Bez śladu - Danielle Steel - ebook + książka

Bez śladu ebook

Danielle Steel

0,0
39,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Co jesteś w stanie poświęcić dla życia, którego pragniesz?

Charles wiedzie z pozoru idealne życie, ale nie czuje się szczęśliwy. Nie znosi swojej pracy i jest uwięziony w małżeństwie bez miłości. Pewnej nocy zasypia za kierownicą i traci panowanie nad samochodem. Auto skręca z drogi i spada z klifu do morza. Charles cudem uchodzi z życiem.

Posiniaczony i zakrwawiony znajduje w sobie siłę, żeby poszukać pomocy. W ciemności dostrzega światło w domku w lesie. Drzwi otwiera mu piękna artystka Aude, która sama ma wiele do ukrycia.

Podczas gdy kobieta pomaga mu dojść do zdrowia, Charles odkrywa, że zupełnie nie tęskni za poprzednim życiem i nie chce do niego wracać. Postanawia zniknąć bez śladu i zacząć od nowa z Aude. Ale czy można na zawsze uciec od przeszłości?

„Bez śladu” to poruszająca historia o decyzji, które może odmienić życie na zawsze.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 253

Data ważności licencji: 10/10/2026

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału

Without a Trace

 

Without a Trace

Copyright © 2023 by Danielle Steel

All rights reserved

 

Copyright © for the translation by Alicja Laskowska, Małgorzata Morel

 

Fotografia na okładce

© Jose Llamas / Unsplash

 

Redaktorka nabywająca i prowadząca

Magda Jankowska

 

Adiustacja

Agata Wawrzaszek i Anna Skowrońska / cała jaskrawość

 

Korekta

Sylwia Kordylas-Niedziółka i Anna Skowrońska / cała jaskrawość

 

Projekt typograficzny i łamanie wersji do druku

cała jaskrawość, www.calajaskrawosc.pl

 

 

ISBN 978-83-240-9627-5

 

Między Słowami

ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków

e-mail: [email protected]

 

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]

 

Wydanie I, Kraków 2023

Skład wersji elektronicznej: Monika Lipiec /Woblink

Dla moich dzielnych, ukochanych,

wspaniałych dzieci: Beatie, Trevora, Todda, Nicka,

Samanthy, Victorii, Vanessy,

Maxxa i Zary.

 

Bądźcie zawsze bezpieczni, mądrzy

i obdarzeni miłością,

oraz na tyle odważni,

by kiedy trzeba, naprawiać własne błędy

i zmieniać tor swojego życia.

 

Niech zawsze kieruje Wami miłość,

a radość i pokój wypełnią Wasze dni.

 

Niech los będzie dla Was łaskawy.

 

Kocham Was,

Mama / D.S.

Bez śladu to historia fikcyjna. Występujące w niej imiona, postaci, miejsca oraz zdarzenia są wytworem wyobraźni autorki. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych wydarzeń, miejsc i osób, żyjących lub zmarłych, jest przypadkowe.

Rozdział 1

Charles Vincent już od ponad dwóch godzin siedział w swoim paryskim biurze i czekał na rozmowę z szefem. Było piątkowe popołudnie i obiecał swojej żonie Isabelle, że wcześniej wyjedzie z miasta. Miał przed sobą trzy godziny jazdy, przy czym ostatnie pół wąskimi, wyboistymi drogami wzdłuż wybrzeża Normandii. W weekend mieli podejmować gości w swoim zamku, znajomych głównie Isabelle, choć on też ich znał. Tak często pracował do późna i wyjeżdżał w sprawach służbowych, że żona wiodła własne życie towarzyskie. Zupełnie mu to nie przeszkadzało. Mieli duże grono przyjaciół, a Isabelle dodatkowo grupę wiernych koleżanek, żon mężczyzn pracujących równie ciężko jak Charlie oraz rozwódek, więc nigdy nie brakowało jej towarzystwa, gdy on był akurat zajęty. Często sama spotykała się z różnymi osobami lub przyjmowała gości, ale tym razem obiecał jej, że będzie w domu. Ktoś miał urodziny, bodaj mąż jednej z kobiet. Isabelle zaplanowała cały weekend w zamku z myślą o przybyłych w odwiedziny osobach. Była dumna z wiejskiej posiadłości na wzgórzu z widokiem na postrzępione skaliste wybrzeże i morze. Zamek był piękny. Kupiła go z mężem dziesięć lat temu.

Charles był prezesem największej firmy produkującej plastik we Francji – Jansen Plastics. Była to druga ścieżka zawodowa, którą obrał w życiu, i jego prywatne wybawienie. Praca w Jansen okazała się dla niego ratunkiem. Było to jedenaście lat temu.

Czekał na spotkanie z właścicielem i założycielem firmy, Jerome’em Jansenem, pełnym werwy osiemdziesięciodwulatkiem. Lata temu jedyny syn Jansena wyjechał do Stanów w poszukiwaniu szczęścia, ożenił się z Amerykanką i nie był zainteresowany rodzinnym biznesem, powrotem do Francji czy przejęciem obowiązków ojca. Był teraz obywatelem USA, podobnie jak jego żona i dzieci. Francja to dawne dzieje. Gdy w końcu wyjaśnił to Jansenowi – dorobiwszy się własnej fortuny w branży fastfoodowej w Los Angeles i południowej Kalifornii – ten postanowił znaleźć prezesa, który rządziłby żelazną ręką i pomógł mu prowadzić biznes w inteligentny i stanowczy sposób.

Jerome Jansen był właścicielem największego producenta zabawek we Francji oraz licznych fabryk, które wytwarzały plastikowe produkty o innym przeznaczeniu. Był to ogromny biznes i mężczyźni poznali się w idealnym momencie. Ojciec Charliego był znanym pisarzem we Francji – choć bardziej wśród krytyków literackich niż czytelników – przez co tuż po ukończeniu studiów Charlie załapał się na pracę w branży wydawniczej. Kochał książki i wszystko, co z nimi związane, z wyjątkiem pisania. Szybko wspiął się na szczyt i odkrył, że uwielbia to, co robi. Nie odziedziczył po ojcu talentu pisarskiego, więc przez całe życie starał się, jak mógł, żeby w inny sposób zyskać jego aprobatę. Nie cieszył się długo uznaniem ojca. Dumny ze swojego jedynego syna i jednocześnie surowy, zmarł dwa lata po tym, jak Charlie zaczął pracę w wydawnictwie. Trudno było sprostać jego wymaganiom. Matka, która okazywała mu znacznie więcej ciepła i była bardziej wyrozumiała, zmarła, gdy Charlie był bardzo młody. Ambitny i pracowity chłopak uczęszczał do najlepszych francuskich szkół.

Uwielbiał każdy aspekt swojej pracy poza Gilles’em Vermierem, tyranem, który stał na czele wydawnictwa i który przez całe szesnaście lat robił wszystko, żeby uprzykrzyć mu życie. A jednak Charlie odnosił sukces za sukcesem i szybko dorobił się opinii geniusza biznesu wydawniczego. Choć wydawnictwo już wcześniej mogło się pochwalić imponującą listą autorów, Charliemu udało się przyciągnąć wiele znanych nazwisk – zarówno francuskich, jak i zagranicznych – czym znacząco przyczyniał się do rozwoju firmy. Dzięki jego dalekowzrocznemu podejściu szybciej niż ktokolwiek inny zaczęli wydawać e-booki. Wzorując się na amerykańskim rynku wydawniczym, spróbował też poszerzyć ofertę o audiobooki. Był świetnym marketingowcem i rozumiał pisarzy i ich dziwactwa, nauczony na przykładzie własnego trudnego w kontaktach ojca.

Pięć lat po zatrudnieniu Charlie dorobił się doskonałej reputacji, a po dziesięciu latach był już prawdziwą legendą. Właściciel wydawnictwa dobrze o tym wiedział, w głębi serca miał mu to za złe i zgłaszał obiekcje do wszystkich udoskonaleń, jakie Charlie chciał wprowadzić. Zamiast się poddać, Charlie jeszcze zacieklej walczył o swoje. Syn Vermiera zginął w wypadku, i to Charlie stał się gwiazdą w wydawnictwie, wprowadzając je na wyższy poziom i czyniąc z niego największy dom wydawniczy we Francji. Jego szef niechętnie przyjmował to do wiadomości, choć niczego to nie zmieniało – wciąż nie darzył go sympatią. Charlie często odnosił wrażenie, że Vermier ma mu za złe, że jest młody i energiczny, bo to przypomina mu o zmarłym synu.

Ostatecznie kariera Charliego zakończyła się w równie spektakularny sposób, jak się zaczęła. Mała kłótnia przerodziła się w wielką aferę. Poszło o coś, co Charlie nazywał kwestią honoru – rozszerzenie oferty wydawniczej o literaturę erotyczną, oczywiście ze względów czysto finansowych. Vermier był za, Charlie przeciwko. Wybujałe ego Vermiera nie pozwoliło mu tego tak zostawić, zatrudnił więc kogoś z zewnątrz, żeby sprawował kontrolę nad Charliem i zmusił go do poparcia oficjalnego stanowiska. Skończyło się to dwuletnią szarpaniną, a potem ogromną awanturą, po której sytuacja stała się już nie do zniesienia. Powoli zapędzali go w kozi róg, aż w końcu musiał podjąć decyzję – schować dumę do kieszeni i ustąpić albo pożegnać się z wydawnictwem. Stanęło na tym ostatnim. Odszedł z dumą i gniewem, całkowicie przekonany, że nie będzie miał problemów ze znalezieniem lepszej pracy, z rozsądniejszym szefem na czele, który podzielałby jego wartości.

Złożył wymówienie na dwa tygodnie przed swoimi czterdziestymi urodzinami i szybko się przekonał, że nie jest już uważany za legendę w branży wydawniczej. Ciągłe walki z Vermierem i jego nowym ulubieńcem zszargały mu reputację. Pukał do wszystkich drzwi i za każdym razem słyszał to samo – że jest „trudny”. Nikt nie chciał go zatrudnić. Wspiął się za wysoko, za dużo zarabiał, pozwolił, by własne ego i wyznawane zasady doprowadziły do rozłamu w firmie, i podążał własną ścieżką. Była to dla Charliego gorzka nauczka. Wysunął zbyt pochopne wnioski i nie udało mu się znaleźć nowej pracy.

Wydawnictwo, w którym pracował, awansowało kogoś z firmy na jego miejsce. Kogoś, kto nie robił problemów i posłusznie wykonywał rozkazy szefa. Zaczęli w końcu wydawać literaturę erotyczną, ale nie opłaciło im się to tak, jak przewidywali. Nietrafiona strategia wydawnicza negatywnie odbiła się na firmie i w efekcie kilku znanych autorów, których zwerbował Charlie, także odeszło. Przez dobre dwa lata i tak był bezrobotny. Zawalił mu się cały świat, w tym jego życie prywatne.

Jego żona Isabelle była energiczna, zadziorna i pełna werwy, gdy byli jeszcze młodzi, tuż po studiach. Ukończyła historię sztuki, była inteligentna i dobrze wykształcona. Pochodziła z dobrej rodziny, chodziła do najlepszych szkół w kraju, pracowała przez jakiś czas w Luwrze. Po ślubie postanowiła zrezygnować z kariery zawodowej i zająć się wychowywaniem dzieci. Nie miała wielkich ambicji. Opiekowała się ich synem Olivierem, a sześć lat później małą Judith. Ojciec Isabelle był właścicielem kilku największych luksusowych marek we Francji – szampana, ekskluzywnych wyrobów skórzanych i biżuterii – które przynosiły ogromne zyski. Isabelle była wychowywana z myślą nie o karierze, lecz o byciu idealną żoną dla człowieka sukcesu, takiego jak jej ojciec. Była przyzwyczajona do luksusów i przywilejów, które niósł ze sobą odpowiedni status finansowy. Lubiła przepych, elegancko się ubierała, była bystra i inteligentna – innymi słowy, była wymarzoną partnerką dla szefa świetnie zarabiającej firmy, a nie życiowego nieudacznika, którym Charlie stał się z dnia na dzień. Na każdym kroku dawała mu do zrozumienia, że oczekuje, iż jej mąż błyskawicznie odbije się od dna i wróci na sam szczyt.

Charlie został wychowany w poszanowaniu intelektu, więc jego ojciec pisarz był zaskoczony faktem, że skłaniał się ku „komercji”. Matka Charliego zmarła, gdy był na studiach. Była łagodną kobietą, profesorką na Sorbonie i nagradzaną poetką. Na Isabelle nie robiło to jednak najmniejszego wrażenia. Znała tylko bezwzględny świat sukcesu, w którym obracał się jej ojciec. Wszystkie jej siostry wyszły za mąż za wpływowych mężczyzn, choć żaden z nich nie odnosił aż takich sukcesów jak Charlie przez szesnaście lat swojej kariery w branży wydawniczej. Póki wszystko szło dobrze, Isabelle była dumna, że ma takiego męża. Gdy został bez pracy, jej odczucia diametralnie się zmieniły.

Ojciec Isabelle widział w Charliem ogromny potencjał za młodu, ale po szesnastu latach pracy w wydawnictwie i późniejszych dwóch na bezrobociu ten zapał zgasł, co nie uszło uwagi teścia. Charlie też to czuł. Nie chciał już ciągle się szarpać. Pragnął prostszej ścieżki zawodowej i lepszego życia. Zbrzydło mu wystawianie się na ostrzał jak komandos i toczenie z góry przegranych wojen z zadufanymi w sobie, irracjonalnymi ludźmi, którzy ostatecznie o wszystkim decydowali. Nigdy nie będzie odnosił takich sukcesów jak ojciec Isabelle. Walcząc o to, co uważał za słuszne, spalił za sobą wszystkie mosty w branży wydawniczej. Powszechnie uważany za upartego, trudnego i zbyt niezależnego, przez dwa długie lata nie był w stanie znaleźć żadnej nowej posady, nawet na niższym stanowisku. Gdziekolwiek aplikował, okazywało się, że ma zbyt wysokie kwalifikacje.

Z czasem Charlie zaczął odczuwać desperację. Mocno naruszył swoje oszczędności, a Isabelle była zmuszona pożyczyć pieniądze od ojca, co uważała za ostateczną formę poniżenia. Podobnie zresztą jak Charlie, choć gdy tylko jego los się odmienił, spłacił dług co do grosza. Isabelle jednak nigdy już nie patrzyła na niego tak samo. Straciła do niego wszelki szacunek, nie chciała nawet spać z nim w jednym łóżku. Ich małżeństwo było równie martwe, jak jego kariera.

W kwestiach materialnych Jerome Jansen okazał się wybawicielem Charliego. Nie mogąc liczyć na własnego syna, który robił zawrotną karierę w Los Angeles, Jerome szukał właśnie kogoś wyjątowego na stanowisko prezesa w swojej firmie. Usłyszał o Charliem od wspólnego znajomego, który wspomniał o nim jako o przykładzie tego, co się może stać, gdy człowiek dotrze na sam szczyt, zrobi odważny krok, kierowany dumą i ego, i nie może znaleźć kolejnego wysokiego stanowiska w swojej branży. Charlie był już wtedy bez pracy przez ponad dwa lata i choć znajomy o tym nie wiedział, Isabelle dała mu ultimatum – albo natychmiast zacznie zarabiać pieniądze, albo czeka ich rozwód. Dotarła już do granicy wytrzymałości. Pożyczanie pieniędzy od ojca przelało czarę goryczy. Nie było ich nawet stać na zapłacenie czesnego w prywatnej szkole, do której uczęszczała Judith, ani na sfinansowanie studiów na prywatnej uczelni, na którą dostał się Olivier. Wszystko pokrył ojciec Isabelle, co było dodatkowym upokorzeniem dla Charliego. Oczywiście nasłuchał się od żony, jak to nie jest w stanie zapłacić za edukację własnych dzieci i że przez ich obecną sytuację Isabelle wstydzi się spotykać z przyjaciółmi.

Gdy Jerome Jansen do niego zadzwonił, Charlie był już niemal na samym dnie. Wspólny znajomy ręczył za niego, twierdził, że jest istnym geniuszem. Jansen z początku się wahał, bo Charlie nie miał pojęcia o branży przemysłowej, ale znajomy przekonał go, że nie liczy się produkt, tylko strategia sprzedaży dyktowana przez osobę na samej górze. Nie miał żadnych wątpliwości, że Charlie sobie poradzi. Firma Jansena przeżywała wtedy mały kryzys i mężczyzna chciał wykonać jakiś zdecydowany ruch, żeby zostawić konkurentów w tyle. Spotkał się z Charliem dwukrotnie i dostrzegł w nim dokładnie to, o czym mówił wspólny znajomy. Nawet lekko przygaszony, Charlie miał w sobie coś wyjątkowego. Był mądry, kreatywny i zaradny. Nie wiedział wtedy nic o produkcji plastiku i był przekonany, że jego żona uzna to za krok do tyłu. Nie mylił się, ale gdy Isabelle usłyszała, jakie pieniądze Jerome Jansem mu zaoferował, szybko zmieniła zdanie. Była pod wrażeniem premii, jakie Charlie mógł otrzymać, gdyby udało mu się znacząco poprawić zyski firmy i pokonać konkurencję. A sam Charlie był zaciekawiony możliwością nauczenia się czegoś nowego i chętny stawić czoło wyzwaniu. Perspektywa drugiej szansy sprawiła, że na nowo odżył.

Charlie intensywnie studiował problematykę branży tworzyw sztucznych i dowiedział się wszystkiego, czego można było się dowiedzieć o produkowaniu zabawek. Zgłosił się do Jansena z całą masą ekscytujących, innowacyjnych pomysłów. Jansen zwiększył oferowaną stawkę i Charlie z miejsca przystał na jego warunki. W ciągu kilku następnych lat Charlie wywiązał się ze swoich obietnic i obowiązków, podobnie jak jego szef. Firma stała się liderem w swojej branży, zaopatrując praktycznie każde dziecko we Francji w górę zabawek i zbijając na tym kokosy. Przez pięć lat firma Jansena urosła do niewiarygodnych rozmiarów. Nie mieli już żadnej konkurencji. Jedenaście lat po podpisaniu umowy z Jansenem Charlie był jednym z najbardziej wpływowych biznesmenów w kraju. Poprzednie zarobki w wydawnictwie wypadały blado na tle jego obecnej wypłaty. Był bogaty i zajmował szanowane stanowisko. Wprawdzie tę pracę darzył mniejszą sympatią niż poprzednią, ale teraz nie chodziło już o spełnianie się w czymś, co kochał, tylko o możliwość utrzymania rodziny, zostawienia jej czegoś po śmierci i uratowania małżeństwa.

Choć wciąż był przystojnym mężczyzną o ciemnych włosach i brązowych oczach, uczucia, które łączyły go z Isabelle, ostygły, i to już wiele lat temu. Pracował dla Jerome’a Jansena od jedenastu lat i zasłużył na każdego centa, którego tam zarobił. Współpraca z nowym szefem przebiegała znacznie łatwiej niż z Gilles’em Vermierem – Jansen też opierał się zmianom i krytycznie odnosił się do nowych pomysłów, ale przynajmniej był na tyle mądry, żeby wysłuchać tego, co Charlie ma do powiedzenia. Wiedział, że Charlie jest świetnie zorientowany w funkcjonowaniu branży, i ufał jego wrodzonemu instynktowi. Jansen był na równi z Vermierem podatny na tanie i czasem nawet nieco podejrzane rozwiązania. Chciał wprowadzić linię zabawek erotycznych pod inną marką towarową, co wzbudziło głośny sprzeciw Charliego. Ludzie przestaliby kupować ich zabawki dla dzieci, gdyby się dowiedzieli, że ta sama firma produkuje akcesoria erotyczne dla dorosłych. Nie mogli narazić swojego najbardziej lukratywnego biznesu. Jerome Jansen posłuchał Charliego w tej sprawie, ale nie w innych.

Jerome nie znosił obowiązku zamieszczania ostrzeżenia na zabawkach. Był przekonany, że to prowadzi do zmniejszenia sprzedaży. Jako producent był prawnie zobligowany do uwzględnienia pewnych informacji, ale nie chciał wychodzić poza absolutne minimum. Uważał, że ostrzeżenia są szpecące i powodują negatywne skojarzenia. Z kolei Charlie nalegał, żeby zamieszczać je nawet wtedy, gdy prawo tego nie wymaga. Chciał, żeby każde dziecko, które korzysta z ich zabawek, było bezpieczne. Jansen rzadko odwiedzał swoje wnuki w Los Angeles i ogólnie nie przepadał za dziećmi. Nie przywiązywał zbytniej wagi do komfortu i bezpieczeństwa swoich małych klientów. Zależało mu jedynie na pieniądzach ich rodziców. Jerome był typowym biznesmenem. Charlie próbował za wszelką cenę uniknąć możliwych tragedii, nawet jeśli to oznaczało, że będą musieli oszpecić każdą lalkę czy zabawkę brzydką naklejką lub zamieścić poważnie brzmiące ostrzeżenie na każdym dmuchanym basenie. Choć był prezesem firmy, miał serce i sumienie. W przeciwieństwie do Jerome’a Jansena. Zresztą Isabelle nie była lepsza. Zachwycał ją styl życia, jakie mogła wieść na koszt Jansen Plastics. Nie interesowało jej, co produkowali. Charlie doskonale wiedział, dlaczego wciąż była jego żoną. Dotrzymał swoich obietnic i wrócił na sam szczyt. Tylko na tym jej zależało – żeby znajomi jej zazdrościli i żeby nie zabrakło jej nigdy pieniędzy na własne zachcianki.

Rok po zatrudnieniu się u Jerome’a Charlie spłacił wszystkie długi zaciągnięte u ojca Isabelle i kupił jej zamek na wybrzeżu Normandii, trzy godziny drogi od Paryża. Budynek był w kiepskim stanie, więc przez kolejne dwanaście miesięcy przebudowywali go tak, aby Isabelle była zadowolona. Odnawianie go stało się jej obsesją. Lokalizacja zapierała dech w piersiach – na niewielkim klifie, z pięknym widokiem na morze i skaliste wybrzeże. Zamienili to miejsce w ucieleśnienie luksusu i komfortu. Charlie kupił je Isabelle w podzięce za to, że wytrwała u jego boku w najgorszych chwilach. Często rozmyślała o tym, że gdyby rozwiodła się wtedy, kiedy planowała – kilka miesięcy przed pojawieniem się Jansena w ich życiu – ominąłby ją tak piękny prezent. Warto było dla niego porzucić myśli o rozstaniu, ale nawet to nie zdołało rozpalić na nowo uczuć w jej sercu. Straciła szacunek i zainteresowanie Charliem w ciągu tych dwóch lat, kiedy był bezrobotny. Ciężko jej było znieść myśl, że jest żoną nieudacznika. Uważała, że jej własny prestiż zależy od zarobków i sukcesów Charliego. Przez te najtrudniejsze lata wyzbyła się wszelkiej wiary w to, że uda mu się odbić od dna i jeszcze coś w życiu osiągnąć. Na szczęście udowodnił jej, że się myliła i że zasługuje na pokładane w nim przez Jerome’a Jansena nadzieje. Jednocześnie wiedziała, że Charlie nie spełnia się w swojej pracy tak jak kiedyś, że i tym razem szef daje mu się we znaki. Otrzymawszy gorzką nauczkę, nawet nie myślał o kolejnej zmianie pracodawcy. Jeśli chciał dalej być z Isabelle, nie miał wyboru – musiał zacisnąć zęby i przeć do przodu. Zostawiłaby go bez mrugnięcia okiem, gdyby złożył wymówienie, więc nawet nie dopuszczał takiej możliwości. Mało kto zaczyna od nowa w wieku pięćdziesięciu trzech lat.

Jego syn Olivier miał już dwadzieścia dziewięć lat i dobrą posadę w Londynie. Z kolei dwudziestotrzyletnia Judith dopiero co skończyła studia i zdobyła pierwszą pracę w Nowym Jorku. Często prosiła Charliego o radę. Była absolwentką prestiżowej szwajcarskiej Ecole Hôtelière. A Isabelle koniecznie chciała utrzymać pewien standard życia, żeby pokazać światu, że wyszła za mąż za zwycięzcę, a nie frajera. Nie zniosłaby już podobnego upokorzenia. Miała pięćdziesiąt dwa lata, była o rok młodsza od Charliego, ale te dwa lata spędzone w biedzie odcisnęły na niej głębokie piętno i obudziły lęk przed utratą tego, co w jej oczach najcenniejsze – stylu życia. Był on dla niej ważniejszy niż osoba, która go zapewniała. A teraz miała się czym pochwalić po trzydziestu latach małżeństwa: była właścicielką przepięknego, całkowicie odnowionego i przerobionego zamku, pełnego dzieł sztuki, antyków i drogich przedmiotów, oraz apartamentu w Paryżu położonego w pobliżu niezwykle modnego Pola Marsowego w 7. dzielnicy, z zapierającym dech w piersiach widokiem na wieżę Eiffla, którego wszyscy jej zazdrościli. Miała wszystkie symbole statusu, których pragnęła. Lubiła być obiektem zazdrości, nie współczucia. Nie mogła znieść wyrazu politowania w oczach innych. Była etatową żoną Charliego, nawet jeśli nie przepadała za jego towarzystwem. Nic już ich nie łączyło, a wszelkie przejawy miłości czy pożądania przeminęły lata temu. Ich związek nie przetrwał próby czasu. Nie miało już znaczenia, kiedy rzeczy zaczęły iść w złym kierunku – tak się po prostu stało. Isabelle spędzała większość czasu ze swoimi przyjaciółmi, chodząc na zakupy, jedząc obiady w drogich restauracjach, odwiedzając ekskluzywne spa, a wszystko to za pieniądze męża. Tego właśnie od niego oczekiwała. A Charlie pogodził się z faktem, że dla jego żony liczy się tylko to, co może jej dać pod kątem materialnym. I zrobiłby wszystko, co w jego mocy, żeby to małżeństwo się nie rozpadło. Przysięgał przed Bogiem, na dobre i na złe, i miał zamiar dotrzymać słowa. Na co dzień znajdował pocieszenie w książkach, jak zawsze, i w swojej miłości do starych samochodów.

Wiedział też, że niezależnie od tego, jak bardzo nie zgadzał się z Jerome’em w kwestii podejścia do bezpieczeństwa użytkowania ich zabawek, był z nim równie mocno związany jak z Isabelle. Tych dwoje stanowiło nieodłączny element jego życia. Był ich niewolnikiem. Wpadł w pułapkę – swojej pensji i zdumiewających premii, które Jansen wypłacał mu każdego roku w podzięce za jego wkład w coraz to większy sukces firmy.

Isabelle była niczym chodzący kalkulator. Zawsze wiedziała dokładnie, ile pieniędzy wpływa na konto Charliego. Wydawała jego wypłatę bez cienia skrępowania, niczego sobie nie odmawiając, i mówiła Charliemu, że to wszystko dla niego – wykwintny wystrój wnętrz, niekwestionowane piękno ich domów, nawet eleganckie ubrania, które nosiła. Twierdziła, że robi to wszystko, aby poprawić jego wizerunek. Jerome zaś zachowywał się tak, jakby płacił mu w ramach jakiegoś filantropijnego gestu, a w rzeczywistości był to haracz, który uiszczał, żeby Charlie nie opuścił firmy. Jak dotąd obie strategie się sprawdzały. Charlie nigdy nie odmówił wykonania polecenia służbowego i nigdy nie zakwestionował poczynań Isabelle. Zawsze dotrzymywał danego słowa. Wciąż słyszał w głowie groźby o rozwodzie rzucone jedenaście lat temu. Do końca życia będzie spełniał wszystkie życzenia żony i nie odejdzie ze swojego stanowiska w Jansen Plastics. Wykorzystał już dopuszczalny limit porażek i nie odważyłby się zaryzykować kolejnej. Isabelle by mu tego nigdy nie wybaczyła.

 

Było dwadzieścia po siódmej, gdy Jerome w końcu dotarł na spotkanie. Charlie czekał cierpliwie przy swoim biurku, odpowiadając na e-maile i SMS-y. Nie było już szansy, że zdąży na dzisiejszą kolację urodzinową czy choćby krojenie tortu. Isabelle przyzwyczaiła się już, że Charlie jest zdany na kaprysy szefa i musi czasem zostać dłużej w pracy, i nie miała mu tego za złe.

Gdy przyjmowali gości w weekendy w zamku, organizowali zwykle uroczystą kolację. Wiedział już, że nie dotrze nawet na deser. Będą musieli poradzić sobie bez niego, co nie było dla Isabelle żadną nowością. Charlie zastanawiał się, jaką tym razem poda wymówkę – pewnie po prostu powie, że mąż jest bardzo zajęty i miał ważne spotkanie w pracy, co było zazwyczaj zgodne z prawdą. Nigdy nie spieszył się do domu. Czasami nawet celowo wszystko przeciągał w piątkowe popołudnia, żeby ominęły go organizowane przez Isabelle weekendowe atrakcje.

Nie czerpał żadnej przyjemności z tych wieczorów towarzyskich – traktował je jak kolejny obowiązek. Jego życiem rządziły stale rosnące oczekiwania Isabelle oraz ciągłe dążenie Jansena, aby trzymać Charliego w ryzach. Sprawiało to Jerome’owi frajdę. Zawsze musiał „wygrać”. Razem z Isabelle trzymali Charliego w garści – każde na inny sposób i z innych powodów, choć finansowy rezultat był w zasadzie ten sam, i to Charlie najmniej na tym wszystkim korzystał. Pieniądze, które zarabiał, dosłownie przechodziły tylko przez jego ręce, aby natychmiast sfinansować następną zachciankę żony. Prawda była taka – choć nigdy nie powiedział tego na głos – że był ich zakładnikiem. Jerome’a, bo dał mu szansę na ponowną karierę, znacznie bardziej lukratywną niż poprzednia, choć w branży, która nie była bliska jego sercu. I Isabelle, bo doskonale wiedział, że jeśli nie uda mu się utrzymać standardu życia, o jakim marzyła, ich małżeństwo skończy się rozwodem, a dzieci, choć już dorosłe, będą tym zdruzgotane – a przynajmniej tak twierdziła. Sęk w tym, że dla Charliego dzieci były najważniejsze. Miał świadomość, że łatwiej im było zaakceptować iluzję, którą było rzekomo udane małżeństwo rodziców, niż gorzką prawdę – że miało ono stricte materialne podstawy. A on nigdy nie próbował wyprowadzić ich z błędu. Nie wiedzieli, że jedno potknięcie taty i wszystko runie jak domek z kart. Charlie i Isabelle byli teraz razem z poczucia obowiązku, przyzwyczajenia i ze względu na rodzinną tradycję, a Charlie cenił sobie wszystkie te trzy rzeczy. Nie pamiętał już nawet, kiedy przestał ją kochać. Wiedział tylko, że było to na długo przed tym, jak pożegnał się z pracą w branży wydawniczej. Gdzieś po drodze zatracili ducha swojego związku, mniejsza z tym kiedy. Teraz było, jak było, i Charlie nawet nie próbował się oszukiwać. Czasami czuł się jak robot – wyzuty z emocji, pozbawiony chęci do życia. Całe jego życie sprowadzało się do spoczywających na jego barkach obowiązków. Był wiecznie zapracowany, odnosił coraz większe sukcesy, ale rzadko widywał swoich starych znajomych i nie czerpał już przyjemności z dawnych rozrywek. Czuł się znacznie szczęśliwszy, gdy był młodszy. Teraz może i był bogaty, ale zarazem pusty w środku.

Lubił ten ich zamek, ale to miejsce nie znaczyło dla niego tyle ile dla Isabelle. Dla niej było symbolem statusu finansowego. Charlie uwielbiał je w zimowe dni, gdy pogoda była brzydka, a niebo szare. Wybierał się wtedy na długie, samotne przechadzki po okolicy. Wtedy czuł się tam jak w domu. Z kolei w weekendy, gdy Isabelle zapraszała gości, miał wrażenie, jakby to nie była jego posiadłość, jakby znalazł się tam przez przypadek. Niczym jakiś niemile widziany nieznajomy. Zamek należał do Isabelle – otrzymała go od niego w podziękowaniu za to, że wytrwała u jego boku przez te dwa koszmarne lata. Co z nim robiła i kogo zapraszała, zależało wyłącznie od niej. I tak nigdy niczego z nim nie konsultowała. Była niezależną kobietą, która poczuła swoją wartość w dojrzałym wieku, zwłaszcza odkąd dzieci się wyprowadziły i rozpoczęły samodzielne życie. W wieku pięćdziesięciu dwóch lat miała pełną kontrolę nad wszystkim, co było dla niej ważne. Charlie nie był do końca pewny, czy mieścił się w tej kategorii, ale wiedział, że lepiej nie zadawać trudnych pytań. Wydawało się, że Isabelle nie tęskni za swoimi dziećmi, w przeciwieństwie do Charliego, któremu ogromnie ich brakowało.

Charlie i Isabelle byli niczym dwie równoległe linie, które od czasu do czasu nachodziły na siebie, ale nigdy nie tworzyły prawdziwej jedności. Tak właśnie wyglądało jego obecne życie i tak zapowiadała się jego przyszłość – weekendy w zamku, pozostałe dni w ich paryskim apartamencie. Ona organizowała sobie wyjazdy ze swoimi koleżankami, a on podróżował służbowo. Tylko wtedy mógł sobie pozwolić na okazjonalne romanse. Nie zdarzały się one zbyt często i nie miały głębszego znaczenia. Nigdy nie zakochał się w innej kobiecie. Przyzwyczaił się już do egzystencji pozbawionej miłości i czułości. Nie pamiętał nawet, jakie to uczucie, podobnie jak nie pamiętał, jak to jest spełniać się w pracy zawodowej. Robił to, czego od niego oczekiwano, do czego się zobowiązał. Był człowiekiem honoru, który zawsze wywiązywał się z danych obietnic. Jego jedynym odważnym wyczynem było złożenie rezygnacji z pracy w wydawnictwie, za co został srogo ukarany. Wyciągnął z tego nauczkę, choć tyranie dla Jerome’a Jansena nie przynosiło mu żadnej satysfakcji, niezależnie od tego, jak wysokie było jego wynagrodzenie. Zaprzedał duszę diabłu, aby uszczęśliwić żonę i szefa, i cała trójka doskonale o tym wiedziała. Nawet jego teść nie krył zadowolenia, gdy Charlie załapał się w nowej, lukratywnej branży. Stwierdził, że tak właśnie postępują dobrzy mężowie, którzy chcą zadbać o swoje małżeństwo. Charlie nie musiał już myśleć o swoich dzieciach, ale miał żonę, którą trzeba było szanować, i pozory, które trzeba było zachować.

 

Gdy Jerome zjawił się w gabinecie Charliego, wyglądał na niezadowolonego. Charlie podejrzewał, że to z powodu nowej partii naklejek z ostrzeżeniami dla rodziców, które kazał wydrukować i umieścić na całej serii zabawek.

– Wyglądają paskudnie. Po co informować rodziców, że ich pociechy mogą sobie złamać kark, rękę albo nogę? Może od razu nakleimy na pudełku informację: „Nie kupujcie tej zabawki”?

Był zły na Charliego, który zdawał się nie przejmować złośliwym komentarzem szefa. Już nieraz słyszał podobne hasła. Kwestia naklejek była powracającym tematem ich sporów.

– Zawsze może się tak zdarzyć. Chyba nie chcesz, żeby jakieś dziecko ucierpiało, bawiąc się naszymi zabawkami, Jerome. Pomyśl o tych wszystkich pozwach sądowych.

Charlie wiedział, że wizja ciągania po sądach bardziej przerazi jego szefa niż ewentualny uszczerbek za zdrowiu odniesiony przez dziecko. Chodziło o trampoliny w różnych rozmiarach, którymi zainteresowane były zarówno mniejsze, jak i większe dzieci. Wymagały nadzoru dorosłych, aby ich użytkowanie było w pełni bezpieczne.

– I tak nie unikniemy pozwu, nawet z tymi twoimi cholernymi naklejkami. Chcę je wycofać.

– To nie byłoby mądre posunięcie, Jerry. I dobrze o tym wiesz – Charlie mówił to ze spokojem, szacunkiem i uprzejmością, jak zawsze.

– No to niech je zmniejszą i umieszczą na spodzie, żeby rodzice ich nie zauważyli.

– To by się mijało z celem. Nie chcę czekać z ostrzeżeniami, aż ktoś zrobi sobie krzywdę, a jak się nad tym głębiej zastanowisz, na pewno przyznasz mi rację. Wyobraź sobie małą dziewczynkę, która skończy sparaliżowana, bo starszy brat pozwolił jej poskakać na jego trampolinie.

Ta myśl absolutnie przerażała Charliego, ale nie jego szefa.

– Nie jesteśmy niańkami, tylko producentami zabawek. To rodzice mają pilnować swoich dzieci, nie my – rzucił z nonszalancją.

– Owszem, ale to nasze zadanie, żeby im o tym przypominać i informować, że niektóre zabawki mogą być niebezpieczne. – Charlie nie dawał za wygraną.

– Masz czas do poniedziałku, żeby wycofać tę serię produktów i usunąć naklejki, zanim trampoliny trafią na rynek.

Groźby przeważnie przynosiły zamierzony skutek, ale nie w przypadku Charliego, który wiedział, jak dyskutować z Jerome’em. Zazwyczaj udawało mu się postawić na swoim, choć najpierw szef musiał zmieszać go z błotem. Gdy naprawdę nie było innego wyjścia, Charlie ustępował, ale nie tym razem. Sprawa była zbyt poważna. Stosowali się do rządowych wytycznych, ale Charlie chciał powziąć dodatkowe środki ostrożności w przypadku trampolin. Potencjalne ryzyko było zbyt duże, żeby je zignorować.

– Niczego nie wycofam, Jerry – stwierdził zdecydowanym tonem.

– Zrobisz, co ci każę, do cholery. Nie zapominaj, do kogo należy ta firma. To moje nazwisko widnieje na tym budynku, nie twoje. I to ja o wszystkim ostatecznie decyduję! Jerry często podnosił głos, co może i robiło wrażenie na młodszych pracownikach, ale nie na Charliem, który dobrze znał Jansena i wiedział, jak z nim rozmawiać.

– Płacisz mi za udzielanie mądrych porad w zakresie marketingu i sprzedaży. Nie marnuj swoich pieniędzy, tylko posłuchaj głosu rozsądku – odparł z powagą.

– Nie mów mi, co mam robić! – usłyszał w odpowiedzi, a potem Jerome wypadł z jego gabinetu, trzaskając drzwiami.

Charlie zamknął na chwilę oczy, próbując zachować zimną krew. Pierwszy raz od jedenastu lat kusiło go, żeby zrobić to, co kiedyś – wmaszerować do biura szefa, złożyć rezygnację i wyjść. Ale co potem? Czas nie był dla niego łaskawy. W wieku pięćdziesięciu trzech lat nie doczekałby się już kolejnej równie lukratywnej oferty pracy na wysokim stanowisku. Już gdy miał czterdzieści lat, graniczyło to z cudem, a co dopiero teraz. Jeśli znów uniósłby się dumą i pozwolił emocjom wziąć górę, mógłby przekreślić swoją karierę, a na to nie był gotowy. Wiedział, jaka byłaby reakcja Isabelle. Następnego ranka skontaktowałaby się z adwokatem ojca i zaczęła starania o rozwód. Charlie miał wprawdzie spore oszczędności, ale żadna kwota nie starczyłaby na długo, biorąc pod uwagę ekstrawagancki styl życia żony. Będzie musiał pracować jeszcze przez wiele lat, żeby na niego zarobić. Jaka suma byłaby wystarczająca dla Isabelle? Nie był w stanie określić. Wydawali zawsze więcej, niż przewidywał, bo na rynku pojawiały się kolejne luksusowe nowości, bez których nie mogła żyć.

Uznał, że najwyższy czas się zbierać. Była już ósma, a czekały go trzy godziny jazdy, może nawet więcej, biorąc pod uwagę weekendowy ruch na drogach. Myślał, czy nie zatrzymać się w jakiejś knajpce, żeby coś zjeść, ale w zasadzie stracił apetyt po tym, jak został zrugany przez Jerome’a. Odgrzeje sobie kolację, gdy dotrze do zamku. Poza tym zjadł dziś sporo na służbowym obiedzie. Chętnie napiłby się czegoś z procentami, ale najpierw musiał pokonać ostatni odcinek drogi do domu, kręty i wąski. Korciło go, żeby wparować do gabinetu Jerry’ego i oficjalnie podziękować mu za współpracę, ale wiedział, że to byłoby głupie posunięcie. Był dojrzałym facetem. Nie miał prawa rezygnować z pracy tylko dlatego, że w danej chwili miał taką ochotę. Konsekwencje, jakie by go czekały, nie były tego warte, nieważne, jak bardzo Jerome działał mu na nerwy.

Charlie był zmęczony, gdy dotarł do swojego samochodu zaparkowanego w garażu pod biurami Jansen Plastics. Firma mieściła się w 11. dzielnicy, w industrialnej części Paryża. Jego miejsce parkingowe oznaczone było „CEO”. Jeździł małym, kompaktowym autem, a nie czymś bardziej luksusowym. Była to czysto praktyczna decyzja – niewielkim samochodem łatwiej się poruszało po zatłoczonych ulicach Paryża. Isabelle z kolei wolała mercedesa. Charlie nie przepadał za efekciarskimi, drogimi autami, choć marzył o własnym astonie martinie – może gdy już przejdzie na emeryturę, o ile w ogóle jej doczeka. Zastanawiał się nawet, czy nie kupić jakiegoś starszego astona i go nie odnowić, ale brakowało mu wolnego czasu na takie przyjemności.

O tej porze miasto było mocno zakorkowane, ale w końcu udało mu się wyjechać z centrum. Nie tylko on kończył pracę o tej godzinie, choć większość firm była już zamknięta. Dostał SMS-a od Isabelle, że jeśli jest zbyt zmęczony, żeby prowadzić, może przyjechać dopiero rano, bo i tak nie zdąży już na wieczorne przyjęcie. Nie chciało mu się odpisywać. Zobaczą się, jak dojedzie. Nie mógł przestać myśleć o Jerrym, a właściwie o scenie, która rozegrała się w jego gabinecie, i nakazie usunięcia z trampolin naklejek z ostrzeżeniem. Był zmęczony ciągłymi przepychankami z szefem, zmęczony całą tą robotą. Może po weekendzie wszystko wróci do normy, ale w tej chwili czuł się jak jakiś uczniak strofowany przez swojego ojca lub dyrektora szkoły. Jego własny ojciec był dla niego surowy w dzieciństwie i potrafił go niesprawiedliwie traktować, a jako że Charlie był jedynakiem, to na nim koncentrowały się wszystkie nadzieje i oczekiwania. Teraz z kolei musiał sprostać wymaganiom Isabelle, dzieci i Jerry’ego. Wszyscy dużo od niego chcieli. I czasami uginał się pod tym ciężarem.

Charlie wciąż był przystojnym mężczyzną, nawet po pięćdziesiątce. Miał ciemne włosy tylko odrobinę przyprószone siwizną na skroniach i ciepłe brązowe oczy. Otaczała go aura życzliwości, która sprawiała, że zdawał się jeszcze bardziej atrakcyjny. Był wysoki, dobrze zbudowany i w świetnej kondycji, choć jego żona nawet już tego nie zauważała. Nie interesowało jej to, jak Charlie wygląda.

Pierwsza połowa drogi nie nastręczała większych trudności, ale w okolicy Étretat musiał zjechać z autostrady i jechać dalej mniejszymi, lokalnymi drogami, które wiły się wzdłuż wybrzeża, niebezpiecznie blisko ogromnych, stromych klifów. W niektórych miejscach klify miały nawet trzydzieści metrów wysokości, w innych mniej. Jadąc, trudno było nie zauważyć licznych krzyży i kwiatów znaczących miejsca, w których nieuważni kierowcy zboczyli z trasy, zjechali z klifu i roztrzaskali się na omywanych przez fale skałach. Widok tych szczególnych pomników działał otrzeźwiająco.

Ocean mienił się w świetle księżyca. Była ciepła czerwcowa noc i Charliemu udało się w końcu zrelaksować; zaczął nawet czerpać przyjemność z tej malowniczej przejażdżki. Zamek był zbyt okazały jak na jego gust, choć idealnie pasował do Isabelle. Najbardziej lubił pokonywać wiodącą do niego trasę i wewnętrzny spokój, jaki odczuwał za kierownicą. Uwielbiał te samotne przejażdżki. Pozwalały mu na chwilę zapomnieć o trudach minionego dnia. Isabelle wyjeżdżała po obiedzie i docierała na miejsce późnym popołudniem. On jechał zawsze po zapadnięciu zmroku, i sprawiało mu to ogromną przyjemność.

W trakcie podróży znajomymi serpentynami czuł, jak napięcie opuszcza jego ciało. Rzadko miał okazję sprawdzić swoje umiejętności za kółkiem, a ten konkretny odcinek drogi idealnie się do tego nadawał – samochód dobrze trzymał się asfaltu, a Charlie przez chwilę poczuł się jak prawdziwy kierowca rajdowy. Marzył o tym jako dziecko. Odkąd pamiętał, interesował się motoryzacją i dużo wiedział na ten temat. No i oczywiście uwielbiał chodzić na targi samochodowe.

Uśmiechał się, gnając opustoszałą drogą. W pobliżu nie było żadnych domów – tylko długa, wijąca się w mroku droga, klify, które zrobiły się już nieco mniejsze, i morze omywające skały u ich podnóża. Słyszał je przez uchylone okno. Na tym odcinku trasy pojedyncze domy migały raz na kilka kilometrów, przez co podróż była jeszcze bardziej odprężająca.

Gdy wszedł w kolejny zakręt nieco szybciej niż zazwyczaj, przymknął powieki, rozkoszując się lekkim poślizgiem kół. Przez krótką chwilę wyobrażał sobie, że jest na torze wyścigowym. Wciąż się uśmiechał, gdy samochód zjechał z drogi i niepowstrzymany żadnymi barierkami, runął dziesięć metrów w dół przepaści. Charlie otworzył nagle oczy i zdał sobie sprawę, co się dzieje. Zboczył z trasy, z impetem zjechał z klifu i spadał właśnie na niżej położone skały. Nie mógł już nic zrobić. Spadając w dół, auto obijało się o zbocze klifu, rzucając mężczyzną na wszystkie strony. Trwało to ledwie sekundy, ale Charlie miał wrażenie, jakby spadał całe wieki. W blasku księżyca wyraźnie widział skały i spienione fale w dole. Poczuł, jak opuszczają go wszystkie siły. Nie było żadnego wyjścia, żadnej możliwości uniknięcia tego, co go czekało. Uderzył głową o ramę drzwi i prawie tego nie zauważył. Wystająca skała zahaczyła o zawiasy drzwi od strony kierowcy, otwierając je na oścież. Nie wypadł tylko dlatego, że miał zapięte pasy. Wiedział, że czeka go pewna śmierć, i o dziwo, przyjął to z ogromnym spokojem. Nie walczył z tym, co nieuniknione. Nie mógł nic na to poradzić. Gdy auto w końcu uderzyło o skały, przekręciło się na bok i osunęło się do morza, Charlie miał pełną świadomość, że jego życie dobiegło końca. Nigdy by nie pomyślał, że to będzie takie proste. Nie bał się. Czuł ulgę. Wszystko się skończyło.

Rozdział 2

Charlie obudził się niczym ze snu, gdy poczuł, jak auto zanurza się w wodzie. Przez chwilę był jak sparaliżowany, ale zaraz potem odezwał się instynkt przetrwania. Drzwi samochodu były otwarte, więc pojazd błyskawicznie wypełnił się wodą. Na szczęście udało mu się odpiąć pasy i wydostać z tonącego auta, nim zaczęło opadać na dno. Oglądał filmy, w których ludzie bezskutecznie próbowali zrobić to samo i kończyli martwi. Uszkodzone drzwi po stronie kierowcy pozwoliły mu jednak na szybką ewakuację. Miał w sobie jeszcze na tyle siły i determinacji, żeby odpłynąć od tonącego samochodu. Zdawało mu się, że spędził pod wodą całą wieczność, miotany prądami, ale gdy czuł już, że jego płuca eksplodują, wynurzył się w panice na powierzchnię. Postanowił płynąć z prądami, które pchały go w stronę skalistego wybrzeża. Gdy znalazł się wystarczająco blisko, uczepił się z ostrych jak brzytwa skał, raniąc sobie ręce. Nawet tego nie zauważył. Nagle przeszło mu przez myśl, że jeśli się teraz podda i zwolni uścisk, to po prostu utonie, co przecież nie byłoby takie złe. Ale zaraz potem poczuł kolejny przypływ adrenaliny. Znalazł oparcie dla stóp i wdrapał się na głaz u podnóża klifu. Leżał tak przez dłuższy czas omywany falami, aż złapał oddech i zmierzył wzorkiem drogę, którą pokonał jego samochód – w dół klifu i prosto do wody. Nie mógł uwierzyć, że uszedł z życiem, i przez moment czuł nawet ukłucie żalu. Był kompletnie przemoczony, jego marynarka przepadła, koszula była podarta, a na nogach wciąż miał sznurowane buty, przez które ślizgał się po kamieniach, ale przynajmniej nie ranił sobie stóp. Ostre skały porozrywały mu spodnie.

Udało mu się dostrzec miejsca, na które mógł się wspiąć, kiedy już odzyska trochę siły. Naszła go znowu myśl, czy nie byłoby jednak lepiej dać się porwać morzu i skończyć z tym wszystkim. Niemal kusiła go ta perspektywa, przemawiała do niego. Jeszcze kilka minut temu był gotowy, żeby umrzeć. Ale teraz był zziębnięty i mokry, i wydawało mu się, że da radę wspiąć się z powrotem na szczyt klifu – o ile nie spadnie i nie roztrzaska się na kamieniach. Miał szansę przeżyć, jeśli tylko zechce. Przestał się nad tym zastanawiać, tylko przeszedł od razu do czynu. Ostrożnie przemieszczał się po skałach, zatrzymując się na większych głazach, żeby złapać oddech. Gdy wreszcie dotarł do ściany klifu, zlokalizował niewielką półkę skalną, na której mógł stanąć. Musiał na nią skoczyć, ale gdy już miał to za sobą, z zadziwiającą łatwością znajdował kolejne miejsca do przytrzymania się w trakcie wspinaczki – zupełnie jakby popychała go jakaś niesamowita siła, która chciała, żeby żył. Decyzja została podjęta za niego.

Nie miał pojęcia, ile zajęło mu pokonanie drogi na sam szczyt ani która była godzina. Zegarek przepadł. Gdy w końcu ostatkiem sił dotarł na górę, przetoczył się na pobliską drogę. Leżał tak przez długi czas, zastanawiając się, ile osób przeżyło zjazd autem z klifu. Biorąc pod uwagę kwiaty, które tak często mijał po drodze, raczej niewiele. Nie żałował, że uniknął śmierci, ale był zaskoczony tym faktem – i tym, że postanowił się ratować.

Gdy w końcu wstał, miał nogi jak z waty. Chyba niczego nie złamał i był w stanie chodzić, choć jego ręce i nogi były całe zakrwawione. Dotknął swojej twarzy i wyczuł, że też jest poraniona i krwawi. O dziwo, nie czuł bólu – był otępiały. Nic innego nie przyszło mu do głowy, więc ruszył poboczem drogi, nie mając pojęcia, jak daleko znajduje się najbliższy dom. Nie kojarzył żadnego w pobliżu. Szedł w kierunku, w którym znajdował się zamek. Od miejsca wypadku było jeszcze dobre dziewięćdziesiąt minut jazdy do zamku. Miał wrażenie, że wszystkie te dramatyczne wydarzenia zajęły co najmniej kilka godzin, ale nie miał jak tego sprawdzić. Stracił poczucie czasu, idąc wolno wzdłuż drogi, nie spotkał żadnego człowieka.

Od czasu do czasu nogi odmawiały mu posłuszeństwa, więc musiał przysiąść na jakimś pniu czy kamieniu, odpocząć i dopiero potem kontynuować marsz. Dałby sobie rękę uciąć, że szedł tak już od wielu godzin, ale logika podpowiadała, że minęło raptem kilkadziesiąt minut. Nagle poczuł, że nie da rady postawić kolejnego kroku. Zszedł z trasy w poszukiwaniu bezpiecznego miejsca porośniętego trawą czy pokrytego liśćmi, w którym mógłby się przespać, żeby nabrać sił i wznowić starania rano. Teraz i tak niczego by nie wskórał. Był kompletnie wyczerpany, a telefon komórkowy przepadł razem z samochodem.

Oddaliwszy się od drogi, dostrzegł jakieś światło pomiędzy drzewami. Gdy dotarło do niego, że natrafił na domek w lesie, ruszył w jego kierunku, potykając się na nierównym terenie i przedzierając się przez trawy i krzaki. W końcu zauważył wąski podjazd po lewej. Prawie słaniał się już na nogach, gdy stanął u drzwi domu i zapukał. W środku paliły się światła, ale nie było słychać żadnych dźwięków. Nikt mu nie otworzył, więc zapukał ponownie. Wreszcie usłyszał kroki i kobiecy głos. Miał wrażenie, że zaraz zemdleje.

– Kto tam? – zapytała mało przyjaznym tonem. Było już późno.

– Przepraszam... Ja... Potrzebuję pomocy... Miałem wypadek – odparł słabym głosem.

Zawahała się, ale po chwili ostrożnie otworzyła drzwi i aż westchnęła na jego widok. Cała jego twarz był podrapana i zakrwawiona, podobnie jak ramiona i dłonie. Koszulę miał w strzępach. Nie czuł bólu, a kobieta pomyślała, że wygląda, jakby był w szoku. Jego spodnie były podarte i też poplamione krwią. Pokazała mu, żeby wszedł do środka. Zrobił to, ledwo panując nad drżeniem nóg.

– Rany boskie, co się panu stało? – Poprowadziła go do kuchni i podsunęła mu krzesło, żeby usiadł.

Pomieszczenie pływało mu przed oczami. Był bardzo blady. Podała mu szklankę wody.

– Przepraszam za najście – powiedział, odchylając się na krześle. – Muszę skorzystać z pani telefonu.

Nie miał pojęcia, która była godzina. Zdawało się, że środek nocy. Dostrzegł zegar, który potwierdził jego przypuszczenia – północ. Zauważył też sztalugi z obrazem. Kobieta miała na sobie męską koszulę i dżinsy, jedno i drugie poplamione farbą. Była piękna, miała długie blond włosy i zielone oczy, i patrzyła na niego przepraszającym wzrokiem.

– Niestety nie mam telefonu stacjonarnego, a komórka jest zepsuta. Od dawna się zarzekam, że kupię nową, i ciągle zapominam. Tutaj i tak nie jest mi potrzebna. Mogę zawieźć pana jutro do wioski i kupić telefon albo zadzwonić po pomoc. Gdzie zostawił pan samochód? Ktoś w pana wjechał czy uderzył pan w drzewo?

– Zjechałem z klifu. Chyba jakieś dwie godziny temu, koło dziesiątej. Samochód zatonął.

Nie mogła uwierzyć, że udało mu się przeżyć. Sam też był tym faktem zaskoczony. Kobieta zmoczyła ręcznik w zimnej wodzie i zaczęła delikatnie przecierać jego twarz. Zadrapania były pełne piasku i odłamków skał. Ani drgnął, czując się jak w jakimś surrealistycznym śnie. Nie czuł żadnego bólu i miał wrażenie, jakby unosił się nad ziemią.

– Jak udało się panu dostać na szczyt klifu? – spytała.

– Nie jestem pewny... Wspiąłem się. Znalazłem oparcie dla rąk i nóg i powoli wdrapałem się po ścianie klifu. A potem ruszyłem wzdłuż drogi i dotarłem tutaj.

– To cud, że uszedł pan z życiem i nie roztrzaskał się na skałach.

A nawet większy cud, że nie skończył na dnie morza razem z autem. Obserwował kobietę, która z wielką uwagą przecierała mu poharataną twarz. Wyszła na chwilę z kuchni i wróciła z bandażami, po czym pomogła mu zdjąć to, co zostało z jego koszuli, przemoczone, zniszczone buty i na koniec spodnie. Robił się coraz bardziej zesztywniały i wyglądał na wyczerpanego. Ledwo mówił.

– W pobliżu nie ma żadnego szpitala, ale jeśli pan chce, mogę pana zawieźć do Hawru – zaproponowała.

– Nie wiem, czy zdołam jeszcze wstać – odparł z uśmiechem, a potem się skrzywił, gdy zaczęła oczyszczać mu głębsze rany na ramionach i paskudnie wyglądające otarcia na wnętrzach dłoni.

Przyniosła dla niego jedną ze starych męskich koszul, które wkładała do malowania, oraz poplamione farbą ogrodniczki, które zdawały się na tyle duże, żeby się w nie wcisnął, choć sama musiała się w nich topić. Była wysoka i bardzo szczupła. Zakryła go ręcznikiem i zabrała się do przemywania ran na nogach. Widząc jego doskonale ostrzyżone ciemne włosy i porządne buty, domyśliła się, że musiał być elegancko ubrany, zanim zjechał z klifu i niemal utonął.

Zastanawiał się, czy Isabelle zaczęła się już niepokoić jego nieobecnością, czy może wciąż była zajęta swoimi gośćmi i uznała, że przyjedzie dziś później niż zazwyczaj. Nie miał jak się z nią skontaktować, a był zbyt zmęczony i wstrząśnięty, żeby dokądkolwiek się ruszać. Jego rany nie wymagały założenia szwów. Były to w większości brzydkie, zanieczyszczone zadrapania. Najgorsze były te na dłoniach – od wspinania się po ścianie klifu. Parł do przodu, nie zważając na krew.

– Mam tu w okolicy dom, półtorej godziny jazdy stąd, niedaleko Veules-les-Roses – wyjaśnił, dygocząc.

Kobieta położyła mu koc na ramiona i usiadła naprzeciwko niego. Wyglądał jak siedem nieszczęść. I miał obrączkę na palcu.

– Dać panu coś do jedzenia? Jest pan głodny?

Pokręcił tylko głową, zbyt wyczerpany fizycznie, żeby odpowiedzieć.

– Powinien się pan położyć.

– Nazywam się Charles Vincent – powiedział cicho.

– Aude Saint-Martin. – Poszła po poduszkę i koc i przygotowała mu spanie na kanapie. – Pojedziemy jutro do szpitala, żeby się upewnić, że niczego sobie nie złamałeś.

– Nie sądzę. Przeszedłem spory kawałek, zanim tu dotarłem. Chyba uderzyłem się w głowę, ale raczej nic poważnego mi nie dolega.

Uśmiechnął się, a ona pokręciła ze zdumieniem głową i odwzajemniła uśmiech.

– Masz niesamowity fart, wiesz?

Było w niej coś łagodnego.

– No nie wiem. Czuję się, jakbym spadł z klifu – odparł, nie kryjąc rozbawienia.

Aude poprowadziła go do kanapy. Położył się z wyrazem wdzięczności na twarzy, ułożył głowę na poduszce i przykrył się kocem, który mu przyniosła. Powieki same zaczęły mu się zamykać, więc Aude zgasiła światło i zostawiła go, żeby odpoczął. Leżał tak i myślał o niej. Wszystko wskazywało na to, że była artystką, ale co robiła sama w tym sielskim domku w lesie? Nie zawahała się, żeby mu pomóc i wpuścić go do środka, gdy tylko zobaczyła, że jest ranny. Słyszał, jak krząta się w kuchni, i dodawało mu to otuchy. Czuł się bezpiecznie, był spokojny i wciąż nie mógł uwierzyć, że żyje. W końcu zmęczenie wzięło górę i zasnął z odgłosami w tle. Aude odkładała właśnie na miejsce środki opatrunkowe.

Próbowała być cicho, żeby nie przeszkadzać Charliemu, który odpoczywał na kanapie. Usiadła przy stole w kuchni i rozmyślała o tym, co ten człowiek przeszedł i jaki to cud, że udało mu się przeżyć. Wciąż czuła przypływ adrenaliny związany z próbą zaopiekowania się nim i ocenienia, czy nie potrzebuje pomocy lekarza. Miał wprawdzie mnóstwo paskudnie wyglądających ran i zadrapań, ale ogólnie był w zadziwiająco dobrym stanie jak na kogoś, kto zjechał z klifu, roztrzaskał się na skałach i prawie utonął w morzu. A spadł z naprawdę dużej wysokości. Najwidoczniej jego czas jeszcze nie nadszedł i czuwała nad nim opatrzność.

Aude nasłuchiwała przez chwilę, ale niczego nie usłyszała. Koło trzeciej nad ranem, w drodze do sypialni, zakradła się na palcach, żeby zobaczyć, czy u Charliego wszystko w porządku. Widziała, że oddycha. Nagle drgnął i otworzył oczy. Chwilę wpatrywał się w jej twarz, a potem się uśmiechnął.

– Śni mi się ciągle, że spadam – wyszeptał. Nie mógł nie zauważyć jej niezwykłej urody, zwłaszcza teraz, w świetle księżyca, które zalewało pokój. Miała piękne, delikatne rysy.

– To raczej wspomnienie, a nie sen – odparła cicho, zastanawiając się, czy nie będzie musiał się do tego przyzwyczaić. Po tym, co go spotkało, jeszcze długo może mieć koszmary. – Spróbuj znowu zasnąć – mówiła do niego jak do dziecka. Opatuliła go szczelnie kocem, a on nie protestował. Cieszył się z jej towarzystwa. Dodawało mu otuchy.

– Nie mogę przestać myśleć o tym momencie, kiedy samochód zaczął spadać, a ja widziałem ostre skały w dole i miałem pewność, że umrę. Co dziwne, nie czułem lęku. A teraz jestem tutaj. To wszystko jest takie surrealistyczne. Przepraszam, jeśli cię wystraszyłem – mówił także bardzo cicho, niemal szeptem.

– Nie wystraszyłeś. Nie boję się być tutaj sama – odparła. – Twoja żona będzie się o ciebie martwiła – stwierdziła, a on na chwilę zamilkł.

– Nie, nie będzie – rzekł nieco głośniej. Był już całkiem rozbudzony. – Pewnie myśli, że postanowiłem wrócić dopiero rano. Przed wyjazdem pokłóciłem się z szefem – powiedział, nie wdając się w szczegóły, a ona usiadła obok niego na kanapie i uważnie go słuchała. Czuł się przy niej zaskakująco swobodnie i bezpiecznie, zupełnie jakby znalazł się w innym wszechświecie, jakby umarł i był teraz duchem. Było to bardzo dziwne uczucie. Tak, jakby umysł opuścił ciało.

– O co poszło? – Była ciekawa jego osoby: kim był i skąd przybył. Miała wrażenie, że spadł z nieba i wylądował u jej drzwi.

– Nie potrafiliśmy się dogadać w sprawie produktu, który może być niebezpieczny dla dzieci. Produkujemy zabawki. Kiedyś pracowałem w branży wydawniczej – odparł, przeskakując z tematu na temat. – Znacznie bardziej mi to odpowiadało. Lubiłem mieć kontakt z autorami i książkami. Mój ojciec był pisarzem.

– Więc dlaczego zmieniłeś pracę?

– Z tamtym szefem też się pokłóciłem.

Uśmiechnęła się.

– Dużo tych kłótni – przyznała.

Zadumał się na chwilę nad tymi słowami. Wciąż mówili cicho, choć już nie szeptali.

– Może masz rację. Prowadzę firmy, zdarza się, że nie zgadzam się z decyzjami ich właścicieli – wyjaśnił najprościej, jak potrafił. Ubieranie rzeczy w słowa wymagało od niego sporego wysiłku. Wyglądał na zmęczonego.

– Lubisz swoją obecną pracę? – podpytała delikatnie, a on pokręcił głową, nie zamierzając niczego ukrywać.

– Nie, nie lubię. Przez chwilę, gdy już do mnie dotarło, że samochód wpadnie do wody, nie przeszkadzało mi, że umrę. Pogodziłem się ze swoim losem, a potem auto znalazło się pod wodą, wydostałem się z niego i wypłynąłem na powierzchnię. Więc chyba jednak nie byłem gotowy pożegnać się z tym światem – wyznał lekko zdziwionym głosem.

Sprawiał wrażenie rozczarowanego. Zrobiło jej się go żal, że chciał umrzeć, nawet jeśli to uczucie towarzyszyło mu tylko przez chwilę. Nie sugerowało, żeby jego życie miało być szczęśliwe.

– Cieszę się, że przeżyłeś – powiedziała czule. Nie znała go, ale wydawał się miłym człowiekiem i dobrze patrzyło mu z oczu. Nie spytała go o żonę, nie chciała być wścibska. Jego wyznanie, że był gotów umrzeć, zdawało się znacznie ważniejsze. Położyła dłoń na jego dłoni, a on spojrzał jej prosto w oczy. Siedzieli tak kilka minut w milczeniu.

– Ja też – odparł w końcu niemal szeptem. – Czuję się jak duch. Mogłem tam zginąć. – Nie przerażało go to, tylko dziwiło. Nie bał się już śmierci. Stanął z nią twarzą w twarz i uszedł z życiem.

– Jestem pewna, że wiele osób byłoby zrozpaczonych, gdyby nagle cię zabrakło – stwierdziła, a on zastanowił się nad tym, co powiedziała.

– Nie jestem przekonany. Moja śmierć byłaby im nie na rękę, ale nie sądzę, żeby rozpaczali. Wiele osób na mnie polega.

– Masz dzieci? – spytała.

Szeptali w ciemności. Nawet nie zauważył, kiedy chwycił jej dłoń, pomimo bandaży. Było to dla niego tak naturalne – ten prosty gest, fakt, że siedzieli tu razem i rozmawiali. Miał wrażenie, że jest dokładnie tam, gdzie być powinien, z kobietą, która obmyła i opatrzyła mu rany i tak dobrze się o niego zatroszczyła. Była niczym anioł, który przyszedł mu z pomocą, choć w ogóle go nie znała.

– Tak, syna i córkę. Syn mieszka w Londynie, córka w Nowym Jorku. Oboje są dorośli i już mnie nie potrzebują. Chyba nikt mnie tak naprawdę nie potrzebuje. Może dlatego w pierwszej chwili pogodziłem się z wizją śmierci, ale potem postanowiłem wziąć się w garść. Wygląda na to, że wciąż mam w sobie wolę życia.

– Przed tobą jeszcze wiele, wiele lat – odparła, a on delikatnie dotknął jej twarzy. Zauważyła, że ledwo się mieścił na kanapie. – Chodź, jesteś za wysoki na to łóżko. – Stopy wystawały mu poza sofę. Ściągnęła z niego koc i pomogła mu wstać. Był cały zesztywniały, ale wydawało się, że już lepiej trzyma się na nogach. Chwyciła go za rękę i zaprowadziła do swojej sypialni. – Zmieniłam pościel dziś rano, nawet jeszcze w niej nie leżałam – powiedziała, pomagając mu położyć się w świeżej pościeli i dokładnie go przykrywając.

– A ty gdzie będziesz spała? – spytał, wyraźnie zmartwiony.

– Na kanapie – odparła z uśmiechem.

Już miała wyjść z pokoju, gdy chwycił ją za rękę.

– Nie idź. – Patrzył na nią błagalnym wzrokiem. Nie chciał tego mówić na głos, ale bał się, że jeśli zostanie sam, może umrzeć we śnie. Coś mu podpowiadało, że jeśli Aude będzie obok, nic złego go nie spotka. Była aniołem życia, a nie aniołem śmierci, za którym podążył w przepaść.

Usiadła obok na łóżku, a on nie mógł oderwać od niej wzroku. Gdy położyła się na kołdrze i oparła głowę na poduszce, Charlie przysunął się do niej i ją pocałował. Nie planował tego, zareagował instynktownie. Wydawało się to całkiem naturalne, mimo że byli sobie obcy, a wokół panowała głęboka noc. Miał wrażenie, że przestałby istnieć, gdyby jej tam z nim nie było. Była nicią, która łączyła go z życiem – równie cienką jak pajęczyna i równie delikatną. Nagle zapragnął się kochać z Aude, czerpać z życia garściami i udowodnić sobie i tej kobiecie, że w jego żyłach wciąż płynie krew. Śmierć wciąż zdawała się tak blisko, a życie tak cenne i ulotne.

Aude zrzuciła z siebie ubranie i dołączyła do niego pod kołdrą. Była naga i miała wątpliwości, czy dobrze postępują, ale niespodziewanie ogarnęło ją podobne poczucie desperacji. Kochali się czule i delikatnie, uważając na jego obrażenia. Gdy było już po wszystkim, przytuliła go, a on zasnął w jej ramionach. Leżała tak przez wiele godzin, nie chcąc go zbudzić, a gdy w końcu nastał dzień i Charlie otworzył oczy, uśmiechnął się na jej widok. Drzemała trochę, tuląc go mocno do siebie, gotowa w każdej chwili wstać, gdyby była mu do czegoś potrzebna. Głęboko w sercu czuła, że ich drogi się skrzyżowały, aby mogła się nim zaopiekować i pomóc mu wrócić do życia.

Poprzednia noc wydawała się nierzeczywista, poza tymi momentami, kiedy Aude leżała naga obok niego. Naga i bardziej realna niż cokolwiek czy ktokolwiek inny w przeszłości.

– Mam wrażenie, jakbym cię znał, Aude – wyszeptał, czując błogi spokój.

Leżeli wtuleni w siebie, a ona wciąż nie wypuszczała go z objęć, tak jakby chciała obronić go przed wszelkim złem. Oboje pragnęli na zawsze zapamiętać tę chwilę i wspólnie spędzoną noc. Uważali, że wydarzyło się coś magicznego. Wiedziała, że Charlie nie może z nią zostać. Miał swoje życie, bliskich, którzy za nim tęsknili. Ale tu i teraz należeli do siebie. To, co ich połączyło, było proste, czyste i szczere. Był to moment jego ponownych narodzin, powrotu do życia i podjęcia świadomej decyzji, że chce walczyć o swoją przyszłość. Sprawiła, że cieszył się z tego, że żyje. Pierwszy raz od wielu, wielu lat. Zupełnie jakby musiał stanąć oko w oko ze śmiercią, żeby znów poczuć, że żyje. Oboje czuli się jak we śnie. Jakby wciągnął ją do swojego snu poprzedniej nocy, gdy uprawiali miłość.

Nigdy nie spotkał kogoś takiego jak Aude. Zdawała się taka wolna, mieszkając sama w swoim domku w lesie, otoczona obrazami. Leżała obok niego, a on nie mógł przestać myśleć o jej pięknym ciele, przelewającym w niego swoje siły witalne. Aude dawała mu siłę. Przemknął wzrokiem po jej smukłych, powabnych kształtach i znów zapragnął się z nią kochać. Gdy skończyli, pomogła mu wstać i zaprowadziła do łazienki, a sama poszła przyszykować śniadanie. Chwilę później dołączył do niej w kuchni, żeby patrzeć na nią, jak się krząta. Włożył koszulę i ogrodniczki, które mu dała, a ona narzuciła na siebie szlafrok, choć teraz już dobrze wiedział, co się znajduje pod spodem – gładka jak jedwab skóra i cudowne ciało.

Położyła przed nim talerz z bekonem i jajkami sadzonymi, a jemu aż pociekła ślinka od samego zapachu. Popijała kawę i patrzyła, jak je. Nagle wszystko wydawało się takie inne, bardziej żywe i intensywne – dźwięki, zapachy, kolory.

– Zawiozę cię do miasta, jak wszystko się pootwiera, żebyś mógł zadzwonić do rodziny – oznajmiła, gdy skończył jeść. Odłożyła naczynia do zlewu, a on śledził ją wzrokiem z uśmiechem na ustach.

– Wczorajsza noc była jak piękny sen. Mam nadzieję, że sobie jej nie wyobraziłem – powiedział cicho.

– Ja też – odparła, choć sama wciąż nie mogła w to wszystko uwierzyć.

– Jest tu gdzieś w okolicy mechanik samochodowy? Może pożyczyłby mi auto? Muszę jakoś dojechać do domu.

Musiała sobie powtarzać, że Charlie należał już do innych, nie do niej. Byli razem poprzedniej nocy i to się nie powtórzy. Tym bardziej doceniała każdą chwilę spędzoną w jego towarzystwie. Została im godzina, może dwie, a potem będą musieli się rozstać i nigdy więcej go nie zobaczy. Ale oboje na zawsze zapamiętają tę noc.

– Jest. Właściciel, Armand, na pewno poratuje cię jakimś samochodem – wyjaśniła cichym głosem. Nie zaproponowała, że sama go zawiezie. Czuła, że to by było nie na miejscu, że nie powinna wpraszać się do jego świata. Charlie musi ją tutaj zostawić i wrócić do swoich bliskich. Właśnie dlatego kochała się z nim poprzedniej nocy.

Zobaczył swoje odbicie w lustrze, gdy po śniadaniu poszedł wziąć prysznic, i był zaszokowany tym, jak źle wygląda. Całą jego twarz pokrywały siniaki, rany i zadrapania, a pod oczami miał ciemne podkowy. Ale w jego spojrzeniu kryły się spokój, mądrość, a nawet radość, których wcześniej tam nie było. Stanął twarzą w twarz z własną śmiertelnością i jakimś cudem wyszedł z tego cało.

– Wyglądam jak potwór – powiedział zawstydzony.

– Nie, wyglądasz jak człowiek, który zjechał z klifu, wpadł do morza i prawie się utopił. Masz ogromne szczęście – przypomniała mu, a on przytaknął.

Był wdzięczny losowi, że żyje i jest tutaj z nią. To poczucie wdzięczności też było mu dotąd obce.

Wzięli razem prysznic i nieśpiesznie się ubrali, rozkoszując się każdą chwilą i nie odrywając od siebie wzroku – świadomi, że ich czas się kończy, przemija jak przesypujący się piasek w klepsydrze. Zostały im ostatnie chwile. Charlie włożył z powrotem koszulę i ogrodniczki, a Aude ubrała się w dżinsy i czerwony sweter. Gdy była już pewna, że sklepy i firmy są pootwierane, zawiozła go do pobliskiej miejscowości.

Charlie pomyślał, że Vattetot-sur-Mer wyglądało jak miasteczko domków dla lalek. Wszystko tu było urocze, skromne i sielskie. Szli ulicą, trzymając się za ręce. Wiedział, że powinien powiadomić policję o wypadku, ale nie miał na to siły. Powiedział, że zrobi to telefonicznie, jak już będzie w domu. Gdy dotarli do mechanika, przypomniał sobie, że nie ma żadnych dokumentów potwierdzających tożsamość, ani też gotówki czy karty kredytowej. Aude pożyczyła mu pieniądze na wynajęcie auta, starego, poobijanego renault, nad którym pracował właściciel. Armand znał Aude i pozwolił Charliemu korzystać z  samochodu przez kilka dni. Od razu poznał, że jest poważną, uczciwą osobą pomimo dziwnego ubioru. Aude i Charlie zatrzymali się w sklepie i kupili nową koszulę, dżinsy oraz buty, bo jego poprzednie obuwie, w którym poodrywały się podeszwy, nadawało się już tylko do kosza. Oddał jej ogrodniczki i poplamioną farbami koszulę. Żadne z nich nie zachowało niczego na pamiątkę.

A potem ostatni raz pocałował Aude i odprowadzany przez nią wzrokiem, wsiadł do pożyczonego auta. Gdy spytała, czy czuje się na siłach, żeby prowadzić, odparł, że tak. Znając już swoją lokalizację, ocenił, że zostało mu jeszcze półtorej godziny jazdy do zamku. Pomachał do Aude, a ona była pewna, że widzą się po raz ostatni. Spędziła z nim jedną cudowną noc – noc, w którą o mało nie zginął. Wiedziała, że oboje jej nie zapomną. Charlie miał swoje życie, do którego musiał wrócić. Gdzieś tam, dokąd nie mogła za nim podążyć.

Gdy tak stała i patrzyła, jak odjeżdża, łzy pociekły jej po policzkach, co nie uszło uwagi Armanda. Aude była jego stałą klientką, ale pierwszy raz widział ją w towarzystwie mężczyzny. Gdy Charlie zniknął jej z oczu, wsiadła do swojego samochodu i pojechała do domu. Wdrapała się z powrotem do łóżka i odkryła, że poduszka wciąż pachnie Charliem. Zastanawiała się, co go czeka po powrocie. Wiedziała, że nie lubi swojej pracy i szefa i że wątpił, aby żona za nim tęskniła. W przeciwieństwie do dzieci, choć te były daleko. Wyglądało to na naprawdę smutne życie. Już za nim tęskniła – za mężczyzną, którego prawie nie znała i który pojawił się nagle jak duch. Nigdy czegoś podobnego nie przeżyła i nie poznała dotąd kogoś takiego jak Charlie. W głębi serca czuła jednak, że postąpiła słusznie, otwierając przed nim swoje serce, nawet jeśli tylko na jedną noc. Miała też poczucie, że nigdy więcej go nie zobaczy. I była pewna, że go nie zapomni.

Rozdział 3

Zamek był piękny położone, niewiele ponad trzy godziny jazdy z Paryża. W pobliżu znajdował się też inny, bardzo znany zamek – Château de Cany. Ulokowany był około trzydziestu minut drogi od posiadłości Charliego i Isabelle, mieszczącej się niedaleko Veules-les-Roses, jednej z najładniejszych miejscowości w Normandii.

Isabelle przebywała w jadalni ze swoimi gośćmi. Lokaj, którego zatrudniała w weekendy, kiedy organizowała przyjęcia, serwował im właśnie śniadanie. Miała nawet własnego szefa kuchni, który przyjeżdżał, żeby przygotowywać dla nich posiłki. W zamku zawsze podawano wyborne jedzenie. Isabelle była z tego znana. Posiadali też dobrze zaopatrzoną piwniczkę z winem. Najlepsza przyjaciółka Isabelle, Stephanie Bonnard, siedziała obok niej. Stephanie miała sarkastyczne poczucie humoru, bystre oko i cięty język. Isabelle uwielbiała jej towarzystwo. Mogła być z nią szczera i obie często bezlitośnie obgadywały znajomych. Isabelle była z nią bardziej związana niż z własnymi siostrami, które uważała za nudne burżujki i z którymi rzadko się widywała. Charlie z kolei nie przepadał za swoimi szwagrami, którzy byli w jego ocenie nadęci i mało interesujący.

Dla odmiany Stephanie była frywolna, dwukrotnie się rozwiodła i dobrze sobie radziła finansowo, choć jej reputacja nieco ucierpiała w trakcie ostatniego rozwodu. Wyszła za mąż za znacznie starszego, bogatego mężczyznę, a jej intencje były oczywiste. Udzielała Isabelle rad, jak dobrze spożytkować pieniądze Charliego. Uwielbiały razem podróżować i często organizowały sobie wyjazdy do ekskluzywnych spa czy eleganckich hoteli w Londynie, Rzymie lub Mediolanie – swoich ulubionych miejsc na zakupy.

– Charlie dotarł w końcu do domu o jakiejś nieludzkiej porze? – spytała Stephanie, popijając poranną kawę, a Isabelle wzruszyła tylko ramionami.

Goście rozkoszowali się właśnie śniadaniem i zabawiali rozmową, usadowieni przy wielkim wspólnym stole. Isabelle zaprosiła na weekend pięć par, przy czym Stephanie była jedyną samotną kobietą w towarzystwie, więc dla równowagi zjawiła się z Edmondem – wyjątkowo miłym i kulturalnym zatwardziałym kawalerem, który za sprawą wrodzonego uroku i elegancji świetnie odnajdywał się w takich sytuacjach. Już nie pierwszy raz towarzyszył jej na przyjęciach – zawsze mogła na niego liczyć, poza tym był bardzo przyjemny w obyciu i ludzie wprost uwielbiali go gościć. Isabelle sama zaproponowała, żeby przyjaciółka go zaprosiła, choć dobrze wiedziała, że Charlie za nim nie przepada. Uważał Edmonda za zmanierowanego pozera i nie widział w nim niczego czarującego. Gdy tylko mógł, starał się go unikać. Nie był też wielkim fanem samej Stephanie. Twierdził, że ma zły wpływ na jego żonę, poza tym wszyscy wiedzieli, że jest łasa na pieniądze, co było coraz bardziej widoczne z upływem lat. Zresztą był przekonany, że gdyby Isabelle nie dysponowała jego pieniędzmi i nie miała bogatego ojca, po którym odziedziczy kiedyś majątek, Stephanie nie poświęciłaby jej nawet pięciu minut. Ku jego niezadowoleniu przyjaciółka żony często i chętnie gościła w ich posiadłości. Charlie ledwo tolerował jej obecność i vice versa. Każde uważało, że przejrzało drugiego na wylot. On dobrze wiedział, jakie były jej prawdziwe intencje, a ona miała go za kretyna i mięczaka, który najpewniej zdradzał Isabelle. Była przekonana, że przyjaciółka zasługiwała na kogoś lepszego, i często namawiała ją, żeby rozglądała się za innymi mężczyznami. Twierdziła, że więcej już z Charliego nie da się wyciągnąć, a ich małżeństwo już dawno było martwe. Jej zdaniem Isabelle powinna poszukać sobie starszego i lepiej usytuowanego faceta, najlepiej z jakimś ważnym tytułem, przez co zaczęłaby się obracać w bardziej elitarnych kręgach. Charlie nie był w stanie zapewnić jej życia towarzyskiego, o którym obie ze Stephanie marzyły.

– Jeśli spotkanie się przedłużyło, to pewnie postanowił się przespać w mieście, żeby nie jechać po nocy – powiedziała Isabelle. – Sama mu to zasugerowałam w SMS-ie, ale nie odpisał. Podejrzewam, że pojawi się w okolicy obiadu – rzuciła beztrosko, a Stephanie powstrzymała się od komentarza.

Była niską kobietą ze sporej wielkości sztucznym biustem, który ufundował jej pierwszy mąż, i trochę zbyt intensywnie rudymi, farbowanymi włosami, ale zawsze była elegancko ubrana i nosiła piękną biżuterię. Pomagała Isabelle wybierać prezenty, które chciała dostać od Charliego na urodziny i święta. Charlie miał ją za intrygantkę, która ciągle namawiała Isabelle, żeby była jeszcze bardziej rozrzutna i ekstrawagancka. Isabelle była kiedyś naturalną blondynką i wciąż pięknie się prezentowała.

– Może zabalował po spotkaniu i teraz odsypia – rzuciła w końcu Stephanie.

Isabelle tylko pokiwała głową. Jeśli Charlie zdąży na obiad, to reszta nie miała dla niej znaczenia.

Po śniadaniu całe towarzystwo wybrało się na spacer po otaczających posiadłość ogrodach. Isabelle poświęciła mnóstwo czasu na ich planowanie, więc lubiła słuchać, jak goście się nimi zachwycają. Chwilę później podzielili się na mniejsze grupki, rozsiedli się na patio i rozkoszowali wiosennym słońcem. Od strony morza wiała przyjemna bryza, a niebo było intensywnie niebieskie. Czworo gości postanowiło pograć w tenisa, a Isabelle poszła się naradzić z szefem kuchni co do obiadu. Dziś serwowała homara, a poprzedniego wieczoru zajadali się kawiorem. W sumie nawet się cieszyła, że Charlie nie zdążył na kolację, bo nie musiała potem wysłuchiwać jego narzekań. Twierdził, że wydają za dużo pieniędzy na weekendowe przyjęcia. Isabelle poczęstowała gości selekcją najlepszych win z ich piwniczki, co też spotkałoby się z jego dezaprobatą.

 

Gdy zasiedli do obiadu o wpół do drugiej, Charliego wciąż nie było. Isabelle dwukrotnie próbowała się do niego dodzwonić i dwukrotnie odezwała się poczta głosowa. Wiedziała, że nie odbierał w czasie jazdy, więc nie była zaskoczona, ale złościło ją, że musieli zacząć kolejny posiłek bez niego. Jedna z zaproszonych koleżanek napomknęła, że ma nadzieję, że Charliemu nie przydarzyło się coś złego po drodze. Isabelle nawet o tym nie pomyślała. Znała swojego męża i wiedziała, jak bardzo nie przepada za weekendowymi przyjęciami, zwłaszcza gdy gościła wyłącznie własne towarzystwo. Isabelle zawsze twierdziła, że jego znajomi kiepsko się dogadywali z jej znajomymi, więc wolała zaprosić tylko jednych. Towarzystwo Charliego składało się głównie z „kolegów” z pracy, którzy śmiertelnie ją nudzili, podobnie jak ich żony.

Gdy zegar wybił wpół do czwartej i wszyscy wstali od stołu po pysznym posiłku i sporej ilości wybornego wina, Isabelle wyglądała już na lekko zmartwioną. Potem część gości udała się na popołudniowy spacer, a część na przejażdżkę do pobliskiego miasteczka, zostawiając przyjaciółki sam na sam.

– Myślisz, że coś się stało? Nie odbiera komórki – powiedziała w końcu Isabelle. Była już szesnasta. – Jeszcze nigdy tyle się nie spóźnił. Wiem, że nie znosi tych weekendów z domem pełnym gości, ale przecież nie wypada się tak po prostu nie pojawić. Jak by to wyglądało? Może to całe spotkanie z szefem nie poszło po jego myśli, zrobił coś głupiego i teraz boi się mi o tym powiedzieć? – Było to raczej mało prawdopodobne, ale od wielu lat żyła w strachu przed powtórką z przeszłości. Bała się, że w przypływie emocji Charlie znów rzuci pracę albo zostanie zwolniony po kolejnej głośnej sprzeczce z Jerome’em. Te dwa koszmarne lata, kiedy był bezrobotny, wciąż odbijały jej się czkawką i za nic w świecie nie chciała stracić swojego zamku.

– Na twoim miejscu pewnie też byłabym zaniepokojona – przyznała Stephanie. – Może powinnaś podzwonić po miejscowych szpitalach, żeby się upewnić, że nie miał jakiegoś wypadku. Jak to nic nie da, możesz zacząć się na niego wkurzać. – Uśmiechnęła się, a Isabelle się roześmiała. – Założę się, że nic mu nie jest, ale lepiej sprawdzić, poza tym może nie chciał cię stresować.