39,99 zł
Jak odnaleźć sens w życiu i zrozumieć, co naprawdę czyni nas ludźmi?
Wołanie o sens to zbiór esejów jednego z najważniejszych myślicieli XX wieku. Viktor E. Frankl ukazuje w nich kluczowe znaczenie wymiaru ludzkiego w psychoterapii. Autor światowego bestsellera Człowiek w poszukiwaniu sensu ponownie porusza temat humanizmu, pokazując, że w każdym człowieku tkwi wyjątkowy potencjał.
Frankl, dotykając tematów takich jak seks, moralność, literatura, sport czy filozofia, stanowczo protestuje przeciwko pseudohumanizmowi, którym przesiąknięte są popularne interpretacje psychologii i psychoanalizy. Jego błyskotliwe analizy wyjątkowych cech człowieka podkreślają unikalny potencjał każdej osoby, nie odrzucając przy tym bezcennego dziedzictwa freudowskiej psychoanalizy ani behawioryzmu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 232
Harry’emu lub Marion,
nienarodzonemu dziecku
Szczególne wyrazy wdzięczności kieruję do mojej żony, Eleonory Kathariny. Dziękuję jej za wszystkie poświęcenia podejmowane latami, abym ja mógł pomagać innym. Jak nikt zasłużyła na dedykację, którą, w uznaniu dla jej obecności podczas cyklu moich wykładów, profesor Jacob Needleman wpisał do egzemplarza swojej książki: „Ciepłu, które zawsze towarzyszy światłu”.
Niechaj to ciepło trwa jeszcze długo po tym, jak światło już zgaśnie.
Viktor E. Frankl
Książka ta kontynuuje cykl zapoczątkowany przez dwie poprzednie, zatytułowane Psychoterpia i egzystencjalizm oraz Bóg ukryty. W poszukiwaniu ostatecznego sensu.
Pierwotnie miał to być zbiór wybranych esejów, jednak w miarę jak go redagowałem i dodawałem nowe treści, pojąłem, że chociaż każdy rozdział stanowi odrębną całość, to łączy je myśl przewodnia. Ponadto, co istotne, dwa pierwsze rozdziały zawierają omówienie trzech podstawowych pojęć, na których opiera się system logoterapii: woli sensu, sensu życia oraz wolnej woli.
Logoterapię zalicza się zwykle do kategorii psychiatrii egzystencjalnej lub psychologii humanistycznej. Jednak, jak czytelnicy moich książek zapewne zdążyli zauważyć, już wcześniej pozwalałem sobie na pewną krytykę egzystencjalizmu, a przynajmniej tego, co bywa nazywane egzystencjalizmem. Tutaj także kilkukrotnie atakuję tak zwany humanizm lub, jak go określam, pseudohumanizm. Nie powinno to być dla nikogo zaskoczeniem: pseudologoterapii również jestem przeciwny.
Prześledźmy pokrótce historię psychoterapii, aby ustalić, jakie miejsce zajmują w psychiatrii i psychologii egzystencjalizm oraz humanizm. Wszyscy czerpiemy od ojca psychoterapii, wielkiego Zygmunta Freuda – ja również! (Być może nie wszyscy wiedzą, ale już w 1924 roku jeden z moich artykułów, na osobistą prośbę i zaproszenie Zygmunta Freuda, został opublikowany w „International Journal of Psychoanalysis”). Nauczył on nas „demaskować neurotyka”, odkrywając ukryte, nieuświadomione motywacje leżące u podstaw zachowań takich osób. Jednak, jak niestrudzenie powtarzam, demaskowanie musi się kończyć z chwilą, gdy psychoanalityk staje w obliczu tego, czego już nie da się zdemaskować, ponieważ jest autentyczne. Ci spośród „psychologów demaskatorów” (jak niegdyś nazywali siebie psychoanalitycy!), którzy nie zatrzymują się w konfrontacji z tym czymś autentycznym, nadal demaskują, tyle że własne ukryte motywacje, nieuświadomione pragnienie dewaluowania, poniżania i deprecjonowania tego, co w człowieku autentyczne i prawdziwie ludzkie.
Tymczasem terapia behawioralna oparta na teorii uczenia się zaanektowała znaczną część terytorium zajmowanego wcześniej przez psychoanalizę, której pozycji nikt od tylu lat nie kwestionował. Terapeuci behawioralni zdołali dowieść, że wiele teorii freudystów, które dotyczą etiologii zaburzeń psychicznych, to nic więcej jak przekonania. Nie każdy przypadek nerwicy ma związek z traumatycznymi doświadczeniami z wczesnego dzieciństwa albo z konfliktem między id, ego a superego, zaś substytucja objawu po odbytej terapii nie musi wcale wynikać z psychoanalizy, lecz bywa skutkiem krótkoterminowej modyfikacji zachowań (czy wręcz spontanicznej remisji). Można więc stwierdzić, że behawioryzm przyczynił się do demitologizacji nerwicy1.
Pozostało jednak poczucie niedosytu. Nie sposób poradzić sobie z bolączkami i wyzwaniami epoki, w jakiej żyjemy – epoki braku poczucia sensu, depersonalizacji i dehumanizacji – jeśli nie weźmie się pod uwagę wymiaru humanistycznego, wymiaru ludzkich fenomenów i nie wprowadzi się go do koncepcji człowieka stanowiącej stały punkt wyjścia, czy to na poziomie świadomym, czy nieświadomym, dla każdego rodzaju psychoterapii.
Norweski psycholog Bjarne Kvilhaug zwraca uwagę na to, że logoterapia doprowadziła do rehumanizacji teorii uczenia się. Z kolei według nieżyjącego już Nikolausa Petrilowitscha z wydziału psychiatrii uniwersytetu w Moguncji w Niemczech Zachodnich2 zasługą logoterapii jest rehumanizacja psychoanalizy, gdyż w odróżnieniu od pozostałych szkół psychoterapii nie ogranicza się do wymiaru nerwicy. Jak należy to rozumieć? Psychoanaliza postrzega nerwicę jako skutek pewnej psychodynamiki, której odpowiednio przeciwdziała, odwołując się do innych pomocnych rodzajów psychodynamiki, takich jak zdrowa relacja przeniesienia. Natomiast w ujęciu terapii behawioralnej nerwica wiąże się z pewnymi procesami uczenia się lub warunkowania, którym przeciwdziała poprzez procesy ponownego uczenia się i warunkowania. Jednakże w obu przypadkach, jak trafnie zauważa Petrilowitsch, terapia pozostaje na płaszczyźnie nerwicy, podczas gdy logoterapia wykracza poza tę płaszczyznę, podążając za człowiekiem w wymiar czysto ludzki, dzięki czemu może czerpać i korzystać z zasobów tego wymiaru dostępnych wyłącznie tam, takich jak chociażby typowo ludzka zdolność do samotranscendencji i samoodłączenia.
Ta ostatnia mobilizowana jest za każdym razem podczas stosowania logoterapeutycznej techniki intencji paradoksalnej, pierwsza zaś odgrywa równie ważną rolę w diagnozie i terapii. Bez uwzględnienia samotranscendencji lub choćby jednego z jej aspektów, jakim jest wola sensu, nie zdołamy nigdy zdiagnozować nerwicy noogennej, której źródłem jest frustracja woli sensu; nie zdołamy też odwołać się do niej ani – jeżeli została stłumiona – wydobyć jej z nieświadomości pacjenta. Bywa, że na tym właśnie polega nasze główne zadanie, co zostało ściśle empirycznie udowodnione: badania statystyczne potwierdzają, że wola sensu ma oczywistą „wartość dla przetrwania człowieka”.
Coś podobnego, również na gruncie empirycznym, zostało dowiedzione w odniesieniu do samoodłączenia: a mianowicie, że jest to ważny „mechanizm radzenia sobie”, wbudowany niejako w ludzką psychikę. Jak później wykażę, dotyczy to zwłaszcza pewnego ważnego aspektu samoodłączenia, który odwołuje się do poczucia humoru.
Podsumowując, można powiedzieć, że psychoanaliza nauczyła nas demaskować neurotyka, a behawioryzm – demitologizować nerwicę. Logoterapia natomiast, według Petrilowitscha i Kvilhauga, uczy nas obecnie rehumanizować zarówno psychoanalizę, jak i behawioryzm. Stanowiłoby to jednak zbytnie uproszczenie, jako że w grę wchodzi nie tylko sekwencyjność, ale i konfluencja zdarzeń. Można się dziś spotkać z takimi stwierdzeniami jak to wygłoszone przez wybitnego zachodnioniemieckiego freudystę Wolfganga Locha, według którego „dialog psychoanalityczny jest w istocie próbą stworzenia nowego sensu życia”3. Cytowana jest również wypowiedź dyrektora nowojorskiego Centrum Terapii Behawioralnej, Leonarda Bachelisa, który zauważył, że wiele osób odbywających tam terapię ma dobrą pracę i odnosi sukcesy, a mimo to chce się zabić, nie zdoławszy odkryć w swoim życiu żadnego sensu4.
Istnieje zatem konwergencja w sekwencyjności. Osobiście zawsze podkreślałem, że logoterapia nie stanowi panaceum i dlatego jest w równej mierze otwarta na inne podejścia psychoterapeutyczne oraz na własną ewolucję. Nie ulega wątpliwości, że zarówno podejścia zorientowane psychodynamicznie, jak i behawiorystycznie w dużej mierze ignorują ludzki wymiar zjawisk dotyczących człowieka. Polegają na redukcjonizmie, który wciąż dominuje w kształceniu psychoterapeutów, redukcjonizm zaś jest dokładnym przeciwieństwem humanizmu. Powiedziałbym nawet, że redukcjonizm to podhumanizm. Ograniczony do podludzkiego wymiaru, skrzywiony przez swoją zawężoną koncepcję prawdy naukowej, wtłacza wszelkie zjawiska w prokrustowe łoże, w z góry narzucone schematy interpretacji, w zgodzie czy to z założeniami analizy dynamicznej, czy teorii uczenia się.
Niemniej jednak każda ze wspomnianych szkół wniosła cenny wkład w rozwój psychoterapii. Logoterapia nie próbuje w żaden sposób unieważnić ugruntowanych i racjonalnych odkryć takich wielkich pionierów i myślicieli, jak Freud, Adler, Pawłow, Watson czy Skinner. Każdy z reprezentowanych przez nich nurtów ma w swojej dziedzinie coś ważnego do powiedzenia. Jednak ich prawdziwa rola i wartość stają się widoczne, dopiero gdy umieścimy je w wyższym, bardziej inkluzywnym wymiarze, w wymiarze ludzkim. Tam człowiek nie może być już postrzegany jako istota, której podstawowym zmartwieniem jest zaspokajanie własnych popędów, podążanie za instynktami albo – skoro już o tym mowa – godzenie potrzeb id, ego i superego. Rzeczywistość człowieka również nie może być tam rozumiana wyłącznie jako rezultat procesów warunkowania czy odruchów warunkowych. W wymiarze tym człowiek objawia się jako istota poszukująca sensu, a daremność owych poszukiwań zdaje się wyjaśniać liczne bolączki naszych czasów. Jak zatem psychoterapeuta, który a priori odmawia wysłuchania takiego „wołania o sens”, może zaradzić współczesnej masowej nerwicy?
W moich artykułach i książkach, nie wyłączając obecnej, jest zapewne wiele treści, które mogą się wydać przestarzałe, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Nie mam jednak wątpliwości, że część z nich pozostaje jak najbardziej aktualna. Wystarczy spojrzeć na globalną plagę utrzymującego się, dojmującego poczucia bezsensu. Jeśli do tego właśnie sprowadza się masowa nerwica lat siedemdziesiątych [dwudziestego wieku], z całą pokorą pozwolę sobie zauważyć, że już w latach pięćdziesiątych przewidziałem nasilenie się tego zjawiska i jego wszechobecny charakter. A jeszcze wcześniej, bo w latach trzydziestych, opracowałem odpowiednią terapię.
VIKTOR E. FRANKL
Wiedeń, pierwszego dnia wiosny 1977 roku
„Logoterapia” dosłownie oznacza „terapię poprzez sens”. Oczywiście można to także przetłumaczyć jako „uzdrowienie poprzez sens”, chociaż taka interpretacja sugerowałaby podtekst religijny, który niekoniecznie jest obecny w logoterapii. W każdym razie logoterapia to (psycho)terapia skoncentrowana na sensie.
Idea terapii poprzez sens stanowi przeciwieństwo tradycyjnej koncepcji psychoterapii, którą lepiej oddaje raczej sens poprzez terapię. W istocie tam, gdzie tradycyjna psychoterapia w ogóle mierzy się z kwestią sensu i celu – to znaczy uznaje sens i cel za autentyczne wartości, zamiast redukować je do wartości fałszywych, wynikających z „mechanizmów obronnych” albo „formacji reakcji”6 – czyni to w zgodzie z przekonaniem, że aby być szczęśliwym, móc aktualizować siebie i realizować swój potencjał, być tym, kim powinno się być, wystarczy po prostu uporać się ze swoim kompleksem Edypa i pozbyć lęków kastracyjnych. Innymi słowy, sens życia sam nas odnajdzie. Czy nie brzmi to trochę jak: „Szukajcie najpierw królestwa Freuda i Skinnera, a wszystko inne będzie wam dodane”7?
Niestety, takie podejście było nieskuteczne. Okazywało się, że w sytuacjach, w których można było uporać się z nerwicą, najczęściej pozostawała po niej pustka, kiedy już sobie z nią poradziliśmy. Pacjent był świetnie przystosowany i znakomicie funkcjonował, ale brakowało mu sensu życia. A to dlatego, że nie potraktowano go jak istoty ludzkiej, to znaczy stale poszukującej sensu, a samo poszukiwanie sensu, tak bardzo typowe dla człowieka, zostało zlekceważone: postrzegano je jako zwykłą racjonalizację psychodynamiki zanurzonej głęboko w nieświadomości. Zapominano lub nie doceniano tego, że gdy ktoś po długich poszukiwaniach w końcu odnajduje sens, jest wówczas gotów na cierpienie i poświęcenie – a nawet, jeśli zajdzie taka potrzeba, gotów jest oddać życie za ów sens. Z drugiej strony, jeśli go nie odnajdzie, może posunąć się do samobójstwa i jest na nie gotowy, nawet jeśli z pozoru jego potrzeby wydają się zaspokojone.
Wszystko to uświadomił mi raport, który otrzymałem od mojego byłego ucznia: otóż przebadano 60 studentów pewnego amerykańskiego uniwersytetu, którzy podjęli nieudaną próbę targnięcia się na swoje życie, i aż 85 procent z nich stwierdziło, że za tą decyzją stało „poczucie braku sensu”. Co ważniejsze, aż 93 procent tych, którzy postrzegali swoje życie jako bezsensowne, „było aktywnych towarzysko, osiągało dobre wyniki w nauce i utrzymywało dobre relacje ze swoimi bliskimi”. Powiedziałbym, że mamy tu do czynienia z niewysłuchanym wołaniem o sens, a zjawisko to z całą pewnością nie ogranicza się tylko do jednego uniwersytetu. Weźmy pod uwagę dramatycznie wysoki wskaźnik samobójstw wśród amerykańskich studentów – jest to druga po wypadkach drogowych najczęstsza przyczyna ich śmierci. Szacuje się, że do prób samobójczych może dochodzić nawet piętnastokrotnie częściej.
Dzieje się tak w zamożnych społeczeństwach i państwach opiekuńczych! Zbyt długo śniliśmy sen, z którego teraz zostaliśmy brutalnie przebudzeni: wydawało nam się, że jeśli tylko poprawimy sytuację społeczno-ekonomiczną, wszystko będzie dobrze, a ludzie będą szczęśliwi. Tymczasem prawda jest taka, że gdy walka o przetrwanie dobiega końca, pojawia się pytanie: ale po co mielibyśmy przetrwać? Coraz więcej osób dysponuje dziś wystarczającymi środkami do życia, ale nie ma po co żyć8.
Z drugiej strony widuje się ludzi, którzy potrafią być szczęśliwi pomimo niesprzyjających, wręcz tragicznych okoliczności. Pozwolę sobie zacytować list, który otrzymałem od niejakiego Cleve’a W., więźnia numer 049246 w amerykańskim stanowym zakładzie karnym. „Tutaj, w więzieniu – pisał – mam coraz więcej wspaniałych okazji, aby się rozwijać i służyć innym. Naprawdę jestem teraz szczęśliwszy niż kiedykolwiek wcześniej”. Podkreślmy: „szczęśliwszy niż kiedykolwiek wcześniej”. W więzieniu!
Przytoczę też fragment listu, który niedawno otrzymałem od pewnego duńskiego lekarza rodzinnego: „Przez pół roku mój kochany ojciec poważnie chorował na raka. Ostatnie trzy miesiące życia spędził u mnie w domu – opiekowaliśmy się nim wraz z moją najdroższą małżonką. Chcę powiedzieć, że te trzy miesiące to był dla nas obojga prawdziwie błogosławiony czas. Jako lekarz i pielęgniarka z wykształcenia dysponowaliśmy rzecz jasna odpowiednimi środkami, aby ze wszystkim sobie poradzić, ale nigdy nie zapomnę tych wieczorów, kiedy czytałem ojcu fragmenty Pańskiej książki. Przez trzy miesiące ojciec miał świadomość tego, że jego choroba jest śmiertelna (…), ale w ogóle się nie skarżył. Aż do ostatniego wieczoru powtarzałem mu, jak bardzo jesteśmy szczęśliwi, mogąc być z nim tak blisko przez kolejne tygodnie, i jak wiele byśmy stracili, gdyby umarł nagle, w ciągu zaledwie kilku sekund, na przykład na atak serca. Teraz, gdy nie tylko o tym czytałem, lecz sam również tego doświadczyłem, mogę jedynie mieć nadzieję, że będę potrafił stawić czoła losowi tak, jak uczynił to mój ojciec”. Znowu ktoś jest szczęśliwy w obliczu tragedii i pomimo cierpienia – ponieważ odnalazł w nim sens! Sens naprawdę jest źródłem uzdrawiającej siły.
A wracając do kwestii terapii poprzez sens: czy należy zatem rozumieć, że powodem nerwicy w każdym przypadku jest brak poczucia sensu? Skądże; staram się jedynie wykazać, że kiedy go brakuje, wypełnienie pustki przyniesie efekt terapeutyczny, nawet jeśli nerwica z tej pustki nie wynika! Wielki lekarz Paracelsus miał rację, gdy stwierdził, że choroby pochodzą ze sfery naturalnej, a uzdrowienie ze sfery duchowej. Używając bardziej technicznej terminologii z dziedziny logoterapii, powiemy, że nerwica niekoniecznie musi być noogenna, to znaczy nie zawsze wynika z poczucia bezsensu. Nadal jest miejsce dla psychodynamiki, a także procesów warunkowania i uczenia się leżących u podstaw nerwicy psychogennej, która jest nerwicą w tradycyjnym znaczeniu tego terminu. Logoterapia dowodzi jednak, że poza tymi czynnikami patogenicznymi istnieje również wymiar zjawisk swoiście ludzkich, takich jak poszukiwanie przez człowieka sensu. Dopóki nie przyjmiemy, że fiasko tych poszukiwań również może powodować nerwicę, nie zdołamy zrozumieć, a tym bardziej przezwyciężyć, bolączek naszego wieku.
W tym kontekście chciałbym podkreślić, że wymiar ludzki – lub, jak go również określamy w logoterapii, noologiczny – wykracza poza wymiar psychologiczny, a zatem jest wyższy. Jednak przymiotnik „wyższy” oznacza w tym kontekście jedynie tyle, że jest on bardziej inkluzywny i obejmuje niższe wymiary. Odkrycia dotyczące poszczególnych wymiarów nie mogą się wzajemnie wykluczać. Wyjątkowość człowieka, jego człowieczeństwo, nie stoi w sprzeczności z faktem, że w wymiarze psychologicznym i biologicznym nadal jest on zwierzęciem.
Dlatego jak najbardziej uzasadnione jest korzystanie ze zweryfikowanych wyników badań zorientowanych zarówno psychodynamicznie, jak i behawiorystycznie, a także korzystanie z opartych na nich technik. Ich skuteczność terapeutyczna może się jedynie zwiększyć dzięki włączeniu ich do psychoterapii podążającej za człowiekiem w jego ludzki wymiar, tak jak czyni to logoterapia.
Wspomniałem o wymiarze biologicznym; obok czynników noologicznych i psychologicznych w etiologię chorób psychicznych zaangażowane są w istocie również czynniki somatyczne. Biochemia i dziedziczność mają pewne znaczenie przynajmniej w etiologii psychoz (ale już nie nerwic), nawet jeśli większość objawów ma podłoże psychogenne.
Na koniec należy zauważyć, że istnieją również nerwice socjogenne. Termin ten ma szczególne zastosowanie do dzisiejszej masowej nerwicy, a mianowicie do poczucia braku sensu. Pacjenci nie uskarżają się już na poczucie niższości czy frustrację seksualną, jak to bywało w epoce Adlera i Freuda; obecnie zgłaszają się do nas, psychiatrów, z powodu pozornego bezsensu swego życia. Problemem, który sprowadza ich tak licznie do naszych klinik i gabinetów, jest frustracja egzystencjalna, „pustka egzystencjalna” – określenie, które ukułem już w 1955 roku, a opisywany przez nie stan przedstawiłem szczegółowo w publikacjach z 1946 roku. My, logoterapeuci, możemy więc powiedzieć, że na długo, zanim zjawisko to stało się powszechnym, ogólnoświatowym problemem, potrafiliśmy przewidzieć, co nas czeka jako ludzkość.
Albert Camus stwierdził kiedyś: „Jest tylko jeden problem filozoficzny prawdziwie poważny (…). Orzec, czy życie jest, czy nie jest warte trudu, by je przeżyć”9. Przypomniało mi się to niedawno podczas lektury raportu, który stanowił potwierdzenie tego, o czym już wspominałem, a mianowicie, że egzystencjalne pytanie o sens życia i egzystencjalne poszukiwanie sensu życia są dla współczesnych ludzi bardziej dotkliwe niż problemy natury seksualnej. Pewien nauczyciel w szkole średniej zachęcał uczniów do zadawania mu dowolnych pytań – mogli to robić anonimowo. Pytania dotyczyły najróżniejszych kwestii, od uzależnienia od narkotyków i seksu po życie na innych planetach, jednak najczęściej poruszanym tematem – wyobraźcie to sobie! – było samobójstwo.
Dlaczego jednak mielibyśmy winić społeczeństwo za taki stan rzeczy? Czy diagnoza nerwicy socjogennej jest faktycznie uzasadniona? Przyjrzyjmy się współczesnemu społeczeństwu: zaspokaja ono praktycznie każdą potrzebę człowieka z wyjątkiem jednej, a mianowicie potrzeby sensu! Można powiedzieć, że niektóre potrzeby są dziś wręcz w społeczeństwie sztucznie kreowane, a jednak potrzeba sensu – wśród powszechnego dobrobytu i pomimo niego – pozostaje niespełniona.
Współczesny dostatek znajduje odzwierciedlenie nie tylko w dobrach materialnych, lecz także w ilości wolnego czasu, którym dysponujemy. W związku z tym powinniśmy wysłuchać Jerry’ego Mandela, który pisze tak: „Technologia pozbawiła nas potrzeby korzystania z wrodzonych umiejętności przetrwania. W rezultacie stworzyliśmy system opieki społecznej, który gwarantuje, że człowiek będzie w stanie przetrwać, sam nie podejmując żadnego wysiłku. W sytuacji, gdy zaledwie 15 procent siły roboczej kraju zdołałoby w istocie dzięki dostępnej technologii zaspokoić potrzeby całej populacji, należy zadać sobie dwa zasadnicze pytania: które 15 procent będzie pracowało i jak pozostali poradzą sobie z myślą, że są zbędni, a co za tym idzie, z utratą sensu? Niewykluczone, że w Ameryce dwudziestego pierwszego wieku logoterapia będzie bardziej potrzebna niż w Ameryce dwudziestowiecznej”10.
Nie ulega wątpliwości, że obecnie musimy sobie również radzić z nieplanowanym nadmiarem czasu wolnego w postaci bezrobocia. Bezrobocie może być powodem swoistej nerwicy – „nerwicy bezrobocia”, jak ją nazwałem, kiedy po raz pierwszy opisałem ją w 1933 roku. Jednak po dokładniejszym zbadaniu okazało się, że prawdziwą przyczyną jest mylenie bycia bezrobotnym z byciem bezużytecznym, a tym samym z poczuciem bezsensu własnego życia. Rekompensata finansowa ani tym bardziej ubezpieczenie społeczne nie są wówczas wystarczające. Nie samym dostatkiem żyje człowiek.
Weźmy na przykład typowe państwo opiekuńcze, jakim jest Austria, gdzie króluje bezpieczeństwo socjalne, a ludność nie cierpi z powodu bezrobocia. Mimo to w udzielonym niedawno wywiadzie nasz kanclerz Bruno Kreisky wyraził zaniepokojenie stanem psychicznym obywateli, mówiąc, że najważniejsze i najpilniejsze jest dziś przeciwdziałanie poczuciu braku sensu życia.
Poczucie bezsensu, egzystencjalnej pustki nasiliło się i rozprzestrzeniło do tego stopnia, że zasługuje już na miano masowej nerwicy. Istnieją liczne dowody w postaci publikacji naukowych, według których nie ogranicza się ono wyłącznie do państw kapitalistycznych – można je również zaobserwować w państwach komunistycznych, a nawet w krajach Trzeciego Świata11.
Rodzi to pytania o etiologię i objawy tego zjawiska. Jeśli chodzi o to pierwsze, pozwolę sobie na kilka słów wyjaśnienia: w przeciwieństwie do innych zwierząt człowiek nie zależy od swoich popędów ani instynktu w kwestii tego, jak ma postępować, a w przeciwieństwie do ludzi minionych epok nie zdaje się już na tradycję i odwieczne wartości w kwestii tego, jak postępować powinien. Pozbawiony tych kierunkowskazów często nie wie, jak chciałby postąpić. W rezultacie albo postępuje tak jak inni – co nosi miano konformizmu – albo tak, jak chcieliby tego inni – co nazywamy totalitaryzmem.
James C. Crumbaugh, Leonard T. Maholick, Elisabeth S. Lukas i Bernard Dansart opracowali różne testy logoterapeutyczne (testy PIL, SONG i Logo), aby móc określić stopień frustracji egzystencjalnej w danej populacji, dzięki czemu moją hipotezę o pochodzeniu pustki egzystencjalnej można zweryfikować i potwierdzić również empirycznie. W odniesieniu do roli przypisywanej upadkowi tradycji pewne potwierdzenie tej teorii znajduję w pracy doktorskiej Diany D. Young z Uniwersytetu Kalifornijskiego. Na podstawie różnych testów i badań statystycznych wykazała ona, że młodzi ludzie cierpią z powodu pustki egzystencjalnej bardziej dotkliwie niż starsze pokolenia. Ponieważ to właśnie wśród młodych zanik tradycji jest najbardziej widoczny, powyższe odkrycie sugeruje, że upadek tradycji jest głównym czynnikiem odpowiedzialnym za pustkę egzystencjalną. Jest to zgodne z twierdzeniem Karola Marshala z East Side Mental Health Center w Bellevue w stanie Waszyngton, który „scharakteryzował poczucie dominujące wśród zgłaszających się do niego po pomoc osób poniżej trzydziestego roku życia jako poczucie braku sensu”12.
Skoro mowa o młodszym pokoleniu, przypomina mi się wykład, o którego wygłoszenie zostałem poproszony przez władze jednego z ważniejszych amerykańskich uniwersytetów, i nalegania przedstawicieli organizacji finansujących tamtejszych studentów, abym zatytułował swoje wystąpienie: „Czy młode pokolenie oszalało?”. Pora zatem zadać sobie pytanie, czy ludzie cierpiący na poczucie braku sensu są w istocie neurotykami, a jeśli tak, to w jakim znaczeniu? Krótko mówiąc: czy to, co nazywamy obecnie masową nerwicą, faktycznie nią jest?
Pozwólcie, że nie odpowiem na nie od razu. Najpierw dokonam krótkiego przeglądu objawów pustki egzystencjalnej, które nazywam triadą masowej nerwicy, obejmującą depresję, agresję i uzależnienie.
Depresję i wynikające z niej samobójstwo już omówiliśmy. Jeśli chodzi o agresję, odsyłam czytelnika do rozdziałów poświęconych sportowi oraz psychologii humanistycznej, sam zaś rozwinę w tym miejscu tylko trzeci aspekt wspomnianej triady. Wykażę, że obok depresji i agresji również uzależnienia można przynajmniej częściowo przypisać poczuciu bezsensu.
Doktor Padelford dokonuje również przeglądu literatury w tej dziedzinie, która, podobnie jak jej własne badania, wspiera moją hipotezę pustki egzystencjalnej. Nowlis postawił sobie pytanie, dlaczego studentów w ogóle pociągają narkotyki; stwierdził, że jednym z często podawanych powodów było „pragnienie odnalezienia sensu życia”. Ankieta przeprowadzona wśród 455 studentów w rejonie San Diego przez Judda i jego zespół na zlecenie Krajowej Komisji ds. Marihuany i Narkomanii wykazała, że osoby sięgające zarówno po marihuanę, jak i środki halucynogenne uważały, że bardziej niż niezażywający narkotyków cierpią z powodu braku poczucia sensu życia. Stanowił on też dla nich znacznie większy problem. Z innego badania przeprowadzonego przez Mirina i jego zespół wynika, że częste zażywanie narkotyków jest skorelowane z poszukiwaniem doświadczeń zapewniających poczucie sensu oraz ze zmniejszoną aktywnością ukierunkowaną na cel. W 1968 roku Linn przebadał 700 studentów Uniwersytetu Wisconsin w Milwaukee i stwierdził, że w porównaniu z niezażywającymi osoby palące marihuanę były bardziej skoncentrowane na poszukiwaniu sensu życia. Krippner i jego zespół teoretyzują, że zażywanie narkotyków może być formą autopsychoterapii dla osób borykających się z problemami egzystencjalnymi. Przywołują oni odpowiedź na pytanie: „Czy życie wydaje ci się pozbawione sensu?”, która była w 100 procentach twierdząca. Z kolei Shean i Fechtmann zauważają, że studenci palący marihuanę regularnie przez pół roku uzyskali znacznie niższe wyniki (p < 0,001) w Teście Sensu Życia (PIL, ang. Purpose-in-Life) Crumbaugha niż osoby niezażywające narkotyków.
Podobne wyniki opublikowano w odniesieniu do uzależnienia od alkoholu. W swojej pracy doktorskiej Annemarie von Forstmeyer wykazała, że 18 na 20 alkoholików postrzegało swoją egzystencję jako pozbawioną sensu i celu (Międzynarodowy Uniwersytet Stanów Zjednoczonych, 1970), w związku z czym techniki zorientowane logoterapeutycznie okazywały się skuteczniejsze od innych form terapii. Kiedy James C. Crumbaugh zmierzył poziom pustki egzystencjalnej, chcąc porównać efekty logoterapii grupowej z efektami uzyskanymi w poradni leczenia alkoholizmu i w programie terapii maratonowej, „jedynie logoterapia wykazała statystycznie istotną poprawę”13.
To, że logoterapia jest również skuteczna w leczeniu uzależnienia od narkotyków, zostało udowodnione przez Alvina R. Fraisera z Ośrodka Leczenia Narkomanii w Norco w Kalifornii. Od 1966 roku stosuje on tam logoterapię w pracy z osobami uzależnionymi od narkotyków, wskutek czego, jak sam mówi, „stał się jedynym terapeutą w historii tej instytucji, który przez trzy lata z rzędu uzyskiwał najwyższe wskaźniki powodzenia (powodzenie oznacza w tym kontekście, że osoba uzależniona nie wróciła do ośrodka w ciągu roku od wyjścia). [Jego] podejście do terapii uzależnień zaowocowało trzyletnim, 40-procentowym wskaźnikiem powodzenia w leczeniu w porównaniu ze średnią całego ośrodka, wynoszącą około 11 procent (przy zastosowaniu tradycyjnego podejścia terapeutycznego)”.
Rozumie się samo przez się, że oprócz trzech utajonych objawów pustki egzystencjalnej ujętych w triadzie masowej nerwicy mamy do czynienia również z innymi symptomami, czy to na poziomie utajonym, czy jawnym. A wracając do pytania, czy poczucie braku sensu samo przez się jest chorobą psychiczną: Zygmunt Freud napisał kiedyś co prawda w liście do księżnej Bonaparte: „Gdy ktoś pyta o sens lub wartość życia, jest chory”, myślę jednak, że nie jest to wcale przejaw choroby psychicznej. Człowiek troszczący się o sens życia dowodzi swojego człowieczeństwa. Nie trzeba być neurotykiem, aby poszukiwać sensu życia, za to na pewno trzeba być prawdziwie i do głębi człowiekiem. Ostatecznie, jak już wykazałem, poszukiwanie sensu jest cechą charakterystyczną naszego człowieczeństwa. Żadne inne zwierzę, nawet gęś gęgawa Konrada Lorenza14, nigdy nie dbało o to, czy jego życie ma sens. A człowiek owszem.
Człowiek nieustannie dąży do sensu, stale poszukuje go w swoim życiu. Innymi słowy, to, co ja nazywam „wolą sensu”15, można wręcz uznać za „podstawową troskę człowieka”, aby przytoczyć komentarz Abrahama Maslowa do mojego artykułu16.
Właśnie ta wola sensu pozostaje niewypełniona przez współczesne społeczeństwo oraz lekceważona przez współczesną psychologię. Obecne teorie motywacji postrzegają człowieka jako istotę, która albo reaguje na bodźce, albo odreagowuje swoje popędy. Teorie te nie biorą pod uwagę faktu, że zamiast reagować lub odreagowywać, człowiek w istocie odpowiada. Odpowiada na pytania, które stawia przed nim życie, i tym samym wypełnia sens, który to życie mu podsuwa.
Można argumentować, że jest to wiara, a nie fakt. Rzeczywiście, odkąd w 1938 roku sformułowałem pojęcie „psychologii wysokości”, stanowiące w zamyśle uzupełnienie (lecz nie zastąpienie) tego, co bywa nazywane „psychologią głębi” (to znaczy psychologii zorientowanej psychodynamicznie), wielokrotnie oskarżano mnie o przecenianie roli człowieka i stawianie go na zbyt wysokim piedestale. Pozwolę sobie tutaj przytoczyć przykład, który często okazywał się dla mnie bardzo pomocny dydaktycznie. Otóż w lotnictwie istnieje technika podchodzenia do lądowania przy silnym bocznym wietrze, tak zwany crabbing. Załóżmy, że wieje boczny wiatr z północy, a lotnisko, na którym chcę wylądować, leży na wschodzie. Jeśli polecę na wschód, nie dotrę do celu podróży, ponieważ wiatr zniesie samolot na południowy wschód. Aby temu zapobiec, muszę zastosować rekompensujący to znoszenie crabbing, czyli w tym przypadku skierować samolot na północ od miejsca przeznaczenia. Podobnie jest z człowiekiem: on również kończy poniżej oczekiwań, o ile nie postrzega się go z perspektywy wyższego poziomu, uwzględniającego jego wyższe aspiracje.
Chcąc wydobyć z człowieka to, co w nim najlepsze, musimy najpierw uwierzyć w istnienie i obecność tego potencjału. W przeciwnym razie człowiek będzie „znoszony” – będzie się degenerował, istnieje bowiem również coś takiego jak ludzki potencjał w swoim najgorszym wydaniu. Nie można co prawda dopuścić, aby wiara w potencjalne człowieczeństwo człowieka nas zaślepiła, nie pozwalając dostrzec tego, że ludzcy ludzie są i prawdopodobnie zawsze pozostaną mniejszością. Jednak to właśnie ten fakt powinien być dla każdego z nas wyzwaniem, zachętą, aby wstąpić w szeregi mniejszości: sprawy mają się źle, lecz jeśli nie zrobimy wszystkiego, co w naszej mocy, aby poprawić bieżącą sytuację, będzie tylko gorzej.
Dlatego zamiast odrzucać koncepcję woli sensu jako myślenie życzeniowe, rozsądniej jest postrzegać ją jako samospełniającą się przepowiednię. Jest coś niezwykle trafnego w słowach Anatole’a Broyarda: „Skoro angielskie słowo shrink to potoczne określenie freudowskiego analityka, w odniesieniu do logoterapeuty należałoby zastosować miano stretch”17. Logoterapia istotnie poszerza nie tylko samą koncepcję człowieka, uwzględniając jego wyższe aspiracje, lecz także pole widzenia pacjenta, jeśli chodzi o możliwości wzmacniania i pielęgnowania woli sensu. Z tego samego powodu logoterapia uodparnia pacjenta na dehumanizującą, mechanistyczną koncepcję człowieka, na której promuje się wielu psychiatrów – jednym słowem, czyni pacjenta „odpornym na kurczenie się”.
Twierdzenie, jakoby nie należało mieć o człowieku zbyt wysokiego mniemania, zakłada, że niebezpiecznie byłoby go przeceniać. Jednak o wiele bardziej niebezpieczne będzie niedocenianie go, co słusznie zauważył już sam Goethe. Ludzi, a zwłaszcza przedstawicieli młodszego pokolenia, łatwo jest zdegenerować, nie doceniając ich wartości. I odwrotnie, będąc świadomym wyższych aspiracji człowieka – takich jak wola sensu – można je również pobudzać i mobilizować.
Wola sensu to nie tylko kwestia wiary, lecz także twardy fakt. Odkąd wprowadziłem tę koncepcję w 1949 roku, została ona empirycznie potwierdzona i zweryfikowana przez kilku autorów za pomocą różnych testów i badań statystycznych. Tysiące osób poddało się Testowi Sensu Życia (PIL)18 opracowanemu przez Jamesa C. Crumbaugha i Leonarda T. Maholika oraz testowi Logo Elisabeth S. Lukas, a skomputeryzowane dane nie pozostawiają wątpliwości, że wola sensu naprawdę istnieje.
Podobne badania przeprowadzili S. Kratochvil i I. Planova z wydziału psychologii uniwersytetu w Brnie. Dowiodły one, że „wola sensu rzeczywiście jest konkretną potrzebą nieredukowalną do innych potrzeb i w mniejszym lub większym stopniu występuje u wszystkich ludzi”. Autorzy kontynuują: „Znaczenie niezaspokojenia tej potrzeby zostało również udokumentowane w opisach przypadków dotyczących pacjentów neurotycznych i depresyjnych. U niektórych frustracja woli sensu odgrywała istotną rolę jako czynnik etiologiczny, będący u podłoża nerwicy lub prób samobójczych”.
Na uwagę zasługują również wyniki ankiety opublikowanej przez American Council on Education: na 171 509 studentów biorących udział w badaniu 68,1 procent stwierdziło, że ich najważniejszym celem jest „sensowna filozofia życiowa”19. Inne badanie, obejmujące 7948 studentów z 48 uczelni, zostało przeprowadzone przez Uniwersytet Johnsa Hopkinsa pod patronatem Narodowego Instytutu Zdrowia Psychicznego. W tym przypadku zaledwie 16 procent ankietowanych stwierdziło, że ich głównym celem jest „zarabianie dużych pieniędzy”, podczas gdy aż 78 procent zaznaczyło odpowiedź „odnaleźć cel i sens życia”20. Podobne wyniki uzyskano na Uniwersytecie Michigan: gdy 1533 osoby pracujące zawodowo zostały poproszone o uszeregowanie różnych aspektów pracy według ich znaczenia, „dobra płaca” zajęła dalekie piąte miejsce. Nic dziwnego, że Joseph Katz z Uniwersytetu Stanu Nowy Jork, dokonując przeglądu aktualnych badań opinii publicznej, stwierdził, iż „kolejna fala pracowników wchodzących do przemysłu będzie bardziej zainteresowana karierą, która ma sens, niż pieniędzmi”21.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Stwierdzenie to trudno uznać za zbyt daleko idące, jeżeli weźmie się pod uwagę fakt, że już sam Zygmunt Freud określał swoją teorię instynktów mianem „mitologii”, instynkty zaś mianem bytów „mitycznych”. [wróć]
Określenie Republiki Federalnej Niemiec w latach 1949–1990; RFN zajmowało tereny aktualnie stanowiące zachodnią i południową część Niemiec (przyp. tłum.). [wróć]
„Psyche”, t. XXX, nr 10, 1976, s. 865–898. [wróć]
„American Psychological Association Monitor”, maj 1976. [wróć]
Na podstawie wykładu zatytułowanego Therapy Through Meaning, wygłoszonego na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley 13 lutego 1977 r. [wróć]
Powtórzę w tym miejscu coś, co powiedziałem, improwizując, podczas sesji pytań i odpowiedzi po jednym z moich wykładów. Stwierdziłem mianowicie, że jeśli o mnie chodzi, nie jestem gotów żyć dla moich formacji reakcji ani umierać za swoje mechanizmy obronne. [wróć]
Parafraza fragmentu z Ewangelii św. Mateusza, 6,33: „Szukajcie najpierw Królestwa Bożego (…), a wszystko inne będzie wam dodane”, za Biblią warszawską (przyp. tłum.). [wróć]
Na poziomie ontogenetycznym, nie filogenetycznym, mamy do czynienia z analogiczną sytuacją. Jak wykazał mój były asystent z Uniwersytetu Harvarda, ogromny odsetek absolwentów tej uczelni, wiodących na pozór całkiem udane, szczęśliwe życie, uskarża się na głębokie poczucie braku sensu. Zadają sobie pytanie: po co właściwie zabiegaliśmy o ten cały sukces? Czy nie wynika z tego, że to, co dziś tak często określamy mianem „kryzysem wieku średniego”, jest w gruncie rzeczy kryzysem związanym z brakiem sensu życia? [wróć]
Albert Camus, Mit Syzyfa i inne eseje, przeł. Joanna Guze, Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA, Warszawa 1999, s. 59 (przyp. tłum.). [wróć]
Nieopublikowany artykuł. [wróć]
Zob. Louis L. Klitzke, Students in Emerging Africa: Humanistic Psychology and Logotherapy in Tanzania, „American Journal of Humanistic Psychology”, nr 9, 1969, s. 105–126; oraz Joseph L. Philbrick, „A Cross-Cultural Study of Frankl’s Theory of Meaning-in-Life”, referat wygłoszony na spotkaniu Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego. [wróć]
„American Psychological Association Monitor”, maj 1976. [wróć]
Changes in Frankl’s Existential Vacuum as a Measure of Therapeutic Outcome, „Newsletter for Research in Psychology”, nr 14, 1972, s. 35–37. [wróć]
Konrad Lorenz (1903–1989) – laureat Nagrody Nobla w dziedzinie fizjologii i medycyny (1973), badacz zachowań zwierząt zwany ojcem etologii; badał zwłaszcza zjawisko wdrukowania u gęsi gęgawy (przyp. tłum.). [wróć]
Viktor E. Frankl, Der unbedingte Mensch: Metaclinische Vorlesungen, Wiedeń, Franz Deuticke, 1949. [wróć]
Zamieszczony [w:] Anthony J. Sutich, Miles A. Vich (red.), Readings in Humanistic Psychology, Nowy Jork, The Free Press, 1969. [wróć]
„The Nowy Jork Times”, 26 listopada 1975 r. Nieprzetłumaczalna gra słów: w języku angielskim słowo shrink jest także czasownikiem oznaczającym „kurczyć się”, podczas gdy stretch znaczy „rozciągać” (przyp. tłum.). [wróć]
Psychometric Affiliates, P.O. Box 3167, Munster, Indiana 46321. [wróć]
Robert L. Jacobson, The Chronicle of Higher Education (Waszyngton, D.C.: American Council on Education, 10 stycznia 1972 r.). [wróć]
„Los Angeles Times”, 12 lutego 1971 r. [wróć]
Joseph Katz, [w:] „Psychology Today”, r. 5, nr 1. [wróć]