razu, niemniej jednak dalsze jej szkolenie, czyli przyuczenie do galopu oraz do pokonywania niewielkich przeszkód, wymagało zasuszenia wymion, czyli zaprzestania laktacji, na co Magda nie chciała się zgodzić. „Od zawsze wiadomo, że kto ma krowę, ten głodu obawiać się nie musi”, mawiała, a sytuacja stadniny wciąż nie pozwalała na oddech i zaniechanie obaw o byt i powodzenie przedsięwzięcia.

Magda jeszcze niedawno pracowała jako kadrowa w trójmiejskim przedsiębiorstwie i nawet przez myśl jej nie przeszło, że w niespełna rok życie może wywinąć takiego fikołka. Co tam fikołka! Salto mortale! Zaskakujący bieg wydarzeń, który nastąpił po śmierci babci Feli, sprawił, że codzienność Magdy uległa zmianie we wszystkich aspektach: zmiana miejsca zamieszkania, zmiana pracy i kolosalne trzęsienie ziemi w sferze uczuciowej. Po rozwodzie z Tomkiem Magda nawet nie śmiała myśleć o tym, że kiedykolwiek jeszcze zechce się zakochać. Przy tym wydawało się jej, że jako zdradzona żona jest niewiele warta. Po jednorazowej przygodzie z miejscowym weterynarzem, znajomym jeszcze z dzieciństwa, uznała, że mężczyźni zwiastują wyłącznie kłopoty i najlepiej dać sobie z nimi spokój. Do tego doszła jeszcze nieszczęsna historia Alicji i Krzyśka, co było gwoździem do trumny. Magda zapragnęła na zawsze wykreślić z życiorysu damsko-męskie związki, choć uznała, że i tak szczęście jej sprzyja. Ku własnemu zaskoczeniu znalazła w Pieńkach nowy dom, o dziwo dość szybko odnalazła się w odmiennej rzeczywistości, a codzienne wyzwania i zaskoczenia zaczęły jej się podobać coraz bardziej. Dopiero z perspektywy ostatnich zdarzeń dostrzegła, jak leniwe i jałowe życie prowadziła przez ostatnie lata. Wydawało się jej, że małżeństwo z Tomkiem było spełnieniem marzeń, że rodzinne relacje bliskie były ideału i że jej kariera pomalutku rozwija się w obiecującym kierunku. Tymczasem los brutalnie zweryfikował fikcję, w którą wierzyła, i w zamian wymierzył jej solidnego kopniaka. Tak mocnego, że w jednej chwili poczuła się jak wystrzelona w kosmos rakieta. Jak ślepiec, który po blisko trzydziestu latach nagle odzyskał wzrok tylko po to, by zorientować się w ułudzie, w jakiej żył do tej pory. Świadomość tego, jak płytka i nijaka była jej dotychczasowa miejska egzystencja, uderzyła z całą mocą.

Za to w Pieńkach po prostu działo się życie. Tu nikt nikogo na ulicy nie mijał bez słowa. Tu każdy każdego znał i pomimo normalnych ludzkich przywar, na prowincji żyło się jakby bardziej: prościej, bardziej kolorowo i prawdziwie. Żeby jednak to dostrzec i sobie uświadomić, że tak właśnie jest, Magda potrzebowała paru burzliwych i obfitujących w zdarzenia miesięcy.

Początkowo myślała, że zawitała do stadniny tylko na chwilę, by naocznie przekonać się o potencjale spadku po babci Felicji. Chciała spokojnie zdecydować, co z tym dalej począć, niestety po niedługim czasie okazało się, że już nie ma do czego wracać. Tym samym Pieńki musiały stać się jej domem. Domem biednym, zaniedbanym, brudnym, wymagającym zainteresowania, miłości i ciężkiej pracy, ale też wdzięcznym za każdą poświęconą mu minutę.

Tak właśnie biurowa urzędniczka stała się zapracowaną obszarniczką z przypadku, wciągnęła się w zastane realia i kompletnie straciła głowę dla nowego przedsięwzięcia. Przypadkiem, odkrywszy w sobie siłę i wolę działania, zupełnie nie zauważyła, że tuż przed samym jej nosem z dnia na dzień kiełkuje szansa na szczęście.

Po raz pierwszy w życiu zaczęła stanowić o sobie i naprawdę żyć na własny rachunek. Wcześniej nigdy nie posądzała się o taki hart ducha, wytrwałość i siłę.

Teraz przetarła oczy i wywinąwszy się ostrożnie z ciepłych ramion Adama, boso pomaszerowała do łazienki. Ogrzewanie podłogowe grzało przyjemnie. Rozsunęła poły puszystego szlafroka z logo hotelu Nestor, odwiesiła go na haczyk i weszła do kabiny.

Zamontowana wysoko deszczownica niespodziewanie zafundowała jej zimny prysznic.

Magda wrzasnęła, zaskoczona lejącym się wprost na jej głowę lodowatym strumieniem. Burcząc na własne gapiostwo, ustawiła kurek we właściwej pozycji i dokończyła toaletę. Świeża i pachnąca kwiatowym aromatem nowych perfum zbiegła na dół do restauracji, by zamówić coś na śniadanie.

Adam wciąż spał, a ona nie chciała go budzić. Ostatniej nocy dał z siebie tyle, ile tylko może dać kobiecie zakochany mężczyzna. Na samą myśl o tym Magda uśmiechnęła się błogo, złożyła zamówienie i rozsiadła się wygodnie na wyściełanym krześle.

W hotelu nie było zbyt wielu gości, dlatego też śniadaniowy szwedzki stół ograniczono do minimum. Było dość wcześnie, więc w restauracji, nie licząc cichej muzyki sączącej się z ukrytych pod sufitem głośników, panowała kompletna cisza.

Magda wsparła brodę na rękach i zagapiła się w okno. Dokładnie taki sam widok ujrzałam w dniu, w którym po raz pierwszy przyjechałam do Pieniek, pomyślała.

Miała wówczas do wyboru mnóstwo scenariuszy, bo niemal każdy z członków jej ówczesnej rodziny, bliższej i dalszej, snuł własne plany względem jej spadku. Sylwia, materialistycznie nastawiona do świata siostra Magdy, początkowo nie chciała niczego, ale później zmieniła zdanie. Tylko szczęśliwym zbiegiem okoliczności Magda wyszła z finansowej opresji obronną ręką. Nie bez znaczenia była w tej trudnej sytuacji ogromna pomoc Adama, właściciela sąsiadującego ze stadniną hotelu. Zapałali do siebie sympatią od pierwszego wejrzenia. Tyle że nowa właścicielka stadniny nie miała pojęcia, że to dla niej przeszedł na dietę, by zrzucić zbędne kilogramy. Że to dla niej ćwiczył na siłowni i biegał po lesie. Nie domyśliła się nawet wtedy, kiedy zoperował odstające uszy i zmienił się nie do poznania. Z łysego grubasa z wielkimi uszami w kilka miesięcy przemienił się w atrakcyjnego trzydziestoparolatka. Nikt nawet nie przypuszczał, że to dla niej. Gdy w końcu o wszystkim jej powiedział, nie mogła uwierzyć. Zareagowała obawą, że nieodwzajemnione uczucie zagrozi ich przyjaźni, a i sama świadomość tego, co czuje do niej sąsiad, wcale jej nie pomogła.

Jednak, jak to często w życiu bywa, i Magda wcale nie była tu przypadkiem odosobnionym. Człowiek dostrzega i docenia pewne rzeczy dopiero w chwili, gdy może je stracić. Trzeba było wstrząsu, by w końcu przejrzała na oczy. Niespodziewana zazdrość o inną kobietę i wypadek samochodowy, w którym Adam mógł zginąć, sprawiły, że spłynęło na nią olśnienie. Radość w chwili, gdy okazało się, że obściskiwana przez niego w hotelowym biurze piękna kobieta to siostra jego i Wojtka, spadła na Magdę jak grom z jasnego nieba. A do tego ulga, że to nie Adam prowadził auto, które ucierpiało w kolizji ze zbiegłym ze stajni koniem, i fakt, że nikomu nic się nie stało, sprawiły, że w jednej chwili nastąpiła weryfikacja żywionych przez Magdę uczuć. Lubiła go od zawsze i uwielbiała jego towarzystwo. Gdy wyjeżdżał na jakiś czas, czuła, że czegoś jej brakuje, a gdy wracał, cieszyła się, że znów jest tak, jak być powinno. Odkąd podjęła się prowadzić dla obu braci księgowość, ku jej zadowoleniu spotkania stały się jeszcze częstsze. Podświadomie od dawna lgnęła do sympatycznego hotelarza, więc wreszcie zaakceptowała nową miłość.

Byli parą od ponad miesiąca i Magda nigdy nie czuła się bardziej szczęśliwa. Od pewnego czasu Adam nalegał, żeby zamieszkali razem w jego apartamencie na poddaszu Nestora, lecz ona ani myślała opuszczać dom w stadninie. Polubiła to stare domiszcze i niezmiennie martwiła się o Alicję. Ostatnio Marek przesiadywał u nich często, ale Magda i tak wolała na razie mieszkać u siebie. Adam nie był tym pomysłem zachwycony, choć szybko dał się obłaskawić obietnicą wspólnego spędzania nocy raz u niego, raz u niej.

– Przecież to bez sensu – naburmuszył się kiedyś mimo to. – To tylko kłopot, bo wszystkiego musimy mieć po dwa.

– No i wielkie mi rzeczy, dwa dezodoranty i dwie maszynki do golenia. Też mi kłopot – drażniła się Magda.

– Ale ja bym cię chciał cały czas, a nie na przychodne.

– A myślisz, że ja nie? Ale ty często wyjeżdżasz, a mnie u siebie lepiej. Przecież to mój dom. Chciałabym kiedyś go wyremontować i tam właśnie zamieszkać. Z tobą – dodała po chwili.

– Zobaczymy, co da się zrobić. – Adam przytulił ją mocno. – Teraz trochę słabo stoję z kasą przez tę inwestycję za płotem. Myślałem, że ten park linowy będzie tańszy. Ale zobaczymy, w jakiej kwocie zamknie się budowa domków i kolonijnych bungalowów. Może zostanie z tego coś na remont?

– Ty chcesz remontować mój dom?! – Magda aż podskoczyła z oburzenia. – Niedoczekanie!

– Ale dlaczego? – zdziwił się szczerze.

– Jak to dlaczego?! Jesteśmy razem dopiero od kilku tygodni, a ty chcesz inwestować pieniądze w mój dom? A jak nam nie wyjdzie, to co? Zostawisz mi ten remont w prezencie za wspólne noce?

– Nie wiedziałem, że tak to odbierzesz. Chciałem pomóc.

– A jak inaczej miałabym to odebrać? – obruszyła się Magda, ale szybko dała się udobruchać.

Adam pocałował ją w szyję i do łez rozśmieszył wyświechtanym tekstem, że jest piękna, kiedy się złości. Nie wytrzymała i wybuchła śmiechem.

– Jeśli już rozmawiamy o zapłacie – dodał – to za te noce mogę dać ci mój hotel. Tylko nie wiem, co na to mój brat.

– Przestań! Na razie zostawmy to tak, jak jest. Za jakiś czas się zobaczy. Nie zapominaj, że mam jeszcze w odwodzie relikt amerykańskiej motoryzacji z lat osiemdziesiątych. Z tego, co widziałam na aukcjach w internecie, wart jest trochę.

– Mówisz o tym czarnym chevrolecie? Właśnie, co z nim?

– Wciąż stoi u mechanika. Brakuje jakichś kolejnych części i zdobycie ich to mistrzostwo świata. Na głupie lusterko czekamy już dwa miesiące, a potrzeba więcej. W dodatku wyszedł problem z klimatyzacją. Sprężarka zatarła się na amen i nikt w Polsce nie chce się podjąć naprawy. Do tego mój fachowiec nie może poradzić sobie z jakimś tajemniczym problemem z czujnikiem paliwa, a że to auto pali jak smoczysko, ten czujnik to najważniejsza rzecz – rozgadała się Magda.

Ostatnio sprawa remontu starej corvetty sprawiła, że złapała motoryzacyjnego bakcyla i co rusz dowiadywała się czegoś nowego. Oryginalne egzemplarze aut stanowiły kolekcjonerski rarytas, więc za nic nie chciała niepotrzebnych przeróbek. W razie późniejszej odsprzedaży będzie się liczyła każda autentyczna śrubka.

– Dobrze, że mi przypomniałeś – dodała. – Muszę niedługo podjechać do mechanika i upewnić się, że samochód wciąż tam stoi. Poza tym w mojej toyocie coś chyba stuka w zawieszeniu, więc załat­wię dwie rzeczy za jednym zamachem.

Teraz, podczas śniadania, Magda zrobiła małe podsumowanie i uznała, że przyjazd do Pieniek był jedną z najlepszych rzeczy w całym jej życiu. Wiele tu zaznała, wiele się nauczyła i za żadne skarby nie wróciłaby już do Trójmiasta. Wystarczały jej kilkugodzinne wypady do Tczewa, by z radością wracała do siebie. Miejski gwar i nieustanny ruch ostatnio niezmiennie wytrącały ją z równowagi.

Najwyraźniej przywykłam już do prowincjonalnego stylu życia, westchnęła w duchu. To tutaj myślało się jej najlepiej. Czuła, że nareszcie znalazła swoje miejsce na ziemi. Marzyła o gruntownym remoncie domu po babci i założeniu w nim prawdziwej rodziny. Nieśmiało dopuszczała do siebie myśl, że stanie się to właśnie za sprawą Adama. Hotel, w przeciwieństwie do stadniny, nie wymaga od niego obecności na miejscu przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, a jego apartament można śmiało zaadaptować na dodatkowe pokoje dla gości, pomyślała buntowniczo. Albo zostawić go tak, jak jest.

– Czy podać coś jeszcze? – Te rozważania przerwała młoda kelnerka z wyraźnym ukraińskim akcentem.

– Nie. Dziękuję, Masza. – Magda drgnęła zaskoczona, ale uśmiechnęła się do dziewczyny. – Jak skończę, sama odniosę naczynia do kuchni.

– A pan Adam to zejdzie czy naszykować mu coś do pokoju?

– Na razie śpi, więc pewnie zejdzie później.

Dopiła kawę, na chwilę wystawiła głowę przez drzwi na zewnątrz i aż otrząsnęła się z zimna. Zawróciła na górę, najciszej, jak umiała, zabrała ubranie i poszła do siebie.

Zdzichu zdążył już odśnieżyć ścieżkę i posypać ją popiołem świeżo wygarniętym z kuchennego popielnika. Ktoś równie starannie omiótł pikapa ze śniegu. Mimo siarczystego mrozu, na maneżu jakiś zapaleniec trenował konia na niskich przeszkodach. Magda wciąż jeszcze nie rozpoznawała wszystkich zakwaterowanych w osobnej stajni końskich rezydentów, a już tym bardziej jeźdźców, którzy z pewnej odległości wyglądali praktycznie tak samo.

Ponieważ zostawiła u Adama rękawiczki, wetknęła dłonie głęboko do kieszeni. Jak sowa wcisnęła głowę w kołnierz i przyśpieszyła kroku.

– Cześć.

Alicja już nie spała. Właśnie zdejmowała śmietanę z wczorajszego mleka.

– Wydoiłaś już Carmen czy ja mam to zrobić? – Magda obrzuciła przyjaciółkę uważnym spojrzeniem.

Dziś wygląda jakby nieco lepiej, stwierdziła.

– Mhm. Edek przyniósł już wiadro do spiżarki. Chcesz? Mleko powinno być jeszcze ciepłe.

– Nie, dzięki. Wezmę trochę tego chłodnego z wczoraj.

Magda zdawała sobie sprawę, że prowadzą jałową rozmowę o niczym. Ale nie chciała pokazywać po sobie, jak jest szczęśliwa, dopóki nie zyska pewności, że z Alą już wszystko w porządku.

– Jak tam Marek? – zagadnęła.

– Świetnie. Obudził mnie dzisiaj czułym esem­esem. – Alicja dwuznacznie uśmiechnęła się pod nosem. – A co słychać u Adama?

– Śpi jak zabity po zarwanej nocce. Dziś po południu wyjeżdża do Warszawy na jakieś kilkudniowe szkolenie dla sommelierów, a wiesz, jak to na szkoleniach. Tam też za wiele nie pośpi – westchnęła Magda. – Matko, jak ja przeżyję bez niego tyle dni?

– A kiedy wraca?

– Chyba w niedzielę. Albo w sobotę.

– No to i ty będziesz miała szansę się wyspać. – Alicja zachichotała.

Magdzie ulżyło na widok dobrego humoru przyjaciółki. Dziewczyna wyglądała na wypoczętą i radosną. W luźnej bluzie brzuch wciąż jeszcze był niewidoczny, za to jego właścicielka nadal nie akceptowała do końca odmiennego stanu i tylko cudem dała się namówić na badania kontrolne. Ala twierdziła uparcie, że na dziec­ku jej nie zależy, więc podziałała dopiero argumentacja, że chorego dziecka w przyszłości nikt nie adoptuje.

– Poza tym o zdrowie matki również wypadałoby zadbać – perorowała Magda. – A technika wypierania, że wcale nie jest się w ciąży, może przynieść ci więcej szkody niż pożytku.

– No dobra – zgodziła się Alicja niechętnie i pozwoliła się zawieźć na badania.

Marek, który nie miał własnych dzieci, uczestniczył w tym wyjeździe z takim przejęciem, jakby to on był szczęśliwym ojcem. Magda specjalnie, w ostatniej chwili, wmanewrowała go w tę wycieczkę do Tczewa z nadzieją, że jego wsparcie i zapewnienia o akceptacji sprawią, że przyjaciółka jednak zmieni zdanie w kwes­tii przyszłości potomstwa.

– Czy mogę cię o coś poprosić? – zapytał Ali po drodze.

– Jasne. O co tylko chcesz – odparła nieco nieprzytomnie, wyrwana z zamyślenia.

– Czy mógłbym być obecny przy badaniu USG? – wypalił i zaczerwienił się po same uszy.

– Yyy… Że jak? – Przyszłej matce na moment odebrało mowę z wrażenia.

– Jeszcze nigdy nie widziałem czegoś takiego na żywo – bąknął Marek. – Proszę. Zawsze marzyłem, żeby w tym uczestniczyć.

– Czy ja wiem. – Alicja wzruszyła ramionami. W sumie było jej wszystko jedno, czy oprócz lekarza w monitor ultrasonografu będzie się gapił ktoś jeszcze. Ona sama nie miała najmniejszego zamiaru analizować czarno-białego zamazanego obrazu. – Nie rozumiem cię, ale jak tam sobie chcesz – powiedziała. – Mnie to nie przeszkadza. Możesz nawet udawać ojca – roześmiała się.

Podczas badania Marek cały czas trzymał ją za rękę, co rusz ciekawie zerkając na ekran. Alicja natomiast uparcie odwracała wzrok od pulsującego obrazu. Marzyła, żeby było już po wszystkim.

– Niesamowite – wyszeptał wzruszony Marek i poprosił o wydruk, żeby nie wzbudzić podejrzeń lekarza. Ten ginekolog w całej swojej karierze nie spotkał pewnie jeszcze rodziców, którzy by nie chcieli pierwszego zdjęcia swojej pociechy, pomyślał.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI