Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
O tworzeniu się nowej oligarchii i niszczeniu przez nią wolności obywatelskich rękami skrajnej lewicy niektórzy już pisali. Ale dopiero Vivek Ramaswamy, whistle-blower w świecie milionerów, był w stanie opisać nam to wszystko tak dokładnie.
– R.A. Ziemkiewicz
Ramaswamy do niedawna był przedsiębiorcą, który odniósłszy sukces biznesowy, odsłonił mistyfikacje dzisiejszych – to biznesowo cynicznych, to kulturowo naiwnych – właścicieli korporacji i menadżerów wysokiego szczebla. […] Ramaswamy’ego niepokoi to, iż wielkie firmy obsadziły się w roli nauczycieli moralności całych społeczeństw.
– prof. Andrzej Zybertowicz
W naszym życiu gospodarczym i kulturalnym działa nowa, niewidzialna siła. Ma ona wpływ na każdą reklamę, którą widzimy i każdy produkt, który kupujemy, od porannej kawy po nową parę butów. „Kapitalizm interesariuszy” składa różne obietnice lepszego, bardziej zróżnicowanego i przyjaznego środowisku świata, ale w rzeczywistości ta ideologia, której orędownikami są amerykańscy liderzy biznesowi i polityczni, okrada nas z naszych pieniędzy, głosu i tożsamości.
Vivek Ramaswamy jest zdrajcą swojej klasy. Zakładał przedsiębiorstwa warte wiele miliardów dolarów, kierował firmą biotechnologiczną jako dyrektor generalny, został partnerem funduszu hedgingowego w wieku 20 lat, kształcił się jako naukowiec na Harvardzie i prawnik w Yale, a dorastał jako dziecko imigrantów w małym miasteczku w Ohio. Teraz zabiera nas za kulisy korporacyjnych gabinetów i pięciogwiazdkowych konferencji, do sal wykładowych Ligi Bluszczowej i tajnych organizacji pozarządowych, aby ujawnić definiujące oszustwo naszego stulecia. Współczesny kompleks przemysłowy dzieli nas jako ludzi.
Mieszając moralność z konsumpcjonizmem, amerykańskie elity żerują na naszych najskrytszych niepewnościach co do tego, kim naprawdę jesteśmy. Sprzedają nam tanie cele społeczne i naskórkowe tożsamości, by zaspokoić nasz głód sprawy i poszukiwanie sensu, w chwili, gdy Amerykanom, brakuje obu tych rzeczy. Ta książka nie tylko zdejmuje kurtynę z nowej agendy korporacjonizmu, ale także oferuje lepszą drogę naprzód. Amerykańskie elity mogą chcieć posortować nas w demograficzne pudełka, ale nie musimy w nich pozostać.
Woke S.A. zaczyna się jako krytyka kapitalizmu udziałowców, a kończy badaniem tego, co to znaczy być Amerykaninem w 2021 roku – podróżą, która zaczyna się od cynizmu, a kończy nadzieją.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 504
Rok wydania: 2024
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wydanie pierwsze
Tytuł oryginału:
Woke, Inc.: Inside Corporate America’s Social Justice Scam
This edition published by arrangement with Center Street, New York, New York, USA. All rights reserved.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być powielana, przechowywana w systemie wyszukiwania lub przekazywana, w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób elektroniczny, mechaniczny, fotokopiujący, nagrywający lub inny, bez uprzedniej pisemnej zgody.
Tłumaczenie: Aleksander Janus Redakcja: Renata Nowak
Korekta: Monika Tańska
Skład i korekta poskładowa: Anna Śleszyńska
Projekt składu i okładki: Michał Banaś
Grafiki użyte na okładce:
Chloe Simpson / unsplash; Clay Banks / unsplash; Flavio Gasperini / unsplash; Ian Taylor / unsplash; Li-An Lim / unsplash; Yuri Arcurs / unsplash.
Fundacja Warsaw Enterprise Institute
Al. Jerozolimskie 30 00-024 Warszawa
ISBN: 978-83-67272-31-5
Spis treści
PRZEDMOWA DO POLSKIEGO WYDANIA
Świeckie opium dla mas?
WPROWADZENIE
Kompleks przemysłowy Woke
ROZDZIAŁ 1 Zasada Goldmana
ROZDZIAŁ 2 Jak stałem się kapitalistą
ROZDZIAŁ 3 Jaki jest cel istnienia korporacji?
ROZDZIAŁ 4 Wzrost znaczenia klasy menedżerskiej
ROZDZIAŁ 5 Bańka ESG
ROZDZIAŁ 6 Małżeństwo aranżowane
ROZDZIAŁ 7 Poplecznicy kompleksu przemysłowego Woke
ROZDZIAŁ 8 Kiedy dyktatorzy stają się interesariuszami
ROZDZIAŁ 9 Krzemowy Lewiatan
ROZDZIAŁ 10 Wokeness jest jak religia
ROZDZIAŁ 11 Właściwie Wokeness tak naprawdę jest religią
ROZDZIAŁ 12 Krytyczna teoria różnorodności
ROZDZIAŁ 13 Konsumpcjonizm woke i Wielki Sort
ROZDZIAŁ 14 Skażenie pojęcia służby na rzecz społeczności
ROZDZIAŁ 15 Kim jesteśmy?
Podziękowania
O autorze
Uwagi bibliograficzne
Jedenz moich ulubionych odcinków serialu South Park to ten, w którym dwóch nieuczciwych ludzi próbuje sprzedać mieszkańcom South Park, należącym do mniej zamożnej klasy średniej, tandetne mieszkania wakacyjne w miasteczku narciarskim „Asspen”. Ich sposób sprzedaży jest prosty: „Spróbuj powiedzieć: »Mam swoje małe miejsce w Asspen«. Te słowa same płyną z ust, czyż nie?”. Koniec końców mieszkańcy otwierają swoje książeczki czekowe1.
Dokładnie to samo się działo, gdy rekruterzy z Goldman Sachs pojawiali się na kampusach Ivy League początkiem XXI wieku. Nie dołączałeś latem do Goldmana jako stażysta, aby otrzymywać 1500 dolarów tygodniowo, choć samo to nie było złe. Albo by otrzymać ofertę pracy za 65 tysięcy dolarów rocznie w pełnym wymiarze czasowym trwającym ponad 100 godzin tygodniowo. Robiłeś to dla przywileju powiedzenia: „Pracuję w Goldman Sachs”. Było coś odurzającego w zatrudnieniu w najbardziej elitarnej instytucji finansowej w Ameryce. W tamtych czasach dla analityków z Goldmana radość, jaką dawało mówienie, że się tam pracowało, była odpowiednikiem tego, co czują dzisiejsi absolwenci, gdy mówią, że pracują dla „funduszu społecznego” lub „start-upu z branży czystych technologii w Dolinie Krzemowej”.
Wiosną 2006 roku byłem dwudziestoletnim studentem Harvard College i dałem się nabrać na tę sztuczkę. Tego lata rozpocząłem pracę w Goldman Sachs jako stażysta.
Pod koniec czerwca wiedziałem, że popełniłem straszny błąd. Ludzie chodzili po Goldman Sachs w wypolerowanych, czarnych skórzanych butach, wyprasowanych koszulach i krawatach Hugo Bossa. Zostałem przydzielony do pracy w prestiżowym wówczas dziale inwestycyjnym firmy, gdzie istota pracy nie różniła się zbytnio od tego, co w poprzednim roku wyjaśnił mi mój szef z funduszu hedgingowego: zamienić stos pieniędzy w jeszcze większy stos pieniędzy. Jednak realizowaliśmy tę misję w bardziej elegancki sposób.
Dyrektorzy zarządzający w Goldmanie – szefowie na szczycie łańcucha pokarmowego – nosili tanie zegarki cyfrowe z czarnymi gumowymi paskami na nadgarstkach, wyraźnie kontrastujące z ich drogimi koszulami szytymi na miarę. To była niepisana tradycja w Goldmanie.
Jeden z wielu wiceprezesów, który pracował w boksie naprzeciwko mojego, robił rozgardiasz za każdym razem, gdy musiał skorzystać z toalety. Zarówno szybko wychodził zza swojego biurka, jak i wracał do niego tak, aby pokazać wszystkim, jak bardzo jest zajęty. Tylko ja miałem bezpośredni widok na ekran jego komputera. Zazwyczaj przeglądał różne informacyjne strony internetowe. Po sześciu tygodniach stażu nie nauczyłem się ani jednej rzeczy – otrzymałem jedynie uprzejmą sugestię ze strony przełożonych, żebym nosił ładniejsze buty do biura.
Typowym wydarzeniem dla Goldman Sachs latem, kiedy tam pracowałem, nie był turniej pokerowy na wystawnym rejsie statkiem, po którym następowała rozpustna noc w klubie, jak to miało miejsce w bardziej ekscentrycznej firmie, w której byłem zatrudniony poprzedniego lata. Był to raczej „dzień służby”, w którym należało założyć T-shirt i spodenki, a następnie poświęcić czas na pracę na rzecz społeczności. W 2006 roku polegało to na sadzeniu drzew w ogrodzie w Harlemie. Ówczesny współprowadzący grupę miał pełnić funkcję lidera.
Ucieszyła mnie perspektywa spędzenia całego dnia z dala od biur Goldmana. Kiedy jednak pojawiłem się w parku w Harlemie, niewielu moich kolegów wydawało się zainteresowanych… cóż, sadzeniem drzew. Analitycy etatowi dzielili się biurowymi ploteczkami ze stażystami. Wiceprezydenci prześcigali się w przytaczaniu wojennych opowieści o transakcjach inwestycyjnych. I oczywiście nigdzie nie było widać kierownika grupy.
Praca miała trwać cały dzień, ale po godzinie zauważyłem, że tak naprawdę niewiele zostało zrobione. Jakby na zawołanie jeden z kierowników grupy pojawił się godzinę później – w garniturze o wąskim kroju i butach od Gucciego. Rozmowy między pozostałymi członkami zespołu ucichły, ponieważ czekaliśmy na to, co chce przekazać.
„W porządku, chłopaki” – powiedział z ponurą miną, jakby miał zamiar zdyscyplinować zespół. W powietrzu można było wyczuć napięcie. I wtedy przełamał lody: „Zróbmy sobie kilka zdjęć i wynośmy się stąd!”. Cała grupa wybuchła śmiechem. W ciągu kilku minut opuściliśmy to miejsce. Nie posadzono żadnych drzew. Pół godziny później wygodnie usiedliśmy w pobliskim barze, który był dobrze przygotowany na nasze przybycie – na stołach stały dzbany z piwem.
Zwróciłem się do jednego z młodszych współpracowników siedzących obok mnie przy barze. Zauważyłem, że jeśli chcemy mieć „dzień integracyjny”, to powinniśmy go tak nazwać, a nie – „dzień służby”.
Zaśmiał się i powiedział z niechęcią: „Słuchaj, po prostu rób, co mówi szef”. Po czym dodał żartobliwie: „Słyszałeś kiedyś o Złotej Zasadzie?”. „Traktuj innych tak, jak sam chciałbyś być traktowany” – odparłem. „Źle” – odpowiedział. „Kto ma złoto, ten ustala zasady”. Nazwałem to zasadą Goldmana. Mimo wszystko tamtego lata nauczyłem się czegoś wartościowego.
Niemal półtorej dekady po tym, jak dowiedziałem się, że kto ma złoto, ten ustala reguły, zasada Goldmana zyskała na znaczeniu. W styczniu 2020 roku na Światowym Forum Ekonomicznym w Davos David Solomon, prezes Goldman
Sachs, oświadczył, że firma odmówi wprowadzenia na giełdę spółek, jeśli w ich zarządach nie będzie co najmniej jednego „różnorodnego” członka. Nie sprecyzował, kogo zalicza się do tego grona, powiedział jedynie, że „skupia się na kobietach”. Bank stwierdził, że „decyzja ta ma swoje korzenie przede wszystkim w naszym przekonaniu, że firmy, w których kadra kierownicza jest zróżnicowana, osiągają lepsze wyniki” oraz że taka różnorodność w zarządzie „zmniejsza ryzyko grupowego myślenia”.
Osobiście uważam, że najlepszym sposobem na osiągnięcie różnorodności myśli wśród członków zarządu firmy jest – po prostu – sprawdzanie kandydatów pod tym kątem, a nie koncentrowanie się na różnorodności ich cech odziedziczonych genetycznie. Nie to jednak najbardziej zaniepokoiło mnie w komunikacie Goldmana. Większy problem polegał na tym, że jego oświadczenie wcale nie dotyczyło różnorodności. Chodziło o korporacyjny oportunizm: przejęcie już popularnej wartości społecznej i umieszczenie na niej w widocznym miejscu logo Goldman Sachs. To była tylko zaktualizowana wersja udawania, że sadzi się drzewa w Harlemie.
Moment wydania oświadczenia przez Goldmana był wymowny. Rok wcześniej w zarządach spółek z indeksu S&P 500 około połowa wolnych miejsc przypadła kobietom. W lipcu 2019 roku do ostatniego w pełni męskiego zarządu w indeksie S&P 500 dołączyła kobieta. Innymi słowy, każda firma z indeksu S&P 500 stosowała się do standardów różnorodności Goldmana na długo przed tą deklaracją. Ogłoszenie Goldmana nie stanowiło raczej przykładu odwagi; był to po prostu idealny sposób na zdobycie uznania bez podejmowania realnego ryzyka. Kolejny świetny dla Goldman Sachs zwrot z inwestycji skorygowany o ryzyko.
Wyczucie czasu było nienaganne także pod innym względem. Jego proklamacja dotycząca przestrzegania różnorodności znalazła się na pierwszych stronach gazet z powodu dużo mniej szlachetnego wydarzenia: Goldman właśnie zgodził się zapłacić 5 miliardów dolarów grzywny rządom na całym świecie za rolę, jaką odegrał w systemie okradającym Malezyjczyków na miliardy2. W aferze znanej jako skandal 1MDB Goldman zapłacił ponad miliard dolarów łapówek, aby zdobyć pracę przy zbieraniu pieniędzy dla funduszu 1Malaysia Development Berhad, który miał rzekomo finansować publiczne projekty rozwojowe. W rzeczywistości Goldman umyślnie przymknął oko na to, że skorumpowani urzędnicy malezyjscy natychmiast zamienili fundusz w swoją prywatną skarbonkę, kupując dzieła sztuki i biżuterię. Część z tych pieniędzy dosłownie posłużyła do sfinansowania filmu Wilk z Wall Street3.
Wysiłki Goldmana, by zmienić narrację, nie pozostały niezauważone. Jak stwierdził jeden z użytkowników Reddita na słynnym już forum WallStreetBets: „Chcą mieć pewność, że w każdej ofercie publicznej, którą wprowadzają na rynek, w zarządzie spółki zasiada osoba rasy brązowej lub czarnej, ale nie mają nic przeciwko okradaniu milionów Malezyjczyków poprzez tworzenie funduszu na kolekcjonowanie biżuterii i zakup prywatnego odrzutowca przez potentata naftowego”4,5. Cóż, to prawda. Witajcie w kompleksie przemysłowym woke.
Duże banki, takie jak Goldman Sachs, szczególnie dobrze radzą sobie z zabawą w oświeconego kapitalistę. W rzeczywistości jednak do 2020 roku był to dominujący model biznesu w korporacjach amerykańskich. Kapitalizm interesariuszy – modna koncepcja, zgodnie z którą firmy powinny służyć nie tylko swoim udziałowcom, ale także innym interesom i całemu społeczeństwu – nie był już wyłącznie na fali wznoszącej. Został uznany za filozofię rządzącą wielkim biznesem w Ameryce.
Pod koniec 2018 roku Business Roundtable, czołowa grupa lobbystyczna zrzeszająca największe amerykańskie korporacje, unieważniła oświadczenie polityczne sprzed dwudziestu dwóch lat, zgodnie z którym nadrzędnym celem korporacji jest służenie swoim udziałowcom. W jego miejsce 181 członków podpisało i wydało zobowiązanie do prowadzenia swoich firm z korzyścią dla wszystkich interesariuszy – nie tylko udziałowców, lecz także klientów, dostawców, pracowników i społeczności. „Kapitalizm wielopodmiotowy jest odpowiedzią – w ujęciu holistycznym – na nasze wyzwania” – powiedział Doug McMillon, dyrektor generalny Walmartu i przewodniczący Business Roundtable6.
W następnych latach członkowie zarządu Business Roundtable skrupulatnie powtarzali swój nowy katechizm. „W sposób szczególny doceniamy nową definicję korporacji i krytyczny sposób myślenia, jaki reprezentuje ona dla biznesu” – powiedziała Beth Ford, dyrektor generalny Land O’Lakes. „Rola biznesu jest większa niż i tak już wysokie wymagania związane z dostarczaniem wartości tym, którzy kupują nasze produkty i usługi” – powiedział Scott Stephenson, dyrektor generalny Verisk Analytics.
„Verisk jest miejscem pracy sprzyjającym integracji, ceniącym różnorodność i [odmienne] perspektywy”. Oczywiście, „różnorodność i perspektywy” to coś innego niż różnorodność perspektyw7. Larry Fink, prezes BlackRock, największej firmy inwestycyjnej na świecie, wystosował list otwarty do prezesów, w którym opisuje „Radę Standardów Rachunkowości Zrównoważonego Rozwoju”, która zajęłaby się takimi kwestiami jak praktyki pracy, różnorodność pracowników czy zmiany klimatyczne. W ślad za nim poszło wiele innych osób.
Jeśli przełom dekad był punktem zwrotnym, to zabójstwo czarnego mężczyzny George’a Floyda z rąk białego policjanta, w maju 2020 roku, przerwało tamę. Firmy, takie jak Apple, Uber czy Novartis, wydały obszerne oświadczenia popierające ruch Black Lives Matter (BLM). Zaskakującym zwrotem akcji było to, że L’Oréal ponownie zatrudniło modelkę, którą wcześniej zwolniło za jej komentarze na temat „rasowej przemocy białych ludzi”. Szanowane firmy, takie jak Coca-Cola, wdrożyły programy korporacyjne uczące pracowników, jak „być mniej białym” oraz że „bycie mniej białym oznacza bycie mniej opresyjnym, mniej aroganckim, mniej samozadowolonym, mniej defensywnym, bardziej pokornym”, a także że „biali ludzie są socjalizowani w taki sposób, by czuć, że są z natury lepsi, ponieważ są biali”8. Starbucks zapowiedział, że wprowadzi obowiązek szkolenia kadry kierowniczej w zakresie przeciwdziałania uprzedzeniom i uzależni wysokość ich wynagrodzenia od zwiększenia reprezentacji mniejszości wśród swoich pracowników.
W 2021 roku tego trendu nie można było zatrzymać. W odpowiedzi na nowe zasady głosowania w Georgii w tym roku dyrektor generalny Delty oświadczył, że „ostateczny projekt ustawy jest nie do przyjęcia i nie odpowiada wartościom Delty”, nie wyjaśniając, dlaczego Amerykanów miałoby obchodzić, czy prawo wyborcze odpowiada wartościom wyznawanym przez firmę lotniczą9. Prezes Coca-Coli dodał: „Koncentrujemy się teraz na wspieraniu ustawodawstwa federalnego, które chroni prawo do głosowania i przeciwdziała prześladowaniu wyborców w całym kraju”, co brzmiało bardziej jak oświadczenie Super PAC niż producenta napojów gazowanych10. Liderzy branży biotechnologicznej wezwali dyrektorów generalnych do „aktywnego rozważenia alternatywnych rozwiązań odnośnie do inwestowania w stanach, które wprowadziły ustawy ograniczające prawo do głosowania” oraz do „organizowania konferencji i ważnych spotkań w innych miejscach”11. Setki firm wydało podobne oświadczenia.
Piętnaście lat temu kapitalizm interesariuszy mógł stanowić wyzwanie dla systemu. Dziś jest to system, a jego tolerancja dla odmiennych poglądów zanika. Al Gore oświadczył niedawno, że kapitalizm interesariuszy to „sprawdzony model dla biznesu” i dyrektorzy korporacji, którzy nie podejmą odpowiednich działań, mogą zostać pozwani do sądu za naruszenie swoich obowiązków powierniczych12. Marc Benioff, miliarder i założyciel firmy Salesforce, ogłosił, że kapitalizm akcjonariuszy jest „martwy”13. Politycy z obu stron, od Elizabeth Warren po Marco Rubio, hołdują tej modzie. Dziś sprawa jest w zasadzie zamknięta. W 2018 roku publicysta „The New York Timesa” Ross Douthat nazwał ten trend „woke capitalism”14. Nazywam to „Wokenomics” – nowy model ekonomiczny, który wnosi wartości woke do wielkiego biznesu.
Pod koniec 2020 roku – w 50. rocznicę słynnej obrony kapitalizmu akcjonariuszy przez Miltona Friedmana w 1970 roku – kilku ekonomistów podjęło nieśmiałą, ostatnią próbę przeciwstawienia się temu trendowi, broniąc „doktryny Friedmana”. Ale ich argumenty były w najlepszym razie przekonujące tylko dla innych ekonomistów, przyzwyczajonych do mówienia językiem efektywności ekonomicznej, pozbawionym moralnego blasku drugiej strony. Na przykład ekonomista z Harvardu Gregory Mankiw stwierdził na łamach „The New York Timesa”, że kadra kierownicza przedsiębiorstw raczej nie ma umiejętności niezbędnych do służenia społeczeństwu i nie istnieje żaden „miernik” pozwalający określić, jak dobrze kadra kierownicza służy społeczeństwu jako całości15. Steven Kaplan, ekonomista z Uniwersytetu w Chicago, przytoczył przykład amerykańskiego przemysłu samochodowego z lat 60. i 70. XX wieku jako przestrogę dotyczącą kapitalizmu interesariuszy: traktując swoje związki zawodowe i pracowników jak partnerów i interesariuszy, amerykańscy producenci samochodów osiągali znacznie gorsze wyniki niż ich japońscy konkurenci16.
Ekonomiści ci nie dostrzegają sedna sprawy. Prawdziwy problem z kapitalizmem interesariuszy nie polega na tym, że jest nieefektywny. Głębsze zagrożenie jest następujące: to Zasada Goldmana w działaniu. „To ci, którzy mają złoto, ustalają zasady”. Nie tylko te rynkowe, lecz także moralne.
Jako były dyrektor generalny jestem głęboko zaniepokojony, że ten nowy model kapitalizmu dąży do niebezpiecznej ekspansji władzy korporacyjnej, która grozi obaleniem amerykańskiej demokracji. Aby korporacje mogły promować cele społeczne, muszą najpierw określić, które z nich powinny traktować priorytetowo i jakie zajmować w nich stanowisko. Nie jest to jednak ocena pod kątem biznesowym, lecz moralnym. Ameryka powstała, bazując na idei, że najważniejsze wartości są oceniane w procesie demokratycznym, w którym głos każdego obywatela jest ważny w równym stopniu, a nie – przez wąską grupę elit. Debaty na temat naszych wartości społecznych powinny toczyć się w sferze obywatelskiej, a nie – w gabinetach amerykańskich korporacji.
Chętnie posłuchałbym o ulubionych akcjach Larry’ego Finka, ale jako obywatela nieszczególnie interesują mnie jego poglądy na temat sprawiedliwości rasowej czy ochrony środowiska. To demokratycznie wybrani urzędnicy i inni przywódcy publiczni, a nie dyrektorzy generalni i ludzie zarządzający portfelami inwestycyjnymi powinni prowadzić debatę o tym, jakie wartości budują Amerykę. Liderzy biznesowi mają decydować o tym, ile wydać na zakład produkcyjny lub czy zainwestować w tę albo inną technologię – a nie o tym, czy minimalna płaca jest ważniejsza dla społeczeństwa niż pełne zatrudnienie lub czy zmniejszenie emisji dwutlenku węgla przez Amerykę jest istotniejsze niż geopolityczne konsekwencje takiego działania. Dyrektorzy generalni nie nadają się do podejmowania takich decyzji lepiej niż przeciętny polityk nie nadaje się do decydowania odnośnie do np. badań i rozwoju w firmie farmaceutycznej.
Nie oznacza to, że obywatele, w tym dyrektorzy generalni, powinni się ograniczać do zabierania głosu wyłącznie we własnym imieniu. Korporacje nie są ludźmi, ale prezesi na pewno tak, i dobrze jest, gdy obywatele osobiście angażują się w sprawy dotyczące państwa. Jest jednak różnica między zabieraniem głosu jako obywatel a wykorzystywaniem siły rynkowej firmy do narzucania społeczeństwu swoich poglądów przy jednoczesnym unikaniu ram debaty publicznej w naszej demokracji. Dokładnie to samo robi Larry Fink, gdy BlackRock wydaje mandaty społeczne dotyczące tego, w jakie firmy będzie inwestował, a w jakie nie albo Jack Dorsey, gdy Twitter konsekwentnie cenzuruje takie, a nie inne poglądy polityczne. Kiedy firmy wykorzystują swoją siłę rynkową do ustanawiania zasad moralnych, skutecznie odbierają innym obywatelom prawo głosu w naszej demokracji.
Co ciekawe, dziś najbardziej zagorzałymi zwolennikami kapitalizmu interesariuszy są liberałowie. Wielu postępowców, którzy kochają kapitalizm interesariuszy, brzydzi się orzeczeniem Sądu Najwyższego z 2010 roku w sprawie Citizens United przeciwko Federalnej Komisji Wyborczej, ponieważ zezwala ono korporacjom na wpłacanie datków na kampanie polityczne i wpływanie na wyniki wyborów. Al Gore, jeden z głównych zwolenników kapitalizmu interesariuszy, określił to orzeczenie jako „ohydne” i zaproponował jego obalenie poprzez wprowadzenie poprawki do konstytucji17. Joe Biden, Hillary Clinton i Barack Obama wygłosili podobne uwagi.
Kapitalizm interesariuszy to jednak Citizens United na sterydach. Nie tylko pozwala korporacjom wpływać na naszą demokrację, ale także wymaga, by one to robiły poprzez promowanie dowolnych wartości społecznych. Jak na ironię, ci, którzy najgłośniej głoszą, że „korporacje to nie ludzie”, są tymi, którzy teraz żądają, by korporacje zachowywały się bardziej jak, no cóż, ludzie.
Zwolennicy kapitalizmu interesariuszy twierdzą, że całkowicie spójne jest sprzeciwianie się wspieraniu przez firmy kampanii politycznych, a jednocześnie domaganie się od liderów korporacji realizowania programów społecznych, które są korzystne dla całego społeczeństwa. Argument ten nie uwzględnia jednak, dlaczego wpływanie przez korporacje na wybory jest w ogóle złe. Nie chodzi tylko o wybory, ale o to, co one symbolizują: ideę, że w naszej demokracji głos każdej osoby liczy się tak samo. To właśnie jest wyjątkowe w wyborach. To sprawia, że kapitalistyczny wpływ na wybory jest tak niepokojący – ponieważ kiedy dolary mieszają się z głosami, głos każdego przestaje się liczyć tak samo. Kiedy wybierają polityków, których chcą poprzeć, kierują się wyłącznie własnym interesem i nie inaczej jest, gdy decydują, które cele społeczne chcą promować. Albo Al Gore tego nie rozumie, albo jego nowe interesy biznesowe jako inwestora ESG* sprawiają, że jest to niewygodna prawda.
Szkody dla demokracji są coraz większe. Sercem naszej demokracji nie jest tylko oddanie głosu w listopadzie. Chodzi raczej o zachowanie demokratycznych norm w codziennym życiu, o wolność słowa i o otwartą debatę. Kiedy firmy wygłaszają oświadczenia polityczne, pracownicy, którzy osobiście nie zgadzają się z jej stanowiskiem, stają przed trudnym wyborem: wypowiedzieć się otwarcie i zaryzykować utratę kariery albo nie wychylać się i zachować pracę. Nie tak powinna funkcjonować Ameryka, ale taka jest rzeczywistość wielu współczesnych Amerykanów.
Co gorsza, podziały partyjne przenikają do tych sfer naszego życia, które wcześniej były apolityczne. Istnienie naszej tkanki społecznej zależy od zachowania pewnych przestrzeni jako apolitycznych azylów, zwłaszcza w rzeczywistości coraz większych podziałów politycznych, w takiej jak nasza. Do początku roku 2021 Major League Baseball stanowiło jedno z tych rzadkich miejsc: kibiców łączyła miłość do baseballu – bez względu na to, czy byli czarni, czy – biali, czy byli demokratami, czy – republikanami. Dzięki dramatycznemu protestowi MLB przeciwko nowym zasadom głosowania w Georgii, który miał miejsce na początku 2021 roku, ten azyl przestał istnieć.
Demokracja traci na tym podwójnie: wpływ korporacji zniekształca poziom debaty publicznej na tematy moralne, a solidarność społeczna ulega osłabieniu w miarę powolnego zanikania instytucji apolitycznych. Kapitalizm interesariuszy zatruwa demokrację, podziały partyjne zatruwają kapitalizm, aż w końcu nie mamy ani kapitalizmu, ani demokracji.
W praktyce liberałowie kochają kapitalizm interesariuszy tylko wtedy, gdy firmy realizują cele społeczne, które im osobiście pasują. Większości liberałów nie podoba się orzeczenie Sądu Najwyższego w sprawie Burwell przeciwko Hobby Lobby Stores, które zezwala korporacji na ograniczenie ubezpieczenia zdrowotnego w celu pokrycia kosztów niektórych środków antykoncepcyjnych dla pracowników. Ale ucieszyli się, gdy Goldman Sachs wydał nakaz różnorodności dla amerykańskich firm, które chcą wejść na giełdę. Zarządzenie Goldmana dotyczące różnorodności to w gruncie rzeczy Hobby Lobby na sterydach. Hobby Lobby to rodzinny sklep z artykułami artystycznymi i rzemieślniczymi, którego zasady dotyczą wyłącznie jego własnych pracowników, podczas gdy system kwot Goldmana obowiązuje w każdej publicznej firmie w Ameryce. Jeśli liberałowie co do zasady nie lubią Hobby Lobby, to powinni drżeć na myśl o nieograniczonej władzy społecznej, jaką sprawują takie behemoty jak Goldman Sachs.
Wokenomics to kapitalizm kolesiowski 2.0. Działa tak: wielki biznes wykorzystuje wartości podobające się postępowcom, by odwrócić uwagę od własnej monolitycznej pogoni za zyskiem i władzą. Kapitalizm kolesiowski 1.0 był – w porównaniu z nim – prosty: korporacje musiały po prostu wpłacać do ustawodawców datki na kampanie wyborcze w zamian za korzystne traktowanie przez nich. Oto przykład: wielkie banki z Wall Street zatrudniają lobbystów, aby wywierać nacisk na Waszyngton, a w zamian otrzymują korzystne regulacje prawne, które kodyfikują ich jako strażników mających status oligopolu w zakresie upubliczniania spółek. Przepisy są tak skomplikowane i uciążliwe, że uniemożliwiają wejście na rynek potencjalnym nowym konkurentom, utrzymując oligopol w nienaruszonym stanie. Mistrzowie tej gry, tacy jak Goldman Sachs, kończą ją z rozmachem, wypożyczając swoich dyrektorów na stanowiska sekretarzy skarbu USA (Steven Mnuchin za czasów prezydenta Trumpa, Hank Paulson w okresie rządów prezydenta George’a W. Busha i tak dalej). I to się w końcu opłaca: zwycięzcy, jak na przykład Goldman Sachs, otrzymują dofinansowanie w trudnych czasach, takich jak rok 2008, podczas gdy mniej sprytnych konkurentów, takich jak Lehman Brothers, Hank Paulson zostawia na lodzie. To dość proste.
Ale kapitalizm kolesiowski 2.0 jest o wiele bardziej skomplikowany. Wykorzystuje inny schemat działania niż wersja 1.0 – taki, który ma na celu uniknięcie zauważenia przez opinię publiczną. W styczniu 2020 roku, kiedy David Solomon po raz pierwszy ogłosił proklamację różnorodności Goldmana na Światowym Forum Ekonomicznym w Davos, Bernie Sanders i Elizabeth Warren, dwoje największych krytyków dofinansowania Goldman Sachs przez rząd USA w 2008 roku, kandydowało na urząd prezydenta. Po kilkudziesięciu latach uległości wobec wielopoglądowych kolesiowskich republikanów i centrowych demokratów nadszedł moment, w którym Goldman Sachs zaczął dogadzać mającej obsesję na punkcie polityki tożsamości skrajnej lewicy, w chwili gdy to skrzydło partii demokratycznej zaczęło zdobywać coraz większą władzę polityczną. Ich nowy dyrektor generalny jest bardziej woke, niż to chyba możliwe, i dorabia też jako DJ. Tak wygląda kapitalizm kolesiowski w wydaniu na rok 2020. Hank Paulson jest w porównaniu z nim przestarzały.