Wybuch w Norsk-Hydro - Zbigniew Wilamowski - ebook + audiobook + książka

Wybuch w Norsk-Hydro audiobook

Wilamowski Zbigniew

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Tytułowy „wybuch” kończył szereg operacji alianckich przeprowadzonych w latach 1942–1943 w celu zniszczenia znajdującej się w rękach Niemców norweskiej fabryki Norsk-Hydro w Vemork (rejon Telemarku). 28 lutego 1943 r. grupa norweskich komandosów zniszczyła tam jedynych urządzenia do produkcji ciężkiej wody, potrzebnej III Rzeszy do prac nad bronią atomową. W książce opisane są szczegóły tej brawurowej operacji.

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 45 min

Lektor: Jacek Jońca

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Zdradziecki napad

„Pol III” – patro­lo­wiec nor­we­skiej mary­narki wojen­nej od kilku godzin pły­nął wzdłuż brze­gów zatoki Oslo­fjor­den.

Był to jeden z owych małych stat­ków han­dlo­wych, jakie Nor­we­go­wie – po napa­dzie Nie­miec na Pol­skę – pospiesz­nie uzbro­ili i wcie­lili do mary­narki wojen­nej w celu wzmoc­nie­nia osłony, liczą­cej 3400 kilo­me­trów, swej gra­nicy mor­skiej i ści­słego zabez­pie­cze­nia neu­tral­no­ści Nor­we­gii, do któ­rej rząd i cały naród przy­wią­zy­wali wielką wagę.

Wokół patro­lowca leżała ciemna noc. Dopiero gdy okręt zbli­żał się na odle­głość kil­ku­dzie­się­ciu metrów do brzegu, spoza uno­szą­cej się nad wodą mgły wyła­niały się linie skał. Żadne świa­tełko nie roz­ja­śniało mroku. Od Lin­de­snes na połu­dniu aż do dale­kiego Nord­kapu cała Nor­we­gia była zaciem­niona. Wyga­sły nawet latar­nie mor­skie, wska­zu­jące stat­kom drogę wśród stu pięć­dzie­się­ciu tysięcy wysp i wyse­pek tego ska­li­stego, poszar­pa­nego przez morze wybrzeża.

Dowódca „Pol III”, kapi­tan rezerwy Wedling Olsen, stał na pomo­ście. Tak jak i jego okręt poprzed­nio pra­co­wał on w mary­narce han­dlo­wej. Zmianę w swym życiu przy­wi­tał jed­nak z zado­wo­le­niem. Uwa­żał, iż jest to oka­zja, by odpo­cząć po sta­łej włó­czę­dze po morzach i zakosz­to­wać nieco spo­koj­niej­szego życia. Służba na patro­low­cach nada­wała się do tego celu dosko­nale. Ogra­ni­czała się bowiem do kon­troli przy­brzeż­nych wód. Nor­we­gia od 126 lat nie pro­wa­dziła z nikim wojny i obec­nie pra­gnęła trzy­mać się jak naj­da­lej od zawie­ru­chy, która ogar­nęła Europę. Ten mały kraj, nie­mal pozba­wiony armii, nie widział dla sie­bie innej drogi, jak ści­słe prze­strze­ga­nie neu­tral­no­ści1.

Patrol prze­bie­gał spo­koj­nie. Na zaciem­nio­nym okrę­cie pano­wała cisza. Nor­we­go­wie nie są z natury roz­mowni. Kil­ku­na­stu człon­ków załogi, zna­ją­cych się od wielu mie­sięcy, zdą­żyło już sobie przez ten czas powie­dzieć wszystko. Do uszu kapi­tana Olsena docho­dził więc tylko ryt­miczny szum maszyn i plusk fal, roz­bi­ja­ją­cych się o burty.

Ów spo­kój spo­wo­do­wał, że na chwilę podą­żył w myślach do swo­ich oso­bi­stych spraw. Jutro rano, 9 kwiet­nia 1940 roku, koń­czyło się 10 lat jego wspól­nego życia z Dagny. Przez ten długi okres była wzo­rową żoną i matką. Sama pono­siła trudy zwią­zane z pro­wa­dze­niem gospo­dar­stwa i wycho­wy­wa­niem małego Olafa. Dopiero ostat­nio, gdy objął dowódz­two patro­lowca, mogli czę­ściej być razem.

Jesz­cze dziś, przy obie­dzie, gdy roz­ma­wiali o nad­cho­dzą­cym jubi­le­uszu, jej szare oczy błysz­czały rado­ścią. Wsta­jąc od stołu powie­działa:

– Nawet nie wiesz, Welding, jak się cie­szę na jutrzej­szą uro­czy­stość. Pomyśl, jaka to ładna rocz­nica. Dzie­sięć lat, tyle czasu razem. I tak nam prze­cież było dobrze…

Potem zarzu­ciła mu ramiona na szyję i dodała:

– Pamię­taj, tylko nie spóź­nij się. Wszystko jest już przy­go­to­wane. Ład­nie by to wyglą­dało wobec gości, gdyby nagle zabra­kło samego jubi­lata…

Powo­dów do spóź­nie­nia nie było żad­nych. „Pol III” zbli­żał się wła­śnie do latarni Lille Faer­der. Była to połu­dniowa gra­nica jego rejonu patro­lo­wa­nia. Miał jesz­cze tylko skon­tro­lo­wać wody fiordu przed strze­gącą podej­ścia do Oslo bate­rią Dröbak i mógł wra­cać do portu.

Po kil­ku­na­stu minu­tach okręt zgrab­nie wyko­nał zwrot i skie­ro­wał się z powro­tem dzio­bem na pół­noc. Kapi­tan Olsen, jak­kol­wiek ni­gdy tego nie robił, posta­no­wił udać się do swej kabiny. Chciał cho­ciaż kilka godzin odpo­cząć przed cze­ka­ją­cymi go rano uro­czy­sto­ściami. Służbę na ten czas objął za niego porucz­nik Romveit.

W kabi­nie Olsen poło­żył się na koję w ubra­niu i natych­miast zasnął kamien­nym snem czło­wieka zmę­czo­nego ciężką pracą. Obu­dził go dopiero nagły dźwięk dzwonka alar­mo­wego. Zerwał się natych­miast na nogi, wło­żył pośpiesz­nie płaszcz nie­prze­ma­kalny i kap­tur, po czym odru­chowo spoj­rzał na zega­rek. Była godzina 11.45. Okręt musiał zatem znaj­do­wać się już w pobliżu bate­rii Dröbak.

Wąskim kory­ta­rzy­kiem prze­do­stał się na pomost. W świe­tle lampki zoba­czył pobla­dłą twarz porucz­nika Romve­ita.

– Kapi­ta­nie, z pra­wej burty nie­roz­po­znany zespół okrę­tów wojen­nych.

– Zespół okrę­tów…?

– Tak jest!

Olsen wychy­lił się przez reling i przy­ło­żył do oczu lor­netkę. Noc, tym­cza­sem, prze­ja­śniła się. Spoza chmur wyj­rzał księ­życ. W jego świe­tle zoba­czył ciemne syl­wetki słabo odci­na­jące się od wody.

– Jeden, dwa, trzy, cztery… – zaczął liczyć pół­gło­sem.

Na przo­dzie w ubez­pie­cze­niu zespołu szły nisz­czy­ciele. Roz­po­znał je po smu­kłych kadłu­bach. Za nimi maja­czyła pękata syl­wetka kolosa.

– Pan­cer­nik albo ciężki krą­żow­nik – mruk­nął przez zęby.

Do jakie­go­kol­wiek pań­stwa nale­żały te okręty, pogwał­ciły one wody tery­to­rialne i neu­tral­ność Nor­we­gii. „Pol III” był w tej chwili jej jedyną siłą zbrojną. Musiał wypeł­nić swój obo­wią­zek. Obce nisz­czy­ciele i pan­cer­niki nie mogły prze­mknąć nie­po­strze­żone obok bate­rii Dröbak, sta­no­wią­cej ostat­nią zaporę przed Oslo.

Świa­do­mość tego spo­wo­do­wała, że kapi­tan Olsen szybko pod­jął decy­zję. Prze­chy­lił się i krzyk­nął w gar­dziel rury gło­so­wej:

– Wszy­scy na sta­no­wi­ska!

Kil­ka­na­ście par nóg zatu­po­tało w biegu. Potem na okrę­cie zale­gła zupełna cisza.

– Co pan chce zro­bić, kapi­ta­nie? – zapy­tał szep­tem Romveit.

Olsen nie odpo­wie­dział. Znów przy­ło­żył lor­netkę do oczu. Zoba­czył za nie­zna­nymi okrę­tami białe smugi spie­nio­nej wody, w któ­rej prze­glą­dał się księ­życ. Uła­twiło mu to wzię­cie namiaru. Obró­cił się z powro­tem i wydał roz­kaz:

– Strzał ostrze­gaw­czy, odle­głość 1800 metrów, poci­skiem smu­go­wym pal!

Z lufy jedy­nego na patro­lowcu działka wysko­czył czer­wony języ­czek. Roz­legł się huk i noc prze­szyła jasna smuga, wdzie­ra­jąc się w wodę na kil­ka­dzie­siąt metrów przed pierw­szym okrę­tem.

W następ­nych sekun­dach Olsen myślał tylko o jed­nym: Czy obcy zespół się zatrzyma? „Cokol­wiek mia­łoby się stać, «Pol III» podej­mie walkę” – posta­no­wił.

Cze­kał z oczami przy­war­tymi do szkieł. Sekunda… dwie… trzy… Nagle z nie­zna­nych okrę­tów buch­nęły snopy reflek­to­rów i zaczęły mysz­ko­wać po fior­dzie. W ich świe­tle Olsen zoba­czył wyraź­nie syl­wetkę kolosa. Poznał ją natych­miast. Był to ciężki krą­żow­nik nie­miecki „Blücher”.

Zanim ośle­pił go potężny blask, zdo­łał wziąć jesz­cze raz namiar.

– Cel krą­żow­nik, odle­głość 1500 metrów, poci­skami prze­ciw­pan­cer­nymi – pal! – podał roz­kaz, dzi­wiąc się sam, że ma tak spo­kojny głos.

Zanim jed­nak działko „Pol III” zdo­łało się ode­zwać, od skał fiordu odbił się tysięcz­nym echem potężny huk. Obok patro­lowca try­snął w powie­trze olbrzymi słup wody.

W ciągu następ­nych kilku minut „Pol III” zdo­łał wystrze­lić w stronę nie­miec­kiego krą­żow­nika kil­ka­na­ście poci­sków. Potem nakryła go pierw­sza salwa. Ile ich padło póź­niej, Olsen nie pamię­tał. Gdy otwo­rzył powtór­nie oczy, zoba­czył, że okręt prze­chy­lony na burtę zanu­rza się coraz głę­biej w wodę fiordu.

Przez chwilę leżał nie­ru­chomo. W oko­li­cach brzu­cha czuł dotkliwy ból. Był ranny.

Ostroż­nie, aby nie ura­zić rany, prze­czoł­gał się kilka metrów dalej, po czym jesz­cze raz spoj­rzał na fiord. Zespół nie­miecki był tuż obok.

„Nie wezmą mnie żyw­cem” – pomy­ślał. Resztką sił dźwi­gnął się na kolana, wsparł rękami o reling i runął za burtę…

Gdy wypły­nął na powierzch­nię, doj­rzał wple­cione w niebo nad fior­dem gwiazdy. Błysz­czały cicho i spo­koj­nie jak oczy Dagny. Nagle noc roz­ja­śnił blask ognia, a ciszę prze­rwał huk dział. Obró­cił głowę w tamtą stronę. Bate­ria Dröbak strze­lała ze wszyst­kich luf w stronę nie­miec­kich okrę­tów. Otwo­rzył sze­roko usta i chci­wie wchło­nął wodę. Zada­nie „Pol III” zostało wyko­nane…

W chwili, gdy kapi­tan Welding Olsen ginął razem z załogą patro­lowca „Pol III”, agre­sja nie­miecka na neu­tralną Nor­we­gię była już w peł­nym toku. Poko­jowo nasta­wiony naród, który ni­gdy nie dążył do wojny, stał się drugą z kolei po napa­ści na Pol­skę ofiarą nie­miec­kiego impe­ria­li­zmu.

Zasad­ni­czym powo­dem napadu Nie­miec na mały, biedny i nie­mal bez­bronny kraj fior­dów był pro­blem importu szwedz­kiej wyso­ko­war­to­ścio­wej rudy żela­znej oraz zamiar prze­kształ­ce­nia por­tów nor­we­skich w bazy okrę­tów pod­wod­nych, z któ­rych mogłyby one dzia­łać na Oce­anie Atlan­tyc­kim.

Do roku 1938 Niemcy impor­to­wały ze Szwe­cji prze­cięt­nie 22 miliony ton rudy żela­znej, bez któ­rej nie mogły obejść się huty West­fa­lii i Ślą­ska oraz cały potężny prze­mysł zbro­je­niowy. Po wybu­chu wojny, na sku­tek blo­kady wybrzeży nie­miec­kich przez flotę angiel­ską, import ten zma­lał bli­sko o połowę, tak że w 1939 roku dotarło do Nie­miec tylko 9 milio­nów ton. Prze­wo­ziły je w lecie statki nie­miec­kie ze szwedz­kiego portu Lulea poło­żo­nego nad Zatoką Bot­nicką, a gdy ów w zimie był zamknięty przez lody, z Nar­viku połą­czo­nego linią kole­jową z kopal­niami szwedz­kimi w Kiru­nie i Gällivure.

Flota bry­tyj­ska, roz­po­rzą­dza­jąca znaczną prze­wagą sił na Morzu Pół­noc­nym, mogła łatwo odciąć import rudy pły­ną­cej z Nar­viku. Na prze­szko­dzie temu stała jed­nak skom­pli­ko­wana linia wybrzeża nor­we­skiego, która umoż­li­wiała stat­kom nie­miec­kim poru­sza­nie się wyłącz­nie po wodach tery­to­rial­nych Nor­we­gii.

W tej sytu­acji nie obe­szło się oczy­wi­ście bez starć zbroj­nych, jak­kol­wiek Anglicy sta­rali się uni­kać ich, aby nie zra­żać przy­chyl­nych sobie kra­jów skan­dy­naw­skich. W cza­sie jed­nego z poważ­niej­szych tego rodzaju starć Anglicy zdo­łali uwol­nić 299 mary­na­rzy bry­tyj­skich, uwię­zio­nych na nie­miec­kim moto­rowcu „Alt­mark”, który towa­rzy­szył pan­cer­ni­kowi „Graf Spee” w jego pirac­kich wypra­wach na Atlan­tyk.

Wytro­piony przez RAF sta­tek wię­zie­nie schro­nił się w fior­dzie, do któ­rego wpły­nął za nim nisz­czy­ciel angiel­ski „Cos­sack”, po czym, przy­biw­szy do burty, zdo­był go abor­da­żem2.

Tak zwany incy­dent z „Alt­mar­kiem” posłu­żył Niem­com jako pre­tekst do napadu na Nor­we­gię, jak­kol­wiek zamie­rze­nia i przy­go­to­wa­nia do niego pod­jęte zostały znacz­nie wcze­śniej.

Niemcy inte­re­so­wali się Nor­we­gią i komu­ni­ka­cją mor­ską z Nar­vi­kiem od samego początku wojny. Już w pierw­szych dniach paź­dzier­nika 1939 roku admi­rał Raeder zwró­cił uwagę Hitlera na donio­słe zna­cze­nie baz nor­we­skich.

Rów­no­cze­śnie Krieg­sma­rine i Wehr­macht zaczęły pla­no­wać inwa­zję. Prze­wi­dziano ją począt­kowo na 20 marca 1940 roku, lecz prze­ło­żono ze wzglę­dów mete­oro­lo­gicz­nych na począ­tek kwiet­nia. Pod­czas odprawy dowód­ców mary­narki wojen­nej, lot­nic­twa i sił lądo­wych 26 marca Hitler wyzna­czył datę 7 kwiet­nia, a 2 kwiet­nia prze­su­nął ją, pra­gnąc umoż­li­wić jesz­cze dokład­niej­sze przy­go­to­wa­nie, na świt dnia 9 kwiet­nia.

Pod­stawą planu nie­miec­kiego było zasko­cze­nie. Hitler zda­wał sobie sprawę, że powo­dze­nie ope­ra­cji, wobec prze­wagi Angli­ków na morzu, moż­liwe jest jedy­nie przy sil­nym wspar­ciu Luft­waffe. Warun­kiem tego było zaś bły­ska­wiczne zaję­cie por­tów i lot­nisk nor­we­skich.

Z tej przy­czyny przy­go­to­wa­nia woj­skowe były pro­wa­dzone przez Niem­ców w naj­głęb­szej tajem­nicy. Celowo roz­gła­szano, praw­do­po­dobne zresztą wia­do­mo­ści, że Wehr­macht zamie­rza przyjść z pomocą Fin­lan­dii, która w tym cza­sie, bro­niła się przed agre­sją Związku Radziec­kiego. Dla­tego też oddziały prze­zna­czone do zaję­cia połu­dnio­wej Nor­we­gii i sta­no­wiące 90% sił bio­rą­cych udział w napa­dzie zostały zaokrę­to­wane w por­tach Morza Bał­tyc­kiego, prze­waż­nie w Szcze­ci­nie, a nie Morza Pół­noc­nego, skąd miały znacz­nie bli­żej. Wyją­tek sta­no­wiły jedy­nie dobo­rowe jed­nostki gór­skie pod dowódz­twem gene­rała Die­tla, które miały za zada­nie opa­no­wać Nar­vik i linię kole­jową łączącą go ze szwedz­kimi kopal­niami rudy żela­znej. Zała­do­wano je w Bre­mie na statki zama­sko­wane jako węglowce.

Plan inwa­zji prze­wi­dy­wał uży­cie sze­ściu dywi­zji pie­choty pod dowódz­twem odpo­wie­dzial­nego za całość ope­ra­cji gene­rała von Fal­ken­hor­sta, około 800 samo­lo­tów bojo­wych i 200 trans­por­to­wych oraz nie­mal wszyst­kich sił mor­skich, jakimi Niemcy wów­czas roz­po­rzą­dzały.

6 kwiet­nia 1940 roku admi­rał Raeder wydał nie­miec­kiej flo­cie roz­kazy ope­ra­cyjne, pole­ca­jąc jej przy­stą­pić do akcji nazwa­nej kryp­to­ni­mem „Wesserübung”, któ­rego praw­dziwe zna­cze­nie znali tylko nie­liczni wta­jem­ni­czeni.

Flota inwa­zyjna została podzie­lona na sześć nastę­pu­ją­cych zespo­łów:

– Zespół „Nar­vik” w skła­dzie: 10 nisz­czy­cieli pod dowódz­twem koman­dora Bonte oraz 2000 strzel­ców alpej­skich pod dowódz­twem gene­rała Die­tla. Osłonę sta­no­wiły okręty liniowe „Gne­ise­nau” i „Scharn­horst”**.

– Zespół „Tron­dheim” w skła­dzie: ciężki krą­żow­nik „Hip­per” i 4 nisz­czy­ciele pod dowódz­twem koman­dora Heye oraz 1700 żoł­nie­rzy Wehr­machtu.

– Zespół „Ber­gen” w skła­dzie: lek­kie krą­żow­niki „Köln” i „Königsberg”, okręt arty­le­ryj­ski „Bremse”, 2 nisz­czy­ciele i flo­tylla kutrów tor­pe­do­wych pod dowódz­twem kontr­ad­mi­rała Schmindta oraz 1900 żoł­nie­rzy Wehr­machtu.

– Zespół „Kri­stian­sand” w skła­dzie: lekki krą­żow­nik „Karls­ruhe, 3 nisz­czy­ciele i flo­tylla kutrów tor­pe­do­wych pod dowódz­twem koman­dora Rive oraz 1100 żoł­nie­rzy Wehr­machtu.

– Zespół „Oslo” w skła­dzie: pan­cer­nik „kie­szon­kowy” „Lützow”, ciężki krą­żow­nik „Blücher”, lekki krą­żow­nik „Emden”, 3 nisz­czy­ciele, flo­tylla tra­łow­ców i okręty pomoc­ni­cze pod dowódz­twem kontr­ad­mi­rała Kumetza oraz 2000 żoł­nie­rzy, bli­sko 1000 gesta­pow­ców i urzęd­ni­ków admi­ni­stra­cji nie­miec­kiej.

– Zespół okrę­tów pod­wod­nych, w skła­dzie 28 jed­no­stek, patro­lu­jący prze­strze­nie od Nar­viku do Wysp Sze­tlandz­kich oraz oko­lice cie­śniny Ska­ger­rak.

Do powyż­szych sił docho­dziły cztery dal­sze zespoły utwo­rzone celem zaję­cia zabez­pie­cza­ją­cych komu­ni­ka­cję z Nor­we­gią por­tów duń­skich Nyborg, Korsör, Kopen­haga, Mid­del­fart i Esbjerg.

Dla zaopa­trze­nia pierw­szych grup ude­rze­nio­wych przez okręty wojenne w ciężką broń i amu­ni­cję Raeder utwo­rzył spe­cjalny zespół w skła­dzie 7 stat­ków o łącz­nym tonażu 48 692 BRT. Dal­sze 38 stat­ków miało prze­wieźć, w dwóch rzu­tach, począt­kowo 18 000, a póź­niej 40 000 żoł­nie­rzy.

Naj­po­waż­niej­sze zaza­da­nie przy­pa­dało zespo­łowi pierw­szemu, w któ­rego skład wcho­dziły okręty liniowe „Scharn­horst” i „Gne­ise­nau” dowo­dzone przez wice­ad­mi­rała Lütjensa. Miały one osło­nić całość ope­ra­cji, w tym celu doko­nać wypadu na Ocean Ark­tyczny, aby odcią­gnąć od wybrzeży nor­we­skich główne siły floty bry­tyj­skiej, a następ­nie ubez­pie­czyć powrót reszty okrę­tów nie­miec­kich do por­tów macie­rzy­stych.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Trzeba też wspo­mnieć o nie­chlub­nych kar­tach histo­rii Nor­we­gii w cza­sie wojny. Z nie­wiel­kiej popu­la­cji 760 nor­we­skich Żydów, tylko 25 prze­żyło. Około 12 tys. Nor­we­gów wstą­piło ochot­ni­czo do służby w SS, spo­śród nich ok. 5,5 tys. wal­czyło w tej for­ma­cji na róż­nych fron­tach, mię­dzy innymi w tłu­mie­niu powsta­nia war­szaw­skiego, [wróć]

2. Spo­sób walki na morzu pole­ga­jący na tym, że załoga ata­ku­ją­cego okrętu prze­cho­dzi na pokład wro­giego okrętu i zdo­bywa go walką wręcz. [wróć]