Za stare grzechy - Izabella Frączyk - ebook

Za stare grzechy ebook

Izabella Frączyk

4,3

Opis

Pełna humoru i wzruszeń opowieść o miejscu, gdzie mógłbyś być gościem, a najchętniej pozostałbyś na dłużej…

Rodzina Stachowiaków od wielu lat zarządza stacją narciarską na Podhalu. Rozległe interesy idą świetnie do chwili rodzinnego nieszczęścia. Rodzina musi stawić czoła nowej rzeczywistości, ponadto każdemu jej członkowi mocno komplikuje się życie osobiste. A wszystko to na tle wymagającego troski biznesu – czyli ukochanego pensjonatu Szarotka i popularnej stacji narciarskiej Śnieżna Grań.
Jak od kuchni wygląda prowadzenie dużego pensjonatu? Czy młodym i niedoświadczonym dzieciom powiedzie się kontynuacja interesu rodziców? I czy wśród codziennych obowiązków uda się im zatrzymać, żeby dostrzec to, co naprawdę ważne?
Witaj w Śnieżnej Grani! Pozwól sobie na lampkę grzanego wina przy kominku i spotkaj się z bohaterami wciągającej sagi.

Za stare grzechy” to pierwszy tom nowego cyklu Izabelli Frączyk.

Izabella Frączyk (ur. 1970) – absolwentka Akademii Ekonomicznej w Krakowie oraz Wyższej Szkoły Handlu i Finansów Międzynarodowych w Warszawie. Pisaniem zajęła się w 2009 roku. Do tej pory wydała dziesięć książek: "Pokręcone losy Klary" (2010), "Kobiety z odzysku" (2011), "Dziś jak kiedyś" (2013), "Koniec świata" (2014), "Jak u siebie" (2014), "Siostra mojej siostry" (2015) i "Do trzech razy sztuka" (2016), wszystkie ciepło przyjęte przez Czytelniczki. W 2017 roku na rynek trafił trzytomowy cykl Stajnia w Pieńkach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 303

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (194 oceny)
108
48
31
6
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
annamatusiak

Nie oderwiesz się od lektury

Książka super. Lekka i przyjemna jak wszystkie tej autorki. jednak nie polecam audiobooka bo lektorka nie zasługuje nawet na 1 gwiazdkę. totalna porazka
00
madzia_8

Nie oderwiesz się od lektury

Lekka i przyjemna lektura😊Polecam🙂
00

Popularność




 

Copyright © Izabella Frączyk, 2018

Projekt okładki

Sylwia Turlejska

Agencja Interaktywna Studio Kreacji

www.studio-kreacji.pl

Zdjęcie na okładce

© Victoria Chudinova/Adobe Stock.com;

Zbyszek Nowak/Adobe Stock.com

Redaktor prowadzący

Michał Nalewski

Redakcja

Ewa Charitonow

Korekta

Maciej Korbasiński

ISBN 978-83-8123-642-3

Warszawa 2018

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

 

ROZDZIAŁ 1

Lola od niechcenia szurnęła szeroką szuflą. Śnieg był wyjątkowo mokry i ciężki, więc z wysiłkiem przepchnęła łopatę na koniec podjazdu i rozprostowała obolałe plecy. Tego dnia kilku początkujących kursantów dało jej ostro w kość. Pół biedy, gdy uczyła dorosłych, którzy po paru konkretnych zaleceniach i odpowiednim ustawieniu nart, przy niewielkiej pomocy byli w stanie samodzielnie pozbierać się po upadku. Ale dzisiaj trafiła się jej trójka wyjątkowo mało utalentowanych nastolatek, które w przewracaniu się i głośnym piszczeniu na cały stok upatrywały kwintesencji nauki narciarstwa. Nie pamiętała, żeby kiedykolwiek musiała aż tyle razy dźwigać kursanta i tyle razy w ciągu jednego dnia zaciskać zęby, by powściągnąć swój niewyparzony podhalański jęzor.

Wielkie i ciężkie płaty śniegu sypały się z nieba bez opamiętania, a jej brat, jak na złość, akurat tego dnia musiał zaliczyć jakieś kolejne techniczne szkolenie. Mamę jak zwykle zajmowało gotowanie, a sezon praktycznie się kończył. Było już za późno, żeby zatrudnić kogoś do pomocy.

Jak na pierwsze dni marca goście w pensjonacie dopisali wyjątkowo. Aura sprzyjała, warunki na stoku były bliskie ideału. Wszystkie pokoje zajęte, a domowa kuchnia pod wodzą Anieli, od dawna stanowiąca wizytówkę miejsca, pracowała pełną parą. Jakby tego było mało, matka zarządzała również restauracją położoną tuż przy wyciągu. Rzecz jasna, tam mogła liczyć na pomoc profesjonalnych szefów kuchni, ale za to w domu zawsze grała pierwsze skrzypce. Zwykle w sezonie zatrudniała do pensjonatu jakąś dziewczynę, ale tym razem podkuchenna z końcem zimowych ferii wróciła do domu i gospodyni pozostała zdana na dorywczą pomoc Nastki. Młodsza siostra Loli chodziła jeszcze do gimnazjum, ale kiedy tylko mogła, acz niechętnie, pomagała w rodzinnym interesie.

Stacja narciarska Śnieżna Grań od kilkunastu lat stanowiła własność rodziny Stachowiaków i nie było mowy, żeby któreś z trójki rodzeństwa mogło wybrać inną drogę w życiu i pójść we własną stronę. Zwłaszcza że ostatnie śnieżne zimy sprzyjały rozwojowi przedsięwzięcia. W czasie znakomitej koniunktury rozbudowano potężną karczmę, dodatkowo uruchomiono na stoku dwa bary z grzańcem i grillem, a obok trzech niedużych orczykowych wyciągów wybudowano kolej krzesełkową z prawdziwego zdarzenia. Inwestycja idąca w miliony euro była niebagatelna, ale przy rozsądnych warunkach spłaty i sprzyjającej aurze miała szansę zwrócić się w ciągu trzech lat. Od kilku sezonów szczęście sprzyjało Stachowiakom, i w biznesie, i poza nim. Edek ukończył studia z wyróżnieniem, Nastka również uczyła się świetnie. Pomalutku wychodziła z młodzieńczego buntu i mniej więcej co miesiąc bywała zakochana w coraz to innym chłopaku.

Interesy szły świetnie, więc Antoni od wielu lat nieustannie namawiał żonę, by ta wreszcie zrezygnowała z prowadzenia pensjonatu, ale Aniela nie chciała o tym słyszeć. Zawsze gdy mąż zagajał na ten temat, wycierała ręce w fartuch i brała się pod boki. W bojowej pozie wypinała przed siebie bujny biust i w krótkich słowach sprowadzała swojego Antka na ziemię, tłumacząc, że od pensjonatu zaczynali i pewnie kiedyś, gdy nie daj Bóg w innych biznesach powinie im się noga, to na nim skończą! Perorowała donośnie, żeby wszyscy wiedzieli, że po prostu uwielbia swoją wypieszczoną Szarotkę, a gdyby przyszło wybierać, bez wahania wybrałaby właśnie ją.

Lola po raz kolejny naparła na łopatę i z wysiłkiem przesunęła śnieżną pryzmę nieco dalej. Śnieg padał tak gęsty, że chwilami prawie zaklejał oczy. Otrzepała czapkę i spojrzała w górę. Od dziecka uwielbiała widok śnieżnych płatków wirujących na tle czarnego nieba, lecz dziś daleka była od zachwytów. Pod ręką nie było nikogo do pomocy, a jak na złość zepsuła się spalinowa odśnieżarka. Oczywiście stacja dysponowała jeszcze dwiema, ale żeby przetransportować którąś do domu, potrzebna była pakowna terenówka, właśnie wypożyczona Edkowi. Jej brat musiał oddać swój samochód do naprawy i nie miał czym pojechać na szkolenie, więc Lola, jako dobra siostra, bez mrugnięcia okiem wręczyła mu kluczyki od dżipa i po pracy wróciła do domu ski-busem, regularnie kursującym pomiędzy pensjonatem a Śnieżną Granią.

Na głowie Edka od niedawna spoczywały obowiązki kierownika stacji. Samodzielnie koordynował wszystkie kwestie techniczne dotyczące funkcjonowania wyciągów oraz zarządzanie całym stokiem. I w kółko się doszkalał. Dopóki żył ojciec, robotę dzielono na kilka osób; niebagatelny udział miał w niej do niedawna również wuj Józek, brat oraz wspólnik ojca. Sprawnie zarządzana Śnieżna Grań funkcjonowała zatem jak świetnie naoliwiony mechanizm. W sezonie okoliczne pensjonaty pękały w szwach od pasjonatów białego szaleństwa, a przyległe rejony stawały się wśród turystów coraz bardziej modne. Zimą nigdy nie brakowało amatorów nart i snowboardu, latem w okolice zjeżdżała masa letników i miłośników pieszych wędrówek. Aniela śmiała się, że ich rodzina to wybrańcy losu, rozpieszczani przez koniunkturę przez okrągły rok.

Gdy tylko mijał szalony okres sylwestrowy, niemal od razu zaczynały się zimowe ferie szkolne. W marcu pojawiali się ludzie z małymi dziećmi oraz osoby starsze, pragnące uniknąć szkolnych tłumów, mimo że ostatnio coraz częściej przyjeżdżali uczniowie na tak zwane białe szkoły. Ledwie odpuszczały śniegi, a Szarotka wypełniała się chętnymi do spędzania w górach świąt Wielkiej Nocy. Z trudem nadążano z wiosennymi porządkami, gdy turyści z całej Polski przypuszczali szturm na długi majowy weekend. W wakacje pokoje również nie stały puste, a tatrzańska jesień także sprzyjała pieszym wędrówkom. Jedynie niesprzyjający niczemu ciemny i deszczowy listopad pozwalał gospodarzom na chwilę wytchnienia przed kolejnym, ekstremalnym oblężeniem w okresie świąteczno-sylwestrowym.

Do pewnego momentu wszystko szło zbyt pięknie, by ten stan rzeczy mógł trwać w nieskończoność. Zaczęło się niewinnie. Pewnego dnia wuj Józef stracił przytomność, ale jako że zawsze mienił się twardzielem z prawdziwego zdarzenia, zbagatelizował niepokojący sygnał. Zadeklarowany stary kawaler i rzutki biznesmen nie wyobrażał sobie, by mógł tolerować u siebie jakąkolwiek słabość. Ongiś utytułowany narciarz alpejski ani myślał o poluzowaniu typowej dla sportowców wewnętrznej samodyscypliny, więc machnął ręką na chwilową drobną niedyspozycję.

Jak się okazało, podobne omdlenia zdarzały mu się już wcześniej, lecz dopiero gdy zasłabł przy obiedzie, a bratowa poczęstowała go karczemną awanturą, zdecydował się na badania. Z Anielą nie należało dyskutować. I słusznie, bo wyrok nie pozostawiał złudzeń. Guz mózgu. Rokowania były wprawdzie obiecujące, niemniej jednak podczas operacji coś poszło nie tak i pacjent z dnia na dzień z bystrego i prężnego biznesmena stał się parobkiem od prostych prac. Jakby tego było mało, miesiąc później nieszczęśliwy wypadek przydarzył się Antoniemu. Gospodarz Szarotki przez nieuwagę spadł ze schodków prowadzących do głównej maszynowni w zaprzyjaźnionej stacji narciarskiej, gdzie udał się grzecznościowo jako konsultant.

Uderzył głową wyjątkowo niefortunnie. Nie było szans na ratunek. Mąż Anieli zmarł w śmigłowcu, w drodze do szpitala.

Lola pomyślała o odśnieżarce i westchnęła ciężko. Nie było co się oszukiwać i zwalać winy na brata. I tak nigdy nie potrafiła uruchomić żadnego urządzenia za pomocą szarpaka. Tak czy siak, pozostawała jej tradycyjna łopata.

Jakby na potwierdzenie tej myśli zza zakrętu wyłonił się snop światła. Lola od razu rozpoznała jasno świecące szperacze zamontowane na dachu dżipa. Potrafiły w skuteczny sposób oświetlić kierowcy drogę nawet w najgorszej ulewie czy śnieżycy.

– Nareszcie jesteś! – Przytuliła się do Edka. – To było strasznie długie szkolenie, braciszku.

– A jakie nudne! Nie dowiedziałem się niczego, czego bym nie wiedział już wcześniej. W sumie to sam mógłbym prowadzić takie szkolenia i nadawać ludziom uprawnienia z zakresu obsługi tych wszystkich maszyn i urządzeń. Ależ jestem wykończony! Ta droga z Krakowa to jakiś koszmar.

– Idź coś zjeść – powiedziała. – Ja też zaraz przyjdę, tylko tu dokończę.

– Zostaw to w diabły! Zrobię to po kolacji. – Edek się uśmiechnął i ramieniem zagarnął siostrę. – Wujek w domu?

– Nie, ma wrócić ostatnim ski-busem. W końcu dorwał się do ratraka i ubija stok w tej śnieżycy, ciesząc się jak dziecko. Nic tylko gada od rana, że mu dutki z nieba lecą – roześmiała się Lola.

– A lecą, lecą. Każda noc bez sztucznego naśnieżania to kilkanaście tysięcy do przodu na wodzie i prądzie. Sama wiesz, jak to z marcowym śniegiem. Szybko go przybywa, jeszcze szybciej ubywa. Niby go dużo, a starczy jeden halny i zaraz trawa wyłazi.

Rozgadane rodzeństwo strzepnęło śnieg z ubrań i weszło do przestronnej kuchni.

Wszyscy goście już zjedli, lecz Aniela jak zwykle krzątała się po kuchni. Nikt jak dotąd nie poznał jej sekretu, w jaki sposób żywi kilkadziesiąt gąb, a jej miejsce pracy zawsze wygląda tak, jakby nikt nigdy w nim nie gotował. Gospodyni nie tolerowała bałaganu i marnotrawstwa.

Kuchnia niemal lśniła. Nastka z naburmuszoną miną pakowała właśnie ostatnie talerze do zmywarki, sprzątając po gościach. Najwyraźniej pragnęła dać wyraz swojemu niezadowoleniu z tak przyziemnego obowiązku, ale nie osiągnęła celu – wraz z przybyciem Edka uwaga wszystkich obecnych skoncentrowała się właśnie na nim. Starszy brat zawsze wiódł prym, w każdym towarzystwie. Mało kiedy zamykały mu się usta. Właściwie przestawał gadać tylko wtedy, kiedy jadł.

Lola zjadła już wcześniej, więc korzystając z krótkiej chwili ciszy, zamieniła z matką kilka słów, capnęła kawałek drożdżowego z kruszonką i powędrowała do siebie.

Zajmowała sąsiadujące z jadalnią niewielkie dwupokojowe mieszkanko na parterze pensjonatu. Oczywiście z powodzeniem mogła pozwolić sobie na coś lepszego – szkoła narciarska pod jej wyłącznym nadzorem każdego sezonu zatrudniała grubo ponad setkę instruktorów, a zainteresowanie nauką było tak duże, że czasami i ta liczba okazywała się niewystarczająca. Lola, zasypana formalnościami, udzielała lekcji tylko wtedy, gdy braki kadrowe stawały się naprawdę uciążliwe, chociaż uwielbiała uczyć. Od najmłodszych lat narciarstwo było jej pasją, a gdy weszła w wiek nastoletni, modny stał się również snowboard. Wychowana na stoku dziewczyna jako szesnastolatka zdobyła pierwsze instruktorskie szlify, mimo że zdarzało się jej nauczać już sporo wcześniej i tym samym dorabiać do kieszonkowego. Rodzice chowali całą swoją trójkę w poszanowaniu każdej złotówki, więc jeśli potomstwo miało ochotę na jakąś nadprogramową fanaberię, musiało na nią solidnie zapracować. Edka, który radził sobie na stoku tak samo świetnie jak siostra, dużo bardziej interesowała obsługa i konserwacja wyciągów oraz cowieczorna jazda ratrakiem, więc dorabiając sobie, spełniał się w ulubionej dziedzinie. Od zawsze było wiadomo, że pójdzie na politechnikę i będzie studiował na kierunku związanym z projektowaniem urządzeń i stacji narciarskich.

Lola po cichutku zamknęła za sobą drzwi i zapaliła światło. Na palcach przeszła do drugiego pokoju i klęknąwszy przy łóżku, jak każdego dnia wsłuchała się w równomierny dziecięcy oddech. Z czułością pogłaskała zaciśniętą pulchną piąstkę.

– Mamusia? – dobiegł ją cichy szept córki.

– Jestem, kochanie. Przyszłam ci życzyć kolorowych snów – wyszeptała Lola i pogładziła małą po płowych włoskach.

– Jutro sobota, mamusiu. Pojeździmy razem na nartach? – zapytała zaspanym głosem dziewczynka.

– Obiecuję, Maniu. Ale zaraz po śniadaniu, dob­rze? Później mam lekcje.

Nie miała pojęcia, jak pogodzi wszystkie obowiązki. Przy obecnych warunkach śniegowych marcowe weekendy w szkółce niczym nie różniły się od najbardziej obłożonych dni w okolicy sylwestra. Lola na śmierć zapomniała, że nazajutrz sobota, więc Mania nie idzie do przedszkola. Opiekunka już kilka dni wcześniej wybłagała sobie wolne, a trudno scedować całodniową opiekę nad dzieckiem na babcię. Aniela zawsze chętnie zajmowała się wnuczką, ale teraz miała huk roboty.

– Naprawdę?

Nadzieję w głosie małej zgasił sen. Jeszcze zanim padła odpowiedź.

Lola skręciła termostat przy kaloryferze i uzupełniła wodę w nawilżaczu powietrza. Robiła, co mogła, aby domowymi sposobami zapobiec ciągle nawracającym u córki anginom. Próby wpłynięcia na kierownictwo przedszkola, by w sezonie grzewczym nie przesadzano z ogrzewaniem, spełzały na niczym.

Poszła do swojego pokoju i w końcu zdjęła wysłużone narciarskie spodnie z wyszytą na nogawce nazwą swojej szkółki oraz logo sponsorów. Nowy kombinezon czekał na nią w pracy od początku sezonu, ale jakoś nie mogła rozstać się ze starym. Oprócz tego, że nieco wypłowiał, nic mu nie dolegało, więc uznała, że jakoś dociągnie w nim do końca zimy. Sponsorzy nie szczędzili pieniędzy na profesjonalny ubiór dla instruktorów, zatem zarówno wzornictwo, jak i jakość wykonania były z wyższej półki. Lola nie musiała się wstydzić.

Przełknęła ostatni kęs ciasta i na blisko godzinę znikła w łazience. Uwielbiała spokojne wieczory, kiedy bez pośpiechu i nerwów mogła zrelaksować się po intensywnym dniu. Od kiedy pozbyła się brodzika i zafundowała sobie w jego miejsce wannę z hydromasażem, łazienka stała się jej ulubionym miejscem. Przy okazji remontu zadbała też o toaletkę, jak żywcem wyjętą z garderoby filmowej gwiazdy; od zawsze marzyła o lustrze otoczonym żarówkami, choć matka uważała je za nadzwyczajne okropieństwo. Lola ubóstwiała swoją wystrzałową gotowalnię.

Za każdym razem uśmiechała się do odbicia w lustrze. Odkąd pamiętała, jej nieco egzotyczna uroda przykuwała uwagę. W przeciwieństwie do reszty rodziny, Lola przypominała Indiankę. Nie bez powodu w szkole wołali na nią Pocahontas, a co bardziej dociekliwi dorośli po cichu nawet pomawiali Anielę o zdradę. Istotnie, na tle nieco krępych, niebieskookich i jasnowłosych Stachowiaków czarnowłosa Lola, ze swoją smukłą sylwetką i lekko skośnymi brązowymi oczami, wyglądała jak podrzutek. Od najmłodszych lat czuła się inna, do chwili gdy pewnego dnia ojciec wziął ją na kolana i pokazał jej stary album ze zdjęciami. Czarno-biała fotografia jednej z ciotek rozwiała dziecięce wątpliwości – krewna wyglądała prawie jak matka Loli. Mijały lata, a dziewczyna w końcu z ulgą uznała, że z roku na rok staje się do niej coraz bardziej podobna. Kiedyś nawet zrobiła sobie zdjęcie w podobnej bluzce i w koku, porównała fotografie i wreszcie uśmiechnęła się do własnych wątpliwości i przekonania, że rodzice wzięli ją z domu dziecka. Jak się okazało, prawie każde dziecko na pewnym etapie życia myśli podobnie, ale w rodzinnym albumie tkwił niezbity dowód, że to nieprawda.

Lola niechętnie wyszła z wanny. Kilkakrotnie dolewała gorącej wody, żeby przedłużyć czas relaksu, ale w końcu spojrzała na pomarszczone dłonie i stopy i uznała, że najwyższa pora do łóżka. Pewna, że Mania, jak co dzień, również i nazajutrz urządzi jej wczesną pobudkę, sięgnęła po niedokończoną książkę. Do finału pozostało zaledwie kilkanaście kartek, więc zachłannie pochłonęła zajmującą końcówkę i zadowolona z happy endu przyłożyła głowę do poduszki.

Z zegarkiem w ręku o szóstej rano obudził ją mok­ry całus. Udała, że się opędza, i mruknęła groźnie.

Mania odskoczyła z piskiem i od razu wlazła pod kołdrę.

Ponieważ weekendowy rytuał zakładał wspólne polegiwanie, Lola przytuliła córkę z płonną nadzieją, że dziecko da jej jeszcze choć trochę pospać. Nic z tego. Mała wierciła się jak fryga, więc Lola ucałowała jasną główkę i poszła przyszykować dziecku ubranie.

Od pięciu lat Mania była dla niej całym światem i jako najmłodsza w rodzinie, oczkiem w głowie wszystkich. Lola, pomimo całej swojej miłości, robiła, co mogła, żeby pozostali za bardzo nie rozpieszczali małej, a mimo to Edek nosił siostrzenicę na rękach, a babcia co rusz podtykała jej ulubione smakołyki. Do tego stali goście masowo zwozili prezenty. Chwilami Lola czuła prawdziwą bezradność; również ją korciło, aby wynagradzać dziecku brak pełnej rodziny, ale zaciskała zęby ze złości na ludzi, którzy po prostu chcieli być mili, a faktycznie psuli jej dziecko. Co prawda ojciec Mani nie szczędził pieniędzy, ale na tym polu Lola całkowicie przejęła inicjatywę – jako że sama świetnie zarabiała, alimenty w całości przekazywała na konto lokacyjne z myślą o przyszłej edukacji córki. Z Tadeuszem utrzymywała chłodne, acz poprawne stosunki i dziękowała Bogu, że mała specjalnie nie dopytuje się o tatę.

Ten moment prędzej czy później nadejdzie, westchnęła w duchu. I co jej wtedy powiem? W jaki sposób wyjaśnię, że on nie może być z nami? O ileż lepiej byłoby, gdyby miał żonę i dzieci. Wtedy wyjaśnienie nie dziwiłoby i nie bulwersowało nikogo.

Lolę w przyszłości czekał twardy orzech do zgryzienia.

Z ojcem Mani poznali się na wyciągu. Kursant, z którym jeździła tamtego dnia, załapał się na wcześniejsze krzesełko, a obok niej usiadł ktoś inny. W milczeniu dojechali do górnej stacji, gdzie przy wysiadaniu zamyślona Lola, wiedziona impulsem, chwyciła współpasażera pod pachy i pomogła mu zjechać z kanapy. Zaskoczony mężczyzna zaniósł się śmiechem, a dziewczyna omal nie spaliła się ze wstydu.

– Przepraszam. To odruch. Wie pan, takie zawodowe zboczenie – tłumaczyła nieskładnie.

Nie słuchał jej. Dosłownie zwijał się ze śmiechu, a im bardziej gorliwie Lola wyjaśniała sytuację, tym głośniej się śmiał. Chyba nawet się popłakał, bo całkiem zaparowały mu gogle.

Zdenerwowana urwała w pół słowa, przeprosiła raz jeszcze i podjechała do ucznia.

Dokończyła lekcję, sprawdziła grafik na kolejny dzień i głodna poszła do karczmy coś zjeść. Rozsiadła się przy stoliku dla obsługi i już miała zaatakować apetyczne placki po węgiersku, gdy do jej stolika dosiadł się najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego widziała w życiu. Lola zastygła ze sztućcami w powietrzu i zagapiła się w niego jak w obraz.

– Mogę? – zapytał. – Tym razem to ja chciałem panią przeprosić. Proszę mi wybaczyć, ale tak mnie pani rozbawiła, tam, na górze, że dostałem ataku śmiechu i nie mogłem się opanować.

– To pan? – Lola odzyskała mowę. – Nic nie szkodzi.

Jej praca sprzyjała kontaktom z różnymi ludźmi i nawiązywaniu znajomości. Generalnie lubiła nowości, a już szczególnie tak atrakcyjne. Ale w tamtej chwili, bez względu na urodę mężczyzny, była tak głodna, że chciała, aby sobie poszedł. Marzyła o pierwszych kęsach chrupiącego placka, a w towarzystwie nie wypadało rzucać się na jedzenie.

Na szczęście on odszedł na chwilę, żeby złożyć w barze zamówienie. Lola łapczywie zaatakowała swój gulasz. Gryzła najszybciej, jak się dawało, i połykała. Byle się tylko nie udławić!

Zaspokoiwszy pierwszy głód, nieco łaskawiej spojrzała na nowego znajomego. Tadeusz musiał być od niej sporo starszy, ale nie sądziła, by miał więcej niż czterdzieści lat. Modnie przystrzyżone włosy układały się w naturalne fale, których nie były w stanie popsuć nawet godziny spędzone w kominiarce i kasku. Był urodzonym gawędziarzem.

Mniej więcej po godzinie Lola poczuła, że przepadła z kretesem, a gdy Tadeusz odwiózł ją do domu, wiedziała już, że jest bliska zakochania. Miała wrażenie, że nie oddycha, że fruwa, że z ekscytacji ma łaskotki w całym ciele, że każda jego komórka została właśnie postawiona w stan najwyższej gotowości. W mózgu ze zdwojoną siłą ruszyła produkcja hormonów szczęścia. Dowiedziała się, że Tadeusz wykłada na wyższej uczelni i właśnie rozpoczął dwutygodniowy urlop, i z zachwytem przyjęła informację, że zatrzymał się w najnowszym hotelu w okolicy. Obiekt dopiero co oddano do użytku i nikt jej tam nie znał.

Kochankami zostali po kilku dniach.

Wszyscy w domu przyklasnęli nowemu związkowi Loli. Sama zainteresowana właśnie kończyła trzeci rok studiów, więc Aniela, ku irytacji córki, coraz częściej zagajała o wnukach. Co prawda różnica wieku trochę niepokoiła matkę, ale uznała, że szczęście potomstwa jest najważniejsze.

Szczęśliwe miesiące mijały jak bajka. Tadeusz był zajęty na uczelni głównie w weekendy, więc praktycznie w każdym tygodniu potrafił wygospodarować kilka wolnych dni, by spędzić je z ukochaną. A mniej więcej po pół roku znajomości Lola zaszła w ciążę.

Wówczas w naturalny sposób wypłynął temat usankcjonowania związku. Początkowo Tadeusz sprawiał wrażenie zadowolonego, ale z czasem jego entuzjazm dla pomysłu osłabł wyraźnie. Gdy po raz kolejny zgrabnie wywinął się od konkretów, Lola nie wytrzymała, a on, przyciśnięty do muru, wreszcie powiedział jej prawdę.

Nigdy wcześniej w trakcie swojego dwudziestoparoletniego życia dziewczyna nie doznała takiego szoku. Prawdę mówiąc, wśród Stachowiaków nikt nie spodziewał się takiej, a nie innej prawdziwej przyczyny jego weekendowych nieobecności.

Tadeusz był księdzem.

Informacja spadła na rodzinę niczym grom z jasnego nieba. Tadeusz tłumaczył się miłością do Loli, tyle że, niestety, nie potrafił zdecydować, czy woli sutannę, czy obrączkę. Pozostawał rozdarty pomiędzy uczuciem, kapłańskim powołaniem, odpowiedzialnością i kryzysem wiary. Targały nim sprzeczne emocje i choć chciał w całej tej sytuacji zachować się jak najbardziej przyzwoicie, nijak nie dało się wszystkim dogodzić. W efekcie krewki Antoni omal nie przyłożył niedoszłemu zięciowi, a ten uciekł w obawie przed pobiciem.

Koszmar trwał ponad miesiąc, aż w końcu Lola postawiła sprawę na ostrzu noża i kazała ukochanemu decydować. Gdy wreszcie to nastąpiło, poczuła ulgę, że to koniec niepewności i uczuciowej szarpaniny. Mężczyzna jej życia dokonał wyboru, ona również. Z nim czy bez niego, urodzi dziecko i będzie je kochać za dwoje. W trosce o jego dob­ro, i swoje własne, kategorycznie odmówiła zgody na przyszłe kontakty. Obiecała rozważyć taką możliwość, gdy maluch podrośnie, ale na razie podała jedynie numer konta i zgodziła się raz na pół roku przysyłać mailem zdjęcia. Na więcej nie było szans. Lola zawaliła wprawdzie sesję i przerwała studia, ale w jej sytuacji nie to było najważniejsze. Najbardziej chciała, żeby Tadeusz wreszcie znikł i dał jej święty spokój. Miała co robić. Przede wszystkim musiała jakoś posklejać swoje życie, rozbite przez niego w drobny mak.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

Table of Contents
ROZDZIAŁ 1