Wyszło jak zwykle... Rozbrajająca historia Polski - Krzysztof Pyzia - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Wyszło jak zwykle... Rozbrajająca historia Polski ebook i audiobook

Krzysztof Pyzia

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

123 osoby interesują się tą książką

Opis

Jeśli myślicie, że tylko w piłce nożnej przydaje się okrzyk „Polacy, nic się nie stało”, to jesteście w wieeeelkim błędzie! Jak by tego było mało, od zarania dziejów mamy pecha! Choćby to, że leżymy pomiędzy Rosją a Niemcami, wiele mówi o naszym szczęściu. Często też chcieliśmy dobrze, a wychodziło… jak zwykle!

Oto historia Polski w anegdotycznej formie. Wszystko oparte na faktach, choć momentami trudno w to uwierzyć. Sam Stanisław Bareja by tego nie wymyślił! Będzie zatem o królu, który gdy tylko zobaczył kandydatkę na żonę, uciekł, gdzie pieprz rośnie. Zajrzymy do królewskiej sypialni, w której od miłosnych igraszek zawaliła się podłoga. Opowiemy, jak polscy władcy i ich najbliżsi odchodzili z tego świata w stylu „laureatów” nagrody Darwina (no bo kto podcina gałąź, na której siedzi, albo dławi się ogórkiem kiszonym?!). Przeczytacie również o najgłupszym pomyśle w dziejach Polski oraz o rodaku sławnym na cały świat, który w liście do kobiety napisał: „…Wolę nic nie tworzyć, byle się z Tobą położyć, ja, zawsze najwierniejszy Fryc, co mocno tęskni do Twych cudnych”! Zainteresowani?

***

Krzysztof Pyzia to dziennikarz Radia ZET, autor kilku książek, ojciec kilkorga dzieci i mąż jednej żony…

***

"Znani ludzie o książce:

Znamy się z autorem od dziecka. Trzymał mnie do chrztu."

Mieszko I

"Zastanawialiście się, skąd wziąłem koronę? W końcu byłem pierwszy. To Pyzia mi ją skombinował!"

Bolesław Chrobry

"To dzięki niemu zastałem Polskę drewnianą, a zostawiłem oczytaną."

Kazimierz Wielki

"Zazdroszczę, że to nie ja napisałem tę książkę."

Henryk Sienkiewicz

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 275

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 16 min

Lektor: Przemek Corso

Oceny
4,1 (17 ocen)
8
5
2
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Szyszkowate2

Całkiem niezła

Nie potrafię się oprzeć wrażeniu że autor ma czytelnika za imbecyla. niektórych rzeczy naprawdę nie trzeba tłumaczyć.
00
Agnieszka886

Nie oderwiesz się od lektury

fantastyczna,pełna humoru podróż przez historie
00
kpyziapl

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo mi się podoba. Bawi maksymalnie. Pozdrawiam, autor😀
00
Weganka_i_Tajga

Dobrze spędzony czas

Super się słuchało na poprawę nastroju i w ramach rozrywki. Myślę, że wykonanie lektora i sam audiobook jest atrakcyjniejszy w odbiorze niż książka papierowa. Dużo absurdalnych sytuacji ze znanymi i mniej znanymi Polakami w roli głównej. Dla mnie odrobinę za dużo współczesnych histori. Liczyłam na więcej smaczków z dawnych czasów.
00

Popularność




Wstęp

Zostaw­cie to Pola­kom. Dla nich nie ma rze­czy nie­moż­li­wych!

Cesarz Fran­cu­zów Napo­leon I (Bona­parte)1.

Gdy przyj­rzymy się pol­skiej histo­rii, szybko doj­dziemy do wnio­sku, że nic jej lepiej nie opi­suje niż słowa „Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało!”. I nie cho­dzi wcale tylko o prze­szłość pol­skich pił­ka­rzy czy w ogóle naszych spor­tow­ców. Chcąc nie chcąc, w naszej prze­szło­ści znaj­dziemy mnó­stwo wyda­rzeń, które naj­zwy­czaj­niej w świe­cie nie powinny mieć miej­sca. Bowiem poza piękną kartą histo­rii nasz naród posiada rów­nież opo­wieść alter­na­tywną, żyw­cem wyjętą z krzy­wego zwier­cia­dła albo wyglą­da­jącą tak, jakby to był film Sta­ni­sława Barei. Do tego stop­nia, że słowa „nic się nie stało” czy „chcie­li­śmy dobrze, a wyszło jak zwy­kle” można by dopi­sać jako kolejną zwrotkę do naszego hymnu.

Przy­kła­dów z cyklu „chcie­li­śmy dobrze, a wyszło jak zwy­kle” jest nad wyraz wiele, co razem udo­wod­nimy na dal­szych stro­nach tej książki. Wcze­śniej jed­nak, uprze­dza­jąc wąt­pli­wo­ści… Nie, to nie są wymy­ślone histo­rie. To praw­dziwe opo­wie­ści, które rze­czy­wi­ście miały miej­sce w pol­skiej prze­szło­ści, choć nie­rzadko są nieco zaku­rzone i nie­obecne w powszech­nej świa­do­mo­ści. Prawdą jest, że mamy mnó­stwo opo­wie­ści budzą­cych uśmiech na twa­rzy. Sami pomy­śl­cie…

Skoro Pol­ska leży pomię­dzy Niem­cami a Rosją, to jak może być dobrze? Co gor­sza, my w tej kwe­stii nie mie­li­śmy nic do powie­dze­nia! W końcu to nie nasza wina, a wina geo­gra­fii i naszej loka­li­za­cji, że mamy taką histo­rię, a nie inną. Prze­cież nas od tych Nie­miec czy Rosji nie oddzie­lają żadne morza ani góry! Od zawsze było tak samo. Na zacho­dzie czy wscho­dzie silny sąsiad. Do tego potęga marząca o tym, by nas pod­bić, zająć nasze zie­mie. Ot, pomię­dzy mło­tem a kowa­dłem!

Już Nor­man Davies, opi­su­jąc histo­rię naszego kraju w Bożym igrzy­sku, pisał: Wydaje się, że ten kraj jest nie­ro­ze­rwal­nie zwią­zany z nie­koń­czącą się serią kata­strof i kry­zy­sów, które – w spo­sób para­dok­salny – stają się źró­dłem jego buj­nego życia. Pol­ska znaj­duje się bez prze­rwy na kra­wę­dzi upadku. Ale jakimś spo­so­bem zawsze udaje jej się znów sta­nąć na nogi, a w dzie­dzi­nach być może bar­dziej istot­nych niż poli­tyka i gospo­darka – prze­ży­wać okresy roz­kwitu2.

Z kolei inny Anglik, pre­mier Wiel­kiej Bry­ta­nii, Win­ston Chur­chill, stwier­dził: Nie­wiele jest zalet, któ­rych Polacy by nie mieli, i nie­wiele jest też wad, któ­rych umie­liby się ustrzec.

Mówiąc krótko – cała pol­skość w pigułce. Mamy wszystko, by odnieść suk­ces, a mimo to czę­sto nam się nie udaje. Jak mawiają, bied­nemu zawsze wiatr oczy. A skoro tego nie zmie­nimy, to cho­ciaż przejdźmy przez naszą histo­rię z uśmie­chem na ustach!

Uda­nej lek­tury,Krzysz­tof Pyziakrzysz­[email protected]

Tak w XIX wieku wyobra­ził sobie chrzest Pol­ski nasz naj­więk­szy malarz histo­ryczny Jan Matejko – frag­ment obrazu „Zapro­wa­dze­nie chrze­ści­jań­stwa…” z cyklu „Dzieje cywi­li­za­cji w Pol­sce”

[966] Seksu nie będzie…

Rok 966. Wszy­scy zgod­nym chó­rem odpo­wiemy, że wła­śnie w tym roku odbył się długo wycze­ki­wany chrzest Pol­ski. Ale już mało kto wie, co jesz­cze się wów­czas wyda­rzyło. A wie­dzieć warto. To wła­śnie wtedy nie­wia­sty mające naście lat lądo­wały w łóżku ze swo­imi mężami i nikt nie widział ku temu prze­ciw­wska­zań. Jed­nak nie wszyst­kim było to na rękę. Po pierw­sze, kobiety nie miały zbyt dużego wyboru. Gdy ich ojciec zade­cy­do­wał, że poślu­bią danego księ­cia albo króla, to mogły jedy­nie przy­ta­ki­wać. W tam­tych cza­sach zja­wi­sko odma­wia­nia ojcu nie było znane.

By być choć z pozoru obiek­tyw­nym, dodam, że już wtedy można było dostrzec rów­ność płci. Mia­no­wi­cie męż­czyźni podob­nie nie mieli wiel­kiego wyboru i musieli pro­sić o rękę nie te księż­niczki, które wpa­dły im w oko, tylko te, które miały wpły­wo­wych rodzi­ców i solidny posag.

Nazwijmy rzecz po imie­niu. Czasy w oko­li­cach chrztu Pol­ski i póź­niej­sze stu­le­cia nie były okre­sem, w któ­rym szcze­gól­nie przy­kła­dano wagę do takich pojęć jak: uczu­cia, zauro­cze­nie czy – nie daj Boże – miłość. Tutaj było wszystko jasne i kla­rowne.

Wróćmy jed­nak do rze­czy waż­nych, a jed­no­cze­śnie poważ­nych, choć dla wielu w pew­nych aspek­tach tylko z pozoru. Nie­wąt­pli­wie chrzest Pol­ski jest uzna­wany za jedno z naj­waż­niej­szych wyda­rzeń w histo­rii naszego kraju. Waż­niej­sze są tylko: mecz pił­ka­rzy na Wembley, który zre­mi­so­wali z Angli­kami w 1973 roku i poje­chali na mistrzo­stwa świata, pre­miera Samych swo­ich w 1967 roku, dru­gie miej­sce Edyty Gór­niak na Euro­wi­zji w 1994 roku i kilka innych, pisząc już serio, naprawdę istot­nych wyda­rzeń.

Tym­cza­sem chrzest był wyjąt­kowo istotny, a skoń­czył się… No wie­cie, w stylu „Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało”. Nasz pierw­szy histo­ryczny władca Mieszko I roz­bu­do­wał pań­stwo Polan, przy­łą­cza­jąc do niego Śląsk, Mało­pol­skę. Mazow­sze i Pomo­rze. Mieszka koja­rzą chyba wszy­scy. Tym bar­dziej, że cho­dzi o tego, który był pierw­szy. I uprze­dza­jąc wąt­pli­wo­ści, nie cho­dzi o cukierki zna­nej firmy o tej nazwie… Tu należy się śmiech z sit­comu! W każ­dym razie Mieszko I parł do chrztu z cze­skich rąk, bo dzięki temu Niemcy nie mogliby już nas ata­ko­wać pod pozo­rem nawra­ca­nia i walki z pogań­stwem. Nawia­sem mówiąc, „Niemcy nie mogliby nas ata­ko­wać”? Nawet dzi­siaj brzmi to miało wia­ry­god­nie…

Dla­tego też w tro­sce o dobro naszej (i swo­jej) kra­iny posta­no­wił wziąć za żonę cze­ską księż­niczkę Dobrawę. Ta miała mu dawać kore­pe­ty­cje z chrze­ści­jań­stwa, aby wresz­cie razem ze swoim ludem Mieszko mógł przy­jąć chrzest. Do ślubu z Dobrawą doszło w 965 roku. Z per­spek­tywy Mieszka pierw­szy pro­blem nie­stety poja­wił się już w noc poślubną. Dobrawa posta­no­wiła, że do kon­sump­cji mał­żeń­stwa nie doj­dzie. Nie wiemy, jakie były tego powody. Gdy­by­śmy przy­jęli współ­cze­sny tok myśle­nia, to pew­nie wyglą­da­łoby to tak:

– Strasz­nie śmier­dzisz piwem. Nic z tego dzi­siaj nie będzie!

Albo:

– Ledwo trzy­masz się na nogach, idź już spać.

Lub:

– Mieszko, głowa mnie boli. Mam migrenę.

Ewen­tu­al­nie:

– Nie ogo­li­łeś się.

– Ale ja noszę zarost!

– Nie­ważne. Idźmy już spać, bo późno.

– Ale mi się nie chce spać. Wolał­bym coś poro­bić, naj­le­piej z tobą!

– To weź sprawy w swoje ręce i porób sobie sam. Aaaa. I nie siedź tylko za długo. I zgaś świeczkę, jak będziesz zasy­piał. Prąd ostat­nio zdro­żał, trzeba oszczę­dzać!

Mam w gło­wie jesz­cze jedną wer­sję:

– Seksu nie będzie.

– Co? Dla­czego dopiero teraz mi to mówisz?!

Który wariant jest naj­bar­dziej praw­do­po­dobny, zade­cy­duj­cie sami. Tak czy ina­czej, część histo­ry­ków uważa, że brak kon­sump­cji związku jest żywym dowo­dem na to, iż Dobrawa już na wstę­pie pró­bo­wała szan­ta­żo­wać swego świeżo upie­czo­nego męża. Inni zaś uwa­żają, że wręcz prze­ciw­nie. Chciała, aby Mieszko wyszedł na ludzi i wyple­nił z sie­bie pogań­stwo.

W każ­dym razie Dobrawa sta­rała się być aser­tywna i już pierw­szej nocy powie­działa Miesz­kowi sta­now­cze „nie”! Książę, który według legendy uro­dził się ślepy i wzrok odzy­skał, mając dopiero sie­dem lat, aku­rat tego nie prze­wi­dział. Poza tym miłość w końcu jest… ślepa!

Jed­nym z waż­kich powo­dów chrztu księ­cia Mieszka I (wize­ru­nek wykre­owany przez Jana Matejkę w „Poczcie kró­lów i ksią­żąt pol­skich”) była chęć skon­su­mo­wa­nia mał­żeń­stwa z cze­ską księż­niczką Dobrawą, która nie chciała współ­żyć z poga­ni­nem

Jak by tego było mało, zanim Mieszko pojął za żonę Dobrawę, miał aż sie­dem nałoż­nic. Wiem, to bar­dzo dużo (gdzie tu rów­ność płci – ja się pytam – dla­czego nie jedna kobieta i sied­miu face­tów?!), ale inni szli o krok dalej. I tak na przy­kład fran­kij­ski kupiec Samon, w VII wieku twórca i władca pań­stwa sło­wiań­skiego na obsza­rach dzi­siej­szych Czech, Sło­wa­cji, połu­dnio­wych Nie­miec, Austrii, Węgier i połu­dniowo-zachod­niej Pol­ski, miał aż dwa­na­ście żon. Dla­czego u Mieszka było ich aku­rat sie­dem? Podobno wśród Sło­wian obo­wią­zy­wała zasada, że można mieć mak­sy­mal­nie tyle kobiet. Już teraz rozu­miem, dla­czego mawia się w naszym kraju o szczę­śli­wej sió­demce. Nawia­sem mówiąc, ta sió­demka jest w naszym życiu obecna od naj­młod­szych lat. Zasta­nówmy się, gdy byli­śmy mali i rodzice opo­wia­dali nam bajkę, to za iloma górami i za iloma lasami żyła sobie księż­niczka? No wła­śnie – za sied­mioma! A w ile dni Wszech­mocny miał stwo­rzyć świat? W sie­dem, choć tego ostat­niego dnia odpo­czy­wał. Zresztą w Biblii sió­demka jest przed­sta­wiana jako liczba dosko­nała, bowiem łączy czwórkę, sym­bo­li­zu­jącą zie­mię i ciało, oraz trójkę, będącą zna­kiem duszy i nieba. Cie­kawe tylko, czy sie­dem grze­chów głów­nych ma coś wspól­nego z sied­mioma żonami?

Wróćmy do Mieszka I. Miał on sie­dem żon (albo nałoż­nic – nie wia­domo, czy wszyst­kie były jego żonami, pewne jest tylko, że wszyst­kie były ubrane w cie­płe futra, skry­wa­jące pod spodem jędrne ciała ude­ko­ro­wane bursz­ty­no­wymi wisio­rami). I oto poja­wiła się Dobrawa.

Począt­kowo nasz władca pla­no­wał, aby cze­ska księż­niczka była jedną z tych sied­miu żon, ale tą pierw­szą, naj­waż­niej­szą. Pierw­sza z sied­miu – to dobrze brzmi! Nie­stety, Dobrawa, sły­sząc to, pra­wie się zadła­wiła kne­dlem albo innym cze­skim jadłem. Mieszko musiał więc odpra­wić z kwit­kiem swoją „szczę­śliwą sió­demkę”. To jed­nak miało miej­sce praw­do­po­dob­nie tylko w teo­rii… Otóż któ­re­goś dnia Dobrawa wyszła na pole, by szu­kać męża. Zapewne chciała go zawo­łać na obiad, by zjadł póki jesz­cze cie­pły, lecz Mieszka zna­leźć nie mogła. Już miała wra­cać do środka swej chaty, gdy usły­szała jakieś oso­bliwe piski, wymie­szane z odgło­sami śmie­chu i pod­nie­ce­nia! To były już czasy, gdy tam­tejsi ludzie uwiel­biali banie. Sia­dali w drew­nia­nym pomiesz­cze­niu z kamien­nym pie­cem, roz­pa­lali go do czer­wo­no­ści i pole­wali żar wodą, by poja­wiło się mul­tum pary, a z ludz­kich ciał spły­wało mnó­stwo potu. I to wła­śnie z takiej bani dobie­gały te głosy. Dobrawa, jak na czujną żonę przy­stało, posta­no­wiła wejść do środka. Spo­tkała tam swego uko­cha­nego, a wraz z nim… sie­dem nałoż­nic. Poja­wił się wtedy pro­blem. Otóż Dobrawa przy­ła­pała Mieszka na gorą­cym uczynku, jak mawiają oczy­tani – in fla­granti! Gdy weszła do bani, zoba­czyła na wła­sne oczy, że Mieszko też wszedł, a wła­ści­wie wcho­dził i wycho­dził (bez wcho­dze­nia w szcze­góły, rozu­mie­cie pew­nie, o co cho­dzi). Nie wia­domo, jak się zakoń­czyła ta histo­ria, choć nie­trudno to prze­wi­dzieć. Po czymś takim Dobrawa na pewno nie zapro­siła owych sied­miu pań na obiad. Tym bar­dziej że – co już zdą­ży­li­śmy usta­lić – nie miała tyle jedze­nia…

KUPIEC I PODRÓŻ­NIK IBRA­HIM IBN JAKUB PISAŁ W X WIEKU O SŁO­WIA­NACH:

Kobiety ich, kiedy wyjdą za mąż, nie popeł­niają cudzo­łó­stwa; ale panna, kiedy poko­cha jakiego męż­czy­znę, udaje się do niego i zaspo­kaja u niego swoją żądzę. A kiedy mał­żo­nek poślubi [dziew­czynę] i znaj­dzie ją dzie­wicą, mówi do niej: „gdyby było w tobie coś dobrego, byliby cię pożą­dali męż­czyźni i z pew­no­ścią była­byś sobie wybrała kogoś, kto by wziął twoje dzie­wic­two”. Potem ją odsyła i uwal­nia się od niej.

Źró­dło: T. Kowal­ski, Rela­cja Ibra­hima ibn Jakuba z podróży do kra­jów sło­wiań­skich w prze­kła­dzie Al-Bekriego, [w:] Pomniki dzie­jowe Pol­ski, seria II, t. 1, Kra­ków 1946, s. 50.

Dobrawa, wstę­pu­jąc w zwią­zek mał­żeń­ski z Miesz­kiem, musiała też być solid­nie zszo­ko­wana, gdy zaczęto jej opo­wia­dać o tym, jak wygląda wesele w pogań­skim stylu i czego powinna się spo­dzie­wać. Kto wie, może to wła­śnie te opo­wie­ści spra­wiły, że z poślub­nej nocy nic nie wyszło… Postaw­cie się na jej miej­scu. Wyjeż­dża­cie z Czech, tęsk­ni­cie za cze­skimi kne­dli­kami, cze­skim gula­szem, sma­żo­nym serem, nie­zli­czo­nymi ilo­ściami zja­da­nej kapu­sty i jesz­cze cze­skim piwem. Tym­cza­sem oto­cze­nie waszego przy­szłego męża dopy­tuje was o to, czy w trak­cie wesela będą pokła­dziny. Jakie znowu pokła­dziny?! Jest wam nieco trudno. Języki podobne, a jed­nak inne. Poza tym, gdy zaczyna do was docie­rać, czym są te pokła­dziny, docho­dzi­cie do wnio­sku, że woli­cie tego nie rozu­mieć… A naj­le­piej byłoby zadzwo­nić do praw­nika i zapy­tać, czy da się jesz­cze odstą­pić od umowy. Tele­fo­nów nie­stety nie ma, kości zostały rzu­cone, trzeba więc dalej w to brnąć. Dla­tego mówi­cie swo­jemu mężowi sta­now­cze „nie” w kwe­stii seksu.

Na jej miej­scu zro­bił­bym podob­nie. Jeśli jesz­cze nie wygu­glo­wa­li­ście, czym były pokła­dziny, spie­szę z wyja­śnie­niami. Oto w trak­cie bie­siady świeżo upie­czona para miała się przy­tu­lać i takie tam (bez owi­ja­nia w bawełnę – mieli upra­wiać coś zaczy­na­ją­cego się na „se” i koń­czą­cego na „ks”) na oczach zgro­ma­dzo­nych bie­siad­ni­ków – albo w wer­sji light w obec­no­ści krew­nych mło­dej pary. Ten rytuał – zwień­czony poka­za­niem zakrwa­wio­nej pościeli czy ubrań panny mło­dej – będą­cych potwier­dze­niem jej dzie­wic­twa i zara­zem zna­kiem, że bogo­wie przy­jęli krwawą ofiarę – był dopeł­nie­niem, a wła­ści­wie kropką nad i, jeśli cho­dzi o zawar­cie mał­żeń­stwa. Gdy zaś krwi nie było, bie­siad­nicy roz­po­czy­nali roz­róbę – leciały garnki, szklanki, a rodziny okry­wały wstyd i hańba. Ale i na to „nasi” mieli swoje spo­soby. Tym bar­dziej, że krwi ocze­ki­wano nie tylko od dzie­wic, ale w ogóle od panien mło­dych, będą­cych prze­cież nie­rzadko wdo­wami. Polacy, a wła­ści­wie na początku Pola­nie, pro­blem ten roz­wią­zy­wali dość pro­sto. Wystar­czyła chwila nie­uwagi, by przy­ja­ciel rodziny pod­mie­nił prze­ście­ra­dło tuż przed rytu­ałem na gotowe – w sen­sie już zakrwa­wione. Innym roz­wią­za­niem było poda­wa­nie ukrad­kiem krwi, którą pani młoda mogła w dogod­nym momen­cie roz­lać.

Naj­go­rzej jed­nak było, gdy kobieta tra­fiała na wojow­nika chcą­cego mak­sy­mal­nie poka­zać swą męskość. Wów­czas czę­sto nie były potrzebne żadne prze­kręty, bowiem kobieta przez sek­su­alną agre­sję swego part­nera była pora­niona aż do krwi w oko­li­cach intym­nych. Jed­nak nawet wtedy dwo­rzan cie­szył widok krwi, choć nie wiem, czy było się z czego cie­szyć… Dla ówcze­snych tak – w końcu bogo­wie przy­jęli krew w ofie­rze. Dzi­siaj – na szczę­ście – można coś takiego zakla­sy­fi­ko­wać jako gwałt i ści­gać.

W każ­dym razie pokła­dziny to nie był pol­ski wyna­la­zek. Działo się to jesz­cze w wielu miej­scach Europy długo po Mieszku w cza­sach feu­dal­nych, gdy byli parob­ko­wie, dzie­się­cina i lenno. Sar­maci rów­nież dobrze znali te zwy­czaje. A co z zagra­nicą, którą zawsze uwa­żamy za coś lep­szego, tak jak te słynne nie­miec­kie proszki i w ogóle nie­miecka che­mia? Podobno u naszych zachod­nich sąsia­dów jesz­cze w XVII wieku docho­dziło do pokła­dzin. Zresztą, jak poka­zuje histo­ria, u nich wyrzut agre­sji i bru­tal­no­ści poja­wiał się także w kolej­nych stu­le­ciach.

Ale uspo­ka­jam, jest też szczę­śliwe zakoń­cze­nie tej miło­snej histo­rii. Według kro­ni­ka­rza Galla Ano­nima Mieszko osta­tecz­nie tak bar­dzo zako­chał się w Dobra­wie, że posta­no­wił roz­stać się ze swoim sied­mio­oso­bo­wym hare­mem. Miał się tak bar­dzo zauro­czyć Dobrawą, że wolał ją niż sie­dem pięk­no­ści. Czy tak było naprawdę? Trudno oce­nić, tym bar­dziej że pisze o tym jakiś ano­nim, naj­pew­niej mnich zachę­ca­jący do kul­ty­wo­wa­nia cnót chrze­ści­jań­skich!

Swoją drogą Dobrawa chciała być święt­sza od papieża i nawra­cać Mieszka na chrze­ści­jań­stwo, gdy tym­cza­sem sama była praw­do­po­dob­nie wdówką lub – co cie­kaw­sze – roz­wódką…

Przy oka­zji Mieszka… Wszy­scy wiemy ze szkoły, że ze związku Mieszka z Dąbrówką3 zro­dził się Bole­sław, póź­niej­szy pierw­szy koro­no­wany władca Pol­ski. I jak zwy­kle uczymy się tylko o face­tach, a zapo­mi­namy kobie­tach. Gdy tym­cza­sem z tego samego mał­żeń­stwa na świat przy­szła jesz­cze Świę­to­sława, o któ­rej w szkole zapo­mnie­li­śmy. Sygryda/Stor­rada, bo tak wła­śnie była nazy­wana za gra­nicą, została dzięki mężom – uwaga! – kró­lową Szwe­cji, Danii, Nor­we­gii i jesz­cze Anglii. Cztery korony – jak je nosić jed­no­cze­śnie na gło­wie? A do tego była matką kró­lów Anglii, Danii i Szwe­cji. Sporo osią­gnięć jak na osobę, o któ­rej się w ogóle nie mówi na lek­cjach, prawda? W każ­dym razie w póź­niej­szych latach roz­pi­sy­wano się o niej w kro­ni­kach histo­rycz­nych i nor­dyc­kich sagach. Co prawda, przez dru­giego męża, króla Danii i Nor­we­gii, została wypę­dzona i schro­niła się u boku Bole­sława Chro­brego, jed­nak gdy mąż zmarł, jej syno­wie przy­je­chali do Pol­ski, by pro­sić matkę o powrót do Danii. Jak osta­tecz­nie skoń­czyła, trudno powie­dzieć. Nie­stety, żadne pol­skie źró­dła nawet nie potwier­dzają tego, czy Mieszko I miał córkę. Co gor­sza, bada­cze mają wiele wąt­pli­wo­ści zwią­za­nych z tymi opo­wie­ściami o Świę­to­sła­wie. No tak, ci naukowcy zawsze muszą wszystko popsuć!

Dobrawa zmarła już około 977 roku. W tej sytu­acji Mieszko I zna­lazł sobie nową żonę – nie dość, że dotych­czas mniszkę miesz­ka­jącą w klasz­to­rze, to jesz­cze… Niemkę, Odę Dytry­kównę. Co spra­wiło, że zamiast jakiej Sło­wianki, wybrał Ger­mankę?

Dobrawa – rów­nież nary­so­wana przez Matejkę – musiała coś w sobie mieć, skoro Mieszko odpra­wił dla niej sie­dem pogań­skich nałoż­nic i zmie­nił wiarę. Księżna dała jemu i Pol­sce syna – Bole­sława Chro­brego

Wszystko przez poli­tykę. Król nie­miecki, a potem cesarz Otton II potrze­bo­wał wspar­cia Mieszka, a ten z kolei powie­dział, że dosta­nie je, gdy on poj­mie za żonę córkę mar­gra­biego Mar­chii Pół­noc­nej. Dodajmy, że była to nie tyle randka w ciemno, ile mał­żeń­stwo w ciemno. To nie jest tak jak myśli­cie, że wszy­scy wokół opo­wia­dali o Odzie, jaka to ona piękna, dla­tego nasz król zaży­czył sobie jej ręki. Po pro­stu Mieszko posta­wił sprawę jasno. Bie­rze w ciemno Niemkę albo nici ze wspar­cia. Ona zaś w kolej­nych latach uro­dziła mu córkę i trzech synów. A co z jej urodą? Powiem tak… Zło­śliwi mówią, że nie ma brzyd­kich kobiet, jest tylko nie­wy­star­cza­jąca por­cja wina. Pew­nie to i racja. Zresztą tyczy się to także face­tów. Prze­cież z nami jest podob­nie, prawda?

Suma sum­ma­rum. Chcie­li­śmy dobrze, ale… nie do końca tak wyszło. To był nie­zbyt udany począ­tek. Niby z jed­nej strony nasze pań­stwo zago­ściło na mapach Europy. Z dru­giej jed­nak musiało to wyglą­dać nie­zbyt atrak­cyj­nie w oczach Cze­chów. Przy­je­chała ta cała Dobrawa, patrzy, a tu kochanki wokół Mieszka – istny tłum – i jesz­cze te nie­szczę­sne pokła­dziny. Ale spo­koj­nie! Jak już zdą­ży­li­śmy usta­lić, osta­tecz­nie Dobrawa dała potomka w postaci przy­szłego króla Bole­sława Chro­brego. Czyli w sumie nic się nie stało…

Jako że na ogół histo­rie powinny koń­czyć się szczę­śli­wie, tak będzie i tym razem. Otóż chrzest dał nam wiele dobrego. Kościół wysłał na nasze zie­mie swo­ich duchow­nych, dzięki czemu miał kto pro­wa­dzić kan­ce­la­rię Mieszka, a pań­stwo pol­skie weszło do grona kró­lestw i księstw chrze­ści­jań­skiej Europy. Poza tym było jesz­cze wiele zalet, które przy­szły wprost z chrztem. Dzi­siaj pozo­staje tylko WIE­RZYĆ, że tak wła­śnie z tym chrztem i całą wiarą było!

CAŁA PRAWDA O ODZIE

W cze­skiej kra­inie pojął on za żonę szla­chetną sio­strę Bole­sława Star­szego, która oka­zała się w rze­czy­wi­sto­ści taką, jak brzmiało jej imię. Nazy­wała się bowiem po sło­wiań­sku Dobrawa, co w języku nie­miec­kim wykłada się: dobra. Owa wyznaw­czyni Chry­stusa, widząc swego mał­żonka pogrą­żo­nego w wie­lo­ra­kich błę­dach pogań­stwa, zasta­na­wiała się usil­nie nad tym, w jaki spo­sób mogłaby go pozy­skać dla swo­jej wiary. Sta­rała się go zjed­nać na wszel­kie spo­soby, nie dla zaspo­ko­je­nia trzech żądz tego zepsu­tego świata, lecz dla korzy­ści wyni­ka­ją­cych z owej chwa­leb­nej i przez wszyst­kich wier­nych pożą­da­nej nagrody w życiu przy­szłym.

Umyśl­nie postę­po­wała ona przez jakiś czas zdroż­nie, aby póź­niej móc długo dzia­łać dobrze. Kiedy mia­no­wi­cie po zawar­ciu wspo­mnia­nego mał­żeń­stwa nad­szedł okres wiel­kiego postu i Dobrawa sta­rała się zło­żyć Bogu dobro­wolną ofiarę przez wstrzy­my­wa­nie się od jedze­nia mięsa i umar­twia­nie swego ciała, jej mał­żo­nek nama­wiał ją słod­kimi obiet­ni­cami do zła­ma­nia posta­no­wie­nia. Ona zaś zgo­dziła się na to w tym celu, by z kolei móc tym łatwiej zyskać u niego posłuch w innych spra­wach. Jedni twier­dzą, iż jadła ona mięso w okre­sie jed­nego wiel­kiego postu, inni zaś, że w trzech takich okre­sach. Dowie­dzia­łeś się przed chwilą, czy­tel­niku, o jej prze­wi­nie, zważ teraz, jaki owoc wydała jej zbożna inten­cja. Pra­co­wała więc nad nawró­ce­niem swego mał­żonka i wysłu­chał jej miło­ściwy Stwórca. Jego nie­skoń­czona łaska spra­wiła, iż ten, który Go tak srogo prze­śla­do­wał, poka­jał się i pozbył na usta­wiczne namowy swej uko­cha­nej mał­żonki jadu przy­ro­dzo­nego pogań­stwa, chrztem świę­tym zmy­wa­jąc plamę grze­chu pier­wo­rod­nego. I natych­miast w ślad za głową i swoim umi­ło­wa­nym władcą poszły ułomne dotąd członki spo­śród ludu i w szatę godową przy­odziane, w poczet synów Chry­stu­so­wych zostały zali­czone. Ich pierw­szy biskup Jor­dan ciężką miał z nimi pracę, zanim, nie­zmor­do­wany w wysił­kach nakło­nił ich sło­wem i czy­nem do upra­wia­nia win­nicy Pań­skiej. I cie­szył się wspo­mniany mąż i szla­chetna jego żona z ich legal­nego już związku, a wraz z nimi rado­wali się wszy­scy ich pod­dani, iż z Chry­stu­sem zawarli mał­żeń­stwo.

Źró­dło: Kro­nika Thiet­mara, wyd. i przeł. M.Z. Jedlicki, Poznań 1953, ks. IV, rozdz. 55, s. 214.

Miecz Szczer­biec według tra­dy­cji zawdzię­cza swą nazwę temu, że został wyszczer­biony przez Bole­sława Chro­brego w efek­cie ude­rze­nia w Złotą Bramę ruskiego Kijowa zdo­by­tego w 1018 roku, co poka­zuje XIX-wieczny rysu­nek

[1018] Najcenniejszy miecz, który gdzieś nam się zapodział…

Ta histo­ria zaczyna się nad wyraz pięk­nie… W 1018 roku Bole­sław Chro­bry ude­rza w Złotą Bramę w Kijo­wie, sto­licy Rusi, po czym wła­śnie przez nią wjeż­dża do grodu, by dać wyraz, że w tym momen­cie zdo­był to miej­sce. Miecz staje się przez to nieco nad­szczer­biony… Jed­nak nasz władca (wów­czas jesz­cze nie król) uznaje, że to wyjąt­kowo szczę­śliwy miecz. Do tego stop­nia, że póź­niejsi władcy zabie­rali go ze sobą na wyprawy. Skoro przy­no­sił szczę­ście, to czemu nie?

Kro­ni­karz, dość znany, choć – jak zdą­ży­li­śmy usta­lić – nieco ano­ni­mowy, czyli Gall Ano­nim, pisał wtedy:

I dobyw­szy miecz z pochwy, ude­rzył nim w Złotą Bramę, gdy zaś ludzie jego się dzi­wili, czemu to czyni, wyja­śnił im to ze śmie­chem i wcale dow­cip­nie: «Tak jak o tej godzi­nie Złota Brama ugo­dzona została tym mie­czem, tak naj­bliż­szej nocy ule­gnie sio­stra naj­tchórz­liw­szego z kró­lów, któ­rej mi dać nie chciał. Jed­nakże nie połą­czy się z Bole­sła­wem w łożu mał­żeń­skim, lecz tylko raz jeden, jako nałoż­nica, aby pomsz­czona została zaś w ten spo­sób znie­waga naszego rodu, Rusi­nom zaś ku obe­ldze i hań­bie4.

Z kolei w nie­ukoń­czo­nej Kro­nice wiel­ko­pol­skiej, rów­nież uka­zu­ją­cej dzieje naszego kraju, napi­sano:

Miał on otrzy­mać od anioła miecz, któ­rym z pomocą boską zwy­cię­żał wszyst­kich swo­ich prze­ciw­ni­ków. Ten miecz aż do dziś prze­cho­wuje się w skarbcu kościoła kra­kow­skiego. Kró­lo­wie pol­scy wyru­sza­jąc na wyprawy mieli zwy­czaj nosić go i zawsze z nim try­um­fo­wali nad wro­giem. […] miecz króla Bole­sława, dany mu przez anioła, nazywa się Szczer­biec, dla­tego że na wezwa­nie anioła przy­byw­szy na Ruś, pierw­szy ude­rzył nim w Złotą Bramę, która zamyka gród kijow­ski. Od tego ude­rze­nia miecz poniósł nie­wielką stratę, którą w pol­skim zwie się szczerba i stąd nazwa Szczer­biec5.

Co wię­cej, wszy­scy pol­scy kró­lo­wie, począw­szy od przy­wo­ła­nego Bole­sława Chro­brego, mieli być koro­no­wani wspo­mnia­nym mie­czem6. Szczer­biec może­cie dziś oglą­dać na Wawelu – to jedno z nie­licz­nych insy­gniów kró­lów pol­skich, które prze­trwały epokę roz­bio­rów. Piękna rzecz. Waży 1,3 kilo­grama, ma pra­wie 100 cen­ty­me­trów. Jest tylko jeden pro­blem. Ale o tym za chwilę…

Jak myśli­cie, jeśli był to tak cenny miecz, to co się z nim mogło dziać? Wia­domo, pil­no­wał go tabun ryce­rzy czy straż­ni­ków, nie spusz­czano go z oka ani na chwilę. O taki cenny skarb trzeba było dbać. Tu jed­nak poja­wia się pro­blem… Mia­no­wi­cie któ­ryś z naszych wład­ców – uwaga! – zgu­bił Szczer­biec. Do teraz się gło­wię i nie mam poję­cia, jak mogło do tego dojść. Rozu­miem, gdyby kró­lowi z sakwy wypa­dło kilka duka­tów, ale taki metrowy miecz? Jak można było nie zauwa­żyć, że się go zgu­biło? Nosisz na pasie miecz scho­wany w pochwie. Waży pra­wie 1,5 kilo­grama. Nagle go nie masz i się nie orien­tu­jesz? To chyba musiało się stać po jakiejś popi­ja­wie… W takiej sytu­acji – podobno, zna­jomy mi mówił – czło­wiek jest mocno znie­czu­lony i w pew­nym momen­cie jest mu wszystko jedno. Praw­do­po­dob­nie któ­ryś z wład­ców wypił o kilka kie­li­chów wina za dużo, a co się dalej działo, można tylko zoba­czyć oczami wyobraźni.

Może jakiś władca usły­szał od swego bła­zna:

– Co za piękny miecz!?

– Tak! No to go sobie weź! – i mu dał.

Albo była popi­jawa z innym księ­ciem i nasz król wypa­lił:

– Ja cię sza­nuję! Tak bar­dzo, że dam ci coś, co naj­cen­niej­sze?

– Żonę? Wawel?

– Nie. Szczer­biec!

Tu poja­wiło się roz­cza­ro­wa­nie.

– Królu, ale ten miecz jest nad­szczer­biony! Taki wybra­ko­wany pre­zent mi dajesz?

– Jak ja cię sza­nuję! Trzy­maj i nie marudź.

W każ­dym razie… dal­sze losy zagi­nio­nego mie­cza są nie­znane. Do tego stop­nia, że nowy Szczer­biec spra­wił sobie Wła­dy­sław Łokie­tek. Tak, ten, który był tak niski, że zło­śliwi nazy­wali go kar­łem. I ten, który miał pro­blemy z kra­kow­skimi miesz­cza­nami nie­miec­kiego pocho­dze­nia. To wła­śnie oni, kra­ko­wiacy z nie­miec­kimi znacz­kami w nazwi­skach z wój­tem Alber­tem na czele, pod­ju­dzali lokalną lud­ność, co bar­dzo zde­ner­wo­wało Łokietka. Do tego stop­nia, że wszyst­kim bun­tow­ni­kom kazał zro­bić test z tego, czy są praw­dzi­wymi Pola­kami. Musieli pra­wi­dłowo powtó­rzyć takie słowa jak „koło”, „miele”, „młyn”. I na koniec „socze­wica”. Trzeba przy­znać, że dla Niem­ców nie była to pro­sta sprawa. Ale musieli się sta­rać, bo ten, kto oblał test, był ska­zy­wany na śmierć. Miejmy nadzieję, że w przy­padku ska­za­nia mogli sobie na ostatni posi­łek wybrać coś innego niż socze­wicę…

Szczer­biec, który dziś możemy oglą­dać w Skarbcu Koron­nym Zamku Kró­lew­skiego na Wawelu, według bada­czy pocho­dzi z dru­giej ćwierci XIII wieku. Nie może zatem mieć nic wspól­nego z Chro­brym i wyprawą na Kijów ponad dwa wieki wcze­śniej. To tylko „zastępca” pier­wot­nego Szczerbca, który być może został zagu­biony lub prze­padł w innych oko­licz­no­ściach

Wróćmy jed­nak do Szczerbca. Łokie­tek zamó­wił sobie nowy Szczer­biec i póź­niej już było nieco lepiej. Nikt go nie zgu­bił, o czym świad­czy to, że jest eks­po­no­wany na Wawelu. I to wła­śnie nim mieli się póź­niej koro­no­wać pol­scy władcy. Któ­rzy kon­kret­nie? Histo­rycy spie­rają się o to od lat. Część z nich uważa, że pierw­szy do koro­no­wa­nia się wyko­rzy­stał Szczer­biec Łokie­tek, inni twier­dzą, że jego pierw­szym wła­ści­cie­lem był książę kra­kow­ski i mazo­wiecki, Bole­sław Kędzie­rzawy.

Na pocie­sze­nie dodam, że prawda pew­nie leży zgoła gdzie indziej. Opo­wieść o mie­czu koro­na­cyj­nym uży­wa­nym przez wszyst­kich, od Chro­brego począw­szy, jest dzi­siaj uzna­wana za legendę. Nie wia­domo, kto pierw­szy miał ten miecz i czy w ogóle było co zgu­bić…

A tak swoją drogą… Patrząc na to z per­spek­tywy czasu, nie dzi­wię się, że któ­ryś król czy książę zgu­bił miecz. Gdy­bym sam miał taki nad­szczer­biony, to też bym wolał „przy­pad­kiem” go zgu­bić i zamó­wić sobie nowy. Co to byłby ze mnie za król z nad­szczer­bionym mie­czem? Król z wyprze­daży czy co?

Bole­sław Chro­bry na tle murów Kijowa na XIX-wiecz­nej lito­gra­fii

Nieco inny poczet królów Polski

Pozna­cie teraz wyjąt­ko­wych monar­chów Pol­ski. Ich twarz będzie prze­pa­sana nie­zbyt prze­wi­dy­wal­nymi histo­riami, a to, co zasta­nie­cie w ich opo­wie­ściach, może bawić, ale też prze­ra­żać. Ale spo­koj­nie. Jak się u nas mawia po poraż­kach, „nawet dobrze wyszło”!

Bolesław Chrobry

I tak Bole­sław Chro­bry, szczę­śliwy ojciec sied­miorga dzieci, znany był z tego, że – niczym w Loko­mo­ty­wie Juliana Tuwima – jego ciało można było opi­sać sło­wami: „Ciężki, ogromny i pot z niego spływa”. Ba, był tak spa­siony, że gdy sia­dał na konia, to ten podobno pra­wie padał z prze­cią­że­nia, niczym winda, do któ­rej wtło­czył się tuzin ludzi! Co wię­cej, gdy Chro­bry wcho­dził do karczmy, to zama­wiał tylko dla sie­bie „korytko dla dwojga”. A to było tylko na pierw­sze danie, zamiast zupy. Do tego był nad wyraz wie­rzący. Tak bar­dzo dbał o to, by jego pod­dani prze­strze­gali zasad chrze­ści­jań­stwa, że jeśli ktoś jadł mięso w pią­tek, to za karę naka­zy­wał takiej oso­bie wybić zęby. Już teraz wie­cie, skąd się wzięło powie­dze­nie „zjeść na czymś zęby”…

Aha, jesz­cze jedno. Za jego pano­wa­nia zdrady mał­żeń­skie też były nie­zbyt mile widziane…: Jeśli kto spo­śród tego ludu ośmieli się uwieść cudzą żonę lub upra­wiać roz­pu­stę, spo­tyka go natych­miast nastę­pu­jąca kara: pro­wa­dzi się go na most tar­gowy i przy­mo­co­wuje doń, wbi­ja­jąc gwóźdź poprzez mosznę z jądrami. Następ­nie umiesz­cza się obok ostry nóż i pozo­sta­wia mu się trudny wybór: albo tam umrzeć, albo obciąć ową część ciała7.

Te słowa zapi­sał nie­miecki kro­ni­karz, a jed­no­cze­śnie biskup Thiet­mar z Mer­se­burga. A jak już histo­ria poka­zała, warto sto­so­wać wobec Niem­ców zasadę ogra­ni­czo­nego zaufa­nia (koja­rzy­cie ją pew­nie z kursu na prawo jazdy). Jed­nak jeśli zało­żymy, że słowa tego Niemca, anty-Polaka (gdzie tylko mógł, to nam dowa­lał w swo­ich pismach), są praw­dziwe (nie musimy na stałe tego zakła­dać, ale załóżmy tak cho­ciaż na moment), to czyny Chro­brego nijak się mają do tego. Tajem­nicą poli­szy­nela jest, że nasz władca miał mieć kilka żon, a do tego miał zgwał­cić ruską księż­niczkę Przed­sławę, o czym będzie szcze­gó­łowo nieco póź­niej. W każ­dym razie tego robić nie powi­nien. Co wię­cej, w póź­niejszym okre­sie miał ją upro­wa­dzić i uczy­nić jedną ze swych kocha­nek, o zda­nie natu­ral­nie nie pyta­jąc… Jak widać, władca wycho­dził z zało­że­nia, że są równi i rów­niejsi. Król się zna­lazł!

Mieszko II

Inny monar­cha Mieszko II Lam­bert, syn Bole­sława Chro­brego, dość szybko musiał ucie­kać do Czech, gdzie stał się kró­lem bez jaj. I to dosłow­nie… Nie­stety, jak dono­sił Gall Ano­nim, w cze­skim lochu rze­mie­niami skrę­po­wali mu geni­ta­lia do tego stop­nia, że nie mógł już pło­dzić potom­stwa. Praw­do­po­dob­nie była to zemsta Cze­chów za to, że Chro­bry ośle­pił wcze­śniej cze­skiego księ­cia Bole­sława Rudego. W tej kwe­stii nic wię­cej nie będę doda­wał. Jak widać, nie zawsze byli­śmy tacy mocni, jak się nam zda­wało. To krótka, a wła­ści­wie wyka­stro­wana z obję­to­ści histo­ria…

Księżna lota­ryń­ska Matylda wrę­cza księgę litur­giczną Miesz­kowi II. Odrys minia­tury z kodeksu, który był jej pre­zen­tem dla pol­skiego władcy

Władysław Herman i jego synowie

Książę Wła­dy­sław Her­man8 miał dwóch synów – star­szego Zbi­gniewa i młod­szego Bole­sława Krzy­wo­ustego. Syno­wie za życia ojca two­rzyli sojusz, któ­rego celem było pod­ko­py­wa­nie pozy­cji ojca. W końcu doszło do tego, że Her­man w 1099 roku oddał im wła­ści­wie całą wła­dzę, a gdy zmarł w 1102 roku to praw­do­po­dob­nie zgod­nie z jego wolą kraj podzie­lono na dwa frag­menty. Mazow­szem i Wiel­ko­pol­ską miał rzą­dzić Zbi­gniew, Krzy­wo­usty zaś miał wziąć Śląsk i Mało­pol­skę.

No i teraz się zaczęło. Bra­cia zaczęli mię­dzy sobą wal­czyć. Kon­flikt zaszedł tak daleko, że Zbi­gniew popro­sił o zbrojną pomoc nie­miec­kiego króla Hen­ryka V. To był błąd. Nie od dzi­siaj my, Polacy, wiemy, że odwiecz­nych wro­gów o pomoc pro­sić nie wypada. Zbi­gniew jed­nak tego nie wie­dział. Pew­nie opu­ścił w szkole tę lek­cję histo­rii… Krzy­wo­usty odparł więc atak nie­miec­kiego króla, a brat Zbi­gniew musiał ponieść srogą karę – został ośle­piony. Jak dokład­nie? W tam­tych cza­sach wyry­wano gałki oczne razem z powie­kami. Jeśli jed­nak ska­zany był w sta­nie otwo­rzyć oczy, miło­ści­wie wyry­wano tylko gałki, a powieki zosta­wały. Jak to wyglą­dało w tym przy­padku, trudno… PRZE­WI­DZIEĆ.

Krzy­wo­usty rów­nież był nieco zasko­czony. Z powodu ośle­pie­nia brata arcy­bi­skup gnieź­nień­ski Mar­cin, pry­wat­nie sojusz­nik brata Zbi­gniewa, nało­żył na księ­cia eks­ko­mu­nikę, a ten w ramach pokuty miał przez czter­dzie­ści dni pościć, po czym ujrzał prze­ba­cze­nie na twa­rzy Zbi­gniewa. No tak. Miał prawo UJRZEĆ. Jego nikt nie ośle­pił…

Ciąg dal­szy był taki, że Bole­sław, nauczony doświad­cze­niem, gdy musiał się szar­pać z rodziną o wła­dzę, posta­no­wił, iż jego syno­wie tego unikną. Tutaj warto zazna­czyć, że sta­nął przed nie lada wyzwa­niem. Miał do wyboru: albo wydzie­dzi­czyć trzech ze swo­ich czworga synów9 i roz­pę­tać wojnę domową, albo w testa­men­cie podzie­lić pań­stwo pomię­dzy nich i mieć święty spo­kój aż do śmierci. A po nim choćby potop… Wybrał ten drugi wariant. I tym spo­so­bem przez kolejne bli­sko dwie­ście lat pol­scy ksią­żęta wal­czyli ze sobą o pry­mat i zie­mię.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Fran­cu­ski władca i wielki wódz miał wypo­wie­dzieć te słowa w trak­cie bitwy pod Somo­sierrą 30 listo­pada 1808 roku. [wróć]

2. N. Davies, Boże igrzy­sko. Histo­ria Pol­ski, Przed­mowa do pierw­szego wyda­nia II tomu, Wydaw­nic­two Znak, Kra­ków 1999, s.15. [wróć]

3. Znaną rów­nież jako Dobrawa. [wróć]

4. Gall Ano­nim, Kro­nika pol­ska, oprac. M. Ple­zia, Wro­cław 2003, s. 16. [wróć]

5. S.K. Kuczyń­ski, O pol­skim mie­czu koro­na­cyj­nym, „Prze­gląd Histo­ryczny”, 52/3, 1961, s. 5–18. [wróć]

6. Inna wer­sja mówi, że dopiero póź­niejsi kró­lo­wie trak­to­wali go jako insy­gnium koro­na­cyjne. [wróć]

7. Thiet­mar z Mer­se­burga, Kro­nika, oprac. M.Z. Jedlicki, Poznań 1953, s. 565. [wróć]

8. O Wła­dy­sła­wie Her­ma­nie będzie nieco dalej. Zde­cy­do­wa­nie ten książę zasłu­żył sobie na grun­tow­niej­szą opo­wieść na kar­tach niniej­szej książki. [wróć]

9. Krzy­wo­usty praw­do­po­dob­nie miał sied­miu synów, z czego dwóch zmarło w dzie­ciń­stwie, a naj­młod­szy – Kazi­mierz Spra­wie­dliwy – uro­dził się już po śmierci ojca, czyli był pogro­bow­cem. [wróć]