Wojna w moim domu. Kiedy konflikt staje się codziennością - Paweł Pieniążek - ebook

Wojna w moim domu. Kiedy konflikt staje się codziennością ebook

Paweł Pieniążek

0,0
44,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

„Gdy wojna raz przyjdzie do twojego domu, już nie chce z niego wyjść. Jest jak uciążliwy pasożyt, którego nie da się pozbyć. Zazwyczaj, gdy cichną działa i stygną lufy karabinów, nie zostawia nic z dawnego życia. Wojny trwają długo, ludzie uczą się z nimi żyć, mają złudną nadzieję, że momenty ciszy oznaczają lepsze jutro. Ono jednak nie nadchodzi, chwila spokoju to najczęściej tylko zapowiedź, że ich świat znowu się wywróci”. - Paweł Pieniążek

Paweł Pieniążek, doświadczony reporter, dziennikarz i korespondent wojenny. Zjeździł Ukrainę, Afganistan, Górski Karabach. Przez kilka lat śledził losy jedenaściorga bohaterów złapanych w pułapkę konfliktu, który nie chce się zakończyć. Opowiedziana przez Pieniążka historia pokazuje przerażającą codzienność wojny widzianej oczami zwyczajnych ludzi.

11 bohaterów, 3 państwa, 3 miasta, 3 konflikty – jedna wojna.

Wojna, która nie chce odejść

„Wojny – jak sugeruje autor tego tomu – są czasem jak rośliny. Zapuszczają korzenie i pączkują. Wyrastają jednak z różnych nasion – ludzkiej chciwości, uprzedzeń, żądzy władzy, negatywnych emocji i złych idei. Zatruwają życia, a potem przejmują nad nimi władzę. Niemal zawsze zaskakują, bo nikt naprawdę nie jest na nie gotowy. Jak już raz wybuchną – lubią wracać.

O tym wszystkim przeczytacie w znakomitym reportażu Pawła Pieniążka o Afgańczykach, Ukraińcach i Ormianach. To historie przede wszystkim o doli człowieka. O utracie bliskich i miejsca na Ziemi, o przesiedleniach i pragnieniu odrobiny normalności. Być może najgorsze w życiu bohaterów tej książki jest to, że wojna zapuszcza korzenie w ludzkich głowach. Że pozostaje w nich na zawsze – a przez to staje się czymś „normalnym”. - Artur Domosławski

„Wojna nadciąga. Ludzie to czują. Pytają, czy będzie, i nie mogą uwierzyć w żadną odpowiedź. Czekają na nią tam, gdzie dotąd byli bezpieczni: we własnych domach.

Pieniążek jest z nimi w Afganistanie, Ukrainie i Górskim Karabachu. Składa wielką historię ze zwykłej codzienności. Daje swoim bohaterom czas: na zawahanie, pocałowanie drzwi, pożegnanie z dawnym życiem. Wie, że z wojną łatwo się nie rozstaną”. - Anna Goc

„Jasne, wiele razy słyszeliśmy wytarty frazes, że jakąś książkę „czyta się jak dobry thriller” – na ogół to nie była prawda. Ale z Wojną w moim domu tak właśnie jest. Pieniążek spędził dekadę w rejonach objętych konfliktem. Autor zbliżył się do tego zapewne najstraszniejszego wynalazku ludzkości. Opisał wojnę, ale też wszystko, co dzieje się zaraz obok niej, w tym to, co mnie samego najbardziej w niej intryguje: jej koniec, godzinę zero, te momenty, które na ogół nie mają swoich kronikarzy – gdy już nie ma „tych”, a jeszcze nie ma „tamtych”, gdy znika państwo i zostaje jedynie człowiek ze swoją naturą. Bo tak, korespondent wojenny relacjonuje fakty. Niektórzy zmieniają fakty w wiedzę, a nieliczni ową wiedzę w mądrość.

Pieniążkowi udało się zrobić to wszystko i jeszcze więcej: mądrość zmienił na końcu w literaturę. Przeczytajcie jego reportaż. A samemu autorowi, korespondentowi wojennemu, po tej książce życzę, aby pewnego dnia nie miał już nic do roboty i musiał znaleźć sobie inne zajęcie. Dychnij sie synek”. - Zbigniew Rokita

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 292

Data ważności licencji: 6/4/2030

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © by Paweł Pieniążek

Projekt współfinansuje miasto stołeczne Warszawa.

Książka powstała dzięki wsparciu Międzynarodowego Funduszu Wyszehradzkiego w ramach Wyszehradzkich Rezydencji Literackich.

Parts of the book were written during the Milena Jesenská Visiting Fellowship of the Institute for Human Sciences (IWM Vienna) and ERSTE Foundation in Vienna.

Projekt okładkiMagda Kuc

Fotografia na okładce© Hedayatullah Amid

Fotografia autora© Gleb Budilovsky Photography

Fotografie we wkładce zdjęciowej pochodzą z archiwum autora

Redaktorzy inicjującyZbigniew Rokita, Ewa Bolińska-Gostkowska

Redaktorka prowadzącaAlicja Kędzior

Redakcja Paweł Goźliński

AdiustacjaJustyna Kurs

KorektaKinga Kosiba, Lidia Nowak

Koordynacja produkcjiMaria Król, Maria Gromek

Opieka promocyjnaZofia Kotecka

ISBN 978-83-8367-623-4

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak

ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]

Wydanie I, Kraków 2025

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotował Jan Żaborowski

Każdy człowiek spodziewa się w życiu jakiegoś zdumiewającego wydarzenia: szczęścia, nędzy, choroby, głodu, śmierci. Ale kiedy to coś przyjdzie, nie poznaje go. Jedyne, co o nim wie, to fakt, że opanowało go całego, nie pozostawiając mu ani czasu, ani możliwości działania.

Milena Jesenská (tłum. L. Engelking)

Wielkie katastrofy są słabo widoczne dla ludzi, którzy są za blisko.

Czesław Miłosz

Kiedy wybucha wojna, ludzie powiadają: „To nie potrwa długo, to zbyt głupie”. I oczywiście, wojna jest na pewno zbyt głupia, ale to nie przeszkadza jej trwać.

Albert Camus (tłum. J. Guze)

Gdy wojna raz przyjdzie do twojego domu, już nie chce z niego wyjść. Jest jak uciążliwy pasożyt, którego nie da się pozbyć. Zazwyczaj gdy cichną działa i stygną lufy kara­binów, nie zostawia nic z dawnego życia. Wojny trwają długo, ludzie uczą się z nimi żyć, mają złudną nadzieję, że momenty ciszy oznaczają lepsze jutro. Ono jednak nie nadchodzi, chwila spokoju to najczęściej tylko zapowiedź, że ich świat znowu się wywróci.

Część pierwszaKabul

Koniec?Mudżibullah, 1996

Mudżibullah Dastiar miał wtedy osiem lat – dość, by zapamiętać ostatni dzień wojny domowej. A właściwie wieczór. Na wschodnich obrzeżach Kabulu, gdzie mieszkała rodzina Dastiarów, szturmujący miasto talibowie starli się z wojskami rządowymi. Świszczały kule, syczały pociski wystrzeliwane z ręcznych granatników, intensywnie grzmiała artyleria. O śnie nie było mowy. Mudżibullah wraz z ojcem, matką i trójką rodzeństwa nie wiedzieli, skąd może nadejść zagrożenie. Po każdej eksplozji miotali się z jednego pokoju do drugiego. Wreszcie przycupnęli w korytarzu. Gdy walki przycichły, zmorzył ich sen.

Rano panowała cisza. Szerzaman, ojciec Mudżibullaha, wysłał starszego syna po chleb. Hassibullah wrócił z pustymi rękami.

– Tato, wszędzie są talibowie! – krzyknął w drzwiach.

To jedno z pierwszych wspomnień, które utkwiło Mudżibullahowi w pamięci. Wszystko, co było wcześniej, zna z opowieści.

Po tym, jak Sowieci wycofali się z Afganistanu, liczne grupy mudżahedinów, które wspólnie stawiały czoła najeźdźcy, nie mogły znaleźć wspólnego języka. Niedawni sojusznicy wymierzyli w siebie broń. Kabul stał się areną potyczek między zbrojnymi grupami, wendet i czystek. Człowiek z bronią w ręku czuł się panem życia i śmierci. Na porządku dziennym były rozboje, morderstwa i gwałty.

Przez lata na Kabul dzień w dzień spadały rakiety i pociski odpalane na ślepo z dział ustawionych na okolicznych wzgórzach. Tylko w kwietniu 1996 roku wystrzelono 866 rakiet, zabito 180 osób, 550 raniono, a duże połacie miasta uległy zniszczeniu1.

W tych – jak się okazało – ostatnich miesiącach wojny domowej Kabul otoczyli talibowie, którzy starali się złamać afgańską stolicę.

W języku paszto taliban oznacza studentów, bo członkowie ruchu werbowali się spośród uczniów madras – szkół religijnych – w Afganistanie i Pakistanie. Wielu Afgańczyków pokładało w tych sprawiających wrażenie zdyscyplinowanych i wstrzemięźliwych bojownikach nadzieje na zaprowadzenie porządku. Liczyli, że dzięki nim zakończy się powszechny bandytyzm i nadejdzie pokój.

Wiadomo, że talibowie byli religijni, ale podobnie było z wieloma innymi walczącymi ugrupowaniami. Poza tym nadzieja na zakończenie wojny była ważniejsza niż to, która grupa pozostanie u władzy. Wkrótce jednak mieszkańcy mieli się przekonać na własnej skórze, że talibowie nie byli tacy jak inni.

Dokonali oni niespodziewanej ofensywy na Dżalalabad we wschodniej części kraju. Zajęli miasto i nacierali dalej. Miesiąc później uderzyli z kilku kierunków na stolicę. Zupełnie zaskoczyli tym siły rządowe i zmusili je do ucieczki. Kabul został zdobyty, a talibowie byli wygłodniali. Hassibullah opowiadał, że wpadli do piekarni i zabrali wszystko, co wyszło z pieca.

Ojciec Mudżibullaha nie miał wyjścia – żeby nie narażać rodziny, sam wyruszył na poszukiwanie chleba. Ale gdzie ostatecznie go znalazł, Mudżibullah już nie pamięta.

***

Tuż po tym, jak wymknął się z domu, Mudżibullaha minął zdezelowany moskwicz. Chłopak dostrzegł w nim dwóch brodatych mężczyzn. Jeden prowadził, drugi przez megafon krzyczał:

– Jesteśmy talibami! Przyszliśmy ustanawiać prawo islamskie! Mężczyźni, nie ścinajcie bród! Kobiety, noście burki!

Wcześniej z taką zawziętością krzyczeli tylko sprzedawcy pchający wózki wyładowane przeróżnymi towarami.

Mudżibullah mało z tego rozumiał. Nie wiedział, dlaczego kobiety miały ukryć się pod niebieskimi burkami, a mężczyźni zapuszczać brody. Trochę bał się nowo przybyłych, ale jeszcze bardziej był ich ciekaw. Nagle rozległ się straszliwy warkot. Dźwięk Mudżibullahowi zupełnie nieznany. To był czołg, monstrum, jakiego jeszcze nie widział. Potem zrobiło się jeszcze ciekawiej: na bazarze talibowie okładali pałkami handlarzy.

– Idźcie do meczetu, to czas modlitwy! – krzyczeli do przerażonych przechodniów.

Gdy Mudżibullah ze starszym bratem i przyjaciółmi bawili się na podwórku, podbiegł do nich zaaferowany kolega.

– Powiesili Nadżibullaha! Chodźcie!

Mudżibullah nie miał pojęcia, kim był wisielec. Nie do końca też wiedział, co znaczyło słowo „powiesili”. Ale zobaczył, że na pobliskie rondo przed pałacem prezydenckim ciągnęły tłumy.

To było równie przerażające, co fascynujące: dwóch mężczyzn – a właściwie dwa zmasakrowane ciała – wisiało na słupie sygnalizacji świetlnej. Mohammad Nadżibullah Ahmadzaj i jego brat Szahpur.

Nadżibullah był ostatnim prezydentem komunistycznego Afganistanu. Po tym, jak Sowieci wycofali się z kraju, a władzę przejęli mudżahedini, ukrywał się w ogrodzonej wysokim murem siedzibie Organizacji Narodów Zjednoczonych. Od dawna chciał wyjechać – musiał tylko dotrzeć na lotnisko. Mimo prób i wstawiennictwa ONZ watażkowie dzielący się władzą w Kabulu nie dawali mu jednak zgody na przejazd. Zamknięty w niedużym pokoju „byk” (jak nazywano go z powodu postury), czy też „rzeźnik” (otrzymał ten pseudonim, ponieważ stosował brutalne metody rozprawiania się z przeciwnikami), słuchał radia i oglądał telewizję. Sporadycznie dzwonił też do rodziny z telefonu satelitarnego oraz tłumaczył na język paszto Wielką grę2, książkęo zmaganiach między Rosją a Wielką Brytanią o Azję Centralną w XIX wieku. Gdy wychodził z pokoju na podwórze, ćwiczył, by zupełnie nie wypaść z formy. Zza grubych murów docierały do niego odgłosy wojny domowej, która równała Kabul z ziemią3.

W dniu, w którym walki ustały, do siedziby ONZ wdarli się talibowie. Pobili Nadżibullaha, wykastrowali go, a potem ciągnęli za samochodem po kabulskich ulicach. W końcu dobili go strzałem w głowę. Ciało powiesili4.

Mudżibullah wraz z bratem i kolegami patrzyli podekscytowani na zwisające ze słupa zwłoki, ale wtedy pojawił się ojciec Dastiarów.

– Co wy tu robicie?! – krzyczał. Na jego twarzy malował się gniew.

Skruszeni ruszyli do domu, ale powieszony prezydent nie dawał o sobie zapomnieć.

Kiedy Mudżibullah wrócił do szkoły, ktoś w klasie wpadł na pomysł, żeby z papieru wydrzeć ludzika, przewiązać mu wokół szyi nitkę, a jej koniec przyczepić do kawałka nasączonej śliną chustki. Kulkę z ludzikiem podrzucali na tyle mocno, że mokry papier przyklejał się do sufitu.

Wkrótce w klasie zaroiło się od wiszących Nadżibullahów.

Obcy u siebieDżalil, 1996

– Do jakiego miejsca przynależysz? – spytał Dżalila Salehiego mężczyzna w autobusie wiozącym chłopaka do Kabulu.

Nie zrozumiał pytania. W Iranie mówiono o nich po prostu „Afgańczycy”, to wystarczało.

Zmieszany podszedł do matki.

– Powiedz, że przynależysz do Behsudu – podpowiedziała.

Dżalil powtórzył odpowiedź matki, a mężczyzna tylko skinął głową. Tyle mu wystarczyło.

Behsud leży w prowincji Wardak, w środkowym Afganistanie. Stamtąd wywodzi się rodzina Dżalila, ale on i jego brat bliźniak Karim przyszli na świat w Meszhedzie w Iranie. Wychowała ich matka, bo ojciec prowadził restaurację w Arabii Saudyjskiej.

Po radzieckiej inwazji na Afganistan Irańczycy chętnie przyjmowali sąsiadów w potrzebie. Afgańczycy otrzymywali mieszkania, prawo do opieki zdrowotnej oraz pozwolenie na pracę. Na początku lat 90. sytuacja się zmieniła. Irańczycy uznali, że już dość zrobili dla imigrantów. Przecież w roku, w którym talibowie zdobyli władzę, Iran dawał schronienie największej liczbie uchodźców na świecie5. W ogromnej większości byli to Afgańczycy – 1,4 miliona osób. To było dla Irańczyków zbyt duże obciążenie polityczne, gospodarcze i socjalne. Większość nowo przybyłych pozostawała nieudokumentowanymi migrantami, którzy w każdej chwili mogli zostać deportowani. Coraz trudniej było im znaleźć pracę, ponieważ irańskie władze zachęcały przedsiębiorców do zatrudniania rodaków zamiast przybyszów zza granicy.

Nawet ci afgańscy imigranci, którzy posiadali ważne dokumenty zezwalające na pobyt, mogli je stracić bez powodu. A starsi bracia Dżalila nie mieli ich wcale, więc w każdej chwili mogli zostać deportowani. Ich matka nie mogła znieść myśli, że zostanie oddzielona od synów. Postanowiła, że mimo biedy i chaosu czekających na nich w Afganistanie rodzina wróci do ojczyzny. Przynajmniej będą u siebie.

Nie byli. W Kabulu inne dzieci dziwiły się, jak ubrani są Dżalil i jego brat. Nie nosili tradycyjnych strojów, tylko szorty, więc na ulicy przezywano ich „szorciastymi chłopakami”.

Dotarli do Kabulu krótko przed atakiem talibów. Tej nocy, gdy Mudżibullah Dastiar chował się w korytarzu swojego domu, Dżalil spokojnie spał. Przebudziły go dopiero nagłe serie z karabinów. Za oknem jaśniały smugi pocisków. To nie było aż tak zaskakujące. Gdy nadarzyła się radosna okazja, taka jak wesele czy narodziny dziecka, zawsze strzelano w powietrze. Dlatego chłopak pomyślał, że wydarzyło się coś szczególnie dobrego, skoro tej nocy strzelano z aż tylu karabinów.

Rano w domu Dżalila panowała jednak napięta atmosfera. Ktoś z domowników powiedział, że w mieście są talibowie. Chłopak nie wiedział, co to właściwie znaczy, starsi ostrzegali jednak, by dzieci nie zbliżały się do brodatych bojowników, bo to nie są dobrzy ludzie, mogą zrobić im krzywdę. Zwłaszcza że Dżalil i jego rodzina byli Hazarami.

***

Talibowie wzięli Hazarów na cel. Jeszcze zanim przejęli władzę, przywódcy organizacji nawoływali zwolenników do mordowania przedstawicieli tej ludności. Przecież zabicie szyickiego heretyka nie jest grzechem6.

Talibowie – jak większość mieszkańców Afganistanu – to sunnici, członkowie religijnej większości. Hazarowie są mniejszością. Wprawdzie jedną z największych, ale stanowią tylko od 10 do 20 procent ludności kraju. Do tego od zawsze byli w konflikcie z sunnickimi Pasztunami. Próbowano więc wykluczyć Hazarów z polityki oraz ograniczano im możliwości rozwoju ekonomicznego. Ostatecznie doprowadziło to do umocnienia hazarskiego nacjonalizmu. Zaczęli oni walczyć o zdobycie dla siebie jak największych wpływów. Korzystali przy tym ze wsparcia Irańczyków, z którymi dzielili religię. Ale Iran bezwzględnie wykorzystywał afgańskich Hazarów do swoich celów.

Dżalila mało jednak interesowało jego pochodzenie. Chłopak miał inne poważne zajęcia – wałęsanie się po ulicy i grę w kulki. Nie wiedział, kim są talibowie ani czego się po nich spodziewać. Zmiana władzy wydarzyła się tak nagle, że gdyby nie rozmowy dorosłych, pewnie by nie zauważył, że coś się zmieniło. Może tylko tyle, że na ulicach pojawiło się wielu brodaczy. Na wszelki wypadek nie zbliżał się do nich, tak jak prosili rodzice. Ale czy rzeczywiście byli tak niebezpieczni?

Wkrótce się o tym przekonał. Widział, jak brodacze zaczepiali ludzi przechodzących koło posterunku i chcieli, żeby wstępowali w ich szeregi. Czepiali się byle czego. Czasami zabierali przechodniowi paszport i mówili, że oddadzą go dopiero wtedy, gdy zatrzymany wróci z członkiem rodziny, który potwierdzi jego tożsamość. Słowo ważyło więcej niż dokument.

Brat Dżalila zdecydowanie zwracał na siebie uwagę. Nosił długie włosy i krótką brodę. Wszystko nie tak, jak życzyli sobie talibowie. Zatrzymywali go, wypytywali, aż wreszcie któregoś razu ogolili mu głowę. To była upokarzająca kara dla tych, którzy łamią nowe prawa.

Wkrótce w Kabulu zjawił się ojciec Dżalila. Co rok, czasami co dwa lata przyjeżdżał na kilka tygodni z Arabii Saudyjskiej, by spędzić czas z rodziną. Tym razem wyjątkowo spieszył się do domu. Wiedział, co dzieje się w kraju i z jakimi problemami mierzą się jego najbliżsi.

Bliźniacy uwielbiali ojca i chcieli nacieszyć się każdą wspólną chwilą. Za każdym razem, kiedy pojawiał się w progu, biegli, by go przytulić. Którejś nocy ojciec jednak nie wrócił. Pojawił się dopiero rankiem, z wujkiem. Obaj stanęli w drzwiach, a na ich twarzach malował się strach.

Wszystko przez porządne ubranie. Zwróciło ono uwagę talibów, więc ojciec został zatrzymany i przesłuchany. Wypytywali go, skąd się wziął w Kabulu, gdzie mieszka, czy należy do antytalibskiej rebelii oraz kim jest jego rodzina. Grozili, że zabiją jego najbliższych, jeśli zrobi coś wbrew prawu. Wujek, dzięki swoim kontaktom, pomógł bratu wydostać się z tarapatów. Następnego dnia dał ojcu Dżalila znoszone ubrania, potargał mu włosy i wybrudził twarz, by wyglądał starzej, biedniej i nie rzucał się w oczy. Udali się do talibów, by odzyskać skonfiskowane dokumenty. Po raz kolejny nie wrócili na noc. Ojciec znowu został przesłuchany i ponownie dano mu do zrozumienia, że jego rodzinę spotka kara, jeśli któreś z jego słów okaże się nieprawdą. Wreszcie talibowie puścili ich wolno.

Po tym zdarzeniu ojciec już nigdy nie czuł się w Kabulu bezpiecznie. Rodzina przeprowadziła się do innej części miasta, a podczas spacerów z dziećmi ojciec zachowywał wyjątkową ostrożność. Zniknęła dawna beztroska.

Miasto bez muzykiMudżibullah, 1996–1997

Im dłużej talibowie rządzili, tym mniej fascynowali Mudżibullaha. Złościło go, że na modlitwę zaganiali nie tylko dorosłych, ale także dzieci. Wolał grać w piłkę. Choć był mały, widział, jakie zmiany zachodzą w jego kraju.

Odkąd przyszli talibowie, jego matka musiała ukrywać się pod burką, a na ulicę mogła wyjść tylko z mahramem – blisko spokrewnionym członkiem rodziny. Choć prawa kobiet ograniczano już w czasach mudżahedinów, to one najbardziej ucierpiały na zwycięstwie talibów. Szczególnie dotkliwy był dla nich zakaz edukacji i pracy zarobkowej poza domem. Nowe władze wprowadzały ograniczenia na tyle skutecznie, że ostatecznie kobiety niemal zupełnie zniknęły z życia publicznego7.

Ograniczenia, ale nie tak uciążliwe, dotknęły także mężczyzn. Musieli oni nosić tradycyjne afgańskie szaty perahan o tunban (szeroką koszulę i spodnie, często z kamizelką) i brody nie krótsze niż szerokość pięści.

Kary w talibskim Afganistanie były wymyślne i okrutne: za cudzołóstwo kamienowano kobiety, a za kradzież obcinano rękę. Za ateizm, odejście od islamu czy nawracanie na inną religię groziła śmierć przez powieszenie, rozstrzelanie lub ukamienowanie. Talibowie zabronili nawet używania toreb papierowych, bo obawiali się, że przetworzony papier mógł zawierać kartki z Koranu. Zakazane zostały także wszelkie formy muzyki (z wyjątkiem pieśni religijnych, naszid) i tańca8.

Ojca Mudżibullaha, który był człowiekiem minionego systemu, nie opuszczał strach. Talibowie ciągle szukali wrogów wewnętrznych. Szerzaman wiedział o zatrzymaniach, przeszukaniach i groźbach, które dotknęły wielu ludzi w stolicy. Dlatego jego krewni i sąsiedzi stopniowo opuszczali Kabul.

Ostatecznie Szerzaman zdecydował, że i oni powinni wyjechać.

Dwie wieżeDżalil, 1997–2002

Samoloty uprowadzone przez zamachowców wbiły się w wieże World Trade Center. Spowiły je kule ognia i dymu, a potem budowle zawaliły się i obróciły w gruzy.

Dżalil gapił się z przerażeniem na migające obrazy w tele­wizorze, ale niewiele z tego rozumiał. Słuchał dorosłych, którzy twierdzili, że to wydarzenie będzie miało poważne konsekwencje. Rzeczywiście – na skutek ataków z 11 września 2001 roku zginęło niemal 3 tysiące osób. Potem, w wyniku ogłoszonej wojny z terrorem mogło stracić życie – pośrednio i bezpośrednio – ponad 4,5 miliona ludzi9.

Na razie jednak Dżalil miał inne troski na głowie, targały nim inne emocje – przede wszystkim żal i poczucie straty. Bo przecież ojciec…

Chociaż po zatrzymaniu nie czuł się komfortowo w Kabulu, ojciec Dżalila nie myślał o wyjeździe. Rozważał nawet kupno domu w mieście, ale żona odwiodła go od tego pomysłu. Przekonywała, że w Kabulu nie jest i nie będzie bezpiecznie, dlatego powinni z niego wyjechać jak najszybciej. Wreszcie się ugiął. On sam musiał wracać do pracy w Arabii Saudyjskiej, ale dał żonie pieniądze na drogę. Na kilka tygodni wylądowała z dziećmi w Pakistanie, lecz z braku lepszego pomysłu postanowiła jechać do Iranu, choć pamiętała dobrze, że życie tam nie jest łatwe.

Po roku zjawił się ojciec. Miał znowu spędzić z nimi trochę czasu przed powrotem do pracy. Dwa tygodnie po przyjeździe przyszło jednak nieszczęście. Ojciec doznał zawału serca. Zmarł.

To była katastrofa – przecież to on utrzymywał rodzinę. Były oszczędności, ale szybko stopniały. Wszyscy członkowie rodziny, nawet 11­-letni Dżalil i Karim, musieli iść do pracy. Upływały lata, a oni nie mogli wyrwać się z nędzy. Wrócili więc do Afganistanu, wciąż rządzonego przez talibów. Wkrótce jednak uciekli ponownie do Pakistanu. Tym razem zostali tam na dłużej. Dżalil od rana do nocy tkał dywany, żeby zarobić, więc nie chodził do szkoły ani nie miał czasu na zabawę.

To właśnie podczas pobytu w Pakistanie zobaczył płonące wieże. Tego dnia pojawiła się także informacja, która jednak nie przebiła się przez natłok informacji w światowych mediach.

Dwa dni przed zamachami na World Trade Center dwóch podszywających się pod dziennikarzy Tunezyjczyków prowadziło wywiad z Ahmadem Szahem Masudem, czołowym przywódcą antytalibańskiej partyzantki. W trakcie wysadzili niespodziewanie ładunki ukryte w kamerze i pasie ze schowkami na baterie. Mudżahedin został ciężko ranny. Zmarł w drodze do szpitala. Gdy Afgańczycy dowiedzieli się, że Al­-Kaida stała za atakami na World Trade Center i zabójstwem Masuda, byli pewni, że nad ich krajem zawisły czarne chmury.

Nie minął miesiąc od tych wydarzeń, gdy rozpoczęła się amerykańska operacja w Afganistanie. Stany Zjednoczone i grupy mudżahedinów, walczące pod wspólnym sztandarem Sojuszu Północnego, w miesiąc uporały się z talibami, którzy byli zupełnie bezbronni wobec ataków z powietrza. Siejący do niedawna postrach bojownicy rozpierzchli się po kraju, uciekli do sąsiedniego Pakistanu albo przeszli na stronę przeciwników.

Rodzina Salehich nieufnie patrzyła na te zmiany. Wracać i jeszcze raz zaczynać wszystko od nowa? Czekali na rozwój sytuacji. Minął rok od amerykańskiej inwazji i z Afga­nistanu nareszcie docierały dobre wiadomości. W państwie zapanował względny spokój. Do tego ONZ płacił tym, którzy decydowali się wrócić do kraju. Więc dlaczego nie spróbować?

PowrótMudżibullah, 2002–2006

Mudżibullah też dorastał na emigracji w Pakistanie. Jego ojciec, dotychczas cieszący się urzędniczymi przywilejami, długo pozostawał tam bezrobotny. Potem łapał się przeróżnych dorywczych prac, których wspólnym mianownikiem były marne zarobki. Z trudem wystarczało mu pieniędzy na wykarmienie rodziny, ale przynajmniej Mudżibullah mógł kontynuować edukację, a nawet miał czas na krykieta. Z życia rodziny zaczął znikać strach.

Niecały rok po obaleniu talibów Szerzamanowi ponownie zaproponowano pracę w ministerstwie. Rodzinie powiedział, że zapanował pokój i czas na powrót do domu. Wrócili do Afganistanu w dobrym momencie. Kraj dźwigał się po latach wyniszczającego konfliktu i potrzebował specjalistów. Mudżibullah szybko trafił na staż do Ministerstwa Rozwoju i Odbudowy Obszarów Wiejskich. Digitalizował już istniejące mapy, tworzył nowe, wirtualne, wprowadzał dane, przetwarzał je i dzięki temu widział, jak za pieniądze Banku Światowego powstają drogi, sieci kanałów, szkoły i szpitale. Po kilku miesiącach stażu przyjęli go do pracy. Zaczął zarabiać poważne pieniądze. Łączył pracę ze studiami, więc z trudem znajdował czas na sen, ale czuł się szczęśliwy jak nigdy przedtem.

Wydawało się, że wojna dobiegła końca, a po ponad dwóch dekadach walk i rządów fundamentalistów społeczeństwo chciało nadrobić stracony czas. Fryzjerzy za grosze cięli długie brody, na ulicach znów rozbrzmiała muzyka, a płyty z hollywoodzkim i bollywoodzkim kinem czekały na klientów na bazarach. Do kraju napłynęły dolary. To była najszerzej zakrojona akcja pomocy humanitarnej i rozwojowej w historii ludzkości10.

Pokój jednak nie trwał długo. W Kandaharze tuż po pierwszej rocznicy inwazji doszło do pierwszego starcia między talibami a amerykańskimi wojskami. Talibowie stopniowo zyskiwali na sile, szczególnie że w marcu Stany Zjednoczone dokonały inwazji na Irak. Afganistan przestał być ich oczkiem w głowie. Pod koniec 2003 roku to nie Amerykanie, ale siły NATO patrolowały ulice stolicy, by zapewnić w niej bezpieczeństwo. Bo wojna powoli wdzierała się do miasta.

SiostryMariam, 2014–2017

Mariam Husajni odliczała dni do powrotu siostry. Nadżiba była chlubą rodziny. Świetnie się uczyła i pięła się po szczeblach kariery niedostępnej dla kobiet za rządów talibów. W końcu wyjechała na stypendium do Japonii.

Nadżiba nie miała w sobie nic z zahukanej Mariam. Szybko zawierała znajomości i potrafiła wykorzystywać nadążające się okazje. W Mariam nie było jednak ani krzty zazdrości – szczerze cieszyła się z sukcesów siostry. Nadżiba była też dla niej oparciem, którego tak potrzebowała w miejskim zgiełku Kabulu.

Mariam nie poznała wojny ani trudów emigracji. Urodziła się dwa lata przed tym, jak talibowie zdobyli władzę w kraju. Jej wieś Zardnaj w dystrykcie Szahristan w środkowym Afganistanie omijały burze. Gdyby nie niski poziom edukacji, pewnie nigdy nie opuściłaby tego miejsca. Ale jej rodzice nie mieli wątpliwości – Mariam musi kontynuować naukę w Kabulu. Zaczęła tam dojeżdżać, choć na drogach grasowali już talibowie i zwykli bandyci, więc musiała wybierać okrężną, ponad 400­-kilometrową trasę.

Kiedy Mariam przeprowadziła się do Kabulu na stałe, w mieście dochodziło do pierwszych zamachów. Improwizowane ładunki wybuchowe, zamachowcy samobójcy i samochody pułapki przypominały o tym, że kraj nie uwolnił się od wojny.

Ale to nie strach był największą troską dziewczyny. Mariam z trudem znosiła rozłąkę z rodziną, szczególnie z matką. W Kabulu czuła się jak na innej planecie. Znajdowała się wśród obcych ludzi, których intencji nie była w stanie odgadnąć. Kabulczycy wydawali się jej przebiegli, wciąż nosili maski. Niby się uśmiechali, udawali szczerość, ale Mariam czuła, że chcieli ją sobie okręcić wokół palca. W Zardnaj nie nauczono jej podobnych gier. Mówiła to, co myślała. Nie skrywała swoich intencji. Była nie po kabulsku szczera i otwarta.

Nadżiba wyjechała do Japonii, gdy Mariam wybierała się na pierwszy rok studiów. Otrzymała lukratywne stypendium, dzięki któremu mogła ukończyć studia magisterskie z informatyki. Bez starszej o pięć lat siostry życie w stolicy było dla Mariam jeszcze większym wysiłkiem. Wszystko przychodziło jej z trudem. Pamięta, jak o rok młodszy brat Mahdi zawiózł ją na kursy przygotowawcze do egzaminu kończącego szkołę średnią. Wrócić miała sama. Mahdi dał jej adres, skąd mogła złapać autobus do domu. Pytał, czy Mariam sobie poradzi. Bez wahania odpowiedziała, że tak. Ale nie mogła znaleźć przystanku. Długo krążyła, pytała – bezskutecznie. W końcu poddała się i przez półtorej godziny szła pieszo do domu.

Na kursach trzymała się z boku, odzywała się sporadycznie i starała się nie zwracać na siebie uwagi. Czasami wręcz irytowało ją, że jej rówieśnicy z Kabulu mówią tak dużo i głośno. Do tego Mariam była ambitna i zawzięcie się uczyła, co nie pozostawiało wiele czasu na zawieranie nowych znajomości. Kabul wciąż wywoływał w niej lęk, więc tym chętniej po zajęciach szła prosto do domu, by zagłębić się w książkach.

Tak, za Kabulem trudno było nadążyć. Na początku amerykańskiej inwazji mieszkało w nim 1,5 miliona mieszkańców. Dekadę później – 4 miliony, a po kolejnych 10 latach ta liczba wzrosła do około 6 milionów. Infrastrukturę w Kabulu zaprojektowano z myślą o milionie osób i nie więcej niż 75 tysiącach samochodów. Tylko że dekadę po utracie władzy przez talibów było ich już 400 tysięcy11. Potem ta liczba jeszcze się podwoiła. Kabul należał do najszybciej rosnących, ale też najbardziej zanieczyszczonych spalinami i dymem z opalanych czym popadnie domów miast na świecie. Do tego bieda. Nie dało się przejść ulicą i nie zostać zaczepionym przez żebraka. Nędza wpędzała Afgańczyków w uzależnienie od heroiny i opium, czyli jednego z głównych produktów eksportowych tego kraju. Mariam nie widziała tu nic, co kochała w Zardnaj.

ZamachMudżibullah, 2014

Mudżibullah był szczęśliwy. Choć kraj borykał się z coraz większymi trudnościami, on wiódł ustabilizowane życie. Awansował w pracy, zarabiał przyzwoite pieniądze i cieszył się codziennością. Nawet tego dnia, kiedy wracał z pogrzebu.

Zmarła matka koleżanki z pracy, ale w samochodzie panował dobry nastrój. To był dzień wypłaty, więc trzy z sześciu osób w dżipie postanowiły pojechać do banku, by wyciągnąć gotówkę i przy okazji zjeść obiad na mieście. Mudżibullah poprosił, by wysadzono go przy drodze prowadzącej do ministerstwa. Dołączyło do niego dwóch kolegów. Resztę trasy mieli pokonać pieszo.

Skręcili w mniejszą ulicę, przy której znajdowała się siedziba Niezależnej Komisji Wyborczej.

Jeden z kolegów Mudżibullaha obejrzał się za siebie. Jakieś 30 metrów za nimi podążał mężczyzna.

– To zamachowiec! – krzyknął urzędnik.

Mudżibullah odwrócił się gwałtownie. Zobaczył człowieka, który niczym się nie wyróżniał w tłumie przechodniów. Był korpulentny, szedł powoli, bił od niego spokój i zupełnie nie zwracał uwagi na rozmawiających o nim mężczyzn. Miał na sobie tradycyjne afgańskie ubranie perahan o tunban w kolorze kremowym, wokół szyi szal patu, a na głowie beret zwany pakol. Coś tylko mamrotał pod nosem.

– Co ty gadasz? – stwierdził Mudżibullah. – Przecież to zwykły facet. Pewnie idzie do komisji wyborczej.

– Nie, to zamachowiec samobójca! – uniósł się kolega.

Mudżibullah jeszcze raz spojrzał za siebie. Dostrzegł to, co umknęło jego uwadze za pierwszym razem. Mężczyzna do kamizelki miał przytwierdzone ładunki. Jego dłoń była zaciśnięta – jak się domyślił – na detonatorze.

Koledzy pierwsi ruszyli naprzód. Po chwili Mudżibullah pobiegł za nimi. Wyprzedził ich o kilkanaście metrów, ale wtedy zza rogu wyłonił się drugi zamachowiec. Mudżibullah stanął jak wryty. Przez chwilę się wahał, po czym obrócił się o 180 stopni i pobiegł w kierunku pierwszego zamachowca. Mijając go, spojrzał mu w twarz. Mężczyzna wciąż wydawał się pogrążony w swoich myślach. Zupełnie nie zwracał uwagi na panikę, którą zasiał.

Mudżibullah myślał, że znalazł się w bezpiecznej odległości, gdy fala uderzeniowa rzuciła nim o ziemię. W jego uszach rozległ się pisk. W powietrze wzbił się gęsty tuman kurzu wymieszanego z dymem. Miał wrażenie, że wszystko dzieje się bardzo powoli, ale to jego mózg nie nadążał za intensywnością zdarzeń. Przejechał dłońmi po ciele, by sprawdzić, czy nie jest ranny. Wydawało się, że nie. Złapał się za kieszenie. Były puste. Ogarnął wzrokiem przestrzeń wokół siebie. Portfel i jeden z dwóch telefonów leżały tuż obok. Zagarnął swoje rzeczy, nie podnosząc się z ziemi. Wciąż niewiele widział w tumanach dymu. Kiedy nieco opadły, zauważył taksówkarza. Odłamek trafił go w szyję. Krew tryskała z niej jak z fontanny. Rozległy się odgłosy strzelaniny. Przerażony Mudżibullah wciąż leżał, wbity w ziemię. Patrzył, jak kierowca umiera. Bał się podnieść, bo wiedział, że zamachowcy samobójcy tylko torują drogę uzbrojonym bojownikom. Ci mieli zabić jak najwięcej przypadkowych osób, a potem zabarykadować się w najtrudniej dostępnym miejscu i walczyć tak długo, jak się da. Mieli na wyposażeniu karabiny i granaty. Mogli stawiać opór godzinami.

Z furtki jednej z bram wychylił się ochroniarz.

– Chodź tutaj, chodź tutaj! – krzyknął. – To bezpieczne miejsce.

Mudżibullah poderwał się i wbiegł przez uchylone drzwi. Ochroniarz pokazał mu nieduże pomieszczenie znajdujące się nieco dalej od muru. To była jego stróżówka. W środku znajdowało się jeszcze kilku ocalałych.

– Nie bój się, nic się nie bój – powtarzał ochroniarz.

Zza murów wciąż dochodziły odgłosy wystrzałów i eksplozji. Wkrótce na miejsce zdarzenia przyjechały siły rządowe i starły się z napastnikami. Ludzie w stróżówce siedzieli w napięciu. Przerażony Mudżibullah zupełnie stracił rachubę czasu. Gdy trochę się pozbierał, zadzwonił do ojca i powiedział, że wszystko z nim w porządku. Nie usłyszał jednak odpowiedzi. Koledzy z pracy, którzy pobiegli przodem, byli przekonani, że Mudżibullah nie żyje.

Starcia nie ustawały, ale jeden z ocalałych zaproponował, żeby przez prywatne posesje uciekli na tyły i dotarli do równoległej ulicy. Udało się. Mudżibullah wciąż był jednak w szoku. Wsiadł do autobusu odjeżdżającego z jednej z ruchliwych ulic. Sam nie wie, dlaczego postanowił nie wracać do domu, tylko jechać do kuzyna.

Ten otworzył mu drzwi i zobaczył twarz pobladłą z przerażenia. Mudżibullah poprosił o szklankę wody, wypił ją jednym haustem i zasnął.

NieufnośćMudżibullah, 2014

Już dzień po zamachu Mudżibullah chciał wrócić do ministerstwa. Zależało mu na pokazaniu, że wszystko z nim w porządku. Ale nic nie było w porządku.

Znów szedł ulicą, na której wysadził się zamachowiec. To wciąż było pobojowisko. Rozszarpane kawałki metalu, gruz, wyblakłe plamy krwi. Wyszczerbione mury i przyklejone do nich strzępy ludzkiego mięsa, które przeoczyła straż pożarna, gdy wodą pod ciśnieniem czyściła miejsce eksplozji. Rzucały się w oczy, bo połyskiwały dziwnie, gdy padały na nie promienie słońca.

Mudżibullah przeszedł obok, wszedł do ministerstwa, w którym znowu toczyła się zwykła praca. Pokazał, że jest cały, i wrócił do domu.

Następnego dnia stawił się w pracy o zwyczajnej godzinie. Usiadł za biurkiem i włączył komputer. Zgodnie z dostarczonymi mu informacjami o zagrożeniach i zamachach nadawał kolory poszczególnym dystryktom prowincji w całym kraju. Zielony, żółty albo czerwony. Kabul pozostawał niezmiennie zielony. Wciąż był bezpieczną strefą. Po tym, co przeżył dwa dni temu, Mudżibullahowi trudno było w to uwierzyć.

***

Do Afganistanu wciąż napływały ogromne środki z zagranicy, ale czuć było zmęczenie. Amerykański projekt nowego wspaniałego Afganistanu z każdym kolejnym dniem oddalał się coraz bardziej. Wsparcie finansowe zamiast służyć rozwojowi trafiało często do kieszeni lokalnych i zagranicznych kacyków chcących szybko się wzbogacić. Kraj zmagał się z koszmarnym ubóstwem, ogromnym uzależnieniem od narkotyków i politycznym chaosem.

W 2011 roku Osama bin Laden został zabity, a wkrótce po tym prezydent Barack Obama ogłosił, że cele, które Stany Zjednoczone postawiły sobie w Afganistanie, zostały w większości zrealizowane. W związku z tym amerykańskie wojska (kontyngent liczył wtedy około 100 tysięcy żołnierzy) miały być stopniowo wycofywane z kraju.

Dwa lata później afgańskie siły, na wniosek prezydenta Hamida Karzaja, przejęły od NATO kontrolę nad bezpieczeństwem w Afganistanie. W ciągu 18 miesięcy zagraniczne wojska miały wyjechać. Od tego czasu w kraju pozostał tylko kontyngent wspierający lokalne siły bezpieczeństwa.

W 2014 roku, mniej więcej w czasie kiedy Mudżibullah wracał z pogrzebu, akurat zbliżały się wybory prezydenckie. Hamida Karzaja, którzy rządził krajem praktycznie od obalenia talibów, miał zastąpić powiązany z nim minister finansów Aszraf Ghani. Byli też inni kandydaci, ale – jak się okazało – wynik wyborów został przesądzony, a wokół nich narosło wiele kontrowersji i oskarżeń o fałszerstwa. W rezultacie Ghani podpisał porozumienie z drugim kandydatem, Abdullahem, o podzieleniu się władzą, do czego zmusiły ich Stany Zjednoczone.

Na tych walkach o wpływy korzystali talibowie. Organizowane przez nich ataki i zamachy stawały się codziennością. Na celowniku znaleźli się wszyscy powiązani z rządem, wspieranym przez Zachód. Dopiero po zamachu Mudżibullah uwierzył, że celem stał się także on sam.

***

Zamach, choć minęły od niego zaledwie dwa dni, już obrastał miejskimi legendami. Ponoć jeden z zamachowców miał się znaleźć w pobliżu komisji wyborczej, ale nie wiedział dokładnie, gdzie się ona znajduje, więc spytał ochroniarza, którędy ma iść.

Albo że 10 pracowników komisji chowało się w toalecie. Napastnicy nie mieli już naboi, więc wrzucili do pomieszczenia granat. Jak już się uspokoiło, wszyscy bali się tam zajrzeć i wreszcie dali sprzątaczom solidny napiwek, by zrobili porządek.

Ktoś widział, jak głowa zamachowca odrywa się od ciała i leci w górę jak kopnięta piłka…

Przedstawiciele Ministerstwa Spraw Wewnętrznych jak zwykle skąpo informowali o zamachu. Wiadomo było, że zginęło pięciu napastników. Dwóch wysadziło się w powietrze, trzech trafiły kule ochroniarzy. Poza talibami oficjalnie zginęły przynajmniej cztery osoby, nieco więcej zostało rannych12.

Tylko że oficjalne komunikaty budziły coraz więcej wątp­liwości. Świadkowie mówili o większej liczbie ofiar.

***

Mudżibullah próbował zachowywać pozory normalności. Nawet samego siebie przekonał, że czuje się dobrze. Nie mógł tylko powstrzymać jąkania, ale i ono zniknęło po kilku tygodniach. W rzeczywistości jednak psychicznie był zupełnie zdewastowany. Gdy ktoś go niepostrzeżenie zaszedł od tyłu i odezwał się nagle albo znienacka klepnął go po ramieniu, Mudżibullah się wzdrygał. Ogarniał go lęk. Do pracy jeździł tylko taksówkami, bo bał się ludzi w transporcie zbiorowym. Każdy mężczyzna noszący tradycyjne afgańskie ubrania, a takich było przecież wielu, przypominał mu zamachowca. Mudżibullah podejrzewał każdego. Terrorystą mógł być mężczyzna siedzący w restauracji i zajadający się ryżem i mięsem przy stole obok albo sąsiad, który ostatnio wydał mu się dziwnie przygaszony.

Nie tylko obcy i przypadkowi ludzie budzili w nim strach. Mudżibullah odsunął się też od tych, których znał. Przekonał się, że śmierć może zakraść się niepostrzeżenie, że może stanąć tuż przed nim w każdej chwili. Przecież gdyby nie jego koledzy, mógłby w ogóle nie zauważyć, że ktoś za nim szedł. Nawet ich zaczął jednak podejrzewać. W ministerstwie niby wszyscy udawali, że się dobrze znają i są kolegami, lecz Mudżibullah tak naprawdę nic o nich nie wiedział. Przecież nie mógł się domyślić, co się kryło w ich głowach, gdy odbywali niezobowiązujące pogawędki.

Zresztą kilka lat temu do ministerstwa przyszły służby bezpieczeństwa i w biały dzień wyprowadziły informatyka, którego Mudżibullah zapamiętał jako kompetentnego, pomocnego chłopaka. Oskarżono go o współpracę z talibami – miał planować atak terrorystyczny. Potem występował w telewizji i opowiadał, jak przygotowywał jeden z zamachów w mieście. Mudżibullah był wtedy pewien, że chłopak przyznaje się do niepopełnionych czynów pod przymusem służb. Teraz już nie był taki pewny. Za to bardzo uważnie sprawdzał, czy coś go łączy z zatrzymanymi osobami. Przeglądał swoje kontakty i SMS­-y. Jeśli coś znalazł, od razu to usuwał. Wchodził na Facebooka, podejrzanych ludzi wyrzucał ze znajomych i blokował. Wymazywał ich ze swojego życia, a przecież jeszcze niedawno ci mężczyźni (bo zawsze byli to mężczyźni) stanowili jego ważną część.

Mudżibullah stwierdził, że im mniej ma przyjaciół, tym jest bezpieczniejszy. Zatrzymał wokół siebie tylko tych, których znał naprawdę dobrze. Dlatego coraz więcej czasu spędzał w domu. Ale tam wystarczyła chwila nieuwagi, by traumatyczne wspomnienia zaczynały wciągać go jak bagno. Prześladowały go sekwencje obrazów.

Spokojna twarz zamachowca.

Jego niespieszny krok.

Schludny kremowy perahan o tunban.

Zwyczajna kamizelka.

Wybuch.

Krzyk.

Czerwone plamy na ziemi.

Szyja taksówkarza, z której tryska krew.

To samo, gdy zamykał oczy, żeby zasnąć. Bez końca.

Dalsza część w wersji pełnej

Przypisy

Część pierwszaKabul

1

Ahmed Rashid,

Taliban. Islam, Oil and the New Great Game in Central Asia

, I.B. Tauris & Co, London–New York 2010, s. 47.

2

Peter Hopkirk,

Wielka gra. Sekretna wojna o Azję Środkową

, tłum. Jarosław Skowroński, Zysk i S-ka, Poznań 2019.

3

Ali M. Latifi,

Executed Afghan President Stages ‘Comeback’

, Al Jazeera 22.06.2012, [online]

aljazeera.com/features/2012/6/22/executed-afghan-president-stages-comeback

[dostęp: 23.02.2025].

4

Por. tamże; Joanna Modrzejewska-Leśniewska,

Afganistan

, Wydawnictwo TRIO, Warszawa 2010, s. 398, 399.

5

Report of the United Nations High Commissioner for Refugees, General Assembly Official, Records Fifty-second Session Supplement

, No. 12 (A/52/12), United Nations, New York 1997, s. 37.

6

Victoria R. Williams,

Indigenous Peoples. An Encyclopedia of Culture, History, and Threats to Survival

, Vol. I, ABC–CLIO, Santa Barbara–Denver 2020, s. 432–435.

7

Joanna Modrzejewska-Leśniewska,

Afganistan

, dz. cyt., s. 412–414.

8

Tamże, s. 408, 409.

9

Dane są trudne do oszacowania. Por. Stephanie Savell,

How Death Outlives War. The Reverberating Impact of the Post-9/11 Wars on Human Health

, Brown University, b.d., [online]

watson.brown.edu/costsofwar/papers/2023/IndirectDeaths

[dostęp: 23.02.2025].

10

Anand Gopal,

No Good Men Among the Living.America, the Taliban, and the War Through Afghan Eyes

, Metropolitan Books, New York 2014, s. 51.

11

Por. Tanya Goudsouzian,

Something in the Air in Kabul

, Al Jazeera 17.03.2011, [online]

aljazeera.com/features/2011/3/17/something-in-the-air-in-kabul

[dostęp: 23.02.2025]; Nabila Ashrafi,

Number of Woman Drivers on the Rise in Kabul

, „TOLOnews”, 28.09.2028, [online]

tolonews.com/afghanistan/number-woman-drivers-rise-kabul

[dostęp: 23.02.2025].

12

Josh Smith, Zubair Babakarkhail,

9 Killed in Attack on Afghanistan Election Commission

, Star and Stripes” 25.03.2014, [online]

stripes.com/news/9-killed-in-attack-on-afghanistan-election-commission-1.274362

[dostęp: 23.02.2025].

Spis treści

Okładka

Karta tytułowa

Spis treści

Karta redakcyjna

Część pierwsza. Kabul

Koniec? Mudżibullah, 1996

Obcy u siebie Dżalil, 1996

Miasto bez muzyki Mudżibullah, 1996–1997

Dwie wieże Dżalil, 1997–2002

Powrót Mudżibullah, 2002–2006

Siostry Mariam, 2014–2017

Zamach Mudżibullah, 2014

Nieufność Mudżibullah, 2014

Przypisy

Punkty orientacyjne

Okładka

Strona tytułowa

Spis treści

Strona redakcyjna

Epigraf

Meritum publikacji

Przypisy