Zagłada Wehrmachtu. Kampanie 1942 roku - Robert M. Citino - ebook

Zagłada Wehrmachtu. Kampanie 1942 roku ebook

Robert M. Citino

0,0

Opis

Światowy Bestseller.

 

Dla Hitlera i niemieckich sił zbrojnych rok 1942, kiedy to nazbyt rozciągnięty, lecz wciąż śmiertelnie niebezpieczny Wehrmacht przestał osiągać błyskotliwe zwycięstwa i zdobywać ogromne terytoria, a zamiast tego spotykały go kolejne paty na froncie i przechodził do strategicznych odwrotów, był kluczowym punktem zwrotnym II Wojny Światowej. W tej zmieniającej spojrzenie na ów krytyczny rok książce Robert Citino pokazuje, że pojawiające się nieszczęścia niemieckiej armii były zakorzenione na równi w jej uzależnieniu od „wojny manewrowej” – próbach rozbicia wroga w wyniku „krótkich i żwawych” kampanii – jak i wadliwym kierowaniem wojną przez Hitlera.

 

Od przygniatających zwycięstw operacyjnych na Półwyspie Kerczeńskim i pod Charkowem w maju, po katastrofalne klęski pod El Alamein i Stalingradem, Zagłada Wehrmachtuprezentuje zaskakujące, nowe spojrzenie na ten rozstrzygający rok wojny. Opierając się na swojej cieszącej się powszechnym uznaniem krytyki książce The German Way of War, Citino pokazuje w jaki sposób kampanie 1942 roku wpasowują się w wielowiekowe prusko-niemieckie wzorce uprawiania wojny i ostatecznie przesądzają o losie ekspansjonistycznych ambicji Hitlera. Analizuje każdą główną kampanię oraz bitwę tego roku na rosyjskim i północnoafrykańskim teatrze działań, aby ocenić jak armia nastawiona na szybkie i decydujące zwycięstwa radziła sobie, gdy sprawy przyjmowały niekorzystny dla niej obrót.

 

Citino przedstawia poglądy niemieckich generałów na wojnę i rzuca światło na liczne możliwości, które mogły przynieść Wehrmachtowi korzystniejsze rezultaty. Ponadto przypomina o zgubnej, skrajnej agresywności niemieckich dowódców, takich jak Erwin Rommel, i przedstawia w jaki sposób niemiecki system dowodzenia, ze swoim przywiązaniem do „samodzielności dowódcy niższego szczebla”, cierpiał w uścisku władzy Hitlera oraz jego szefa Sztabu Generalnego, Franza Haldera.

 

Rok 1942 był czymś więcej niż punktem zwrotnym konfliktu. Oznaczał koniec bardzo starego, tradycyjnego wzorca wojowania, bowiem klasyczny „niemiecki sposób prowadzenia wojny” nie był w stanie sprostać wyzwaniom XX wieku. Znakomita praca Citino, łącząca w sobie dogłębne badania z trzymającą w napięciu narracją, dostarcza świeże i odkrywcze spojrzenie na to, jak jedne z najpotężniejszych armii w historii zaczęły się chwiać w swojej walce o dominację nad światem.

 

„Znakomita i wszechstronna pozycja jednego z mistrzów historii operacyjnej. Zwieńczenie czterotomowego studium na temat nowoczesnej wojny manewrowej, umacnia pozycję Citino pośród najlepszych naukowców podejmujących zagadnienie ,niemieckiego sposobu prowadzenia wojny’. Sposób w jakim przedstawił rosyjskie kampanie 1942 r. stawia jego książkę na równi z najlepszymi pracami Davida Glantza pisanymi z radzieckiej perspektywy i przywraca zarówno Stalingradowi, jaki El Alamein należny im status punktów zwrotnych wojny”. – Dennis Showalter, autor Patton i Rommel.

 

„Nie ma lepszej analizy niemieckich operacji w krytycznym roku 1942”. – Geoffrey P. Megargee, autor Inside Hitler’s High Command.

 

„Jest naturalnym, że badacz, który zarysował charakterystyczny sposób, w jaki Prusacy, a następnie Niemcy prowadzili swoje wojny, dostarcza nam oparty na pieczołowitych badaniach i błyskotliwie napisany obraz tego, jak ów sposób walki doprowadził do katastrofy w II Wojnie Światowej”. – Gerhard L. Weinberg, autor A World at Arms: A Globar History of World War II.

 

„Ciekawie napisane i przemyślane opracowanie naukowe, które będzie miało równie wysoką wartość zarówno dla ekspertów, jak i początkujących”. – Journal of Military History.

 

Robert M. Citino jest profesorem historii na University of North Texas i autorem The German Way of War: From Thirty Years’ War to the Third Reich; Quest for Decisive Victory: From Stalemate to Blitzkrieg in Europe, 1899-1940; oraz Blitzkrieg to Desert Storm: The Evolution of Operational Warfare, która to książka została uhonorowana Society for Military History’s Distinguished Book Award i American Historical Association’s Paul Birdsall Prize.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 768

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Seria DWŚ

Tom X

Tytuł oryginału:

Death of the Wehrmacht: The German Campaigns of 1942

© 2007 by the University Press of Kansas

Death of the Wehrmacht: The German Campaigns of 1942 has been translated into Polish by arrangement with the University Press of Kansas

Copyright for Polish Edition ©

Wydawnictwo NapoleonV

Oświęcim 2014

Tłumaczenie:

Mateusz Grzywa

Redaktor prowadzący:

Paweł Grysztar

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Strona internetowa wydawnictwa:

www.napoleonv.pl

Kontakt: [email protected]

Numer ISBN: 978-83-7889-653-1

Skład wersji elektronicznej:

Kamil Raczyński

konwersja.virtualo.pl

Dla mojej żony Roberty,

która walczyła i przetrwała.

PODZIĘKOWANIA

Tak naprawdę nikt nie napisał książki w pojedynkę, a ja chciałbym wykorzystać okazję i podziękować wielu ludziom, dzięki którym moje projekty udało się urzeczywistnić. Minęło wiele lat odkąd skończyłem studia na Indiana University, nie minął jednak sentyment, z jakim wspominam naukę pod okiem moich mentorów, profesorów Barbary i Charlesa Jelavich. W pewnym sensie wszystkie moje książki są hołdem wobec edukacji otrzymanej z ich rąk. Na uznanie zasługują również moi współpracownicy. Wśród tych, z których dobroci, przyjaźni i uczonych rad przez lata z wdzięcznością korzystałem są Dennis E. Showalter (Colorado College), Geoffrey Wawro (North Texas State), Richard L. DiNardo (Marine Corps Command and Staff College) oraz ogromnie gościnny James F. Tent (University of Alabama w Birmingham). Chciałbym podziękować również Gerhardowi L. Weinbergowi (Univeristy of North Carolina) i Jamesowi S. Corumowi (U.S. Army Command and General Staff College) za ich fachowe rady w czasie prac nad rękopisem.

Specjalne podziękowania należą się również wszystkim w U.S. Army Military History Institute (MHI) w Carlisle w Pensylwanii. Zbiór znalezionych tam materiałów jest unikatowy, a w branży nie ma bardziej przyjaznego miejsca niż czytelnia MHI. Tamtejszy personel nie mógłby być już bardziej pomocny dla odwiedzającego tę instytucję badacza: Conrad Crane, dyrektor MHI, i Richard Sommers, szef personelu odpowiedzialnego za opiekę nad gośćmi, mają wszelkie powody do dumy. Chciałbym wspomnieć również archiwistę, Davida A. Keougha, który uczył mnie czegoś nowego przy każdej naszej rozmowie, a także naczelną bibliotekarkę, Louise Arnold-Friend, która, sądząc po doskonałym stanie badanych przeze mnie na miejscu materiałów, naprawdę przykłada się do swojej pracy. Muszę przyznać, że byłem jednym z wielu, którzy uważali, iż nie uda się zastąpić starego MHI, lecz pierwszych pięć minut w nowym rozwiało wszelką luddyjską nostalgię, którą mógłbym w sobie pielęgnować.

Bliżsi domu, moi współpracownicy z Eastern Michigan University, dali mi w ciągu minionych dwóch lat tak wiele, że nie mogę mieć nadziei, iż kiedykolwiek uda mi się im odwdzięczyć. Na szczególne podziękowania zasługują James Holoka, Stephen Mucher, Ronald Delph i Mark Higbee. Oczywiście wyrazy wdzięczności należą się również mojej rodzinie – mojej cudownej żonie Robercie oraz moim córkom Allison, Laurze i Emily – trudno znaleźć słowa, którymi można podziękować za całą waszą miłość.

WSTĘP

Spróbujmy wyobrazić sobie przez chwilę pewną dramatyczną scenę z kart historii niemieckich wojen. Jest sądny dla niemieckiej armii rok 1942:

„Niesamowite”, mruknął do siebie, „absolutnie przytłaczające”. Marszałek Fedor von Bock stał w swoim umieszczonym na wzgórzu punkcie obserwacyjnym, tuż na południowy wschód od Łozowej i z niedowierzaniem kręcił głową. Rozpościerał się przed nim widok, jaki niewielu generałów w historii miało zaszczyt oglądać: cała wroga armia otoczona w niewielkim, odległym o zaledwie kilka kilometrów kotle. Kierował swoją lornetkę to tu to tam, przebiegając wzrokiem we wszystkie strony. Cały rejon nie mógł mieć więcej niż 3,5 km szerokości ze wschodu na zachód i około 15 km z północy na południe, a kotłowało się niemal na każdym jego centymetrze. Ściśnięte formacje szarobrązowej piechoty, kolumny czołgów tak gęste, że prawdopodobnie można by przejść z jednego pojazdu do drugiego nie dotykając ziemi, działa wszelkiego rodzaju i rozmaitych kalibrów – wszystko przemieszane, błąkające się w różne strony bez widocznego planu czy celu. Ponad tą zbieraniną grzmiały setki samolotów szturmowych Luftwaffe, chłopców Richthofena: bombardujących, strzelających i zaganiających wojska wroga sztukasów, 109-tek i Ju-88 niczym pies pasterski trzodę. Biorąc na cel tak wielką ilość ludzi i czołgów, dział oraz koni stłoczonych na tak niewielkiej przestrzeni, nie mogły chybić. Pomyślał, że pilotom zapewne aż ślinka cieknie, zresztą ich strzelcom pewnie też. Obserwując ową scenę mógł dostrzec artylerię z każdej strony ostrzeliwującą bezbronną, wymieszaną masę u jego stóp. Wszędzie widział eksplozje; każdy metr kwadratowy trząsł się w oparach dymu i ognia.

Pomyślał o określeniu, które poznał wiele lat wcześniej, jeszcze jako kadet w Akademii Wojskowej: Kesselschlacht – „bitwie w kotle”. Był to termin doskonale opisujący to, co działo się na jego oczach: cała wroga armia była właśnie gotowana żywcem. Przypomniał sobie jak studiował kampanie Wielkiego Elektora, Fryderyka Wielkiego, Blüchera i Moltkego. Wszyscy oni byli ryzykantami swoich czasów: śmiałe manewry, odważne ataki z flanki i z tyłu, oskrzydlenia. Przypomniał sobie jeszcze jedno słowo: Vernichtungsschlacht – „bitwa na wyniszczenie”.

Na polach śmierci poniżej doszło do potężnej eksplozji. Bock nie mógł o tym wiedzieć, lecz 250-kilogramowa bomba zrzucona przez sztukasa trafiła właśnie w sowiecki transport z amunicją. Detonacje – zarówno pierwotna, jak i wtórne – zabiły lub raniły ponad 300 żołnierzy. Czy to ich krzyki słyszał? Koni? Ludzi? Bez znaczenia. Powrócił do swoich rozmyślań. Ponownie pomyślał o odległych w czasie zajęciach i o opasłych książkach w czerwonych oprawkach. Nosiły tytuły Der Schlachterflog – „powodzenie w bitwie”. Zawierały opisy bitew oraz kampanii wszystkich wielkich niemieckich dowódców i były obowiązkowymi lekturami na pierwszorocznych kursach. Wielki dowódca kawalerii Seydlitz siecze kolumny marszowe nieszczęsnej francuskiej armii pod Rossbach i niszczy ją w przeciągu godziny. Yorck przekracza Łabę w Wartenburgu i wychodzi na tyły armii napoleońskiej, manewr który zamknął cesarza w pułapce i doprowadził do jego porażki pod Lipskiem. Czyż król nie nadał mu po tym wyczynie nowego tytułu? Tak, przypomina sobie po namyśle, „Yorck von Wartenburg”. Najlepszy ze wszystkich, elegancki manewr Moltkego pod Sadową, kiedy to ze spokojem ryzykował zniszczenie jednej armii, czekając aż druga runie na flankę Austriaków. Bock dawno temu zapamiętał szczegóły wszystkich tych bitew, mógł wyrecytować skład sił walczących stron, wciąż potrafiłby rozpisać przebieg każdej z nich na tablicy, posiłkując się jedynie własną pamięcią.

Miał 61 lat, lecz ponownie czuł się młody. Nagle zdał sobie sprawę, że żadna z tych nieśmiertelnych bitew nie mogła nawet rywalizować z tym co dzieje się przed jego oczami w tym właśnie momencie. Jeżeli chodzi o łatwość, szybkość oraz jego decydujący charakter, mogło to być największe zwycięstwo w historii niemieckiej armii. „Będą musieli dodać kolejne nazwisko do tej listy”, uśmiechnął się pod nosem. Może nawet dorobi się tytułu, jak stary Yorck. Zaśmiał się ponownie i wycedził słowa: „Fedor von Bock und Charkiw”.

U stóp marszałka von Bocka konała nieprzyjacielska armia.

Powyższa scena może wydawać się nieco dziwna. Jeżeli rok 1942 kojarzy się z czymkolwiek świadomemu badaczowi II Wojny Światowej, to raczej z punktem zwrotnym wojny1, rokiem El Alamein i Stalingradu (a na Pacyfiku rokiem Guadalcanal i Midway), zmianą nurtu – „huśtawką losu”, by użyć pamiętnego zwrotu Winstona Churchilla2. Był to rok, w którym niemiecka armia (Wehrmacht) skonała, a wraz z sobą zabrała do grobu niemieckie sny o podbojach. Lecz był to także rok, który rozpoczął się od przynajmniej pięciu największych zwycięstw w długiej historii niemieckich sił zbrojnych: pod Kerczem, Charkowem i Sewastopolem w Związku Radzieckim oraz pod Gazalą i Tobrukiem w Afryce Północnej. W tych miejscach Wehrmacht zapisał nowy rozdział w swoim już i tak imponującym „curriculum vitae” sukcesów na polach bitew.

Na poziomie strategicznym sprawy przyjęły dla Niemiec zły obrót w grudniu 1941 r. Niemcy, toczące już konflikt z Wielką Brytanią, który w mało zdecydowano sposób starały się zakończyć latem i jesienią 1940 r., od tego czasu jedynie zwiększyły grono swoich nieprzyjaciół. W czerwcu 1941 r., gdy Wielka Brytania nadal nie została rzucona na kolana, rozpoczęły Operację Barbarossa, czyli inwazję na Związek Radziecki. W pierwszych tygodniach kampanii Wehrmacht miażdżył jedną sowiecką armię po drugiej: pod Białymstokiem, pod Mińskiem, Smoleńskiem, a zwłaszcza pod Kijowem. Gdy lato przeszło w jesień, Barbarossa przemieniła się w Operację Taifun, natarcie na Moskwę. W grudniu, gdy Armia Czerwona wyprowadziła wielką kontrofensywę, która odrzuciła cokolwiek zmieszanych Niemców, mieli oni sowiecką stolicę w zasięgu wzroku. Nazajutrz Japończycy zbombardowali Pearl Harbor, a niemiecki Führer, Adolf Hitler, zdecydował się dołączyć do nich w wojnie przeciw Ameryce. W połowie roku Niemcy były w stanie wojny z osamotnioną Wielką Brytanią. Teraz, zaledwie sześć miesięcy później, mierzyli się z ogromnym i zasobnym wrogim sojuszem, który Churchill, kłaniając się swojemu wielkiemu przodkowi księciu Marlborough, nazwał „Wielką Koalicją”3.

Wielka Koalicja kontrolowała większość światowych zasobów. Składała się z dominującej potęgi morskiej i kolonialnej (Wielkiej Brytanii), największego mocarstwa lądowego (Związku Radzieckiego) oraz światowego giganta finansowego i przemysłowego (Stanów Zjednoczonych) – miała znacznie więcej potencjalnej siły, niż było potrzeba, aby zniszczyć Niemcy. Niemniej okazało się, że ujarzmienie tej dominującej potęgi nie jest łatwe. Zwłaszcza Stany Zjednoczone przystąpiły do wojny mając jedynie ogólne pojęcie, jak zamierzają ją prowadzić. Dla wszystkich zainteresowanych musiało być oczywistym, że istniała ogromna różnica pomiędzy posiadaniem potencjału do pobicia Niemców, a rzeczywistym pokonaniem niemieckiej armii na polu bitwy.

ZAGADNIENIE: NIEMIECKI SPOSÓB PROWADZENIA WOJNY

Dokonanie tego wyczynu miało okazać się trudniejsze, niż ktokolwiek mógł sobie wyobrazić. Jeżeli na świecie istniała jakaś armia przywykła do walki z pozycji materialnej słabości, to była nią właśnie armia niemiecka. Od początków istnienia państwa niemieckiego ewoluowała unikatowa kultura wojskowa, niemiecki sposób prowadzenia wojny. Narodziła się w królestwie Prus. Począwszy od XVII w. i Fryderyka Wilhelma, Wielkiego Elektora, władcy Prus zdawali sobie sprawę, że ich niewielkie, stosunkowo ubogie państwo położone na peryferiach Europy musi toczyć wojny kurtz und vives (krótkie i żwawe)4. Wciśnięte w ciasny punkt w środku Europy, otoczone przez państwa zdecydowanie dominujące jeżeli chodzi o siłę ludzką oraz zasoby, Prusy nie mogły wygrać długiej, przewlekłej wojny na wyczerpanie. Od samego początku problemem pruskiej wojskowości było znalezienie sposobu toczenia krótkich, gwałtownych wojen, kończących się rozstrzygającym zwycięstwem na polu bitwy. Prusy musiały rozpętać wymierzoną we wroga burzę, uderzać szybko i boleśnie.

Rozwiązaniem pruskiego problemu strategicznego było coś, co Niemcy nazywali Bewegungskrieg, „wojną manewrową”. Ten sposób prowadzenia działań zbrojnych akcentował manewr na poziomie operacyjnym. Nie chodziło jedynie o taktyczną zdolność manewrowania, czy też szybsze tempo marszów, ale o ruchliwość wielkich jednostek, jak dywizje, korpusy i armie. Dowódcy pruscy, a także ich późniejsi niemieccy spadkobiercy, starali się manewrować owymi formacjami tak, by mogli zadać głównym siłom wrogiej armii mocny, nawet całkowicie niszczący cios, najszybciej jak to możliwe. Mógł składać się z zaskakującego uderzenia na niechronioną flankę, lub też na oba skrzydła. W kilku znanych przypadkach w rezultacie manewru całe pruskie lub niemieckie armie wychodziły na tyły nieprzyjaciela, co było scenariuszem marzeń każdego wykształconego generała. Celem było Kesselschlacht: dosłownie „bitwa w okrążeniu”, lecz bardziej szczegółowo starcie polegające na okrążeniu, które pozwoli osaczyć wrogie siły ze wszystkich stron przed ich zniszczeniem za pomocą serii koncentrycznych operacji.

Tego rodzaju energiczna i agresywna postawa operacyjna narzucała niemieckim armiom pewne wymogi: ekstremalnie wysoki poziom agresji na polu bitwy oraz korpus oficerski skłonny rozpoczynać ataki niezależnie od ryzyka, by wspomnieć jedynie o dwóch przykładach. Na przestrzeni wielu lat Niemcy przekonali się również, że prowadzenie wojny manewrowej na poziomie operacyjnym wymaga elastycznego systemu dowodzenia, pozostawiającego ogromne pole dla inicjatywy dowódców niższych szczebli. Dzisiaj powszechnie określa się ten system dowodzenia mianem Auftragstaktik (taktyka zadań): wyższy dowódca określa ogólne zadanie (Auftrag), a sposób jego wykonania pozostawia oficerowi znajdującemu się „na miejscu”. Jednak bardziej ściśle można mówić, zresztą tak jak czynili to sami Niemcy, o „samodzielności dowódcy niższego szczebla” (Selbstandigkeit der Unterführer)5. Zdolność dowódcy do ogarnięcia sytuacji i działania na własną rękę była czynnikiem wyrównującym szanse słabszej liczebnie armii, pozwalając jej skorzystać z okazji, które umknęłyby gdyby trzeba było czekać aż raporty i rozkazy pokonają drogę w górę i w dół łańcucha dowodzenia.

Nie zawsze sprawdzało się to w praktyce. W prusko-niemieckiej historii wojskowej roi się od dowódców niższego szczebla podejmujących przedwczesne ataki, rozpoczynających bardzo niekorzystne, wręcz dziwaczne natarcia i ogólnie rzecz biorąc, będących prawdziwym utrapieniem – przynajmniej z perspektywy ich przełożonych. Byli wśród nich ludzie pokroju generała Eduarda von Fliesa, który w czasie bitwy pod Langensalza w 1866 r. wyprowadził jeden z najbardziej bezsensownych frontalnych szturmów w historii wojen, przeciwko okopanej armii hanowerskiej, przewyższającej go liczebnie w stosunku dwa do jednego6; generała Karla von Steinmetza, którego zapalczywe dowodzenie 1. Armią w czasie wojny francusko-pruskiej 1870 r. nieomal pokrzyżowało całe plany operacyjne7; a także generała Hermanna von François, którego nieposłuszeństwo względem rozkazów prawie zrujnowało kampanię w Prusach Wschodnich z 1914 roku8. Choć owe wydarzenia dziś są niemal zapomniane, reprezentują aktywną, agresywną stronę niemieckiej tradycji, będącą przeciwnością bardziej przemyślanego, intelektualnego podejścia Karla Marii von Clausewitza, Alfreda Grafa von Schlieffena, czy Helmutha von Moltkego Starszego. Innymi słowy, ci agresywni dowódcy polowi mieli skłonność do stawiania siły woli dowódcy nad racjonalną ocenę celów i środków.

W rzeczy samej, choć Bewegungskrieg mógł być logiczną receptą na pruski problem strategiczny, to trudno uznać go za panaceum. Klasycznym przykładem ilustrującym jego zalety i słabości była Wojna Siedmioletnia (1756-1763). Fryderyk Wielki rozpoczął konflikt klasyczną, „frontalną” kampanią, gromadząc ogromne siły, przejmując inicjatywę strategiczną poprzez inwazję na austriackie Czechy i grzmocąc austriacką armię stojącą pod Pragą serią niezwykle agresywnych uderzeń. Niestety, w trakcie działań sponiewierał także własną armię. Gdy Austriacy wysłali armię na odsiecz Pradze, Fryderyk zaatakował także ją, pod Kolinem9. Być może była to jego własna wina, a być może owoc nadmiernej ambicji podległego mu dowódcy (generała, który nomen omen nazywał się von Manstein), lecz to co Fryderyk obmyślił jako uderzenie na austriackie prawe skrzydło przerodziło się we frontalny atak na dobrze przygotowanego nieprzyjaciela, który przeważał liczebnie w stosunku 50 000 do 35 000 żołnierzy. Prusacy zostali zmasakrowani i wycofali się w nieładzie.

Fryderyk znalazł się w poważnych tarapatach. Austriacy odzyskali siły, Rosjanie, choć ociężale, nacierali od wschodu, a Francuzi parli od zachodu. Uratował sytuację dzięki jednemu z najbardziej rozstrzygających zwycięstw swojej epoki. Najpierw zmiażdżył Francuzów pod Rossbach (listopad 1757 r.), gdzie kluczową rolę odegrał kolejny ambitny podwładny, dowódca kawalerii Friedrich Wilhelm von Seydlitz (podobnie jak Manstein, również dzielący nazwisko z generałem z czasów II Wojny Światowej), który faktycznie rzecz biorąc przebił się całą swoją kawalerią przez kolumny marszowe francuskiej armii10. Następnie, w grudniu, pod Lutynią, ukłon Fryderyka wobec manewru operacyjnego zaowocował tym, że cała pruska armia w dramatyczny sposób ukazała się na osi prostopadłej do słabo bronionej, austriackiej lewej flanki i zaskoczyła austriackie naczelne dowództwo. Wreszcie, w sierpniu 1758 r., Fryderyk odparł Rosjan pod Sarbinowem, w czasie morderczej i zaciekłej bitwy, podczas której wraz z całą armią obszedł rosyjskie skrzydło, by zaatakować wroga od tyłu.

Na pewien czas Fryderyk uratował się dzięki klasycznym przykładom krótkich, dynamicznych kampanii. Jednak jako że jego nieprzyjaciele odmawiali zawarcia pokoju, ogólna sytuacja pozostawała bardzo trudna. Stawiający mu czoła sojusz był potężny i dysponował znacznie większą liczbą żołnierzy, dział oraz koni. W tym momencie jego jedynym wyjściem była walka z pozycji centralnej11, utrzymywanie drugorzędnych sektorów niewielkimi siłami (często dowodzonymi przez jego brata, księcia Henryka12) i przerzucanie armii w rejony, które wydawały się najbardziej zagrożone, aby zmusić wroga do bitwy i zgnieść jego wojska. Niemniej nawet gdy ogólnie rzecz biorąc Prusy przeszły do strategicznej defensywy, armia nadal miała być dobrze naostrzonym narzędziem ataku. Miała być gotowa do forsownych marszów, agresywnych szturmów, a następnie do kolejnych forsownych marszów. Nie była w stanie zniszczyć adwersarzy Fryderyka, pojedynczo czy też wspólnie, zamiast tego miała zadać jednemu z nich – dajmy na to Francji – tak silny cios, aby Ludwik XV uznał, że kolejna runda starcia z Fryderykiem nie jest warta pieniędzy, czasu i wysiłku, a co za tym idzie wycofał się z wojny. Dla pruskiej armii nie było to łatwe zadanie, głównie dlatego, że nieustanne ofensywy pierwszych dwóch lat wojny stępiły jej ostrze, bowiem straty w szeregach oficerów i elitarnych pułków były wyjątkowo wysokie.

Prusy prowadziły wszystkie późniejsze wojny w podobnym stylu. Rozpoczynały je od prób osiągnięcia szybkiego zwycięstwa dzięki wojnie manewrowej. Niektóre, jak kampania przeciwko Napoleonowi z października 1806 r., okazywały się koszmarnymi niewypałami. W tym przypadku pruska armia zajęła bardzo agresywne pozycje, rozciągając się na zachód i południe. Jak mogły przekonywać przykłady z czasów Fryderyka Wielkiego, był to znakomity sposób inicjowania operacji ofensywnych. Niestety, Fryderyk od dawna nie żył, jego generałowie w wielu przypadkach byli dobrze po osiemdziesiątce, a tym razem Prusacy mierzyli się z Cesarzem Francuzów i jego Wielką Armią, dwoma rozkwitającymi żywiołami. Prusy zapłaciły słoną cenę w bitwach pod Jeną i Auerstädt. Owszem, miał miejsce pewien Bewegungskrieg, niestety wszelkie Bewegung było przeprowadzone przez Francuzów13.

Inne pruskie kampanie swoim powodzeniem przerastały najbardziej fantastyczne sny dowódców. W roku 1866 spektakularne zwycięstwo generała Helmutha von Moltkego pod Sadową zasadniczo doprowadziło do zwycięstwa w wojnie z Austrią zaledwie osiem dni po jej wybuchu14. Główne działania podczas wojny z Francją w 1870 r. były równie krótkie. Pruskie oddziały przekroczyły francuską granicę 4 sierpnia, a dwa tygodnie później stoczyły kulminacyjną bitwę pod St. Private-Gravelotte. Większe operacje tej wojny zakończyły się gdy cała francuska armia wraz z cesarzem Napoleonem III została zamknięta w Sedanie i rozbita uderzeniem ze wszystkich stron równocześnie, co było być może najczystszym wyrazem koncepcji Kesselschlacht w historii.

Rok 1914 był ogromnym sprawdzianem pruskiej (wówczas już niemieckiej) doktryny prowadzenia wojny. Pierwsza kampania była potężną operacją, podczas której zmobilizowano i rozlokowano przynajmniej osiem armii polowych; była ona dzieckiem hrabiego Alfreda von Schlieffena, szefa sztabu generalnego do 1906 r. Podobnie jak wszyscy niemieccy dowódcy, przygotował ogólne ramy operacyjne (często niepoprawnie określane mianem Planu Schlieffena)15. Z całą pewnością nie opracował żadnych szczegółowych, czy też rygorystycznych schematów manewrów. To, jak zawsze w niemieckim sposobie prowadzenia wojny, było zadaniem dowódców znajdujących się „na miejscu”. Kampanii otwierającej wojnę na zachodzie zabrakło centymetrów do osiągnięcia rozstrzygającego sukcesu operacyjnego. Niemcy zmiażdżyli cztery z pięciu francuskich armii polowych, a tę ostatnią niemal uwięzili w Namur. Do zwycięstwa w wojnie zbliżyli się o wiele bardziej, niż historycy zwykli przyjmować, lecz ostatecznie ponieśli klęskę w bitwie nad Marną, we wrześniu 1914 r.

Niepowodzenie nad Marną było decydującym momentem I Wojny Światowej. Zarówno niemieccy oficerowie sztabowi, jaki i dowódcy czuli się jak gdyby powrócili do czasów Wojny Siedmioletniej. Mogli dostrzec wszystkie elementy składniowe przypominające tamtą sytuację. Pojawiło się to samo poczucie okrążenia przez koalicję potężnych przeciwników i to samo wrażenie, że armia nie będzie już tak potężna, jak przed „upuszczaniem krwi” owej pierwszej jesieni. Jej nowy dowódca, generał Erich von Falkenhayn, posunął się do tego, że oświadczył cesarzowi, iż armia była „stępionym ostrzem” niezdolnym do osiągnięcia jakiegokolwiek zwycięstwa w walce na wyczerpanie. Najbardziej problematyczne było zablokowanie frontu zachodniego okopami, drutem kolczastym, karabinami maszynowymi i solidnym murem wspierającej artylerii. Nie było już mowy o manewrowym Bewegungskrieg, lecz o jego dokładnym przeciwieństwie, nazywanym przez Niemców Stellungskrieg, statyczną wojną pozycyjną. Gdy obie armie zaczęły kulić się w okopach i wzajemnie obrzucać pociskami, rozpoczęła się podręcznikowa wojna na wyczerpanie. Był to konflikt, którego Niemcy w żaden sposób nie mogli wygrać.

Jednak nawet wówczas panowało przekonanie, że jedyna nadzieja Niemiec leży w zmuszeniu jednego z przeciwników do wycofania się z wojny. Choć Niemcy rzeczywiście stali się ekspertami w wojnie obronnej, odpierając niemal nieustanne ofensywy Aliantów, sami również wyprowadzali kolejne uderzenia, próbując wznowić wojnę manewrową, którą niemieccy oficerowie nadal postrzegali jako normatywną. W większości owe agresywne operacje były wymierzone w Rosjan, choć do potężnych ofensyw dochodziło także na zachodzie, zarówno w roku 1916 (przeciwko Verdun), jak i w 1918 (tak zwana Kaiserschlacht, czyli „bitwa cesarza” z wiosny). Doszło również do działań ofensywnych na dużą skalę przeciwko Rumunom w roku 1916 i przeciwko Włochom pod Caporetto w 1917. Co znamienne profesjonalna literatura niemieckiej armii po roku 1918, na przykład tygodnik Militar-Wochenblatt, poświęcała niemal tyle samo miejsca studiom nad kampanią rumuńską, klasycznemu przykładowi Bewegungskrieg, co o wiele większym kampaniom wojny okopowej na froncie zachodnim16. Owe długie cztery lata wojny w okopach wyczerpały niemiecką armię i ostatecznie doprowadziły do jej upadku, ale nie zmieniły sposobu, w jaki niemiecki korpus oficerski postrzegał operacje wojskowe.

Po tej analizie powinno być już jasne, że położenie otoczonego przez potężnych, dysponujących znaczną przewagą liczebną przeciwników Wehrmachtu po roku 1941 nie było niczym szczególnie nowym w niemieckiej historii wojskowej. Owa wojna posiadała pewne specyficzne aspekty, takie jak pełne rozmachu plany Hitlera stworzenia europejskiego i światowego imperium, jego rasizm oraz zapał do ludobójstwa, a także gotowość samego Wehrmachtu do udziału w zbrodniach jego reżimu. Niemniej na poziomie operacyjnym sprawy przebiegały „normalnie”. Wehrmacht, jego sztab oraz korpus oficerski robiły dokładnie to samo co pruska armia pod wodzą Fryderyka Wielkiego i armia kajzera dowodzona przez generałów Paula von Hindenburga i Ericha von Ludendorffa. Do samego końca wojny starał się zadać mocny cios jednemu z przeciwników – cios na tyle silny, by rozbił wrogą koalicję lub przynajmniej zademonstrował jaką cenę za zwycięstwo będą musieli zapłacić Alianci. Strategia zawiodła, lecz z pewnością miała swój udział w zniszczeniach ostatnich czterech lat wojny i do samego końca była na tyle uciążliwa, że przysporzyła brytyjskim, sowieckim i amerykańskim dowódcom wielu przedwczesnych, siwych włosów.

Pomimo że ostatecznie wyprowadzanie kolejnych ofensyw w celu zniszczenia wrogiej koalicji zawiodło, zarówno w tym czasie, jak i później nikt nie zdołał wymyślić lepszego rozwiązania niemieckiej zagadki strategicznej. Czy była to strategia umożliwiająca wygranie wojny? Z całą pewnością nie w tym przypadku. Czy była optymalna gdy przeciwko Niemcom zwrócony był cały świat? Być może tak, a być może nie. Czy zawierała w sobie postawę operacyjną zgodną z rozwijającą się przez wieki niemiecką historią wojskową oraz tradycją? Absolutnie tak.

KSIĄŻKA

W 1942 r. Wehrmacht udzielił charakterystycznej odpowiedzi na pytanie „co zrobić, gdy Blitzkrieg zawiódł?”, rozpoczynając kolejną operację tego typu. Próba pokonania Związku Radzieckiego dzięki błyskawicznej kampanii w roku 1941 zakończyła się niepowodzeniem pod Moskwą, a zima która wkrótce nadeszła była jednym z najgorszych okresów w historii niemieckiej armii. Przetrwała, lecz straciła mnóstwo żołnierzy (ponad milion) i sprzętu oraz broni, których na wiosnę nadal nie udało się uzupełnić. Na przekór małej ilości siły ludzkiej i złej sytuacji zaopatrzeniowej naczelne dowództwo – Adolf Hitler, sztaby dowództw armii i pozostałych rodzajów sił zbrojnych, a także szef sztabu generalnego, generał Franz Halder – natychmiast rozpoczęli planowanie kolejnej ofensywnej rundy walk w Związku Radzieckim. Wybrali sektor południowy, spoglądając na pola naftowe Kaukazu – strategiczny cel, którego uchwycenie zapewniłoby Niemcom paliwo potrzebne do prowadzenia wojny o niemal nieograniczonej długości i mocno oraz trwale uderzyło w sowiecki przemysł wojenny. Po drodze armia musiała uniemożliwić dostanie się do tego sektora rosyjskim posiłkom, poprzez zablokowanie lub zdobycie położonego nad rzeką Wołgą Stalingradu. Zanim owa ofensywa, ochrzczona kryptonimem Fall Blau, mogła się rozpocząć, należało przeprowadzić również pewne operacje wstępne: na przykład pozbyć się sił rosyjskich z Krymu, czy też oczyścić sporą liczbę wyszczerbionych wybrzuszeń, biegnących wzdłuż bardzo nieregularnej linii frontu17. Jak na armię, która ledwie przetrwała minioną zimę, było to niemałe wyzwanie. Ofensywa nakładała na Wehrmacht tak wielkie obciążenia, że naczelne dowództwo nie miało wyboru i musiało zdać się na duże ilości zasobów ludzkich państw sojuszniczych i satelickich: Włochów, Węgrów, a zwłaszcza Rumunów.

Choć znaczna część Wehrmachtu miała tej wiosny ruszyć na wschód, spore siły niemieckie były już związane walką z Brytyjczykami w Afryce Północnej. „Pustynia zachodnia” (jako że leżała „na zachód od Egiptu”) była bardzo niecodziennym polem działań Armii Pancernej generała Erwina Rommla. Również ona była siłą koalicyjną: w jej skład wchodziły dwie niemieckie dywizje pancerne (tworzące razem Afrika Korps); niemiecka 90. Dywizja Lekka, zmotoryzowana formacja wyposażona i wyszkolona specjalnie do warunków pustynnych; oraz zlepek dywizji włoskich, z których kilka było zmotoryzowanych (na przykład dywizja pancerna Ariete), lecz większość składała się tylko z piechoty. Gdy rozpoczynał się maj, armia Rommla miała przed sobą o wiele większą i lepiej wyposażoną brytyjską 8. Armię, ukrytą za silną pozycją obronną, rozciągającą się w głąb pustyni na południe od Gazali. Zagadnienia operacyjne wojny na pustyni były na wiele sposobów wyjątkowe, lecz pewne rzeczy pozostały niezmienne. W tym samym czasie gdy Wehrmacht wyruszał, aby zaatakować znacznie liczniejszego i bardziej zasobnego przeciwnika w ramach Fall Blau, także Rommel reagował na położenie, w którym się znalazł – stawienie czoła przewyższającemu go liczebnie, okopanemu nieprzyjacielowi – wykonując charakterystyczne posunięcie: wyprowadzając ofensywę pod Gazalą, Operację Theseus, która miała stać się apogeum jego kariery.

„Zagłada Wehrmachtu” jest pomyślana jako kontynuacja mojej poprzedniej książki – „The German Way of War: From the Thirty Years’ War to the Third Reich”. Podczas gdy starsza z nich obejmuje 300 lat historii wojskowości, ta analizuje mniej więcej siedem miesięcy operacji niemieckiej armii, począwszy od decyzji o rozpoczęciu Fall Blau i Operacji Theseus, a skończywszy na zniszczeniu Armii Pancernej pod El Alamein i okrążeniu 6. Armii pod Stalingradem. Zawiera szczegółowy opis niemieckich operacji wojskowych na wszystkich teatrach działań w czasie tych sądnych miesięcy, zarówno na wschodzie, jak i w Afryce Północnej. Rozpoczynając od przeglądu kampanii 1941 r. na Bałkanach i w Związku Radzieckim, następnie zwrócimy się ku wznowionym walkom na wschodzie, których rozpoczęcie Niemcy nazywają „drugą kampanią”18. Działania rozpoczną się na niemal odizolowanym półwyspie znanym jako Krym, gdzie gen. Erich von Manstein napisze kolejny rozdział w księdze swoich osiągnięć, najpierw niszcząc sowieckie armie we wschodnim Krymie, w ramach wysoce manewrowej kampanii kerczeńskiej – rozstrzygającego i nieprawdopodobnego zwycięstwa, które dziś jest niemal zapomniane, a następnie wyprowadzając zakończony powodzeniem, choć krwawy szturm na wówczas najsilniejszą twierdzę na świecie – Sewastopol.

Stamtąd przeniesiemy się na północ. Operacja Fridericus była jedną z ofensyw wstępnych, której zadaniem było uregulowanie linii frontu na wschodzie przed rozpoczęciem Fall Blau. Skierowana na ostre wybrzuszenie wbijające się w niemieckie linie pomiędzy utrzymywanym przez Niemców Charkowem, a bronionym przez Rosjan Izium (wybrzuszenie iziumskie) ofensywa już miała się rozpocząć, gdy stało się coś niezwykłego. Armia Czerwona wyprowadziła swoją ofensywę, tym razem właśnie z wybrzuszenia iziumskiego w kierunku Charkowa. Prowadził ją nowy rodzaj sowieckich sił, opierający się na czołgach i jeszcze większej ilości czołgów, znacząco odmienny od hord piechoty, których Niemcy oczekiwali po doświadczeniach 1941 r. Starcie sił pancernych miało być jednym z większych, do których doszło do tej pory w czasie wojny, a jego wynik okaże się jednym z bardziej doniosłych, wyniszczających zwycięstw w historii niemieckiej armii.

Zaledwie kilka tygodni po decydujących zwycięstwach pod Kerczem i Charkowem, Rommel rozpocznie swoją wielką ofensywę pod Gazalą. Sytuacja wydawała się wyjątkowo niesprzyjająca działaniom ofensywnym. Zasoby siły ludzkiej, liczba czołgów oraz dział, nieodłączna przewaga towarzysząca obrońcom – wszystkie te kluczowe czynniki zdecydowanie przechylały szalę na korzyść Brytyjczyków. Jednak Armia Pancerna również posiadała swoje atuty: nie tylko sprawnego generała, ale także sposób prowadzenia wojny, który wymagał inicjatywy na poziomie operacyjnym, który drwił ze „zwykłego zwycięstwa”, faworyzując zwycięstwo wyniszczające. Rommel miał proste rozwiązanie sytuacji pod Gazalą: przeprowadzić całą swoją zmechanizowaną armię w mrokach nocy przez pozbawioną wszelkich punktów orientacyjnych pustynię wokół flanki przeciwnika. Gdy Brytyjczycy się obudzili, zrozumieli że ich poranna herbatka tym razem nie jest najważniejsza: na tyłach swojej pieczołowicie przygotowanej linii obronnej odkryli całą armię pancerną. W ostatecznym rozrachunku 8. Armia poszła w rozsypkę, Rommel zdobył twierdzę w Tobruku, która wymknęła się z jego rąk w roku poprzednim, a Armia Pancerna znalazła się w Egipcie, prąc ku Aleksandrii, Nilowi oraz Kanałowi Sueskiemu.

To był niesamowity maj, lecz każdy w kręgach planistycznych Wehrmachtu wiedział, że główne rozstrzygnięcia mają dopiero nadejść. Fall Blau rozpoczął się dobrze, lecz skończył źle i był miniaturową wersją niemieckich operacji w obu wojnach światowych. W początkowe uderzenia zaangażowanych było przynajmniej pięć niemieckich armii (a wraz z nimi trzy, a następnie cztery armie z państw satelickich). Był to kompleksowy plan, nad którym zarówno Hitler, jak i Halder chcieli utrzymać pewną kontrolę. Przede wszystkim pragnęli uniknąć chaosu operacyjnego, jaki pojawił się w czasie natarcia na Moskwę poprzedniej jesieni i był czynnikiem, który odegrał sporą rolę w niemieckiej klęsce.

Sukces otwierającego uderzenia wydawał się przyznawać im rację. Niemieckie siły przebiły się przez rosyjskie linie w kilka dni, skierowały się na wschód ku Woroneżowi, a następnie zwróciły na południe, a ich lewe skrzydło pokonało rzekę Don. Armia Czerwona wydawała się być wytrącona z równowagi. Większość jej najlepszych jednostek znajdowała się na zupełnie chybionych pozycjach, osłaniając Moskwę od południowego zachodu przed uderzeniem, które nigdy nie miało nadejść. Na drodze niemieckiej ofensywy sowieckie formacje, jedna po drugiej, po prostu przepadały. Postrzegane przez niektórych jako nowość, elastyczne podejście operacyjne ze strony sowieckiej armii, przez innych odbierane jako zwykła ucieczka, w rzeczywistości była prawdopodobnie czymś pośrodku: rozkazem do odwrotu od przełożonych, który zanim dotarł do zwykłego strzelca w polu, tracił swoje pierwotne znaczenie. W każdym razie towarzyszył temu niespotykany wcześniej chaos.

Z niemieckiej perspektywy ucieczka Rosjan, niezależnie czy planowana, czy też spontaniczna, była rozwojem wydarzeń, który zagrażał całemu operacyjnemu porządkowi Fall Blau. W dwóch wypadkach, pod Millerowem, a następnie pod Rostowem, niemieckie pancerne kleszcze zamykały się wokół, jak sądziło niemieckie naczelne dowództwo, dużych koncentracji rosyjskich sił, ale faktycznie trafiały w pustkę. Niczym przysłowiowe drzewo upadające w lesie, gdy nikt nie słyszy, Wehrmacht prowadził Kesselschlacht bez obecności nieprzyjaciela. Analiza niemieckiej reakcji na ten chybiony manewr będzie stanowić znaczną część książki. Zobaczymy bardzo niepokojący obrazek: korowód zdymisjonowanych generałów i bredzący Führer, improwizujący pośpiesznie nowe plany operacyjne, a w tle milionowa armia pędząca dalej niż kiedykolwiek wcześniej od swoich baz zaopatrzeniowych i linii komunikacyjnych. Do września uderzenie utknęło, jego dwa groty były mocno wbite w Stalingrad i Kaukaz – niezdolne do osiągnięcia swoich celów i równie niezdolne, lub też niechętne, do odwrotu. To właśnie w południowej Rosji Bewegungskrieg ugrzęznął, ustępując pola dokładnie temu rodzajowi prowadzenia działań wojennych, którego niemiecka armia przez całą swoją historię starała się unikać: Stellungskrieg. Niemal dosłownie w tym samym czasie impet wytraciła również ofensywa Rommla, on także utknął przygwożdzony przeważającymi siłami nieprzyjaciela. Na obu teatrach działań zbrojnych rezultatem będzie rozstrzygająca i katastrofalna klęska. Po swoim obiecującym początku, niemieckie ofensywy 1942 r. zrodziły parę bliźniaków: Stalingrad oraz El Alamein.

Na stronach niniejszej książki postaramy się odpowiedzieć na pewne fundamentalne pytania dotyczące Wehrmachtu. Jak siła militarna zorganizowana, uzbrojona i wyszkolona do prowadzenia ofensywnej wojny manewrowej i szybkiego zwycięstwa radzi sobie z sytuacją przyjmującą nagle niekorzystny obrót? Jak dużą część odpowiedzialności za katastrofę ponosi Hitler? Jak duża jej część spada na barki naczelnego dowództwa i dowódców polowych? W jak znacznym stopniu była ona rezultatem indywidualnych decyzji, a w jakim wynikiem bardziej bezosobowych, systemowych czynników, skomplikowanej mieszanki wojskowej kultury, tradycji i historii, które składają się na niemiecki sposób prowadzenia wojen? I w końcu, jak wiele z tego było po prostu wynikiem przypadku?

Starałem się powstrzymywać przed argumentacją, która starałaby się ukazać „w jaki sposób niemiecka armia mogła zwyciężyć pod Stalingradem”, czy też „co powinien zrobić Wehrmacht, aby wygrać wojnę”. To książka historyczna. Nie zawiera w sobie serii idealnych planów na rok 1942 – te nie miałyby dziś żadnego znaczenia; nie ma również sensu, aby była przewodnikiem po minionych doświadczeniach. Owe podejścia, wychwalające jedną decyzję jako „właściwą” i ganiące kolejną jako „błędną” z przekonaniem szesnastowiecznego reformatora rozbierającego Pismo na czynniki pierwsze19, są zasadniczo ahistoryczne (niezależnie od tego jak bardzo istotne mogą być dla szkolenia żołnierzy i oficerów). To tak jakby napisać historię Rewolucji Francuskiej, która nie mówi o niczym innym, jak o sposobach w jakie Ludwik XVI mógł uniknąć jej wybuchu. Historia operacyjna (czyli wyjaśniająca co faktycznie działo się podczas kampanii i dlaczego) jest już wystarczająco skomplikowana bez tracenia czasu na pouczanie aktorów historii, co do tego jak powinni zachować się w danym momencie20.

Trzeba jednak przyznać, że są momenty, w których trudno się przed tym powstrzymać. Klasycznym przykładem jest podjęta pod koniec lipca 1942 r. decyzja Hitlera o rozdzieleniu ofensywy na dwie części i równoczesnym skierowaniu jej na Stalingrad oraz Kaukaz (Dyrektywa 45). Kolejnym była decyzja, za którą odpowiedzialność dzielą wszystkie szczeble władzy, o wysłaniu Rommla do Egiptu, w czasie gdy nie podbita Malta wciąż dusiła jego linie zaopatrzeniowe. Niemniej w obu przypadkach Niemcy znajdowali się o krok od zwycięstwa. Niewielkie odległości, czasami zaledwie setki metrów, które dzieliły Wehrmacht od jego strategicznych celów w Stalingradzie, na Kaukazie i w Afryce Północnej, powinny skłonić każdego, kto traktuje rok 1942 jako przesądzający o rozstrzygnięciu wojny do chwili refleksji.

1 W historiografii II Wojny Światowej trudno o bardziej popularną frazę niż „punkt zwrotny”. Jeżeli chodzi o jej wykorzystanie w kontekście 1942 r. zobacz m.in. G. Jukes, Stalingrad: The Turning Point (New York, 1968); A. Wykes, 1942 – The Turning Point (London, 1972); oraz komercyjną grę wojenną (dla hardcore’owych graczy, którzy w nią grali „symulator konfliktu”) Turning Point – Stalingrad (Baltimore, 1989), opracowaną przez Donald J. Greenwooda. Owo pojęcie można również zauważyć spoglądając na periodyzację wykorzystaną w dwutomowym cyklu dotyczącym wojny rosyjsko-niemieckiej, wydanym w ramach serii historycznej amerykańskiej armii: E.F. Ziemke i M.E. Bauer, Moscow to Stalingrad: Decision in the East (Washington, 1987) oraz E.F. Ziemke, Stalingrad to Berlin: The German Defeat in the East (New York, 1975); a także w dwutomowej historii frontu wschodniego pióra J. Ericksona, The Road to Stalingrad (New York, 1975) i The Road to Berlin: Continiuing the History of Stalin’s War with Germany (Boulder, 1983). Jeżeli chodzi o ostrożny i dopracowany niemiecki punkt widzenia zobacz A. Kunz, „Vor sechzig Jahren: Der Untergang der 6. Armee in Stalingrad”, Militargeschichte, nr 4 (2002), s. 8-17, zwłaszcza ramkę na s. 13 „Stalingrad – Wendepunkt des Zweiten Weltkrieges?”.

2 Zobacz W.S. Churchill, The Second World War, t. 4, The Hinge of Fate (Boston, 1950). Jeżeli chodzi o wyszukaną analizę genezy, kompozycji i historycznego kontekstu sześciotomowego dzieła sztuki Churchilla (1948-1953), zobacz D. Reynolds, In Command of History: Churchill Fighting and Writing the Second World War (New York, 2005).

3 W.S. Churchill, The Second World War, t. 3, The Grand Alliance (Boston, 1951). Jeżeli chodzi o studium kariery znakomitego przodka Churchilla, zobacz także Marlborough: His Life and Times (Chicago, 2002), łączące w dwóch tomach pierwotne cztery wydane w latach 1933-1938.

4 Jeżeli chodzi o dyskusje nad tą kwestią, zobacz R.M. Citino, The German Way of War: From the Thirty Years’ War to the Third Reich (Lawrence, 2005), zwłaszcza s. 4-5.

5 Zobacz na przykład M. Bigge, „Über Selbstthätigkeit der Unterführer im Kriege”, w Beihefte zum Militär-Wochenblatt (Berlin, 1894), s. 17-55; oraz gen. von Blume, „Selbstthätigkeit der Führer im Kriege”, w Beihefte zum Militär-Wochenblatt (Berlin, 1896), s. 479-534. Jeżeli chodzi o dyskusje nad tematem, zobacz R. M. Citino, German Way of War…, s. 308.

6 Jeżeli chodzi o niemal zapomnianą bitwę pod Langesalzą, zobacz G. Wawro, The Austro-Prussian War: Austria’s War With Prussia and Italy in 1866 (Cambridge, 1996), s. 75-81. Wawro jest skrupulatnym naukowcem i świetnym pisarzem; jednym z najlepszych z wciąż pracujących; jego praca w znacznej mierze zastąpiła wcześniejszą, sztandarową pozycję dotyczącą wojny 1866 roku – G.A. Craig, The Battle of Königgrätz: Prussia’s Victory over Austria, 1866 (Philadelphia, 1964). Zobacz także wciąż użyteczne starsze źródła, takie jak O. von Lettow-Vorbeck, Geschichte des Krieges von 1866 in Deutschland, t. 1, Gastein-Langensalza (Berlin, 1896), która jest analizą oficera Sztabu Generalnego, zaopatrzoną w doskonałe mapy; i T. Fontane, Der deutsche Krieg von, 1866, t. 2, Der Feldzug in West- und Mitteldeutschland (Berlin, 1871), popularną relację pióra jednego z najbardziej znanych Pruskich autorów i powieściopisarzy. Jeżeli chodzi o syntezę, zobacz R. M. Citino, German Way of War…, s. 153-60.

7 Ponownie, dzisiejszym historykiem opisującym wojnę francusko-pruską jest G. Wawro. Zobacz The Franco-Prussian War: The German Conquest of France in 1870-1871 (Cambridge, 2003), która to książka obecnie w znacznej mierze zastąpiła wcześniejszą sztandarową pracę – M. Howard, The Franco-Prussian War (New York, 1962). Jeżeli chodzi o reakcję pruskiego naczelnego dowództwa na bliski pogrom Steinmetza, zobacz G. Wawro, Franco-Prussian War, s. 110. Książka Wars of German Unification (London, 2004) D. Showaltera umiejscawia wszystkie trzy wojny w ich historycznych kontekstach, nieraz w zaskakujący sposób, i kontynuuje tradycję poświęcania ogromnej uwagi zagadnieniu motywacji żołnierzy, rozpoczętą przez Wars of Frederick the Great (London, 1996). A. Bucholz, Moltke and the German Wars, 1864-1871 (New York, 2001) również jest niezbędną historią operacyjną, pewnie osadzoną w zagadnieniach teorii organizacyjnych i zarządzania. Podstawowym źródłem jest H. von Moltke, The Franco-German War of 1870-71 (New York, 1988). Zobacz także D.J. Hughes, ed., Moltke on the Art of War: Selected Writings (Novato, 1993), niezastąpiony, świetnie przetłumaczony i wnikliwie skomentowany wybór prac Moltkego.

8 Hermann von François zasługuje na wojskową biografię w języku angielskim. Do tego czasu, R.R. Talbot, „General Hermann von François and Corps-Level Operations during the Tannenberg Campaign, August 1914” (praca magisterska, Eastern Michigan University, 1999), oferuje solidną analizą na szczeblu operacyjnym. Jeżeli chodzi o ogólne spojrzenie na kampanię tannenberską, sztandarową pracą jest D.E. Showalter, Tannenberg: Clash of Empires (Washington, 2004), opierająca się na wyczerpujących badaniach, świetna do czytania i zawierająca ciekawe spostrzeżenia, (dotyczy to wszystkich historii operacyjnych Showaltera) odnośnie tego co czyni oficerów i żołnierzy wytrzymałymi w stresujących warunkach. N. Stone, The Eastern Front, 1914-1917 (London, 1975), jest wciąż niezastąpiona, jeżeli chodzi o badania wojny pomiędzy Państwami Centralnymi a Rosją, podobnie jak H.H. Herwig, The First World War: Germany and Austria-Hungary, 1914-1918 (London, 1997). Szczegółowy niemiecki opis operacji, wraz z kluczowymi mapami, można znaleźć w artykule ppłk. Ponatha, „Die Schlacht bei Tannenberg 1914 in kriegsgeschichtlicher, taktischer, und erzieherischer Auswertung”, Militär-Wochenblatt 124, nr 8 (18 sierpnia, 1939), s. 476-82.

9 Jeżeli chodzi o bitwę pod Kolinem, zobacz Citino, German Way of War…, s. 69-71.

10 Showalter, Wars of Frederick the Great, s. 186. Jeżeli chodzi o bitwę pod Rossbach, należy rozpocząć od oficjalnej historii niemieckiego Sztabu Generalnego, Die Kriege Friedrichs des Grossen, cz. 3, Die siebenjährige Krieg, t. 5, Hastenbeck und Rossbach (Berlin, 1903); oraz użytecznego podsumowania w C. Jany, Geschichte der königlich preussischen Armee bis zum Jahre 1807, t. 2, Die Armee Friedrichs des Grossen 1740 bis 1763 (Berlin, 1928), s. 426-45. H. Freiherr von Freytag-Loringhoven, Feldherrengrösse: Von Denken und Handeln hervorragender Heerführer (Berlin, 1922), s. 65-67, zapewnia kolejne spojrzenie z perspektywy niemieckiego Sztabu Generalnego. Zobacz także Citino, German Way of War…, s. 72-82. Podobnie jak z każdą inną kwestią związaną z karierą Fryderyka Wielkiego, należy odwołać się do prac C. Duffy’ego, który na analizowaniu życia i czasów króla spędził długą i owocną karierę. Zobacz zwłaszcza The Army of Frederick the Great (London, 1974) oraz Frederick the Great: A Military Life (London, 1985).

11 Jeżeli chodzi o niemieckie spojrzenie na linie „wewnętrzne” i „zewnętrzne”, zobacz gen. Ludwig, „Die Operation auf der inneren und der äusseren Linie im Lichte underer Zeit”. Militär-Wochenblatt s. 126, nr 1 (4 lipca, 1941), s. 7-10.

12 Jeżeli chodzi o księcia Henryka, wychwalanego niegdyś przez swojego brata jako „generała, który nigdy nie popełnia błędów”, zobacz R. Schmitt, Prinz Heinrich als Feldherr im Siebenjährigen Kriege, dwa tomy. (Greifswald, 1885-1899). Jeżeli chodzi o bardziej współczesne spojrzenie na księcia, ważną postać, której należy się zaktualizowana biografia, zobacz C.V. Easum, Prince Henry of Prussia: Brother of Frederick the Great (Westport, 1971), reprint pierwotnej pracy z 1942 r.

13 Jeżeli chodzi o kampanię jeneńską, podobnie jak innych bitew epoki napoleońskiej, należy rozpocząć od pouczającej pracy D.G. Chandler, The Campaigns of Napoleon (New York, 1966), zwłaszcza s. 479-88 i 502-6. R.B. Asprey, The Reign of Napoleon Bonaparte (New York, 2001), 20-34, również jest bardzo użyteczne. Zobacz także Citino, German Way of War…, s. 109-19. Znaczna część prac dotyczących Jeny jest obecnie wiekowa, choć nie przestarzała. Zobacz pracę z początku XX w. autorstwa płk. F.N. Maude, 1806: The Jena Campaign (London, 1909), wydaną ponownie jako The Jena Campaign, 1806 (London, 1998); oraz F. Loraine Petre, Napoleon’s Conquest of Prussia, 1806 (London, 1914). Jeżeli chodzi o dalszą część kampanii po bitwie pod Jeną, zobacz Colmar Baron von der Goltz, Jena to Eylau: The Disgrace and the Redemptionof the Old-Prussian Army (New York, 1913).

14 Jeżeli chodzi o Sadowę, zobacz Wawro, Austro-Prussian War, s. 208-73, akcentującą zarówno „postawę Benedeka w kotle pod Bystricą” i „okrążenie Moltkego”. Zobacz także Craig, Battle of Königgrätz, s. 87-164; R.M. Citino, Quest for Decisive Victory: From Stalemate to Blitzkrieg in Europe, 1899-1940 (Lawrence, 2002), s. 21-25; i Citino, German Way of War…, s. 160-73.

15 Praca Terence’a Zubera okazała się pomocna przy rewidowaniu utartych, starych stereotypów na temat Planu Schlieffena. Zobacz zwłaszcza jego książkę Inventing the Schlieffen Plan: German War Planning, 1871-1914 (Oxford, 2002), i nowatorski artykuł, na którym się opiera, „The Schlieffen Plan Reconsidered”, War in History 6, nr 3 (lipiec 1999): s. 262-305; a także najnowszy, edytowany przezeń zbiór źródeł, German War Planning, 1891-1914: Sources and Interpretations (Rochester, 2004). Zuber argumentuje, że „Plan Schlieffena” jest pojęciem powstałym po wojnie. Zauważa, że nie ma doń żadnych drukowanych odniesień przed rokiem 1920 i że pierwsza operacyjna historia wojny, autorstwa szwajcarskiego historyka Hermanna Stegemanna Geschichte des Krieges (Stuttgart, 1918), w ogóle o nim nie wspomina. W rzeczywistości był to mit stworzony przez powojenny korpus oficerski, który miał pomóc wyjaśnić niemiecką klęskę. Utrzymywali oni, że Schlieffen miał idealny plan odniesienia zwycięstwa, który niestety został „rozcieńczony” przez jego następcę, nieudacznika gen. Helmutha von Moltkego (Młodszego). Praca Zubera jest przekonująca, lecz kontrowersyjna. Jako że podejmuje się zawsze trudnego zadania dowiedzenia zjawiska negatywnego, z konieczności musi opierać swoją argumentację nie na dokumentach, lecz ich braku. Dziś można mówić, jak robi to jeden badacz, o „sporze o postać Planu Schlieffena”. Zobacz drugą recenzję pracy Zubera A.J. Echevarria, German War Planning in Journal of Military History 69, nr 4 (październik 2005): s. 1228-29, jak również zajadłą wymianę zdań pomiędzy Echevarrią a Zuberem w dziale „Listy” numeru z kwietnia 2006 (70, nr 2, s. 584-85).

16 Jeżeli chodzi o kampanię rumuńską, zobacz główne źródło, gen. Erich von Falkenhayn, Der Feldzug der 9. Armee gegen die Rumänen und Russen, 1916/17 (Berlin, 1921). Wśród innych niemieckich źródeł są „Truppen-Kriegsgeschichte, Beispiel 9: Turnu Severin 1916”, 2 części, Militär-Wochenblatt 123, nr. 17-18 (21 października, 1938; 28 października, 1938): s. 1078-81, s. 1146-50; ppłk Ponath, „Feuerüberfälle gegen lohnende Augenblicksziele: Kämpfe der Abteilung Picht (verst. I./I.R. 148) vom 20.11. bis 6.12. 1916 bei Turnu-Severin und am Alt in der Schlacht in Rumänien”, Militär-Wochenblatt 112, nr 35 (18 marca, 1928): s. 1344-46; i tego samego autora „Aus grosser Zeit vor zwanzig Jahren: Der Einbruch in die rumänische Ebene”, Militär-Wochenblatt 121, nr 21 (4 grudnia, 1936): s. 1101-3. Jeżeli chodzi o współczesną syntezę, zobacz J.L Hamric, „Germany’s Decisive Victory: Falkenhayn’s Campaign in Romania, 1916” (praca magisterska, Eastern Michigan University, 2004).

17 Jeżeli chodzi o ogólne spojrzenie na planowanie, przeprowadzenie i załamanie się Fall Blau, zobacz R.M. Citino, Blitzkrieg to Desert Storm: The Evolution of Operational Warfare (Lawrence, 2004), s. 83-93.

18 Jeżeli chodzi o „zweiter Feldzug” Hitlera, zobacz oficjalną niemiecką historię II Wojny Światowej, napisaną pod auspicjami Militärgeschichtliches Forschungsamt (Wojskowe Biuro Badań Historycznych), Das Deutsche Reich und Der Zweite Weltkrieg, t. 6, Der Globale Krieg: Die Ausweitung zum Weltkrieg und der Wechsel der Initiative, 1941-1943 (Stuttgart, 1990), zwłaszcza s. 761-815, napisane przez B. Wegner. Nie jest słusznym określanie tej pozycji jako „oficjalnej historii”, biorąc pod uwagę wszelkie skłonności do wyjątkowego traktowania i przemilczania kwestii kontrowersyjnych i ochronę zarówno personalnej, jak i instytucjonalnej reputacji, które przeważnie wiążą się z tym pojęciem. Niemiecka historia oficjalne jest owocem pracy zespołów znakomitych niemieckich badaczy i bardzo rzadko unika krytycyzmu. Jest to Kriegsgeschichte („historia wojny”) w najszerszej formie, niezwykle wyczerpująco traktująca niemal każdy temat, od taktycznych szczegółów wojny podwodnej, do szczegółowych obliczeń dotyczących sowieckiej produkcji manganu. Jest również znakomitą historią kampanii. Zasługuje na szerszą dystrybucję i większe grono czytelników.

19 Jeżeli chodzi o więcej informacji na ten temat, zobacz Showalter, Wars of Frederick the Great, I, fenomenalna dyskusja pomiędzy dwoma skonfliktowanymi szkołami tradycyjnej historiografii wojskowej, które nazywa „wigami” i „kalwinistami”. Pierwsi analizują wojnę jako „rywalizację pomiędzy postępem a wstecznictwem”, a drudzy postrzegają „zwycięstwo i porażkę jako karę lub nagrodę za wojskową cnotliwość”.

20 Jeżeli chodzi o argumenty przemawiające w imieniu nieustającej zasadności historii operacyjnej, zobacz B. Wegner, „Wozu Operationsgeschichte?” i D.E. Showalter, „Militärgeschichte als Operationsgeschichte: Deutsche und amerikanische Paradigmen”, oba w Was ist Militärgeschichte?, ed. Benjamin Ziemann i Thomas Kühne (Paderborn, 2000).

ROZDZIAŁ IOD ZWYCIĘSTWA DO PORAŻKI ROK 1941

W pierwszych latach II Wojny Światowej niemiecka armia odniosła szereg zwycięstw, nie przypominający niczego w pamięci żyjących pokoleń. W przeciwieństwie do I Wojny Światowej, w której linie frontu szybko się ustabilizowały, a pat na polu bitwy był normą, podczas tej wojny Niemcy kroczyli od jednego spektakularnego sukcesu do następnego. Z jego wzbudzającymi lęk formacjami czołgów, czy też pancernymi, działającymi jako niemożliwy do powstrzymania grot włóczni, oraz potężnym lotnictwem (Luftwaffe) krążącym nad głowami, Wehrmacht przebijał, okrążał i pokonywał każdą pozycję obronną napotkaną na swojej drodze. Podczas pierwszej kampanii w Polsce (toczącej się pod kryptonimem operacyjnym Fall Weiss) Niemcy rozbili polską armię w osiemnaście dni, choć potrzebnych było nieco więcej walk, aby opanować stolicę, Warszawę1. Równie imponująca była inwazja na Danię i Norwegię (tocząca się pod kryptonimem operacyjnym Weserübung), podczas której dwie nieprzyjacielskie stolice, Oslo i Kopenhaga, upadły pod ciosami połączonych działań sił lądowych i desantu morskiego oraz spadochronowego już pierwszego dnia2.

Jednak w europejskich sztabach generalnych nadal byli tacy, którzy znajdowali pociechę w fakcie, że póki co Wehrmacht bił jedynie słabszych, niewielkich sąsiadów. Wielka ofensywa na zachodzie z maja 1940 r. (Fall Gelb) bardzo szybko wyprowadziła ich z błędu i zmieniła pewne wyobrażenia. W czasie tej kampanii niemieckie formacje pancerne starły na proch francuską oraz brytyjską armię, niszcząc pierwszą z nich, a drugą w całości wyrzucając z kontynentu w czasie pośpiesznej ewakuacji, prowadzonej przez jeden z ostatnich portów wciąż znajdujących się w brytyjskich rękach, Dunkierkę. Pomimo tego, że większej części brytyjskiej armii udało się wydostać, Niemcy wzięli do niewoli około dwa miliony francuskich, brytyjskich, holenderskich i belgijskich jeńców. Dodając do tego śladowy charakter ich własnych strat, Fall Gelb należy uznać za jedno z najbardziej zdecydowanych zwycięstw militarnych w historii3.

Następny rok wyglądał podobnie. Piorunujące natarcie w głąb Bałkanów z kwietnia 1941 r. powaliło zarówno Jugosławię, jak i Grecję. Gdy brytyjska armia przybyła, aby pomóc bronić drugiego z tych państw, Niemcy wypierali ją z jednej pozycji na drugą, a następnie całkowicie wyrzucili z kontynentu, zmuszając swoich nieszczęsnych przeciwników do drugiej ewakuacji na przestrzeni mniej niż jednego roku. Tym razem miejscem docelowym Brytyjczyków była Kreta, gdzie zostali ogłuszeni przez prawdziwy grzmot: Operację Merkur, pierwszą w historii całkowicie powietrznodesantową operację wojskową4. Niemcy szybko przejęli wyspę z rąk jej obrońców pochodzących z Wielkiej Brytanii i Brytyjskiej Wspólnoty Narodów, którzy musieli ewakuować się ponownie, tym razem do Egiptu. W rzeczy samej, w początkowym okresie wojny czasami można było odnieść wrażenie, że ewakuacja stała się typową brytyjską operacją militarną. Z pewnością żadna inna armia na świecie nie miała w niej takiej praktyki.

Analizy owych niemieckich operacji II Wojny Światowej nadal przedstawiają je jako coś nowatorskiego, jako przykłady nowego sposobu uprawiania wojny zwanego blitzkriegiem, czy też „wojną błyskawiczną”. Blitzkrieg, rzekomo opracowany w okresie międzywojennym, miał przekształcić sztukę wojenną poprzez jej zmechanizowanie5. Miejsce piechurów i kawalerii zajęły maszyny, zwłaszcza czołgi oraz samoloty. W miejsce charakteryzującego I Wojnę Światową impasu w okopach pojawiły się prowadzone z rozmachem kampanie pełne uderzeń przełamujących, okrążeń i manewrów. W rzeczywistości sam termin jest błędny. Niemiecka armia nie wynalazła blitzkriegu i raczej nigdy nie używała tego słowa bez umieszczania go w cudzysłowie. Był to termin, który wydawał się krążyć w międzynarodowych kręgach wojskowych w latach 30., opisujący szybkie i rozstrzygające zwycięstwo, będące przeciwieństwem długiej, przerażającej wojny na wyczerpanie, która niedawno dobiegła końca.

Niemniej, nawet jeżeli Niemcy nie wynaleźli blitzkriegu, to z pewnością osiągnęli sporo w okresie międzywojennym. Oczywiście, był to dla nich czas zmiany myślenia i eksperymentów, ale przecież to samo możemy powiedzieć o wszystkich armiach tego okresu. Brytyjczycy wynaleźli czołg i pracowali nad innowacyjną Eksperymentalną Brygadą Zmechanizowaną już w 1928 roku6. Podobnie, jeżeli na świecie była wówczas siła militarna, która wydawała się być opętana możliwościami czołgów, samolotów i wojsk powietrznodesantowych, to była to Armia Czerwona. Co odróżniało aktywność niemieckiej armii okresu międzywojnia (do roku 1934 Reichswerę, następnie przemianowaną na Wehrmacht), to fakt że nie starała się wynaleźć niczego nowego. Panowało w niej przeświadczenie, że posiada już działającą doktrynę walki: Bewegungskrieg, czyli wojnę manewrową na szczeblu operacyjnym7. Niemcy właśnie w ramach tego podejścia widzieli możliwości wykazania się zarówno czołgów, jak i samolotów. Te nowe bronie musiały być wykorzystane na szczeblu operacyjnym – czyli w ramach wielkich jednostek, od dywizji w górę. W efekcie powstała dywizja pancerna, jednostka sformowana na bazie czołgów, lecz posiadająca pełne spektrum sił różnych rodzajów broni: piechoty, artylerii, rozpoznania, kolumn zaopatrzeniowych, inżynieryjnych i innych, a ruchliwość wszystkich została dostosowana do ruchliwości czołgów. Dywizja pancerna przewyższała wszystko, z czym ówczesna armia mogła sobie poradzić w okresie 1939-1941. Była w stanie szturmować i penetrować, wdzierać się w wyłomy, prowadzić pościg oraz niszczyć każdą obronną pozycję lub formację, która starała się ją powstrzymać, a następnie przegrupować się i rozpocząć wszystko od nowa. Nie była jakąś cudowną bronią czy magicznym orężem, choć z pewnością mogła się taką wydawać dla polskiego ułana czy belgijskiego artylerzysty przeciwpancernego8.

Równie istotnym jak czołg i samolot był wysoce sprawny system dowodzenia Wehrmachtu. W pewnych aspektach odwoływał się do starych niemieckich tradycji, zwłaszcza idei samodzielnego dowódcy niższego szczebla, często niepoprawnie określanej jako Auftragstaktik, czy też „taktyka zadań”9. Wywodziła się z charakterystycznych stosunków społecznych w dawnych Prusach – gdzie król miał jedynie ograniczone prawo do wtrącania się w operacje wojskowe swoich dowódców, którzy bez wyjątku pochodzili ze szlachty, czy też Junkrów – przez wieki owa relacja ewoluowała w bardzo specyficzny sposób dowodzenia w pruskich oraz niemieckich armiach. W oczach feldmarszałka Helmutha von Moltkego, zwycięzcy wojen o zjednoczenie Niemiec, nowoczesne pole walki stało się zdecydowanie zbyt złożone, aby mogło być ściśle reżyserowane z wyprzedzeniem. W grę wchodziło po prostu zbyt wiele czynników: ogromne siły, skomplikowane uzbrojenie, gigantyczne zapotrzebowania zaopatrzeniowe, nie wspominając już o tarciach i mgle wojny, stale obecnych w konfliktach, niezależnie od epoki. Pod wodzą Moltkego pruska armia szczyciła się tym, że przekazuje ogólne zadania w dół łańcucha dowodzenia, pozwalając następnie dowódcom niższego szczebla wynajdywać sposoby pozwalające wypełniać je w jak najlepszy sposób. Na wszystkich szczeblach dowodzenia rozkazy miały być krótkie, zwięzłe i konkretne. W idealnych warunkach miały być przekazywane ustnie; armie prusko-niemieckie korzystały z pisemnych rozkazów w o wiele bardziej ograniczonym stopniu, niż jakiekolwiek współczesne im siły. Wreszcie, niemieccy dowódcy byli zachęcani do obywania się bez map, o ile w ogóle było to możliwe, i wydawania rozkazów wskazując na rzeczywiste elementy terenu. Odbiorca miał słuchać, powtórzyć rozkaz na głos w obecności przełożonego, a następnie odejść i wcielić go w życie w najlepszy możliwy sposób.

Pozornie pruski system dowodzenia może wydawać się receptą na wywołanie chaosu; samowolką, w ramach której dowódca każdej dywizji, korpusu i armii toczy swoją własną, prywatną wojnę. Jednak w rzeczywistości istniały dwie okoliczności przemawiające na jego korzyść. Pierwszą był system sztabowy. W czasie kampanii każdy dowódca miał u swego boku szefa sztabu, czyli doradcę operacyjnego i zaufanego człowieka. Nie był on „współdowodzącym” i w rzeczywistości zawsze to dowódca oddziału dzierżył ostateczną odpowiedzialność za własne decyzje i postawę swojej jednostki. Jednakże szef sztabu był elitarnym oficerem, który poznał sztukę wojny w bardzo wybiórczej szkole o morderczo trudnym programie nauczania, słynnej Kriegsakademie. Członkowie sztabu mieli tendencję do postrzegania zagadnień operacyjnych w podobny sposób i udzielania nadzwyczaj podobnych rad dowódcom, z którymi pracowali.

Drugim czynnikiem, który sprawiał, że Auftragstaktik działało, był bardzo agresywny charakter prusko-niemieckiego korpusu oficerskiego. Przez całą historię niemieckich wojen doktryna operacyjna korpusu oficerskiego niemal zawsze składała się z jednej rzeczy: wyznaczenia osi natarcia prowadzącej do najbliższych sił nieprzyjaciela i wyprowadzenia na nie uderzenia. Raczej nie wiązało się to z ociąganiem, ani lenistwem przy wykonywaniu swojej pracy. Od XVII wieku Prusy i Niemcy stoczyły dziesiątki kampanii, a cechą praktycznie każdej z nich była armia prowadząca operacyjną ofensywę, próbująca zadać gwałtowny, druzgocący cios przeciwnikowi. „Krótka i żwawa wojna” wymagała właśnie takiej, agresywnej postawy. Fryderyk Wielki był wzorem, być może najbardziej agresywnym dowódcą w całym XVIII wieku, a z pewnością w czołowej dziesiątce wszechczasów. Nie uważał, aby wojna była nadto skomplikowana. Stwierdził kiedyś „armia pruska zawsze atakuje”. Trudną ścieżką Prus w okresie wojen napoleońskich kroczył marszałek Gebhard Leberecht von Blücher, będący po siedemdziesiątce dziwak, który zaślubił wrodzony ciąg na pole bitwy i agresję z pochodzącą z głębi trzewi nienawiścią wobec francuskiego wroga. Reprezentowana przez niego sztuka wojenna nie była zbyt wyrafinowana; jego żołnierze przezywali go Marschall Vorwärts (marszałek naprzód)10. W czasie wojen o zjednoczenie Moltke był mózgiem armii, doktrynalnym oraz administracyjnym magikiem. Jej energia pochodziła od dowódców takich jak Fryderyk Karol, Czerwony Książę, który zaatakował austriacką armię przewyższającą go liczebnie w stosunku dwa do jednego, inicjując tym samym bitwę pod Sadową w 1866 roku11. Szarżujący z największym impetem dowódcy II Wojny Światowej, tacy jak Guderian czy Manstein, wyglądają o wiele mniej wyjątkowo, jeżeli przyjrzymy się prusko-niemieckiemu rzemiosłu wojennemu w szerszej perspektywie. Duch agresji nie był czymś, co wpojono armii niemieckiej w ciągu jednego popołudnia w 1935 r.

Uprzywilejowanie „krótkiej i żwawej wojny”; Bewegungskrieg (wojna manewrowa na szczeblu operacyjnym); korpus oficerski, który mógł radzić sobie z zadaniami w polu w sposób, jaki uznawał za odpowiedni, bez zbytniego wtrącania się „góry” i płacący za ten przywilej swoją krwią oraz ogromną ilością krwi żołnierzy znajdujących się pod jego rozkazami; harmonijna współpraca samolotów i czołgów, dowodzonych dzięki cudowi nowoczesnej techniki w postaci łączności radiowej – oto czynniki składające się na imponujący i wysoce skuteczny pakiet operacyjny, który Niemcy wyłożyli na stół w pierwszych latach II Wojny Światowej. Podobnie jak wszystkie kultury wojskowe, stanowił unikalne połączenie różnych cech i „charakterystycznego języka” używanego jedynie przez Wehrmacht, jak ujął to wiodący niemiecki magazyn wojskowy tych czasów, Militär-Wochenblatt12. Podobnie jak w czasie wszystkich niemieckich wojen, główne – w rzeczywistości jedyne – pytanie brzmiało, czy wrogowie Niemiec zdołają nauczyć się odczytywać go na czas.

BEWEGUNGSKRIEG W PEŁNEJ KRASIE: BAŁKANY 1941 R.

Gdyby wojna była konkursem mającym sprawdzić kto w większym stopniu upokorzy przeciwnika przy pierwszym starciu, Wehrmacht bezapelacyjnie wygrałby II Wojnę Światową. Polskie, duńskie, norweskie, francuskie, jugosłowiańskie, greckie, brytyjskie i rosyjskie armie boleśnie się o tym przekonały. Pierwsze sześć z nich nie przetrwało na tyle długo, aby o tym opowiedzieć, podobnie jak państwa, których miały bronić. Siły brytyjskie zostały rozbite nie tylko podczas pierwszego zderzenia z Wehrmachtem (we Francji), ale również podczas kolejnych trzech (w Afryce Północnej, Grecji i ponownie na Krecie). Wielka Brytania zdołała przetrwać owe doświadczenia dzięki istnieniu kanału La Manche, wytrzymałej bariery wodnej, która po 1066 r. powstrzymała wielu niedoszłych zaborców. Wreszcie, podczas pierwszego sezonu walk, pomiędzy czerwcem a grudniem 1941 r., armia sowiecka została zdzielona tak potężnie, jak żadna inna siła militarna w historii. Była to dla niej skrajnie nieszczęśliwa kampania, podczas której, w czasie sześciu krótkich miesięcy, straciła łącznie cztery miliony ludzi, większość z nich szła do niewoli w wyniku kolejnych, ogromnych Kesselschlacht. I na koniec, aby nie zapomnieć, pierwsze spotkanie U.S. Army z Wehrmachtem miało miejsce na ponurej połaci tunezyjskich skał, znanej jako przełęcz Kasserine, i okazało się poniżającym doświadczeniem, które powinno sprawić, że wszyscy Amerykanie zaczęli dziękować za istnienie Oceanu Atlantyckiego.

Sedno sprawy leży w tym, że pierwsze starcia z Wehrmachtem były z zasady niebezpieczne. Była to armia gustująca w kampaniach skoncentrowanych, drobiazgowo zaplanowanych i obliczonych na maksymalny impet. W efekcie ci, którzy przetrwali pierwsze spotkanie, przyjęli na siebie najlepsze co Niemcy mieli do pokazania. Dla Wehrmachtu, po wyprowadzeniu pierwszego, druzgocącego ciosu, sprawy zawsze zaczynały przybierać coraz gorszy obrót. Przewaga wytrwałości bez wyjątku leżała po stronie Aliantów, zwłaszcza po przystąpieniu do wojny Stanów Zjednoczonych w roku 1941. O ile obarczanie winą za ten problem konkretnych jednostek z nazistowskiego przywództwa mogłoby być satysfakcjonujące, to jednak nie był on efektem miernego planowania ze strony Hitlera, czy też głębokiego i udokumentowanego braku zainteresowania kwestiami logistycznymi w Sztabie Generalnym. Tak po prostu było od roku 1600 i byłoby nadal, gdyby Niemcy przetrwały II Wojnę Światową jako wielka potęga militarna. Gdyby nadal istniał niemiecki Sztab Generalny, wciąż funkcjonowałaby doktryna prowadzenia wojny opierająca się na szybkim zadaniu nokautującego ciosu poprzez agresywne, manewrowe operacje.

Jednym z klasycznych przykładów Bewegungskrieg podczas II Wojny Światowej była niemiecka kampania na Bałkanach wiosną 1941 roku13. To właśnie tutaj Niemcy doprowadzili prowadzenie koncentrycznej operacji do perfekcji, gdy 6 kwietnia niemieckie 2. i 12. Armia rozpoczęły dwa równoczesne uderzenia w głąb Grecji oraz Jugosławii. Operacja Marita – inwazja na Grecję – była przygotowywaną od miesięcy odpowiedzią na poniżające klęski doświadczane przez włoską armię w wyniku jej inwazji na Grecję pod koniec 1940 r. Grecy nie tylko zatrzymali siły włoskie na granicy, ale przeszli do ofensywy, wdarli się do Albanii i zagrozili zachwianiem całej pozycji Państw Osi na Bałkanach. Czymś zupełnie odmiennym była inwazja na Jugosławię, sklecona niemal dosłownie w ciągu jednej nocy, jako odpowiedź na proaliancki przewrót w Belgradzie nocą z 26 na 27 marca 1941 r. Była improwizacją, czyli dokładnie tym, w czym historycznie rzecz ujmując Niemcy brylowali. Krótki okres czasu poświęcony na obmyślanie i planowanie sprawił, że gdzieniegdzie pozostało kilka nierozwiązanych kwestii, a całe przedsięwzięcie miało odbyć się pod niemal anonimową nazwą Operacja 25.

Bardzo łatwo nie docenić znaczenia tego rodzaju kampanii. Koniec końców, biorąc pod uwagę przewagę ludności oraz dostępnych środków, Niemcy powinny być w stanie pobić armię grecką, armię jugosłowiańską, czy też obie w tym samym czasie, nawet zbytnio się przy tym nie wysilając. To samo moglibyśmy powiedzieć o kampanii w Polsce z 1939 r. i inwazji na Danię i Norwegię z 1940 r. Niemniej ci, którzy patrzą na operację bałkańską i widzą jedynie wielką potęgę zadającą cios dwóm słabiutkim uczestnikom wojny, są w całkowitym błędzie: szybkie i kompletne zwycięstwo Wehrmachtu nad Grekami oraz Jugosłowianami dokładnie odzwierciedla przepis stosowany przezeń w każdym, pierwszym starciu wojny. Bez wyjątku.

OPERACJA 25: JUGOSŁAWIA

Przez całe wieki idealną prusko-niemiecką operację wojskową stanowił atak koncentryczny, w czasie którego w stronę obrońcy ze wszystkich kierunków zbliżają się zmierzające do jednego punktu kolumny, uniemożliwiając mu zorganizowanie jakiejkolwiek spójnej obrony. W tym znaczeniu Operacja 25 wyznacza szczytowy punkt niemieckiej sztuki wojennej. Jako że zarówno Węgry, Rumunia, jak i Bułgaria do tego czasu bezpiecznie wylądowały w obozie Państw Osi, atakujące siły niemieckich i sojuszniczych (węgierskich oraz włoskich) armii mogły zostać rozciągnięte wzdłuż rozległego, długiego na niemal 645 km półksiężyca, rozciągającego się od Triestu nad Adriatykiem na północy, po granicę bułgarsko-jugosłowiańską na południu. Patrząc od prawej strony rozmieszczono włoską 2. Armię, niemiecką 2. Armię pod wodzą generała Maximiliana von Weichsa (składającą się z XXXXIX Korpusu Górskiego, LI oraz LII Korpusu oraz XXXXVI Korpusu Pancernego); węgierską 3. Armię; samodzielny niemiecki XXXXI Korpus Pancerny; i wreszcie 1. Grupę Pancerną (feldmarszałek Ewald von Kleist). Włosi i Węgrzy nie mieli robić wiele ponad obsadzenie miejsca w linii, tak więc najtrudniejsza część zadania przypadła trzem formacjom niemieckim. Armia Weichsa została rozmieszczona w austriackich prowincjach Karyntii i Styrii, wzdłuż słoweńsko-chorwackiego łuku w północnej Jugosławii; XXXXI Korpus Pancerny został rozmieszczony w zachodniej Rumunii, niedaleko Timisoary; grupa pancerna Kleista oczekiwała daleko na południu, w zachodniej Bułgarii.

Schwerpunkt, czyli punkt głównego wysiłku, miał być atakowany przez nie mniej niż trzy potężne, zmechanizowane kolumny nacierające na stolicę, Belgrad. Z prawej strony XXXXVI Korpus Pancerny (2. Armia) był rozmieszczony pod Nagykanizsa na Węgrzech, na południowy zachód od Balatonu. Miał wkroczyć do Jugosławii przekraczając Drawę, a następnie gwałtownie skręcić na południowy wschód w kierunku Belgradu. W centrum samodzielny XXXXI Korpus Pancerny dowodzony przez generała Georga-Hansa Reinhardta, w skład którego wchodziły 2. Dywizja Zmotoryzowana SS, Pułk Piechoty Zmotoryzowanej Grossdeutschland, a także Pułk Pancerny Hermann Göring, miał najbliższą drogę do Belgradu, prostą trasę wiodącą niemal wprost na południe. Wreszcie, na skrajnym lewym skrzydle 1. Grupa Pancerna miała wysłać przez bułgarską granicę dwa korpusy (XIV Pancerny i XI), skierować się na Nisz, a następnie ostro zwrócić się na północ. Jak zawsze podczas niemieckich operacji, celem tych licznych uderzeń nie było po prostu zdobycie stolicy, lecz zagrożenie strategicznemu obiektowi, na którego utratę Jugosłowianie nie mogli sobie pozwolić, a co za tym idzie musieli go bronić. Podobnie jak w czasie wojny francusko-pruskiej roku 1870, ogólne natarcie w kierunku stolicy było najlepszym sposobem zagwarantowania konfrontacji z główną armią polową wroga14.

Jugosłowianie zrobili to samo, co inni przeciwnicy Niemiec w dwóch pierwszych latach wojny. Próbowali bronić każdego metra granicy, ustanawiając, jak nazywają ją Niemcy, „pozycję kordonową” (Kordonstellung). 1. Grupa Armii stała na północy. Składała się z 7. Armii rozmieszczonej w Słowenii, naprzeciw niemieckiej i włoskiej granicy, oraz 4. Armii zajmującej pozycję wzdłuż granicy węgierskiej. Na prawo od niej znajdowała się 2. Grupa Armii, z 2. Armią rozmieszczoną wzdłuż Dunaju i 1. Armią w zachodniej części Wojwodiny. Samodzielna 6. Armia została rozmieszczona na wschodzie, wzdłuż granicy z Rumunią, broniąc rejonu znanego jako Banat, a także północnych podejść do Belgradu. Wreszcie, 3. Grupa Armii (5. i 3. Armia) miała osłaniać rozległy pas południowej Jugosławii, 5. Armia pilnowała granicy bułgarskiej, a 3. Armia Włochów na granicy albańskiej. Żadna z tych „armii” nie przystawała do nowoczesnych standardów. Zasadniczo składały się z dwóch do czterech słabych dywizji piechoty, wraz z przydzieloną dywizją lub brygadą kawalerii. Siły rezerwowe były rażąco niewystarczające, jak to z definicji bywa podczas obrony kordonowej. Przykładowo 3. Grupa Armii na południu miała w odwodzie jedną dywizję piechoty w Skopje, a cała jugosłowiańska rezerwa składa się z trzech dywizji piechoty i jednej dywizji kawalerii15. Choć każda armia miała przed sobą jakąś przeszkodą terenową (przeważnie jedną z wielu jugosłowiańskich rzek: Drawę, Sawę, Morawę lub Dunaj), to ich rozmieszczenie nie dawało żadnej nadziei na przeprowadzenie jakiegokolwiek manewru operacyjnego. Strategiczna zmiana rozdysponowania sił w odpowiedzi na powstałe zagrożenia, kwestia zawsze zawiła podczas obrony liniowej, w tym przypadku byłaby po prostu niemożliwa. Nie pozwoliłaby na to zarówno sieć dróg, jak i kolei.

Warto zauważyć, że nadal była to typowa odpowiedź na mobilne operacje Wehrmachtu. We wrześniu 1939 r. Polacy zrobili to samo, rozciągając swoje armie w kordonie długim na ponad 1400 km, biegnącym wzdłuż granic Niemiec i Słowacji16. Francuzi i Brytyjczycy również próbowali obrony liniowej zachodniej Europy w 1940 r., została ona przebita w trzy dni. Jugosłowiańska armia była sporą siłą; składała się z siedemnastu aktywnych i dwunastu rezerwowych dywizji piechoty, trzech dywizji kawalerii i szeregu niedywizyjnych brygad. Po pełnej mobilizacji, liczyła niemal 1 000 000 ludzi. Pomimo tego rozmieszczenie jej w linii do obrony 3060 km granicy i tak zdecydowanie przerastało jej możliwości.

Aby być uczciwym, jugosłowiański naczelny dowódca, generał Dušan Simović (który był również jednym z prowodyrów przewrotu przyśpieszającego niemiecką inwazję), stał w obliczu szeregu równie złych alternatyw. Badacze tej kampanii, zarówno wówczas, jak i później, mówili o zaletach wycofania się znad granic i skoncentrowania obrony na jednej z pozycji centralnych, na przykład w samym Belgradzie, podobnie jak badacze kampanii w Polsce mieli skłonność do zachwalania odwrotu na linię rzek Narew, Wisła i San. To prawda, że obrona kordonowa prosiła się o penetrację i zniszczenie przez mobilnego nieprzyjaciela, a biorąc pod uwagę niemal całkowity brak czołgów, broni przeciwpancernej czy środków walki powietrznej w jugosłowiańskim wojsku, była jakby szyta na miarę pod niemieckie, szybkie, zmechanizowane Bewegungskrieg. Jednakże historycy wojskowości muszą przyznać, że każda strategia zalecająca bezzwłoczne porzucenie 90% terytorium kraju, jeszcze zanim padnie choćby pierwszy wystrzał, nie może okazać się skuteczna. Jest to rozważanie czysto akademickie, innymi słowy, jest całkowicie oderwane od politycznej rzeczywistości. Żaden współczesny rząd nigdy by tego nie zrobił, ani nie mógł sobie na to pozwolić17