Zacznij mówić własnym głosem i odbuduj siebie. Przewodnik dla osób współuzależnionych i DDA - Małgorzata Majewska - ebook + audiobook

Zacznij mówić własnym głosem i odbuduj siebie. Przewodnik dla osób współuzależnionych i DDA ebook i audiobook

Małgorzata Majewska

0,0
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów w stałej cenie, by naprzemiennie czytać i słuchać. Tak, jak lubisz.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.

Dowiedz się więcej.
Opis

Zacznij mówić własnym głosem – bo każdy zasługuje na to, by go usłyszano.

Język to coś więcej niż narzędzie komunikacji. I więcej niż słowa. To odzwierciedlenie naszych przekonań, emocji i wszystkiego, co nas ukształtowało.

Czy zastanawialiście się kiedyś, jak słowa mogą kreować rzeczywistość? Jak nasz sposób mówienia wpływa na to, co czujemy i w co wierzymy? Małgorzata Majewska w swojej książce zabiera nas w podróż przez świat języka – tego, który zakłamuje rzeczywistość uzależnionych, i tego, który może pomóc odzyskać kontrolę nad własnym życiem bliskim osób dotkniętych chorobą alkoholową.

Autorka odkrywa mechanizmy, dzięki którym język staje się narzędziem manipulacji: od zdrobnień typu „rozchodniaczek”, które trywializują problem, po oskarżycielskie sformułowania zamykające usta bliskim. Wnika w procesy językowe, które tworzą codzienność osób współuzależnionych i dorosłych dzieci alkoholików (DDA), by spróbować utorować im drogę do odnalezienia własnego głosu w chaosie cudzych narracji.

To książka dla każdego, kto choć raz czuł się bezradny w obliczu czyjegoś nałogu lub był zmuszony milczeć, by przetrwać w toksycznym środowisku. Ale daje też ona nadzieję, pokazując, jak zacząć mówić prawdę – wprost, odważnie i z szacunkiem dla siebie i innych. Nie tylko uczy rozumieć język uzależnionych i współuzależnionych, ale też pozwala odbudować siebie.

Autorka proponuje czytelnikom narzędzia do zmiany własnych narracji, by mogli przestać żyć w echu cudzego głosu i zaczęli mówić własnym. Z jej słów biją czułość, zrozumienie i ogromna wiedza, które dają wiarę w możliwość odzyskania wolności w myśleniu, mówieniu i działaniu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 294

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 35 min

Lektor: Małgorzata Majewska

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Zającowi,

w podziękowaniu za lata już, miesiące, dni,

godziny rozkmin i wspólnego przyglądania się światu

Książkę tę pisałam z myślą o T.K., Szymonie N., Nicole A., Monice K., Zbyszku K., Ani G., Przemku G., Monice O. i wszystkich tych, których dotknęły skutki tej strasznej choroby.

WSTĘP

Zacznę tak.

Mam dwadzieścia jeden lat i ówczesny mąż wysyła mnie z ciężarną żoną swojego kuzyna i jej dwuletnią córeczką do Zakopanego. Hotel na samych Krupówkach, tak drogi, że bierzemy jedynkę z ogromnym małżeńskim łożem. Kuzynka, nazwijmy ją Moniką, jest w szóstym miesiącu ciąży. Każdego dnia zabieram jej córeczkę, Hanię, i włóczymy się po Zakopanem, by przyszła mama mogła się wyspać i odpocząć. Jej mąż dzwoni regularnie i dopytuje, czy z Moniką wszystko w porządku. Odpowiadam, że tak. Nie dzielę się z nim zdziwieniem, że jego żona zawsze ma pełny makijaż, a cały pokój pachnie mocnymi perfumami. Zawsze trzyma też gumę miętową na stoliku, pod ręką.

Trzeciego dnia Monika decyduje się na wyjście z hotelu i spacer z nami po Krupówkach. Przy McDonaldzie nagle kuca. Zaniepokojona pochylam się nad nią. Odór przetrawionej wódki dociera do moich niedoświadczonych wtedy nozdrzy. Monika mówi, że nie da rady wstać. Wzywam karetkę. Na pogotowiu dowiaduję się, że ma ponad promil alkoholu we krwi i nie straciła dziecka tylko dlatego, że kanał szyjki macicy jest zaszyty. A zaszyty dlatego, że ciąża jest zagrożona. Wychodzimy z gabinetu. Ona zbadana i medycznie zabezpieczona. Ja – z wiadomością o promilach. W hotelu Monika zasypia z Hanią u boku. Schodzę do hotelowego baru i emocje puszczają. Ryczę jak dziecko. Bar jest pusty, są tam tylko trzy panie z obsługi. Próbują wyjaśniać, co się stało:

Pani nr 1: Nie wolno nam było pani nic powiedzieć. Zresztą myślałyśmy, że pani wie. Wypiła całą wódkę, jaka była w barze, musiałam dodatkową zamówić.

Pani nr 2: Wołała taksówkę, żeby whiskey przywiozła.

Pani nr 3: Zapłaciła dodatkowo, żebyśmy butelki z pokoju wynosiły, zanim pani wróci.

Nie chcę wyjść na plotkarę, więc nic nie mówię mężowi Moniki. Nikomu zresztą nie mówię o tym, co zaszło. Pękam, gdy dzwoni mój ówczesny mąż.

– Jak tam, wypoczywasz? Fajnie jest?

Zdanie-zapalnik, które sprawia, że opowiadam mu wszystko ze szczegółami. Słowa odwrotnie proporcjonalne do luksusu pięciogwiazdkowego hotelu wypadają ze mnie lawiną na korytarzu. Ale gdy wracam do pokoju, dalej chcę być „fajną” Gosią i nie chcę robić przykrości Monice. Zachowuję się, jakby nic się nie stało. Przyglądam się za to kosmetykom w łazience – wcześniej takich nie widziałam. Dwa lata później znajoma terapeutka od uzależnień oświeci mnie, że to specjalne preparaty hamujące opuchliznę poalkoholową. To patent alkoholiczek: jeśli nałoży się podkład odpowiednio wcześniej, to przytrzyma skórę, twarz nie spuchnie. Przytrzymał. A może ja nie chciałam widzieć prawdy?

Kolejny obraz wyświetla się w mojej głowie z okresu, gdy już jako młoda mama jestem na wakacjach z grupą znajomych. Są z nami Natalia i Marek, przyjaciele, z którymi czasem wyjeżdżaliśmy. Marek jest moim autorytetem intelektualnym i osobą, którą podziwiam za kreatywność i zaradność. To, że ma kłopot z alkoholem, zauważam już na poprzednim wspólnym wyjeździe. Po latach Natalia mi podziękuje, że byłam pierwszą osobą, która to głośno powiedziała. Na razie są wakacje, jest ciepło, a ja jestem zmęczona karmieniem piersią i nocnym wstawaniem do małej. Marek pije non stop. Natalia o tym piciu non stop gada. Gdy tylko mnie dopadnie, zalewa potokiem słów. Uciekam przed nią, z bezsilności. Tak jak ona z bezsilności potrzebuje się wygadać. Typowy klincz. Potem zauważam, że gdy ona krzyczy, że Marek ma problem, nie tylko ja się odcinam. Ktoś ze znajomych bagatelizuje: Nie przesadzaj. Są wakacje. Jedno zimne piwo jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Ktoś inny ironizuje, sugerując Markowi, żeby schował kieliszek, bo żona na horyzoncie.

Po dłuższym czasie przeproszę Natalię, że wtedy nic nie zrobiłam i nie powiedziałam. Ona powie, że rozumie, przeprosiny przyjmie. Ale dzisiaj, siadając do pisania tej książki, cały czas mam w głowie ten obraz, gdy pijany Marek bierze na rower ich dwuletnią córeczkę. Wszyscy drżymy z niepokoju, lecz nikt nie umie go powstrzymać. Raczej próbujemy powstrzymać myśli, że coś może się stać. Racjonalizujemy sobie, że może dzisiaj nie wypił aż tyle. Wybieramy trasę biegnącą po trawie, gdyby jednak się przewrócili. Na szczęście nic złego się nie dzieje. Ale w mojej głowie zmienia się wiele: dostrzegam, że na chorobę alkoholową choruje nie tylko Marek. Chorujemy wszyscy razem z Markiem. My, jego żona, dzieci. Wtedy rodzi się w mojej głowie metafora, którą potem przeczytam gdzieś w fachowej literaturze: picie jest zdradą. Dla Marka, gdy otwiera kolejne wino, inni przestają istnieć. Zrzuca ich ze sceny. Zostają tylko on i alkohol. Alkohol to zaborczy kochanek. Niszczy każdą zagrażającą mu osobę i sytuację. Zawłaszcza pijącego dla siebie. Nie ma litości i empatii dla nikogo. Zdobywa nad pijącym całkowitą kontrolę. Uczy swoją ofiarę unieważniać płynące ze strony bliskich sygnały, że źle się dzieje, że przekracza granice, że krzywdzi. Każe ubierać je w ironię i tak obśmiewać, by bliscy wychodzili na przewrażliwionych. Dzięki temu ten, kto pije, nadal może czuć się królem życia.

Moja mama nie piła. Tata też nie pił. Ale wiem, jak to jest mieć obok siebie kogoś uzależnionego. Znam to napięcie patologicznego domu, w którym panuje niepewność, a kilkuletnie dziecko, słysząc zgrzyt klucza w drzwiach, próbuje przewidzieć, w jakim nastroju tata wraca dziś do domu. To dziecko próbuje być o krok przed ojcem, musi wyprzedzić jego zły nastrój i strategicznie zadziałać, zanim zdarzy się coś złego. W różnych domach i sytuacjach rozgrywają się inne scenariusze, ale dzieci doskonale potrafią wybrać ten, który je ochroni: wejść w rolę maskotki lub dojrzałej osoby, potrafią stać się niewidzialne i zniknąć lub przybrać maskę błazna, który wszystkich rozśmieszy. Stan napięcia w przedpokoju zna większość rozmówców, z którymi się spotkałam, gdy pisałam tę książkę. Rozpoznawali w mojej opowieści własną niepewność, którą wersją siebie muszą się stać, by poczuć się bezpiecznie. Zmieniały się tylko sztuki, w których przyszło im grać: raz były to komedie, raz tragedie. Bezpieczeństwo, a raczej jego brak, to pojęcie, które będzie nam towarzyszyć na łamach tej książki.

Ta książka jest o piciu, o chorobie alkoholowej i uzależnieniu (podstawowe mechanizmy dotyczą wszelkich uzależnień). Ale ma też drugą warstwę. Piszę o tym, co musi sobie mówić ktoś, kto pije, by dalej móc pić. W pewnej rozmowie z osobą, która miała problem alkoholowy, usłyszałam na to określenie „zaprawiać” i „zaprawka”. Język pokazuje, w jaki sposób mówiąca/y widzi świat. Pijąca/y tak konstruuje rzeczywistość, by swoje picie przemycić albo zbagatelizować. Rozchodniaczek, czyli po maluchu na jedną nóżkę, brzmi fikuśnie, filuternie, niewinnie. To osoba z boku, która widzi, co się dzieje, i nazywa sytuację po imieniu – Marek, znowu piłeś – czepia się, nic nie rozumie, wydziwia, nie potrafi się dobrze bawić. Kogoś takiego trzeba szybko zneutralizować, wyśmiać, ośmieszyć, by wrócić do fajnego świata zabawy, w którym osoba pijąca jest swoją najlepszą wersją: odważna, dowcipna, pewna siebie.

Język, o czym pisałam także w poprzedniej książce Mówię, więc jestem (REBIS 2023), to coś więcej niż słowa. Stanowi kod dostępu do świata mówiącego. Ta książka powstała przede wszystkim z myślą o tych, którzy są obok pijącej/ego: partnerek czy partnerów, dzieci, osób współuzależnionych, wpisanych w historię picia jednego człowieka. Pisałam dla osób na co dzień doświadczających bezsilności i bezradności, często złości i smutku. Zamierzam zachęcić was do refleksji nad tezą, że „słowo automatycznie stwarza obraz, powołuje go do istnienia”1. Język osoby cierpiącej na naszą chorobę narodową, czyli alkoholizm, pokazuje, czy w swoim widzeniu świata podlanego alkoholem, z uciszonymi, utopionymi w wódzie emocjami, tworzy ona jakąś szczelinę, przez którą można do niego wejść. Czy raczej ta narracja jest zamknięta na wszelkie inne głosy poza własnym.

Ta książka jest efektem wielu godzin rozmów z osobami uzależnionymi, współuzależnionymi i z syndromem DDA (dorosłych dzieci alkoholików). Z oczywistych powodów anonimizuję moje rozmówczynie i rozmówców. Czasem na ich prośbę zmieniam detale, takie jak nazwa miasta czy płeć dziecka. Ale treść wypowiedzi przenoszę na papier dokładnie. To ważne, bo w książce pokazuję, jak dzięki zrozumieniu mechanizmów językowych możemy wniknąć w świat osoby uzależnionej i współuzależnionej. Moją poprzednią książkę zatytułowałam Mówię, więc jestem, a moja studentka Helena Iskra opatrzyła wywiad ze mną tytułem „Audio [słucham], więc jestem”. I miała rację, bo komunikacja zawsze zaczyna się od słuchania.

Niektórzy mogą poczuć bezradność po lekturze tej książki. Może uświadomi im ona, że nie mogą uratować tych, których kochają, przed nimi samymi. Czasem we współuzależnieniu jest tak, że największy dar, jaki możemy zaoferować drugiemu człowiekowi, to pozwolić mu upaść. To wymaga od nas „niedziałania”, na które w polszczyźnie nie ma precyzyjnego określenia. Towarzyszenie w trudnościach jest możliwe tylko wtedy, gdy sami mamy dostęp do swoich trudnych emocji, a nie wchodzimy w rolę ratownika, który rusza na pomoc innym, by nie musieć zajmować się tym, z czym sobie nie radzi.

Nie jestem terapeutką i nie wchodzę w kompetencje psychologów. Pojawiam się wcześniej, gdy w człowieku zaczyna kiełkować wątpliwość, pytanie, czy ma problem. W tym przebłysku, jeśli ktoś zdąży go uchwycić, zanim zostanie przez umysł unieważniony, narzędzia, jakimi dysponuje ta wersja językoznawstwa, którą wykorzystuję w tej książce, mogą okazać się pomocne. Dramat uzależnienia polega na tym, że osoba chora zrobi absolutnie wszystko, by – jak mówi terapeutka uzależnień Joanna Flis – „nie musieć rozstać się z nałogiem. Uzależnieni potrafią doskonale racjonalizować swoje nałogowe zachowania, koloryzować niemiłe wspomnienia z nimi związane, intelektualizować – wspierać się przeróżnymi teoriami – lub po prostu bagatelizować konsekwencje choroby”. Dodaje kilka słów do osób współuzależnionych: „jeżeli i ty próbujesz przebić się przez ten mur, prędzej czy później odkryjesz, jeżeli już tego nie zrobiłeś, że im więcej wysiłku wkładasz w urealnienie okoliczności osobie chorej, tym bardziej jej obraz rzeczywistości staje się przekłamany2.

Dużo będziemy tutaj mówić o tym, co to znaczy być „odpowiednio uzbrojonym w fakty o samym sobie”3 i dlaczego „słowo musi przeczyć nałogowi”4. Rozumiem sprzeciw zawodowych terapeutów, takich jak Joanna Flis czy Robert Rutkowski, którzy oponują przeciwko używaniu określonych narracji i wyrażają obawę, że konkretne słowa blokują wychodzenie z choroby. Tyle że mają na myśli już proces leczenia. Językoznawca ma inne zadanie, gdy wychwytuje konkretne użycie słowa czy pojęcia i pokazuje, co może za tym stać, zarówno na poziomie poszczególnych słów typu pijak, jak i gramatyki: polali, to się wypiło.

Ta książka zbudowana jest na trzech filarach. Oto definicje, którymi się posługuję:

UZALEŻNIONA/Y – osoba uzależniona od substancji lub zachowania kompulsywnego.

WSPÓŁUZALEŻNIONA/Y – osoba związana z uzależnionym, która przystosowała się do tej sytuacji; wręcz uzależniona od uzależnionego.

OSOBA Z SYNDROMEM DDA (dorosłe dziecko alkoholików) – ktoś, kto by przetrwać w rodzinie, w której była choroba alkoholowa, musiał odgrywać określone role i unieważniać w sobie pewne emocje.

Przyjrzę się językowi tych osób. Nawet jeśli identyfikujesz się z konkretną grupą, i tak zachęcam do przeczytania całej książki, gdyż pewne mechanizmy językowe się powtarzają, a ja omawiam je na przykład tylko w rozdziale o współuzależnieniu.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

TAJNY KOD JĘZYKA

Z tego rozdziału dowiesz się:

co łączy osoby uzależnione, współuzależnione i z syndromem DDA;

*

co to znaczy czuć się bezpiecznym;

*

czym jest responsywność;

*

dlaczego metafory są ważne;

*

co to znaczy, że człowiek jest pojemnikiem na emocje;

*

jak działa pakt lojalności.

Nie znam powodu, dla którego sięgasz po tę książkę. Może pijesz, ćpasz, kompulsywnie robisz zakupy. Może rozpoznajesz w sobie DDA (dorosłe dziecko alkoholików) lub DDD (dorosłe dziecko z rodziny dysfunkcyjnej). A może martwisz się, że jesteś osobą współuzależnioną. Tym, co łączy wszystkie te osoby, jest poczucie, że takie, jakie są, z całym bagażem swoich emocji, potrzeb i wypracowanych strategii ich realizowania, nie mają swojego bezpiecznego miejsca, nigdzie nie przynależą; czują, że wciąż nie są takie jak trzeba, żeby zasłużyć na miłość. Może czujesz, że inni cię zaakceptują, tylko gdy spełnisz określone warunki albo wręcz będziesz udawać kogoś innego. Może masz poczucie, że nie ma ani jednej osoby, która znałaby cię całkowicie, a słowo autentyczność brzmi dla ciebie patetycznie. Odpowiedź na pytanie, kim jesteś i co sprawia, że nie siadasz przy stole, nawet gdy masz tam przygotowane miejsce, należy wyłącznie do ciebie. Ja znam się na języku i jego sztuczkach przejawiających się w opowieściach, które kiedyś pomagały nam przetrwać w rodzinie, a dzisiaj sprawiają, że powielamy scenariusze, które już nie są nam do niczego potrzebne, a nawet nam szkodzą, innych jednak nie znamy.

Zacznę od opowiedzenia wam własnej historii. Wiele lat temu cztery razy w tygodniu chodziłam na terapię psychoanalityczną. Gabinet mojego terapeuty znajdował się na czwartym piętrze starej krakowskiej kamienicy. Przez pierwsze trzy lata terapii siedzieliśmy naprzeciwko siebie, a potem, tak jak w filmach, leżałam na kozetce tyłem do terapeuty. Nie widziałam go. Nie mogłam sprawdzać, czy mnie słucha. Nie widziałam jego reakcji niewerbalnych, gestów ani mimiki. Obecne były tylko słowa. Zawsze miałam przygotowaną listę tematów do omówienia. W tamtą środę położyłam się jak zwykle na psychoanalitycznym łożu i zaczęłam gadać. Jak karabin maszynowy. Punkt po punkcie, które jeszcze sobie powtórzyłam, wbiegając po schodach. Do gabinetu nie wchodziłam bowiem z marszu, tylko zawsze uzbrojona w gotową opowieść. Tym razem terapeuta nie podjął tego, co wymieniłam jako punkt pierwszy, ale skupił się na samym schemacie moich sesji. Pani wchodzi i mówi, jakby między ostatnią sesją a tą nie było przerwy. Nigdy się pani nie położy i nie pozwoli sobie poczuć, jak się tu dzisiaj czuje, co się w pani właśnie pojawia. W tamtym czasie taka sytuacja była dla mnie niewyobrażalna. Tylko ja i terapeuta? Musiałam między nas wstawić mur, murek albo chociaż pas zieleni, żeby nie zrobiło się za blisko. Bo nie umiałam odnaleźć się w bliskości. Zagrażała mi.

W moim domu na krakowskim osiedlu Azory na szczęście nie było alkoholu w nadmiarze, ale nie było też bezpiecznego dla mnie miejsca. Ceną za przynależność i akceptację była zgoda na komentowanie mojej cielesności, szydzenie z porażek czy robienie sobie ze mnie jaj, jak to nazywał mój tata. Rodzice wobec siebie też bywali werbalnie okrutni, a święta kojarzyły mi się z polem bitewnym. Choćby ciągłe żarty z tego, ile jem i jak to się w drzwiach nie zmieszczę. Uprawiałam wtedy wyczynowo sport i rosłam. Nie miałam nadwagi. Ale nadal czuję potrzebę tłumaczenia się, że nie zasłużyłam na takie złośliwości, jakby dopuszczalna była sytuacja, w której ktoś zasługuje na hejt z powodu własnego ciała. To była czysta przemoc. Ale i tak wspomniałam tu o sporcie. Zawsze to trochę bezpieczniej.

Ten rozdział nie jest zaadresowany do konkretnego odbiorcy. Każdy z nas może nim być. Opowiem tu o pewnych wspólnych mechanizmach. W dysfunkcyjnym domu cała rodzina tańczy chocholi taniec, byle impreza mogła dalej trwać. Czasem tylko dziecko uzależnionego rodzica czuje się za niego odpowiedzialne i zachowuje się jak osoba współuzależniona. Nikt nie ma poczucia, że taki, jaki jest, jest wystarczający, by móc poczuć się bezpiecznie, być akceptowany.

Bezpieczny to ważne słowo. Jak wskazuje etymologia, odnosi się ono do kogoś, kto może pozostać bez pieczy, czyli bez ochrony i opieki, bo na przykład we wspólnocie nikt go nie zaatakuje. To okrutny paradoks, że często najwięcej ataków przyjmujemy właśnie w rodzinie. Język pokazuje, kogo i co chcemy mieć blisko, a kogo i co pragniemy trzymać z daleka. A w tle jest założenie, że blisko oznacza bezpiecznie i pozytywnie. Osoby dotknięte uzależnieniem doświadczają w tym aspekcie ogromnego chaosu. Często to, co bliskie, budzi strach, niechęć czy obrzydzenie. Bezpieczną przestrzenią powinny być rytuały rodzinne i rozmowy przy stole. U mnie przywoływanie wspomnień z dzieciństwa związanych ze świętami automatycznie buduje w ciele napięcie i chęć odsunięcia tych myśli. To pomieszanie tego, co TU, gdzie jestem, i TAM, gdzie to wszystko się kiedyś wydarzyło, objawia się w poczuciu, że szczęście jest gdzieś indziej, bo ja albo na nie nie zasługuję, albo nie wierzę, że jest możliwe, bo nie mam doświadczeń, do których mogłabym się odwołać. Na przykład takich, że rodzinne święta mogą być fajne. Mimo że później te, które sama organizowałam, były w porządku. Ale tak jak u Sylwka w filmie Wszyscy jesteśmy Chrystusami w reżyserii Marka Koterskiego moja pamięć wybiera tylko negatywne wspomnienia. Gdy Adam Miauczyński, ojciec Sylwka, pyta go: „A nie pamiętasz, jak chodziłem z tobą do lekarza? Lekarzy?”, syn odpowiada: „Ja pamiętam tylko to jak wtedy do dentysty”. Pamięć wybiera to, co jest jakoś dla nas ważne, i to utrwala.

Gdy dorosłam, pojawił się u mnie dysonans poznawczy, bo z jednej strony nie znosiłam świąt, a z drugiej chciałam, by moja córka miała miłe wspomnienia z tego okresu. Ale im fajniejsze święta urządzałam, tym bardziej tamte wspomnienia wracały. A gdy po latach poznałam pewną bliską mi obecnie osobę, nasza znajomość zaczęła się od jego stwierdzenia: Kurwa, jak ja nie znoszę świąt. Moja myśl wtedy: Mój człowiek. To zdanie wskazywało na podobne przeżywanie świata, bo podobnie odbieramy akurat ten rytuał społeczny. Tu nie chodzi o zrozumienie ani racjonalność. Coś nam się wdrukowuje w pamięć i dzisiaj bym powiedziała: Pojechałam na święta, ALE [mimo wszystko] było fajnie. Spójnik ale pokazuje tu opozycję między obrazem świąt w mojej głowie a konkretnym świątecznym doświadczeniem.

Zobaczmy więc, jak to się utrwala i przejawia w języku.

Wyobraź sobie, że język jest jak scena w teatrze. To metafora, którą obszernie przedstawiłam w mojej poprzedniej książce Mówię, więc jestem. Słowa i konstrukcje gramatyczne obrazują, w jaki sposób mówiąca/y poukładał sobie, czyli zinterpretował dane zdarzenie czy relację. Gdy zaczynamy opowiadać, pokazujemy – jak na scenie – w jakim punkcie życia jesteśmy, jak postrzegamy rzeczywistość i siebie. Gdy przygotowywałam się do pisania tej książki i rozmawiałam z ludźmi, których życie zdominował temat uzależnień, dotarło do mnie, że właściwie powinniśmy mówić o dwóch scenach: pierwszej, gdy mówiąca/y widzi siebie jako osobę WE WSPÓLNOCIE, i drugiej, gdy widzi się OSOBNO.

By zilustrować ten mechanizm, zacznijmy od wypowiedzi Sebastiana Fabijańskiego w wywiadzie z Żurnalistą5, dziennikarzem, który prowadzi podkast Rozmowy bez kompromisów:

Żurnalista: Czy ty się czułeś kochany jako dziecko?

Fabijański: U mnie w domu nie było miłości. Takiej miłości.

Żurnalista: Twoja mama była NADopiekuńcza, więc zastanawiam się…

Fabijański: Była NADopiekuńcza. Ona w ten sposób pokazywała swoją miłość. Podczas gdy w moim domu nie było miłości. Nie było wzajemnej miłości. Ona była przemycana w gestach. Mój ojciec przemycał miłość w gestach materialnie. Coś mi kupił.

Przedrostek NAD- w tym przymiotniku zakłada pewien nadmiar, opisuje kogoś, kto nadmiernie się troszczy6. Mama nie znajduje się na równi z dzieckiem, nie widzi go i nie słyszy, jest poNAD nim, jakby stała wyżej. Jest w tym określeniu jakaś nadmiarowość, która tak naprawdę stanowi blokadę między nią a dzieckiem. Porównajmy to ze zdaniem: Mama była opiekuńcza. Przedrostek o- jakby otacza dziecko maminą opieką. Dla mnie opiekuńczość cechuje pewna uważność na to, czego osoba, której opieka dotyczy, naprawdę potrzebuje. Na naszej językowej scenie stoi dziecko i różnymi dostępnymi sobie sposobami i strategiami dopomina się o to, by dorosły zaspokoił jego potrzeby. Psychologia nazywa to responsywnością, a ja adekwatnością do sytuacji. Bez tego trudno mówić o bezpiecznym przywiązaniu, czyli zdrowej relacji, którą uczymy się budować od najmłodszych lat. W rodzinach dysfunkcyjnych tę naukę zaburza chociażby to, że zbyt rzadko doświadcza się poczucia bezpieczeństwa i akceptacji lub wcale się ich nie zaznaje.

Spełnieni w relacji możemy się czuć wtedy, gdy z drugą osobą jesteśmy względem siebie responsywni i zachowujemy się w sposób adekwatny. Gdy nie nabędziemy tej umiejętności od rodziców, bo w dzieciństwie w naszym otoczeniu nie było ani jednej osoby, która by nas widziała i słyszała, ani potem dzięki terapii czy innej ścieżce dotarcia, możemy mieć nieustanne poczucie pustki, które przewija się w opowieściach wielu osób uzależnionych.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Elżbieta Muskat-Tabakowska, Gramatyka obrazu. Obraz gramatyki [w:] „Przekładaniec”, 2017, nr 35, Słowo i obraz w przekładzie 2, s. 74. [wróć]

Joanna Flis, Współuzależnieni. Jak zatroszczyć się o siebie i budować zdrowe relacje z osobami uzależnionymi, Znak, Kraków 2022, s. 15. [wróć]

Anonimowi Alkoholicy. Opowieść o tym, jak tysiące mężczyzn i kobiet wyzdrowiało z alkoholizmu, wyd. IV, Fundacja BSK AA, Warszawa 2023, s. 18. [wróć]

Jerzy Pilch, Pod Mocnym Aniołem, Znak, Kraków 2017, s. 15. [wróć]

Sebastian Fabijański: Brutalnie szczerze o ostatnich 7 latach, https://www.youtube.com/watch?v=vS9BROSS-D4 (dostęp 20 sierpnia 2024). [wróć]

https://sjp.pwn.pl/slowniki/nadopieku%C5%84czy dostęp 20 sierpnia 2024). [wróć]

Copyright © by Małgorzata Majewska 2024

All rights reserved

Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2024

Informacja o zabezpieczeniach

W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.

Redaktor prowadzący: Magdalena Chorębała

Redakcja merytoryczna: Dagny Kurdwanowska

Redakcja: Agnieszka Horzowska

Projekt, ilustracja i opracowanie graficzne okładki: Joanna Wasilewska

Zdjęcie autorki: Patrycja Woy-Wojciechowska/archiwum autorki

Makieta i skład: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN®

Wydanie I e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Zacznij mówić własnym głosem i odbuduj siebie, wyd. I, Poznań 2025)

ISBN 978-83-8338-934-9

WYDAWCA

Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań, Polska

tel. +48 61 867 47 08, +48 61 867 81 40

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer