Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
82 osoby interesują się tą książką
Hazel została wyrwana z piekła. A może tylko przeniesiona do innego?
Uwolniona z rąk krwiopijców, przez lata wykorzystywana do kreowania przyszłości, nie potrafi odnaleźć się w zwyczajnym świecie. Codzienne czynności – wizyta w sklepie, spacer – czy dotyk drugiego człowieka budzą w niej lęk. Zamiast cieszyć się wolnością, odczuwa strach przed tym, co nowe i nieznane.
Callen, wilkołak i syn jednego z przywódców Siedmiu Potępionych, od pierwszego spojrzenia wie, że Hazel należy do niego. Ale to, co do niej czuje, nie przypomina czułości. To obsesja. Żar, który trawi go od środka i nie pozwala odejść od przeznaczonej mu dziewczyny.
Hazel nosi w sobie dar – potężny, przeklęty, niebezpieczny. Jej pan, istota, przed którą uciekła, nie odpuści, a po piętach już depczą dziewczynie wysłannicy śmierci. Wizjonerka z całych sił pragnie zapomnieć o przeszłości, ale ta staje się coraz bardziej namacalna.
Zakazana miłość, która nie powinna istnieć. Zwierzęta ukryte pod ludzką skórą. Dziewczyna, której wizje mogą zmienić los niejednej istoty.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 350
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Siedmiu Potępionych to siedem zwierzęcych ras: niedźwiedziołak brązowy, niedźwiedziołak czarny, wilkołak, pumołak, szczurołak, kojotołak i kotołak. Żyją one w częściowej harmonii dzięki zasadom, które zatwierdzają pod okiem tzw. Rady. Jej członkowie osądzają również wszelkie uchybienia w prawie, próby sabotażu, zamachy itp., co pomaga wydać jak najbardziej sprawiedliwy wyrok. To pozwoliło na ucywilizowanie wcześniej zdziczałych, żyjących w chaosie ras.
Każda ze zwierzęcych istot żyje niewiele dłużej niż przeciętny człowiek. Wszystko zależy od intensywności przeżyć, ran zadawanych latami czy nawet liczby przemiany w bestię. Na czele każdej rasy łaków stoi jeden przywódca – czystej krwi mężczyzna, którego wybranką zawsze jest również czystej krwi kobieta. Nie zawsze łączy ich przeznaczenie, często są to po prostu aranżowane małżeństwa po to, by zachować nieskazitelność rasy. Zwierzęcy gen umożliwia im przemianę w bestię. Każda z nich różni się od siebie nie tylko wyglądem, ale i konkretnymi cechami charakteru czy umiejętnościami.
Niedźwiedziołak Brązowy– najsilniejsza z ras, osobnik potężny i niebywale okrutny, mściwy, często działa pod wpływem impulsu. Niedźwiedziołaki uważają się za panów reszty łaków, przez co często stają się obiektem drwin. Rada Siedmiu Potępionych kilkukrotnie próbowała usunąć ich z elity. Często działają jako najemnicy na zlecenie wampirów, nie oszczędzają ofiar, bez względu na ich wiek czy płeć.
Niedźwiedziołak Czarny– chciwy i okrutny, nieco słabszy niż niedźwiedź brązowy, jego genetyczny krewny. Stosunkowo wolny przez swoje gabaryty, ale dużo większy niż wilkołak, również od niego silniejszy. Te łaki podobnie jak ich krewni także działają najczęściej jako najemne maszyny do zabijania.
Wilkołak– silny, ale i opiekuńczy. Po przemianie w bestię przemieszcza się z dużą prędkością, a jego zmysły wyostrzają się nawet bardziej niż u zwierzęcych osobników. W ludzkiej postaci też jest niezwykle wyczulony. Jego ciało regeneruje się lepiej i szybciej niż u pozostałych łaków. Posiada ogromną odporność psychiczną.
Pumołak– nadzwyczajnie prędki oraz zawistny. Gdy znienawidzi wroga, to za wszelką cenę próbuje go zgładzić. Jego wzrok pozwala widzieć nawet w najgłębszej ciemności, a słuch i węch ma wyostrzone, nawet kiedy jest w ludzkiej postaci. Podobnie jak wampir potrafi wyczuć w człowieku dar prekognicji.
Szczurołak– paskudny z wyglądu, jednak ma świetny wzrok. Posiada wyjątkową cechę, jaką jest umiejętność lokalizowania konkretnych osób poprzez rejestrowanie drgań powietrza. Jego wąsy po przemianie wychwytują charakterystyczne dla każdej istoty indywidualne wibracje, które są niczym niepowtarzalny odcisk palca. Szczurołaki nie unikają konfliktów, zawsze tworzą małe społeczności, np. mieszkają w dużej grupie na jednym osiedlu. Z natury czepialskie, nieco słabsze od wilkołaków.
Kojotołak– istota wycofana i mało aktywna, zazwyczaj działa w pojedynkę, często jako wolny strzelec. Rzadko angażuje się w konflikty, za to dzięki swoim wręcz genialnym zmysłom słuchu i węchu doskonale sprawdza się w roli łowcy. Kojotołaki najczęściej pracują w policji lub wojsku, odnoszą przy tym sukcesy ze względu na doskonałe umiejętności snajperskie. Fizycznie nie są zbyt silne, a po przemianie nie zwiększają znacząco rozmiarów – w przeciwieństwie do potężniejszych łaków.
Kotołak– ponętna i po prostu doskonała pod względem wyglądu fizycznego rasa. Ich urok osobisty to tylko jedna z zalet. Kotołaki potrafią wytworzyć feromon pozwalający im podporządkować sobie niemal każdą istotę – od ludzi, poprzez inne łaki, aż po wampiry. Stosunkowo słabe, rzadko ulegają przemianie, bo w ludzkiej formie są wystarczająco urocze i skuteczne.
Wampiry– brak u nich jednego, konkretnego przywódcy. Starzeją się wolniej niż przeciętny człowiek. To kusiciele o boskim uroku. Za pomocą jednego spojrzenia potrafią odczytać intencje drugiej osoby niezależenie od rasy. Żyją wśród innych nacji, żywią się nie tylko krwią, ale też zwyczajnym pokarmem. Podobnie jak zwierzołaki posiadają gen regeneracji. Przemieszczają się z niezwykłą prędkością, bywają szybkie niczym światło. Ich rozmnażanie jest trudne i rzadkie – często wcale nie mają potomstwa. Jad znajdujący się w ich zębach może zabić łaka i przemienić człowieka lub innego nieczystokrwistego stwora w tak zwanego kochanka wampirzego – istotę całkowicie mu podległą bez względu na płeć. Taki wybranek również żywi się krwią i żyje równie długo, co jego pan.
Wszystkie powyższe rasy łączy jedna istotna rzecz: przeznaczenie. Chwyta ono w swoje szpony w najmniej odpowiednim momencie i nie zawsze dobiera właściwe osoby. Potrafi przekształcić się w prawdziwą miłość. Jednak kiedy któraś z istot zostanie odtrącona, miłość często zmienia się w potworną nienawiść względem przeznaczonego. Potem istnieje szansa na kolejne uczucie, lecz już nie tak silne.
Wizjoner– istota zrodzona z krwi dawno zapomnianych łaków lub wampirów, które niegdyś nosiły w sobie rzadki dar przewidywania. Ich potomkowie nie kontynuowali związków ze stworami (choć mogli się przez to narazić na utratę umiejętności), lecz z ludźmi, a zdolność przewidywania i tworzenia przyszłości przechodziła dalej. Wizjonerem mógł być tylko jeden, pierwszy ludzki potomek; dar mnożyło się wyłącznie raz. Był on jednak piętnem, które powoli zabijało człowieka. Przez wieki wizjonerów wykorzystywano jako marionetki do zmieniania losu innych. Z czasem wynaleziono lek, który pozwalał tłumić ich zdolności. Dzięki niemu uratowani z niewoli mogli wreszcie żyć spokojnie. Ich umiejętność pochodzi od prekognitów – łaków lub wampirów, którzy rodzą się z darem przewidywania przyszłości, choć zdarza się to rzadko.
Urodziłam się w nie do końca zwyczajnej rodzinie. Miałam rodziców, brata, a nawet wielkiego psa. Pamiętałam ich jak przez mgłę, jednak mimo to wciąż istnieli w moim umyśle jako część dawnego życia. Być może wyobraźnia poniekąd dodawała coś od siebie: kolor oczu rodzicielki czy piekielny uśmiech ojca, ale nie w przypadku rodzeństwa. Imię Threnton pasowało tylko do jednej postaci – do nieco starszego chłopca o przenikliwie niebieskich oczach. Błyszczały nienaturalnie, wręcz świeciły, i to nie była sprawka pięknego, ogrzewającego nas tamtego dnia słońca. Wyglądały jak u każdego krwiopijcy, który ma zamiar za chwilę cię pożreć.
Wydarzyło się to na podwórku przed naszym domem zaraz po tym, gdy spadłam z roweru. Zdarłam sobie dość mocno kolano, przez co krew ciurkiem ciekła po mojej opalonej skórze. Zapłakana dopiero po chwili zauważyłam, że Threnton się napiął, a jego mięśnie drżały, jakby zmarzł, co wydawało się absurdalne. Sapał. Jego zęby się wysunęły i jak zaklęte naciskały na napięte wargi, po których ściekała ślina. Uklęknął przede mną, wciąż nie odrywając wzroku od czerwonej posoki, a gdy zetknął czubek języka z raną, rozpłakałam się jeszcze bardziej. Ogarnęła mnie panika, przez co mój brat również mocno się wystraszył. Poderwał się na nogi i z wrzaskiem uciekł w głąb podwórka.
To jeden z niewielu wyraźnych momentów z mojego dzieciństwa, jaki pamiętam, a wszystko dlatego, że był on jednym z ostatnich wspólnych. Z czasem przekonałam się jednak, że nic nie dzieje się przypadkiem.
Nadszedł kolejny wieczór, podczas którego chorzy ludzie wykorzystają moje umiejętności do własnych celów.
Na nadgarstkach miałam więzy, przez co wisiałam w szklanej skorupie o kształcie jaja. Musiałam być zabezpieczona przed ewentualnym uszczerbkiem, bo wizje bywały brutalne, a towarzyszący im ból mógł spowodować śmierć. Zawsze wracałam z jakimś zranieniem; czasem był to siniak, innym razem głębsza rana cięta lub kłuta – wszystko zależało od widzeń. Zmuszano mnie do zmieniania przyszłości, czego nie chciałam robić. I chociaż świat od dawna przestał być pustkowiem, na którym szaleje zdziczała ludzkość, to wciąż ceniono sobie takie osobniki jak ja. Na głowie miałam hełm pełen diod. Podłączono mnie do aparatury jak doświadczalnego królika, a wszelkie moje wizje wyświetlały się na ekranie po drugiej stronie pomieszczenia. Tak zaawansowaną technologią dysponowali tylko najbogatsi, oczywiście wszystko to pod nadzorem wynajętych naukowców.
– Już czas – odezwał się tym samym władczym głosem ktoś, kto rozkazywał mi za każdym razem. – Wykreuj dla mnie przyszłość, Hazel.
Przymknęłam powieki, lecz jeden impuls elektryczny zmusił mnie do ich ponownego otwarcia. Kark stał się sztywny, przez co spoglądałam bezpośrednio na ekran pełen migających fotografii, które momentalnie zlały się w jaskrawą plamę. Gdy ponownie zamknęłam oczy, w moim umyśle zawitał mrok. Ciemność prędko rozproszyły ukazujące mi się jak senne sceny obrazy. Pulsujący ból przeszył całe ciało, jednocześnie wszystkie wizje wyświetliły się na monitorze. Słyszałam rozmowę toczącą się między kilkorgiem ludzi. Wojna pomiędzy klanami po raz kolejny stała się główną akcją. Widziałam dwóch mężczyzn – jeden z nich był synem przywódcy klanu, drugiego nie kojarzyłam; spojrzenie jego zielonych tęczówek i jasna barwa włosów wydawały mi się kompletnie obce. Wdali się w przepychankę pod jakimś klubem z niebieskim neonem w kształcie anioła. Błysnął nóż, nieznajomy upadł na kolano z ostrzem w brzuchu i został zaprowadzony do auta przez grupkę innych osób. Wtedy też wizja się zakończyła, jakbym nie mogła w tym momencie zobaczyć, co się z nim stanie. Głośne przekleństwo wyrwało się z ust mojego pana, czym ukazał swoje wielkie niezadowolenie.
Klamry zostały zwolnione, przez co upadłam, a ciało podrygiwało mi rytmicznie z powodu przeszywających je ostatnich bolesnych dreszczy. Było to podłe uczucie, jakby ktoś raził mnie prądem, nie zważając na konsekwencje zdrowotne. Z jękiem obróciłam się na bok i podkurczyłam nogi, dzięki temu rwący ścisk w brzuchu nieco zelżał. W głowie po raz kolejny pojawił się obraz. Przez moment widziałam ciąg dalszy tego, co miało miejsce przed chwilą, choć nie został on wyświetlony na ekranie. Zachowałam go dla siebie, aby przeanalizować później. Kto wie, na jaki pomysł kary wpadnie mój pan za zatajenie przed nim dodatkowej wizji.
– Anders! – zawołał władca do towarzyszącego mu mężczyzny. – Zabierz ją do kwatery, by wypoczęła, a potem jedź do klubu. W końcu czas pozbyć się tej bestii, bo za mocno węszy.
Usłyszałam brzęk wypuszczanego z kapsuły powietrza, a sama zostałam złapana za ramię. Uchyliłam powieki, spojrzałam na gładką, ciemną skórę mężczyzny, który potrząsnął mną nieco za mocno. Odepchnęłam go w odruchu. Nic sobie jednak nie zrobił z mojego anemicznego ciosu. Roześmiał się jedynie i spoliczkował mnie. Odgłos uderzenia rozszedł się po pomieszczeniu wraz z głuchym echem.
– Nie rób tak! – krzyknął pan za jego plecami. – Ma być cała i zdrowa. Będzie nam służyła jeszcze kilka lat.
– Chciałem, aby się rozbudziła, nic więcej.
– Hudson! Weź ją, ten kretyn nie umie obchodzić się z naszym cennym skarbem – powiedział drwiącym tonem.
Wiedziałam, że mimo wyjątkowych umiejętności byłam jedynie przedmiotem.
Zostałam podniesiona z posadzki jak lekki puch, a następnie wyniesiono mnie z białego pomieszczenia. Zostawiłam za sobą całą tę wstrętną aparaturę, lecz wiedziałam, że wkrótce spotkam się z nią ponownie – wtedy gdy zostanę tu przyprowadzona, aby widzieć to, co chcieli widzieć oni.
Hol, którym mnie niesiono, był długi oraz pełen rozwidleń. Każde drzwi miały swój numer; na moich już od dawna widniała liczba tysiąc trzynaście. Wepchnięto mnie do środka, rzucono jak ścierwo na drewnianą podłogę i zatrzaśnięto właz. Słyszałam szczęk przekręcanego klucza w zamku, a chwilę później przez okienko podstawiono mi tacę z jedzeniem. Czułam się tutaj jak w więzieniu, w którym pastwili się nade mną, każąc często widzieć śmierć. Nie miałam na to wpływu. Lata temu zostałam skazana na tę mękę, niestety nie wiedziałam dlaczego.
Dźwignęłam się i oparłam plecami o ścianę. Zrobiłam dwa głębokie wdechy, wpuszczając tym samym do spiętych płuc chłodne powietrze, i długie wydechy. Dopiero gdy do siebie doszłam, rozejrzałam się po swoim lokum. Poszarzałe ściany nosiły ślady odcisków moich dłoni. Brązowe plamy to nic innego jak krew – pozostałości po chwilach, kiedy w przypływie złych myśli raniłam skórę ramion poprzez ugryzienia, próbując wybudzić się z wizji. Owszem, potrafiłam mieć widzenia na rozkaz, nie sprawiało mi to problemu. Bywały jednak dni, w których wizje przychodziły same, bez ostrzeżenia. Wtedy nikt nie wołał: „Dość!”, a ja nie mogłam zwyczajnie otworzyć oczu. Widziałam niejedną makabrę, a każda z nich pozostawiała piętno w psychice. Taką też wizję miałam dziś po upadku w kapsule. Zobaczyłam tego samego mężczyznę o jasnych włosach – strzelał do Andersa, a następnie chwycił mnie za dłoń i razem poszliśmy w stronę światła. „Za chwilę będziesz bezpieczna” – mówił spokojnym tonem nieco wcześniej.
Wierzyłam w jego słowa, lecz nie rozumiałam, o co dokładnie chodzi. Przy nim czułam się wolna, jakby w końcu ktoś zrzucił mi z barków ciężar więzienia.
– Przeklęte wybryki natury – burknęłam do siebie, wracając myślami do swoich oprawców.
Co mogłam powiedzieć o wiecznej wojnie między pięknymi krwiopijcami a wrednymi bestiami? Nic dobrego nie przynosiły ich trwające od lat konflikty, w których szarzy ludzie tracili życie. I jedni, i drudzy chcieli być poza skalą, sprawować nad innymi władzę, lecz oprócz kilku umiejętności czy nieco lepszej regeneracji organizmu nie różnili się tak bardzo od reszty. A jednak, uważani za tych ważniejszych, byli traktowani ulgowo.
Stukanie do drzwi zwiastowało przybycie kogoś z ochrony. Nie drgnęłam, nie miałam zamiaru nawet wstać, aby zapobiec upadkowi tacy z kolacją. Ta wraz z pchnięciem ciężkich wrót spadła na podłogę, robiąc przy tym nie lada raban. Wśród hałasu dało się usłyszeć kobiecy pisk, dzięki czemu od razu wiedziałam, kto mnie nawiedził.
– Dzień dobry, Hazel – powiedziała w progu.
– Macie kwadrans, nim wyjadę do klubu – dodał za jej plecami Anders.
– Pięć minut wystarczy – syknęła.
Zacisnęłam dłonie w pięści, bo wiedziałam, co mnie czeka za moment. Zwróciłam się do Emery – kobiety o hebanowej skórze i w białej sukni, która powoli niczym zgrabny kot kroczyła w moją stronę. Gdy drzwi się zatrzasnęły, wyszczerzyła kły. Przełknęłam ślinę, która utknęła mi w gardle. Napięłam się jak struna. Nie mogłam spuścić wzroku z błękitnych oczu dziewczyny – jaśniały, a wszystko przez to, kim była…
Wampirem.
– Zgłodniałam – szepnęła i oblizała białe zęby różowym językiem.
– To zrób sobie kolację. Zresztą mój pan tego nie pochwala – odparłam, próbowałam się jakoś bronić. – Wiesz, że znowu będzie na ciebie zły z powodu kolejnego śladu.
– Ale ja cię nie gryzę.
Spod szerokiego rękawa wyciągnęła krótkie ostrze, a następnie perwersyjnie je polizała. Nienaturalnie prędko pojawiła się przede mną i jednym prostym cięciem skaleczyła mi skórę na nadgarstku. Przyłożyła pełne usta do rany i zaczęła czym prędzej ssać, aby żadna kropla nie skapnęła na mój szary mundurek. Uderzyłam wampirzycę w ramię, na co zareagowała, lecz nim zdążyła mnie ugryźć i pozostawić ślad lub – co gorsza – zanim zdążyła mnie zabić, odsunęła się. Krwiopijcy mieli zbyt silny instynkt, który doprowadził już do niejednej śmierci. Bywały dni, że Emery nie powstrzymywała swoich zapędów, przez co posiadałam wiele pamiątek na skórze.
– Mało, ale musi wystarczyć.
– Za dużo – jęknęłam z niezadowoleniem i zabrałam rękę.
– Przestań, Hazel. Jeszcze będziesz mi dziękować, gdy już będę mogła cię zabić.
Plunęłam jej w twarz, co równało się ze zniewagą. Rozwścieczona rzuciła się w moją stronę i zacisnęła mi dłonie na szyi. Nie chciała mnie udusić, tylko nastraszyć, bo uścisk wampirzycy prędko zelżał. Znów oddaliła się na niewielki dystans. Umyślnie wytarłam swoją krew o jej suknię, za co oberwałam w policzek. Kobieta zasyczała w chwili, gdy upadałam na podłogę, a kiedy spojrzałam w stronę włazu, akurat wychodziła. Wampiry już tak mają: są piekielnie szybkie, ale słabsze od bestii.
– Przeklęta przyssawka – syknęłam.
Po raz kolejny podniosłam się z miejsca, tym razem jednak wstałam na nogi. Musiałam opatrzyć cięcie, nim pod drzwiami pojawi się kolejka spragnionych przeklętych i zostanę wyssana co do kropli.
Przeszłam do niedużej łazienki, gdzie przed stłuczonym lustrem zakleiłam płytką ranę. Kiedyś uderzyłam głową, aby je rozbić – a może by rozłupać sobie czaszkę – ale niestety bez powodzenia. Było zbyt mocne i mimo wyraźnego pęknięcia nie miałam szans wyciągnąć choćby kawałka. Zabezpieczono je przed zdesperowanym więźniem, którym byłam ja i który już dawno pociąłby sobie żyły, gdyby tylko mógł.
Podwinęłam koszulę od mundurka. Na brzuchu miałam białą szramę jak po zabliźnionej ranie, a dookoła niej odznaczała się fioletowa otoczka. Była to pamiątka po ostatnim widzeniu, zresztą jednym z wielu widzeń, które przeżyłam w swoim życiu.
Moje ciało nosiło mnóstwo śladów po zębach, cięciach czy kulach. Jedne pozostawały po wizjach, innych dostarczali mi mieszkańcy tego miejsca. Kiedy nie byłam okaleczana przez Emery, to krzywdził mnie Anders. I chociaż mnie nie tknął od kilku tygodni, bo przyłapał go mój pan, wiedziałam, że wróci jeszcze nie raz, nie dwa. Bywało, że i Hudson nie potrafił trzymać swoich kłów za wargami, przez co nosiłam chociażby szramę na udzie. Wgryzł mi się w tętnicę zaraz po tym, gdy zostałam przez niego zgwałcona. Chciał mnie w ten sposób zabić, abym nie mogła pisnąć słówka o tym, co zaszło, memu panu. I chociaż przeżyłam, to go nie wydałam – za bardzo bałam się zemsty. Było w tym wszystkim coś gorszego niż śmierć, a mianowicie stanie się służebnicą. Gdyby Hudson wstrzyknął mi swój jad, zostałabym skazana na rolę jego karmicielki i to on decydowałby o moim ciele. Stałabym się ciastkiem, które zjadałby po okruszku, a gdybym mu się znudziła, schrupałby mnie w całości i pozbawił życia.
– Moje małe więzienie – szepnęłam do siebie.
Spojrzałam na swoje odbicie: jak zwykle miałam sińce pod ciemnymi oczami, a rozczochranej głowie panował nieład. Co jakiś czas golono mnie na krótko w obawie przed pasożytami. Raz w tygodniu pozwalano mi wziąć kąpiel, wtedy też zmieniano mi mundurek na świeży, a w razie potrzeby dokarmiano dożylnie. Widzenia wysysały mnóstwo energii i chyba tylko cud sprawiał, że wciąż byłam żywa. Innego życia nie znałam – zamknięto mnie w tej twierdzy jeszcze jako małe dziecko, wtedy też po raz ostatni widziałam rodziców. Do tej pory słyszałam szept mamy, która mówiła, że gdy skończę dwadzieścia lat, na mojej drodze pojawi się wymarzony książę. Pamiętałam to, a może zwyczajnie sobie taką piękną wizję uroiłam, bo… cóż innego mogłam zrobić?
Zwyczajny dzień, ciepłe popołudnie pełne słońca – tak bym określił oględziny w parku, podczas których przyglądałem się rozszarpanym zwłokom. Nie pracowałem w policji, nie ciągnęło mnie do munduru czy rozkazów, bo nie chciałem być uwiązany służbą. Wolny strzelec miał w tej branży lżej. Za to byłem skuteczny i od lat współpracowałem z mundurowymi, oczywiście nie za darmo.
Rozejrzałem się uważnie po trawie zroszonej nieco przyschniętą krwią. Pierwsze, co zobaczyłem, to urwaną rękę, następnie kawałek klatki piersiowej, z której jak łyżeczką wyżłobiono trzewia. Fragmenty jelit zostały rozwieszone niczym serpentyny na zazielenionym krzewie róż. Wyglądało to nienaturalnie, jakby ktoś na siłę próbował upozorować makabrę w tym konkretnym miejscu. Wyjąłem spod kurtki paczkę żelkowych misiów i otworzyłem ją z donośnym szelestem. Wszyscy mundurowi zwrócili się w moim kierunku, gdy włożyłem kilka z nich do ust, a potem uklęknąłem przed zmiażdżoną czaszką, płaską i zapadniętą. Wiedziałem, że podrzucono ją tu wraz z całą resztą.
Jeden z żelków upadł mi prosto do brei, która wcześniej była mózgiem. Zakląłem pod nosem i dłonią odzianą w rękawiczkę sięgnąłem po swoją przekąskę. Podnosząc słodycz, usłyszałem, jak ktoś komentuje pod nosem moje dziwne, według niego, zachowanie. Mnie ta robota przy zwłokach relaksowała, a te wszystkie obrazy nie ruszały już od lat. Wszystko przez to, kim byłem.
– Masz, wrzuć to tu – burknął Steven, który zawisł nade mną z foliową torebką. – Miałeś nie jeść na miejscu zbrodni.
– Wiem, ale naszła mnie ochota.
Miś wylądował w torebce, a tę przekazano dalej, innemu funkcjonariuszowi. Po raz kolejny dotknąłem paćki, która pozostała po mózgu. Włosy ofiary były ufarbowane na rudo, a uzębienie żuchwy, która pozostała w całości, również okazało się sztuczne. Ofiara nie była najmłodsza, co poznałem po marszczeniach na urwanej dłoni.
– To robota krwiopijców.
– Wampirów? Call, spójrz dookoła, bestie rozerwały to truchło jak stary wór.
– Steven. – Wypowiedziałem imię mężczyzny, żeby zwrócić jego uwagę.
Wskazałem palcem na trawę pod czaszką, którą wcześniej nieco uniosłem, więc mężczyzna spojrzał tam z zaciekawieniem. Był po czterdziestce, miał nieco siwizny na krótkich włosach, a oczy jak zawsze wyglądały na zaspane.
– Ktoś to tutaj podrzucił. Gdyby ta czaszka została zmiażdżona przez, powiedzmy, osiemdziesięciokilowego łaka, wilka, szczura czy innego drapieżnika, w ziemi byłby ślad po łapie, bo nią zapewne by ją przyciśnięto. Dłoń znajduje się około sześciu stóp od tego miejsca, niby nic niezwykłego, ale dlaczego krew jest rozlana w kierunku klatki piersiowej? Jeżeli włożysz ręce do miski z wodą, ta rozchlapie się dookoła. Tutaj ktoś ją wylał już po porzuceniu truchła, i to nie po trochu, lecz jednym chlustem. Do tego te flaki… Po co robić serpentyny z jelit, skoro wystarczyło je wyjąć i rzucić na kupę? No i gwóźdź do trumny: niby tędy zaciągnięto tu ofiarę? – Pokazałem palcem na dróżkę wydeptaną przez policję. – Spójrz tam, w miejsce na wysokości kolan tego grubasa. – Teraz moja ręka wbijała się w przestrzeń za plecami Stevena.
Mężczyzna obrócił się i popatrzył bystro, po czym wzruszył ramionami.
– Co niby mam zobaczyć?
– Chodź.
Na klęczkach, brodząc w krwi, przeszedłem w stronę mundurowego. Pogoniłem go, a następnie wskazałem na wąską ścieżkę pomiędzy krzewami róż. Tam również zauważyłem kilka śladów stóp i dłoni. Przyłożyłem swoją do odcisku na piasku, nie nacisnąłem go jednak.
– Dwie osoby, jakieś chuderlawe, porównując proporcje ich rąk do mojej ręki.
Steve spojrzał na wydeptany przesmyk, a potem podążył wzrokiem dalej – tam, gdzie chwilę wcześniej wskazywałem na pustą przestrzeń za plecami kumpla oraz na kłak włosów wiszący na kolcach róż. Zdjął go pęsetą, a następnie umieścił w woreczku. Miał niezbity dowód, że ktoś się tędy przebijał, aby nie być zauważonym przez przechodniów.
– Kurwa, racja, wrzucili ciało tamtędy, a zwiali tędy.
– No widzisz – mruknąłem.
Podniosłem się, zdjąłem rękawiczki i rzuciłem je w stronę grubasa. Złapał je z ohydą wymalowaną na twarzy. Na mojej natychmiast wymalowało się nieme pytanie, czy ma jakiś problem, ale to przemilczał. Zacząłem ponownie jeść swoje kolorowe przekąski, przez co w spojrzeniu Stevena pojawiło się obrzydzenie.
– Powinieneś wstąpić do policji.
– Jeszcze raz mnie obraź, a w przyszłości sam sobie zrobisz oględziny.
– Dlaczego? Call, marnujesz się.
– Nie lubię być na uwięzi – rzuciłem, po czym dodałem: – To sprawka klanu Anarchy, mają siedzibę w klubie Angel Soul.
– Skąd wiesz?
– Gdyby zrobili to członkowie klanu Demons, podrzuciliby truchło na teren wroga. Przypominam ci, że jesteśmy w dzielnicy, w której rządzą ci pierwsi. Zresztą zatłukliby bestię, a nie człowieka. Nie lubią bawić się w byle jakie ludzkie ofiary.
– Ej, człowiek to nie byle jaka ofiara – burknął oburzony.
– Stwierdzam fakty – odparłem i przegryzłem ostatniego słodkiego misia. – Dla mnie wszyscy ludzie to kupa flaków, która jest potrzebna jedynie krwiopijcom. Łaki was nie potrzebują. – Wcisnąłem mu pustą paczkę w dłoń, a potem klepnąłem go na pożegnanie w ramię.
– Czekaj! Mam dla ciebie zajęcie.
– Drwisz sobie? Człowieku, przyjechałem tu na kacu i chcę w końcu odpocząć. Odwaliłem swoje, więc się stąd zabieram, a jeśli szukasz chłopca na posyłki, to zaprzęgnij do roboty swoje pączkożerne leniwce.
– Nie, to nie jest zadanie dla policji. To zlecenie od osoby prywatnej, czyli tego… od mundurowego… – Steven zamilkł i rozejrzał się podejrzanie po towarzystwie, jakby nie ufał nikomu.
Westchnąłem niezadowolony, bo naprawdę nie miałem ochoty na zabawę w detektywa. Znaliśmy się od kilku ładnych lat i chociaż nie zamierzałem mu pomagać, to chciałem go wysłuchać. On nie raz nadstawiał karku przed przełożonymi za moje zachowanie na miejscach zbrodni.
– Spotkajmy się, kiedy odpocznę – powiedziałem mimo oporów.
– Ogarnę tu robotę i do ciebie zadzwonię.
– Jasne. Gdybym nie odbierał, to śpię. Możesz nachodzić mój dom bez problemu, adres znasz. Ja nie zamierzam wychodzić do jutra.
Steven zgodził się pewnym skinieniem siwej głowy i po pożegnaniu uwolnił mnie od swojego zmęczonego oblicza.
Portland tego roku było nad wyraz ciepłe. Słońca nie brakowało, za to deszczu padało jak na lekarstwo. W Oregonie zwykle leje niemal nieprzerwanie od końca lata aż po późną wiosnę. Teraz jednak już w maju temperatura w południe przekraczała grubo ponad dwadzieścia stopni, co wydawało się nie lada anomalią. Rośliny w parkach prędko się zazieleniły, ale osobie takiej jak ja i tak było to obojętne.
W mieszkaniu znalazłem się dopiero po upływie następnej godziny. Byłem zmuszony do zrobienia zakupów w pobliskim markecie, bo tak naprawdę wróciłem do miasta dopiero kilka godzin wcześniej. Balowałem w Kalifornii na weselu przyjaciela i tylko zbieg okoliczności sprawił, że znalazłem się w Portland w dniu, w którym zamordowano kolejną osobę. Gdyby Steven nie zadzwonił podczas mojego przylotu do miasta, zapewne ominęłaby mnie ta wątpliwa przyjemność oglądania zwłok.
Miasto dzieliło się na dwie części: w jednej rządził wampirzy klan Demons, a drugi należał do klanu Anarchy. Żeby nie było zbyt łatwo, każdy z nich miał arcywroga w postaci bestii, nazywanych również łakami. Wszystko przez uśpiony gen drapieżnika, który jako łaki posiadamy pod skórą. Sam nim jestem – blondynem, który zmienia się w wilka, ale robi to nad wyraz rzadko. Tracenie ubrania i bieganie na golasa po powrocie do ludzkiej formy nie miało w sobie nic artystycznego. Zresztą uważałem, że sama siła mi wystarczała, chwalenie się byciem tym złym potworem zdawało się zbędne.
– Moje małe więzienie – sapnąłem po zatrzaśnięciu drzwi wejściowych.
Nie miałem wielkiego pałacu czy ogromnego domu z tarasem, choć mogłem mieć. Gnieździłem się w niewielkim mieszkaniu, które kupiłem okazyjnie zaraz po ukończeniu szkoły. Odciąłem się od rodziny i zrobiłem coś dla siebie, stałem się zwyczajnym obywatelem. Pracowałem dorywczo – zwykle przy poszukiwaniu zaginionych lub jako niezależny ekspert dla pobliskiej policji. Z tego żyłem, nie chciałem mieć nic wspólnego z rodzinnymi interesami.
Kuchnia była klitką, w której mogłem jedynie obrócić się od szafek do lodówki oraz usiąść na jednym z dwóch krzeseł przy stoliku w rogu. Okno wychodziło na parking, gdzie zostawiałem swoje białe auto.
Rozpakowałem torby i po zjedzeniu czegoś na szybko przeszedłem do salonu. Minąłem zieloną kanapę, nakarmiłem rybki, a po kolejnym ziewnięciu zniknąłem za drzwiami łazienki. Nie brałem prysznica. Wrzuciłem jedynie ciuchy do prania i nastawiłem je czym prędzej, bo sen powoli coraz bardziej zaglądał pod moje powieki. W samej bieliźnie dotarłem do następnych drzwi w holu i padłem na łóżko w sypialni.
Zostałem obudzony przez dzwonek do drzwi. Sukcesywnie powtarzany dźwięk zmusił mnie do otwarcia oczu, a po zerknięciu na telefon, który leżał na białej pościeli, wiedziałem, że to Steven. Zostawił mi sześć połączeń oraz wiadomość o treści, że będzie za kwadrans. Czas by się zgadzał, nie miałem jednak sił, aby wstać. Wciąż czułem łupanie pod czaszką, a wszystko przez nadmiar procentów wypitych podczas kilkudniowej zabawy.
Niechętnie dźwignąłem się z łóżka, bo cóż, obiecałem wysłuchać przyjaciela, nawet jeżeli kompletnie nie miałem na to ochoty.
– Idę, moment – warknąłem, gdyż dzwonek irytował mnie coraz bardziej.
Steven jak zawsze był poważny i tym razem bardziej rozbudzony niż ja. Wpuściłem wbitego w szary garnitur mężczyznę do środka i kazałem mu zamknąć drzwi. Szedł krok za mną z teczką w wielkiej dłoni. Z niechęcią usiadłem na sofie. Zaproponowałem mu miejsce obok, ale wybrał fotel. Rzucił na stolik przyniesione papiery i przesunął je w moją stronę.
– Mów, chcę wracać do łóżka.
– Zauważyłem. – Zlustrował mnie od góry do dołu.
Podrapałem się po brzuchu porośniętym szorstką, nieco zbyt gęstą szczeciną. Zakrywała kolorowy tatuaż klauna, który miałem od lat. Ciągnął się on w górę, do piersi, na której wytatuowałem kolejno broń i naboje. Całe moje prawe ramię również pokrywał atrament, za to nie planowałem malować ani kawałka lewej strony ciała.
– Dakota Rodriguez, córka Brandona Rossa i Stelli Rodriguez, zaginęła piętnaście lat temu w Kalifornii.
– Czekaj, Ross, kontrahent mojego starego? Sorry, tam są drzwi. – Z oburzeniem wskazałem na hol.
– Callen, spójrz chociaż.
– Nie, nie zamierzam. Nie bawię się w nic, co ma cokolwiek wspólnego z moją rodziną.
– Już nie. Ross został zastrzelony przez Threntona, jedynego syna, kilka lat temu. Znasz chłopaka. Poszukuje Dakoty wraz z jej matką. Dziewczyna jest obdarzona darem prekognicji.
– Znaczy, że jest jasnowidzem?
– Nie myl pojęć, Call. Jasnowidzenie to rekonstrukcja tego, co było, a dziewczyna od trzeciego roku życia widzi przyszłość.
– Wampir czy bestia?
– Człowiek, sto procent człowieka w człowieku.
Zadrwiłem z tego stwierdzenia. Steven naprawdę mnie rozbawił, gdy powiedział, że to ludzki twór. Nie wierzyłem w ani jedno jego słowo.
– Nie, nie ma opcji. Umiejętności mają łaki lub wampiry, a także ich połówki.
– Matka i ojciec są ludźmi w stu procentach – powiedział poważnym tonem, podtykając mi pod nos zdjęcie typowej latynoskiej kobiety. – Stella Rodriguez była partnerka Brandona Rossa. Facet przygarnął ją, kiedy była w ciąży, i razem wychowywali jego syna. Dakota i jej matka na pewno nie są spokrewnione z Threntonem.
– Jeżeli ojczym sprzedał dziewczynę, to ona już nie żyje. Nawet jeżeli posiadała umiejętność przewidywania przyszłości, z pewnością dawno została wykorzystana do działania na rzecz któregoś z klanów. Wiesz, że bossowie niemal od zawsze używają wizjonerów do tego, by wyprzedzać swoich wrogów. Jeżeli Dakota rzeczywiście była człowiekiem, jej umiejętności najpewniej ją zabiły. Pamiętaj, że widzenie równa się z bólem i ranami, a w tym przypadku te się nie goją, na to wychodzi.
– Może, ale co, jeżeli ona jednak przeżyła?
Steven podetknął mi zdjęcie siedzącej w kapsule postaci z krwią na ramieniu. Wyglądała na wykończoną, jakby za chwilę miała zemdleć. Podejrzewałem, że była to osoba płci żeńskiej. Co prawda, głowę miała ogoloną na krótko, lecz pod szarym ubraniem łatwo można było rozpoznać drobne, kobiece ciało.
– To zdjęcie dostarczone przez jednego z wampirów z klanu Anarchy około miesiąca temu, sprzedane za mnóstwo pieniędzy Threntonowi Rossowi. Nie dowiedzieliśmy się jednak, gdzie zostało ono zrobione. Zdrajcę znaleźliśmy martwego kilka dni temu. Gdybyś był w mieście, z pewnością zdążylibyśmy coś ustalić.
Patrzyłem na umęczoną, bladą dziewczynę, która jakimś cudem jednak żyła, mimo tylu lat niewoli i bólu. Nie zamierzałem jednak bawić się w poszukiwanie kogoś tak mi obojętnego. Rzuciłem zdjęcie do teczki i się przeciągnąłem, po czym wzruszyłem ramionami.
– Nie wchodzę w konflikty z wampirami. Tropię, pomagam, ale nie szukam tam, gdzie wiem, że mogę stracić swój przystojny łeb.
– Bliscy dziewczyny płacą milion dolarów za dostarczenie jej żywej do San Diego.
Parsknąłem śmiechem, gdy powiedział to z tym swoim stoickim spokojem. Musiałem dać upust rozbawieniu, co momentalnie zirytowało mojego znajomego. Nie wierzyłem w takie pieniądze, nikt nigdy nie zapłaciłby mi tyle kasy za odnalezienie drugiej osoby. Steven ślepo ufał zleceniodawcom, chociaż normalna stawka wynosiła zazwyczaj zaledwie kilka tysięcy.
– Pewnie, niech dadzą nawet dwa miliony za wejście w konflikt z klanem Anarchy – drwiłem. – Zobaczę tu kasę, to uwierzę – dodałem, stukając przy tym palcem o stolik.
– A weźmiesz to zlecenie?
– Pewnie! Za tyle kasy… czemu nie? Ale pomyśl, Steven, czy ktoś rzeczywiście da tyle pieniędzy za życie osoby, co do której istnienia w ogóle nie mają pewności? Co, jeżeli to nie jest ta cała Dakota? Ja zostanę bez pieniędzy, za to z konfliktem z Emersonem Highfieldem i jego świtą.
– Racja – szepnął. W ułamku sekundy stracił pewność siebie.
– Sam widzisz. Mogę się spotkać z Threntonem, powęszyć, ale nie za darmo. Jeśli się potwierdzi, że to ona, spróbuję ją odbić, nawet nie za tak pokaźną stawkę.
– Zorganizuję spotkanie. – Znów nieco pewniejszy siebie Steven wstał i zebrał papiery. Wyszedł chwilę później, zapewniając, że się odezwie, gdy umówi mnie z rodziną poszukiwanej.
Wiedział, że skapnie mu trochę z tej transakcji, dlatego tak nalegał, żebym przyjął to zlecenie. Wynagrodzenie było dobre, nie sądziłem jednak, że ktoś zapłaci mi aż tyle. Zwykle odbierałem wampirom kochanków za nieduże kwoty tylko po to, aby ofiary i tak wylądowały w piachu. Skażenie krwi jadem oznaczało dla nich śmierć, lecz rodziny wolały, by odeszły w spokoju, niż żeby je poniżano czy zmuszano do prostytucji. Tak mogło być również z Dakotą – jej przyszywany brat chciał, aby godnie dożyła do końca swoich dni, które z pewnością są już policzone.
– Milion dolarów. Musisz być kimś wyjątkowym, skoro płacą aż tyle za twoje życie – mówiłem do siebie.
Rozsiadłem się wygodnie na sofie, wciąż myśląc o wizjonerce ze zdjęcia. W życiu widziałem dwoje prekognitów, których udało się odebrać klanom. Obie postaci przywieziono w foliowych workach, a ja oglądałem je w prosektorium. Przyczyna śmierci mężczyzny i kobiety była ta sama – samobójstwo. On wydrążył palcami większą ranę w tej, która powstała po widzeniu, ona przegryzła sobie tętnice w nadgarstkach. Nie chciałem wiedzieć, jak bardzo byli zdesperowani, skoro posunęli się do tak makabrycznej śmierci. Dakota, o ile to w ogóle ona, musiała być nad wyraz silna psychicznie, ale wiedziałem też, że nie będzie znosić tego wiecznie. Kiedyś każdy więzień pękał, więc ją też to czekało – odbierze sobie życie, aby odciąć się od bólu.
Noc była zaskakująco spokojna – do czasu. Jeszcze przed wyjściem do klubu zajrzał do mnie Anders, tylko po to, aby się upewnić, że jego siostra nie wyssała ze mnie ostatniej kropli. Na moje szczęście nie narzucał się, nie próbował krzywdzić jak w ostatnich miesiącach. Podesłał jednego z ochroniarzy do sprzątnięcia bajzlu, który pozostawiła Emery. Przyniesiono mi kolejną kolację, lecz jej nie tknęłam. Pozostawiłam na stoliku w rogu, by czekała, aż zgłodnieję, co było raczej mało prawdopodobne.
Głośny łomot wybudził mnie z relaksującej mary. Drzwi lochu trzasnęły i nim zdążyłam zorientować się w sytuacji, zostałam przez kogoś wypchnięta z własnego łóżka. Obawiałam się najgorszego – że Anders miał zamiar mnie skrzywdzić – więc uniosłam ręce w obronnym geście. Zostałam rzucona w kąt pomieszczenia i pozostawiona sama sobie. Zerknęłam zza palców uniesionych dłoni. Dojrzałam ciśniętego na moje posłanie mężczyznę z prowizorycznie opatrzoną raną na brzuchu. Biały plaster odznaczał się na tle kolorowych malunków oraz nieco zbyt włochatej skóry. Zaskoczyło mnie to. Więzienie miało mnóstwo pomieszczeń, a mimo to przyniesiono go tutaj. To nie mógł być przypadek.
– Doglądaj go do rana – warknął Hudson, wskazując rannego. Potem rzucił mi pod nogi apteczkę. – Przyjdziemy po niego za kilka godzin. Masz dopilnować, aby żył, i z nim nie rozmawiać, inaczej zrobię to, co ostatnio, ale tym razem zakończy się to dla ciebie śmiercią.
Zdezorientowana nadal potakiwałam, kiedy wychodził. Wolałam nie narażać się na kolejne tak ciężkie rany jak wtedy. Drzwi zatrzaśnięto i zakluczono, więc pozostałam sam na sam z obcym mężczyzną.
Nieco niepewnie się podniosłam. Światło w pomieszczeniu wciąż świeciło i padało na tajemniczą postać. Podłączona do kroplówki leżała na wznak, a gdy się do niej zbliżyłam, zamarłam. Zobaczyłam tego samego mężczyznę, którego ujrzałam w wizji, a sądząc po ranie, doszło do najgorszego. Jasne włosy miał mokre od potu, który perlił się również na czole i skroniach. Skóra w niepokrytych tuszem miejscach także od niego błyszczała. Spojrzał na mnie niemrawo, przymrużył trawiaste oczy i wyciągnął lewą rękę, bo prawą przykuto mu kajdankami do wkręconej w podłogę ramy łóżka. Również byłam nieraz unieruchamiana w ten sposób – czasem po to, aby mogli się nade mną pastwić, a czasem z obawy przed możliwym napadem wizji. Bywało bowiem tak, że mimo podawania mi specyfików niczego nie widziałam, za to wizje przychodziły znienacka w moim lokum. Przez tyle lat się nauczyli, jak ze mną postępować, bym żyła, a raczej egzystowała na ich łasce.
Blondyn wymamrotał coś pod nosem, ale zrozumiałam wyłącznie jedno słowo: „Dakota”.
Odniosłam wrażenie, że mnie z kimś pomylił, używając przy tym tego konkretnego imienia.
– Jestem Hazel – odparłam.
– Callen – przedstawił się bardziej świadomie. – Dokąd mnie przywieźli?
Nie odpowiedziałam. Wolałam nie wpaść w ręce Hudsona, który za rozmowę z tym mężczyzną mógł mnie nawet zabić. On, w porównaniu do Andersa, nie bał się zemsty pana. Zdawał sobie sprawę z tego, że bez problemu znajdą innego prekognitę. Już nie raz przekonałam się o jego okrucieństwie, nie miałam zamiaru znowu go doświadczać i przechodzić przez piekło.
Usiadłam przed łóżkiem jak zaciekawiony pies, przyciągnęłam kolana do brody i objęłam ramionami nogi. Patrzyłam na przybysza, który coraz przytomniej spoglądał mi w twarz. Ja natomiast nie odrywałam wzroku od jego pokrytych zarostem policzków, jasnej cery czy hipnotycznych oczu. Nigdy nie miałam tu gości. Obcy ludzie nie wiedzieli, że mieszkam w pokoju numer tysiąc trzynaście jak więzień.
W głowie huczały mi słowa blondwłosego mężczyzny, który w mojej wizji mówił, że za chwilę będę bezpieczna. Kiedy jednak teraz widziałam, w jakim stanie się znajduje, nie wierzyłam, że tak się stanie. To prawdopodobnie było jedno z tych widzeń, które drastycznie się zmienia przez jakieś nieplanowane wydarzenia. Takie również miewałam.
– Dostanę chociaż wody?
Przytaknęłam i poderwałam się na równe nogi. Podeszłam powoli do tacy, na której wciąż leżała nietknięta kolacja. Chwyciłam małą plastikową butelkę i wróciłam do towarzysza. Podałam mu płyn niedużymi łyczkami. W końcu mężczyzna skinął głową, a po chwili mi podziękował.
– To gdzie jesteśmy?
Wzruszyłam ramionami. Nie znałam odpowiedzi, a nawet gdyby było inaczej, to nie powinnam jej udzielić.
– Nie bój się tego byczka. Wszystko jest pod kontrolą.
– Jaką kontrolą? – Tym razem to ja, zaskoczona, zadałam pytanie.
– Niedługo się wyjaśni, a teraz mi powiedz, gdzie jesteśmy.
Znów wzruszyłam ramionami i żeby nie wywoływać gniewu u Hudsona, który z pewnością sprawdzi później monitoring, wróciłam na podłogę. Ponownie usiadłam w tej samej pozycji co wcześniej i milczałam.
– Nazywasz się Dakota Rodriguez.
Zaprzeczyłam pewnym ruchem głowy. Imię brzmiało znajomo, lecz od tak dawna mówiono do mnie „Hazel”, że innego imienia nawet nie brałam pod uwagę. To, jak się ze mną obchodzono, sprawiało, że od lat nie byłam człowiekiem, tylko przedmiotem, który nazwano w dość czuły jak dla mnie sposób.
– Tak się nazywasz, masz brata Threntona.
Wyprostowałam się i zlustrowałam próbującego usiąść mężczyznę, który mimo skrępowanej dłoni był w stanie to zrobić. Przez dłuższą chwilę się kręcił, lecz w końcu się udało. Teraz mogłam stwierdzić, że to kawał faceta – barczysty i postawny, zakryłby swoim ciałem dwie takie istoty jak ja. Nie umiałam przestać obserwować tej fascynującej postaci. Słowa z wizji wciąż huczały mi w umyśle i pragnęłam, aby się spełniły.
– Threnton. – Szepnęłam imię brata, które jako jedyne kojarzyłam.
Nieznajomy blondyn musiał go znać. Nie wierzyłam w przypadek, nie w tym miejscu i czasie.
– Tak, Threnton Ross, pamiętasz go?
Po raz kolejny nie odpowiedziałam. Nieważne, co mówił, znajdowaliśmy się w złym położeniu: za niesubordynację zabiją nas, lecz wcześniej skrzywdzą. Gdybym miała wybór, wolałabym umrzeć, jednak – jak na przedmiot przystało – mogłam jedynie zostać przestawiona tam, gdzie zechcą mnie przestawić. Rzeczy nie są od życia – są od używania.
– Hazel, wiem, że jesteś skołowana, ale za chwilę wpadnie tu horda policji, a ty będziesz wolna. Możemy porozmawiać na spokojnie.
– Policji? A co to „policji”?
– Policja – poprawił mnie. – Nie wiesz, co to jest?
Pokręciłam zamaszyście głową, co najwyraźniej wprawiło go w osłupienie. Otworzył szeroko oczy, a następnie przetarł mokre włosy. Nie wiedziałam, czemu się dziwi. Nie znałam świata, z którego pochodził. On sam stanowił dla mnie obcą formę, nawet jeżeli widywałam w tym miejscu ludzi i wampiry. Wtedy nie byłam świadoma tego, że istnieją jeszcze inne bestie.
– To osoby, które mają pomagać skrzywdzonym ludziom, takim jak ty.
– Znaczy prekognitom?
– Tak, również im. Opowiedz mi, co oni ci tu robią. Bo biorąc pod uwagę krew na koszulce oraz siniaki na twarzy, nie sądzę, że chodzi tylko o widzenia.
Ponownie zamilkłam. Nie chciałam dzielić się swoim dramatem z kimś, kogo nie znałam. To, że widziałam go w wizji, nie znaczyło, iż od razu muszę mu się ze wszystkiego spowiadać. Pokój miał zamontowany monitoring i podsłuch, więc wszystkie nasze słowa i gesty były rejestrowane.
Mężczyzna westchnął, a następnie zaczął coś majstrować przy kajdankach. Jęknął w tym samym momencie, w którym usłyszałam nieprzyjemny trzask łamania. Uwolnił swoją dłoń, lecz przy tym wybił sobie palec, który jednym sprawnym ruchem nastawił, wywołując takie samo chrupnięcie.
– Hudson chyba zapomniał, że nie jestem człowiekiem. A ty? Jesteś w połowie wampirem czy wilkołakiem?
– Wilko… co? – wymamrotałam zdezorientowana, nie mogąc oderwać wzroku od jego poczerwieniałej od otarć ręki.
– Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, że oprócz ludzi i wampirów istnieją też inne stworzenia?
Zrobiło mi się głupio, bo nie miałam pojęcia, o czym mówił. Wstał, wyprostował się, jakby właśnie został wybudzony z drzemki, i zerwał opatrunek z brzucha. Potarł lekkie, białe wgłębienie, które było pozostałością głębszej rany. Miałam identyczne w tym samym miejscu, co oznaczało, że moje widzenie właśnie się spełnia.
– Nie patrz się tak, rana była płytka. Miał w nią uwierzyć tylko Anders.
Mężczyzna zdjął jasne obuwie, zdarł wkładkę i wyjął małe, czarne urządzenie z migającą lampką. Następnie wsunął but na swoje miejsce i przycisnął nim błyszczącą kropkę. Stał tak dłuższy czas, patrząc na mnie z zaciekawieniem. W końcu podszedł, wyciągnął dłoń, po czym powiedział:
– Za chwilę będziesz bezpieczna.
Rozchyliłam usta kompletnie zbita z tropu. Użył tego samego zdania, które słyszałam w wizji. Z niewielkim oporem chwyciłam jego rękę i wstałam, czując tę samą nadzieję, co czułam wtedy. To wciąż się działo – trwała magiczna chwila, podczas której naprawdę wierzyłam w wolność.
Nagle usłyszałam brzęk przeskakującego zamka. Odstąpiłam krok od Callena, bo nie chciałam, żeby Hudson przyłapał mnie w jego pobliżu. To właśnie on pojawił się w progu pomieszczenia. Jak na prawdziwego krwiopijcę przystało, zaskoczył mnie szybkością i chwycił za ramię. W tym samym momencie mój towarzysz również został przechwycony przez dwóch innych mężczyzn i powalony na podłogę. Jeden z nich zamienił się we włochatą bestię z długim pyskiem oraz pożółkłymi zębami. Zza jego pleców wystawał blady, różowy ogon, którym trzasnął jak biczem. Wyglądał jak ogromny szczur o srebrnej sierści i wąsach. Te małe gryzonie widywałam tu dość często, lecz pierwszy raz w życiu widziałam człowieka przemieniającego się w taką bestię.
– Kto tu jedzie?! – zawołał Hudson i rozłożył teleskopową pałkę. – Mów! Bo zgwałcę ją na twoich oczach!
– Jej brat, poza nim jego pracownicy, gliny, jesteście bez szans, Highfield.
Mężczyzna pchnął mnie na kolana i kilkoma zamaszystymi ruchami uderzył w plecy. Od pasa w górę wciąż jednak pozostałam w pionie, a wszystko dlatego, że trzymał moje ramię, w które wbijał palce. Wiedziałam, że nie wyjdzie z tego nic dobrego i że za moment mogę umrzeć.
– Zostaw ją!
– Jak zdechnie, to będzie wolna! – Hudson ponowił silne ciosy i mimo mojego krzyku nie przestawał. – Nie pozwolę jej wyjść stąd żywej! – ryknął, a potem niespodziewanie padł na podłogę, tak jak dwa towarzyszące mu stwory.
Bestia powróciła do ludzkiej postaci – nagiej i drżącej. Sama poleciałam w przód, ale mimo bólu udało mi się podeprzeć na rękach.
– Pierdolone psy! – wrzasnął Hudson, gdy krępowano jego ręce jakąś dziwną, złotą taśmą, która zajmowała się ogniem, paliła skórę, przez co było czuć nieprzyjemny smród.
– Hazel – odezwał się Callen i mnie podniósł.
Przyjęłam pozycję stojącą, lecz nie zdało to egzaminu na długo. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa, zmiękły – wszystko przez promieniujący ból pleców oraz ostatnie wizje. Mężczyzna pomógł mi ustać, a następnie wziął na ręce i wyniósł z pomieszczenia. Pokój tysiąc trzynaście został za mną, stał się przeszłością, choć przez tak długi czas był moim domem.
Okładka
Strona tytułowa
Bestiariusz
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Cover
Table of Contents
Text
Title page
