37,99 zł
BESTSELLEROWA AUTORKA POWIEŚCI OBYCZAJOWYCH
W ŻYCIU NAJWIĘKSZYM SKARBEM SĄ CI, KTÓRYCH KOCHAMY
Bernard Fine pnie się po szczeblach kariery zbyt szybko, by zdać sobie sprawę, że ma wszystko – z wyjątkiem tego, czego pragnie najbardziej...
Wysłany do San Francisco, aby otworzyć najmodniejszy dom towarowy w Kalifornii, uświadamia sobie pustkę w swoim życiu osobistym. Pomimo sukcesów zawodowych jest rozczarowany swoim życiem – do momentu aż pięcioletnia Jane O'Reilly gubi się w sklepie.
Za sprawą dziewczynki Bernard poznaje jej matkę Liz. Dzięki niej mężczyzna czuje, że otrzymał od losu wielką szansę, aby się zakochać. Jednak rzadkie szczęście, które odnajduje ta trójka, zostaje zakłócone przez tragedię, a Bernie musi zmierzyć się ze stratą – najwyższą ceną, jaką czasem płacimy za miłość...
„Wszystko, co najlepsze” to poruszająca opowieść o kruchości życia i uczuciu, które nadaje mu sens.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 502
Data ważności licencji: 10/10/2026
Tytuł oryginału
Fine Things
Fine Things
Copyright © 1987 by Danielle Steel
All rights reserved
Copyright © for the translation by Małgorzata Morel
Fotografia na okładce
© Sasint / Adobe Stock, © Clown Studio / Adobe Stock
Redaktorka nabywająca i prowadząca
Magda Jankowska
Adiustacja
Agata Wawrzaszek i Anna Skowrońska / cała jaskrawość
Korekta
Sylwia Kordylas-Niedziółka i Anna Skowrońska / cała jaskrawość
Projekt typograficzny i łamanie wersji do druku
cała jaskrawość, www.calajaskrawosc.pl
ISBN 978-83-8367-034-8
Między Słowami
ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
e-mail: [email protected]
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]
Wydanie I, Kraków 2024
Skład wersji elektronicznej: Monika Lipiec /Woblink
Dla Yoela i Caroli, z miłością.
I dla Johna
całym sercem, na zawsze
kochająca
d.s.
Dotarcie do Lexington i Sześćdziesiątej Trzeciej Ulicy było prawie niemożliwe. Wiał wiatr, a zaspy śniegu pokryły wszystkie samochody, z wyjątkiem tych największych. Autobusy zjechały z trasy gdzieś w okolicach Dwudziestej Trzeciej Ulicy i przycupnęły skulone niczym zamarznięte dinozaury. Mało który opuszczał stado, żeby zapuścić się do centrum miasta, przedzierając się po śladach pozostawionych przez pługi, żeby zabrać nielicznych odważnych pasażerów, którzy wybiegali z bram, gorączkowo wymachiwali rękami, ślizgali się szaleńczo w stronę krawężnika, rzucali na ubite śnieżne zaspy, aby wdrapać się do autobusu z wilgotnymi oczami i zarumienionymi twarzami, a w przypadku Berniego – z soplami na brodzie.
Złapanie taksówki było właściwie niemożliwe. Bernie zrezygnował po piętnastu minutach oczekiwania i ruszył na południe od Siedemdziesiątej Dziewiątej Ulicy. Często chodził do pracy na piechotę. Było to raptem osiemnaście przecznic. Ale dzisiaj, kiedy maszerował z Madison do parku i skręcił w prawo w Lexington Avenue, zdał sobie sprawę, że przeszywający wiatr jest wyjątkowo gwałtowny. Przeszedł zaledwie cztery przecznice i się poddał. Uprzejmy portier pozwolił mu się schronić w holu budynku, gdzie kilka zdesperowanych osób oczekiwało na autobus, który wiele godzin temu wyruszył na północ Madison Avenue, zawrócił i jechał teraz na południe Lexington, żeby zabrać ich do pracy. Inni, rozsądniejsi, gdy tego ranka zobaczyli za oknami zamieć, zdecydowali, że w ogóle nie pójdą do pracy. Bernie miał pewność, że sklep będzie pusty, ale nie był typem człowieka, który siedzi w domu z założonymi rękami kręci kciukami albo ogląda opery mydlane.
I nie chodził do pracy z przymusu. Prawda była taka, że Bernie pracował sześć dni w tygodniu, często nawet wtedy, kiedy nie musiał, tak jak dzisiaj, ponieważ kochał ten sklep. Jadł, spał, śnił i oddychał wszystkim, co działo się od pierwszego do ósmego piętra w domu towarowym Wolff’s. A ten rok był szczególnie ważny. Wprowadzali siedem nowych linii, w tym cztery autorstwa najlepszych europejskich projektantów. Zmienić się też miały wszystkie dostępne amerykańskie kolekcje ubrań damskich i męskich. Myślał o tym, gdy wpatrywał się w zaspy, które mijali w drodze do centrum miasta, ale nie zauważał już śniegu ani potykających się ludzi pędzących w stronę autobusu, ani nawet tego, w co byli ubrani. Oczami wyobraźni widział nowe wiosenne kolekcje równie wyraźnie, jak kiedy oglądał je w listopadzie w Paryżu, Rzymie, Mediolanie, ze wspaniałymi kobietami, pięknymi niczym wyrafinowane lalki, perfekcyjnie prezentującymi odzież na wybiegu. Chciał jeszcze raz przyjrzeć się modelkom, które w przyszłym tygodniu miały wziąć udział w pokazie. Stroje zostały już wybrane i zatwierdzone. Chciał się więc upewnić, że wybrane modelki również będą odpowiednie. Bernard Fine lubił trzymać rękę na pulsie na wszystkich etapach – od danych z działu, przez kupowanie ubrań, aż po wybór modelek i projekt zaproszeń, które trafiały do ich najbardziej ekskluzywnych klientów. Wszystko to stanowiło dla niego część pakietu. Wszystko miało znaczenie i według niego niczym się nie różniło od pracy w US Steel czy Kodaku. Mieli do czynienia z produktem, a właściwie z kilkoma, a wrażenie, jakie te produkty wywierały, spoczywało w jego rękach.
Gdyby piętnaście lat wcześniej, kiedy grał w piłkę nożną na Uniwersytecie Michigan, ktoś powiedział mu, że będzie dobrze się martwić, jaką bieliznę noszą modelki i czy suknie wieczorowe dobrze się zaprezentują, wyśmiałby go… a być może nawet walnąłby go w szczękę. Właściwie teraz wydawało mu się to zabawne i czasami, gdy siedział w swoim ogromnym biurze na ósmym piętrze, uśmiechał się do siebie i wspominał tamte czasy. Podczas studiów w Michigan był zapalonym sportowcem, przynajmniej przez pierwsze dwa lata, a potem odkrył w sobie zamiłowanie do literatury rosyjskiej. Szczególnym podziwem darzył wówczas Dostojewskiego i Tołstoja. Na trzecim miejscu była nieco mniej znana Sheila Borden. Poznał ją na kursie rosyjskiego dla początkujących, gdy doszedł do wniosku, że nie jest w stanie czytać książek rosyjskich klasyków, skoro musi je czytać w tłumaczeniu. Najpierw ukończył przyspieszony kurs w szkole języków obcych Berlitz. Tam nauczył się zadawać pytania, gdzie jest poczta i toalety oraz jak znaleźć pociąg – z takim akcentem, że nawet jego nauczyciel był pod wrażeniem. Ale kurs rosyjskiego dla początkujących rozgrzał jego duszę tak jak Sheila Borden. Siedziała w pierwszym rzędzie, miała długie czarne włosy, opadające romantycznie aż do pasa, tak mu się przynajmniej wydawało, i smukłe, zgrabne ciało. Na lekcje rosyjskiego przyciągnęła ją fascynacja baletem. Kiedy rozmawiali po raz pierwszy, wyjaśniła Berniemu, że tańczy od piątego roku życia, a nie można zrozumieć baletu, jeśli nie rozumie się Rosjan. Była napięta, skupiona i miała szeroko otwarte oczy. Jej ciało było poematem wdzięku i symetrii, które tak go urzekły, że następnego dnia poszedł zobaczyć, jak tańczy.
Urodziła się w Hartford w stanie Connecticut. Jej ojciec pracował w banku, co uważała za zbyt przyziemne. Marzyła o biografii z większym smaczkiem, na przykład o matce na wózku inwalidzkim… ojcu, który zmarł na gruźlicę krótko po jej narodzinach… Rok wcześniej Bernie by się z tego zaśmiał, ale nie na pierwszym roku studiów. Miał dwadzieścia lat i traktował ją bardzo, bardzo poważnie. Kiedy pojechał na wakacje do domu, powiedział swojej matce, że Sheila jest wspaniałą tancerką.
– Czy jest Żydówką? – zapytała jego matka, gdy usłyszała imię dziewczyny. Wydawało się jej, że Sheila to irlandzkie imię, ale nazwisko Borden brzmiało dla niej podejrzanie. Wcześniej mogło ono brzmieć Boardman lub Berkowitz, lub coś w tym stylu, a zmiana nazwiska była tchórzliwym, ale akceptowalnym posunięciem.
Bernie był nieustannie poirytowany pytaniami matki, którymi nękała go przez większość życia, zanim jeszcze zaczął interesować się dziewczynami. Jego matka pytała go o każdego. Czy jest Żydem… Czy ona… Jakie jest nazwisko panieńskie jej matki? Czy w zeszłym roku miał bar micwę? A jego ojciec, mówiłeś, czym się zajmuje? Jest Żydówką, prawda? Czyż wszyscy nie byli Żydami? Zwłaszcza ci, których znała rodzina Fine’ów. Jego rodzice chcieli, żeby studiował na Uniwersytecie Kalifornijskim albo nawet na Nowojorskim. Mógłby dojeżdżać, mówili. W zasadzie jego matka na to nalegała. Ale został przyjęty tylko na Uniwersytet Michigan, co ułatwiło podjęcie decyzji. Był uratowany! I wyruszył do Krainy Wolności, żeby umawiać się z setkami niebieskookich blondynek, które nigdy nie słyszały o rybie w galarecie, kreplach czy knyszach i nie miały pojęcia, kiedy jest Pascha. Dla Berniego była to błoga zmiana, bo do tej pory spotykał się jedynie z dziewczynami w Scarsdale, za którymi szalała jego matka, i był nimi zmęczony. Chciał czegoś nowego, innego i może odrobinę zakazanego. A Sheila była tym wszystkim. Poza tym była niewiarygodnie piękna: miała wielkie czarne oczy i burzę czarnych jak heban włosów. Zapoznała go z rosyjskimi autorami, o których wcześniej nie słyszał, i przeczytali dostępne dzieła, oczywiście w tłumaczeniu. Próbował dyskutować o książkach z rodzicami podczas wakacji, ale bezskutecznie.
– Twoja babcia była Rosjanką. Jeśli chciałeś się uczyć rosyjskiego, mogłeś się uczyć od niej.
– To nie to samo. A poza tym cały czas mówiła w jidysz… – powiedział, ale nie dokończył. Nienawidził się z nimi sprzeczać, ale jego matka uwielbiała się kłócić o wszystko. To była podstawa jej życia, jej największa radość, ulubiony sport. Kłóciła się ze wszystkimi, a zwłaszcza z nim.
– Nie mów lekceważąco o zmarłych!
– Nie mówiłem lekceważąco. Stwierdziłem, że babcia cały czas mówiła w jidysz…
– Mówiła też pięknie po rosyjsku. I po co ci to? Powinieneś chodzić na zajęcia z przedmiotów ścisłych, tego dzisiaj potrzebują mężczyźni w tym kraju… ekonomii… – Chciała, żeby był lekarzem jak jego ojciec, albo przynajmniej prawnikiem.
Jego ojciec był otolaryngologiem, jednym z najbardziej cenionych w swojej dziedzinie. Bernie nigdy, nawet jako dziecko, nie rozważał pójścia w ślady ojca. Bardzo go podziwiał. Ale nienawidziłby być lekarzem. Chciał robić coś innego, coś na przekór marzeniom matki.
– Rosyjski? Kto mówi po rosyjsku, poza komunistami?
Sheila Borden, oto kto… Osoba, która… Bernie spojrzał na matkę z rozpaczą. Była atrakcyjna, zawsze taka była. Bernie nigdy nie wstydził się wyglądu swojej matki ani ojca, jeśli już o tym mowa. Jego ojciec był wysokim, szczupłym mężczyzną o ciemnych oczach, siwych włosach i często roztargnionym spojrzeniu. Kochał to, co robił, i zawsze myślał o swoich pacjentach. Syn wiedział, że w razie potrzeby może na niego liczyć.
Matka od lat farbowała włosy na blond, na kolor zwany „jesienne słońce” i dobrze w nim wyglądała. Miała zielone oczy, które Bernie po niej odziedziczył, i zachowała zgrabną figurę. Nosiła drogie, choć nierzucające się w oczy ubrania. Były to granatowe garnitury i czarne sukienki, na które wydawała fortunę w sklepach Lord and Taylor i Saks. Dla Berniego wyglądała po prostu jak matka.
– Dlaczego ta dziewczyna uczy się rosyjskiego? Skąd pochodzą jej rodzice?
– Z Connecticut.
– Gdzie w Connecticut? – dopytywała matka.
Bernie chciał zapytać, czy matka zamierza ją odwiedzić.
– Hartford. A co to za różnica?
– Nie bądź nieuprzejmy, Bernardzie – powiedziała sztywno.
Bernie złożył serwetkę i odsunął krzesło. Jedzenie z nią kolacji zawsze przyprawiało go o ból brzucha.
– Dokąd idziesz? Nie pozwoliłam ci odejść od stołu – dodała, jakby nadal miał pięć lat.
Czasami nienawidził wracać do domu. Później czuł wyrzuty sumienia. A potem wściekał się na matkę, że z jej powodu czuje się winny.
– Muszę się jeszcze pouczyć przed wyjazdem.
– Dzięki Bogu, że nie grasz już w piłkę. – Zawsze wygłaszała takie prowokacyjne kwestie.
Chciał się odwrócić i powiedzieć, że wrócił do drużyny albo, żeby trochę wstrząsnąć matką, że uczy się teraz baletu z Sheilą.
– To nie jest jeszcze ostateczna decyzja, mamo.
Ruth Fine spojrzała na niego.
– Porozmawiaj o tym z ojcem.
Lou wiedział, jak miał postąpić w takiej sytuacji. Już z nim o tym rozmawiała. Jeśli syn kiedykolwiek chciałby wrócić do piłki, ojciec miał zaproponować mu nowy samochód… Gdyby tylko Bernie to wiedział, poruszyłby niebo i ziemię i nie tylko odmówiłby przyjęcia samochodu, ale na dodatek natychmiast wróciłby na boisko. Nie znosił, kiedy próbowano go przekupić. Nienawidził toku myślenia matki, tego, że była wobec niego nadopiekuńcza, mimo rozsądnej postawy ojca. Trudno było być jedynakiem. Gdy wrócił do Ann Arbor, Sheila się z nim zgodziła.
Wakacje również dla niej nie były łatwe. Nie mogli się w ogóle widywać, choć Hartford z pewnością nie znajdowało się na końcu świata, ale równie dobrze mogłoby tak być. Matka Sheili urodziła ją dość późno i teraz rodzice obchodzili się z nią jak z jajkiem. Za każdym razem, kiedy wychodziła z domu, byli przerażeni, że zostanie zraniona, napadnięta, zgwałcona, wywróci się na lodzie, spotka nieodpowiedniego mężczyznę lub pójdzie do nieodpowiedniej szkoły. Nie byli zachwyceni perspektywą jej studiów na Uniwersytecie Michigan, ale Sheila nalegała. Wiedziała, jak postawić na swoim. Męczące jednak było to, że rodzice nieustannie ją osaczali. Wiedziała, co Bernie miał na myśli, i po przerwie wielkanocnej opracowali plan. W następne wakacje zamierzali się spotkać w Europie, nie mówiąc nikomu, i podróżować przynajmniej przez miesiąc. I tak też zrobili.
Cudownie było razem zobaczyć po raz pierwszy Wenecję, Paryż i Rzym. Sheila była szaleńczo zakochana. Kiedy leżeli nago na bezludnej plaży na Ischii, a jej kruczoczarne włosy opadały na ramiona, Bernie miał pewność, że nigdy nie widział nikogo równie pięknego. Podobała mu się do tego stopnia, że potajemnie myślał, aby poprosić ją o rękę. Ale zatrzymał to dla siebie. Marzył o zaręczynach podczas świąt Bożego Narodzenia i ślubie po ukończeniu studiów w czerwcu następnego roku. Podczas tej podróży pojechali również do Anglii i Irlandii i wrócili do domu tym samym samolotem z Londynu.
Jego ojciec jak zwykle był w gabinecie. Z lotniska odebrała Berniego matka, mimo jego próśb, żeby tego nie robiła. Machała do niego niecierpliwie. Wyglądała młodziej niż zwykle. Specjalnie na spotkanie z synem była u fryzjera i włożyła nowy beżowy garnitur Bena Zuckermana. Jeśli żywił do niej jakiekolwiek pozytywne uczucia, zniknęły, gdy tylko spostrzegła, kto towarzyszył mu w podróży.
– Kto to?
– To Sheila Borden, mamo.
Pani Fine wyglądała, jakby miała zemdleć.
– Podróżowaliście razem przez cały ten czas?
Rodzice dali mu pieniądze na sześć tygodni. To był prezent dla niego na dwudzieste pierwsze urodziny.
– Podróżowaliście razem, tak… tak… bezwstydnie…
Bernie chciał umrzeć, kiedy jej słuchał, a Sheila uśmiechała się do niego, jakby jej to nie obchodziło.
– W porządku… nie martw się, Bernie… I tak muszę złapać autobus do Hartford… – Posłała mu łagodny uśmiech, chwyciła swoją torbę podróżną i dosłownie zniknęła bez pożegnania, podczas gdy jego matka zaczęła ocierać oczy.
– Mamo… proszę…
– Jak mogłeś nas tak okłamać?
– Nie okłamałem was. Powiedziałem, że spotykam się z przyjaciółmi. – Miał czerwoną twarz i pragnął zapaść się pod ziemię. Nie chciał już więcej widzieć swojej matki.
– To nazywasz przyjacielem?
Bernie od razu przypomniał sobie o wszystkich chwilach, kiedy kochali się z Sheilą na plażach, w parkach, nad brzegiem rzek, w małych hotelikach… Cokolwiek by powiedziała matka, nie mogła odebrać mu wspomnień, więc stał i wpatrywał się w nią wojowniczo.
– Jest najlepszą przyjaciółką, jaką mam! – Chwycił swoją torbę i ruszył w kierunku wyjścia, zostawiając matkę samą, ale popełnił błąd i odwrócił się, żeby na nią spojrzeć. Stała tam i otwarcie płakała. Nie mógł jej tego zrobić. Wrócił i przeprosił, a potem znienawidził siebie za to, co zrobił.
Jesienią na studiach romans rozkwitł mimo wszytko, ale tym razem podczas przerwy z okazji Święta Dziękczynienia pojechał do Hartford, żeby spotkać się z rodzicami Sheili. Zachowywali się oficjalnie, ale uprzejmie, najwyraźniej zaskoczeni czymś, czego Sheila im nie powiedziała. Kiedy wracali na uczelnię, Bernie zapytał Sheilę, o co chodziło.
– Czy zdenerwowali się, bo jestem Żydem? – dopytywał. Zastanawiał się, czy jej rodzice byli równie zasadniczy jak jego, choć wydawało się to mało prawdopodobne. Według niego nikt nie był tak zasadniczy jak Ruth Fine.
– Nie. – Sheila uśmiechnęła się bez zaangażowania i zapaliła jointa, siedząc w tylnym rzędzie samolotu w drodze powrotnej do Michigan. – Byli raczej zaskoczeni. Nigdy nie myślałam, że to tak ważne, żeby im o tym powiedzieć.
To mu się w niej podobało. Do wszystkiego podchodziła spokojnie. Nic nigdy nie było dla niej wielką sprawą. Bernie wziął szybkiego bucha, ostrożnie zgasił jointa, a ona włożyła niedopałek do koperty i schowała w swojej torebce. – Uważają, że jesteś miły.
– Też uważam, że są mili – skłamał. Tak naprawdę był zdania, że są niebywale nudni, i zdziwił się, że jej matka jest taka pospolita. Rozmawiali o pogodzie i wiadomościach ze świata, o niczym więcej. To było jak życie w próżni lub ciągłe komentowanie wiadomości na żywo. Sheila była do nich całkowicie niepodobna, ale to samo powiedziała o nim. Już po pierwszym spotkaniu nazwała jego matkę histeryczką, a on nie zaprzeczył.
– Przyjadą na rozdanie dyplomów?
– Żartujesz? – Roześmiała się. – Moja mama już płacze, gdy o tym opowiada.
Bernie nadal myślał o poślubieniu Sheili, ale wspominał o tym. Zaskoczył ją w walentynki pięknym małym pierścionkiem z brylantem, który kupił dla niej za pieniądze odziedziczone po dziadkach. Diamencik o szmaragdowym szlifie miał zaledwie dwa karaty, ale kamień był nieskazitelny. W dniu, w którym Bernie go kupił, poczuł ucisk w klatce piersiowej i był bardzo podekscytowany przez całą drogę do domu. Objął ją mocno, pocałował w usta i rzucił nonszalancko czerwone aksamitne pudełko na jej kolana.
– Przymierz, żeby sprawdzić rozmiar, kotku.
Myślała, że to żart, i śmiała się, dopóki nie podniosła wieczka. A potem otworzyła usta i wybuchnęła płaczem. Rzuciła w niego pudełkiem i wyszła bez słowa. Bernie stał z otwartymi ustami i patrzył, jak wychodzi. Nic z tego nie rozumiał, dopóki nie wróciła późnym wieczorem, żeby o tym porozmawiać. Mieszkali oddzielnie, ale najczęściej oboje spędzali czas u niego. Jego pokój był większy i wygodniejszy, miał dwa biurka. Sheila spojrzała na pierścionek w otwartym pudełku na jego biurku.
– Jak mogłeś zrobić coś takiego?
Nie rozumiał. Może uznała, że pierścionek jest za duży.
– Co takiego? Chcę się z tobą ożenić. – Spojrzał łagodne i wyciągnął do niej rękę, ale ona się odwróciła i przeszła na drugą stronę pokoju.
– Myślałam, że wiesz… Przez cały ten czas myślałam, że wszystko jest w porządku.
– Co to, do cholery, znaczy?
– To znaczy, że myślałam, że mamy równość w związku.
– Oczywiście, że tak. Co to ma do rzeczy?
– Nie potrzebujemy małżeństwa… Nie potrzebujemy tego całego tradycyjnego gówna. – Spojrzała na niego z obrzydzeniem. Bernie był zaszokowany. – Wystarczy nam to, co mamy, i tak długo, ile wytrwamy.
Pierwszy raz słyszał, że tak mówi, i zastanawiał się, co się z nią stało.
– A jak długo wytrwamy?
– Dzień… tydzień… – Wzruszyła ramionami. – Kogo to obchodzi? Jaka to różnica? Ale nie da się tego przygwoździć pierścionkiem z diamentem.
– Wybacz mi. – Bernie nagle wpadł w wściekłość. Chwycił pudełko, zatrzasnął i wrzucił do szuflady w biurku. – Przepraszam, że zrobiłem coś tak pospolicie mieszczańskiego. Chyba znowu ujawniła się moja natura.
Sheila spojrzała na niego, jakby widziała go po raz pierwszy.
– Nie miałam pojęcia, że tak się tym przejmujesz. – Patrzyła na niego zmieszana, tak jakby nagle zapomniała, jak ma na imię. – Myślałam, że się rozumiemy… – Usiadła na kanapie i spojrzała na niego.
Bernie podszedł do okna i odwrócił się, żeby na nią popatrzeć.
– Nie. Wiesz co? Nic nie rozumiem. Sypiamy ze sobą od ponad roku. Praktycznie razem mieszkamy, a w zeszłym roku pojechaliśmy razem do Europy. Co to niby było? Przypadkowy romans? – Nie dla niego. Nie był takim człowiekiem, choć miał dopiero dwadzieścia jeden lat.
– Nie używaj takich staroświeckich słów. – Wstała i się przeciągnęła, jakby się nudziła.
Bernie zauważył, że Sheila nie ma na sobie stanika, co tylko pogorszyło sprawę: nagle poczuł, jak narasta w nim pożądanie.
– Może jeszcze za wcześnie. – Spojrzał na nią z nadzieją, wiedziony zarówno tym, co czuł między nogami, jak i tym, co czuł w sercu, i nienawidził się za to. – Może po prostu potrzebujemy więcej czasu.
Sheila potrząsnęła głową. Nie pocałowała go na pożegnanie i ruszyła w stronę drzwi.
– Nigdy nie chcę wychodzić za mąż, Bern. To nie moja bajka. Po studiach chcę pojechać do Kalifornii i trochę się tam pokręcić.
Bernie potrafił ją sobie tam wyobrazić… w komunie.
– Co to za życie? To ślepy zaułek!
Wzruszyła ramionami z uśmiechem.
– To wszystko, czego teraz chcę, Bern. – Ich spojrzenia spotkały się na dłuższą chwilę. – W każdym razie dziękuję za pierścionek.
Wychodząc, delikatnie zamknęła za sobą drzwi. Bernie siedział sam w ciemności przez długi, długi czas i myślał o Sheili. Bardzo ją kochał, a przynajmniej tak mu się wydawało. Ale nigdy nie widział jej takiej, pełnej zwykłej obojętności, z jaką odnosimy się do kogoś obcego. Nagle przypomniał sobie, jak traktowała swoich rodziców, kiedy ich odwiedził. Zdawała się nie przejmować zbytnio tym, co czują, i uważała, że Bernie jest niepoważny, kiedy dzwonił do swoich rodziców i kupował matce prezent, gdy jechał do domu. Wysłał jej kwiaty na urodziny, a Sheila naśmiewała się z niego. Teraz wszystko do niego wróciło. Może nikim się nie przejmowała, nawet nim. Świetnie się bawiła i robiła tylko to, na co w danej chwili miała ochotę. Do tego momentu Bernie był tym, co się jej podobało, ale pierścionek zaręczynowy już nie. Kiedy kładł się do łóżka, włożył go z powrotem do szuflady. Jego serce waliło jak oszalałe, gdy o niej myślał.
Po tym wszystkim sytuacja niewiele się poprawiła. Sheila zaczęła chodzić na zajęcia z doskonalenia świadomości. Jednym z ich ulubionych tematów był jej związek z Berniem. Gdy wracała do domu, niemal od razu atakowała go z powodu jego systemu wartości, życiowych celów i sposobu, w jaki z nią rozmawia.
– Nie mów do mnie jak do dziecka. Jestem kobietą, do cholery, i nie zapominaj, że te twoje jaja są tylko ozdobą, i to niezbyt szczególną. Jestem tak samo mądra jak ty, mam tyle samo odwagi… Moje oceny są równie dobre… Jedyne, czego nie mam, to tego kawałka skóry zwisającego między nogami, ale kogo to w ogóle obchodzi?
Bernie był przerażony, tym bardziej że Sheila zrezygnowała z baletu. Nadal chodziła na zajęcia z rosyjskiego, ale teraz dużo mówiła o Che Guevarze i zaczęła nosić wojskowe buty oraz dodatki, które kupowała w sklepie z wojskowym demobilem. Szczególnie upodobała sobie męskie podkoszulki, noszone bez stanika, przez które wyraźnie prześwitywały jej ciemne sutki. Bernie często czuł się zażenowany, kiedy wychodzili gdzieś razem.
– Chyba nie mówisz serio – skomentowała, kiedy rozmawiali o balu na zakończenie studiów.
Oboje uznali, że to cholernie banalne, ale Bernie stwierdził, że i tak chce pójść, żeby móc kiedyś wspominać to wydarzenie. Sheila w końcu się zgodziła. Pojawiła się w jego mieszkaniu w rozpiętym do pasa wojskowym mundurze i podartym czerwonym T-shircie pod spodem. Założyła buty, które wyglądały na wojskowe. Była to doskonała replika spryskana złotą farbą. Gdy Bernie spojrzał na nią, Sheila ze śmiechem nazwała je „nowymi imprezowymi butami”. Sam był ubrany w biały smoking, który miał na sobie rok wcześniej na weselu. Ojciec kupił go dla niego w Brooks Brothers. Smoking pasował idealnie. Bernie świetnie wyglądał ze swoimi kasztanowymi włosami, zielonymi oczami i lekką opalenizną. Ale Sheila wyglądała śmiesznie i nie omieszkał jej tego powiedzieć.
– To nieuprzejme w stosunku do tych, którzy traktują ten bal poważnie. Jeśli chcemy iść, powinniśmy się ubrać z szacunkiem.
– Och, na litość boską. – Rzuciła się na jego kanapę z wyrazem całkowitej pogardy. – Wyglądasz jak lord Fauntleroy. Chryste, poczekaj, aż powiem o tym mojej grupie.
– Gówno mnie obchodzi ta twoja grupa! – Pierwszy raz stracił panowanie z tego powodu, co bardzo ją zaskoczyło. Bernie zbliżył się do niej i stanął nad nią, gdy leżała na kanapie i kołysała nogami, przyodzianymi w spodnie moro i złote wojskowe buty. – A teraz rusz tyłek, idź do swojego pokoju i się przebierz.
– Wal się. – Uśmiechnęła się do niego.
– Mówię poważnie, Sheilo. Nigdzie nie idziesz w takim stroju.
– Idę.
– Nie, nie idziesz.
– W takim razie nie idziemy.
Zawahał się przez ułamek sekundy i podszedł do drzwi swojego pokoju.
– Ty nie idziesz. Nie ja. Nie idziesz. Idę sam.
– Baw się dobrze. – Pomachała mu, gdy wychodził wściekły na zewnątrz.
Poszedł sam na bal i kiepsko się bawił. Z nikim nie tańczył, ale został tam celowo, żeby udowodnić, że ma rację. Ona zrujnowała mu wieczór. I zrujnowała rozdanie dyplomów, bo włożyła taki sam strój. Było jeszcze gorzej, bo na widowni siedziała jego matka. Kiedy Sheila weszła na scenę i trzymała dyplom w dłoni, odwróciła się i wygłosiła krótkie przemówienie, krytykując jej zdaniem bezsensowne symboliczne gesty establishmentu i ucisk kobiet na całym świecie. W ich imieniu i swoim własnym odrzucała szowinizm Uniwersytetu Michigan. Następnie przedarła dyplom, cała publiczność westchnęła, a Berniemu chciało się płakać. Po czymś takim nie miał matce absolutnie nic do powiedzenia.
Jeszcze mniej słów padło tego wieczoru, gdy oboje z Sheilą zaczęli się pakować. Nawet jej nie powiedział, co sądzi o jej wystąpieniu. Nie miał siły, żeby podejmować jakąkolwiek rozmowę na ten temat. Właściwie niewiele mówili, kiedy Sheila wyjmowała swoje rzeczy z jego szuflad. Rodzice Berniego jedli kolację z przyjaciółmi w hotelu, następnego dnia zamierzał do nich dołączyć na lunch, aby uczcić ukończenie szkoły, zanim wszyscy wrócą do Nowego Jorku. Ale teraz patrzył na Sheilę z wyrazem rozpaczy. Wydawało się, że ostatnie półtora roku pójdzie na marne. Ostatnie tygodnie spędzali razem z wygody i przyzwyczajenia. Bernie nie mógł się jednak pogodzić z ich rozstaniem. Chociaż planował wyjazd z rodzicami do Europy, nie mógł uwierzyć, że to już koniec związku z Sheilą. To dziwne, że potrafiła być taka namiętna w łóżku, a chłodna poza nim. Od pierwszego dnia znajomości był przez to zdezorientowany, ale stwierdził, że zupełnie nie jest w stanie być wobec niej obiektywny. Sheila pierwsza przerwała ciszę.
– Jutro wieczorem wyjeżdżam do Kalifornii.
Bernie był oszołomiony.
– Myślałem, że twoi rodzice chcieli, żebyś wróciła do domu.
Uśmiechnęła się i wrzuciła kilka par skarpetek do torby podróżnej.
– Chyba tak. – Znów wzruszyła ramionami.
Bernie nagle poczuł przemożną chęć, aby ją spoliczkować. Był w niej naprawdę zakochany… Chciał się z nią ożenić… A jej zależało jedynie na tym, czego sama chciała. Była najbardziej egocentryczną osobą, jaką kiedykolwiek spotkał.
– Spróbuję złapać samolot do Los Angeles. I chyba stamtąd ruszę autostopem do San Francisco.
– I co wtedy?
– Kto wie? – Rozłożyła ręce i spojrzała na niego tak, jakby się właśnie spotkali, a nie byli przyjaciółmi i kochankami.
Przez ostatnie dwa lata na Uniwersytecie Michigan Sheila była najważniejszą częścią jego życia, a teraz czuł się jak cholerny głupiec. Zmarnował z nią dwa lata.
– Może przyjedziesz do San Francisco po powrocie z Europy? Moglibyśmy się zobaczyć – rzuciła.
Zobaczyć? Po dwóch wspólnych latach proponowała mu tylko tyle?
– Nie sądzę. – Uśmiechnął się po raz pierwszy od wielu godzin, ale nadal miał smutne oczy. – Muszę poszukać pracy.
Wiedział, że Sheila nie ma takiego problemu. Rodzice podarowali jej dwadzieścia tysięcy dolarów na zakończenie studiów i zauważył, że nie podarła tego czeku. Miała wystarczająco dużo pieniędzy, żeby przeżyć w Kalifornii kilka lat. Bernie nie poczynił jeszcze zbyt wielu kroków w kwestii szukania pracy, bo nie wiedział, co zrobi Sheila. Poczuł się jak jeszcze większy głupiec. Najbardziej pragnął znaleźć pracę w małej szkole w Nowej Anglii, chciał uczyć literatury rosyjskiej. Wysłał aplikację i czekał na odpowiedź.
– Czy to nie trochę głupie, Bern, dać się wciągnąć w establishment i pracować na posadzie, której nienawidzisz, za pieniądze, których nie potrzebujesz?
– Mów za siebie. Moi rodzice nie będą mnie wspierać przez resztę mojego życia.
– Moi też nie – rzuciła w jego stronę.
– Zamierzasz szukać pracy na Zachodnim Wybrzeżu?
– Kiedyś w końcu tak.
– Co będziesz robić? W takim ubraniu? – Pokazał na jej krótkie obdarte spodenki i buty.
Sheila wyglądała na zirytowaną.
– Pewnego dnia będziesz taki sam jak twoi rodzice. – To była najgorsza rzecz, jaką mogła powiedzieć. Zapięła torbę i wyciągnęła do niego rękę. – Na razie, Bernie.
To niedorzeczne, pomyślał, patrząc na nią.
– To tyle? Po prawie dwóch latach mówisz mi „na razie”? – Miał łzy w oczach i nie obchodziło go, co o nim teraz myślała. – Trudno w to uwierzyć… mieliśmy się pobrać… mieć dzieci.
Sheila nie wyglądała na rozbawioną.
– Nie na to się umawialiśmy.
– To na co się umawialiśmy, Sheilo? Chodziło tylko o to, żeby się pieprzyć przez dwa lata? Byłem w tobie zakochany, choć trudno w to teraz uwierzyć. – Nagle uzmysłowił sobie, że nie wie, co w niej widział. Nie chciał tego przyznać, ale jego matka miała rację. Tak było. Tym razem.
– Chyba też cię kochałam… – Jej wargi drżały, choć starała się opanować. – Nagle podeszła do niego.
Bernie przytulił się do niej mocno w małym, pustym pokoju, który kiedyś był ich domem.
– Przykro mi, Bernie… Chyba wszystko się zmieniło…
Oboje płakali, a on pokiwał głową.
– Wiem… to nie twoja wina… – powiedział szorstkim tonem, zastanawiając się, kto tu zawinił. Pocałował ją, a ona spojrzała na niego.
– Przyjedź do San Francisco, jeśli dasz radę.
– Postaram się. – Nigdy jednak tego nie zrobił.
Sheila spędziła następne trzy lata we wspólnocie koło Stinson Beach, a on zupełnie stracił z nią kontakt, aż do świąt Bożego Narodzenia, gdy dostał kartkę z jej zdjęciem. Ledwo ją rozpoznał. Mieszkała w starym autobusie szkolnym, zaparkowanym niedaleko wybrzeża, z dziewięcioma innymi osobami i sześciorgiem małych dzieci. Miała dwoje dzieci, dwie dziewczynki, i kiedy dostał od niej wiadomość, nie obchodziło go, co się z nią dzieje. Był wdzięczny, że jego rodzice nie robili z tego powodu zbyt wiele szumu. Odetchnął z ulgą, gdy jego matka nie wspominała o tym przez jakiś czas, a ona odetchnęła z ulgą, że Sheila zniknęła. Była pierwszą dziewczyną, którą pokochał, ale marzenia o niej umarły.
Bernie wybrał się z rodzicami do Europy, która okazała się dobrą odskocznią. Spotkał dziesiątki dziewcząt w Paryżu, Londynie, na południu Francji, w Szwajcarii, we Włoszech i był zaskoczony, że podróżowanie z rodzicami może sprawiać tyle frajdy. Rodzice planowali spotkania z przyjaciółmi i w końcu on też zaczął się umawiać.
W Berlinie spotkał trzech kumpli ze szkoły i dobrze się razem bawili, a potem wszyscy wrócili do prawdziwego życia. Dwóch z nich wybierało się do szkoły prawniczej, a jeden przeżywał ostatnie szaleństwo przed ślubem, który brał jesienią, w dużej mierze po to, żeby uniknąć poboru do wojska. O to Bernie nie musiał zbytnio się martwić, ku swojemu zawstydzeniu. W dzieciństwie chorował na astmę, co jego ojciec bardzo skrupulatnie dokumentował. Kiedy w wieku osiemnastu lat zgłosił się do poboru, otrzymał kategorię 4–F, która wykluczała go z możliwości odbycia służby wojskowej. Przez dwa lata nie przyznał się do tego żadnemu ze swoich znajomych. Pod pewnymi względami było to teraz wygodne i nie musiał się o nic martwić. Niestety nie dostał pracy w żadnej ze szkół, do których aplikował, ponieważ nie miał jeszcze tytułu magistra. Złożył więc papiery na Uniwersytet Columbia i planował rozpocząć tam studia uzupełniające. Ze wszystkich szkół dostał wiadomość, żeby zgłosić się za rok, kiedy uzyska dyplom. Wydawało się to odległą przyszłością, a kursy, na które się zapisał na uniwersytecie, niezbyt go fascynowały.
Mieszkał w domu, a matka doprowadzała go do szału. Wszyscy znajomi byli gdzieś daleko – albo w wojsku, albo na studiach, albo dostali pracę gdzieś indziej. Wydawało mu się, że jako jedyny mieszkał z rodzicami, i w akcie desperacji złożył podanie o pracę w domu towarowym Wolff’s. Tuż przed świętami został zatrudniony w dziale męskim, gdzie miał sprzedawać buty. Wszystko było lepsze od siedzenia w domu, a on zawsze lubił ten sklep. Był to jeden z tych dużych, eleganckich obiektów, gdzie ładnie pachniało, gdzie ludzie byli elegancko ubrani i nawet sprzedawcy mieli pewien styl, a świąteczna gorączka była o wiele bardziej znośna niż w innych miejscach. Wolff’s dawniej wyznaczał trendy, w pewnym stopniu nadal tak było, choć brakowało mu polotu, jakim odznaczał się Bloomingdale’s, który znajdował się zaledwie trzy przecznice dalej.
Bernie był zafascynowany tym miejscem i powtarzał swojemu przełożonemu, co jego zdaniem mogą zrobić, aby konkurować z Bloomingdale’s. Mężczyzna tylko się uśmiechał. Wolff’s z nikim nie konkurował. Przynajmniej tak myślał przełożony. Pewnego dnia Bernie opracował strategię sklepu, która zaintrygowała szefa, Paula Bermana. Przełożony, gdy się o tym dowiedział, przeprosił szefa i obiecał, że Bernie zostanie natychmiast zwolniony. Berman był odmiennego zdania. Chciał poznać młodzieńca z ciekawymi pomysłami i zaproponował mu spotkanie. Paul Berman dostrzegł w Berniem szansę. Zabierał go czasami na lunch i bawiło go, jaki bezczelny i mądry zarazem jest ten młody człowiek. Berman się roześmiał, gdy Bernie wyznał mu, że chce uczyć literatury rosyjskiej i dlatego zapisał się na studia wieczorowe na Uniwersytecie Columbia.
– To cholerna strata czasu.
Bernie był zaszokowany tymi słowami, chociaż lubił swojego szefa. Paul Berman był cichym, eleganckim, bystrym biznesmenem i interesowało go zdanie innych. Był wnukiem założyciela sklepu, pana Wolffa.
– Moją specjalnością była literatura rosyjska, proszę pana – powiedział chłopak z szacunkiem.
– Powinieneś pójść do szkoły biznesu.
Bernie się uśmiechnął.
– Mówi pan jak moja matka.
– Co robi twój ojciec?
– Jest lekarzem. Otolaryngologiem, ale ja nienawidzę medycyny. Na samą myśl robi mi się niedobrze.
Berman skinął głową. Rozumiał go doskonale.
– Mój szwagier był lekarzem. Ja też nie wyobrażałem sobie siebie w tej roli. – Berman zmarszczył brwi i spojrzał na Bernarda Fine’a. – A ty? Co naprawdę zamierzasz robić?
Bernie chciał być wobec niego szczery. Czuł, że jest mu to winien, i zależało mu na sklepie, dlatego opracował strategię, która była powodem ich rozmowy. Lubił dom towarowy Wolff’s. Uważał, że to wspaniałe miejsce. Ale nie dla niego. Przynajmniej nie na stałe.
– Zrobię magisterkę, za rok złożę aplikację na to samo stanowisko i przy odrobinie szczęścia po kolejnym roku będę uczyć w jakiejś szkole z internatem. – Uśmiechnął się. Wyglądał tak młodo. Jego niewinność była w pewnym sensie wzruszająca i Paulowi Bermanowi bardzo się to podobało.
– A co, jeśli wojsko cię wcześniej dopadnie?
Bernie opowiedział mu o kategorii, którą dostał.
– Masz cholerne szczęście, młody człowieku. Ta drobnostka w Wietnamie może za jakiś czas okazać się poważną sprawą. Zobacz, co się tam stało z Francuzami. Stracili tyle pieniędzy. Nam też może się to przydarzyć, jeśli nie będziemy ostrożni.
Bernie się z nim zgodził.
– Dlaczego nie zrezygnujesz z tych studiów wieczorowych?
– Co miałbym robić?
– Mam dla ciebie propozycję. Możesz zostać w sklepie na rok, przeszkolimy cię w różnych obszarach, poznasz przedsmak tego, jak tu jest, a jeśli będziesz chciał z nami zostać, wyślemy cię do szkoły biznesu. A w tym czasie możesz odbyć staż w miejscu pracy. Co ty na to?
Nigdy wcześniej nikomu nie zaoferowali czegoś takiego, ale Berman polubił tego chłopaka o otwartym spojrzeniu szczerych zielonych oczu i inteligentnej twarzy. Nie był typem przystojniaka, ale mężczyzną o przyjemnej powierzchowności, a w jego twarzy było coś błyskotliwego, miłego i przyzwoitego, co Paulowi Bermanowi bardzo się podobało. Tego dnia przedstawił Berniemu swoją propozycję przed wyjściem z biura. Chłopak poprosił o dzień lub dwa dni do namysłu, ale przyznał, że oferta bardzo mu schlebia i że jest wzruszony. To była po prostu ważna decyzja. Nie miał pewności, czy chce iść do szkoły biznesu, i nie chciał rezygnować z marzeń o wiejskiej szkole w sennym miasteczku, gdzie mógłby uczyć o Dostojewskim i Tołstoju. Może to był tylko sen, który teraz wydawał się dość odległy.
Tego wieczoru porozmawiał z rodzicami i nawet jego ojciec był pod wrażeniem. Nadarzyła się cudowna okazja, jeśli ich syn to właśnie chciał robić. Przez rok stażu mógłby sprawdzić, czy podoba mu się praca w Wolff’s. Propozycja wydawała się bardzo atrakcyjna, więc ojciec mu pogratulował, matka zapytała, ile dzieci ma Berman… ilu synów… innymi słowy, jak duża była konkurencja… ile córek… i czy zastanawiał się, co by było, gdyby poślubił jedną z nich!
– Zostaw go w spokoju, Ruth! – Lou był stanowczy i tego wieczoru Ruth z wielkim wysiłkiem powstrzymała się od komentarzy.
Następnego dnia Bernie dał panu Bermanowi odpowiedź. Z przyjemnością przyjął jego propozycję, a Berman zalecił mu aplikowanie do kilku szkół biznesowych jednocześnie. Bernie wybrał Columbię i Uniwersytet Nowojorski, ponieważ były niedaleko, oraz Wharton i Harvard z powodu prestiżu. Odpowiedzi, czy zostanie przyjęty, miały przyjść dopiero za jakiś czas, ale i tak w tym czasie miał dużo pracy.
Rozpoczął się rok stażu. Bernie został przyjęty do trzech szkół biznesu, do których aplikował. Jedynie Wharton odrzucił jego podanie, ale powiedziano, że być może znajdą dla niego miejsce w następnym roku, jeśli będzie chciał poczekać. Bernie jednak tego nie zrobił. Wybrał Columbię i tam zaczął naukę, pracując jednocześnie kilka godzin w tygodniu w sklepie. Chciał trzymać rękę na pulsie i odkrył, że szczególnie interesują go designerskie aspekty odzieży męskiej. Przeprowadził badania na ten temat do swojej pierwszej pracy i nie tylko uzyskał wysoką ocenę, ale także przedstawił kilka sugestii Bermanowi, które rzeczywiście sprawdziły się w sklepie na małą skalę. W szkole biznesu bardzo dobrze sobie radził, a kiedy ją ukończył, przez sześć miesięcy pracował dla Bermana, a następnie wrócił do działu odzieży męskiej, skąd przeniósł się do działu odzieży damskiej. Zaczął wprowadzać zmiany, które dało się odczuć w całym sklepie, i w ciągu pięciu lat od rozpoczęcia pracy w Wolff’s stał się ich wschodzącą gwiazdą. Szokiem było dla niego, gdy w słoneczne wiosenne popołudnie Paul Berman ogłosił, że przenoszą go do sklepu w Chicago na dwa lata.
– Ale dlaczego? – Bernie czuł się tak, jakby miał zostać zesłany na Syberię. Nie chciał nigdzie jechać. Kochał Nowy Jork i świetnie sobie radził w sklepie.
– Po pierwsze znasz dużą część Środkowego Zachodu. Po drugie – Berman westchnął i zapalił cygaro – potrzebujemy cię tam. Sklep nie radzi sobie tak dobrze, jak byśmy tego chcieli. Brakuje mu nowej energii i ty mu ją dasz. – Uśmiechnął się do swojego młodego przyjaciela.
Bernie czuł wobec szefa ogromny szacunek, ale zamierzał walczyć w tej kwestii. Nie udało mu się wygrać. Berman nie ustąpił i dwa miesiące później Bernie poleciał do Chicago, a rok później został menedżerem, co przedłużyło jego pobyt o kolejne dwa lata, choć nienawidził tego miejsca. Chicago widział jako przygnębiające miasto, a tamtejsza pogoda szczególnie mu nie odpowiadała.
Rodzice często go odwiedzali i było oczywiste, że jego stanowisko niesie ze sobą znaczny prestiż. Posada menedżera w oddziale Wolff’s w Chicago w wieku trzydziestu lat to było coś, ale mimo to Bernie nie mógł się doczekać powrotu do Nowego Jorku. Jego matka urządziła dla niego wielkie przyjęcie, gdy przekazał jej dobre wieści. Kiedy wrócił do domu, miał trzydzieści jeden lat. Po powrocie Berman pozwolił mu działać samodzielnie. Jednakże, gdy Bernie myślał o podniesieniu poziomu oferty odzieży damskiej, Berman nie był do tego przekonany. Chłopak chciał wprowadzić kilkanaście dużych prestiżowych kolekcji i przywrócić Wolff’s status trendsettera w całych Stanach Zjednoczonych.
– Czy zdajesz sobie sprawę, za ile sprzedają się te sukienki? – Berman wyglądał na szczerze zmartwionego, a Bernie się do niego uśmiechnął.
– Tak, ale mogę wynegocjować niższe ceny. W końcu to nie będą suknie haute couture.
– I tak będą cholernie drogie. Kto będzie to kupować? – Dla szefa brzmiało to zbyt ekstremalnie, ale jednocześnie był zaintrygowany.
– Myślę, że nasi klienci skorzystają z oferty, którą im zaproponujemy, Paul. Zwłaszcza w takich miastach jak Chicago, Boston, Waszyngton, a nawet Los Angeles, gdzie nie wszystkie sklepy są dostępne jak w Nowym Jorku. Sprowadzimy dla nich Paryż i Mediolan.
– Albo wylądujemy na bruku, jeśli nam się nie uda, czyż nie? – Mimo to Berman się nie sprzeciwił. Spojrzał na Berniego w zamyśleniu. To był ciekawy pomysł. Chłopak chciał wprowadzić do sklepu najdroższy towar prêt-à-porter, sukienki za pięć, sześć czy siedem tysięcy dolarów, ale projekty miały być haute couture.
– Nie musimy nawet kupować towaru. Nie musimy nic magazynować. Możemy zlecić projektantom przygotowanie pokazu, a kobiety będą składać zamówienia bezpośrednio u nas, co jest jeszcze bardziej korzystne pod względem ekonomicznym.
Berman był zachwycony tym pomysłem. Poczuł ulgę.
– O to właśnie chodziło, Bernardzie.
– Myślę jednak, że najpierw musimy przeprowadzić reorganizację. Nasz dział projektantów nie jest wystarczająco europejski.
Gdy narodził się pomysł, rozmawiali godzinami, a kiedy ustalili, co zamierzają zrobić, Berman uścisnął mu dłoń. W ostatnich latach Bernard bardzo się rozwinął zawodowo. Był dojrzały i pewny siebie, a jego decyzje biznesowe były rozsądne. Teraz nawet wyglądał na całkiem dorosłego, jak zażartował Berman, pokazując na brodę, którą Bernie zapuścił przed powrotem do Nowego Jorku. Miał trzydzieści jeden lat i był bardzo przystojnym mężczyzną.
– Myślę, że dobrze sobie to wymyśliłeś.
Mężczyźni wymienili uśmiechy. Obaj byli zadowoleni. To miał być bardzo ekscytujący czas dla Wolff’s.
– Co chcesz zrobić w pierwszej kolejności?
– W tym tygodniu porozmawiam z projektantami i poproszę ich o przygotowanie kilku propozycji, a potem chcę pojechać do Paryża. Musimy sprawdzić, co sądzą o tym pomyśle.
– Myślisz, że się sprzeciwią?
Bernie zmarszczył brwi w zamyśleniu, ale potrząsnął głową.
– Nie powinni. Wiążą się z tym duże pieniądze.
Bernie miał rację. Nie sprzeciwili się. Pomysł im się spodobał i Bernie podpisał kontrakty z dwudziestoma projektantami. Pojechał do Paryża w pełni przygotowany, żeby sfinalizować umowy, i trzy tygodnie później wrócił zwycięsko do Nowego Jorku. Nowy program miał wystartować za dziewięć miesięcy, a na czerwiec zaplanowano fantastyczny cykl pokazów mody, podczas których panie mogły zamówić swoją garderobę na jesień. Zupełnie jak na pokazach mody w Paryżu. Bernie chciał rozpocząć projekt od imprezy i eleganckiej prezentacji, podczas której każdy projektant mógłby przedstawić kilka swoich propozycji. Żadnego ze strojów nie można było kupić. Miał to być jedynie zwiastun nadchodzących pokazów, a wszystkie modele miały przyjechać z Paryża wraz z projektantami. Od początku w przedsięwzięciu brało też udział trzech amerykańskich projektantów. Bernie miał dużo pracy, a po kilku miesiącach, w wieku trzydziestu dwóch lat został starszym wiceprezesem firmy.
Pokaz mody w dniu otwarcia nowego sezonu zrobił ogromne wrażenie. Ubrania były absolutnie oszałamiające, a publiczność bezustannie wznosiła ochy, achy i biła brawo. Było wprost fantastycznie i czuło się, że oto tworzy się historia mody. Bernie miał wrodzone wyczucie mody i w niezwykły sposób był w stanie połączyć dobre praktyki biznesowe z mocnym merchandisingiem. Wszystko to razem sprawiło, że Wolff’s stał się najbardziej znaczącym domem towarowym w Nowym Jorku, a nawet w całym kraju. Bernie był w siódmym niebie, gdy siedział w tylnym rzędzie podczas pierwszego pokazu i obserwował pełne zapału i zachwytu reakcje kobiet. Chwilę wcześniej widział przechodzącego Paula Bermana. Ostatnio wszystko świetnie się układało. Bernie odprężył się na widok modelek chodzących po wybiegu w wieczorowych sukniach. Zwrócił uwagę na szczupłą blondynkę, piękną istotę o kocich ruchach, smukłej sylwetce i ogromnych niebieskich oczach. Wydawało się, że unosi się nad ziemią. Bernie czekał na jej wejście, gdy pojawiała się kolejna seria sukienek, i był zawiedziony, gdy pokaz w końcu dobiegł końca, bo to znaczyło, że już nie zobaczy dziewczyny.
Zamierzał się udać do swojego biura, ale zamiast tego wślizgnął się za kulisy, aby pogratulować kierowniczce działu, Francuzce, która wcześniej pracowała dla Diora.
– Świetnie się spisałaś, Marianne. – Uśmiechnął się do niej.
Spojrzała na niego pożądliwie. Była po czterdziestce, nienagannie ubrana i niezwykle szykowna. Miała na niego oko, odkąd zatrudniła się w Wollf’s.
– Ubrania dobrze się prezentowały, nie sądzisz, Bernardzie? – powiedziała z francuskim akcentem. Była stonowana, a jednocześnie niesamowicie seksowna. Jak ogień i lód.
Bernie przyłapał się na tym, że spogląda jej przez ramię, gdy obok przemykają dziewczyny w niebieskich dżinsach i własnych, prostych, codziennych ubraniach, trzymając w ramionach bajeczne suknie. Sprzedawczynie biegały tam i z powrotem, z rękami pełnymi cudownych ubrań, aby zabrać je do klientów, żeby mogli je przymierzyć i zamówić. Wszystko szło znakomicie i wtedy Bernard ją zobaczył, z suknią ślubną z finału pokazu przerzuconą przez ramię.
– Kim jest ta dziewczyna, Marianne? Czy to jedna z naszych modelek, czy zatrudniliśmy ją do pokazu?
Marianne podążyła za jego wzrokiem i nie dała się zwieść swobodnemu tonowi jego głosu. Poczuła, jak serce jej zamiera, gdy spojrzała na dziewczynę. Nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia jeden lat i była piękna.
– To freelancerka, pracuje dla nas od czasu do czasu. Jest Francuzką – wyjaśniła.
Nie musiała mówić nic więcej. Dziewczyna podeszła prosto do nich, uniosła suknię ślubną i spojrzała najpierw na Bernarda, a potem na Marianne. Zapytała ją po francusku, gdzie ma to odnieść. Marianne poinstruowała ją, komu ma oddać suknię. Bernie stał, gapiąc się na modelkę.
Kierowniczka działu wiedziała, co należało zrobić. Przedstawiła dziewczynie Berniego, nie zapominając o stanowisku, jakie piastował, i nawet wyjaśniła, że ten pokaz był jego pomysłem. Nie chciała ich sobie przedstawiać, ale nie miała wyboru. Patrzyła na reakcję Berniego, gdy przyglądał się modelce. W pewien sposób ją to bawiło, bo mężczyzna zawsze wydawał się powściągliwy. Było oczywiste, że lubił dziewczyny, a z tego, co mówili ludzie, wynikało, że nie był z nikim związany na poważnie. W przeciwieństwie do towarów, które wybierał dla Wolff’s, gdy spotykał się z kobietami, liczyła się dla niego liczba podbojów. Zawsze przedkładał ilość nad jakość. Ważny był „wolumen”, jak to określali w handlu. Ale może nie tym razem…
Dziewczyna nazywała się Isabelle Martin i miała dwadzieścia cztery lata. Wychowała się na południu Francji i w wieku osiemnastu lat wyjechała do Paryża, aby pracować dla Yves’a Saint Laurenta, a następnie dla firmy Givenchy. Była topową modelką i w Paryżu odniosła ogromny sukces. Nie było zaskoczeniem, kiedy zaproponowano jej wyjazd do Stanów. Przez ostatnie cztery lata w Nowym Jorku radziła sobie wyjątkowo dobrze. Bernie się zastanawiał, dlaczego nie spotkali się wcześniej.
– Zwykle występuję w sesjach fotograficznych, monsieur Fine. – Isabelle miała akcent, który go oczarował. – Ale dla pańskiego pokazu… – Uśmiechnęła się w sposób, który go podniecił.
Był skłonny zrobić dla niej wszystko. I nagle sobie przypomniał. Widział ją nie raz na okładce „Vogue’a” oraz magazynów „Bazaar” i „Women’s Wear”… Po prostu wyglądała inaczej na żywo, właściwie piękniej. Modelki rzadko łączyły występowanie na wybiegu z sesjami fotograficznymi, ale Isabelle świetnie sobie radziła w obu aktywnościach i pięknie wypadła na ich pokazie, więc Bernie szczerze jej pogratulował.
– Była pani cudowna… ach… Isabelle… – Miał pustkę w głowie.
Isabelle znów się do niego uśmiechnęła. Myślał, że umrze, patrząc na nią. Tego wieczoru zabrał ją na kolację do La Caravelle. Wszyscy w pomieszczeniu odwrócili się, żeby na nią spojrzeć. Para potem poszła tańczyć do Raffles. Bernie nie chciał już nigdy więcej wracać do domu, nie chciał jej zostawić ani wypuścić ze swoich ramion. Nigdy wcześniej nie spotkał takiej kobiety jak ona, która całkowicie zwaliła go z nóg. Zbroja, którą zbudował po tym, jak Sheila odeszła z jego życia, stopiła się w jej rękach. Jej włosy były tak jasne, że prawie białe, a co bardziej niezwykłe, był to ich naturalny kolor. Uważał ją za najpiękniejszą istotę na ziemi i trudno było się z nim nie zgodzić.
Tego roku spędzili urocze lato w East Hampton. Bernie wynajął mały dom, gdzie spędzali razem każdy weekend. Kiedy Isabelle przyjechała do Stanów Zjednoczonych, od razu związała się ze znanym fotografem mody i po dwóch latach rzuciła go dla potentata na rynku nieruchomości. Ale kiedy pojawił się Bernie, wszyscy mężczyźni zniknęli z jej życia. Dla Berniego był to magiczny czas, wszędzie ją ze sobą zabierał, popisując się, pozując do zdjęć, tańcząc do białego rana. Zaśmiał się, gdy podczas lunchu matka zapytała go z troską:
– Nie sądzisz, że ta kobieta to dla ciebie za wysokie progi?
– Co to ma znaczyć?
– To znaczy, że należy do śmietanki towarzyskiej i trudno ci będzie się dopasować, Bernie.
– Cóż mogę począć. Ale muszę przyznać, że bardzo mi to pochlebia.
Bernie podziwiał granatowy garnitur Diora, który włożyła jego matka. Kupił go dla niej ostatnim razem, gdy był za granicą. Wyglądała w nim uroczo. Ale niespecjalnie miał ochotę rozmawiać z nią o Isabelle. Nie przedstawił dziewczyny rodzicom i nie zamierzał tego robić. Te dwa światy były zbyt odległe, chociaż wiedział, że jego ojciec byłby zachwycony jej widokiem. Jak każdy mężczyzna. Isabelle była zjawiskowa.
– Jaka ona jest? – Jego matka jak zwykle nie chciała odpuścić.
– To miła dziewczyna, mamo.
Matka uśmiechnęła się do niego.
– To chyba nie jest właściwy opis. Z pewnością jest piękna. – Ruth widziała jej zdjęcia i opowiadała o niej swoim przyjaciołom. W salonie fryzjerskim pokazała wszystkim „tę dziewczynę”: „ta z okładki… to ona spotyka się z moim synem…”.
– Jesteś w niej zakochany? – Nigdy nie obawiała się zapytać, jeśli chciała coś wiedzieć.
Bernie jednak wzdrygnął się, gdy usłyszał te słowa. Nie był na to pytanie gotowy, choć szalał za Isabelle. Nadal aż za dobrze pamiętał, co wydarzyło się w Michigan… Pierścionek zaręczynowy, który dał Sheili na walentynki, a ona go nie przyjęła… Plany ślubne, które poczynił… Dzień, kiedy odeszła z jego życia, niosąc swoją torbę podróżną i jego serce. Nie chciał już nigdy więcej znaleźć się w takim położeniu i dlatego wystrzegał się podobnych sytuacji. Ale nie w przypadku Isabelle Martin.
– Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. – Tylko takie wyjaśnienie przyszło mu do głowy.
Matka przyglądała mu się badawczo.
– Mam nadzieję, że to coś więcej. – Wyglądała na przerażoną, jakby nagle podejrzewała go o bycie homoseksualistą.
Bernie się zaśmiał.
– No dobrze. To coś więcej… Ale nie zamierzamy się pobrać. W porządku? Zadowolona? A teraz, co chcesz na lunch? – Bernie zamówił stek, a matka filet z soli.
Ruth chciała wiedzieć o wszystkim, co się dzieje w sklepie. Byli teraz prawie jak przyjaciele, choć Bernie widywał rodziców rzadziej niż wtedy, gdy po raz pierwszy wrócił do Nowego Jorku. Nie miał zbyt wiele czasu, szczególnie odkąd w jego życiu pojawiła się Isabelle.
Jesienią, kiedy wybierał się w podróż biznesową, zabrał ją ze sobą do Europy. Wszędzie, gdzie się pojawili, robili furorę. Byli nierozłączni i tuż przed Bożym Narodzeniem Isabelle wprowadziła się do niego. W końcu Bernie się poddał i postanowił zabrać ją do Scarsdale, choć bardzo się tego obawiał. Isabelle była bardzo miła dla jego rodziców, ale nie zachwycała się nimi i dała mu jasno do zrozumienia, że nie jest zainteresowana częstymi spotkaniami z nimi.
– Mamy tak mało czasu dla siebie. – Isabelle wydęła usta.
Bernie uwielbiał się z nią kochać. Była najwspanialszą kobietą, jaką kiedykolwiek widział, i czasami po prostu stał i się na nią gapił, gdy nakładała makijaż, suszyła włosy, wychodziła spod prysznica lub wchodziła do pomieszczenia, niosąc portfolio. Miało się ochotę zrobić stop-klatkę, stać i tylko na nią patrzeć.
Jego matka była odrobinę przygaszona, gdy się poznały. Isabelle sprawiała, że człowiek czuł się bardzo mały, z wyjątkiem Berniego, który przy niej czuł się wyjątkowo męski. Była fantastyczna w łóżku, a ich związek opierał się bardziej na namiętności niż na miłości. Kochali się niemal wszędzie: w wannie, pod prysznicem, na podłodze, na tylnym siedzeniu jego samochodu pewnego niedzielnego popołudnia, kiedy wybrali się na przejażdżkę do Connecticut. Raz prawie zrobili to w windzie, ale opamiętali się, gdy winda zbliżała się do piętra i uświadomili sobie, że drzwi zaraz się otworzą. To było tak, jakby nie mogli przestać, a Bernie nigdy nie miał jej dość. Na wiosnę zabrał ją ponownie do Francji, a potem znowu do East Hampton.
Pewnego wieczoru na imprezie na plaży w Quogue Isabelle wpadł w oko producent filmowy. Następnego dnia Bernie nie mógł jej nigdzie znaleźć. Odnalazł ją na zacumowanym nieopodal jachcie – kochała się na pokładzie z producentem z Hollywood. Bernie stał przez chwilę i wpatrywał się w nich, po czym oddalił się ze łzami w oczach. Zdał sobie sprawę, że Isabelle była nie tylko wspaniałą i piękną dziewczyną, ale kobietą, którą kochał. Wiedział, że jej odejście bardzo go zrani.
Po kilku godzinach Isabelle wróciła do domu i przeprosiła Berniego. Ona i producent rozmawiali jeszcze długo o jej celach, o tym, czego chciała od życia, co dla niej znaczył związek z Berniem i co jej oferował. Producent był nią zafascynowany. Kiedy Isabelle wróciła do Berniego, ku jego przerażeniu, próbowała mu wytłumaczyć, co czuje.
– Nie mogę spędzić reszty życia w klatce, Bernardzie… Chcę mieć więcej swobody, żeby rozwinąć skrzydła.
Bernie już to kiedyś słyszał, w innym życiu, od kobiety w wojskowych butach i z torbą podróżną. Tym razem te słowa padły z ust kobiety ubranej w sukienkę Pucci i buty Chanel, podróżującej z walizką Louis Vuitton, stojącą w pokoju obok.
– Rozumiem, że to przeze mnie czujesz się jak w klatce? – Kiedy na nią patrzył, jego oczy były zimne. Nie zamierzał tolerować jej romansu. Zastanawiał się, czy już to wcześniej robiła i z kim.
– To nie tak, mon amour. Jesteś bardzo dobrym człowiekiem. Ale zachowujemy się, jakbyśmy byli małżeństwem. Było nam dobrze…
Byli razem od ośmiu miesięcy, odkąd Isabelle wprowadziła się do niego.
– Chyba źle rozumiałem nasz związek, Isabelle.
Kobieta skinęła głową. Wyglądała przepięknie. Przez chwilę Bernie jej nienawidził. – Chyba tak, Bernardzie – powiedziała, a potem wbiła mu nóż w serce. – Chcę pojechać na jakiś czas do Kalifornii. – Była z nim całkowicie szczera. – Dick mówi, że może zorganizować zdjęcia próbne w studiu – mówiła z akcentem, który roztopił mu serce – a ja bardzo chciałabym nakręcić z nim film.
– Rozumiem. – Zapalił papierosa, choć rzadko palił. – Nigdy wcześniej o tym nie wspominałaś. – Ale to miało sens. Szkoda było nie uwiecznić tej twarzy na filmie. Okładki magazynów jej nie wystarczały.
– Nie sądziłam, że to ważne.
– A może chciałaś najpierw wyciągnąć, ile się da, od Wolff’s? – To była najpaskudniejsza rzecz, jaką powiedział, i było mu wstyd. Nie potrzebowała go i było mu z tego powodu przykro. – Przepraszam, Isabelle… – Przeszedł przez pokój i stanął, patrząc na nią intensywnie. – Nie rób niczego pochopnie. – Chciał błagać, ale ona była twardsza. Już podjęła decyzję.
– W przyszłym tygodniu jadę do Los Angeles.
Bernie skinął głową i ponownie przeszedł przez pokój, spojrzał na morze, odwrócił się i uśmiechnął do niej gorzko.
– To miejsce musi mieć w sobie coś magicznego. Wygląda na to, że każdy w końcu chce się udać na zachód. – Znów pomyślał o Sheili. Opowiadał o niej Isabelle już dawno temu. – Może ja też powinienem kiedyś tam pojechać.
Isabelle się uśmiechnęła.
– Twoje miejsce jest w Nowym Jorku, Bernardzie. Sprawiasz, że to, co się tam dzieje, jest istotne, ekscytujące i pełne energii.
– Ale niewystarczające dla ciebie – odpowiedział smutnym głosem.
Ich spojrzenia się skrzyżowały.
– To nie tak… To nie chodzi o ciebie… Gdybym chciała poważnego związku… małżeństwa… pragnęłabym ciebie.
– Nigdy tego nie proponowałem.
Oboje wiedzieli, że wkrótce by to nastąpiło, ponieważ Bernie był tego typu człowiekiem. Było mu przykro, kiedy na nią patrzył. Żałował, że nie ma szerszych wpływów i nie może zapewnić Isabelle roli w filmie.
– Po prostu nie widzę siebie z tobą, Bernardzie. – Isabelle postrzegała siebie jako gwiazdę filmową i postanowiła wyjechać z producentem, którego poznała.
Wróciła razem z Berniem do East Hampton i po trzech dniach już jej nie było. Spakowała wszystkie swoje rzeczy do walizek Louis Vuitton, staranniej niż Sheila, i zabrała wszystkie wspaniałe stroje, które sprezentował jej Bernie. Zostawiła Berniemu notatkę, że zabrała cztery tysiące dolarów w gotówce, które trzymał ukryte w szufladzie biurka. Nazwała to „małą pożyczką” i była pewna, że on „zrozumie”. Wzięła udział w zdjęciach próbnych i dokładnie rok później wystąpiła w filmie. Ale Berniego już to nie obchodziło. Był dużo twardszy. W jego życiu było dużo modelek, sekretarek i dyrektorek. Poznawał kobiety w Rzymie, a w Mediolanie wpadła mu w oko pewna bardzo ładna stewardesa, a potem artystka i celebrytka… Ale nie było nikogo, na kim by mu zależało, i zastanawiał się, czy jeszcze kiedyś mu się to przydarzy. Nadal czuł się jak głupiec, gdy ktoś wspomniał o Isabelle. Oczywiście nigdy nie odesłała pieniędzy ani zegarka Piaget, który zniknął razem z nią. Nie wysłała nawet kartki świątecznej. Wykorzystała go i odeszła do innego. W Hollywood zrobiła dokładnie to samo – pozbyła się producenta, który załatwił jej pierwszy film, i odeszła do kolejnego, który zaoferował jej lepszą rolę. Isabelle Martin mogła zajść daleko, nie było co do tego wątpliwości. Rodzice Berniego wiedzieli, że dla niego Isabelle była tematem tabu. Po jednej niestosownej uwadze, która doprowadziła go do takiej furii, że wybiegł z domu w Scarsdale, nigdy więcej o niej nie wspomnieli. Przez dwa miesiące do nich nie przyjeżdżał, a jego matka była tym faktem przerażona. Po tym zdarzeniu temat Isabelle został definitywnie zamknięty.
Półtora roku po jej odejściu znów wrócił do równowagi. W jego życiu było mnóstwo kobiet, interesy kwitły, sklep był w dobrej kondycji, a kiedy obudził się tego ranka i zobaczył zamieć, zdecydował się mimo wszystko pójść do pracy. Miał mnóstwo do zrobienia i chciał porozmawiać z Paulem Bermanem o planach na sezon letni. Wysiadł z autobusu na rogu Lexington i Sześćdziesiątej Trzeciej, ubrany w gruby angielski płaszcz i rosyjską futrzaną czapkę. Wszedł do sklepu z pochyloną głową, żeby uchronić się od wiatru. Wchodząc do środka, podniósł z dumą wzrok. Był związany z tym miejscem i ani trochę mu to nie przeszkadzało. W Wolff’s odniósł sukces pod każdym względem i był za to wdzięczny. Wcisnął przycisk ósmego piętra i strząsnął śnieg z płaszcza.
– Dzień dobry, panie Fine – usłyszał głos, gdy drzwi się zamykały, i się uśmiechnął.
Bernie zamknął na chwilę oczy, zanim drzwi ponownie się otworzyły, myśląc o pracy, którą musiał wykonać tego dnia, i o tym, o czym chciał rozmawiać z Paulem. Ale nie był przygotowany na to, co usłyszał od Paula Bermana tego ranka.
