Wina wina - Małgorzata Starosta - ebook + książka

Wina wina ebook

Małgorzata Starosta

4,2
31,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
  • Wydawca: WAB
  • Kategoria: Kryminał
  • Język: polski
  • Rok wydania: 2021
Opis

Kiedy Agata Śródka, „panna z odzysku” - restauratorka i celebrytka, postanawia założyć winnicę w gościnieckim pałacu, nie spodziewa się, że ta przygoda zaprowadzi ją w sam środek morderczej intrygi, której ofiarami padną jej były mąż, młoda rywalka i leciwa dama. Niewiele zabraknie, żeby i ona sama straciła życie.

Skrywane przez lata sekrety wylewają się wraz ze strumieniami znakomitego wina, nie każdy okazuje się tym, za kogo się podaje, a prowadzący śledztwo gubią się w gąszczu tajemnic i kłamstw. Legenda cysterskiego zakonu odżywa i niespodziewanie ujawnia prawdziwe pragnienie winiarza, pomagając w zdemaskowaniu mordercy, choć wszystko to i tak Wina wina.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 261

Oceny
4,2 (6 ocen)
2
3
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Olga654

Dobrze spędzony czas

Jest ok.
00
mamczysko

Nie oderwiesz się od lektury

jamie się czyta polecam
00

Popularność




MAŁGORZATA

STAROSTA

WINA WINA

Copyright © by Małgorzata Starosta, MMXXI

Wydanie I

Warszawa MMXXI

Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Rozdział I. Biedny Claude

Dźwięk, który wydała z siebie Agata Śródka, określano później jako kwik potrąconej przez kombajn maciory, choć niektórzy słyszeli raczej wrzask wściekłego indora. Wspólnym mianownikiem były niewątpliwie wysokie tony i skojarzenie ze zwierzętami hodowlanymi.

Nie wiadomo, czego spodziewali się zaproszeni przez Agatę goście, z pewnością jednak nie tego, co zobaczyli, kiedy wbiegli do kuchni zaalarmowani krzykiem gospodyni. Na środku spiżarni, otoczona rubinową kałużą, leżała roztrzaskana głowa, której fragmenty walały się po podłodze. Z ciemienia upiornie sterczała rękojeść noża, którego ostrze przytrzymywało kartkę papieru. Agata stała w progu, prawą rękę trzymając na miejscu, gdzie znajduje się serce, lewą ściskając futrynę, aż zbielały jej knykcie.

Stojąca najbliżej Agaty Patrycja Żmuda, kreatywna i pomysłowa księgowa, chwyciła ją pod rękę i spokojnym głosem nakłoniła do wyjścia ze spiżarki. Wciąż w szoku, Agata dała się stamtąd zabrać niczym jagniątko prowadzone na rzeź, stukając niebotycznie wysokimi obcasami o piękną posadzkę.

– Proszę państwa o opuszczenie tego miejsca i niezacieranie śladów – zarządził dźwięcznym głosem Antoni Korytko, miejscowy komendant policji.

– Dajcie jej wina! – zaproponował Michał Kornaś, reporter i właściciel lokalnej gazety. – Lubi pani czerwone wino?

– Z braku laku mogę wypić – odparła Śródka, blada jak śmierć na chorągwi. – Wolałabym różowe, ale akurat chyba nie mam.

– Lepiej coś mocniejszego, Agato – rzuciła Julianna Makowiecka, bibliotekarka, której wzrok bez pudła zlokalizował butelki z alkoholem ustawione w równych rzędach w kredensie.

Przy stole w sali jadalnej siedział przystojny szpakowaty mężczyzna, którego profesję zdradzała wyłącznie koloratka pod atramentowoczarnym kołnierzykiem koszuli. Gdyby nie to, że żaden z pozostałych gości nie był przebrany, można by pomyśleć, że przyszedł w kostiumie, co zresztą znakomicie pasowałoby do wystroju jadalni udekorowanej sztucznymi pajęczynami, trupimi czaszkami i dyniami. Jednym słowem roztrzaskana w spiżarni głowa wpisała się w klimat imprezy.

– Usiądźcie, proszę. Powinniśmy się wszyscy uspokoić – odezwał się zaskakująco radiowym głosem Ludwik Bury, miejscowy proboszcz.

– Pij, Agato. – Julianna podsunęła Śródce szklankę w połowie wypełnioną bursztynowym płynem, po czym sama wypiła jednym haustem zawartość drugiej szklanki.

– Biedny Claude – wyszeptała Agata, przełknąwszy pierwszy łyk whisky, po którym odzyskała kolory. – Jak ktoś mógł mu to zrobić?

– Nie myśl teraz o tym, Agato – pocieszała ją sąsiadka, Róża Kalicka.

– Właściwie zadane pytanie powinno brzmieć: dlaczego ktoś to zrobił, a nie jak – odezwał się Barnaba Miszczuk, lokalny potentat, właściciel winnicy cieszącej się doskonałą opinią w tej części Polski. – Jak chyba wszyscy widzieliśmy, trudno było tej maczety nie zobaczyć.

– Santoku – poprawiła go odruchowo Agata. – To jest nóż santoku, nie maczeta.

– To znaczy, że widziałaś go już kiedyś? – upewnił się burmistrz Roman Pajor.

– Och, setki razy! – Agata uniosła rękę ze szklanką na znak, że skończyła jej się whisky, ale Julianna zajęta była uzupełnianiem płynu we własnej. – To nóż Jacques’a, mojego szefa kuchni.

– No i mamy sprawcę – ucieszyła się Róża Kalicka. – Zagadka rozwiązana.

– Niemożliwe – zaprzeczyła Agata. – Jacques jest na wakacjach z rodziną, nie ma go tutaj od tygodnia.

W jadalni zapadła niezręczna cisza, przerywana jedynie cichymi westchnieniami Agaty i dźwiękiem nalewanego do szklanek alkoholu. Nie wiadomo, kiedy Julianna zadbała o trunek dla każdego gościa. Po chwili wszystkie głowy zwróciły się w stronę kuchni, skąd dochodził dźwięk ciężkich kroków komendanta. Antoni Korytko, obdarzony słusznym wzrostem metr dziewięćdziesiąt osiem centymetrów i mniej więcej takim samym obwodem ramion oraz pasa, stanął w progu, trzymając w ręce corpus delicti. Agata wzdrygnęła się, a pozostałe kobiety głośno wciągnęły powietrze.

– Agato – odezwał się głębokim basem Korytko – chyba będziesz musiała opowiedzieć nam wszystko od początku. A zacznij od tego, dlaczego ktoś mógłby życzyć ci śmierci.

– Co takiego?! – pisnęła restauratorka. – Dlaczego mnie? Przecież to Claude’a zamordowano!

– Ale to raczej ciebie nazwano „francuską krową” – odparł sucho komendant, pokazując zgromadzonym nabitą na ostrze noża kartkę, na której czarnymi literami napisano: „Wynoś się albo zginiesz francuska krowo”.

– Oh mon dieu! – Twarz Agaty przybrała barwę niewypieczonego biszkoptu, na co niezwłocznie zareagowała Patrycja Żmuda, dolewając solidną porcję whisky do jej szklanki.

– Przecinka brakuje – odezwała się cichutko Julianna Makowiecka, a pozostali natychmiast zgromili ją wzrokiem.

Rozdział II. Dobro nie popłaca

Początek całej tej historii miał miejsce osiem miesięcy wcześniej, kiedy Agata Śródka, celebrytka wśród kucharzy, niedościgniony wzór restauratorów, doznała przykrego ataku migreny i skróciła swój pobyt w Serocku, gdzie patronowała zawodom kulinarnym. Ze względu na jej reputację nikt nie ośmielił się sprzeciwić i konkurs musiał zostać rozstrzygnięty bez głównego jurora. Ona tymczasem włożyła ciemne okulary, kapelusz z rondem, które mogłoby zacienić pół Afryki, i łaskawie dała się zawieźć do domu, w którym czekał na nią kochający małżonek. Małżonek, owszem, buchał miłością niczym Smok Wawelski, ale raczej w kierunku ponętnej dwudziestotrzyletniej pomocy domowej, którą Agata zatrudniła kilka tygodni wcześniej. Pomoc, o jakże adekwatnym imieniu Grażynka, była nieszczęśliwą, pochodzącą z wielodzietnej rodziny dziewczyną, którą Agata przygarnęła w ramach czynienia dobra społecznego. No i proszę, dobro jednak nie popłaca. Przy okazji okazało się, że migrena mogła mieć źródło w zbyt niskim ciśnieniu, gdyż po wyrzuceniu przez Agatę zdradliwego małżonka i niewdzięcznego dziewczyniska przeszła jak ręką odjął.

Procedura rozwodowa trwała raptem pięć minut, albowiem kilka lat wcześniej małżonek Agaty nie sprzeciwił się spisaniu intercyzy, w której zgodnie i całkowicie dobrowolnie przyznawał się do nieposiadania niczego i zasadniczo bycia pasożytem żerującym na swojej przedsiębiorczej i wściekle zdolnej żonie. Żona zaś z grzeczności nie zaprzeczyła.

Zostawszy panną z odzysku, Agata nie zamierzała ronić łez ani tym bardziej popadać w melancholię, postanowiła natomiast zacząć życie od nowa, możliwie jak najdalej od skalanego ohydną zdradą łoża małżeńskiego. Wystawiła na sprzedaż dom w sypialnianej dzielnicy Poznania i zaczęła się rozglądać za czymś do mieszkania w bezpiecznej odległości od zgiełku wielkiego miasta i rozsądnie daleko od miejsca, w którym mogłaby się natknąć na byłego męża w kolejce po kiszone ogórki. Zupełnym przypadkiem, jak to zwykle w życiu bywa, usłyszała o nie lada gratce w postaci późnobarokowego pałacyku z możliwością zaadaptowania na hotel. Właściciel obiektu popadł w tarapaty i musiał pilnie sprzedać nieruchomość po kosztach, żeby spłacić tracących cierpliwość wierzycieli. Lokalizacja owej nieruchomości przemawiała na jej korzyść, Agata zatem bez wahania wręczyła nieszczęśnikowi walizkę pieniędzy i została właścicielką zespołu pałacowo-folwarcznego w malowniczej miejscowości Gościniec usytuowanej między rozległymi lasami a stawami rybnymi we wschodniej części Wielkopolski. Dzień po sprzedaży poznańskiego domu, w którym zostawiła wszystko z wyjątkiem noży i garderoby, przeniosła się do Gościńca, gdzie zamierzała prowadzić szczęśliwe i spokojne życie aż do późnej i jeszcze spokojniejszej starości. W końcu była dopiero czterdziestosiedmioletnią kobietą sukcesu, nikt na jej widok nie mdlał z obrzydzenia, można się z nią było pokazać w towarzystwie i coś jej się jeszcze od życia należało.

Nie bacząc więc na zdanie własnych, co prawda dorosłych, ale jednak dzieci ani nie myśląc o możliwych problemach, Agata Śródka z właściwym sobie rozmachem dołączyła do przedsiębiorczej elity Gościńca, co wiązało się z poważnymi konsekwencjami. Poprzedni właściciel, przegrawszy ogromny majątek w kasynie, nie zdołał dokończyć remontu rezydencji, której stan wołał o pomstę do nieba. Agata wprowadziła się do należącego do kompleksu domu zarządcy, w którym jako tako można było chwilę przewaletować, ale na dłuższą metę wszystko wymagało gruntownego remontu.

Już pierwsze dni po przyjeździe Śródki do Gościńca obfitowały w kuksańce od losu w postaci przestarzałej i grożącej pożarem pałacowej instalacji elektrycznej, niedrożnej kanalizacji i spróchniałego drewna na tarasie, który w wyobraźni Agata umeblowała rattanowymi fotelami i na którym podawała drinki z parasolką. Pierwsza wizyta w magistracie stanowiła zaś bolesną lekcję życia w małym miasteczku.

– Numerek pani ma? – zapytała głosem znudzonym do granic możliwości pani w urzędzie miasta, po tym jak Agata odsiedziała swoje czterdzieści minut, choć poza nią nie było żadnego interesanta w sprawie działalności gospodarczej. W żadnej innej sprawie zresztą też.

– Ma, o tu ma. Numer dwa. – Agata postukała wypielęgnowanym paznokciem w bilecik.

– W czym mogę pomóc? – Ton urzędniczki nie zmienił się ani na jotę.

– Chciałabym złożyć wniosek o przeprowadzenie inspekcji w budynku, który niedawno kupiłam. Zdaje się, że stanowi zagrożenie dla życia, a ja zamierzam w nim przyjmować ludzi. Takich z życiem, żywych ludzi. I byłoby mi niezmiernie przykro, gdyby to ich życie było zagrożone.

– Dokumenty od nadzoru budowlanego pani posiada? Odbiór był? Akt własności?

Śródka podała urzędniczce wymienione dokumenty i na wszelki wypadek dorzuciła jeszcze dowód osobisty i pismo od konserwatora zabytków. Kobieta za biurkiem nawet nie spojrzała w ich kierunku.

– Czas oczekiwania na decyzję do trzydziestu dni, dostanie pani informację pocztą.

– Przepraszam, chyba coś źle usłyszałam. Czas oczekiwania do trzydziestu dni? Droga pani, ja tam mieszkam! Kto odpowie za to, że w nocy mnie woda zaleje, a potem prąd usmaży? Za trzydzieści dni to ja chciałam ten hotel otwierać! – Fałsz tej wypowiedzi wybrzmiał wyraźnie, nikt przy zdrowych zmysłach nie wygłupiałby się nawet w żartach z otwarciem tej ruiny w miesiąc.

– Proszę się uspokoić, szanowna pani – upomniała ją znudzona urzędniczka. – Takie procedury.

– Procedury? Pani raczy kpić! Proszę natychmiast wezwać swoją przełożoną. Albo ego, jeśli to mężczyzna. Wszystko mi jedno!

Ze względu na to, że poza Agatą w urzędzie nie było zupełnie nikogo, podniesione głosy szybko dotarły nie tylko do przełożonej owej pani, ale i do samego burmistrza. Po chwili wokół Agaty zebrał się spory tłumek.

– Wszystko w porządku, drogie panie? – zapytał grzecznie Roman Pajor, dumnie wypinając pierś zapewne w charakterze okoliczności mającej łagodzić spory.

– Tak, dziękuję, nie narzekam – odparła mechanicznie Śródka. – Czy pan jest przełożonym tej pani?

Tym sposobem Agata Śródka poznała burmistrza Romana Pajora, a potem było już z górki.

Po dwóch tygodniach całe miasteczko huczało o nowej mieszkance, w dodatku wielkiej celebrytce, która nie raz i nie dwa gościła w telewizji. Ekipy remontowe wzięły się do roboty z godną pozazdroszczenia werwą i po niespełna pół roku pałacyk wraz z restauracją nadawały się do używania przez żywych ludzi. Śródka nie byłaby jednak sobą, gdyby nie zadbała o ouverture du restaurant w wielkim stylu i nie postanowiła przywitać gości z hukiem. Akurat zbliżało się Halloween, zatem dlaczego by nie pochwalić się najlepszym tortem dyniowym w tej części świata?

Rozdział III. Agata

Agata zaliczała się do osób ambitnych. Od wczesnego dzieciństwa wykazywała niezwykłą zaciętość, upór i wiarę we własne możliwości. Każde wyzwanie traktowała z taką samą powagą, do każdego podchodziła z zaangażowaniem, którego mogliby jej zazdrościć uczestnicy igrzysk olimpijskich. We wszystkim, co robiła, musiała być najlepsza. „Wystarczająco dobrze to stanowczo za mało” – brzmiała jej życiowa dewiza.

Już w szkole podstawowej wiedziała, że jej przeznaczeniem jest zostać szefem kuchni. I to nie byle jakim szefem kuchni, ale najlepszym spośród najlepszych. Mając jasny plan na życie, w wieku dwudziestu lat Agata poznała Roberta Śródkę, którego pokochała natychmiast i na zabój. Na szczęście obiekt jej uczuć odwzajemnił miłość i bardzo szybko wprowadził się do kawalerki, którą dziewczyna odziedziczyła po babce. Jeszcze szybciej okazało się, że kalendarzyk małżeński nie jest najskuteczniejszą metodą antykoncepcji. Trzy lata starszy od Agaty Robert kończył właśnie studia na politechnice i wiadomość o nieplanowanej ciąży przyjął z radością. Natychmiast oświadczył się ukochanej, obiecując jej życie jak w Madrycie, gdy tylko uzyska dyplom. W kwestii nieplanowanej ciąży Agata okazała zdecydowanie mniej entuzjazmu. Zastanawiała się nawet nad zostawieniem Robusia i ucieczką do wymarzonej Francji, rodzice zdołali jednak jej wytłumaczyć, że niewiele to pomoże w rozwiązaniu kłopotliwej sytuacji. Ostatecznie kłopotliwa sytuacja, której na imię dano Julian, pojawiła się na świecie jako najbardziej kochany syn i wnuk. Rok później dołączyła do niego Kornelia, zaś Agata Śródka przestała wierzyć w skuteczność jakiejkolwiek metody antykoncepcji.

Dzięki wsparciu rodziców Agata skończyła dobre szkoły, terminowała pod okiem wybitnych kucharzy, a w końcu spełniła marzenie o zdobyciu dyplomu paryskiej Le Cordon Bleu. Z nauką języków obcych nie było jej po drodze, nigdy nie nauczyła się płynnie mówić po francusku, niemniej miłość do Francji rosła w niej z każdym dniem. Ze względu na niemożność porozumienia się z rodakami Balzaka w ich ojczystej mowie Agata zrezygnowała z zamieszkania wśród pięknych prowansalskich pól, postanawiając pójść w ślady swojej idolki Julii Child i przywieźć francuską kuchnię do ojczyzny. Postanowienie zrealizowała z rozmachem, stając się najznamienitszym restauratorem w kraju nad Wisłą i największym autorytetem w dziedzinie wykwintnej kuchni.

*

Przeprowadzkę do Gościńca potraktowała jako wielką szansę od losu – w końcu nie każdy może się poszczycić prowadzeniem hotelu w zabytkowym pałacu. Od razu wpadła na pomysł otwarcia restauracji w najbardziej interesujący jesienny wieczór, zawsze bowiem podobała jej się zachodnia tradycja świętowania All Hallows’ Eve. Była także wielbicielką dyni i z radością wyczarowywała z niej wspaniałe potrawy. W Le Cordon Bleu zdobyła wyróżnienie za tort dyniowy, który wyglądał jak głowa klauna. Niestety tym razem nikt nie zdążył się nim zachwycić.

– Myślałam, że tu znajdę spokój – odezwała się cicho Śródka, kiedy skończyła opowiadać swoją historię. – Dlaczego ktoś życzy mi śmierci? Przecież nikomu nie zrobiłam nic złego.

– Jesteś celebrytką, Agato – odparła przytomnie Róża Kalicka. – Wiesz dobrze, że ludzie nie lubią, kiedy innym się powodzi.

– To nie czas i pora na dywagacje filozoficzne czy psychologiczne – oznajmił tubalnym głosem Antoni Korytko. – Mamy do rozwiązania zagadkę kryminalną, szanowni państwo, więc chlup w dziób i zaczynamy przesłuchanie. Nikt z nas nie opuści tego miejsca, dopóki nie ustalimy, kto dokonał owego haniebnego i obrzydliwego czynu. Już moja w tym głowa, żebyśmy zrobili to jak najszybciej.

– Ty chyba nie uważasz, że ktoś z nas jest winny? – oburzyła się Julianna Makowiecka. – Przecież to absurd! My nie mogliśmy tego zrobić!

– A niby dlaczego? – W głosie policjanta słychać było zawodową podejrzliwość. – Czyżby nikt z was nie wchodził do kuchni?

– No… niezupełnie – zaprzeczył cicho Miszczuk. – Ja przyniosłem wino.

– A ja przywiozłem Agacie kwiaty i szukałem wazonu – wyznał burmistrz Roman Pajor.

– My weszliśmy przez kuchnię, bo akurat tylne drzwi były otwarte… – dorzucił Michał Kornaś, mając na myśli siebie i Annę Pawełkę, z którą niedawno się zaręczył.

– Ja tam zajrzałam, szukając łazienki, ale nie wchodziłam, absolutnie! – zapewniła Patrycja Żmuda.

– Mnie Agata pozwoliła zwiedzić piwnice – odezwała się cichutko Julianna Makowiecka.

– Ja nie wchodziłam do kuchni ani nigdzie indziej, przyszłam prosto do jadalni – zapewniła Róża Kalicka.

– I ja także – dodał przystojny proboszcz Ludwik Bury.

– Mnie chyba o to nie podejrzewacie? – zapytała z przerażeniem Agata Śródka, patrząc na wszystkich oczami pełnymi łez. – Przecież ja nad tym tortem pracowałam cały tydzień i bynajmniej nie zamierzałam wam podać krwawej miazgi! Z mojego najlepszego soku malinowego!

Pomimo gorących zapewnień Antoniego Korytki, że tajemnica zostanie wyjaśniona, po wielokrotnym przepytaniu potencjalnych podejrzanych zagadka zmasakrowania Claude’a pozostała nierozwiązana. Z pewnością przyczyniło się do tego pięć butelek whisky i tak zwana niska szkodliwość społeczna czynu. Kara za zamordowanie tortu, nawet wyjątkowo artystycznego, nie została przewidziana w kodeksie.

Uroczysta kolacja z okazji otwarcia pałacu, pomimo mrożącej krew w żyłach niespodzianki, przebiegła w przyjemnej atmosferze, a o poszukiwaniu mordercy tortu szybko zapomniano. Nie zapomniał jednak komendant policji, którego zaniepokoiła tajemnicza kartka z napisem zawierającym błąd interpunkcyjny i który postanowił zachować daleko idącą podejrzliwość wobec wszystkich uczestników niefortunnego wydarzenia. Jak się miało okazać, intuicja go nie zawiodła.

Dwa tygodnie po uroczystym otwarciu hotel w pałacu wciąż nie miał nazwy. Śródka poczuła odpływ kreatywności po tym, jak jej popisowe dzieło wykonane z pietyzmem godnym Michała Anioła zaszlachtowano przy użyciu santoku, i zamknęła się w sobie, całą robotę pozostawiając swoim pracownikom. Mogła to uczynić bez obaw, bowiem ekipa, którą starannie wyselekcjonowała do pracy w Gościńcu, wywodziła się z grona zaufanych i sprawdzonych pracowników jej poznańskich i warszawskich restauracji. Z wyjątkiem Michela, którego podkradła konkurencji, wykorzystując w charakterze karty przetargowej gwiazdki Michelin zdobywane co roku od pięciu lat przez jej pierwszą i najsłynniejszą restaurację Jolie Julie.

Michel Blanc, narcystyczny i snobistyczny syn francuskiego malarza i całkiem zwyczajnej, acz wyjątkowo urodziwej Polki, przybył do Gościńca, aby objąć eksponowane stanowisko konsjerża i szefa personelu. Od początku nie podobała mu się małomiasteczkowa prostota mieszkańców i ich brak ogłady, jednak fortuna, którą zaoferowała mu Agata w ramach wynagrodzenia, przyćmiła jego niechęć. Charakteru jednakże przytępić nie zdołała.

Wpadł do gabinetu szefowej, ledwo hamując się przed wybuchem.

– Agato! Ty sobie chyba nie wyobhażasz, że ja tu będę hobił wszystko za ciebie?! Wystahczy, że z tymi wieśniakami muszę się użehać!

– I doskonale ci to wychodzi, Michelku – odparła Agata, nie podnosząc na niego wzroku znad książki, którą czytała. – Czy mogę ci w czymś pomóc?

– Dziękuję, że pytasz – sarknął młodzieniec, a jego twarz przybrała barwę idealnego rubinu. – Mogłabyś, tak dla przykładu, zająć się phacą.

– Pardon, mój drogi. – Śródka odłożyła książkę i potrząsnęła kasztanowymi włosami. – Ja właśnie pracą się zajmuję. Zamierzam tu założyć winnicę.

– Ty naphawdę zwahiowałaś! – wyrwało się Michelowi. – Sacrébleu! Albo przekwitasz! Jedno z dwojga. – Obrócił się na pięcie i zamierzał ostentacyjnie wymaszerować z gabinetu, nagle jednak się zatrzymał. – Czy ty w ogóle cokolwiek wiesz na temat uphawy winohośli?

– Absolutnie nic. – Agata uśmiechnęła się szeroko. – Dlatego, mój kochany Michelinku, szczęśliwym zbiegiem okoliczności zamierzam spędzić weekend w winnicy i dowiedzieć się wszystkiego.

I nie czekając na reakcję konsjerża, znów oddała się lekturze Dobrego roku Petera Mayle’a.

– A żebyś tak dostała hemohoidów… – mruknął pod nosem Michel, zamykając drzwi.

Rozdział IV. Co ty tu, u diabła, robisz?

Mniej więcej trzy tygodnie wcześniej, tuż po uzyskaniu wszystkich niezbędnych pozwoleń od nadzoru budowlanego, inspekcji BHP, sanepidu, straży pożarnej, miejscowego duszpasterza, a nawet najstarszego mieszkańca Gościńca – liczącego sobie sto cztery wiosny pana Alfreda Nóżki – Agatę zupełnie niespodziewanie odwiedził Barnaba Miszczuk, właściciel najsłynniejszej wielkopolskiej winnicy. Po dokładnych oględzinach wyremontowanego kompleksu z ogromnym uznaniem wyrażał się o doskonałym wyczuciu smaku, z jakim Śródka wykończyła pałac, zasugerował odrestaurowanie stajni i zaoferował pomoc w zdobyciu kontaktu do najlepszego w tym regionie architekta krajobrazu, który mógłby „ten kawał ziemi z tyłu zamienić w bajeczny ogród w stylu francuskim”. Agata, zdeklarowana frankofilka, już wtedy pomyślała o opisywanych w książkach jej ulubionego autora prowansalskich winnicach. Autor co prawda był Anglikiem, to jednak absolutnie niczego nie zmieniało.

Decyzję o przerobieniu piętnastu tysięcy metrów kwadratowych pałacowego parku na winnicę Agata podjęła tak samo jak wszystkie inne – niezwłocznie po pojawieniu się pomysłu w jej głowie. Cóż może być trudnego w uprawie winorośli?

Podobnego zresztą zdania na temat łatwości uprawy grona był Barnaba Miszczuk, którego wino znane było nie tylko w Wielkopolsce, w samym zaś regionie nie miało sobie równych. Ambicją Śródki stało się zdetronizowanie zbyt długo według niej panującego króla wina. Oczywiście nie podzieliła się nią z nikim, zbyt dobrze bowiem znała gierki prowadzone pomiędzy przedsiębiorcami. Z wytężoną uwagą chłonęła każde słowo chełpliwego właściciela winnicy o urokliwej nazwie Gościnna Dolina. Zwieńczeniem tej chełpliwości było zaproszenie Agaty na weekendową degustację połączoną ze zwiedzaniem winnicy.

– No wiesz, Barnabo… – zaczęła Śródka niepewnym tonem. – Nie bierz tego do siebie, jest mi bardzo miło i w ogóle… Ale ja nie jestem gotowa na żadne romantyczne historie.

– Ojej! – zawołał zaskoczony Miszczuk, oblewając się pąsem. – Źle mnie zrozumiałaś, Agato, nie to miałem na myśli. Oczywiście jesteś piękną kobietą, ale…

– Niewystarczająco piękną, jak rozumiem? – Tym razem w jej głosie słychać było urazę.

– Nie, nie, nie o to chodzi – próbował tłumaczyć winiarz. – Widzisz, co roku na początku listopada organizuję weekend dla przyjaciół i kilkorga gości. Zamykam wtedy winnicę i spędzamy dwa dni na rozmowach, degustacji i zabawie. I właśnie z tej okazji chciałem cię zaprosić.

– Ach, rozumiem! – Śródka się roześmiała, usiłując pokryć zawstydzenie.

Jasne, od razu się zakochał. Idiotka!

– To co, przyjedziesz?

– Oczywiście, będę zaszczycona.

Ów tradycyjny weekend w Gościnnej Dolinie wypadał dokładnie tydzień po pamiętnym wstrząsającym otwarciu pałacu, ale odrzucenie zaproszenia nie wchodziło w rachubę. Stanowiło ono ogromną nobilitację, a przy okazji mogło pomóc Agacie w lepszym poznaniu winiarskiego świata, do którego coraz bardziej ją ciągnęło.

*

Duma i chluba Barnaby Miszczuka leżała w dolinie rzeki oddalonej o mniej więcej pięćdziesiąt kilometrów od Gościńca, osłonięta z jednej strony morenowymi wzgórzami. Agata od razu doznała nieprzyjemnego ukłucia zazdrości, które przychodziło zawsze, kiedy nie czuła się w czymś najlepsza. Zważywszy, że jej winnica miała na razie postać mglistego planu, ukłucie zazdrości było przesadnie silne. Wysiadła z samochodu z nosem na kwintę i podreptała do recepcji, usiłując nie połamać jedenastocentymetrowych szpilek na kostce brukowej, którą wyłożony był parking dla gości.

Urocze dziewczę o nieskazitelnych manierach i znakomitym savoir-vivre natychmiast pokierowało Agatę do sali bankietowej, w której zgodnie ze słowami recepcjonistki oczekiwał jej już gospodarz wraz z pozostałymi gośćmi. Stukając obcasami niczym kozy w Pacanowie, Śródka weszła do wielkiego pomieszczenia z ogromnym murowanym kominkiem pełniącym również funkcję rożna, wokół którego zgromadziło się kilkanaście osób. Część z nich skinęła Agacie na powitanie; niektórych osób Śródka w ogóle nie znała, a na widok jednego osobnika syknęła niczym żmija:

– Co ty tu, u diabła, robisz?!

Ze względu na znakomitą akustykę sali ów przerażający syk zwrócił uwagę wszystkich znajdujących się w niej gości. Osobnik, do którego tak słodko zwróciła się Śródka, zbladł, zlewając się niemal z pomalowanymi na biało ceglanymi ścianami.

– Wi… witaj, Agato – odezwał się, odzyskawszy głos, Robert Śródka, jej były mąż. – Dostaliśmy zaproszenie od rodziców Grażynki w ramach prezentu ślubnego.

– Co ty się jej tłumaczysz, Robuś? – pisnęła cienkim głosem Grażynka, podbiegając do męża na szpilkach identycznych z tymi, które miała na nogach Agata. – Ta pani już nie jest twoją żoną i nie musisz się jej z niczego spowiadać.

– I chwała za to wszystkim świętym – sarknęła Agata, mierząc Grażynkę wzrokiem.

Więcej powiedzieć nie zdążyła, gdyż Barnaba Miszczuk, przewidując nadchodzący kataklizm, postanowił natychmiast się wtrącić.

– Agato, Agato, kochana Agato, bardzo mi miło cię powitać w skromnych progach Gościnnej Doliny. – Rozłożył ramiona na wzór rzeźby w Świebodzinie i uśmiechnął się szeroko. – Pozwól, że przedstawię ci pozostałych uczestników naszego święta.

Właścicielka pałacyku rzuciła ostatnie pełne jadu spojrzenie w kierunku byłego męża i jego aktualnej małżonki, po czym uśmiechnęła się słodko do Miszczuka.

– Certainement – zaszczebiotała, chwytając winiarza pod rękę. – Czyń honory, mon cher Barnaba.

Drogi Barnaba z dumnie wypiętą piersią zaprezentował Agacie osoby, których dotychczas nie miała okazji poznać, a przynajmniej tak mu się wydawało:

– Leokadia Schmidt – powiedział, wskazując zasuszoną srebrnowłosą osiemdziesięciolatkę ubraną od stóp do głów w czerń. – Ciociu Leokadio, przedstawiam Agatę Śródkę, nową właścicielkę pałacyku w Gościńcu.

– Może i nową, ale nie pierwszej młodości – skwitowała staruszka, taksując Agatę wzrokiem pełnym dezaprobaty.

– Pffff – parsknęła Grażynka i natychmiast zakryła usta dłonią, na której błyszczał ogromnych rozmiarów szafir.

Nie uszło to uwagi Śródki doskonale pamiętającej, że w jej pierścionku zaręczynowym najszlachetniejsze były intencje.

– Agato, przedstawiam ci kolejnego gościa – kontynuował Miszczuk, ciągnąc restauratorkę za rękę w kierunku wysokiej blondynki odwróconej do nich tyłem. – Pani Mariola Santini, znana autorka powieści… ekhm, erotycznych.

Śródka nie zdążyła zaprezentować uprzejmego zdziwienia, bowiem doznała całkowitego szoku na widok twarzy słynnej pisarki.

– Madziaczek! – krzyknęła. – Przecież to jest Madziaczek, a nie żadna Mariola! I to jeszcze Santini!

Skonsternowany Barnaba spoglądał to na Mariolę-Madziaczka, to na Agatę, wpatrujące się w siebie ze zdumieniem. Pierwsza otrząsnęła się pisarka i przywoławszy na oblicze wyćwiczony uśmiech, odezwała się radośnie:

– Agatko, cóż to za wspaniała niespodzianka! Tyle lat minęło, któż by się spodziewał?

– Patrząc na twoje uszlachetnione rysy twarzy, rzeczywiście można się pomylić co do upływu czasu… – odparła Śródka z sarkazmem. – Wyglądasz dziesięć lat młodziej niż dwadzieścia siedem lat temu, kiedy widziałyśmy się po raz ostatni.

– Magdalena Piekarska, wielkie nieba! – Robert Śródka dołączył do sceny, wytrzeszczając oczy na pisarkę. – Wiedziałem, że poznaję tę twarz!

– Twarz, dobre sobie! – parsknęła Agata. – Akurat twarzy mogłeś nie zapamiętać aż tak dobrze, bo ostatnim razem oglądałeś tył jej głowy i plecy, a raczej zakończenie pleców.

Na te słowa natychmiast zareagowała Grażynka, wbijając wypielęgnowane i bardzo długie paznokietki w przedramię męża, co wywołało grymas na jego obliczu. Jasne było, że przy najbliższej okazji Grażynka z pewnością wróci do rozmowy na temat znajomości twarzy i innych części ciała pięknej Marioli.

Barnaba Miszczuk, coraz bardziej zakłopotany, nawet nie próbował zgłębić tematu niespodziewanej znajomości Agaty z pisarką, uznał bowiem, że należy jak najszybciej rozpocząć część rozrywkową, w której wino skutecznie złagodzi obyczaje. Zaprosił więc gości do sali jadalnej, gdzie czekał już na nich zastawiony stół. U szczytu zasiadł gospodarz, miejsce po jego prawej ręce zajęła Leokadia Schmidt. Obok nobliwej ciotki usiedli kolejno: Julianna Makowiecka, Anna Pawełka, Michał Kornaś, Roman Pajor i Grażynka Śródka wraz z Robusiem, któremu przypadło miejsce naprzeciwko Miszczuka. Po lewej stronie gospodarza zasiadła Agata Śródka, obok niej zaś kolejno: Ludwik Bury, Mariola Santini vel Madziaczek, Antoni Korytko, Patrycja Żmuda i Róża Kalicka. Najbardziej zadowolona z konfiguracji wydawała się Grażynka, siedziała bowiem w odległości dobrych trzech metrów od Agaty, a Robuś miał daleko do biuściastej pisarki.

Agata tymczasem skręcała się w środku ze złości, mając naprzeciw siebie staruszkę, od pierwszych chwil wyraźnie pałającą do restauratorki niechęcią. Sytuację odrobinę ratował Ludwik Bury, który z koloratką czy bez wyglądał olśniewająco. Mimo uciążliwych rygorów jego zawodu patrzenie na niego nie było zabronione. Dlatego też Agata postanowiła patrzeć na Ludwika tak długo, aż jej zbrzydnie, co biorąc pod uwagę jego hollywoodzką urodę i stosunkowo młody wiek, mogło potrwać kilka dekad.

Uroczystą kolację rozpoczęto od czerniny. Barnaba Miszczuk, Wielkopolanin z dziada pradziada, był wyznawcą zasady, że niepodtrzymywana tradycja w końcu zdechnie, a wtedy nic już z kultury nie zostanie. Tradycję zaś rozumiał głównie przez kuchnię, która nieodmiennie kojarzyła mu się z jego babką, a ta znów przywodziła na myśl bogactwo polskiej wsi. Polska, a w szczególności wielkopolska wieś od zawsze stała pyrami, pyzami, rybami i kaczkami. A z kaczki, jak wiadomo, najpierw należy spuścić krew, ale broń Panie Boże, żeby się zmarnowała. Czernina jak znalazł.

Agata Śródka, znawczyni tradycyjnej kuchni, nie brzydziła się niemal niczym. Niemal – bo przecież była człowiekiem, a każdy człowiek ma jakieś własne gusta, mniej lub bardziej wysublimowane. O ile pierożki z płucek, żołądeczki w curry czy serduszka duszone w winie uważała za rarytas, o tyle zupa z kaczej krwi budziła w niej odrazę. Chłeptanie juchy nie mieściło się w granicach jej kulinarnych eksploracji, dopuszczała taką możliwość wyłącznie w przypadku zachorowania na porfirię. A i to pewnie nie od razu. Skrzywiona z obrzydzenia mina Śródki nie uszła uwagi Leokadii, która przerwała ciszę słodkim głosem, zdradzając znacznie większy zasób wiadomości na temat Agaty, aniżeli chciała się przyznać:

– A pani celebrytce, widać, tradycyjne kulinaria nie w smak.

– Pardon? – zapytała Agata, gmerając łyżką w porcelanowej bulionówce.

– Nie lubisz czerniny, Agato? – podchwycił Barnaba. – Czy może akurat ta konkretna ci nie smakuje?

– Niestety to bodaj jedyna zupa, z którą nigdy nie było mi po drodze – odparła Śródka, nie podnosząc wzroku znad stołu. – Jedzenie krwi budzi we mnie wewnętrzny opór.

– Nie jedyna – dorzucił z dalekiego końca stołu Robert. – Nigdy też nie lubiłaś zup owocowych.

– To prawda – odpowiedziała Agata, patrząc na byłego męża z odrobiną ciekawości, jakby widziała go po raz pierwszy. – Rzeczywiście nie lubię zup owocowych. Co to za zupa: kompot z kluskami – prychnęła.

– Oj, pamiętam, jak moja mama obraziła się na ciebie za ten kompot! – Robert Śródka roześmiał się serdecznie i mrugnął do Agaty.

– Zamknij się – syknęła na niego Grażynka, równocześnie wbijając mu obcas w stopę.

Robuś zakwilił z bólu i oblał się purpurą.

– Czyli, jeśli właściwie rozumiem, pani jest kulinarną snobką? – skwitowała Leokadia, całkowicie ignorując dantejskie sceny przy drugim końcu stołu.

– Zdecydowanie wolę określenie bourgeois – odparowała Agata i spojrzała prosto w czarne oczy siedzącej naprzeciw niej kobiety. – Zgodzi się pani ze mną, Leokadio, że brzmi ładniej?

– Ładne nie to, co ładne, ale to, co się komu podoba – skwitowała starsza dama z taką miną, jakby odkryła ślady życia na Marsie. – Jeśli odchody nazwiemy fiołkami, nie będzie to oznaczać, że nagle zaczną anielsko pachnieć, nieprawdaż?

Grażynka słuch musiała mieć znakomity, niewykluczone także, że przysłuchiwała się rozmowie ze szczególną uwagą, bo parsknęła nagle głośno niczym kobyła w radosnym transie i bryznęła mężowi czerniną prosto w oczy. Niespodziewany krwawy prysznic z ust małżonki oszołomił Robusia do tego stopnia, że były mąż Agaty zaczął w panice trzeć oblicze, co z kolei wywołało przerażenie na twarzach pozostałych biesiadników, którym przypomniały się kadry z filmu Carrie. Jedynie Leokadii się nie przypomniały, gdyż nigdy tego arcydzieła nie widziała, skrzywiła się zatem tylko na widok umorusanego krwią Roberta.

– Niezły początek – szepnął Agacie do ucha Ludwik Bury. – Takiej imprezy u Barnaby jeszcze nie było. Cieszę się, że nie dałem się namówić na tę misję w Afryce. Ale by mnie heca ominęła!

– Ja też się cieszę – odpowiedziała szeptem i z całkowitą szczerością Agata.

Patrzyła przy tym na piękny profil księdza z nieukrywanym uwielbieniem. Nawet podbródek miał seksowny!

Ów pełen uwielbienia wzrok Agaty pochwycił Barnaba Miszczuk, który w rzeczywistości zaprosił restauratorkę z pobudek romantycznych, do czego sam przed sobą nie chciał się przyznać. Wzrok Barnaby natomiast z wyraźną złością zauważyła Julianna Makowiecka, od lat do nieprzytomności zakochana w winiarzu.

Antoni Korytko, który dotychczas starał się trzymać instynkt śledczy na wodzy i nawet nieźle mu to wychodziło, poczuł nagle, że zakrwawiona twarz Roberta Śródki zwiastuje nieszczęście. Nie zdążył jednak powiedzieć ani słowa, bo na stół wjechały szare kluchy z kapustą, pyry deptane, smażonka wieprzowa, golonka na kiszonej kapuście, schab ze śliwkami, pieczona kaczka z jabłkami, modra kapusta po wielkopolsku oraz gzik. Miszczuk z zadowoleniem skonstatował, że Agata Śródka przychylnym okiem spogląda na wielkopolskie specjały, może więc jeszcze uda się uratować ten wieczór. Z pewnością pomoże w tym wino.

Rozdział V. Kim ty jesteś, Madziaczku?

– Szanowni państwo – odezwał się Barnaba Miszczuk, postukując nożem do ryb o kieliszek do wina. – Tradycją naszych corocznych spotkań jest przedstawienie się, nie wszyscy państwo się przecież znają. W tym roku mam przyjemność gościć aż czworo nowych przyjaciół, pozwólmy im poczuć się swobodnie. Może ja zacznę i będziemy szli po kolei, co państwo na to?

Wokół stołu rozszedł się pomruk niezadowolenia, a Leokadia Schmidt ostentacyjnie przewróciła oczami. Agata pomyślała, że kto jak kto, ale ciotka Miszczuka musiała się przedstawiać już co najmniej milion razy, sądząc po jej wieku, nic zatem dziwnego, że czuje się tym odrobinę znużona.

– Nazywam się Barnaba Miszczuk, mam pięćdziesiąt dwa lata, jestem właścicielem winnicy, w której z przyjemnością dzisiaj państwa goszczę. – Winiarz chrząknął lekko i zerknął na Agatę, jej mina jednak pozostawała dla niego zagadką. – Mieszkam w Gościńcu, jestem rozwodnikiem, nie mam dzieci. Lubię grę w golfa, słodką kawę i dobrą kuchnię. Ciociu Leokadio – zwrócił się do wiekowej damy – twoja kolej.

Ciocia wybitnie nie kwapiła się do opowiadania o sobie; przez chwilę siedziała niewzruszona ze wzrokiem utkwionym w kryształowym kieliszku, który ewidentnie domagał się napełnienia schłodzonym winem. W końcu jednak wstała, demonstrując całą godność, jaka z niej biła, poprawiła sznur pereł ozdabiający jej długą żylastą szyję, po czym odezwała się mocnym i zdecydowanym głosem zdradzającym silny charakter:

– Nazywam się Leokadia Schmidt i jestem właścicielką połowy Gościńca.

– Ciociu! – jęknął Miszczuk. – Niechże ciocia da spokój! To nie czas i miejsce na pranie rodzinnych brudów.

– Cicho bądź, Barnabo! – ofuknęła go staruszka. – Dosyć mam już tego pozowania. Oboje doskonale wiemy, że moje dni są policzone, więc warto uporządkować wszystkie sprawy.