Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W 1974 r. aborcja zostaje uznana w Stanach Zjednoczonych za legalną jako "fundamentalne prawo konstytucyjne" każdej kobiety. Nastoletnia Sandy może więc usunąć niechcianą ciążę. Jaka będzie jej decyzja? Niezależnie od tego, wybór zmieni wszystko.
Mijają 34 lata. Sandy, aktualnie nauczycielka języka angielskiego w szkole średniej, musi zmierzyć się z przeszłością. Problem aborcji znów pojawia się w jej życiu.
Robert Whitlow jest autorem dwunastu thrillerów o tematyce prawniczej ("Wybór" to jego przedostatnia jak do tej pory książka). Sam jest prawnikiem z wykształcenia i zanim zaczął pisać, pracował jako adwokat. Według jego książek nakręcono kilka filmów (w adaptacji najpopularniejszej z nich - "The List" - główną rolę grał Malcolm McDowell).
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 561
Rok wydania: 2014
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Robert Whitlow
WYBÓR
Przekład
Zbigniew Zawadzki
Wydawnictwo WAM • Księża Jezuici
Kraków 2014
Tytuł oryginału
The Choice
© 2012 by Robert Whitlow
All Rights Reserved. This Licensed Work published under license
Cover Design: M.80 Branding
Original Package Design © 2012 Thomas Nelson, Inc.
Cover Illustration: Wes Youssi
Photography: Shutterstock
© Wydawnictwo WAM, 2014
Redakcja
Ewa Zamorska-Przyłuska
Korekta
Dariusz Godoś
Przygotowanie ebooka
Piotr Druciarek
ISBN 978-83-277-0223-4
WYDAWNICTWO WAM
ul. Kopernika 26 • 31-501 Kraków
tel. 12 62 93 200 • faks 12 42 95 003
e-mail: [email protected]
www.wydawnictwowam.pl
DZIAŁ HANDLOWY
tel. 12 62 93 254-255 • faks 12 43 03 210
e-mail: [email protected]
KSIĘGARNIA INTERNETOWA
tel. 12 62 93 260, 12 62 93 446-447
faks 12 62 93 261
e.wydawnictwowam.pl
Matkom
za każdym razem, kiedy sprowadzacie na świat nowe dziecko,
oddajecie część swojego życia. Bądźcie błogosławione
za Waszą bezinteresowność.
Powstają synowie, […] ażeby ją sławić.
Księga Przysłów 31, 28
Część pierwsza
Rozdział 1
Rutland, stan Georgia, 1974
Sandy Lincoln nerwowo nawijała na palec wskazujący kosmyk długich, jasnych włosów. Na jej kolanach leżało nieotwarte czasopismo, ze zdjęciem Olivii Newton John na okładce i obszernym artykułem na temat niedawnego rozpadu związku Cher z Sonnym.
– Dlaczego to tyle trwa? – zapytała.
Matka spojrzała na zegarek.
– Dopiero trzydzieści minut. Może wolisz iść teraz do domu, i żeby doktor zadzwonił później?
– Nie – odpowiedziała Sandy natychmiast. – A co będzie, jeśli tata odbierze telefon?
– Masz rację – odpowiedziała matka, ciężko wzdychając. – Nie wiem, dlaczego tak pomyślałam.
Ciemnowłosa pielęgniarka koło trzydziestki wsunęła głowę do pokoju.
– Panno Lincoln, można panią prosić?
Usłyszawszy te słowa, Sandy odruchowo chwyciła matkę za rękę i po sekundzie puściła. Poszły za pielęgniarką wąskim korytarzem w kierunku gabinetu lekarskiego.
– Co wyszło w teście? – zapytała nerwowo Sandy.
– Doktor Braselton za chwilę do pani przyjdzie – odpowiedziała pielęgniarka, przytrzymując otwarte drzwi. – Wszystko z panią omówi.
W gabinecie było tylko jedno krzesło. Sandy wskoczyła na stół do badań i zwiesiła nogi. Były gołe, więc Sandy czuła chłód papieru, którym wyścielony był blat. Poprawiła krótką spódniczkę. Powróciły nudności, które przez ostatnie dwa tygodnie witały ją każdego ranka. Zasłoniła dłonią usta, żeby stłumić odgłos beknięcia.
– Coś z żołądkiem? – spytała matka.
– Boję się – odparła Sandy. Jej głos bardziej pasował do siedmioletniej dziewczynki niż do młodej, siedemnastoletniej kobiety. – Test dał wynik pozytywny, prawda?
Zanim matka zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, do pokoju wpadł siwowłosy doktor Braselton. Był starszy od rodziców Sandy. Jego dwoje dzieci skończyło już szkołę średnią w Rutland i jedno z nich studiowało teraz na akademii medycznej w Auguście. Matka Sandy uniosła się z krzesła.
– Siedź, siedź, Julie – powiedział doktor, machając ręką. – Akurat przed paroma godzinami widziałem się z Bobem na lunchu w klubie Rotary.
– Czy powiedziałeś mu, że…
– Nie, nie. Nie pamiętałem, że Sandy przychodzi właśnie dziś. Dopiero po powrocie do gabinetu sprawdziłem w kalendarzu.
Lekarz odwrócił się w stronę Sandy i otworzył trzymaną w ręku grubą teczkę z papierami. Zajmował się Sandy od samego początku. Rejestr zawierał wszystkie informacje na jej temat – od dziecięcych szczepień aż po opiekę po nagłym zabiegu usunięcia wyrostka. Braselton potarł palcem boczną stronę nosa i spojrzał na Sandy z łagodnością, od której dziewczynie nagle pociekły z oczu łzy. Wyjął z pojemnika kilka papierowych chusteczek i wcisnął jej do ręki.
– Sandy, jesteś w ciąży – powiedział. – A na podstawie informacji, które przekazałaś pielęgniarce, można powiedzieć, że to mniej więcej ósmy tydzień.
Sandy otarła oczy chusteczkami. Rozmytym wzrokiem dostrzegła, że jej matka również płacze.
– Wypiszę ci receptę na witaminy dla ciężarnych, które będziesz brała aż do wizyty u ginekologa – powiedział doktor Braselton, po czym odwrócił się do matki Sandy. – Ty chodzisz do Billa Moore’a, prawda?
Julie pokiwała głową.
– Mogę umówić wizytę albo…
– Zrobię to sama.
– W porządku.
Doktor Braselton milczał aż do chwili, kiedy Sandy na tyle się uspokoiła, że łzy płynęły jej z oczu już tylko wąskim strumykiem, a jej matka odzyskała swoją naturalną, stoicką równowagę.
– Jestem do waszej dyspozycji, pomogę, w czym tylko się da – powiedział. – Macie jakieś pytania?
Sandy spojrzała na matkę, a ta pokręciła głową. Doktor Braselton był dobrym człowiekiem. Przez dwie kadencje zasiadał w radzie miejskiej i był przewodniczącym ważnego komitetu kościelnego. Sandy nie chciała, żeby wyrobił sobie złą opinię o niej i o jej rodzinie.
– Wiem, kim jest ojciec – powiedziała, próbując zachować pewny głos. – Tylko jeden człowiek może nim być. Nie chciałam tego robić, ale sytuacja wymknęła się spod kontroli. Nie spodziewałam się, że zajdę w ciążę. To znaczy… wiedziałam, że tak może być, ale…
Zatrzymała się w pół zdania.
– Czy ten chłopak wie, że tu jesteś?
– Nie. – Sandy znów przerwała. – Jeszcze nie.
– Przed tobą wiele ważnych decyzji – powiedział doktor Braselton, zamykając teczkę z dokumentami. – Jeśli będziesz chciała o czymkolwiek ze mną porozmawiać, zadzwoń do Patrycji, umówi cię na wizytę.
Łzy znów jej napłynęły do oczu. Lekarz poklepał ją po ramieniu. Sandy zauważyła, jak spogląda na jej matkę.
– Julie, to dotyczy także ciebie i Boba.
– Dzięki – wyszeptała kobieta.
***
Po wyjściu z gabinetu Sandy otworzyła drzwi samochodu od strony pasażera i przełożyła strój cheerleaderki na tylne siedzenie. Mundurek miał wyhaftowane z przodu cztery gwiazdy odpowiadające liczbie lat, w których Sandy należała do szkolnej reprezentacji.
– Nie będzie ci już to potrzebne – powiedziała matka, włączając silnik.
– Ale przecież w piątek wieczorem jest mecz w Caldwell County – zaprotestowała Sandy. – Jeśli nie będę robić żadnych niebezpiecznych akrobacji, chyba nie ma powodu, żebym nie mogła wystąpić. A po meczu Brad i ja idziemy z całą ekipą na pizzę. Powiedziałam mu dzisiaj, zanim wyszliśmy ze szkoły, że powinniśmy się trzymać z innymi, a nie spędzać cały czas tylko we dwójkę.
– Powinnaś była o tym pomyśleć mniej więcej osiem tygodni temu.
Sandy nie odpowiedziała. Była winna i nie miała żadnego usprawiedliwienia.
– Pamiętasz naszą rozmowę o seksie przedmałżeńskim? – spytała matka, wycofując samochód z miejsca parkingowego.
– Tak, miałam wtedy czternaście lat.
– I kiedy postanowiłaś, że trzeba o tym zapomnieć?
Sandy wyglądała przez okno i nie odpowiadała. Skręciły w Campbell Street i minęły agencję ubezpieczeniową ojca. Napis na fasadzie jednokondygnacyjnego budynku z czerwonej cegły głosił: „Lincoln – Usługi ubezpieczeniowe”.
– Naprawdę zabronisz mi być cheerleaderką? – spytała Sandy przytłumionym głosem.
– Słyszałaś, co mówił doktor Braselton o ważnych decyzjach?
– Tak, pani psorko.
– To nie jest jedna z takich decyzji.
Nie mając pewności, co znaczą te słowa, Sandy przez resztę drogi nie otwierała ust. Matka wprowadziła samochód do garażu, który poprzedni właściciel dobudował do wzniesionego w latach czterdziestych XX wieku i utrzymanego w stylu kolonialnym piętrowego domu z muru pruskiego. Przy krawężniku stał samochód Sandy, jasnożółty volkswagen garbus z kwiatowymi wzorami ponaklejanymi na zderzaki. Rzędy starannie utrzymanych krzewów rosnących przed domem odzwierciedlały panujący wewnątrz porządek.
Sandy weszła na górę do swojego pokoju. Okno wychodziło na symetrycznie rozrośnięty klon, na który w dzieciństwie tak bardzo lubiły się wspinać z Jessicą Bowers. Pod drzewem stał dom dla lalek w stylu wiktoriańskim, z dwuspadowym dachem, zbudowany przez ojca Sandy. Wciąż jeszcze był w dobrym stanie. Oczyszczała go z pajęczyn, a co parę lat razem z ojcem pokrywali go świeżą warstwą różowej farby. Matka mówiła przyjaciołom, że domek czeka na wnuki. Teraz Sandy żałowała, że pragnienie matki ma się spełnić tak wcześnie.
Dziewczyna wsunęła na siebie ulubione dżinsy i wciągnęła brzuch, żeby je zapiąć. W zeszłym tygodniu czuła się w nich komfortowo. Teraz było jej w nich niewygodnie. Zdjęła je i założyła wyciągnięte, szare spodnie od dresu. Po bokach obu nogawek biegł duży czerwony napis „Rutland High School”.
Usłyszała trzaśnięcie frontowych drzwi – to jej młodsi bracia Jack i Ben przybiegli do domu. Chłopcy, z których jeden miał dziesięć, a drugi trzynaście lat, dzielili przestronną sypialnię po przeciwnej stronie holu. Dziewczyna wyszła na korytarz w momencie, kiedy jej bracia ścigali się po drewnianych schodach. Ben zwolnił i przykucnął, zbliżając się do niej.
– Patrz, pokażę ci nowy chwyt, którego się dziś nauczyłem na zapasach. Przewróciłem Andy’ego na plecy jak żółwia.
– Nie teraz. – Sandy podniosła ręce do góry. – Źle się czuję.
Ben wstał. Swoimi brązowymi włosami, ciemnymi oczami i szerokimi ramionami do złudzenia przypominał ojca. Natomiast Jack wciąż był jeszcze chuderlawym blondynkiem. Sandy słyszała, jak młodszy brat rozbija się po pokoju.
– To dlatego poszłaś do lekarza? – zapytał Ben.
– No… tak.
– Dał ci jakieś lekarstwa?
– Witaminy.
– Ale ty już bierzesz witaminy.
– Za to ty nie bierzesz – odpowiedziała Sandy.
Ben napiął prawy biceps, który w ciągu ostatniego roku chyba podwoił rozmiary.
– Wyobrażasz sobie, jakie bym miał potężne mięśnie, gdybym brał witaminy?
– Tak, ale kto cię położył na rękę w zeszłym tygodniu?
– Jak tylko się lepiej poczujesz, musi być rewanż.
Sandy zostawiła Bena i zeszła na dół, do kuchni. Matka rozmawiała przez telefon. Spojrzała znad słuchawki na wchodzącą córkę.
– Zadzwonię później – powiedziała, odkładając słuchawkę.
– Kto to był? – zapytała Sandy.
– Linda.
Starsza siostra Julie Lincoln mieszkała w Atlancie. Sandy spojrzała przez ramię. Braci nie było w zasięgu wzroku.
– Mówiłaś jej o… no wiesz?
– Tak.
– Dlaczego?
Matka usiadła przy prostokątnym stole, przy którym rodzina jadała wszystkie posiłki. W głębi kuchni biegł rząd okien. Sandy spoglądała na klon, na dom dla lalek, rabatki z kwiatami i dużą połać trawnika, starannie pielęgnowanego przez ojca.
– Bo jestem zdezorientowana i potrzebuję jej rady.
Sandy nie była przyzwyczajona, że matka przyznaje się do słabości.
– Nie wiem, jak mam rozmawiać z twoim ojcem o tym, co powinnaś zrobić z dzieckiem, co powiedzieć rodzinie Brada, co ze szkołą. Ty myślisz o cheerleaderowaniu. A ja się martwię o całe twoje życie.
Sandy klapnęła na krzesło i oparła głowę na dłoniach.
– Najbardziej się boję rozmowy z tatą, a na drugim miejscu z Bradem i jego rodziną – powiedziała. – Pani Donnelly to miła kobieta. Myślę, że zrozumie, kiedy jej…
– Nie masz zielonego pojęcia, jak zareaguje Kim Donnelly – przerwała jej ostro matka. – Sprowadzili się tutaj niecały rok temu. Kto wie, jakie mają przekonania? W sklepie z kosmetykami słyszałam, jak ktoś mówi, że oboje byli wcześniej w związkach i się rozwiedli.
– Ale to było już dawno temu – powiedziała Sandy, unikając spojrzenia matki.
Nie miała zamiaru zdradzać, co w naturalny sposób przekazywał jej Brad. W roku 1974 w małych miasteczkach w stanie Georgia rozwód wciąż wiązał się ze społeczną stygmatyzacją.
– To się działo, zanim urodzili się Brad i jego brat – powiedziała.
– A czy byli już po ślubie, kiedy Kim poczęła Brada?
– Oczywiście – odparła Sandy, a zaraz potem uświadomiła sobie, że w gruncie rzeczy nie zna odpowiedzi na to pytanie. – To znaczy, byli już dorośli.
– Sądzisz, że to ma jakieś znaczenie?
– Nie, pani psorko – przyznała Sandy. – Ja się nie czuję dorosła.
– Bo nie jesteś, jeśli nie liczyć tarapatów, w jakie się wpakowałaś.
Do oczu Sandy ponownie napłynęły łzy. Nigdy wcześniej nie była tak niestabilna emocjonalnie.
– Brzmi to brutalnie, ale taka jest prawda – ciągnęła jej matka. – Nie jesteś jeszcze gotowa do samodzielnego życia, a co dopiero mówić o odpowiedzialności za dziecko.
– Wiem – powiedziała Sandy, pociągając nosem. – Ale czuję się lepiej dzięki temu, że Brad mnie kocha. Powiedział mi to na imprezie po pierwszym meczu na naszym boisku. Razem będziemy w stanie poradzić sobie z problemami.
Matka ukryła na chwilę twarz w dłoniach, a potem spojrzała na córkę.
– Sandy, proszę cię, nie mów takich rzeczy. Szkolny romans to nie jest coś, na czym można budować przyszłość.
Sandy nie miała siły dyskutować. Wstyd odebrał jej cały animusz, którego normalnie miała pod dostatkiem.
– Wychodzę na dwór – powiedziała.
– Idź – odparła matka. – Teraz nie jest dobra pora na rozmowę. Jestem tak samo zdenerwowana jak ty i potrzebuję trochę czasu, żeby się nad wszystkim zastanowić, zanim wróci ojciec. Rozczarowałaś mnie, ale nie chcę, żebyś brała na siebie cały ciężar jego reakcji.
Sandy wyszła do ogrodu. Większość liści opadła już z drzew. Bracia zagrabili je do kompostownika za domem. Po jesiennym nawożeniu trawa miała soczysty kolor.
Otworzyła małe drzwiczki domu dla lalek i wślizgnęła się do środka. Oparła się o goły blat, który w zabawach grał rolę kuchenki, zlewu bądź stolika do przewijania dzieci. Wyobraźnia dziewczyny bywała czasem równie bujna jak rzeczywistość jej dzieciństwa. Sandy podciągnęła kolana pod brodę i zamknęła oczy. Kiedy je otworzyła, nic się nie zmieniło. Czuła, że jest w pułapce. Wyobraźnia straciła swą magię. Sytuacja, w jakiej się znalazła, nie pozostawiała miejsca na udawanie.
Nadal była w ciąży.
Rozdział 2
– Trener Cochran przyszedł dziś do nas do biura, żeby rozszerzyć swoją polisę na życie – powiedział Bob Lincoln, kiedy zasiadali do kolacji. – Wiedziałaś, że jego żona znów jest w ciąży?
– Nie – odparła Julie.
Sandy nie odrywała wzroku od lazanii leżącej na talerzu. Poskubała ją po brzegach, ale nie była głodna. Matka często podawała im posiłki, które w całości sama przygotowała, ale tym razem kolacja przeszła drogę od zamrażarki przez piekarnik na stół.
– Nie podda się, dopóki nie trafi mu się chłopak – powiedział ojciec. – Jeszcze jedna dziewczynka i wystarczy mu ich na drużynę koszykówki. Muszę porozmawiać z paroma facetami w Komitecie Wspierania Szkoły, czy nie dałoby się pod koniec tego sezonu zebrać dla niego trochę ekstra gotówki. Szkoda by było z powodu paru dolców stracić go na rzecz jakiejś szkoły w dużym mieście. Robi świetną robotę.
– Zawodnicy go lubią – dodała Sandy łagodnie.
– I wypruwają sobie dla niego żyły – odparł ojciec. Szybko upił nieco słodkiej herbaty i pochylił się do przodu.
– A wiecie, co jeszcze powiedział mi trener Cochran?
Nie czekając na czyjąkolwiek odpowiedź, Bob Lincoln klasnął w dłonie.
– Jego zdaniem Brad Donnelly ma widoki na grę w lidze akademickiej na pozycji skrzydłowego! Cochran dostał telefony od trenerów z kilku uniwersytetów – ojciec wzniósł ręce w górę, jak sędzia sygnalizujący przyłożenie. – Włącznie z Auburn. Orły Wojny! Sandy, jeśli Brad dostałby stypendium sportowe, mogłabyś pojechać do Auburn i próbować się dostać do tamtejszej grupy cheerleaderek. Nie chcę na ciebie naciskać, ale czy to by nie było cudownie, gdyby Brad dostał się do drużyny, a ty byś stała przy bocznej linii? Wprawdzie chcąc być cheerleaderką na uniwersytecie, trzeba w to bardzo się zaangażować, a ty będziesz musiała zajmować się przede wszystkim studiami, ale… Gdyby ci się udało, mogłabyś być dumna do końca życia.
– Czy moglibyśmy chodzić na mecze rozgrywane na ich własnym boisku? – zapytał Ben.
– Na każdziusieńki! – odpowiedział ojciec. – I od czasu do czasu na mecze wyjazdowe też. Zapaliłem się do tego wszystkiego jak dziecko.
– Lazania stygnie – powiedziała Julie.
Ojciec Sandy spojrzał na talerz, jakby dopiero w tej chwili uświadomił sobie nagle, że leży na nim jedzenie. Włożył do ust spory kęs.
– Świetna, kochanie – powiedział z pełnymi ustami. – Lepsza niż to, co podają w Mama Rosario.
Po kolacji Sandy pomogła matce włożyć naczynia do zmywarki. Pracowały w milczeniu. Męska część rodziny przeszła do gabinetu pooglądać przez parę minut telewizję, po czym chłopcy mieli się wziąć za odrabianie lekcji.
– Kiedy mu powiemy? – zapytała Sandy szeptem, opłukując talerz Jacka. – Przez całe popołudnie w ogóle nie myślałam o studiach.
– Za to ja myślałam – odpowiedziała matka. – Ale oczywiście nie tak jak twój tata. Publiczny college w Carteret jest o czterdzieści minut jazdy od nas. Pewnie udałoby się tak wszystko zorganizować, żebyś miała zajęcia przez dwa dni w tygodniu albo żebyś tam jeździła wieczorami, kiedy dziecko już będzie spało.
Sandy zakręciło się w głowie. Nagle wyobraziła sobie, że jest w sypialni z płaczącym niemowlęciem leżącym w starym wiklinowym łóżeczku jej babci. Zarówno Sandy, jak i bracia spędzili w tym koszyku pierwsze miesiące życia.
– Zostałabym tu po urodzeniu dziecka?
Matka na chwilę mocno zacisnęła usta.
– Sandy, sytuacja jest trudna, ale przecież nie wyrzucimy cię na ulicę.
Chwilę później do kuchni wszedł Bob Lincoln i przyłożył dłoń do czoła Sandy.
– Wydaje mi się, że wszystko w porządku – powiedział. – Ben mi mówił, że poszłaś dziś do lekarza i dostałaś jakąś receptę na witaminy.
Sandy cofnęła się, oddalając się od ojca, aż zatrzymał ją kuchenny blat.
– Tak jest – powiedziała.
Matka spojrzała w stronę gabinetu.
– Gdzie są chłopcy?
– W telewizji nie było nic ciekawego, więc odesłałem ich na górę, żeby odrobili lekcje. Co się dzieje?
Julie wytarła ręce w ścierkę do naczyń. Sandy wstrzymała oddech. Znów poczuła mdłości, tak jak w gabinecie lekarskim, tylko jeszcze silniejsze. Matka starannie wyżęła ścierkę w dłoniach, po czym położyła ją na brzegu zlewu.
– Sandy jest w ciąży – powiedziała.
Bez żadnych wstępów. Bez budowania napięcia. Bez starań o zminimalizowanie strat przed spuszczeniem bomby. Sandy przez lata przyglądała się, jak matka radzi sobie z ojcem. Czasami potrafiła nakłonić go do zmiany zdania – i to tak, żeby myślał, że realizowany będzie jego własny pomysł. Tym razem jednak zastosowała zupełnie inne podejście. Zaskoczony ojciec cofnął się o kilka kroków. Patrzyli na siebie z córką, stojąc po obu końcach kuchni, a matka tkwiła na środku, pomiędzy nimi.
– Jak to? – zdołał wykrztusić po kilku sekundach.
– Sądzę, że znasz odpowiedź na to pytanie – odparła rzeczowo Julie. – Mniej więcej ósmy tydzień. Dlatego rano, zaraz po wstaniu, źle się czuje.
– Masz poranne mdłości? – zapytał ojciec z wyrazem zdumienia na twarzy.
– Zwymiotowałam dzisiaj, ale już po twoim wyjściu do biura.
Ojciec nagle poczerwieniał na twarzy. Jego nastroje potrafiły zmieniać się w ciągu paru sekund. Sandy zbierała siły.
– Kto ci to zrobił? – wyrzucił z siebie pytanie.
– Brad Donnelly – odpowiedziała Sandy. – To się stało pod koniec lata. Pamiętasz, jak pojechaliśmy nad jezioro…
Ojciec Sandy zaklął i grzmotnął pięścią w kuchenny blat.
– Już ja się postaram, żeby go wyrzucili z drużyny i ze szkoły! Przyjeżdża tu sobie z Houston i wykorzystuje cię… – Spojrzał na żonę szeroko otwartymi oczami. – Czy rodzina Donnellych wie o tym?
– Nie – odpowiedziała Sandy. – Nie chciałam nic mówić Bradowi przed wizytą u lekarza i przed rozmową z wami.
Ojciec spojrzał na zegarek.
– Jedźmy do nich od razu.
– Pan Donnelly wyjechał służbowo z miasta – powiedziała Sandy. – Dziś rano zapytałam o niego Brada, nie mówiąc, po co mi ta informacja.
– Carl Donnelly jest handlowcem – dodała Julie. – Zwykle wyjeżdża w poniedziałki i wraca do domu dopiero w piątki. Czasami przychodzi na mecze jeszcze w garniturze.
– Powinien spędzać więcej czasu w domu i tłumaczyć synowi, jak należy traktować młodziutkie niewinne dziewczęta.
Choć ojciec mylił się zarówno w sprawie jej niewinności, jak i wieku, Sandy nie miała zamiaru się z nim spierać. Czuła ulgę, że – jak na razie – jego gniew skierował się w inną stronę. Czas, żeby popracować nad jego stosunkiem do Brada, nadejdzie później. Rozluźniła się trochę. A wtedy ojciec skierował wzrok na nią. Sandy poczuła, że rumieni się na twarzy. Serce zaczęło jej mocno bić.
– Przykro mi, tato – zaczęła, tłumiąc płacz. – Nie chciałam zrobić niczego, co by sprawiło przykrość tobie i mamie. Chciałam…
Zanim zdążyła dokończyć zdanie, ojciec otworzył szeroko ramiona.
– Chodź do mnie, skarbie – powiedział.
Sandy przefrunęła przez kuchnię i rzuciła się w jego objęcia. Ojciec przytulił ją mocno, a po chwili koszula zaczęła mu przemakać od łez. Kiedy się rozdzielili, Sandy poczuła się jednocześnie wyczerpana i wzmocniona.
– Porozmawiamy jutro – powiedziała matka. – Ojciec i ja musimy najpierw omówić parę rzeczy.
Sandy pokiwała głową. Dostała to, czego potrzebowała: gwarancję, że w obliczu niepewnej przyszłości może liczyć na wsparcie rodziny.
***
Następnego ranka Sandy spędziła w łazience piętnaście minut, bezskutecznie walcząc z nudnościami. Patrząc w lustro, zobaczyła, że twarz całkiem jej pobladła. Kiedy zeszła na dół, ojciec czekał na nią w holu. W domu panowała cisza. W dziennym świetle wyraz twarzy ojca wydawał się poważny, ale nie zagniewany. Sandy spojrzała na zegarek. Jeśli zaraz nie wyjdzie z domu, spóźni się na zajęcia.
– A gdzie mama i chłopcy? – zapytała.
– Odwiozła ich do szkoły, żebyśmy mogli zostać sami. Porozmawiasz dzisiaj z Bradem?
– Tak. Chciałam zaczekać na szóstą lekcję, kiedy będziemy mieli godzinę nauki własnej. W ten sposób nie będzie musiał o tym myśleć przez cały dzień, przez wszystkie lekcje.
– Ale on i tak nie pójdzie ze szkoły prosto do domu. Będzie miał trening.
– Wiem.
Stojący w holu zegar po dziadku wybił kolejny kwadrans.
– Mama i ja rozmawialiśmy wczoraj do późnej nocy. Uważamy, że trzeba by się jak najszybciej spotkać z rodziną Brada, nawet jeśli Carl jest akurat w podróży. To oznacza, że Brad powinien zaraz po przyjściu do domu porozmawiać z matką. Chcielibyśmy ją odwiedzić dziś wieczorem.
Myśl o spotkaniu z obojgiem rodziców, Bradem i jego matką nie pomogła Sandy w opanowaniu nudności. Rozmowa była nieunikniona, ale wcale nie stawała się przez to łatwiejsza. Dziewczyna zebrała się w sobie, żeby zadać pytanie, które tkwiło w jej głowie przez całą noc, kiedy bezskutecznie próbowała zasnąć.
– A co powiecie Bradowi?
– Że musi wziąć na siebie odpowiedzialność za swoje czyny. A co to oznacza konkretnie w tym momencie ? To będzie właśnie jedna z rzeczy, które musimy przedyskutować.
– Na przykład to, że ja i Brad się pobierzemy?
– Sandy – odezwał się ojciec tonem, który natychmiast uciął wszelkie dalsze dyskusje. – Jeśli chcesz naszej pomocy, musisz pozwolić, że cię przez to wszystko przeprowadzimy.
– Tak jest.
– Zbieraj się – powiedział, otwierając przed nią drzwi. – Wrócę dziś z pracy wcześniej.
***
Był to jeden z najdłuższych dni w całej szkolnej karierze Sandy. Natknęła się rano na Brada – tyczkowatego, rudowłosego młodzieńca – kiedy stał w szatni przed swoją szafką. Był ubrany w tę samą koszulę i spodnie, które miał na sobie tamtej nocy, gdy zostało poczęte dziecko. Sandy wzdrygnęła się i czmychnęła do toalety, żeby uniknąć spotkania. Podczas lunchu próbowała się zachowywać naturalnie. Brad przyciskał pod stołem nogę do jej nogi, jednocześnie żartując z kolegami. Sandy miała ochotę się cofnąć, ale przemogła się i siedziała nieruchomo.
Na piątej lekcji, chemii, kiedy pan Crook wyszedł na chwilę z sali, Jessica klepnęła Sandy w ramię.
– Co się dzieje? – wyszeptała wysoka dziewczyna o ciemnych włosach. – Nie wyglądasz za dobrze. Bierze cię jakaś choroba?
Sandy dotknęła prawego policzka. Przed wyjściem z domu nałożyła taki sam makijaż jak zawsze.
– Nie.
– I przez cały lunch nie powiedziałaś ani słowa. Pokłóciliście się z Bradem?
Sandy i Jessica znały się dostatecznie długo, żeby jak siostry być wrażliwe wzajemnie na swoje uczucia. Oczy Sandy, wbrew jej woli, zaszkliły się. Nie chciała, żeby Jessica to zauważyła, więc skierowała wzrok przed siebie i pokręciła głową.
Pan Crook wrócił do klasy i Sandy próbowała się skoncentrować na wykładzie o skomplikowanych związkach węgla. Ale nie mogła przestać myśleć o tym, co się miało wydarzyć już wkrótce podczas szóstej lekcji, czyli godziny nauki własnej.
Chciała stanąć przed Bradem jako osoba dojrzała i opanowana, a nie płaczliwa, ale miała wątpliwości, czy zdoła wziąć się w garść.
– Usiądźmy razem w sali do nauki własnej – powiedziała Jessica, kiedy zbierały z blatu książki. – Rozweselę cię trochę.
– Nie, muszę porozmawiać z Bradem.
– Co się dzieje? – spytała Jessica.
Sandy wiedziała, że prawda załamałaby jej przyjaciółkę. Ruszyła w kierunku drzwi, a Jessica szła tuż obok niej.
– Przecież w końcu i tak mi powiesz – nalegała przyjaciółka. – Otwórz się i wyrzuć to z siebie.
Torowały sobie drogę przez zatłoczony korytarz.
– Ale dopiero później – powiedziała Sandy. – Odwiozę cię do domu. Wtedy pogadamy.
– Nie pamiętasz, że masz trening cheerleaderek, a ja mam ćwiczyć swój solowy numer?
Dzięki długim, zgrabnym ramionom Jessica była w ich grupie główną mażoretką i potrafiła żonglować jednocześnie trzema płonącymi pałeczkami.
– Odpuszczam sobie trening – powiedziała Sandy. – Nie jestem chora, tylko zmęczona.
Jessica złapała Sandy za ramię i okręciła ją wokół własnej osi. Kilka osób na nie wpadło. Sandy próbowała się wycofać, ale Jessica wcisnęła ją w szczelinę między dwoma rzędami szafek.
– Wyglądasz na chorą i czujesz się zmęczona. I to z winy Brada?
Sandy tylko zamrugała, nie odpowiadając. Nagle z twarzy jej przyjaciółki odpłynęła krew.
– Nie jesteś chyba…? – Jessica nie dokończyła pytania.
– Proszę cię – powiedziała Sandy błagalnym tonem. – Muszę dostać się do sali i znaleźć się sam na sam z Bradem.
Sandy zostawiła Jessicę i znów pochłonęła ją przepływająca przez korytarz rzeka uczniów. Szósta lekcja miała się odbyć w bibliotece. Sandy, zarumieniona po rozmowie z przyjaciółką, szła szybko. Zobaczyła, że Brad, odwrócony plecami do drzwi, siedzi przy stoliku na końcu sali razem z trzema innymi członkami drużyny futbolowej. Podeszła do nich. Pierwszy zauważył ją niejaki Larry Babineaux, potężnie zbudowany ofensywny skrzydłowy.
– Uważaj, Donnelly – powiedział. – Masz problem.
Brad spojrzał przez ramię, zobaczył Sandy i uśmiechnął się swym ujmującym, pełnym bezgranicznego wdzięku uśmiechem. Kiedy kierował go w stronę Sandy, dziewczynie zawsze się wydawało, że zza chmur właśnie wychynęło słońce. Ale dziś ten uśmiech stracił swoją moc.
– Nie, wcale nie mam problemu – powiedział Brad, wysuwając krzesło dla Sandy. – Rozmawiamy o futbolu, ale Sandy wie więcej o strategii niż ty.
– Brad, muszę z tobą porozmawiać – powiedziała Sandy. – Sam na sam.
– A nie mówiłem?! – rzucił triumfalnie Babineaux. – Potrafię odczytywać mowę ciała dziewczyn lepiej niż ty.
– Skoro tak, to czemu nie masz dziewczyny? – zapytał któryś z chłopaków.
– Czy to może kilka minut zaczekać? Właśnie jesteśmy w środku rozmowy – spytał Brad.
– Nie.
Brad wahał się przez chwilę, potem wzruszył ramionami i wstał.
– Widzicie? – zauważył Babineaux dostatecznie donośnie, żeby usłyszeli go wszyscy w promieniu kilku metrów. – Sandy jest mała, ale twarda. Zauważcie, co się wydarzyło, chłopaki. Potraktowała Donnelly’ego ostrzej niż obrońca z Barnwell w zeszłym tygodniu, przy tym schrzanionym zagraniu w środku pola.
Sandy odeszła od stołu. Przeszła kilka kroków i odwróciła się, żeby sprawdzić, czy Brad idzie za nią. Chłopak rzucił na odchodnym jakąś uwagę, po której jego koledzy roześmiali się, a potem przyłączył się do Sandy.
– Nie rób mi takich rzeczy, skarbie – powiedział cichym głosem. – To było żenujące.
Sandy nie odpowiedziała. W dziale biograficznym stał wolny stolik. Podeszła do niego i usiadła. Brad, wyraźnie zaintrygowany, zajął miejsce po przeciwnej stronie i nachylił się ku niej.
– Co się dzieje? – spytał.
Kiedy Sandy popatrzyła mu w oczy, cała starannie przygotowana mowa wyleciała jej z głowy. Oczy były już pełne łez. Wzięła głęboki wdech i próbowała się uspokoić. Za chwilę jej życie miało się na zawsze odmienić.
– Byłam wczoraj u lekarza. Jestem w ciąży.
Brad wyprostował się w krześle zdumiony. A potem, prawie natychmiast, na jego twarzy zagościł uśmiech.
– To dość brutalny sposób, żeby mi dopiec, bo sobie z ciebie zażartowałem przy chłopakach.
– To nie jest żart. Doktor Braselton dał mi test ciążowy i wyszedł pozytywny wynik.
Brad wpatrywał się w Sandy. Ona z kolei obserwowała, jak rzeczywistość stopniowo do niego dociera. Wielkimi dłońmi chwycił się krawędzi stołu.
– To niemożliwe. Zrób jeszcze jeden test.
– Mogę go zrobić, ale moim zdaniem nie ma żadnych wątpliwości. Wszystko w moim ciele mówi mi, że jestem w ciąży. Przez ostatnie dwa tygodnie prawie co rano wymiotuję.
– Masz pewność, że to ja jestem ojcem?
Zanim Sandy zdała sobie sprawę z tego, co robi, wyciągnęła rękę i uderzyła Brada w twarz. Patrzył na nią kompletnie zszokowany.
– Ale… Dlaczego?
– Jak śmiesz mnie pytać o coś takiego? – wyszeptała z przejęciem.
Phillips, jeden z dyżurujących w sali nauczycieli stażystów, podszedł do ich stołu.
– Co tu się dzieje? – zapytał.
– Nic – odparł Brad. – Rozmawiamy.
– A mnie się zdawało, że ona cię uderzyła.
– Nie, ona tylko poklepała mnie po policzku.
– Uspokójcie się, bo będę musiał was rozdzielić. Kontakty fizyczne są tu niedozwolone.
– Nie ma sprawy – odpowiedział Brad.
Phillips popatrzył na nich sceptycznie i odwrócił się. W miejscu, w które trafiła Sandy, policzek Brada zaczynał się czerwienić. Próbowała zmusić się do skruchy, ale nie była w stanie. Jej oczy płonęły.
– A kto inny, twoim zdaniem, mógłby być ojcem? – zapytała.
– Nikt. Zaskoczyłaś mnie i nie miałem czasu się zastanowić. – Przez kilka chwil Brad patrzył na Sandy niewidzącym wzrokiem. – Jak mogliśmy mieć takiego pecha? Jeden raz i natychmiast jesteś w ciąży…
– Pierwszy i jedyny raz – przypomniała mu Sandy.
– No tak, ale dziewczyny w Houston wiedzą, jak tego unikać.
Sandy podejrzewała, że Brad ma większe doświadczenie niż ona, ale nigdy wcześniej tak jawnie tego nie przyznał.
– Ach tak, więc chcesz to zwalić na mnie?
– Nie, nie. To sprawa nas obojga. Ale ty będziesz miała gorsze problemy. Wścieka mnie to.
Ta nuta współczucia sprawiła, że Sandy lekko się rozluźniła.
– Rozmawiałam z rodzicami. Chcą się spotkać dziś wieczorem z tobą i twoją mamą. Wiem, że twojego taty nie ma w mieście.
– Nie ma mowy. – Brad pokręcił głową. – Nie zgodzę się, żeby twój ojciec przyszedł do nas do domu i przemielił mnie w obecności mojej matki. Ona i tak będzie miała załamanie nerwowe, jak się dowie. Uspokojenie jej będzie wymagało całego tygodnia i półtora litra wódki.
Właśnie z wódki wykradzionej z rodzinnego barku skorzystał Brad, żeby przyrządzić owocowego drinka, który rozluźnił hamulce Sandy tamtej nocy, kiedy zaszła w ciążę.
– Niezależnie od tego, czy chcesz się spotkać, czy nie, twoja matka i tak dowie się dziś wieczorem – odparła Sandy. – Po południu moi rodzice będą do niej dzwonić. Może usłyszeć o tym od ciebie, jak wrócisz z treningu, albo od moich rodziców przez telefon. A ja nie odpowiadam za to, co zrobi mój ojciec. Dziś rano wydawał się już spokojniejszy, ale wczoraj wieczorem był bardzo wściekły.
– O rany, nie mogę w to uwierzyć.
– Czy ty mnie jeszcze kochasz? – zapytała Sandy stłumionym głosem.
– Tak, chociaż cios, jaki przed chwilą wymierzyłaś, za bardzo mi w tym nie pomaga.
Sandy nie miała ochoty wyrażać żalu, ale zmusiła się do wypowiedzenia tego słowa:
– Przepraszam.
– Nie rób tego więcej. Ja bym cię nigdy nie uderzył, niezależnie od tego, jak bym się wściekł.
– Wiem.
Brad postukał palcem w leżący przed nim podręcznik do historii.
– Czy oni cię zmuszą do odejścia ze szkoły?
– Prawdopodobnie. Kiedy Sally Holmes zaszła w ciążę w zeszłym roku, wyrzucono ją i nie wpuszczono na rozdanie świadectw...
Brad zaklął.
– W Teksasie było inaczej. Dziewczyny mogły przychodzić na lekcje aż do czasu, kiedy szły do szpitala.
– …a jej chłopaka wyrzucono z drużyny futbolowej – ciągnęła Sandy. – W końcu się pobrali. Zdaje się, że mieszkają w piwnicy u jej rodziców. Nie wiem, czy urodziła chłopca, czy dziewczynkę.
– Nie ma mowy.
Sandy nie wiedziała, o co chodzi. Czy o pozbawienie go możliwości grania w piłkę, czy o perspektywę ślubu i życia z jej rodziną.
– U nas nie ma piwnicy – powiedziała.
Brad uniósł głowę i spojrzał na Sandy, jakby była wariatką.
– Byłem u was w domu i wiem.
– Ja tylko… – Sandy nie dokończyła zdania. – No, więc powiesz mamie, jak wrócisz do domu?
– Tak, ale ona nie będzie miała ochoty na wizytę twoich rodziców. Od kiedy zaczęliśmy się spotykać, twoja matka patrzy na nią z góry, a twój ojciec oszalał.
Sandy chciała bronić rodziców, ale w słowach Brada było ziarno prawdy. Poczuła, że ktoś stuka ją w ramię. To była Jessica.
– Cześć, Brad – powiedziała Jessica z udawanym uśmiechem. – Pozwolisz, że ukradnę na chwilę Sandy?
– Jasne – odpowiedział Brad. – Myśmy już skończyli.
Rozdział 3
Jessica wzięła Sandy za ramię i zaprowadziła ją pomiędzy dwa długie rzędy regałów. Zerknęła poprzez książki w kierunku stolika, przy którym Sandy siedziała przed chwilą z Bradem.
– Wraca do stołu, gdzie siedzą chłopaki – powiedziała Jessica. – Widziałam, jak go uderzyłaś.
Sandy skrzywiła się.
– To się stało tak szybko, że nawet nie zdałam sobie sprawy, co robię. A ty gdzie wtedy byłaś?
– Właśnie tutaj. – Jessica wskazała na swoje stopy. – Widziałam twarz Brada, ale nie widziałam twojej. Myślałam, że usłyszałaś, jak cicho krzyknęłam, kiedy go uderzyłaś. A potem do waszego stolika podszedł Phillips i się przestraszyłam. Ale on jest dość tępy. Co Brad mu powiedział?
– Że poklepałam go po policzku.
– Ale cienizna. No a dlaczego go uderzyłaś?
– Za to, co powiedział. Ale proszę cię, nie każ mi tego powtarzać.
– Więc powiedz chociaż, co się dzieje. Jesteś w ciąży?
Sandy popatrzyła na przyjaciółkę i pokiwała głową. Znów do oczu napłynęły jej łzy. Jessica pochyliła się i ją objęła. Przez chwilę przytulały się do siebie.
– Wiedziałam – powiedziała Jessica, kiedy się rozłączyły. Wyjęła z torebki papierową chusteczkę i podała ją Sandy. – I to już wcześniej, jeszcze przed chemią. Kiepsko się czułaś od paru tygodni i chodziłaś z taką miną, jakby cię coś gryzło. A wczoraj poszłaś z mamą do lekarza… Znaczy, uczepiłam się pomysłu, że idziesz sobie zrobić test ciążowy. Nie mogłam wprost uwierzyć, że coś złego się z tobą dzieje, to znaczy, nie żebym uważała, że mieć dziecko to coś strasznego, no ale w jakimś sensie to wielka katastrofa...
– Tak, przechodziłam przez wszystkie te emocje.
– A Brad wiedział, że coś się dzieje?
– Nie miał pojęcia, ale mój tata stwierdził, że muszę mu dziś powiedzieć.
– Ile to już trwa?
– Osiem tygodni.
– Osiem tygodni?! Tyle czasu trzymałaś gębę na kłódkę?
– Bałam się.
– A co powiedzieli twoi rodzice?
Sandy podsumowała wydarzenia z ostatnich dwudziestu czterech godzin.
– Miałam powiedzieć tobie jako następnej, ale byłam winna Bradowi, żeby się wcześniej dowiedział.
– A on się zachowuje jak skończony palant. – Oczy Jessiki rozbłysły. – To jest w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach jego wina. Ty byś tego nie zrobiła, gdyby cię do tego prawie nie zmuszał. On sobie umie radzić z dziewczynami z wielkich miast. Ty taka nie jesteś. Martwię się o ciebie, od kiedy zaczęliście chodzić ze sobą na stałe. Modliłam się za ciebie co wieczór.
– Dziewczęta – przerwał ich rozmowę męski głos. – To ma być nauka własna, a nie godzina rozmów towarzyskich.
To był Phillips. Przyłożył palec wskazujący do warg.
– Tak, proszę pana – odpowiedziała Jessica słodko.
Następnie przeszły do stołu po przeciwnej stronie biblioteki, z dala od Brada i pozostałych piłkarzy. Porozumiewały się za pomocą karteczek przekazywanych sobie w tę i z powrotem. Kiedy rozległ się ostatni dzwonek, Sandy zamarudziła w bibliotece dłuższą chwilę, aż nabrała pewności, że Brad już sobie poszedł.
– Proszę cię, uważaj na te kartki, nikt nie może ich zobaczyć – powiedziała do Jessiki.
– Włożę je do plastikowej torebki i wyrzucę do kosza. Zadzwoń do mnie potem i powiedz, jak się rozwija sytuacja.
– Powiesz o tym swojej mamie?
– Jeśli nie chcesz, to nie powiem. To znaczy, w końcu i tak się dowie.
– Wiem – westchnęła Sandy. – Ale nie mogłabym znieść myśli, że się do mnie rozczarowała.
– Wkurzy się, ale nie pisnę ani słówka, dopóki mi nie powiesz, że mogę. – Jessica przyłożyła palec do ust.
Wychodząc ze szkoły, Sandy zatrzymała się jeszcze przy klasie pani Winters. Trzydziestoparoletnia profesorka od matematyki była ulubioną nauczycielką Sandy i trenerką ekipy cheerleaderek. Sandy stała w drzwiach jej klasy tak długo, aż wreszcie kasztanowłosa pani Winters na nią spojrzała.
– Nie będę dziś na treningu – powiedziała Sandy. – Wciąż źle się czuję.
– A co ci powiedział lekarz?
Sandy wymigała się od odpowiedzi.
– Jestem pewna, że do piątku wyzdrowieję, ale proszę nie ćwiczyć żadnych numerów z wyrzucaniem mnie w powietrze.
Biegnąc korytarzem, Sandy miała wrażenie, że pani Winters coś za nią woła. Ale nie zatrzymała się.
***
Matka Sandy zostawiła na lodówce kartkę, na której napisała, że zabiera chłopców do fryzjera. Wyczerpana emocjonalnie i fizycznie Sandy powlokła się na górę i zwaliła na łóżko. Od czwartej klasy nie zdarzyło jej się drzemać w ciągu dnia. A teraz zamknęła oczy i obudziła się, dopiero kiedy usłyszała pukanie do drzwi. To był ojciec.
– Cześć, tato – powiedziała, mrugając zaspanymi oczami. – Byłam zmęczona, więc położyłam się na kilka minut.
Spojrzała na zegar stojący na szafce nocnej i uświadomiła sobie, że spała ponad godzinę.
– Mama i chłopcy już są?
– Jeszcze nie. Po fryzjerze mieli jeszcze pójść na zakupy. Rozmawiałaś z Bradem?
– Tak.
– Powie swoim rodzicom?
– Tak sądzę.
– Nie jesteś pewna?
Sandy usiadła i spuściła nogi z łóżka.
– Powiedziałam mu po południu, w czasie nauki własnej. Jego zdaniem nie powinniśmy się dzisiaj spotykać na rozmowę.
– Boi się tego, co mu powiem?
– Tak.
– I ma rację.
– Tato, proszę cię, nie komplikuj sytuacji jeszcze bardziej – powiedziała Sandy.
– Powiem, co powinno zostać powiedziane. To, co się z tobą stało, dotyka nas wszystkich.
– Moglibyśmy zrobić próbę? Wiesz, tak jak w szkolnym teatrze...
Ojciec spojrzał na nią zaintrygowany. Drzwi wejściowe otworzyły się – wracała matka Sandy z chłopcami.
– Nie możemy teraz o tym rozmawiać.
Sandy poszła do łazienki, wyszczotkowała potargane włosy i zeszła na dół. Matka rozpakowywała w kuchni torby z zakupami.
– Jak było w szkole?
Pytanie to matka zadawała odruchowo tysiące razy, od czasu kiedy Sandy – jeszcze z włosami związanymi w kucyki – zaczęła chodzić do przedszkola pani Mary Lou.
– No tak, dzisiaj nie powinnam cię chyba o to pytać, prawda? – dodała, zanim Sandy zdążyła odpowiedzieć na poprzednie pytanie. – Pomóż mi rozładować to wszystko.
W drzwiach kuchni pojawili się Ben i Jack, domagając się czegoś do picia i przekąszenia.
– Za półtorej godziny będzie kolacja – odpowiedziała matka. – Możecie sobie wziąć po szklance soku, ale żadnego podjadania. Idźcie na dwór i spalcie trochę kalorii. W sklepie zachowywaliście się jak chuligani.
Chłopcy opróżnili po dużej szklance soku jabłkowego i wybiegli do ogrodu porzucać frisbee. Do kuchni wszedł ojciec Sandy.
– Opowiedz matce o swojej rozmowie z Bradem – powiedział.
Sandy wiedziała, że matka zapyta o szczegóły. Przekazała jej stonowaną wersję wydarzeń, pomijając wszystko, co nastąpiło bezpośrednio przed i po spoliczkowaniu Brada.
– I to wszystko?
– Właściwie tak.
Matka założyła na uchwyt ponad zlewem nową rolkę papieru kuchennego.
– Akurat dzisiaj musiałam spotkać w spożywczym Kim Donnelly – powiedziała.
– Rozmawiałaś z nią?
– O cenie bananów i o nartach, na które planują jechać z Carlem do Kolorado podczas ferii. Ani słowa o tobie i Bradzie.
– Właśnie teraz wraca pewnie do domu po treningu – powiedziała Sandy.
Rodzice wymienili między sobą długie spojrzenie.
– Jeśli w ciągu godziny Kim Donnelly się nie odezwie, ja do niej zadzwonię – powiedział ojciec.
Matka Sandy pokiwała głową. Kiedy ojciec wyszedł z kuchni, Sandy została, żeby pomóc w przygotowaniu kolacji. Rzadko to robiła z powodu treningów cheerleaderek. Posiekała cebulę na klopsa i pokroiła w małe kostki kilka kromek podsuszonego chleba. Matka przełożyła wymieszane składniki do formy i wstawiła ją do pieca. Kiedy zamykała drzwiczki piekarnika, zadzwonił telefon. Sandy podskoczyła. Matka podniosła słuchawkę. Sandy wstrzymała oddech i czekała.
– Jak się masz, Kim? – powiedziała matka, spoglądając na córkę z uniesionymi brwiami.
Sandy miała ochotę wślizgnąć się do jakiejś dziury i nigdy z niej nie wyjść. Matka przez chwilę słuchała bez słowa.
– Dla nas to też był szok.
Kim Donnelly mówiła dalej. Matka Sandy przyglądała się podłodze, a potem kuchennemu zegarowi.
– Skoro Carl będzie w domu o ósmej, o której byś chciała, żebyśmy przyszli?
Po usłyszeniu odpowiedzi matka pokiwała głową.
– Dobrze, spotkajmy się więc o dziewiątej trzydzieści u nas. Chłopcy już będą w łóżkach.
Odłożyła słuchawkę.
– Kim zadzwoniła z nowiną do ojca Brada. Właśnie jedzie z Savannah. Ona też uważa, że powinniśmy się spotkać jak najszybciej. Zrobimy to u nas. Musisz trochę ogarnąć salon po kolacji.
– Dobrze. Cieszę się, że my nie idziemy do nich.
Salon Lincolnów był w idealnym stanie, ale Sandy nie spierała się z matką. Nigdy nie trzeba było się obawiać, że niezapowiedziani goście zastaną w domu bałagan. Podczas gdy klops dochodził w piekarniku, Sandy poszła na górę do łazienki. Na trzynaste urodziny rodzice zainstalowali w jej pokoju osobne gniazdko telefoniczne. Sandy wzięła do ręki słuchawkę różowego telefonu, jak u księżniczki. Teraz aparat był już raczej żartem niż bezcennym skarbem. Zadzwoniła do Jessiki.
– To lepiej, że oni przychodzą do nas – powiedziała przyjaciółce. – Dom Brada jest trochę obskurny.
– To przez to całe pijaństwo, które się tam odbywa. I kto wie, jak jego rodzice odnoszą się do siebie, kiedy są sami.
Rodzice Jessiki nie pozwalali w domu na jakikolwiek alkohol. Ojciec wypijał zimne piwo, oglądając w niedziele mecz piłkarski, albo w gorący dzień po skoszeniu trawy. Brad nigdy nie mówił Sandy, czy jego starzy dużo się kłócą, ale jego ojciec regularnie wrzeszczał na sędziów podczas meczów.
– To co im powiesz? – zapytała Jessica.
– Nie jestem pewna.
– Trzymaj buzię na kłódkę. Niech lepiej twój tata mówi za ciebie.
– A jeżeli zacznie krzyczeć na Brada? Wszystko może popsuć.
– Może to mu uświadomi, co ci zrobił.
– I potem mnie zostawi?
– Sandy, mówię ci, co czuję. Jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami, od kiedy miałyśmy po trzy lata. Zamartwiam się o ciebie. Nie mogłam się skupić w czasie treningu i upuszczałam pałeczki częściej niż kiedykolwiek. Po powrocie do domu poszłam prosto do swojego pokoju i już nie wychodziłam, bo wiedziałam, że mama się zorientuje, że coś jest nie tak, i zacznie mnie przypiekać.
– Chcesz jej powiedzieć?
– Tak, ale nie po to, żeby wcześniej niż inni znała najnowszą plotkę. Jeśli ich poproszę, rodzice będą się za ciebie modlić w czasie waszego spotkania z Donnellymi.
Sandy wiedziała, że przyda jej się wszelka pomoc, na jaką może liczyć, szczególnie jeśli tata i Brad za bardzo się rozgrzeją.
– No dobra, myślę, że możesz jej powiedzieć. – Sandy zrobiła przerwę. – Czuję się jak błoto przyklejone do buta.
– A ja wcale tak o tobie nie myślę.
– Wiem, i dziękuję, że mnie nie oceniasz.
– I będę cię broniła w szkole. Wszystkie dziewczyny, które ci zazdroszczą, że jesteś taka ładna i masz wzięcie, będą się wyzłośliwiać, ale obiecuję, że zrobię wszystko, żeby cię obronić.
– Kocham cię – odpowiedziała Sandy z wdzięcznością. – Do zobaczenia jutro, jeśli przetrwam dzisiejszą noc.
***
Sandy okazała się zaskakująco głodna, więc dołożyła sobie drugą porcję klopsa i zielonej fasolki. Po kolacji posłusznie odkurzyła w salonie nieskazitelnie czysty dywan, wytarła z kurzu całkowicie wolne od niego meble i udała, że poprawia położenie obrazów i bibelotów, które i tak znajdowały się już w idealnej pozycji. Na jednej ze ścian wisiały duże portretowe zdjęcia Sandy i jej braci, zrobione przed trzema laty i wyretuszowane przez jakiegoś artystę, by wyglądały na malowane. Sandy przystanęła i spojrzała w oczy czternastoletniej dziewczynie, która patrzyła na nią ze zdjęcia, nie czyniąc najmniejszej aluzji do radykalnej zmiany, która miała nastąpić w jej życiu w tak niedługim już czasie.
Ben i Jack spędzali wieczór nieświadomi czarnych chmur, które zawisły nad rodziną. Sandy słyszała, jak pracują nad modelem statku, zamiast odrabiać lekcje. Normalnie wkroczyłaby do akcji i przywołała ich do porządku, ale tego wieczoru nie miała ochoty na poprawianie czyichkolwiek błędów. Próbowała przygotowywać się do klasówki z chemii, ale litery i symbole na stronach podręcznika zlewały się w jedno. Popatrywała na zegar – czas jej się dłużył. Zamknęła książkę i rozłożyła na łóżku kilka ubrań. Wybrała skromną spódnicę i żółty sweter. Wychodząc na korytarz na piętrze, natknęła się na Jacka, wracającego z łazienki po myciu zębów.
– Wystroiłaś się, żeby później wymknąć się z domu na spotkanie z Bradem? – zapytał.
– Nie.
– To co się dzieje?
Sandy próbowała na szybko obmyślić jakąś odpowiedź, która nie byłaby całkowitym kłamstwem.
– A nie mogę się wystroić dla zabawy, kiedy mi przyjdzie ochota?
– No, niby tak, ale to trochę dziwne.
Na dole Sandy zobaczyła matkę, która przygotowywała w kuchni dzbanek kawy. Na blacie stał półmisek.
– Podajesz przekąski? – wyrwało jej się.
– Mam nadzieję, że to będzie cywilizowane spotkanie – odparła matka spokojnym głosem. – Wyciągnij z kredensu w jadalni srebrny dzbanek ciotki i sześć angielskich filiżanek do kawy z talerzykami.
Idąc do jadalni, Sandy uświadomiła sobie, że matka ma rację. Trudno krzyczeć, trzymając w palcach delikatną filiżankę Wedgewooda. Kiedy wróciła, w kuchni był już ojciec. Przed kolacją zdjął krawat, ale teraz na nowo go sobie zawiązał.
– Może być? – spytał żonę.
– Tak.
O 21.25 wszystko było już równiutko poustawiane na stoliku w salonie. Sandy od czasu do czasu pijała kawę, kiedy w zimny dzień chciała się rozgrzać podczas jakiegoś meczu piłkarskiego. Dziś być może też będzie się trzęsła, ale nie z powodu zimna. Usłyszeli dzwonek do drzwi.
– Zostań tu – zarządziła matka. – Niech tata otworzy.
Ojciec Sandy skierował się do drzwi. Wszystkie formuły powitalne z rodziną Donnellych zostały wypowiedziane w holu stłumionymi głosami. Serce Sandy zaczęło mocno bić. Po chwili Brad i jego rodzice weszli do salonu. Brad miał na sobie dżinsy i tiszert z nazwą jego dawnej szkoły w Houston. Rzucił Sandy ponure spojrzenie. Kim Donnelly, wysoka kobieta o rudobrązowych włosach, w ogóle na nią nie spojrzała. Carl Donnelly, również pod krawatem, rozejrzał się po pokoju, jakby chciał się upewnić, że nikt nie czai się gdzieś w ukryciu.
– Zanim usiądziemy – odezwała się matka Sandy głosem pełnym napięcia – powiedzcie, czy ktoś ma ochotę na filiżankę kawy.
Wszyscy, z wyjątkiem Brada i Sandy, zgromadzili się wokół serwisu kawowego. Sandy przyglądała się Bradowi, który wydawał się starannie badać fragment dywanu. Sandy chciała mu coś powiedzieć, ale się powstrzymała. Kiedy wszyscy już mieli pełne filiżanki, matka Sandy wskazała gościom miejsca. Usiadłszy, podłożyła dłonie pod nogi. Rodzice Brada zajęli miejsca obok siebie na małej, dwuosobowej kanapie, stojącej naprzeciwko dużej sofy. Brad usiadł obok nich na wyściełanym krześle. Ojciec Sandy upił duży łyk kawy i odchrząknął.
– Dziękuję, że przyszliście tak szybko – zaczął. – Sandy była wczoraj u doktora Braseltona, który potwierdził, że zaszła w ciążę. Brad, czy masz jakiekolwiek wątpliwości, że to ty jesteś ojcem dziecka?
Brad dotknął policzka, a dokładnie miejsca, w które uderzyła go Sandy. Dziewczyna wstrzymała oddech.
– Nie, jeśli Sandy tak twierdzi – odpowiedział.
Wszyscy spojrzeli na Sandy, która zaczerwieniła się.
– Brad jest ojcem – odpowiedziała miękkim głosem. – Byliśmy ze sobą tylko raz.
Dostrzegła zmianę w wyrazie twarzy Brada. Carl Donnelly wzniósł oczy do góry.
– Jest w ósmym tygodniu – powiedział ojciec Sandy. – Trzeba podjąć bardzo wiele decyzji, w szczególności…
– Ósmy tydzień? – Matka Brada przerwała mu swym wysokim głosem. – To taki wczesny etap? Jest tylko jedna decyzja do podjęcia. Sandy powinna usunąć ciążę. Im wcześniej, tym lepiej!
Rozdział 4
Przygotowując się kiedyś do klasówki, Sandy przestudiowała niedawne orzeczenie Sądu Najwyższego USA w sprawie Roe przeciwko Wade’owi*. Zapamiętała wówczas sporo szczegółów, które później wyleciały jej z głowy.
– W Atlancie jest kilka nowych klinik, w których opieka jest znakomita – ciągnęła Kim Donnelly. – Dzisiaj po południu dzwoniłam do dwóch. Sandy mogłaby zostać przyjęta w przyszłym tygodniu i sprawa byłaby szybko załatwiona. Dzieci mogłyby to już mieć za sobą i dalej żyć normalnie.
– Zapłacimy za to – dodał Carl. – Jako rodzice Brada nie chcemy uchylać się od odpowiedzialności. Sandy to wspaniała dziewczyna i nikt nie musi się dowiedzieć, co się stało. Chcemy chronić jej reputację.
Sandy była zaszokowana. Myśl o przerwaniu ciąży w ogóle nie przyszła jej do głowy.
– Nie mieliśmy jeszcze sposobności porozmawiać o takim rozwiązaniu – powiedział jej ojciec.
– I nie będziemy mieli – dodała z naciskiem matka.
– Poczekaj, Julie – zwrócił się do niej mąż. – Zaprosiliśmy państwa Donnellych, żeby przedyskutować różne możliwości. To jest jedna z nich.
– Możliwością, o której możecie zapomnieć, jest zmuszenie dzieci do małżeństwa – powiedziała Kim stanowczo. – Być może tu wciąż jeszcze odbywają się śluby, podczas których nowożeńcy trzymani są na muszce, ale my na to nie pozwolimy. Nie chcemy, żeby Brad zmarnował sobie życie: ślub, wypadnięcie ze szkoły i mieszkanie w przyczepie kempingowej.
– Ja swój rewolwer zamknąłem w garażu – odpowiedział ponuro ojciec Sandy. – Nie ma potrzeby, żeby przerzucać się oskarżeniami. Moja żona ma prawo do swojej opinii.
Sandy zawsze się wydawało, że w małżeństwie Donnellych dominującą rolę odgrywa ojciec Brada. Teraz nie była już tego taka pewna. Kim Donnelly poczerwieniała na twarzy, a jej głos stał się jeszcze wyższy.
– Może i jesteśmy w Rutland od niedawna, ale skoro chodzi o naszego syna, nie pozwolimy, żeby nas ktoś terroryzował albo do czegoś zmuszał, ani wy, ani…
Sandy czuła, że obok niej na kanapie siedzi ludzki wulkan, który za chwilę wybuchnie. Czekała w napięciu.
– Lepiej się zamknij, jeśli chcesz choć minutę dłużej być w tym domu! – wrzasnął jej ojciec.
W mgnieniu oka Kim Donnelly ruszyła w kierunku frontowych drzwi. Carl szedł za nią. Zanim zdążył przejść trzy kroki, drzwi wejściowe zatrzasnęły się za jego żoną. Odwrócił się na pięcie i wskazał palcem ojca Sandy.
– Nie waż się nigdy mówić tak do mojej żony – powiedział zimnym głosem. – I trzymaj tę swoją córkę wywłokę z dala od mojego syna. Chodź, Brad, idziemy stąd.
Sandy i jej matka złapały ojca, który właśnie zrywał się z kanapy. Brad, nie patrząc na Sandy, skierował się do wyjścia. Drzwi frontowe otworzyły się i ponownie zamknęły. Ojciec Sandy wyrwał się kobietom i wyskoczył do holu.
– Niech ja go dorwę…
– Bob! – krzyknęła żona. – Zostaw ich. Są już w samochodzie.
Ojciec Sandy odwrócił się. Takiej wściekłości i gniewu córka nie widziała na jego twarzy nigdy. Ogarnęła ją panika, bo pomyślała, że ojciec mógłby zrobić coś gwałtownego, coś, co pozostawiłoby na zawsze bliznę w życiu ich rodziny, coś jeszcze gorszego od upokorzeń, których stała się powodem.
Znów odwrócił się w stronę drzwi.
– Tato, proszę cię, przestań! – krzyknęła Sandy.
– Tato! – zawołał Ben z górnego piętra. – Co tam się dzieje?
Ojciec Sandy zatrzymał się i przeciągnął dłonią po czubku głowy.
– Nic! – zaryczał.
Po kilku sekundach chłopiec pojawił się w drzwiach salonu. Miał na sobie za ciasną piżamę, którą Sandy podarowała mu na Gwiazdkę rok wcześniej. Tarł pięściami oczy.
– Usłyszałem krzyki i trzaskanie drzwiami. Czy to wy się kłócicie?
– Nie – odpowiedziała matka Sandy. – Porozmawiamy o tym później.
Ben wszedł do salonu i zobaczył stolik z kanapkami.
– Mogę sobie coś wziąć? Jeść mi się chce.
Sandy przygotowywała się na kolejną eksplozję ojca. Przez chwilę z niedowierzaniem wpatrywał się w Bena, po czym wskazał ręką półmisek.
– Śmiało. Jedz, ile chcesz.
Ojciec wyszedł z salonu i przeniósł się do sypialni w głębi domu. Ben zaczął pochłaniać zawartość półmiska. Sandy z matką wyniosły do kuchni zastawę.
– I co teraz? – spytała Sandy, wylewając jeszcze ciepłą kawę do zlewu.
– Kolejna bezsenna noc – odpowiedziała matka.
– Przepraszam – powiedziała Sandy.
Sandy przepraszała już wcześniej, ale wydawało się, że przez jakiś czas nie zabraknie okazji, żeby to robić wciąż od nowa. Kiedy matka nachyliła się, żeby otworzyć zmywarkę, Sandy miała wrażenie, że widzi na jej twarzy zmarszczki, których tam poprzednio nie było.
– To jedna z takich rzeczy, o których każdy rodzic wie, że mogą się zdarzyć, a mimo to nie wierzy, że się zdarzą – powiedziała matka. – Musimy przejść przez to dzień po dniu, a mnie już na dzisiaj nie zostało ani trochę sił.
Kiedy Sandy leżała w łóżku, myślała, jak cierpią jej rodzice w swojej sypialni. Wiedziała, że i w domu Donnellych panuje poruszenie. To, co powiedzieli rodzice Brada, zakłuło ją, ale chłód, który okazał jej sam Brad, bolał jeszcze bardziej. Obróciła się na brzuch i ukryła twarz w poduszce.
***
Następnego dnia około trzeciej lekcji wiadomość o ciąży Sandy dotarła już w szkole w Rutland do wszystkich. Jessica przysięgała, że nie wspomniała o tym nikomu, co oznaczało, że to Brad musiał wygadać się przed którymś z kumpli, a ten pewnie przekazał potem nowinę jakiejś dziewczynie – którejkolwiek. Informacja podziałała jak iskra i wywołała potężny pożar: plotka przetoczyła się przez szkołę z intensywnością łańcuchowej reakcji jądrowej. Kiedy przed czwartą lekcją Sandy szła korytarzem w kierunku swojej szafki, stwierdziła, że wpatruje się w nią każda napotkana para oczu. Przez kilka chwil stała przed otwartymi drzwiczkami, a potem zamknęła je, nie wyjmując podręcznika do hiszpańskiego. Ruszyła prosto do gabinetu dyrektora. Kiedy tylko sekretarka, pani Branson, ją spostrzegła, chwyciła za telefon, zanim Sandy zdążyła się odezwać.
– Panie Pickerel, przyszła do pana Sandy Lincoln.
Sandy stała z rękami skrzyżowanymi na piersi. Drzwi w głębi sekretariatu otworzyły się i ukazała się w nich łysina dyrektora.
– Dzień dobry, Sandy – przywitał się. – Wejdź.
Sandy usiadła na krześle stojącym przed biurkiem dyrektora.
– Przypuszczam, że pan już słyszał – zaczęła. – Jestem w ciąży, a ojcem dziecka jest Brad Donnelly.
– Tak.
Sandy spojrzała na podłogę.
– Jeśli to możliwe, chciałabym pójść do domu.
Dyrektor wziął z biurka kartkę papieru i coś na niej napisał.
– Tu jest zgoda na opuszczenie terenu szkoły w dniu dzisiejszym. Sandy, jesteś wyróżniającą się uczennicą i chciałbym ci pomóc w każdy możliwy sposób, ale okoliczności będą mi wiązały ręce. Poproś matkę albo ojca, żeby jak najszybciej do mnie zadzwonili.
Sandy wyszła z biura, zadowolona, że korytarze już opustoszały. Znów zatrzymała się przy swojej szafce, żeby wyciągnąć z niej kilka książek. Parking dla uczniów ostatniej klasy znajdował się między głównym budynkiem szkolnym a boiskiem piłkarskim. Kiedy Sandy szła do samochodu, z szatni położonej przy jednym z końców boiska wyłoniła się męska sylwetka, która zaczęła się ku niej zbliżać.
To był Brad.
Sandy zatrzymała się. Nie wiedziała, czy wracać do szkoły, czy biec do samochodu i uciekać. Zanim zdołała się na coś zdecydować, Brad już do niej biegł. Nie miała jak uciec. Zrównał się z nią, gdy była o kilka metrów od samochodu.
– Cześć – przywitał się.
– Cześć.
Brad zbliżył się jeszcze o krok. Sandy wzdrygnęła się. Niosła w ramionach książki i miała nadzieję, że Brad nie spróbuje jej objąć.
– Przepraszam cię za wczorajszy wieczór – powiedział. – Moja mama zachowała się jak idiotka.
Sandy przyjrzała się jego twarzy. Wyglądał, jakby mówił szczerze.
– Tata nie powinien był na nią krzyczeć – powiedziała i westchnęła. – Cały ten pomysł ze spotkaniem z rodzicami i omawianiem sytuacji to była katastrofa.
– Tak. – Brad patrzył na budynek szkolny znajdujący się za Sandy. – Dokąd jedziesz?
– Do domu. Nie mogę już wytrzymać tych wszystkich spojrzeń.
– Czyich? Jeśli ktoś ci dokucza, zrobię z tym porządek.
– Jak to się rozniosło? – zapytała Sandy. – Powiedziałeś komuś?
– Tylko trenerowi Cochranowi. Spotkałem się z nim przed lekcjami.
– I nie mówiłeś nic chłopakom?
– Nie, ale wszyscy wiedzą.
– I tak się to musiało w końcu roznieść. – Sandy wzruszyła ramionami. – A co powiedział trener Cochran?
– Rada szkoły zadecyduje, czy zostanę usunięty z drużyny.
Sandy zaczęła się denerwować, że myśli Brada krążą w takiej sytuacji wokół futbolu, ale po chwili uświadomiła sobie, że to samo musiała pomyśleć jej matka, kiedy ona sama zaczęła jej mówić o cheerleaderkach. Tamta rozmowa należała teraz do odległej epoki, w której szczegóły życia codziennego wciąż jeszcze wydawały się ważne.
– Daj, pomogę ci z książkami – zaproponował Brad.
– Nie, wsiadam zaraz do samochodu.
Sandy zrobiła krok naprzód. Brad ruszył razem z nią.
– Czemu nie byłaś na angielskim? – zapytał.
– Nie mogłam się zmusić do słuchania, jak stara Brooks opowiada o gramatyce i stylu.
Dotarli do samochodu Sandy. Otworzyła drzwi po stronie pasażera i położyła książki na przednim siedzeniu. Brad oparł lewą rękę o dach auta.
– Miałaś dziś rano znowu nudności? – zapytał.
– Trochę. Kiedy wypijam szklankę mleka, czuję się lepiej. Chyba mój organizm potrzebuje witaminy D.
– No tak.
Sandy czekała. Brad spojrzał jej w oczy.
– Zastanawiałaś się jeszcze nad tym, co moja matka powiedziała o zajęciu się ciążą?
– Chodzi ci o aborcję? – najeżyła się Sandy.
– Nie wściekaj się. Tylko rozmawiamy.
– Nie, nie zastanawiałam się.
– Popełniliśmy błąd – powiedział Brad. – A ja nie potrafiłem sobie zbyt dobrze poradzić z tym, co się stało. Muszę cię za to przeprosić. Ale miałem już trochę czasu, żeby przemyśleć sytuację. Właściwie nic innego nie robię od chwili, gdy mi wtedy powiedziałaś… – Spojrzał na nią ze szczerością w oczach. – No i doszedłem do wniosku, że bardzo mi na tobie zależy i nie chcę, żebyś cierpiała.
Sandy rozluźniła się. Brad mówił dalej.
– I chociaż nasi rodzice mogą mieć inne zdanie, sądzę, że nasz związek jest czymś szczególnym, co może nas doprowadzić do małżeństwa. Ale obciążenia wynikające z posiadania dziecka na studiach dla żadnego z nas nie mają przecież sensu. Kiedy nadejdzie odpowiednia pora, chcę być ojcem. To powinno być zaplanowane, a nie przypadkowe.
– No, ale aborcja?
– Pozwoli nam cofnąć się do początku i zrobić wszystko, jak należy. Jeśli chcesz, pojadę z tobą do Atlanty.
Sandy zawahała się. Oferta Carla Donnelly’ego, że zapłaci za zabieg, nic dla niej nie znaczyła. Propozycja osobistego wsparcia ze strony Brada była natomiast kusząca.
– Będę musiała porozmawiać z rodzicami. Wiem, że mamie się ten pomysł nie spodoba.
– To twój wybór. Nikt nie powinien cię zmuszać do robienia czegoś, na co nie masz ochoty. Ani ona, ani nikt inny.
– Muszę się nad tym zastanowić.
Brad nachylił się i zanim Sandy zdążyła się cofnąć, pocałował ją w usta. Nie opierała się, ale kiedy ich wargi rozłączyły się, rzuciła szybkie spojrzenie w stronę szkoły.
– Gdyby któryś z nauczycieli to widział…
– Mielibyśmy kłopoty? – roześmiał się Brad.
***
Tego dnia wieczorem Sandy i rodzice powiedzieli chłopcom o ciąży. Ben zrobił się czerwony na twarzy. Jack wyglądał na zaintrygowanego. Sandy widziała niemal, jak tryby w głowie Bena obracają się i chłopiec próbuje uporać się z informacją o tym, co zaszło między jego siostrą a Bradem Donnellym. Siedział z rękami skrzyżowanymi na piersiach i nic nie mówił.
– A gdzie ten dzidziuś będzie spał? – zapytał Jack.
– Nie zdecydowaliśmy jeszcze – odparła matka Sandy. – Jest cała masa pytań dotyczących przyszłości, na które dziś jeszcze nie umiemy odpowiedzieć, ale chciałam, żebyście dowiedzieli się o tym od nas. A teraz idźcie obaj na górę i weźcie się za lekcje.
Powaga chwili nie pozwoliła chłopcom na dyskusje. Posłusznie powlekli się po schodach.
– Dobrze poszło – powiedział ojciec Sandy, kiedy jej bracia zniknęli.
– Nie jestem taka pewna, jeśli chodzi o Bena – odpowiedziała Sandy.
– Masz rację – zgodziła się matka. – Porozmawiam z nim później sam na sam.
– Mama mówiła, że wróciłaś dziś wcześniej ze szkoły – powiedział ojciec. – Co się stało?
Sandy opowiedziała, jak czuła się na szkolnym korytarzu po tym, jak rozeszła się wiadomość o jej ciąży. Oczy matki zaszły łzami.
– Poszłam więc do sekretariatu i pan Pickerel zgodził się, żebym wróciła do domu. Prosił, żeby któreś z was do niego zadzwoniło.
– Ja to zrobię – powiedziała matka, ocierając kącik prawego oka.
– A kiedy szłam na parking po samochód, wpadłam na Brada – ciągnęła Sandy.
– Czy powiedział albo zrobił… – zaczął ojciec podniesionym głosem.
– Przeprosił za wczorajsze zachowanie rodziców – przerwała mu Sandy, a potem się zawahała. – I powiedział, że może pojechać ze mną do Atlanty, gdybym się zdecydowała na przerwanie ciąży.
– Sandy… – zaczęła matka.
– Proszę cię, mamo, daj mi skończyć.
Sandy zrelacjonowała pozostałą część rozmowy z Bradem, opuszczając jedynie fragment o małżeństwie.
– To są słowa Kim Donnelly – powiedziała matka. – Ona go napuściła. Słyszę w tym jej głos dobiegający zza kulis.
– Powinnaś była zobaczyć jego twarz. Wcale to nie wyglądało tak, jak mówisz.
– Aborcja to haniebny zabieg, który wykonywano kiedyś chyłkiem po jakichś ruderach, w straszliwych warunkach – odgryzła jej się matka. – Twoja babcia przewróciłaby się w grobie, gdyby wiedziała, że w ogóle się nad czymś takim zastanawiasz.
Sandy kochała babcię ze strony matki, prostą kobietę o łagodnych, niebieskich oczach, znającą przepis na najlepsze cukrowe ciasteczka na świecie. Ojciec Sandy położył dłonie na stole.
– Chciałbym coś powiedzieć – zaczął. – I wysłuchajcie mnie do końca, zanim któraś z was mi przerwie. Wczoraj wieczorem zdenerwowałem się na matkę Brada, ale dziś w biurze zastanowiłem się nad tym, co powiedziała. – Spojrzał na swoją żonę. – Niezależnie od tego, z jakiego źródła to wyszło, nie chciałbym, żebyśmy w nieprzemyślany sposób wykluczali jakiekolwiek wyjście. Spotkałem się z pastorem Frostem i spytałem go o zdanie w sprawie przerywania ciąży. Powiedział mi, że istnieją różne poglądy na temat tego, w którym momencie płód staje się istotą ludzką. Wielu ludzi uważa, że staje się nią dopiero wtedy, gdy jest w stanie przeżyć poza łonem matki. Wcześniej jest skupiskiem komórek, mającym jedynie potencjał, by stać się człowiekiem. Jeśli to prawda, wówczas najważniejsze pytanie, na które musimy odpowiedzieć, brzmi: Co będzie najlepsze dla Sandy? Przerwanie ciąży pozwoli jej na powrót do normalnego życia: nauka, zespół cheerleaderek, studia i korzystanie ze wszystkiego, co niesie ze sobą ostatni rok szkoły.
– Czy pastor Frost powiedział ci, że Sandy powinna poddać się aborcji? – spytała jego żona.
– Nie. Ale stwierdził, że to nie jest jednoznaczna sytuacja i na tak wczesnym etapie ciąży powinniśmy przede wszystkim myśleć o potrzebach Sandy.
Sandy też chciała zastanowić się nad sobą. Wystarczyły dwa dni, które minęły od chwili, kiedy dowiedziała się, że jest w ciąży, żeby przekonać samą siebie, jak dobrze byłoby zakończyć problem, zanim jeszcze bardziej się skomplikuje. Perspektywa nowego początku po tak dotkliwej nauczce wydawała się coraz bardziej pociągająca. A słowa duchownego przekazane ojcu uspokajały sumienie Sandy.
Stanęła jej przed oczami twarz Brada. Bardzo jej na nim zależało. W przeciwnym razie nie zrobiłaby tego, co zrobiła z nim. Rojenia o ślubie z przystojnym futbolistą nie były w jej życiu niczym nowym, ale przez ostatnie czterdzieści osiem godzin pozostawały gdzieś w ukryciu. Sandy wiedziała, że z dala od ingerencji rodziców potrafiliby we dwójkę z Bradem poradzić sobie z sytuacją. Cieszyła się, że matka nie może czytać w jej myślach.
– Ja też dzisiaj z kimś rozmawiałam – powiedziała matka. – Z Lindą. Uważa, że…
– Czy musiałaś ją zaprosić, żeby wtykała nos w tę sprawę? – Ojciec Sandy przerwał jej, wyraźnie poirytowany. – Mam już dość jej strzępienia jęzora i wypowiadania własnych opinii takim tonem, jakby były zapisane na czerwono w Biblii.
– Linda ma więcej rozsądku niż ktokolwiek inny w tej rodzinie, a my jesteśmy w to wszystko za mocno zaangażowani emocjonalnie, żeby jasno myśleć. Pozwoliłam ci się wypowiedzieć. Teraz moja kolej.
Ojciec Sandy chrząknął.
– Ja tylko nie lubię tego, że ona udaje twoją matkę.
– Opiekowała się mną, kiedy byłam mała, i cieszę się, szczególnie po śmierci moich rodziców, że mam w życiu kogoś takiego jak ona. Przestaniesz uważać, że Linda jest wścibska, kiedy usłyszysz, co zaproponowała.
*