11,99 zł
Po tragicznej śmierci żony arystokrata Alessio Conte Dal Lago wycofuje się z życia towarzyskiego. Mija trzeci rok jego samotności w rodzinnym zamku, gdy zatrudnia jako tymczasową gospodynię Angielkę Charlotte Symonds. Charlotte od samego początku burzy spokój Alessia. Przypomina mu o jego obowiązkach wobec pracujących dla niego ludzi, a także wobec zabytkowej posiadłości, o którą przestał dbać. Piękna Charlotte sprawia także, że serce zaczyna mu bić żywiej. Choć początkowo irytowała go nadmiarem energii, coraz bardziej zaczyna żałować, że jej pobyt w zamku będzie taki krótki…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 144
Rok wydania: 2025
Annie West
Zostań na całe życie
Tłumaczenie:
Ewelina Grychtoł
Tytuł oryginału: The Housekeeper and the Brooding Billionaire
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2023
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
© 2023 by Annie West
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2025
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN: 978-83-8342-565-8
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek
Alessio stał przy oknie, patrząc na poranną mgłę zasnuwającą jezioro. Pasowałoby to do jego humoru, gdyby pozostała tam przez cały dzień, odizolowując wyspę od świata zewnętrznego i wschodzącego słońca.
Tego dnia na nie nie zasługiwał.
Ból przeszył mu pierś, tak znajomy, że niemal powitał go z ulgą. Ból był teraz jego stałym towarzyszem, znakiem, że żyje.
Potarł spięty kark. Nie spał przez całą noc, nadzorując aukcję w Azji, choć pracownicy azjatyckiego oddziału jego firmy świetnie poradziliby sobie sami. Nawet z aukcją taką jak ta, gdzie sprzedawcy zyskiwali fortuny, a kupujący jedne z najcenniejszych antyków, obrazów i ceramiki, jakie pojawiły się na rynku od dekady. To było jedno z największych wydarzeń tego typu w historii rodzinnej firmy. Alessio powinien świętować swój sukces, ale nie czuł żadnej satysfakcji.
Nic dziwnego. Jego życie było tak puste, jak ta mgła nad jeziorem. Żadnej radości, żadnej satysfakcji od czasu tamtego koszmarnego dnia, dokładnie trzy lata temu. Przez te trzy lata pracował ciężej niż kiedykolwiek, bo tylko praca pozwalała mu uwolnić się od mrocznych myśli. Los tylu ludzi od niego zależał: jego rodziny, pracowników jego firmy, mieszkańców tej wyspy, którzy od setek lat szukali wsparcia u Conte Dal Lago.
Nagle promień porannego słońca przedarł się przez mgłę i serce Alessia zatrzymało się na moment.
Zamrugał. Czyżby zaczynał odczuwać skutki braku snu?
Nie wierzył w duchy mimo mieszkania w średniowiecznym castello, gdzie członkowie jego rodziny rodzili się i umierali przez pięćset lat. Ale jakie mogło być inne wyjaśnienie kobiecej sylwetki, na widok której włoski na jego karku stanęły dęba?
Ból zatopił ostre szpony w jego piersi, gdy patrzył, jak wchodzi do wody. Jej palce dotknęły tafli.
Tak, jak w jego koszmarach.
Alessio zachwiał się. To nie mogło być prawdziwe. Ona nie żyła. Zginęła trzy lata temu.
Czyżby oszalał? Ciotka uprzedzała go, że to się stanie, ale on jej nie słuchał. Istniały powody, dla których od trzech lat nie opuszczał wyspy. Pokuta musiała zostać odbyta.
Wyszedł ze swojego gabinetu i zbiegł po starożytnych stopniach wieży. Na plaży nie było żywego ducha. Żadnego śladu, żadnego dźwięku. Chyba, że… czy wyobraził sobie plusk wody na końcu zatoki? Ruszył w tamtą stronę. Każdy jego zmysł był wyczulony, ale nie słyszał nic oprócz pulsowania własnej krwi w uszach. Doszedł do przystani. Były w niej zacumowane dokładnie te łódki, co poprzedniego dnia. Nic, co wskazywałoby na obecność intruza.
To była jego wyobraźnia. Iluzja, stworzona przez poczucie winy, żal i bezsenność. Ale Alessio był zbyt wytrącony z równowagi, żeby wrócić do gabinetu. Ruszył przed siebie wąską, brukowaną uliczką, która wiodła wokół wyspy obok znajomych budynków. Niektóre były puste, a inne zamieszkane przez rodziny, które żyły tu prawie tak długo, jak jego własna. Nie po raz pierwszy poczuł wdzięczność za to, jak zwarli szeregi, kiedy wydarzyła się tamta tragedia. Odsądzano go od czci i wiary, gazety huczały od spekulacji. Ale dziennikarze nie zdołali niczego się dowiedzieć od mieszkańców L’Isola del Drago.
Poczuł zapach świeżo upieczonego chleba i uświadomił sobie, że obszedł już całą wyspę, docierając do małej piekarni. Mógłby wpaść do Maria na poranną pogawędkę nad cornetto. Minęły tygodnie, odkąd ostatnim razem rozmawiał ze starszym mężczyzną, ale dzisiaj nie miał ochoty z nikim rozmawiać. Nawet z człowiekiem, który znał go od kołyski.
Właśnie szedł z powrotem do castello, kiedy mgła na jeziorze uniosła się, a z nią każdy włosek na jego ciele.
Była tam.
Kobieta, którą widział wcześniej.
Była ciemną sylwetką na tle słońca, brodzącą w wodzie. Jej biodra kołysały się zmysłowo. Serce Alessia biło tak szybko, jakby miało wyrwać się z piersi. Musiał wydać jakiś dźwięk, bo stanęła i spojrzała w jego stronę.
Mgła rozrzedziła się jeszcze bardziej i słońce oświetliło jej kremowe, mokre ciało. Dopiero wtedy Alessio wypuścił wstrzymywany oddech.
Oczywiście, że to nie była Antonia.
Chciał powiedzieć kobiecie, że to miejsce jest przeklęte, że powinna czym prędzej wracać, skąd przyszła, ale nie potrafił wydobyć z siebie głosu. Dlatego po prostu stał, z pięściami zaciśniętymi u boków, słysząc w uszach oszalałe bicia własnego serca.
W jednoczęściowym kostiumie nieznajoma powinna wyglądać całkowicie aseksualnie, ale tak nie było. Jej pełne biodra i piersi przypomniały mu Wenus z renesansowego obrazu, który wisiał w jego sypialni. Ale Wenus nie była tak seksowna, jak ta kobieta. Nawet jej nagie ramiona, błyszczące w pierwszych promieniach słońca, wyglądały kusząco.
To wreszcie wyrwało go z odrętwienia. To nie był duch, ale kobieta z krwi i kości, na której widok jego ciało odruchowo zareagowało. Uświadomił sobie, że minęły lata, odkąd ostatni raz czuł coś takiego. Czyżby jego fizyczne reakcje były zamrożone tak samo, jak jego serce?
– Jesteś na prywatnym terenie. Idź stąd – warknął przez zaciśnięte gardło. Ale kobieta zbliżyła się, kołysząc ramionami. Alessio zmarszczył brwi. Czyżby nie rozumiała włoskiego? Powtórzył to samo po angielsku.
Ale ona nie zatrzymała się, dopóki nie stanęła przed nim, wciąż po kostki w wodzie.
– Zrozumiałam za pierwszym razem. Ale mam prawo tu być. Jestem Charlotte Symonds.
Charlotte patrzyła na wyraźnie zirytowanego mężczyznę ze spokojnym, profesjonalnym uśmiechem. Lata praktyki z wymagającymi gośćmi przyszły jej na pomoc, choć przeczuwała, że Conte Dal Lago nie będzie przypominał żadnego wymagającego gościa, jakiego kiedykolwiek obsługiwała.
– Nie obchodzi mnie, kim jesteś – warknął. – To teren prywatny.
Skrzyżował potężne ramiona, jakby był gotów wziąć ją za fraki i wyrzucić ze swojego terenu.
– Co jest takie zabawne?
Charlotte przestała się uśmiechać.
– Nic, nic. – Wyciągnęła do niego rękę. – Miło pana poznać, Conte Dal Lago. Jestem…
– Niemile widziana.
Ta piękna, surowa twarz o intrygującej symetrii wyglądała jak wykuta z kamienia. Jedynym, co burzyło to wrażenie, była pokryta zarostem szczęka i niesforne czarne włosy. Miał w sobie coś z pirata, pewną bezwzględność mężczyzny, który złamałby każdą zasadę, gdyby akurat mu to pasowało. Gdyby to oznaczało, że dostanie to, czego chce.
Na tę myśl poczuła ciepło w podbrzuszu. Zmarszczyła brwi. Przecież nie znosiła władczych mężczyzn, przyzwyczajonych, że wszystko im się należy.
Ale ten mężczyzna był niemożliwie seksowny. Zdjęcia w internecie nie przygotowały jej na jego męską charyzmę. Na aurę władzy, którą roztaczał. Przełknęła ślinę, usiłując się opanować.
– Jeśli natychmiast nie opuścisz mojego terenu, to sam cię stąd wyniosę – oświadczył.
– To nie będzie konieczne. – Charlotte wyprostowała się, starając się nie myśleć o tym, że jest ubrana tylko w kostium kąpielowy. – Pracuję tu. Jestem pańską tymczasową gospodynią.
Uniósł czarną jak smoła brew w pełnym wyższości niedowierzaniu. Ale Charlotte nie dała się onieśmielić. Przez tyle lat była terroryzowana przez ojca, że takie gesty nie robiły na niej wrażenia.
– Przyjechałam wczoraj wieczorem. Anna miała mnie przedstawić, kiedy będzie pan dostępny. – Starsza kobieta wyjaśniła, że Conte Dal Lago nie można pod żadnym pozorem przeszkadzać w pracy. – Ale w środku nocy dostała telefon z Rzymu i musiała nagle wyjechać. Jej córka wylądowała w szpitalu z zagrożoną ciążą.
Charlotte spodziewała się, że jego spojrzenie złagodnieje, ale on tylko jeszcze bardziej zesztywniał. Zamiast odpowiedzieć, wyjął telefon z kieszeni, przytknął go do brody i odszedł kawałek. Charlotte usłyszała tylko imię jego gospodyni i strumień słów, które wykraczały poza jej podstawową znajomość włoskiego. Nie czekał na odpowiedź, więc domyśliła się, że wysłał Annie wiadomość głosową. Żądając, żeby wróciła czy też pytając o zdrowie jej córki? Charlotte nie miała pojęcia. Jego spojrzenie wciąż było tak samo gniewne.
Do głowy przychodziły jej różne historie, które o nim czytała. Był głową jednego z najstarszych rodów arystokratycznych we Włoszech; jego przodkowie wiele stuleci temu zdobyli tytuł przez krwawe bitwy i podboje. Teraz nie ścinali już głów, ale wedle reputacji ich charakter się nie zmienił. Mówiono, że są najbardziej lojalnymi przyjaciółmi i najbardziej zaciekłymi wrogami.
Zadrżała i potarła ramiona, przypominając sobie nowsze historie. O tym człowieku. Bezwzględnym, aspołecznym Sinobrodym. Opowiadano, że uwięził tutaj swoją piękną, sławną żonę, która wreszcie popełniła samobójstwo, nieszczęśliwa w związku z bezdusznym tyranem.
Charlotte uznała to za plotkę. Czyżby się pomyliła?
Conte Dal Lago zmrużył oczy.
– Moją tymczasową gospodynią? – powtórzył.
Gniew zniknął z jego głosu. Teraz był miękki jak aksamit i miał w sobie coś zmysłowego, co sprawiło, że jej nogi też zrobiły się miękkie. – Chcę cię widzieć w moim gabinecie za trzydzieści minut.
Jego ton sugerował, że jej pierwszy dzień będzie jeszcze trudniejszy, niż zakładała.
Trzydzieści minut później Charlotte zapukała do dębowych drzwi. Była prawie pewna, że to drzwi gabinetu, choć Anna nie miała czasu, żeby ją oprowadzić. Plan był taki, że Charlotte będzie pracować z Anną przez kilka dni, zanim starsza kobieta wyjedzie, by towarzyszyć córce przy narodzinach swojego pierwszego wnuka. Tymczasem ta przed swoim wyjazdem zdążyła przekazać jej tylko kilka ogólnikowych zasad.
Jeden: prywatność hrabiego jest kwestią kluczową. Charlotte nie mogła robić na wyspie zdjęć ani mówić o tym, co tutaj zobaczy i usłyszy.
Dwa: nie wolno jej zapraszać gości. Żadnych.
Trzy: jeśli Conte pracował w swoim gabinecie, nie można mu było przed żadnym pozorem przeszkadzać.
Cztery: jeśli nie potrafi zrobić idealnego espresso, to jej pobyt tu nie ma sensu.
Charlotte uśmiechnęła się. Wyglądało na to, że demonicznego hrabiego można ugłaskać przyzwoitą kawą. Choć biorąc pod uwagę jego humor wcześniej, wątpiła, żeby espresso mogło coś zdziałać.
Co musiałoby się stać, żeby na tej twarzy pojawił się uśmiech?
To, Charlotte Symonds, nie jest twoją sprawą – powiedziała do siebie.
Wyprostowała się, upewniła się, że jej włosy nie wysunęły się z koka, i zapukała jeszcze raz.
– Avanti.
Otworzyła drzwi i stanęła w progu. Gabinet Conte zajmował prawie całą ogromną wieżę, z sięgającymi wysoko łukowymi oknami, przez które roztaczał się widok na góry o zielonych podnóżach i poszarpanych szczytach. Pod zaokrąglonymi ścianami stały regały pełne książek, a głębokie wnęki okienne były wyposażone w tapicerowane siedziska. Charlotte weszła do środka, ukradkiem rozglądając się po ogromnej przestrzeni. Teraz zauważyła też nowoczesne akcenty, fotele i biurko, na którym stał imponujący rząd monitorów.
– Czy czuję zapach kawy? – zapytał Conte, nie podnosząc wzroku znad monitora. Charlotte poczuła ukłucie irytacji. Jej praca polegała między innymi na nierzucaniu się w oczy, ale chyba mógł traktować ją jako kogoś więcej niż dostarczycielkę kawy?
Obeszła biurko i postawiła na nim tacę.
– Dziękuję – mruknął, wciąż patrząc na ekran. Przynajmniej miał jakieś maniery. Charlotte przypomniała sobie, jak pogardliwie jej ojciec traktował własny personel, spodziewając się, że będą odgadywać jego życzenia, i wpadając w szał, kiedy tego nie robili.
Widziała chwilę, w której Conte zauważył drugą filiżankę na srebrnej tacy. Zamrugał, jakby nigdy nie przyszło mu do głowy, że jego gospodyni może mieć ochotę na espresso po porannym pływaniu. Może posunęła się za daleko? W małym, ekskluzywnym hotelu w Alpach, w którym pracowała poprzednio, menedżer traktował ją jak równą sobie. Ale może praca dla arystokraty z tytułem wyglądała inaczej?
Conte wreszcie podniósł na nią wzrok.
– Proszę, usiądź.
– Czy są jakieś wieści od Anny?
– Jej córka musiała przejść cesarskie cięcie, ale czuje się dobrze. Dziecko też. – Jego spojrzenie złagodniało. – Zdecydowaliśmy, że urodzi w najlepszym prywatnym szpitalu w Rzymie, więc miejmy nadzieję, że nie będzie więcej komplikacji.
Zdecydowaliśmy? Charlotte podejrzewała, że to on wszystko opłacił. Rodzina Anny nie mogłaby sobie pozwolić na najlepszych lekarzy.
Ale Conte wcale nie wyglądał na zadowolonego z efektów swojej wspaniałomyślności. W jego głosie wciąż było wyczuwalne napięcie.
Charlotte chciała usiąść na krześle przed biurkiem, ale Conte wskazał jej skórzany komplet wypoczynkowy.
– Tam.
Charlotte postawiła tacę na stoliku, usiadła i napiła się kawy, przymykając oczy z zadowolenia. Podniosła wzrok i odkryła, że Conte siedzi naprzeciwko niej i przygląda jej się spod zmrużonych powiek. Czyżby za bardzo nadepnęła mu na odcisk? Chyba nie rozważał zwolnienia jej, zanim zaczęła pracę?
Nie. Był człowiekiem przyzwyczajonym do wygód i nie chciałby radzić sobie sam, póki nie znajdzie dla niej zastępstwa. Przynajmniej taką miała nadzieję.
Założyła nogę na nogę. Dotyk chłodnej skóry przypomniał jej, że nie miała czasu założyć rajstop, kiedy spieszyła się, żeby się ubrać i zrobić mu kawę.
– Nie ubierasz się jak gosposia – stwierdził Conte, jakby czytał jej w myślach.
– Myślał pan, że będę miała fartuszek z falbankami? – zapytała Charlotte, zanim zdążyła się powstrzymać.
– Tak ubiera się francuska pokojówka, nie gosposia.
Charlotte poczuła, że się rumieni. Nie mogła w to uwierzyć. Nigdy nie pozwalała, żeby protekcjonalne i seksistowskie uwagi ją wzruszyły. Czyżby przeceniła swoje możliwości, przybywając tutaj?
– Czy moje ubranie jest nieodpowiednie? – zapytała, siląc się na spokój.
Conte zmierzył wzrokiem jej marynarkę i spódnicę ołówkową.
– Nie, nie jest. Ale Anna nie ubiera się tak formalnie.
Charlotte wzruszyła ramionami.
– Na moim poprzednim stanowisku goście oczekiwali ode mnie, że będę wyglądać przyzwoicie.
– A jakie było twoje poprzednie stanowisko?
Charlotte zmarszczyła brwi. Sądziła, że Conte przeczytał przynajmniej jej CV. Czy naprawdę do tego stopnia nie obchodziło go, kto mieszka pod jego dachem?
– Byłam kierowniczką zespołu sprzątającego w szwajcarskim hotelu i wicemenedżerką. – Wymieniła nazwę hotelu i zobaczyła, jak Conte unosi brwi. Wyglądało na to, że udało jej się mu zaimponować. – Czy chciałby pan przeczytać moje referencje?
– To nie będzie konieczne. Anna na pewno je sprawdziła.
Kolejny dowód, że nie nadzorował jej rekrutacji. A teraz zaczynał mieć wątpliwości.
Charlotte powstrzymała dreszcz niepokoju. Ta praca była dla niej ważna. Po zakończeniu tego zlecenia miała zacząć pracę w słynnym weneckim hotelu, a wspomnienie niby mimochodem, że będzie tymczasową gosposią Conte Dal Lago, zrobiło duże wrażenie na rekruterze. Conte miał reputację człowieka, który oczekuje doskonałości we wszystkim. Praca dla niego byłaby ważnym krokiem na drodze jej kariery.
– Znam to miejsce. Ma bardzo dobre opinie. – Conte urwał na moment. – Wydajesz się młoda jak na takie stanowisko.
Charlotte wyprostowała się.
– Za kilka miesięcy skończę dwadzieścia sześć lat. Pracuję w branży hotelarskiej od ponad ośmiu.
To nie byłby pierwszy raz, kiedy ktoś zlekceważył ją przez jej wiek. Ale znała swoją wartość. Pomaganie matce wiele ją nauczyło, zanim poszła do swojej pierwszej pracy.
Jej matka pochodziła z szacownego brytyjskiego rodu. W jej rękach to wszystko wydawało się łatwe: zarządzanie posiadłością, hodowlą koni i rola czarującej gospodyni. Ale za jej spokojem i urokiem osobistym kryła się ciężka praca, świetne zdolności organizacyjne i umiejętność zapanowania nad każdym kryzysem.
Charlotte przełknęła ślinę, odsuwając od siebie bolesne wspomnienia. Nie była w domu od czasu jej śmierci. Kariera znaczyła dla niej wszystko; uratowała ją przed bulwersującymi planami jej ojca i wypełniła pustkę po tym, co straciła.
Podniosła wzrok i odkryła, że Conte wpatruje się w nią uważnie.
– To nie były szczęśliwe lata?
Charlotte zamrugała, przerażona, że dojrzał na jej twarzy te emocje. Jak to możliwe? Sądziła, że jest ekspertką w ukrywaniu swoich uczuć – jeden ze sposobów, jakimi broniła się przed ojcem.
– Wręcz odwrotnie. – Uśmiechnęła się. – Kochałam Szwajcarię. Podobała mi się moja praca i poznawanie ludzi. Miałam dużo szczęścia.
Była dumna, że choć w szkole ledwo udawało jej się przejść do następnej klasy, tak dobrze sobie poradziła. Jej praca nie była prestiżowa, ale uczciwa, i wiedziała, że wykonuje ją dobrze.
– Nie musisz przede mną udawać.
Tym razem to Charlotte uniosła brwi.
– Nie wierzy mi pan?
– No dobrze, to wymień trzy rzeczy, które podobały ci się w twojej pracy. Bez zastanowienia.
Conte pochylił się do niej. Charlotte poczuła zapach wody kolońskiej, cedru i czegoś dymnego, przypominającego kadzidło.
– No…
– Bez myślenia. Po prostu mi powiedz. – Strzelił palcami.
– Góry.
– I? Co jeszcze?
– Dobrze wykonana praca.
– I co jeszcze?
– Mogłam tam być sobą.
Charlotte gwałtownie wciągnęła powietrze, nie wierząc, że to powiedziała. Jej serce waliło tak, jakby właśnie wbiegła na jedną z tych gór, które tak kochała. Powstrzymała ochotę, żeby obronnie otoczyć się ramionami.
– Co masz na myśli, mówiąc, że mogłaś być sobą?
Oczywiście, że zwrócił uwagę akurat na to.
To niesamowite, jak osobiste wydawało jej się to wyznanie. Nawet po wszystkich tych latach, kiedy myślała o życiu, które zostawiła za sobą w Anglii, czuła się, jakby grzebała w otwartej ranie.
– Charlotte?
Spojrzała Conte w oczy, skrywając wzburzenie. Dlaczego wypytywał ją o jej osobiste sprawy? Jeśli miał wątpliwości co do tego, czy poradzi sobie z zadaniem, to mógł po prostu sprawdzić jej referencje.
– Już powiedziałam, że lubiłam kontakt z ludźmi. I współpracownikami, i gośćmi. Podobało mi się też chodzenie po górach i jazda na nartach. Nawet trochę się wspinałam. – Nie wspomniała o swoich spokojniejszych rozrywkach. Wątpliwe, żeby ten człowiek zrozumiał jej zamiłowanie do haftowania. – Podobało mi się tam.
Alessio przyglądał się kobiecie przed sobą. Ukrywała coś, co do tego nie miał wątpliwości. Pytanie, czy to było coś istotnego?
Nie wątpił, że odpowiedziała mu szczerze. Nie umknął mu ten moment zaskoczenia i zdezorientowania, jakby wyjawiła więcej, niż miała zamiar. Mimo to w Charlotte Symonds było coś, co wzbudzało jego czujność.
Zauważył, że jego nowa pracownica nie ma rajstop. To nie pasowało do jej konserwatywnego wizerunku, ale może po prostu zabrakło jej czasu. Był zaskoczony, kiedy pojawiła się przed jego drzwiami przed upływem wyznaczonego czasu. Usiadła ze skromnie zaciśniętymi udami, ale potem założyła na nogę, a on nie mógł nie wyobrazić sobie, jak ta gładka skóra dotyka jego własnej…
Jego żołądek ścisnął się gwałtownie. Ta kobieta była dla niego wyłącznie podwładną, a jego zainteresowanie nią wynikało wyłącznie ze zdrowego rozsądku. Musiał wiedzieć, że może ufać osobie mieszkającej pod tym samym dachem.
– Wiesz, że nikt więcej nie mieszka w tym zamku, prawda? – zapytał ją. – Tylko ja i moja gospodyni.
Powoli skinęła głową, ale widział po jej minie, że to dla niej nowość. Czy to wystarczyło, żeby uciekła?
Prawie chciał, żeby tak się stało. W Charlotte Symonds było coś, co oznaczało kłopoty, choć nie potrafił stwierdzić, co takiego. Dyskomfort, który czuł, odkąd pierwszy raz ją zobaczył, sugerował, że życie bez niej byłoby łatwiejsze.
Życie? Jakie życie? Według Beatrice nie masz życia. Po prostu egzystujesz.
Tylko jego ciotka Beatrice, która znała go od kołyski, ośmieliłaby się powiedzieć coś takiego.
– Cisza i spokój mi nie przeszkadza – powiedziała kobieta. – Właściwie to wręcz mi odpowiada.
Uniósł brwi.
– Myślisz, że zajmowanie się tym miejscem to łatwa praca?
Dziewczyna zaśmiała się cicho.
– Nie, ani trochę. Dużo czytałam o tym castello, zanim tu przyjechałam. Nikt nie nazwałby łatwym utrzymywania porządku na czterech piętrach umeblowanych tyloma antykami, że można by nimi wypełnić kilka muzeów.
Czyli naprawdę odrobiła pracę domową.
– Sześć pięter – poprawił. – Wliczając piwnicę i lochy.
Jej oczy rozszerzyły się.
– Lochy?
– Tak, i komnata tortur. – Uśmiechnął się lekko, bo wyraz jej twarzy był bezcenny. – Nie martw się, nie korzystamy z nich od kilku pokoleń. Teraz moja rodzina korzysta z innych metod, by dostać to, czego chce.
Urwał, patrząc, jak dziewczyna przełyka ślinę. Nie chciał jej straszyć, ale musiała zrozumieć, że jej praca tutaj nie będzie żadną synekurą.
Odchylił się na kanapie.
– Dasz sobie radę. Mam pokojówki, które ci pomogą, a także stolarzy, kamieniarzy i szklarzy, którzy mieszkają na wyspie i utrzymują zamek w dobrym stanie. Anna nadzoruje wszystkie te prace. Powinna była zostawić ci grafik.
– Poszukam go.
– To tyle, jeśli chodzi o castello. Są też moje wymagania.
Był pod wrażeniem jej opanowania. Wyglądała na uprzejmie zainteresowaną, z prostymi plecami i uniesioną brodą.
Alessio wiedział, co się o nim mówi. Na początku ludzie opisywali go jako pustelnika, załamanego po śmierci żony. Ale kiedy okazało się, że on wcale nie chce ich litości, zmienili śpiewkę. Teraz większość uważała go za okrutnego potwora, który uwięził swoją żonę i trzymał ją tutaj, z dala od świata.
Napotkał spojrzenie błękitnych oczu Charlotte Symonds.
– Nie miałaś oporów przed pracą dla mnie?
– A powinnam mieć? – Pokręciła głową. – Musi pan wiedzieć, że nie wierzę we wszystko, co czytam albo słyszę. Poza tym pan też miał dobre referencje.
Zaskoczony, Alessio wyprostował się.
– Ja miałem dobre referencje?
Charlotte skinęła głową.
– Widać, że Anna jest panu bardzo oddana, a ja ufam jej osądowi.
– Co o mnie powiedziała?
Kąciki jej ust uniosły się nieznacznie.
– Nie mogę zdradzić. Na pewno pan rozumie, że my, gospodynie, musimy umieć dochować tajemnicy. Ale generalnie były to rzeczy pozytywne.
Ku swojemu zaskoczeniu przez moment Alessio miał ochotę parsknąć śmiechem.
– Generalnie?
Charlotte Symonds skinęła głową.
– Ostrzegła mnie, żeby pod żadnym pozorem nie zbliżać się do pana rano, chyba że przynoszę kawę.
Tym razem Alessio nie zdołał się powstrzymać. Jego gromki śmiech potoczył się echem po gabinecie, niczym duch z przeszłości.
– Wiesz, że opinia Anny na mój temat mogła nie być szczera, prawda? Ostatecznie, to ja jej płacę.
Kobieta przed nim zmarszczyła brwi.
– Sądzę, że mówiła prawdę. Poza tym… – Urwała. – Jeden z gości mojego hotelu pana chwalił. Proszę się nie martwić – dodała szybko, widząc jego minę. – Nie rozmawiałam o panu ani o tej posadzie. Wspomniałam, że wyjeżdżam w te rejony, a signor Lucchessi wspomniał o castello i o wydarzeniu charytatywnym, które pan tu urządza.
Musiała mówić o festiwalu przesilenia wiosennego, lokalnej tradycji, która sięgała wiele pokoleń wstecz. Przez kilka lat Alessio urządzał przy tej okazji bal na zamku, podczas którego zbierał pieniądze na projekty mające poprawić jakość życia mieszkańców regionu. Anna namawiała go, żeby w tym roku wrócił do tej tradycji, ale on zwlekał z decyzją. Łatwiej było ignorować rzeczy, których nie chciał robić. Przecież wspierał własnymi pieniędzmi wiele lokalnych inicjatyw. To nie tak, że nic nie robił.
Ale zapomniał o przyjeździe twojej tymczasowej gospodyni. Był zbyt zajęty myślami o rocznicy, żeby zwrócić uwagę na to, co mówiła do niego Anna.
Napotkał ostrożne spojrzenie Charlotte Symonds i uświadomił sobie, że nie zasługiwała na jego oschłe powitanie.
– Obawiam się, że nasze pierwsze spotkanie nie było najszczęśliwsze – powiedział niechętnie.
Dziewczyna zamrugała, a przez jej twarz przemknęło zaskoczenie. Czyżby był dla niej tak nieprzyjemny, że zdziwiła się, słysząc jakikolwiek objaw uprzejmości z jego strony?
– Straciłem poczucie czasu – usprawiedliwił się. – Nie zdałem sobie sprawy, że to już.
Charlotte Symonds nie wyglądała na przekonaną, ale skinęła głową. Jej złote włosy błysnęły w świetle padającym z okna.
– Rozumiem. Zobaczenie obcej osoby na pana prywatnej wyspie musiało być szokiem.
Nie byłoby aż takim, gdyby nie to, że zobaczył ją w jeziorze, w rocznicę utonięcia jego żony.
– Conte Alessio? Wszystko w porządku? – Poruszyła się, jakby chciała wstać z kanapy. Wstać… i co zrobić? Położyć dłoń na jego czole? Niemal czuł jej dotyk, nie na czole, ale wszędzie.
Podniósł głowę.
– Oczywiście, że tak.
Ale wcale nie było w porządku. Jego myśli urywały się, z trudem podtrzymywał rozmowę. Wciąż miał przed oczami upiorną postać wyłaniającą się z jeziora. Nie przypominał sobie, kiedy ostatni raz coś jadł. Dzień wcześniej? Dwa dni wcześniej? Nic dziwnego, że był zdekoncentrowany. Ten stan nie miał nic wspólnego z Charlotte Symonds.
Zerwał się na nogi i podszedł do biurka.
– Wrócimy do tego później – oświadczył.
– Ale… nie powiedział mi pan o pańskich oczekiwaniach…
Alessio włączył ekran monitora, nie odważając się na nią spojrzeć.
– Rozgość się. Później o nich porozmawiamy.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji