Wołanie o sens - Viktor E. Frankl - ebook

Wołanie o sens ebook

Viktor E. Frankl

0,0
39,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Jak odnaleźć sens w życiu i zrozumieć, co naprawdę czyni nas ludźmi?

Wołanie o sens to zbiór esejów jednego z najważniejszych myślicieli XX wieku. Viktor E. Frankl ukazuje w nich kluczowe znaczenie wymiaru ludzkiego w psychoterapii. Autor światowego bestsellera Człowiek w poszukiwaniu sensu ponownie porusza temat humanizmu, pokazując, że w każdym człowieku tkwi wyjątkowy potencjał.

Frankl, dotykając tematów takich jak seks, moralność, literatura, sport czy filozofia, stanowczo protestuje przeciwko pseudohumanizmowi, którym przesiąknięte są popularne interpretacje psychologii i psychoanalizy. Jego błyskotliwe analizy wyjątkowych cech człowieka podkreślają unikalny potencjał każdej osoby, nie odrzucając przy tym bezcennego dziedzictwa freudowskiej psychoanalizy ani behawioryzmu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 232

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Dedykacja

Harry’emu lub Marion,

nie­na­ro­dzo­nemu dziecku

Podziękowania

Szcze­gólne wyrazy wdzięcz­no­ści kie­ruję do mojej żony, Ele­onory Katha­riny. Dzię­kuję jej za wszyst­kie poświę­ce­nia podej­mo­wane latami, abym ja mógł poma­gać innym. Jak nikt zasłu­żyła na dedy­ka­cję, którą, w uzna­niu dla jej obec­no­ści pod­czas cyklu moich wykła­dów, pro­fe­sor Jacob Needle­man wpi­sał do egzem­pla­rza swo­jej książki: „Cie­płu, które zawsze towa­rzy­szy świa­tłu”.

Nie­chaj to cie­pło trwa jesz­cze długo po tym, jak świa­tło już zga­śnie.

Vik­tor E. Frankl

Wstęp

Książka ta kon­ty­nu­uje cykl zapo­cząt­ko­wany przez dwie poprzed­nie, zaty­tu­ło­wane Psy­cho­ter­pia i egzy­sten­cja­lizm oraz Bóg ukryty. W poszu­ki­wa­niu osta­tecz­nego sensu.

Pier­wot­nie miał to być zbiór wybra­nych ese­jów, jed­nak w miarę jak go reda­go­wa­łem i doda­wa­łem nowe tre­ści, poją­łem, że cho­ciaż każdy roz­dział sta­nowi odrębną całość, to łączy je myśl prze­wod­nia. Ponadto, co istotne, dwa pierw­sze roz­działy zawie­rają omó­wie­nie trzech pod­sta­wo­wych pojęć, na któ­rych opiera się sys­tem logo­te­ra­pii: woli sensu, sensu życia oraz wol­nej woli.

Logo­te­ra­pię zali­cza się zwy­kle do kate­go­rii psy­chia­trii egzy­sten­cjal­nej lub psy­cho­lo­gii huma­ni­stycz­nej. Jed­nak, jak czy­tel­nicy moich ksią­żek zapewne zdą­żyli zauwa­żyć, już wcze­śniej pozwa­la­łem sobie na pewną kry­tykę egzy­sten­cja­li­zmu, a przy­naj­mniej tego, co bywa nazy­wane egzy­sten­cja­li­zmem. Tutaj także kil­ku­krot­nie ata­kuję tak zwany huma­nizm lub, jak go okre­ślam, pseudohuma­nizm. Nie powinno to być dla nikogo zasko­cze­niem: pseu­do­lo­go­te­ra­pii rów­nież jestem prze­ciwny.

Prze­śledźmy pokrótce histo­rię psy­cho­te­ra­pii, aby usta­lić, jakie miej­sce zaj­mują w psy­chia­trii i psy­cho­lo­gii egzy­sten­cja­lizm oraz huma­nizm. Wszy­scy czer­piemy od ojca psy­cho­te­ra­pii, wiel­kiego Zyg­munta Freuda – ja rów­nież! (Być może nie wszy­scy wie­dzą, ale już w 1924 roku jeden z moich arty­ku­łów, na oso­bi­stą prośbę i zapro­sze­nie Zyg­munta Freuda, został opu­bli­ko­wany w „Inter­na­tio­nal Jour­nal of Psy­cho­ana­ly­sis”). Nauczył on nas „dema­sko­wać neu­ro­tyka”, odkry­wa­jąc ukryte, nie­uświa­do­mione moty­wa­cje leżące u pod­staw zacho­wań takich osób. Jed­nak, jak nie­stru­dze­nie powta­rzam, dema­sko­wa­nie musi się koń­czyć z chwilą, gdy psy­cho­ana­li­tyk staje w obli­czu tego, czego już nie da się zdema­sko­wać, ponie­waż jest auten­tyczne. Ci spo­śród „psy­cho­lo­gów dema­ska­to­rów” (jak nie­gdyś nazy­wali sie­bie psy­cho­ana­li­tycy!), któ­rzy nie zatrzy­mują się w kon­fron­ta­cji z tym czymś auten­tycz­nym, na­dal dema­skują, tyle że wła­sne ukryte moty­wa­cje, nie­uświa­do­mione pra­gnie­nie dewa­lu­owa­nia, poni­ża­nia i depre­cjo­no­wa­nia tego, co w czło­wieku auten­tyczne i praw­dzi­wie ludz­kie.

Tym­cza­sem tera­pia beha­wio­ralna oparta na teo­rii ucze­nia się zaanek­to­wała znaczną część tery­to­rium zaj­mo­wa­nego wcze­śniej przez psy­cho­ana­lizę, któ­rej pozy­cji nikt od tylu lat nie kwe­stio­no­wał. Tera­peuci beha­wio­ralni zdo­łali dowieść, że wiele teo­rii freu­dy­stów, które doty­czą etio­lo­gii zabu­rzeń psy­chicz­nych, to nic wię­cej jak prze­ko­na­nia. Nie każdy przy­pa­dek ner­wicy ma zwią­zek z trau­ma­tycz­nymi doświad­cze­niami z wcze­snego dzie­ciń­stwa albo z kon­flik­tem mię­dzy id, ego a super­ego, zaś sub­sty­tu­cja objawu po odby­tej tera­pii nie musi wcale wyni­kać z psy­cho­ana­lizy, lecz bywa skut­kiem krót­ko­ter­mi­no­wej mody­fi­ka­cji zacho­wań (czy wręcz spon­ta­nicz­nej remi­sji). Można więc stwier­dzić, że beha­wio­ryzm przy­czy­nił się do demi­to­lo­gi­za­cji ner­wicy1.

Pozo­stało jed­nak poczu­cie nie­do­sytu. Nie spo­sób pora­dzić sobie z bolącz­kami i wyzwa­niami epoki, w jakiej żyjemy – epoki braku poczu­cia sensu, deper­so­na­li­za­cji i dehu­ma­ni­za­cji – jeśli nie weź­mie się pod uwagę wymiaru huma­ni­stycz­nego, wymiaru ludz­kich feno­me­nów i nie wpro­wa­dzi się go do kon­cep­cji czło­wieka sta­no­wią­cej stały punkt wyj­ścia, czy to na pozio­mie świa­do­mym, czy nieświa­do­mym, dla każ­dego rodzaju psy­cho­te­ra­pii.

Nor­we­ski psy­cho­log Bjarne Kvil­haug zwraca uwagę na to, że logo­te­ra­pia dopro­wa­dziła do rehu­ma­ni­za­cji teo­rii ucze­nia się. Z kolei według nie­ży­ją­cego już Niko­lausa Petri­lo­wit­scha z wydziału psy­chia­trii uni­wer­sy­tetu w Mogun­cji w Niem­czech Zachod­nich2 zasługą logo­te­ra­pii jest rehu­ma­ni­za­cja psy­cho­ana­lizy, gdyż w odróż­nie­niu od pozo­sta­łych szkół psy­cho­te­ra­pii nie ogra­ni­cza się do wymiaru ner­wicy. Jak należy to rozu­mieć? Psy­cho­ana­liza postrzega ner­wicę jako sku­tek pew­nej psy­cho­dy­na­miki, któ­rej odpo­wied­nio prze­ciw­działa, odwo­łu­jąc się do innych pomoc­nych rodza­jów psy­cho­dy­na­miki, takich jak zdrowa rela­cja prze­nie­sie­nia. Nato­miast w uję­ciu tera­pii beha­wio­ral­nej ner­wica wiąże się z pew­nymi pro­ce­sami ucze­nia się lub warun­ko­wa­nia, któ­rym prze­ciw­działa poprzez pro­cesy ponow­nego ucze­nia się i warun­ko­wa­nia. Jed­nakże w obu przy­pad­kach, jak traf­nie zauważa Petri­lo­witsch, tera­pia pozo­staje na płasz­czyź­nie ner­wicy, pod­czas gdy logotera­pia wykra­cza poza tę płasz­czy­znę, podą­ża­jąc za czło­wie­kiem w wymiar czy­sto ludzki, dzięki czemu może czer­pać i korzy­stać z zaso­bów tego wymiaru dostęp­nych wyłącz­nie tam, takich jak cho­ciażby typowo ludzka zdol­ność do samo­tran­scen­den­cji i samo­odłą­cze­nia.

Ta ostat­nia mobi­li­zo­wana jest za każ­dym razem pod­czas sto­so­wa­nia logo­te­ra­peu­tycz­nej tech­niki inten­cji para­dok­sal­nej, pierw­sza zaś odgrywa rów­nie ważną rolę w dia­gno­zie i tera­pii. Bez uwzględ­nie­nia samo­tran­scen­den­cji lub choćby jed­nego z jej aspek­tów, jakim jest wola sensu, nie zdo­łamy ni­gdy zdia­gno­zo­wać ner­wicy noogen­nej, któ­rej źró­dłem jest fru­stra­cja woli sensu; nie zdo­łamy też odwo­łać się do niej ani – jeżeli została stłu­miona – wydo­być jej z nie­świa­do­mo­ści pacjenta. Bywa, że na tym wła­śnie polega nasze główne zada­nie, co zostało ści­śle empi­rycz­nie udo­wod­nione: bada­nia sta­ty­styczne potwier­dzają, że wola sensu ma oczy­wi­stą „war­tość dla prze­trwa­nia czło­wieka”.

Coś podob­nego, rów­nież na grun­cie empi­rycz­nym, zostało dowie­dzione w odnie­sie­niu do samo­odłą­cze­nia: a mia­no­wi­cie, że jest to ważny „mecha­nizm radze­nia sobie”, wbu­do­wany nie­jako w ludzką psy­chikę. Jak póź­niej wykażę, doty­czy to zwłasz­cza pew­nego waż­nego aspektu samo­odłą­cze­nia, który odwo­łuje się do poczu­cia humoru.

Pod­su­mo­wu­jąc, można powie­dzieć, że psy­cho­ana­liza nauczyła nas dema­sko­wać neu­ro­tyka, a beha­wio­ryzm – demi­to­lo­gi­zo­wać ner­wicę. Logo­te­ra­pia nato­miast, według Petri­lo­wit­scha i Kvil­hauga, uczy nas obec­nie rehu­ma­ni­zo­wać zarówno psy­cho­ana­lizę, jak i beha­wio­ryzm. Sta­no­wi­łoby to jed­nak zbyt­nie uprosz­cze­nie, jako że w grę wcho­dzi nie tylko sekwen­cyj­ność, ale i kon­flu­en­cja zda­rzeń. Można się dziś spo­tkać z takimi stwier­dze­niami jak to wygło­szone przez wybit­nego zachod­nio­nie­miec­kiego freu­dy­stę Wol­fganga Locha, według któ­rego „dia­log psy­cho­ana­li­tyczny jest w isto­cie próbą stwo­rze­nia nowego sensu życia”3. Cyto­wana jest rów­nież wypo­wiedź dyrek­tora nowo­jor­skiego Cen­trum Tera­pii Beha­wio­ral­nej, Leonarda Bache­lisa, który zauwa­żył, że wiele osób odby­wa­ją­cych tam tera­pię ma dobrą pracę i odnosi suk­cesy, a mimo to chce się zabić, nie zdo­ław­szy odkryć w swoim życiu żad­nego sensu4.

Ist­nieje zatem kon­wer­gen­cja w sekwen­cyj­no­ści. Oso­bi­ście zawsze pod­kre­śla­łem, że logo­te­ra­pia nie sta­nowi pana­ceum i dla­tego jest w rów­nej mie­rze otwarta na inne podej­ścia psy­cho­te­ra­peu­tyczne oraz na wła­sną ewo­lu­cję. Nie ulega wąt­pli­wo­ści, że zarówno podej­ścia zorien­to­wane psy­cho­dy­na­micz­nie, jak i beha­wio­ry­stycz­nie w dużej mie­rze igno­rują ludzki wymiar zja­wisk doty­czą­cych czło­wieka. Pole­gają na reduk­cjo­ni­zmie, który wciąż domi­nuje w kształ­ce­niu psy­cho­te­ra­peu­tów, reduk­cjo­nizm zaś jest dokład­nym prze­ci­wień­stwem huma­ni­zmu. Powie­dział­bym nawet, że reduk­cjo­nizm to pod­hu­ma­nizm. Ogra­ni­czony do pod­ludz­kiego wymiaru, skrzy­wiony przez swoją zawę­żoną kon­cep­cję prawdy nauko­wej, wtła­cza wszel­kie zja­wiska w pro­kru­stowe łoże, w z góry narzu­cone sche­maty inter­pre­ta­cji, w zgo­dzie czy to z zało­że­niami ana­lizy dyna­micz­nej, czy teo­rii ucze­nia się.

Nie­mniej jed­nak każda ze wspo­mnia­nych szkół wnio­sła cenny wkład w roz­wój psy­cho­te­ra­pii. Logo­te­ra­pia nie pró­buje w żaden spo­sób unie­waż­nić ugrun­to­wa­nych i racjo­nal­nych odkryć takich wiel­kich pio­nie­rów i myśli­cieli, jak Freud, Adler, Paw­łow, Wat­son czy Skin­ner. Każdy z repre­zen­to­wa­nych przez nich nur­tów ma w swo­jej dzie­dzi­nie coś waż­nego do powie­dze­nia. Jed­nak ich praw­dziwa rola i war­tość stają się widoczne, dopiero gdy umie­ścimy je w wyż­szym, bar­dziej inklu­zyw­nym wymia­rze, w wymia­rze ludz­kim. Tam czło­wiek nie może być już postrze­gany jako istota, któ­rej pod­sta­wo­wym zmar­twie­niem jest zaspo­ka­ja­nie wła­snych popę­dów, podą­ża­nie za instynk­tami albo – skoro już o tym mowa – godze­nie potrzeb id, ego i super­ego. Rze­czy­wi­stość czło­wieka rów­nież nie może być tam rozu­miana wyłącz­nie jako rezul­tat pro­ce­sów warun­ko­wa­nia czy odru­chów warun­ko­wych. W wymia­rze tym czło­wiek obja­wia się jako istota poszu­ku­jąca sensu, a darem­ność owych poszu­ki­wań zdaje się wyja­śniać liczne bolączki naszych cza­sów. Jak zatem psy­cho­te­ra­peuta, który a priori odma­wia wysłu­cha­nia takiego „woła­nia o sens”, może zara­dzić współ­cze­snej maso­wej ner­wicy?

W moich arty­ku­łach i książ­kach, nie wyłą­cza­jąc obec­nej, jest zapewne wiele tre­ści, które mogą się wydać prze­sta­rzałe, przy­naj­mniej na pierw­szy rzut oka. Nie mam jed­nak wąt­pli­wo­ści, że część z nich pozo­staje jak naj­bar­dziej aktu­alna. Wystar­czy spoj­rzeć na glo­balną plagę utrzy­mu­ją­cego się, doj­mu­ją­cego poczu­cia bez­sensu. Jeśli do tego wła­śnie spro­wa­dza się masowa ner­wica lat sie­dem­dzie­sią­tych [dwu­dzie­stego wieku], z całą pokorą pozwolę sobie zauwa­żyć, że już w latach pięć­dzie­sią­tych prze­wi­dzia­łem nasi­le­nie się tego zja­wi­ska i jego wszech­obecny cha­rak­ter. A jesz­cze wcze­śniej, bo w latach trzy­dzie­stych, opra­co­wa­łem odpo­wied­nią tera­pię.

VIK­TOR E. FRANKL

Wie­deń, pierw­szego dnia wio­sny 1977 roku

Niewysłuchane wołanie o sens5

„Logo­te­ra­pia” dosłow­nie ozna­cza „tera­pię poprzez sens”. Oczy­wi­ście można to także prze­tłu­ma­czyć jako „uzdro­wie­nie poprzez sens”, cho­ciaż taka inter­pre­ta­cja suge­ro­wa­łaby pod­tekst reli­gijny, który nie­ko­niecz­nie jest obecny w logo­te­ra­pii. W każ­dym razie logo­te­ra­pia to (psy­cho)tera­pia skon­cen­tro­wana na sen­sie.

Idea tera­pii poprzez sens sta­nowi prze­ci­wień­stwo tra­dy­cyj­nej kon­cep­cji psychotera­pii, którą lepiej oddaje raczej sens poprzez tera­pię. W isto­cie tam, gdzie tra­dy­cyjna psy­cho­te­ra­pia w ogóle mie­rzy się z kwe­stią sensu i celu – to zna­czy uznaje sens i cel za auten­tyczne war­to­ści, zamiast redu­ko­wać je do war­to­ści fał­szy­wych, wyni­ka­ją­cych z „mecha­ni­zmów obron­nych” albo „for­ma­cji reak­cji”6 – czyni to w zgo­dzie z prze­ko­na­niem, że aby być szczę­śli­wym, móc aktu­ali­zo­wać sie­bie i reali­zo­wać swój poten­cjał, być tym, kim powinno się być, wystar­czy po pro­stu upo­rać się ze swoim kom­plek­sem Edypa i pozbyć lęków kastra­cyj­nych. Innymi słowy, sens życia sam nas odnaj­dzie. Czy nie brzmi to tro­chę jak: „Szu­kaj­cie naj­pierw kró­le­stwa Freuda i Skin­nera, a wszystko inne będzie wam dodane”7?

Nie­stety, takie podej­ście było nie­sku­teczne. Oka­zy­wało się, że w sytu­acjach, w któ­rych można było upo­rać się z ner­wicą, naj­czę­ściej pozo­sta­wała po niej pustka, kiedy już sobie z nią pora­dzi­li­śmy. Pacjent był świet­nie przy­sto­so­wany i zna­ko­mi­cie funk­cjo­no­wał, ale bra­ko­wało mu sensu życia. A to dla­tego, że nie potrak­to­wano go jak istoty ludz­kiej, to zna­czy stale poszu­ku­ją­cej sensu, a samo poszu­ki­wa­nie sensu, tak bar­dzo typowe dla czło­wieka, zostało zlek­ce­wa­żone: postrze­gano je jako zwy­kłą racjo­na­li­za­cję psy­cho­dy­na­miki zanu­rzo­nej głę­boko w nie­świa­do­mo­ści. Zapo­mi­nano lub nie doce­niano tego, że gdy ktoś po dłu­gich poszu­ki­wa­niach w końcu odnaj­duje sens, jest wów­czas gotów na cier­pie­nie i poświę­ce­nie – a nawet, jeśli zaj­dzie taka potrzeba, gotów jest oddać życie za ów sens. Z dru­giej strony, jeśli go nie odnaj­dzie, może posu­nąć się do samo­bój­stwa i jest na nie gotowy, nawet jeśli z pozoru jego potrzeby wydają się zaspo­ko­jone.

Wszystko to uświa­do­mił mi raport, który otrzy­ma­łem od mojego byłego ucznia: otóż prze­ba­dano 60 stu­den­tów pew­nego ame­ry­kań­skiego uni­wer­sy­tetu, któ­rzy pod­jęli nie­udaną próbę tar­gnię­cia się na swoje życie, i aż 85 pro­cent z nich stwier­dziło, że za tą decy­zją stało „poczu­cie braku sensu”. Co waż­niej­sze, aż 93 pro­cent tych, któ­rzy postrze­gali swoje życie jako bez­sen­sowne, „było aktyw­nych towa­rzy­sko, osią­gało dobre wyniki w nauce i utrzy­my­wało dobre rela­cje ze swo­imi bli­skimi”. Powie­dział­bym, że mamy tu do czy­nie­nia z nie­wy­słu­cha­nym woła­niem o sens, a zja­wi­sko to z całą pew­no­ścią nie ogra­ni­cza się tylko do jed­nego uni­wer­sy­tetu. Weźmy pod uwagę dra­ma­tycz­nie wysoki wskaź­nik samo­bójstw wśród ame­ry­kań­skich stu­den­tów – jest to druga po wypad­kach dro­go­wych naj­częst­sza przy­czyna ich śmierci. Sza­cuje się, że do prób samo­bój­czych może docho­dzić nawet pięt­na­sto­krot­nie czę­ściej.

Dzieje się tak w zamoż­nych spo­łe­czeń­stwach i pań­stwach opie­kuń­czych! Zbyt długo śni­li­śmy sen, z któ­rego teraz zosta­li­śmy bru­tal­nie prze­bu­dzeni: wyda­wało nam się, że jeśli tylko popra­wimy sytu­ację spo­łeczno-eko­no­miczną, wszystko będzie dobrze, a ludzie będą szczę­śliwi. Tym­cza­sem prawda jest taka, że gdy walka o prze­trwa­nie dobiega końca, poja­wia się pyta­nie: ale po co mie­li­by­śmy prze­trwać? Coraz wię­cej osób dys­po­nuje dziś wystar­cza­ją­cymi środ­kami do życia, ale nie ma po co żyć8.

Z dru­giej strony widuje się ludzi, któ­rzy potra­fią być szczę­śliwi pomimo nie­sprzy­ja­ją­cych, wręcz tra­gicz­nych oko­licz­no­ści. Pozwolę sobie zacy­to­wać list, który otrzy­ma­łem od nie­ja­kiego Cleve’a W., więź­nia numer 049246 w ame­ry­kań­skim sta­no­wym zakła­dzie kar­nym. „Tutaj, w wię­zie­niu – pisał – mam coraz wię­cej wspa­nia­łych oka­zji, aby się roz­wi­jać i słu­żyć innym. Naprawdę jestem teraz szczę­śliw­szy niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej”. Pod­kreślmy: „szczę­śliw­szy niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej”. W wię­zie­niu!

Przy­to­czę też frag­ment listu, który nie­dawno otrzy­ma­łem od pew­nego duń­skiego leka­rza rodzin­nego: „Przez pół roku mój kochany ojciec poważ­nie cho­ro­wał na raka. Ostat­nie trzy mie­siące życia spę­dził u mnie w domu – opie­ko­wa­li­śmy się nim wraz z moją naj­droż­szą mał­żonką. Chcę powie­dzieć, że te trzy mie­siące to był dla nas obojga praw­dzi­wie bło­go­sła­wiony czas. Jako lekarz i pie­lę­gniarka z wykształ­ce­nia dys­po­no­wa­li­śmy rzecz jasna odpo­wied­nimi środ­kami, aby ze wszyst­kim sobie pora­dzić, ale ni­gdy nie zapo­mnę tych wie­czo­rów, kiedy czy­ta­łem ojcu frag­menty Pań­skiej książki. Przez trzy mie­siące ojciec miał świa­do­mość tego, że jego cho­roba jest śmier­telna (…), ale w ogóle się nie skar­żył. Aż do ostat­niego wie­czoru powta­rza­łem mu, jak bar­dzo jeste­śmy szczę­śliwi, mogąc być z nim tak bli­sko przez kolejne tygo­dnie, i jak wiele byśmy stra­cili, gdyby umarł nagle, w ciągu zale­d­wie kilku sekund, na przy­kład na atak serca. Teraz, gdy nie tylko o tym czy­ta­łem, lecz sam rów­nież tego doświad­czy­łem, mogę jedy­nie mieć nadzieję, że będę potra­fił sta­wić czoła losowi tak, jak uczy­nił to mój ojciec”. Znowu ktoś jest szczę­śliwy w obli­czu tra­ge­dii i pomimo cier­pie­nia – ponie­waż odna­lazł w nim sens! Sens naprawdę jest źró­dłem uzdra­wia­ją­cej siły.

A wra­ca­jąc do kwe­stii tera­pii poprzez sens: czy należy zatem rozu­mieć, że powo­dem ner­wicy w każ­dym przy­padku jest brak poczu­cia sensu? Skądże; sta­ram się jedy­nie wyka­zać, że kiedy go bra­kuje, wypeł­nie­nie pustki przy­nie­sie efekt tera­peu­tyczny, nawet jeśli ner­wica z tej pustki nie wynika! Wielki lekarz Para­cel­sus miał rację, gdy stwier­dził, że cho­roby pocho­dzą ze sfery natu­ral­nej, a uzdro­wie­nie ze sfery ducho­wej. Uży­wa­jąc bar­dziej tech­nicz­nej ter­mi­no­lo­gii z dzie­dziny logotera­pii, powiemy, że ner­wica nie­ko­niecz­nie musi być noogenna, to zna­czy nie zawsze wynika z poczu­cia bez­sensu. Na­dal jest miej­sce dla psy­cho­dy­na­miki, a także pro­ce­sów warun­ko­wa­nia i ucze­nia się leżą­cych u pod­staw ner­wicy psy­cho­gen­nej, która jest ner­wicą w tra­dy­cyj­nym zna­cze­niu tego ter­minu. Logo­te­ra­pia dowo­dzi jed­nak, że poza tymi czyn­ni­kami pato­ge­nicz­nymi ist­nieje rów­nież wymiar zja­wisk swo­iście ludz­kich, takich jak poszu­ki­wa­nie przez czło­wieka sensu. Dopóki nie przyj­miemy, że fia­sko tych poszu­ki­wań rów­nież może powo­do­wać ner­wicę, nie zdo­łamy zrozu­mieć, a tym bar­dziej prze­zwy­cię­żyć, bolą­czek naszego wieku.

W tym kon­tek­ście chciał­bym pod­kre­ślić, że wymiar ludzki – lub, jak go rów­nież okre­ślamy w logo­te­ra­pii, noolo­giczny – wykra­cza poza wymiar psy­cho­lo­giczny, a zatem jest wyż­szy. Jed­nak przy­miot­nik „wyż­szy” ozna­cza w tym kon­tek­ście jedy­nie tyle, że jest on bar­dziej inklu­zywny i obej­muje niż­sze wymiary. Odkry­cia doty­czące poszcze­gól­nych wymia­rów nie mogą się wza­jem­nie wyklu­czać. Wyjąt­ko­wość czło­wieka, jego czło­wie­czeń­stwo, nie stoi w sprzecz­no­ści z fak­tem, że w wymia­rze psy­cho­lo­gicznym i bio­lo­gicz­nym na­dal jest on zwie­rzę­ciem.

Dla­tego jak naj­bar­dziej uza­sad­nione jest korzy­sta­nie ze zwe­ry­fi­ko­wa­nych wyni­ków badań zorien­to­wa­nych zarówno psy­cho­dy­na­micz­nie, jak i beha­wio­ry­stycz­nie, a także korzy­sta­nie z opar­tych na nich tech­nik. Ich sku­tecz­ność tera­peu­tyczna może się jedy­nie zwięk­szyć dzięki włą­cze­niu ich do psy­cho­te­ra­pii podą­ża­ją­cej za czło­wie­kiem w jego ludzki wymiar, tak jak czyni to logo­te­ra­pia.

Wspo­mnia­łem o wymia­rze bio­lo­gicz­nym; obok czyn­ni­ków noolo­gicz­nych i psy­cho­lo­gicz­nych w etio­lo­gię cho­rób psy­chicz­nych zaan­ga­żo­wane są w isto­cie rów­nież czyn­niki soma­tyczne. Bio­che­mia i dzie­dzicz­ność mają pewne zna­cze­nie przy­naj­mniej w etio­lo­gii psy­choz (ale już nie ner­wic), nawet jeśli więk­szość obja­wów ma pod­łoże psy­cho­genne.

Na koniec należy zauwa­żyć, że ist­nieją rów­nież ner­wice socjo­genne. Ter­min ten ma szcze­gólne zasto­so­wa­nie do dzi­siej­szej maso­wej ner­wicy, a mia­no­wi­cie do poczu­cia braku sensu. Pacjenci nie uskar­żają się już na poczu­cie niż­szo­ści czy fru­stra­cję sek­su­alną, jak to bywało w epoce Adlera i Freuda; obec­nie zgła­szają się do nas, psy­chia­trów, z powodu pozor­nego bez­sensu swego życia. Pro­ble­mem, który spro­wa­dza ich tak licz­nie do naszych kli­nik i gabi­ne­tów, jest fru­stra­cja egzy­sten­cjalna, „pustka egzy­sten­cjalna” – okre­śle­nie, które uku­łem już w 1955 roku, a opi­sy­wany przez nie stan przed­sta­wi­łem szcze­gó­łowo w publi­ka­cjach z 1946 roku. My, logo­te­ra­peuci, możemy więc powie­dzieć, że na długo, zanim zja­wi­sko to stało się powszech­nym, ogól­no­świa­to­wym pro­ble­mem, potra­fi­li­śmy prze­wi­dzieć, co nas czeka jako ludz­kość.

Albert Camus stwier­dził kie­dyś: „Jest tylko jeden pro­blem filo­zo­ficzny praw­dzi­wie poważny (…). Orzec, czy życie jest, czy nie jest warte trudu, by je prze­żyć”9. Przy­po­mniało mi się to nie­dawno pod­czas lek­tury raportu, który sta­no­wił potwier­dze­nie tego, o czym już wspo­mi­na­łem, a mia­no­wi­cie, że egzy­sten­cjalne pyta­nie o sens życia i egzy­sten­cjalne poszu­ki­wa­nie sensu życia są dla współ­cze­snych ludzi bar­dziej dotkliwe niż pro­blemy natury sek­su­al­nej. Pewien nauczy­ciel w szkole śred­niej zachę­cał uczniów do zada­wa­nia mu dowol­nych pytań – mogli to robić ano­ni­mowo. Pyta­nia doty­czyły naj­róż­niej­szych kwe­stii, od uza­leż­nie­nia od nar­ko­ty­ków i seksu po życie na innych pla­ne­tach, jed­nak naj­czę­ściej poru­sza­nym tema­tem – wyobraź­cie to sobie! – było samo­bój­stwo.

Dla­czego jed­nak mie­li­by­śmy winić spo­łe­czeń­stwo za taki stan rze­czy? Czy dia­gnoza ner­wicy socjo­gen­nej jest fak­tycz­nie uza­sad­niona? Przyj­rzyjmy się współ­cze­snemu spo­łe­czeń­stwu: zaspo­kaja ono prak­tycz­nie każdą potrzebę czło­wieka z wyjąt­kiem jed­nej, a mia­no­wi­cie potrzeby sensu! Można powie­dzieć, że nie­które potrzeby są dziś wręcz w spo­łe­czeń­stwie sztucz­nie kre­owane, a jed­nak potrzeba sensu – wśród powszech­nego dobro­bytu i pomimo niego – pozo­staje nie­speł­niona.

Współ­cze­sny dosta­tek znaj­duje odzwier­cie­dle­nie nie tylko w dobrach mate­rial­nych, lecz także w ilo­ści wol­nego czasu, któ­rym dys­po­nu­jemy. W związku z tym powin­ni­śmy wysłu­chać Jerry’ego Man­dela, który pisze tak: „Tech­no­lo­gia pozba­wiła nas potrzeby korzy­sta­nia z wro­dzo­nych umie­jęt­no­ści prze­trwa­nia. W rezul­ta­cie stwo­rzy­li­śmy sys­tem opieki spo­łecz­nej, który gwa­ran­tuje, że czło­wiek będzie w sta­nie prze­trwać, sam nie podej­mu­jąc żad­nego wysiłku. W sytu­acji, gdy zale­d­wie 15 pro­cent siły robo­czej kraju zdo­ła­łoby w isto­cie dzięki dostęp­nej tech­no­lo­gii zaspo­koić potrzeby całej popu­la­cji, należy zadać sobie dwa zasad­ni­cze pyta­nia: które 15 pro­cent będzie pra­co­wało i jak pozo­stali pora­dzą sobie z myślą, że są zbędni, a co za tym idzie, z utratą sensu? Nie­wy­klu­czone, że w Ame­ryce dwu­dzie­stego pierw­szego wieku logo­te­ra­pia będzie bar­dziej potrzebna niż w Ame­ryce dwu­dzie­sto­wiecz­nej”10.

Nie ulega wąt­pli­wo­ści, że obec­nie musimy sobie rów­nież radzić z nie­pla­no­wa­nym nad­mia­rem czasu wol­nego w postaci bez­ro­bo­cia. Bez­ro­bo­cie może być powo­dem swo­istej ner­wicy – „ner­wicy bez­ro­bo­cia”, jak ją nazwa­łem, kiedy po raz pierw­szy opi­sa­łem ją w 1933 roku. Jed­nak po dokład­niej­szym zba­da­niu oka­zało się, że praw­dziwą przy­czyną jest myle­nie bycia bez­ro­bot­nym z byciem bez­u­ży­tecz­nym, a tym samym z poczu­ciem bez­sensu wła­snego życia. Rekom­pen­sata finan­sowa ani tym bar­dziej ubez­pie­cze­nie spo­łeczne nie są wów­czas wystar­cza­jące. Nie samym dostat­kiem żyje czło­wiek.

Weźmy na przy­kład typowe pań­stwo opie­kuń­cze, jakim jest Austria, gdzie kró­luje bez­pie­czeń­stwo socjalne, a lud­ność nie cierpi z powodu bez­ro­bo­cia. Mimo to w udzie­lo­nym nie­dawno wywia­dzie nasz kanc­lerz Bruno Kre­isky wyra­ził zanie­po­ko­je­nie sta­nem psy­chicz­nym oby­wa­teli, mówiąc, że naj­waż­niej­sze i naj­pil­niej­sze jest dziś prze­ciw­dzia­ła­nie poczu­ciu braku sensu życia.

Poczu­cie bez­sensu, egzy­sten­cjal­nej pustki nasi­liło się i roz­prze­strze­niło do tego stop­nia, że zasłu­guje już na miano maso­wej ner­wicy. Ist­nieją liczne dowody w postaci publi­ka­cji nauko­wych, według któ­rych nie ogra­ni­cza się ono wyłącz­nie do państw kapi­ta­li­stycz­nych – można je rów­nież zaob­ser­wo­wać w pań­stwach komu­ni­stycz­nych, a nawet w kra­jach Trze­ciego Świata11.

Rodzi to pyta­nia o etio­lo­gię i objawy tego zja­wi­ska. Jeśli cho­dzi o to pierw­sze, pozwolę sobie na kilka słów wyja­śnie­nia: w prze­ci­wień­stwie do innych zwie­rząt czło­wiek nie zależy od swo­ich popę­dów ani instynktu w kwe­stii tego, jak ma postę­po­wać, a w prze­ci­wień­stwie do ludzi minio­nych epok nie zdaje się już na tra­dy­cję i odwieczne war­to­ści w kwe­stii tego, jak postę­po­wać powi­nien. Pozba­wiony tych kie­run­kow­ska­zów czę­sto nie wie, jak chciałby postą­pić. W rezul­ta­cie albo postę­puje tak jak inni – co nosi miano kon­for­mi­zmu – albo tak, jak chcie­liby tego inni – co nazy­wamy tota­li­ta­ry­zmem.

James C. Crum­baugh, Leonard T. Maho­lick, Eli­sa­beth S. Lukas i Ber­nard Dan­sart opra­co­wali różne testy logo­te­ra­peu­tyczne (testy PIL, SONG i Logo), aby móc okre­ślić sto­pień fru­stra­cji egzy­sten­cjal­nej w danej popu­la­cji, dzięki czemu moją hipo­tezę o pocho­dze­niu pustki egzy­sten­cjal­nej można zwe­ry­fi­ko­wać i potwier­dzić rów­nież empi­rycz­nie. W odnie­sie­niu do roli przy­pi­sy­wa­nej upad­kowi tra­dy­cji pewne potwier­dze­nie tej teo­rii znaj­duję w pracy dok­tor­skiej Diany D. Young z Uni­wer­sy­tetu Kali­for­nij­skiego. Na pod­sta­wie róż­nych testów i badań sta­ty­stycz­nych wyka­zała ona, że mło­dzi ludzie cier­pią z powodu pustki egzy­sten­cjal­nej bar­dziej dotkli­wie niż star­sze poko­le­nia. Ponie­waż to wła­śnie wśród mło­dych zanik tra­dy­cji jest najbar­dziej widoczny, powyż­sze odkry­cie suge­ruje, że upa­dek tra­dy­cji jest głów­nym czyn­ni­kiem odpo­wie­dzial­nym za pustkę egzy­sten­cjalną. Jest to zgodne z twier­dze­niem Karola Mar­shala z East Side Men­tal Health Cen­ter w Bel­le­vue w sta­nie Waszyng­ton, który „scha­rak­te­ry­zo­wał poczu­cie domi­nu­jące wśród zgła­sza­ją­cych się do niego po pomoc osób poni­żej trzy­dzie­stego roku życia jako poczu­cie braku sensu”12.

Skoro mowa o młod­szym poko­le­niu, przy­po­mina mi się wykład, o któ­rego wygło­sze­nie zosta­łem popro­szony przez wła­dze jed­nego z waż­niej­szych ame­ry­kań­skich uni­wer­sy­te­tów, i nale­ga­nia przed­sta­wi­cieli orga­ni­za­cji finan­su­ją­cych tam­tej­szych stu­den­tów, abym zaty­tu­ło­wał swoje wystą­pie­nie: „Czy młode poko­le­nie osza­lało?”. Pora zatem zadać sobie pyta­nie, czy ludzie cier­piący na poczu­cie braku sensu są w isto­cie neu­ro­ty­kami, a jeśli tak, to w jakim zna­cze­niu? Krótko mówiąc: czy to, co nazy­wamy obec­nie masową ner­wicą, fak­tycz­nie nią jest?

Pozwól­cie, że nie odpo­wiem na nie od razu. Naj­pierw doko­nam krót­kiego prze­glądu obja­wów pustki egzy­sten­cjal­nej, które nazy­wam triadą maso­wej ner­wicy, obej­mu­jącą depre­sję, agre­sję i uza­leż­nie­nie.

Depre­sję i wyni­ka­jące z niej samo­bój­stwo już omó­wi­li­śmy. Jeśli cho­dzi o agre­sję, odsy­łam czy­tel­nika do roz­dzia­łów poświę­co­nych spor­towi oraz psy­cho­lo­gii huma­ni­stycz­nej, sam zaś roz­winę w tym miej­scu tylko trzeci aspekt wspo­mnia­nej triady. Wykażę, że obok depre­sji i agre­sji rów­nież uza­leż­nie­nia można przy­naj­mniej czę­ściowo przy­pi­sać poczu­ciu bez­sensu.

Dok­tor Padel­ford doko­nuje rów­nież prze­glądu lite­ra­tury w tej dzie­dzi­nie, która, podob­nie jak jej wła­sne bada­nia, wspiera moją hipo­tezę pustki egzy­sten­cjal­nej. Now­lis posta­wił sobie pyta­nie, dla­czego stu­den­tów w ogóle pocią­gają nar­ko­tyki; stwier­dził, że jed­nym z czę­sto poda­wa­nych powo­dów było „pra­gnie­nie odna­le­zie­nia sensu życia”. Ankieta prze­pro­wa­dzona wśród 455 stu­den­tów w rejo­nie San Diego przez Judda i jego zespół na zle­ce­nie Kra­jo­wej Komi­sji ds. Mari­hu­any i Nar­ko­ma­nii wyka­zała, że osoby się­ga­jące zarówno po mari­hu­anę, jak i środki halu­cy­no­genne uwa­żały, że bar­dziej niż nie­za­ży­wa­jący nar­ko­ty­ków cier­pią z powodu braku poczu­cia sensu życia. Sta­no­wił on też dla nich znacz­nie więk­szy pro­blem. Z innego bada­nia prze­pro­wa­dzo­nego przez Mirina i jego zespół wynika, że czę­ste zaży­wa­nie nar­ko­ty­ków jest sko­re­lo­wane z poszu­ki­wa­niem doświad­czeń zapew­nia­ją­cych poczu­cie sensu oraz ze zmniej­szoną aktyw­no­ścią ukie­run­ko­waną na cel. W 1968 roku Linn prze­ba­dał 700 stu­den­tów Uni­wer­sy­tetu Wiscon­sin w Mil­wau­kee i stwier­dził, że w porów­na­niu z nie­za­ży­wa­jącymi osoby palące mari­hu­anę były bar­dziej skon­cen­tro­wane na poszu­ki­wa­niu sensu życia. Krip­p­ner i jego zespół teo­re­ty­zują, że zaży­wa­nie nar­ko­ty­ków może być formą autop­sy­cho­te­ra­pii dla osób bory­ka­ją­cych się z pro­blemami egzy­sten­cjal­nymi. Przy­wo­łują oni odpo­wiedź na pyta­nie: „Czy życie wydaje ci się pozba­wione sensu?”, która była w 100 pro­cen­tach twier­dząca. Z kolei Shean i Fecht­mann zauwa­żają, że stu­denci palący mari­hu­anę regu­lar­nie przez pół roku uzy­skali znacz­nie niż­sze wyniki (p < 0,001) w Teście Sensu Życia (PIL, ang. Pur­pose-in-Life) Crum­bau­gha niż osoby nie­za­ży­wa­jące nar­ko­ty­ków.

Podobne wyniki opu­bli­ko­wano w odnie­sie­niu do uza­leż­nie­nia od alko­holu. W swo­jej pracy dok­tor­skiej Anne­ma­rie von For­st­meyer wyka­zała, że 18 na 20 alko­ho­li­ków postrze­gało swoją egzy­sten­cję jako pozba­wioną sensu i celu (Mię­dzy­na­ro­dowy Uni­wer­sy­tet Sta­nów Zjed­no­czo­nych, 1970), w związku z czym tech­niki zorien­to­wane logo­te­ra­peu­tycz­nie oka­zy­wały się sku­tecz­niej­sze od innych form tera­pii. Kiedy James C. Crum­baugh zmie­rzył poziom pustki egzy­sten­cjal­nej, chcąc porów­nać efekty logotera­pii gru­po­wej z efek­tami uzy­ska­nymi w poradni lecze­nia alko­ho­li­zmu i w pro­gra­mie tera­pii mara­to­no­wej, „jedy­nie logo­te­ra­pia wyka­zała sta­ty­stycz­nie istotną poprawę”13.

To, że logo­te­ra­pia jest rów­nież sku­teczna w lecze­niu uza­leż­nie­nia od nar­ko­ty­ków, zostało udo­wod­nione przez Alvina R. Fra­isera z Ośrodka Lecze­nia Nar­ko­ma­nii w Norco w Kali­for­nii. Od 1966 roku sto­suje on tam logo­te­ra­pię w pracy z oso­bami uza­leż­nio­nymi od nar­ko­ty­ków, wsku­tek czego, jak sam mówi, „stał się jedy­nym tera­peutą w histo­rii tej insty­tu­cji, który przez trzy lata z rzędu uzy­ski­wał naj­wyż­sze wskaź­niki powo­dze­nia (powo­dze­nie ozna­cza w tym kon­tek­ście, że osoba uza­leż­niona nie wró­ciła do ośrodka w ciągu roku od wyj­ścia). [Jego] podej­ście do tera­pii uza­leż­nień zaowo­co­wało trzy­let­nim, 40-pro­cen­to­wym wskaź­nikiem powo­dze­nia w lecze­niu w porów­na­niu ze śred­nią całego ośrodka, wyno­szącą około 11 pro­cent (przy zasto­so­wa­niu tra­dy­cyj­nego podej­ścia tera­peu­tycz­nego)”.

Rozu­mie się samo przez się, że oprócz trzech uta­jo­nych obja­wów pustki egzy­sten­cjal­nej uję­tych w tria­dzie maso­wej ner­wicy mamy do czy­nie­nia rów­nież z innymi symp­to­mami, czy to na pozio­mie uta­jo­nym, czy jaw­nym. A wra­ca­jąc do pyta­nia, czy poczu­cie braku sensu samo przez się jest cho­robą psy­chiczną: Zyg­munt Freud napi­sał kie­dyś co prawda w liście do księż­nej Bona­parte: „Gdy ktoś pyta o sens lub war­tość życia, jest chory”, myślę jed­nak, że nie jest to wcale prze­jaw cho­roby psy­chicz­nej. Czło­wiek trosz­czący się o sens życia dowo­dzi swo­jego czło­wie­czeń­stwa. Nie trzeba być neu­ro­ty­kiem, aby poszu­ki­wać sensu życia, za to na pewno trzeba być praw­dzi­wie i do głębi czło­wie­kiem. Osta­tecz­nie, jak już wyka­za­łem, poszu­ki­wa­nie sensu jest cechą cha­rak­te­ry­styczną naszego czło­wie­czeń­stwa. Żadne inne zwie­rzę, nawet gęś gęgawa Kon­rada Lorenza14, ni­gdy nie dbało o to, czy jego życie ma sens. A czło­wiek ow­szem.

WOLA SENSU

Czło­wiek nie­ustan­nie dąży do sensu, stale poszu­kuje go w swoim życiu. Innymi słowy, to, co ja nazy­wam „wolą sensu”15, można wręcz uznać za „pod­sta­wową tro­skę czło­wieka”, aby przy­to­czyć komen­tarz Abra­hama Maslowa do mojego arty­kułu16.

Wła­śnie ta wola sensu pozo­staje nie­wy­peł­niona przez współ­cze­sne spo­łe­czeń­stwo oraz lek­ce­wa­żona przez współ­cze­sną psy­cho­lo­gię. Obecne teo­rie moty­wa­cji postrze­gają czło­wieka jako istotę, która albo reaguje na bodźce, albo odre­ago­wuje swoje popędy. Teo­rie te nie biorą pod uwagę faktu, że zamiast reago­wać lub odre­ago­wy­wać, czło­wiek w isto­cie odpo­wiada. Odpo­wiada na pyta­nia, które sta­wia przed nim życie, i tym samym wypeł­nia sens, który to życie mu pod­suwa.

Można argu­men­to­wać, że jest to wiara, a nie fakt. Rze­czy­wi­ście, odkąd w 1938 roku sfor­mu­ło­wa­łem poję­cie „psy­cho­lo­gii wyso­ko­ści”, sta­no­wiące w zamy­śle uzu­peł­nie­nie (lecz nie zastą­pie­nie) tego, co bywa nazy­wane „psy­cho­lo­gią głębi” (to zna­czy psy­cho­lo­gii zorien­to­wa­nej psy­cho­dy­na­micz­nie), wie­lo­krot­nie oskar­żano mnie o prze­ce­nia­nie roli czło­wieka i sta­wia­nie go na zbyt wyso­kim pie­de­stale. Pozwolę sobie tutaj przy­to­czyć przy­kład, który czę­sto oka­zy­wał się dla mnie bar­dzo pomocny dydak­tycz­nie. Otóż w lot­nic­twie ist­nieje tech­nika pod­cho­dze­nia do lądo­wa­nia przy sil­nym bocz­nym wie­trze, tak zwany crab­bing. Załóżmy, że wieje boczny wiatr z pół­nocy, a lot­ni­sko, na któ­rym chcę wylą­do­wać, leży na wscho­dzie. Jeśli polecę na wschód, nie dotrę do celu podróży, ponie­waż wiatr znie­sie samo­lot na połu­dniowy wschód. Aby temu zapo­biec, muszę zasto­so­wać rekom­pen­su­jący to zno­sze­nie crab­bing, czyli w tym przy­padku skie­ro­wać samo­lot na pół­noc od miej­sca prze­zna­cze­nia. Podob­nie jest z czło­wie­kiem: on rów­nież koń­czy poni­żej ocze­ki­wań, o ile nie postrzega się go z per­spek­tywy wyż­szego poziomu, uwzględ­nia­ją­cego jego wyż­sze aspi­ra­cje.

Chcąc wydo­być z czło­wieka to, co w nim naj­lep­sze, musimy naj­pierw uwie­rzyć w ist­nie­nie i obec­ność tego poten­cjału. W prze­ciw­nym razie czło­wiek będzie „zno­szony” – będzie się dege­ne­ro­wał, ist­nieje bowiem rów­nież coś takiego jak ludzki poten­cjał w swoim naj­gor­szym wyda­niu. Nie można co prawda dopu­ścić, aby wiara w poten­cjalne czło­wie­czeń­stwo czło­wieka nas zaśle­piła, nie pozwa­la­jąc dostrzec tego, że ludzcy ludzie są i praw­do­po­dob­nie zawsze pozo­staną mniej­szo­ścią. Jed­nak to wła­śnie ten fakt powi­nien być dla każ­dego z nas wyzwa­niem, zachętą, aby wstą­pić w sze­regi mniej­szo­ści: sprawy mają się źle, lecz jeśli nie zro­bimy wszyst­kiego, co w naszej mocy, aby popra­wić bie­żącą sytu­ację, będzie tylko gorzej.

Dla­tego zamiast odrzu­cać kon­cep­cję woli sensu jako myśle­nie życze­niowe, roz­sąd­niej jest postrze­gać ją jako samo­speł­nia­jącą się prze­po­wied­nię. Jest coś nie­zwy­kle traf­nego w sło­wach Ana­tole’a Broy­arda: „Skoro angiel­skie słowo shrink to potoczne okre­śle­nie freu­dow­skiego ana­li­tyka, w odnie­sie­niu do logo­te­ra­peuty nale­ża­łoby zasto­so­wać miano stretch”17. Logo­te­ra­pia istot­nie posze­rza nie tylko samą kon­cep­cję czło­wieka, uwzględ­nia­jąc jego wyż­sze aspi­ra­cje, lecz także pole widze­nia pacjenta, jeśli cho­dzi o moż­li­wo­ści wzmac­nia­nia i pie­lę­gno­wa­nia woli sensu. Z tego samego powodu logo­te­ra­pia uod­par­nia pacjenta na dehu­ma­ni­zu­jącą, mecha­ni­styczną kon­cep­cję czło­wieka, na któ­rej pro­muje się wielu psy­chia­trów – jed­nym sło­wem, czyni pacjenta „odpor­nym na kur­cze­nie się”.

Twier­dze­nie, jakoby nie nale­żało mieć o czło­wieku zbyt wyso­kiego mnie­ma­nia, zakłada, że nie­bez­piecz­nie byłoby go prze­ce­niać. Jed­nak o wiele bar­dziej nie­bez­pieczne będzie nie­do­ce­nia­nie go, co słusz­nie zauwa­żył już sam Goethe. Ludzi, a zwłasz­cza przed­sta­wi­cieli młod­szego poko­le­nia, łatwo jest zde­ge­ne­ro­wać, nie doce­nia­jąc ich war­to­ści. I odwrot­nie, będąc świa­do­mym wyż­szych aspi­ra­cji czło­wieka – takich jak wola sensu – można je rów­nież pobu­dzać i mobi­li­zo­wać.

Wola sensu to nie tylko kwe­stia wiary, lecz także twardy fakt. Odkąd wpro­wa­dzi­łem tę kon­cep­cję w 1949 roku, została ona empi­rycz­nie potwier­dzona i zwe­ry­fi­ko­wana przez kilku auto­rów za pomocą róż­nych testów i badań sta­ty­stycz­nych. Tysiące osób pod­dało się Testowi Sensu Życia (PIL)18 opra­co­wa­nemu przez Jamesa C. Crum­bau­gha i Leonarda T. Maho­lika oraz testowi Logo Eli­sa­beth S. Lukas, a skom­pu­te­ry­zo­wane dane nie pozo­sta­wiają wąt­pli­wo­ści, że wola sensu naprawdę ist­nieje.

Podobne bada­nia prze­pro­wa­dzili S. Kra­to­chvil i I. Pla­nova z wydziału psy­cho­lo­gii uni­wer­sy­tetu w Brnie. Dowio­dły one, że „wola sensu rze­czy­wi­ście jest kon­kretną potrzebą nie­re­du­ko­walną do innych potrzeb i w mniej­szym lub więk­szym stop­niu wystę­puje u wszyst­kich ludzi”. Auto­rzy kon­ty­nu­ują: „Zna­cze­nie nie­za­spo­ko­je­nia tej potrzeby zostało rów­nież udo­ku­men­to­wane w opi­sach przy­pad­ków doty­czą­cych pacjen­tów neu­ro­tycz­nych i depre­syj­nych. U nie­któ­rych fru­stra­cja woli sensu odgry­wała istotną rolę jako czyn­nik etio­lo­giczny, będący u pod­łoża ner­wicy lub prób samo­bój­czych”.

Na uwagę zasłu­gują rów­nież wyniki ankiety opu­bli­ko­wa­nej przez Ame­ri­can Coun­cil on Edu­ca­tion: na 171 509 stu­den­tów bio­rą­cych udział w bada­niu 68,1 pro­cent stwier­dziło, że ich naj­waż­niej­szym celem jest „sen­sowna filo­zo­fia życiowa”19. Inne bada­nie, obej­mu­jące 7948 stu­den­tów z 48 uczelni, zostało prze­pro­wa­dzone przez Uni­wer­sy­tet Johnsa Hop­kinsa pod patro­na­tem Naro­do­wego Insty­tutu Zdro­wia Psy­chicz­nego. W tym przy­padku zale­d­wie 16 pro­cent ankie­to­wa­nych stwier­dziło, że ich głów­nym celem jest „zara­bia­nie dużych pie­nię­dzy”, pod­czas gdy aż 78 pro­cent zazna­czyło odpo­wiedź „odna­leźć cel i sens życia”20. Podobne wyniki uzy­skano na Uni­wer­sy­te­cie Michi­gan: gdy 1533 osoby pra­cu­jące zawo­dowo zostały popro­szone o usze­re­go­wa­nie róż­nych aspek­tów pracy według ich zna­cze­nia, „dobra płaca” zajęła dale­kie piąte miej­sce. Nic dziw­nego, że Joseph Katz z Uni­wer­sy­tetu Stanu Nowy Jork, doko­nu­jąc prze­glądu aktu­al­nych badań opi­nii publicz­nej, stwier­dził, iż „kolejna fala pra­cow­ni­ków wcho­dzą­cych do prze­my­słu będzie bar­dziej zain­te­re­so­wana karierą, która ma sens, niż pie­niędzmi”21.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Stwier­dze­nie to trudno uznać za zbyt daleko idące, jeżeli weź­mie się pod uwagę fakt, że już sam Zyg­munt Freud okre­ślał swoją teo­rię instynk­tów mia­nem „mito­lo­gii”, instynkty zaś mia­nem bytów „mitycz­nych”. [wróć]

Okre­śle­nie Repu­bliki Fede­ral­nej Nie­miec w latach 1949–1990; RFN zaj­mo­wało tereny aktu­al­nie sta­no­wiące zachod­nią i połu­dniową część Nie­miec (przyp. tłum.). [wróć]

„Psy­che”, t. XXX, nr 10, 1976, s. 865–898. [wróć]

„Ame­ri­can Psy­cho­lo­gi­cal Asso­cia­tion Moni­tor”, maj 1976. [wróć]

Na pod­sta­wie wykładu zaty­tu­ło­wa­nego The­rapy Thro­ugh Meaning, wygło­szo­nego na Uni­wer­sy­te­cie Kali­for­nij­skim w Ber­ke­ley 13 lutego 1977 r. [wróć]

Powtó­rzę w tym miej­scu coś, co powie­dzia­łem, impro­wi­zu­jąc, pod­czas sesji pytań i odpo­wie­dzi po jed­nym z moich wykła­dów. Stwier­dzi­łem mia­no­wi­cie, że jeśli o mnie cho­dzi, nie jestem gotów żyć dla moich for­ma­cji reak­cji ani umie­rać za swoje mecha­ni­zmy obronne. [wróć]

Para­fraza frag­mentu z Ewan­ge­lii św. Mate­usza, 6,33: „Szu­kaj­cie naj­pierw Kró­le­stwa Bożego (…), a wszystko inne będzie wam dodane”, za Biblią war­szaw­ską (przyp. tłum.). [wróć]

Na pozio­mie onto­ge­ne­tycz­nym, nie filo­ge­ne­tycz­nym, mamy do czy­nie­nia z ana­lo­giczną sytu­acją. Jak wyka­zał mój były asy­stent z Uni­wer­sy­tetu Harvarda, ogromny odse­tek absol­wen­tów tej uczelni, wio­dą­cych na pozór cał­kiem udane, szczę­śliwe życie, uskarża się na głę­bo­kie poczu­cie braku sensu. Zadają sobie pyta­nie: po co wła­ści­wie zabie­ga­li­śmy o ten cały suk­ces? Czy nie wynika z tego, że to, co dziś tak czę­sto okre­ślamy mia­nem „kry­zy­sem wieku śred­niego”, jest w grun­cie rze­czy kry­zy­sem zwią­za­nym z bra­kiem sensu życia? [wróć]

Albert Camus, Mit Syzyfa i inne eseje, przeł. Joanna Guze, War­szaw­skie Wydaw­nic­two Lite­rac­kie MUZA SA, War­szawa 1999, s. 59 (przyp. tłum.). [wróć]

Nie­opu­bli­ko­wany arty­kuł. [wróć]

Zob. Louis L. Klitzke, Stu­dents in Emer­ging Africa: Huma­ni­stic Psy­cho­logy and Logo­the­rapy in Tan­za­nia, „Ame­ri­can Jour­nal of Huma­ni­stic Psy­cho­logy”, nr 9, 1969, s. 105–126; oraz Joseph L. Phil­brick, „A Cross-Cul­tu­ral Study of Frankl’s The­ory of Meaning-in-Life”, refe­rat wygło­szony na spo­tka­niu Ame­ry­kań­skiego Towa­rzy­stwa Psy­cho­lo­gicz­nego. [wróć]

„Ame­ri­can Psy­cho­lo­gi­cal Asso­cia­tion Moni­tor”, maj 1976. [wróć]

Chan­ges in Frankl’s Exi­sten­tial Vacuum as a Measure of The­ra­peu­tic Out­come, „New­slet­ter for Rese­arch in Psy­cho­logy”, nr 14, 1972, s. 35–37. [wróć]

Kon­rad Lorenz (1903–1989) – lau­reat Nagrody Nobla w dzie­dzi­nie fizjo­lo­gii i medy­cyny (1973), badacz zacho­wań zwie­rząt zwany ojcem eto­lo­gii; badał zwłasz­cza zja­wi­sko wdru­ko­wa­nia u gęsi gęgawy (przyp. tłum.). [wróć]

Vik­tor E. Frankl, Der unbe­dingte Mensch: Metac­li­ni­sche Vor­le­sun­gen, Wie­deń, Franz Deu­ticke, 1949. [wróć]

Zamiesz­czony [w:] Anthony J. Sutich, Miles A. Vich (red.), Readings in Huma­ni­stic Psy­cho­logy, Nowy Jork, The Free Press, 1969. [wróć]

„The Nowy Jork Times”, 26 listo­pada 1975 r. Nie­prze­tłu­ma­czalna gra słów: w języku angiel­skim słowo shrink jest także cza­sow­ni­kiem ozna­cza­ją­cym „kur­czyć się”, pod­czas gdy stretch zna­czy „roz­cią­gać” (przyp. tłum.). [wróć]

Psy­cho­me­tric Affi­lia­tes, P.O. Box 3167, Mun­ster, Indiana 46321. [wróć]

Robert L. Jacob­son, The Chro­nicle of Higher Edu­ca­tion (Waszyng­ton, D.C.: Ame­ri­can Coun­cil on Edu­ca­tion, 10 stycz­nia 1972 r.). [wróć]

„Los Ange­les Times”, 12 lutego 1971 r. [wróć]

Joseph Katz, [w:] „Psy­cho­logy Today”, r. 5, nr 1. [wróć]