Wina, kara, polityka. Rozliczenia ze zbrodniami II Wojny Światowej - Andrzej Paczkowski, Machcewicz Paweł - ebook

Wina, kara, polityka. Rozliczenia ze zbrodniami II Wojny Światowej ebook

Andrzej Paczkowski, Machcewicz Paweł

0,0
59,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Najkrwawszy konflikt w historii i jego długi cień. Czy sprawiedliwość po wojnie w ogóle jest możliwa?

Zgładzeni w obozach śmierci, zagłodzeni w gettach, zabici podczas czystek etnicznych, rozstrzelani w publicznych i potajemnych egzekucjach, spaleni żywcem we własnych domach, piwnicach i stodołach, spopieleni podczas bombardowań...

Katalog zbrodni drugiej wojny światowej zdaje się nie mieć końca. Ile jest ofiar? Nawet nie umiemy tego policzyć! Dziesiątki milionów... Większość spośród nich to cywile. Ci, którzy przeżyli, wychodzą z konfliktu nie z bliznami, ale z otwartymi ranami, Zanim się zagoją, potrzebna jest sprawiedliwość, albo choć odwet i zemsta. Bo bezprecedensowa jest nie tylko liczba ofiar, ale i sprawców. Czy uda się ukarać choćby dziesięć procent z nich? Ilu trzeba postawić przed sądem, ilu rozstrzelać, żeby sprawiedliwości stało się zadość?

Wybitni historycy Andrzej Paczkowski i Paweł Machcewicz zadają pytanie, jak świat poradził sobie z rozliczeniami. I czy na pewno ukarano tych, którzy na to najbardziej zasługiwali? Czy wina spotkała się ze słuszną karą? No i co ma do tego wszystkiego polityka.

Powyższy opis pochodzi od wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 957

Data ważności licencji: 5/11/2026

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Książka powstała w ramach projektu badawczego „Kara, pamięć i polityka. Rozliczenia z przeszłością po II wojnie światowej” finansowanego w latach 2015–2018 z grantu NCN nr UMO-2013/10/M/HS3/00577, a w latach 2018–2020 w ramach działalności statutowej Instytutu Studiów Politycznych PAN. Części I i III zostały napisane przez Pawła Machcewicza, część II przez obu autorów (rozdział 7 – przez Andrzeja Paczkowskiego, z wyjątkiem podrozdziału dotyczącego Grecji, rozdział 8 – przez Pawła Machcewicza).

Wstęp. Zapomnienie, sprawiedliwość, polityka

Wstęp

Zapomnienie, sprawiedliwość, polityka

W 1978 r. w Salzburgu popełnił samobójstwo 66-letni pisarz i były więzień obozów koncentracyjnych Jean Améry, który z goryczą pisał o niemożności zapomnienia doznanych cierpień oraz pogodzenia się z coraz powszechniejszym pośród europejskich społeczeństw odwracaniem się od świeżych jeszcze zbrodni i wybaczaniem ich sprawcom. Urodził się w Wiedniu jako Hans (Chaim) Mayer, za udział w ruchu oporu w Belgii został aresztowany przez Gestapo, przeszedł tortury, a potem niemal dwuletnią gehennę w Auschwitz, Buchenwaldzie i Bergen-Belsen. Po wojnie zmienił nazwisko na romańskie, gdyż nie chciał mieć nic wspólnego z narodem ani kulturą sprawców niewyobrażalnych zbrodni. Nie mógł zaakceptować tego, że większość otaczających go ludzi gotowa jest tak szybko odwrócić się od przeszłości. „Społeczność zajmuje się tylko zabezpieczeniem samej siebie i nic jej nie obchodzi zniszczone życie: ona patrzy w przód, w najkorzystniejszym wypadku starając się, aby coś takiego już się nigdy nie wydarzyło” – pisał w książce Poza winą i karą wydanej dwa dziesięciolecia po wojnie. W dodatku był to jego zdaniem naturalny porządek rzeczy, którego II wojna światowa, mimo bezmiaru popełnionych podczas niej okrucieństw, wcale nie zmieniła. „Tak, SS może robić to, co robi: nie istnieje przecież żadne naturalne prawo, a kategorie moralne powstają i przemijają jak mody. Jest państwo niemieckie, które pędzi Żydów i przeciwników politycznych na śmierć, ponieważ uważa, że tylko w ten sposób może się zrealizować. I cóż z tego? Cywilizacja Grecji zbudowana została na niewolnictwie, a ateńska armia stacjonowała na wyspie Melos jak SS na Ukrainie. Niezliczone ludzkie ofiary ginęły, jak daleko sięga w otchłań wieków światło historii, a odwieczny postęp ludzkości to i tak tylko naiwna mrzonka z XIX wieku (…). Via Appia była po obu stronach obstawiona rzędami krzyży, na których rozpięto niewolników, a w Birkenau rozchodził się smród palonych ciał”1.

Jean Améry (1912–1978)

Jest to indywidualna perspektywa ofiary, perspektywa, której w wymiarze moralnym i metafizycznym nie da się i nie wolno w żaden sposób zakwestionować. Historyk, gdy stara się patrzeć na II wojnę światową przez pryzmat popełnionych wówczas zbrodni i kary, która po nich nastąpiła, musi jednak dojść do innych wniosków. Mimo wszystkich zaniechań i połowiczności w wymierzaniu sprawiedliwości (a także zwykłego odwetu, który często nie miał z nią nic wspólnego) II wojna światowa miała przełomowe znaczenie z punktu widzenia tego, jak zbiorowość traktuje sprawców masowych zbrodni i ich winę. Timothy Garton Ash zauważył, że od czasów starożytnych do II wojny światowej w historii ludzkości dominowała zasada zapominania o tym, co się wydarzyło w czasie wojen i pod rządami tyranów. Gdy następował koniec konfliktów czy zmieniała się władza, regułą było uchwalanie amnestii. Sama etymologia tego słowa jest znamienna: grecka amnēstia znaczy „zapomnienie” lub „przebaczenie”2. Pokój westfalski, który w 1648 r. kończył wojnę trzydziestoletnią, najbardziej niszczący konflikt w dziejach kontynentu europejskiego przed nadejściem dwudziestowiecznych kataklizmów, zawierał zapis stanowiący, że wszystkie uczestniczące strony gwarantują sobie „wieczne zapomnienie i amnestię” („perpetua oblivio et amnestia”) dotyczące wszystkich czynów popełnionych w czasie jego trwania3.

Druga wojna światowa doprowadziła do fundamentalnej zmiany w tej kwestii. Pamięć o zbrodniach i oparte na niej dążenie do wymierzenia sprawiedliwości ich sprawcom stały się częścią głównego nurtu światowej polityki i życia społecznego. W ostatnich dziesięcioleciach mierzenie się ze zbrodniami poprzedników okazywało się jednym z najważniejszych wyzwań dla tych, którzy obejmowali władzę po upadku dyktatur lub zakończeniu wojen domowych czy też sprawowali ją po pokonaniu okupanta. Proces ten objął kilkadziesiąt państw na kilku kontynentach, stał się tak wielowątkowy i wszechogarniający, że mimo wszystkich różnic wynikających z lokalnego kontekstu okazał się jednym z kluczowych zjawisk naszej współczesności. Dał też impuls do powstania nowej, dynamicznie rozwijającej się dyscypliny nauki analizującej „sprawiedliwość czasu przejściowego” („transitional justice”) – zaowocowała ona niezliczoną, niemożliwą właściwie do ogarnięcia przez pojedynczych badaczy ilością studiów na ten temat4. Amerykańska badaczka Kathryn Sikkink pisała o narastającej „kaskadzie sprawiedliwości” („ju­stice cascade”), która ogarniała kolejne kontynenty i wymuszała konfrontowanie się ze spuścizną często zamierzchłych już zbrodni5. W grę oczywiście wchodzi, poza przyczynami związanymi z lokalnymi uwarunkowaniami, znany już z wcześniejszych epok mechanizm naśladowania obcych wzorów, które z różnych powodów w pewnym momencie stają się pożądane czy po prostu wydają się oczywiste i niemal niemożliwe do odrzucenia, tak jak kiedyś było z ruchami faszystowskimi czy komunistycznymi albo z falami demokratyzacji, triumfującymi w kolejnych państwach.

Ten zwrot w kierunku wymierzania sprawiedliwości nie był rzecz jasna bezproblemowy, niezakłócony i od czasów II wojny światowej nie zawsze przebiegał tak samo. Wprost przeciwnie, wielokrotnie był spowalniany czy zatrzymywany. Przez kilka dziesięcioleci sprawcy nowych zbrodni i dyktatorzy, których nie brakowało w epoce powojennej, z reguły nie byli stawiani przed sądem. Pierwszym przypadkiem od zakończenia głównej fali powojennych rozliczeń było dopiero osądzenie przywódców greckiej junty wojskowej po jej upadku w 1974 r. oraz funkcjonariuszy policji odpowiedzialnych za tortury w trakcie jej rządów6. Z kolei powrót do idei międzynarodowego wymiaru sprawiedliwości, która leżała u podstaw postawienia nazistowskich przywódców przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym, nastąpił dopiero w latach dziewięćdziesiątych XX w., gdy powołano trybunały do osądzenia zbrodni popełnionych w czasie wojen w byłej Jugosławii oraz ludobójstwa w Rwandzie. Takie samo podłoże miało aresztowanie w Londynie, na wniosek hiszpańskiego sądu, byłego chilijskiego dyktatora Augusta Pinocheta7.

Nie byłoby jednak ścisłe twierdzenie, że przed 1945 r. nie stawiano przed sądem przywódców państw. Parlamenty, występujące w roli najwyższych organów sądowniczych, skazały na śmierć króla Anglii Karola I w 1649 r. i francuskiego monarchę Ludwika XVI w 1793 r.8 O losie pokonanego Napoleona Bonapartego zdecydowały w 1815 r. państwa zwycięskiej koalicji, co można uznać za jeden z pierwszych przypadków kształtowania się sprawiedliwości międzynarodowej, choć w znaczeniu bardzo odległym od tego, co dzisiaj rozumiemy przez to pojęcie. Początkowo brano pod uwagę po­zasądową egzekucję, od razu gdy tylko uda się pojmać cesarza Francuzów, za czym najbardziej stanowczo opowiadały się Prusy. Nasuwa to – notabene – skojarzenie z planami, jakie wobec nazistowskich przywódców mieli politycy brytyjscy i część amerykańskich niemal do samego końca II wojny światowej, o czym będziemy jeszcze dalej pisać. Ostatecznie w wypadku Napoleona wybrano, głównie za sprawą Brytyjczyków, bardziej humanitarne rozwiązanie: wieczystą banicję i osadzenie na Wyspie Świętej Heleny na Atlantyku, gdzie niedawny pogromca Europy dokonał swojego żywota9. Po I wojnie światowej podjęto z kolei – zupełnie nieudaną – próbę postawienia przed międzynarodowym sądem cesarza Niemiec Wilhelma II, o czym też będzie jeszcze mowa.

To, co nastąpiło po II wojnie światowej, miało jednak zupełnie inną jakość, skalę i efekty niż wszystko, co moglibyśmy znaleźć we wcześniejszych stuleciach. Przywódcy pokonanego państwa, odpowiedzialnego za dokonanie bezprecedensowych zbrodni wobec wielu narodów, po raz pierwszy w historii zostali postawieni przed sądem stworzonym przez inne, zwycięskie państwa. Jest to początek sprawiedliwości międzynarodowej już nie tylko jako idei, ale jako realnie działającego mechanizmu, a także nowych uniwersalnych norm prawnych, przede wszystkim kategorii definiujących zbrodnie przeciwko ludzkości i ludobójstwo10. Zarówno norymberski precedens, jak i ukształtowane w latach czterdziestych normy prawne stały się punktem odniesienia dla wspomnianych trybunałów ścigających zbrodnie popełnione w latach dziewięćdziesiątych na Bałkanach i w Rwandzie, a także dla stałego, utworzonego w 2002 r. Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze, którego jurysdykcja jest powszechna (choć pomocnicza, subsydiarna w stosunku do krajowych wymiarów sprawiedliwości).

Było to oczywiście odbiciem wyjątkowej skali i brutalności II wojny światowej oraz specyfiki popełnianych w jej trakcie zbrodni. Straty ludzkie były większe niż w jakimkolwiek wcześniejszym konflikcie. Niezależnie od ogromnych rozbieżności w ich szacowaniu – między 32 a 62 milionami ofiar śmiertelnych – większość ofiar stanowiła ludność cywilna, co pokazuje wyjątkową drastyczność i bezprecedensowość tej wojny11. Nigdy też wcześniej w historii ludzkości zbrodnie wobec bezbronnych cywilów nie przybrały tak zorganizowanego, wręcz przemysłowego charakteru i nie były dokonywane przez tak rozbudowane struktury państwowe oparte na licznej i sprawnie działającej biurokracji. Z tym również wiązała się ogromna liczba nie tylko ofiar, ale i sprawców. Większość tych ostatnich przeżyła wojnę.

To właśnie masowość zbrodni i globalny charakter II wojny, która toczyła się nie tylko w Europie, ale też w północnej Afryce czy na Dalekim Wschodzie, sprawiły, że bezprecedensowo duża była liczba przestępców postawionych przed sądem (choć oczywiście był to tylko ułamek liczby rzeczywistych sprawców), jak również państw, z których pochodzili lub które były zaangażowane w ich ściganie. Okupacja – przede wszystkim niemiecka – objęła wiele krajów i choć na ogół nie trwała długo, to miała wpływ na wszystkie dziedziny życia, tak że praktycznie wszędzie część ludności angażowała się w różnorakie formy współpracy z najeźdźcami. Ludzie ci, uznawani za kolaborantów i zdrajców, często byli ścigani i karani w sposób bardziej bezwzględny i konsekwentny niż obcy okupanci. Przybierało to w niektórych krajach, np. we Francji, Włoszech, w Jugosławii czy Grecji, charakter krwawych, pozaprawnych czystek, będących de facto częścią wojen domowych. Kwestia odpowiedzialności za zbrodnie i kolaborację stawała się niekiedy tylko pretekstem do eliminacji wewnętrznych przeciwników politycznych. Z kolei w Europie Środkowo-Wschodniej – przede wszystkim w Polsce i Czechosłowacji – formą zbiorowej kary zarządzonej przez zwycięskie mocarstwa były wysiedlenia ludności niemieckiej, choć ich logika i cel w większym stopniu wpisywały się w mechanizmy wielkiej inżynierii społecznej czy – mówiąc wprost – czystki etnicznej zmierzającej do usunięcia mniejszości narodowej postrzeganej jako zagrożenie.

Ściganie zbrodni popełnionych w czasie II wojny światowej okazało się bezprecedensowe także z innych powodów. Było procesem wyjątkowo długotrwałym, rozciągającym się na dziesięciolecia, trwającym właściwie do dzisiaj, choć niewielu sprawców pozostało jeszcze przy życiu. Przykładem jest skazanie latem 2020 r. przez sąd w Hamburgu 93-letniego Brunona Deya, który od sierpnia 1944 do kwietnia 1945 r. był strażnikiem w obozie koncentracyjnym w Stutthofie. W międzyczasie nastąpiło po sobie kilka odmiennych epok historycznych, a każda z nich odcisnęła piętno na kształcie rozliczeń z II wojną. Bezpośrednio po jej zakończeniu możliwa była jeszcze współpraca wszystkich zwycięskich aliantów, której symbolem był proces w Norymberdze. Jednak już od 1947 r. zimnowojenna rywalizacja coraz silniej wpływała także w tym zakresie na politykę mocarstw, utrudniając lub nawet uniemożliwiając współdziałanie, a także prowadząc do wykorzystywania kwestii zbrodni wojennych – a niekiedy ich sprawców – przeciwko dawnym sojusznikom. Trwało to przez kilka dziesięcioleci, ze zmieniającą się intensywnością, w istocie aż do rozpadu Związku Sowieckiego na początku lat dziewięćdziesiątych XX w.

Nie wszystko zresztą układało się według klarownego, dwubiegunowego podziału będącego istotą zimnej wojny. W Polsce na przykład ściganie niemieckich zbrodni straciło impet w wyniku wewnętrznych wydarzeń w bloku wschodnim: utworzenia w 1949 r. Niemieckiej Republiki Demokratycznej, państwa „dobrych”, antyfaszystowskich Niemców. Praktycznie zawieszono wtedy działalność Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce – zmieniono zresztą w znamienny sposób jeden z członów jej nazwy, usuwając z niej odwołanie do narodowości sprawców. Zbrodnie miały być odtąd przede wszystkim „hitlerowskie”, a dopiero w dalszej kolejności „niemieckie”12. Powrót do tematu zbrodni popełnionych w czasie wojny nastąpił w Polsce w latach sześćdziesiątych, co było ściśle związane z wymierzoną w zachodnie Niemcy polityką i propagandą ekipy Władysława Gomułki13. Zmieniający się kontekst polityczny i społeczny wpływał na podejście do tej kwestii także rządów i społeczeństw Europy Zachodniej. Republika Federalna Niemiec stała się jednym z kluczowych aktorów integracji europejskiej, opartej na budowaniu wzajemnego zaufania i na pojednaniu, a przypominanie wojennych zbrodni i energiczne ściganie ich sprawców nie mogło być w tym procesie spoiwem.

Zmiany zachodzące w ściganiu zbrodni wojennych w poszczególnych krajach wynikały też z wewnętrznej dynamiki tego procesu, często zresztą podobnej, niezależnie od różnic politycznych i ustrojowych. Cechą wspólną było to, że najostrzejsza faza rozliczeń następowała zaraz po wojnie. Po kilku latach zazwyczaj ogłaszano amnestię, a skazanym rodzimym kolaborantom stwarzano możliwości społecznej reintegracji. Wymogi powojennej odbudowy i odtworzenia elementarnej społecznej spójności z reguły ograniczały skalę prawnych rozliczeń i czystek w aparacie państwowym i gospodarce. Inaczej było wtedy, gdy – rzeczywistą bądź tylko zarzucaną – kolaborację dotychczasowych elit wykorzystywano w procesie przejmowania władzy i prowadzenia rewolucyjnej przebudowy państwa i społeczeństwa, jak to miało miejsce w wypadku partii komunistycznych w Europie Środkowo-Wschodniej. W Polsce na podstawie tego samego dekretu „O wymiarze kary dla faszystowsko-hitlerowskich zbrodniarzy winnych zabójstw i znęcania się nad ludnością cywilną i jeńcami oraz dla zdrajców Narodu Polskiego”14 od 1948 r. skazywano zarówno niemieckich sprawców i rzeczywistych rodzimych kolaborantów, jak i żołnierzy Armii Krajowej oraz funkcjonariuszy Polskiego Państwa Podziemnego, walczących przeciwko okupantom.

Charakterystyczny był również powrót wojennych rozliczeń – czasem całkiem nieoczekiwany – wiele dziesięcioleci po wojnie. Na przykład we Francji od końca lat czterdziestych kolaboracja z Niemcami była w życiu społecznym i w oficjalnym przekazie państwowym tematem tabu, a powrót do dyskusji na jej temat nastąpił dopiero w latach siedemdziesiątych, kolejna zaś fala śledztw i procesów rozpoczęła się w następnym dziesięcioleciu. Z kolei w Polsce udział polskiej ludności w prześladowaniu i zabijaniu Żydów w czasie niemieckiej okupacji stał się przedmiotem publicznej debaty, a także nowych śledztw prokuratorskich dopiero po opublikowaniu w 2000 r. książki Sąsiedzi Jana Tomasza Grossa. W państwach komunistycznych, które były sojusznikami III Rzeszy, wspomagały jej wysiłek zbrojny i brały udział w Holokauście (takich jak Rumunia czy Węgry), po pierwszej fali procesów bezpośrednio po wojnie problemy winy, a zatem także kary, przez kolejne dziesięciolecia z reguły znajdowały się w strefach całkowicie objętych cenzurą.

Rozliczenia z II wojną światową to temat nie mniej szeroki niż historia samej wojny, w dodatku są one znacznie bardziej rozciągnięte w czasie. Nie jest możliwe ujęcie tej kwestii we wszystkich istniejących, czy choćby tylko w najważniejszych lub najciekawszych aspektach. Każda, nawet najobszerniejsza książka musi być selektywna, koncentrować się jedynie na niektórych wątkach, inne sygnalizując czy wręcz zostawiając poza obszarem analizy. Pominęliśmy zatem między innymi temat pojednania, który odgrywał – a często odgrywa do dziś – ważną rolę zarówno w stosunkach międzynarodowych, jak i w kształtowaniu się sytuacji wewnętrznej krajów, które wcześniej doświadczyły ostrych konfliktów czy wręcz wojen domowych. Doczekał się on już odrębnej, interesującej literatury przedmiotu15, a w sprzężeniu z zagadnieniem pamięci ma rozległe implikacje filozoficzne16. Moralne hasła pojednania i wybaczania stawały się instrumentem świadomie zaplanowanej i konsekwentnie realizowanej politycznej strategii, jak w wypadku relacji francusko-niemieckich uosabianych przez Charles’a de Gaulle’a i Konrada Adenauera. Hasła te nie mogłyby przemieniać się w fakty, gdyby nie wypełnienie wymogu skruchy, a zatem nic dziwnego, że od ostatnich dekad XX w. żyjemy – jak to określił amerykański prawnik Roy L. Brooks – w „epoce przepraszania”17.

Postanowiliśmy skupić się na tym, co w naszym rozumieniu stanowi sam rdzeń rozliczeń: na procesach karnych, czystkach administracyjnych (takich jak denazyfikacja w Niemczech), w tym usuwaniu ze stanowisk ludzi uznanych za kolaborantów, na samooczyszczaniu się korporacji zawodowych, masowych wysiedlaniach (ekspatriacji), a także na odwecie pozaprawnym. Ten ostatni towarzyszył czasem sprawiedliwości wymierzanej w majestacie prawa, będąc jej swego rodzaju oddolnym uzupełnieniem, choć niekiedy obejmował więcej osób niż procedury prawne. Rzeczywiste znaczenie tych ostatnich też było różne, a pamiętać trzeba, że od lat 1945–1947, na które przypada główna fala rozliczeń, uległa zmianie kultura prawna. Ówczesne sądy nie zawsze działały zgodnie z takim rozumieniem sprawiedliwości, jakie dominuje we współczesnym demokratycznym państwie prawa należącym do zachodniego kręgu kulturowego. Polityczna instrumentalizacja wymiaru sprawiedliwości nie była udziałem jedynie krajów komunistycznych, ale – oczywiście w innym wymiarze – występowała także w państwach zachodnich, o czym będzie wielokrotnie mowa w kolejnych rozdziałach. To właśnie przecięcie sprawiedliwości i polityki jest dla nas szczególnie interesujące i będzie jednym z głównych wątków książki. Najczęściej zresztą w ich zetknięciu ta pierwsza doznawała uszczerbku, ale rezultaty w wielu konkretnych przypadkach nie były wcale oczywiste. Bez politycznego impulsu, a także instytucjonalnych ram tworzonych przez polityków ściganie zbrodni w większości wypadków nie byłoby możliwe, a ułomna sprawiedliwość i tak jest, jak sądzimy, na ogół czymś lepszym niż jej zupełny brak. Jako historyków interesuje nas też jeszcze jeden wymiar, mianowicie to, jak prawne rozliczenia (np. wielkie procesy, takie jak norymberski czy Adolfa Eichmanna) wpływały na postrzeganie historii w wymiarze masowym. Niekiedy otwierały one oczy opinii publicznej na niedostrzegane lub przemilczane wcześniej sprawy, ale mogły też prowadzić do kształtowania i rozpowszechniania wyobrażeń, które nie były zgodne z rzeczywistym przebiegiem historycznych wydarzeń, przynajmniej takim, jaki rekonstruują w najlepszej wierze historycy. Innymi słowy, mogły w zbiorowej świadomości deformować obraz przeszłości.

Na temat powojennych procesów i czystek napisano już bardzo wiele, ale w ogromnej większości są to, co oczywiste, opracowania cząstkowe, dotyczące poszczególnych krajów. Informacje na ich temat czytelnik znajdzie w przypisach i końcowej bibliografii. Znacznie mniej jest prac, które podejmowały próbę szerszego, porównawczego przedstawienia rozliczeń po II wojnie światowej. Bodaj pierwszym takim ujęciem, ograniczonym jednak tylko do Europy Zachodniej, była opublikowana jeszcze w latach sześćdziesiątych książka Paula Séranta Les vaincus de la libération. L’épuration en Europe occidentale à la fin de la Seconde Guerre mondiale. Francuski autor, pisząc ze stosunkowo niewielkiego dystansu czasowego, nie mógł wykorzystać źródeł archiwalnych, które pozwalałyby zrekonstruować rzeczywiste mechanizmy i skalę analizowanych przez niego wydarzeń. Opierał się na ogólnodostępnych wówczas materiałach, przede wszystkim na prasie i wspomnieniach. Prowadziło to do wielu błędów faktograficznych, a także znacznego subiektywizmu i emocjonalności. Cechą jego książki było przedstawianie represji wobec kolaborantów – zwłaszcza we Francji – jako „polowań na czarownice” motywowanych politycznymi interesami (przede wszystkim lewicy) lub osobistą zemstą.

Opracowania spełniające standardy naukowe zaczęły się pojawiać dopiero od lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, kiedy możliwe było sięgnięcie po dokumentację archiwalną z lat czterdziestych, a często i późniejszych dziesięcioleci, a także objęcie analizą krajów Europy Środkowo-Wschodniej, w których po upadku komunizmu archiwa otworzyły się dla badaczy i znikły instytucjonalne bariery ograniczające swobodę wypowiedzi. Pionierską rolę odegrała wydana na początku lat dziewięćdziesiątych praca zbiorowa pod redakcją dwóch niemieckich historyków, Klausa-Dietmara Henkego i Hansa Wollera, Politische Säuberung in Europa. Die Abrechnung mit Faschismus und Kollaboration nach dem Zweiten Weltkrieg. Zawierała ona szkice dotyczące rozliczeń zbrodni popełnionych w czasie wojny w ośmiu europejskich krajach. Równie fundamentalne znaczenie miała wydana kilkanaście lat później praca zbiorowa pod redakcją Norberta Freia Transnationale Vergangenheitspolitik. Der Umgang mit deutschen Kriegsverbrechern in Europa nach dem Zweiten Weltkrieg. Pokazywała ona nieco inny wymiar rozliczeń w kilkunastu krajach Europy i Ameryki Północnej, koncentrując się na ściganiu niemieckich sprawców i mniej uwagi poświęcając rodzimym kolaborantom (w krajach okupowanych). Autorem opublikowanego w tej książce opracowania na temat ścigania niemieckich przestępców przez polskie władze jest Włodzimierz Borodziej. Na czysto prawnych aspektach różnych procesów sądowych po II wojnie światowej (przede wszystkim dotyczących zbrodni japońskich) koncentruje się z kolei drugi tom monumentalnej pracy zbiorowej Historical Origins of International Criminal Law, który opracowali Morten Bergsmo, Wui Ling Cheah i Ping Yi. Głównym celem autorów tej pracy było ukazanie procesu powstawania – od czasów starożytnych – prawa międzynarodowego. Trzeba też wymienić pracę zbiorową pod redakcją Istvána Deáka, Jana Tomasza Grossa i Tony’ego Judta The Politics of Retribution in Europe. World War II and Its Aftermath. Obejmuje ona sześć krajów z zachodniej i wschodniej Europy, a dotyczy zarówno okresu wojny (przede wszystkim zjawiska kolaboracji), jak i – w większej części – powojennych rozliczeń. Podobne podejście można odnaleźć w przekrojowej książce Europe on Trial. The Story of Collaboration, Resistance, and Retribution during World War II autorstwa jednego z trzech redaktorów wymienionej wcześniej pracy The Politics of Retribution in Europe, węgiersko-amerykańskiego historyka Istvána Deáka. Rozrachunkom z wojenną przeszłością poświęcono w niej tylko kilkadziesiąt stron.

Ciekawą próbą porównania zjawiska kolaboracji oraz powojennych rozliczeń w dwóch krajach zachodnioeuropejskich – Belgii i Holandii – oraz w Polsce jest analiza niemieckiego politologa Klausa Bachmanna Vergeltung, Strafe, Amnestie. Eine vergleichende Studie zu Kollaboration und ihrer Aufarbeitung in Belgien, Polen und den Niederlanden. Z kolei tom zbiorowy pod redakcją belgijskiego historyka Nica Woutersa Transitional Justice and Memory in Europe (1945–2013) zawiera opracowania dotyczące rozliczeń z kilku różnych okresów historycznych, zarówno po II wojnie światowej, jak i po upadku prawicowych dyktatur w Portugalii, Grecji i Hiszpanii w latach siedemdziesiątych oraz po rozpadzie reżimów komunistycznych na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Wyłącznie Europie Środkowo-Wschodniej poświęcony jest tom pod redakcją Andrzeja Paczkowskiego Sprawiedliwość, zemsta i rewolucja. Rozliczenia z wojną i okupacją w Europie Środkowo-Wschodniej, zawierający szkice dotyczące siedmiu krajów tego regionu napisane wedle ujednoliconego kwestionariusza problemów. Spośród prac obecnych na polskim rynku wydawniczym obszernie i panoramicznie o różnych aspektach rozliczeń pisze Keith Lowe w książce Dziki kontynent. Europa po II wojnie światowej, a inspirujące i uogólniające interpretacje znajdują się w obszernej syntezie Tony’ego Judta Powojnie. Historia Europy od roku 1945 (rozdział Kara). Dosyć ryzykowną próbę podjął belgijski socjolog Luc Huyse, który przy pomocy międzynarodowego zespołu przygotował krótkie, bardzo syntetyczne opracowanie Transitional Justice after War and Dictatorship. Learning from European Experiences (1945–2010). Final Report, obejmujące rozliczenia po II wojnie światowej, które miały miejsce po załamaniu się dyktatur w Portugalii, Hiszpanii i Grecji (w latach 1974–1976), a także te po rozpadzie komunizmu.

Większość z tych pozycji to prace zbiorowe, napisane przez wielu badaczy. Są nieocenionym źródłem informacji, ale na ogół poszczególni autorzy kładą nacisk na nieco inne aspekty analizowanych zjawisk i z natury rzeczy inaczej na nie patrzą (co oczywiście też jest zaletą), na czym jednak traci całościowy obraz. Z kolei prace, które wyszły spod pióra jednej osoby, są albo całkowicie już przestarzałe i dotyczą tylko jednej części kontynentu (Sérant), albo jeśli nawet uwzględniają najnowsze ustalenia badawcze, to biorą pod uwagę tylko wybrane kraje (Bachmann), albo wreszcie tematowi rozliczeń poświęcono w nich stosunkowo niewiele miejsca, traktując go raczej jako dopełnienie procesów rozgrywających się w czasie wojny, które przedstawiono znacznie obszerniej (Deák).

Wydaje się zatem, że wciąż istnieje miejsce na autorską próbę (w tym wypadku rozpisaną na dwa pióra) zmierzającą do zarysowania całościowej panoramy rozliczeń na naszym kontynencie, a do pewnego stopnia także poza nim (Izrael, Japonia i Daleki Wschód). Przy tak szerokim ujęciu tematu nie było możliwe prowadzenie własnych badań źródłowych odnośnie do większości spraw, które opisujemy. Opieraliśmy się przede wszystkim na istniejącej literaturze przedmiotu i opublikowanych źródłach, tylko w niektórych wypadkach prowadząc nowe badania archiwalne. Staraliśmy się jednak zadawać pytania czy poszukiwać własnych odpowiedzi w odniesieniu do spraw, które nurtują kolejne już pokolenia mierzące się ze skutkami II wojny światowej, wciąż wyciskającymi silne piętno na niemal wszystkim, co nas otacza.

Zaczynamy od pokazania drogi rozpoczynającej się po I wojnie światowej i z wieloma meandrami prowadzącej do stworzenia w 1945 r. tzw. systemu norymberskiego, na gruncie którego podjęto sądową próbę zmierzenia się ze zbrodniami nazistowskich Niemiec. W pierwszej części książki zajmujemy się przede wszystkimi krajami i narodami, które były agresorami – Niemcami (łącznie z Austrią), Włochami i Japonią. W kolejnych rozdziałach obraz bardziej się komplikuje: mówimy w nich o krajach, które niewątpliwie były ofiarami agresji i okupacji, takich jak Norwegia, Dania, Belgia, Holandia czy Polska (której ze zrozumiałych względów poświęciliśmy nieco więcej miejsca), analizujemy też powojenne wydarzenia w krajach, które stały się sojusznikami III Rzeszy: na Węgrzech, w Rumunii, Bułgarii, Finlandii, na Słowacji. Niekiedy nawet w obrębie jednego państwa sytuacja była niezwykle zagmatwana. Część Francji była przez Niemców okupowana, ale druga część tego kraju pozostawała – do listopada 1942 r. – pod kontrolą formalnie suwerennych władz, które blisko współpracowały z III Rzeszą, odwołując się nie tylko do pragmatycznej konieczności, ale częściowo także do ideowego pokrewieństwa. Problem rodzimej kolaboracji był też kluczowy dla rozliczeń w innych krajach Europy Zachodniej, a także w Skandynawii – Danii i Norwegii. W wypadku Czechosłowacji jedna część tego kraju, Słowacja, w czasie wojny była formalnie niepodległym państwem sprzymierzonym z Niemcami, a druga – jako Protektorat Czech i Moraw – znajdowała się pod zarządem Niemców, ale i tam po wojnie problem kolaboracji należał do pierwszoplanowych. W części Jugosławii powstało formalnie niepodległe, a w istocie wasalne państwo chorwackie. Odrębnym przypadkiem był Związek Sowiecki, który w pierwszej odsłonie wojny należał do obozu agresorów i sojuszników III Rzeszy, po czerwcu 1941 r. doświadczył niemieckiej agresji i niezwykle brutalnej okupacji, przyłączając się zaś do antyniemieckiej koalicji Narodów Zjednoczonych, niejako uciekł z obozu sprawców. Większa część książki dotyczy działań podejmowanych przez władze państwowe, ale opisujemy także oddolne, spontaniczne rozrachunki, a także poszukiwania nazistowskich sprawców podejmowane poza strukturami państwowymi (rozdział 12, Łowcy nazistów).

Główna część książki mówi o wydarzeniach z pierwszych lat powojennych, kiedy przetoczyła się przez świat najważniejsza, najbardziej masowa fala rozliczeń. Ich cechą było jednak to, że cyklicznie się powtarzały, czasami po wielu dziesięcioleciach, gdy wcale już się ich nie spodziewano, w zupełnie innych warunkach wewnętrznych i międzynarodowych. Stąd konieczność wracania niekiedy w kolejnych rozdziałach (w drugiej części książki) do tych samych krajów, którymi zajmowaliśmy się, gdy opisywaliśmy lata czterdzieste.

Chcieliśmy – unikając moralizowania – przedstawić przede wszystkim obszar faktów, a więc napisać książkę, która jest nie tyle syntezą całości zagadnienia w jego niezliczonych aspektach, ile przede wszystkim jego rzeczową prezentacją, omówieniem ważniejszych lub najciekawszych wydarzeń oraz prawnych i politycznych mechanizmów tego, co się wydarzyło. Jednocześ­nie chcieliśmy ułożyć tę nieprawdopodobnie skomplikowaną i wielowątkową mozaikę w spójną i interesującą opowieść. Czy nam się udało – ocenią czytelnicy.

*

Na koniec kilka bardziej osobistych słów. Tematem rozliczeń zajęliśmy się, prowadząc w Instytucie Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk badania objęte grantem Narodowego Centrum Nauki18, ale zainteresowanie nim wynikało także z tego, że przez wiele lat obaj byliśmy związani z Instytutem Pamięci Narodowej i mogliśmy z bliska obserwować – a nawet w ograniczonym stopniu współtworzyć – polski rozrachunek z tzw. trudną przeszłością: spuścizną dyktatury komunistycznej, a fragmentarycznie także II wojny światowej (przede wszystkim poprzez sprawę Jedwabnego). Zetknęliśmy się z dość powszechnymi odczuciami, że w tym pierwszym, postdyktatorskim wymiarze jest on bardzo niedoskonały, nie objął ogromnej większości ludzi odpowiedzialnych za stworzenie i funkcjonowanie represyjnego systemu. Z drugiej strony widzieliśmy, jak bardzo politycznie instrumentalizowane były rozliczenia z dyktaturą i jak często dokumenty („teczki”) i nazwiska agentów były ujawniane w celach niemających wiele wspólnego – a często zgoła nic – z jakkolwiek rozumianą sprawiedliwością historyczną.

Czy to najnowsze polskie doświadczenie było szczególne na tle krajobrazu rozliczeń, który ukształtował się po II wojnie światowej? Na pewno warto było przyjrzeć się temu wszystkiemu bliżej, zwłaszcza splotowi sprawiedliwości i polityki. Poprzez porównanie tego, co wydarzyło się ongiś, nawet kilkadziesiąt lat temu, w odległych od siebie krajach borykających się z bardzo różnymi problemami, być może zyskamy możliwość lepszego zrozumienia także tego, co nas bezpośrednio dotyka.

CZĘŚĆ I

WOJNA I POWOJNIE

Rozdział 1

Droga do Norymbergi*

Proces norymberski ze współczesnej perspektywy – wobec bezmiaru zła i krzywd wyrządzonych przez III Rzeszę – wydaje się oczywistym, wręcz nieuchronnym rozliczeniem jej zbrodni. W rzeczywistości droga do niego nie była prosta, alianci przez większą część wojny nie byli przekonani o celowości ani prawnej możliwości całościowego, sądowego rozrachunku z narodowym socjalizmem. Nie mieli żadnych gotowych wzorców ani norm prawnych, a wcześniejsze próby stawiania przed międzynarodowymi sądami odpowiedzialnych za zbrodnie raczej zniechęcały, niż zachęcały do podejmowania podobnych wysiłków. Gdy przyjrzymy się temu, co poprzedzało Norymbergę, zrozumiemy, że Międzynarodowy Trybunał Wojskowy nie był bynajmniej jedynym możliwym, a przez większą część wojny nawet najbardziej prawdopodobnym rozwiązaniem.

Od wojny secesyjnej do traktatu wersalskiego i procesów lipskich

Pierwszy znany nowoczesny proces sądowy o zbrodnie wojenne dotyczył czynów popełnionych w czasie wojny secesyjnej, toczonej w Stanach Zjednoczonych w latach 1861–1865. Po jej zakończeniu przed sądem stanął oficer Konfederacji, kapitan Henry Wirz, komendant obozu jenieckiego w Andersonville, w którym między lutym 1864 a majem 1865 r. zmarło około 13 tysięcy żołnierzy Unii, głównie w wyniku głodu i chorób. Wirz został oskarżony o okrucieństwo wobec jeńców, skazany na śmierć i powieszony. Takie same zarzuty planowano postawić prezydentowi Konfederacji stanów południowych Jeffersonowi Davisowi jako przywódcy państwa odpowiedzialnemu za działania podlegających mu wojskowych. Uwięziono go na dwa lata, ale do procesu ostatecznie nie doszło. Amerykański system prawny nie uwzględniał zasady respondeat superior (odpowiedzialności karnej zwierzchników),ale przede wszystkimprezydent Andrew Jackson wybrał politykę amnestii wobec pokonanego Południa1.

Znacznie bliższym punktem odniesienia niż wojna secesyjna były dla koalicji antyhitlerowskiej próby sądowego rozliczenia zbrodni popełnionych w czasie I wojny światowej. Zapowiedzi ukarania winnych były formułowane przez państwa ententy jeszcze w trakcie działań wojennych. Szczególne oburzenie w pierwszej fazie konfliktu wywołało pogwałcenie przez Niemcy neutralności Belgii i rozstrzeliwanie zakładników w tym kraju. 7 sierpnia 1914 r. rząd Belgii powołał specjalną komisję dochodzeniową. Kilka tygodni później na podobny krok zdecydowały się władze Francji, której część terytorium znalazła się pod okupacją niemiecką. Największe zbrodnie w czasie I wojny popełnione zostały jednak nie przez Niemców, ale przez ich tureckich sojuszników. Rzeź Ormian w 1915 r. doprowadziła do wydania przez Francję, Wielką Brytanię i Rosję wspólnej deklaracji, w której po raz pierwszy użyto pojęcia „zbrodnia przeciwko ludzkości”. W jej pierwotnej wersji, zaproponowanej przez Rosję, była mowa o zbrodniach przeciwko „cywilizacji i chrześcijaństwu”, ale Londyn domagał się bardziej uniwersalistycznego podejścia, niekładącego akcentu na religię. Formuła „zbrodnia przeciwko ludzkości” została ostatecznie zaproponowana przez rosyjskiego ministra spraw zagranicznych Siergieja Sazonowa. W deklaracji zapowiadano ukaranie sprawców niezależnie od ich rangi i sprawowanych funkcji. Można w niej widzieć pierwszy krok w kierunku rozwiązań prawnych, które legły u podstaw procesu norymberskiego i konwencji ONZ w sprawie zapobiegania i ścigania zbrodni ludobójstwa z 1948 r.2

Deklaracja z 1915 r. nie miała wszakże żadnych praktycznych konsekwencji, nie zahamowała masakr Ormian, podobnie zresztą jak nie odniosły skutku ostrzeżenia rządu brytyjskiego kierowane jeszcze kilkakrotnie w czasie wojny do rządu w Stambule. Znacznie silniejsze poruszenie zachodnio­europejskiej – przede wszystkim francuskiej – opinii publicznej wywoływały zbrodnie popeł­niane w Europie przez Niemców. 4 października 1918 r., kilka tygodni przed kapitulacją Niemiec, rząd francuski wystosował publiczne ostrzeżenie pod adresem Niemców, zapowiadające ukaranie winnych łamania prawa międzynarodowego i elementarnych norm ludzkiej cywilizacji. Jego bezpośrednią przyczyną były zniszczenia dokonywane przez niemiecką armię w trakcie wycofywania się z północno-wschodniej Francji, ale zapowiadane sankcje miały się odnosić do wszystkich zbrodniczych czynów popełnionych w czasie wojny. Urzeczywistnieniem tej zapowiedzi było powołanie na konferencji pokojowej w Paryżu komisji (Commission des responsabilités des auteurs de la guerre et sanctions), która miała zbadać odpowiedzialność sprawców wojny i ustalić odpowiednią formę kary. Ta tak zwana komisja piętnastu działała przy francuskim Ministerstwie Spraw Wewnętrznych w lutym i marcu 1919 r. Mimo że na jej czele stał delegat amerykański Robert Lansing, to właśnie Francuzi wywierali najsilniejszy wpływ na kierunek i rezultaty prowadzonych prac. Spośród zwycięskich mocarstw najbardziej sceptyczne stanowisko wobec sądowego ścigania zbrodni wojennych zajmowały Stany Zjednoczone. Prezydent Woodrow Wilson uważał, że wśród ludności pokonanych państw zostanie to odebrane jako zemsta zwycięzców, a w Niemczech doprowadzi do wzrostu rozgoryczenia i w konsekwencji także do zwiększenia wpływów komunistów3.

Mimo amerykańskiej wstrzemięźliwości komisja piętnastu w swoim sprawozdaniu jednoznacznie obarczyła odpowiedzialnością za wybuch wojny Niemcy i Austro-Węgry (napisała o uknuciu przez nie w tym celu „zmowy”), a w dalszej kolejności także ich sojuszników – Turcję i Bułgarię. Zarzuciła im też prowadzenie wojny w sposób „barbarzyński i bezprawny”4. To obarczenie winą za wybuch wojny wyłącznie państw centralnych, przede wszystkim Niemiec, stało się fundamentem bardzo surowych rozwiązań zawartych w traktacie wersalskim, a w rezultacie masowego rozgoryczenia i rewanżyzmu, narastających w Republice Weimarskiej. Dzisiaj jest ono kwestionowane przez wielu historyków, którzy wskazują, że odpowiedzialność rozkładała się na wiele stron, w bardzo dużym stopniu także na Rosję i Francję5.

Komisja piętnastu ustaliła, że zbrodnie popełnione w czasie wojny powinny być ścigane przez sądy poszczególnych krajów, ale pewna ich część powinna podlegać jurysdykcji Wysokiego Trybunału złożonego z przedstawicieli różnych państw. Istotnym dorobkiem komisji było stworzenie katalogu trzydziestu dwóch czynów stanowiących pogwałcenie uznawanych przez wszystkie narody norm prawnych i cywilizacyjnych. Wśród nich były: morderstwa, masakry (to pojęcie odnosiło się przede wszystkim do masowych zbrodni popełnionych przez Turków wobec Ormian i Greków), gwałty, zabijanie zakładników, deportacje ludności cywilnej, zmuszanie do prostytucji, przymusowy pobór do wojska ludności okupowanego kraju i próby jej wynaradawiania, konfiskowanie własności, celowe bombardowanie cywilnych celów (w tym wymienionych osobno szpitali), złe traktowanie rannych i jeńców wojennych6.

Konkluzje komisji piętnastu znalazły odzwierciedlenie w traktacie wersalskim. Jego artykuł 227 zapowiadał postawienie w stan oskarżenia byłego cesarza Niemiec Wilhelma II i ustanowienie w tym celu międzynarodowego trybunału złożonego z pięciu sędziów mianowanych przez państwa zwycięskiej koalicji: Stany Zjednoczone, Wielką Brytanię, Francję, Włochy i Japonię. W tym samym artykule była też mowa o wydaniu trybunałowi Wilhelma II, którego oskarżono o przestępstwa wobec „międzynarodowej moralności i świętości traktatów”, co było prefiguracją „zbrodni przeciwko pokojowi” ze statutu trybunału norymberskiego, ale miało jeszcze słabszą podstawę w istniejącym ówcześnie prawie międzynarodowym niż konstrukcja prawna stworzona przez aliantów u schyłku II wojny światowej. Wilhelm, po wymuszonej abdykacji w listopadzie 1918 r., schronił się w Holandii. Mimo ponawianych żądań zwycięskich mocarstw władze tego neutralnego w czasie wojny kraju odmówiły jego wydania, odpowiadając, że „tradycja narodowa i honor Holendrów nie pozwalają wydawać uchodźcy politycznego”7. Cały wielki plan procesu byłego cesarza Niemiec spalił na panewce, ale wprowadził do międzynarodowych debat politycznych i prawniczych bardzo ważną zasadę, która stała się jednym z fundamentów procesu norymberskiego – odpowiedzialności karnej przywódców za zbrodnie popełniane przez podwładnych (przywoływana już wcześniej reguła respondeat superior).

Traktat wersalski nie ograniczał prawnej odpowiedzialności za wywołanie wojny i popełnione w jej trakcie zbrodnie jedynie do Wilhelma II. W artykule 228 była mowa o postawieniu przed sądami poszczególnych zwycięskich krajów niemieckich polityków i wojskowych. Początkowo na liście przestępców umieszczono około 3000 nazwisk, następnie ograniczono ją do 1580: 800 nazwisk przestępców zgłosiła Belgia, 600 – Francja, 130 – Wielka Brytania, a 50 zgłosiły Włochy8. Na Niemcy nałożono obowiązek ich wydania. Wywołało to w pokonanym kraju oburzenie podzielane przez niemal całą opinię publiczną niezależnie od partyjnych barw, a oba wspomniane artykuły traktatu wersalskiego traktowano jako nie mniej upokarzające i niesprawiedliwe niż narzucone ustępstwa terytorialne, reparacje i ograniczenia dotyczące sił zbrojnych. W efekcie żądania ukarania niemieckich sprawców były paliwem dla formujących się skrajnie nacjonalistycznych środowisk, które kilka lat później stworzyły ruch narodowosocjalistyczny. Hermann Göring spotkał po raz pierwszy młodego, nieznanego jeszcze szerzej Adolfa Hitlera podczas mityngu przeciwko francuskim żądaniom wydania niemieckich przestępców wojennych9.

Po upadku gabinetu rządowego i wysunięciu przez Francję groźby interwencji wojskowej niemieckie Zgromadzenie Narodowe po niezwykle burzliwej debacie zgodziło się na podpisanie traktatu. Kategoryczny sprzeciw wobec wydania w ręce zwycięzców niemieckich obywateli był jednak formułowany przez wszystkie ugrupowania polityczne. Rząd w Berlinie oficjalnie zaprotestował w nocie doręczonej aliantom w listopadzie 1919 r. Wobec tak silnego i powszechnego frontu odmowy alianci się ugięli i na początku 1920 r. wyrazili zgodę, aby przestępcy wojenni stanęli przed sądami niemieckimi. Niemcom przedstawiono jeszcze bardziej okrojoną w stosunku do wcześniejszych wersji listę, na której znalazło się 901 polityków, urzędników i oficerów. Lista zawierała nazwiska zarówno oficerów odpowiedzialnych za konkretne zbrodnie, jak i najwyższej rangi przywódców politycznych i dowódców wojskowych: m.in. marszałków Paula von Hindenburga i Ericha Ludendorffa, admirała Alfreda von Tirpitza oraz byłego kanclerza Theobalda von Bethmanna Hollwega10. Na mocy uchwały niemieckiego Zgromadzenia Narodowego mieli oni podlegać jurysdykcji Trybunału Rzeszy w Lipsku i być sądzeni wedle prawa obowiązującego w Niemczech. Było to jednoznaczne odrzucenie nakazów prawa międzynarodowego na rzecz norm prawnych obowiązujących w jednym kraju (w tym wypadku podstawą prawną miał być kodeks karny z 1871 oraz wojskowy kodeks karny z 1872 r.).

W wyniku kompromisowych ustaleń między rządami Niemiec, Wielkiej Brytanii, Francji i Belgii listę oskarżonych, którzy w pierwszej kolejności mieli stanąć przed sądem, ograniczono do 45 osób. Nawet z tej okrojonej grupy, nieobejmującej wysokiej rangi dowódców i polityków, lecz jedynie bezpośrednich sprawców najcięższych przestępstw, tylko niewielka część stanęła przed sądem. Wynikało to z opieszałości niemieckiej prokuratury, która miała trudności z odszukiwaniem oskarżonych i świadków. Wielu zagranicznych świadków z państw alianckich nie chciało też zeznawać przed organami niemieckimi. Ostatecznie wniesiono tylko 13 aktów oskarżenia. Procesy oskarżonych z pierwszej, „pilotażowej” listy rozpoczęły się w maju 1921 r., a zakończyły – z wyjątkiem jednego – już w lipcu tego samego roku. W Niemczech były one obiektem gwałtownej krytyki kręgów nacjonalistycznych, a w krajach alianckich oburzenie wywołały wyroki – uniewinniające lub niewspółmiernie niskie w stosunku do popełnionych czynów. Sąd na ogół odrzucał zeznania świadków oskarżenia i inne przedstawiane dowody. Oficera oskarżonego o torturowanie dzieci posądzonych o zniszczenie linii telefonicznej w miejscowości Grammont (Geraardsbergen) w Belgii uniewinniono, argumentując, że świadectwu dzieci z zasady nie można dawać wiary. Generała Karla Stegnera, obwinianego o wydanie rozkazu egzekucji francuskich jeńców, sąd uniewinnił na podstawie słowa honoru uznanego za ostateczny dowód jego niewinności. Co prawda, skazano na cztery lata dwóch oficerów marynarki odpowiedzialnych za zatopienie na Atlantyku brytyjskiego statku szpitala „Llandovery Castle”, a następnie zastrzelenie – dla zatarcia śladów – ponad dwustu rozbitków, ale obaj zdołali już po kilku miesiącach uciec z więzienia i przedostać się za granicę. Większa część niemieckiej opinii publicznej solidaryzowała się ze skazanymi oficerami, a gazety nazywały ich bohaterami narodowymi. Po rozpatrzeniu spraw dotyczących pierwszej grupy oskarżonych, które budziły największe zainteresowanie i w Niemczech, i za granicą, Trybunał w Lipsku stopniowo zajmował się kolejnymi osobami z alianckiej listy, lecz konkretne rezultaty były jeszcze bardziej ograniczone. Do 1927 r. rozpatrzono 861 spraw, ale tylko w 13 doszło do wydania wyroków. W 1928 r. Trybunał unieważnił swój własny wyrok w najgłośniejszym procesie, dotyczącym zatopienia „Llandovery Castle”, a dwóm skazanym wówczas oficerom przyznał finansowe odszkodowanie, co było swego rodzaju symbolicznym potwierdzeniem fiaska powojennych rozliczeń niemieckich sprawców11.

Państwa zwycięskiej ententy nie prezentowały jednolitego stanowiska wobec procesów lipskich. Wielka Brytania, zainteresowana stabilizacją sytuacji w Niemczech i wzmocnieniem sił umiarkowanych, nie wywierała nacisku na władze niemieckie. Francja i Belgia, na których terytorium popełniono zdecydowaną większość zbrodni na froncie zachodnim, na znak protestu wycofały swoich obserwatorów z Lipska i przeprowadziły własne procesy – in absentia – kilkuset sprawców12. W powszechnej opinii międzynarodowej procesy w Lipsku były farsą i kpiną z idei ukarania zbrodni wojennych. Pamięć o tym nieudanym doświadczeniu odegrała pewną rolę w myśleniu dużej części polityków i prawników zwycięskiej koalicji u schyłku II wojny światowej, poszukujących skutecznych sposobów ukarania nazistowskich zbrodniarzy.

Tureckie zbrodnie wobec Ormian

Fiaskiem zakończyły się również próby postawienia przed międzynarodowym sądem Turków odpowiedzialnych za zbrodnie wobec Ormian. Skala tych ostatnich przekraczała wszystko, co wydarzyło się w czasie I wojny światowej, a i we wcześniejszej historii niewiele było przypadków porównywalnych masowych mordów. W wyniku rozpoczętych wiosną 1915 r. masakr i deportacji ludności ormiańskiej (głównie na syryjskie i irackie pustynie) życie straciło – według różnych szacunków – od 600 tysięcy do 1,5 miliona ludzi. Wielu badaczy za najbardziej prawdopodobną liczbę ofiar uznaje 800 tysięcy – ta liczba była też wymieniana przez przedstawicieli władz Turcji bezpośrednio po zakończeniu I wojny, kiedy w Stambule przez krótki czas mówiono otwarcie o tych wydarzeniach. Część ofiar zmarła z głodu, pragnienia i wycieńczenia, część w wyniku bezpośrednich egzekucji przeprowadzanych przez bojówki (tzw. Specjalna Organizacja) będące zbrojnym ramieniem sprawujących władzę młodoturków, niekiedy także przez oddziały regularnej armii13.

W traktacie między państwami sprzymierzonymi a Turcją, podpisanym w sierpniu 1920 r. w Sèvres, znalazły się co prawda artykuły (od 226 do 230) o postawieniu przed międzynarodowym sądem winnych masakr, będące z jednej strony odpowiednikiem analogicznych artykułów traktatu wersalskiego, z drugiej – nawiązaniem do wspomnianej wcześniej deklaracji aliantów z 1915 i wniosków komisji piętnastu z 1919 r. Istnieją poważne przesłanki, by powątpiewać w wyłącznie etyczną motywację żądań formułowanych w tym względzie przez zwycięskie mocarstwa, a uzasadnione są podejrzenia, że chodziło im raczej – może z wyjątkiem Wielkiej Brytanii, o której stanowisku będzie jeszcze mowa – o szukanie uzasadnienia dla niezwykle ostrego potraktowania Turcji przez ententę, zmierzającą do dokonania rozbioru pokonanego imperium otomańskiego14. Nagłośnienie masakr Ormian było z tego punktu widzenia bardzo dogodnym posunięciem. Traktat z Sèvres nie został jednak ratyfikowany, państwa ententy nie mogły uzgodnić wspólnej polityki wobec Turcji, a nowe starcia między Turkami a Grekami oraz Ormianami – i kolejne zbrodnie wobec ludności cywilnej – zepchnęły na dalszy plan to, co wydarzyło się wcześniej, w czasie I wojny światowej. Nowy traktat pokojowy podpisany w Lozannie w lipcu 1923 r. był dla Turcji znacznie korzystniejszy. Dołączono do niego „Deklarację o amnestii” wobec wszystkich czynów karalnych popełnionych między 1 sierpnia 1914 (początek wojny światowej) a 20 listopada 1922 r. (koniec działań wojennych między Turcją i Grecją). Jak zauważył Franciszek Ryszka, był to powrót do tradycyjnego rozumienia traktatu pokojowego, zazwyczaj bowiem jego część stanowiły postanowienia amnestyjne15.

„Ci, którzy leżą przy drodze” – zdjęcie z książki Ambassador Morgenthau’s Story (1918), wspomnień amerykańskiego ambasadora w Turcji

Zamiar postawienia przed międzynarodowym trybunałem winnych zbrod­ni przeciw Ormianom zakończył się więc całkowitym niepowodzeniem, podobnie jak analogiczne próby podejmowane przez ententę wobec niemieckich sprawców zbrodni. Próby ukarania części osób winnych masakr Ormian podjęły za to władze tureckie po zawarciu zawieszenia broni kończącego udział Turcji w I wojnie światowej oraz Brytyjczycy, w czasie gdy okupowali część terytorium pokonanego kraju. W pierwszych miesiącach po podpisaniu zawieszenia broni ci ostatni rozpoczęli aresztowania oficerów tureckiej armii podejrzewanych o udział w masakrach. Część z nich wywieziono na Maltę. Mimo protestów władz tureckich planowano osądzenie ich przez brytyjskie trybunały wojskowe. Działania te popierała znaczna część angielskiej opinii publicznej, która uznawała współodpowiedzialność Londynu za los Ormian. Przypominano, że według kończącego wojnę rosyjsko-turecką układu pokojowego podpisanego w San Stefano w 1878 r. tereny zamieszkane przez Ormian miały się znaleźć pod kontrolą Rosji aż do momentu przeprowadzenia reform gwarantujących autonomię tej mniejszości. Planowane rozwiązania zostały anulowane w wyniku sprzeciwu Londynu, który nie chciał się zgodzić na tak daleko idące osłabienie Turcji i wzmocnienie Rosji16. Głównym celem nowego rządu w Stambule było uzyskanie korzystnych warunków traktatu pokojowego, a jednym z prowadzących do tego kroków miało być jednoznaczne zerwanie z polityką poprzedników, odpowiedzialnych za wciągnięcie Turcji do wojny po stronie państw centralnych i popełnione w jej trakcie zbrodnie. Niezależnie od taktycznych kalkulacji sprawa mordów Ormian budziła oburzenie części tureckiej opinii publicznej, która je potępiała, zwłaszcza w pierwszych tygodniach po podpisaniu rozejmu. W listopadzie 1918 r. poruszano ją w trakcie kilku debat w parlamencie w Stambule, otwarcie mówiąc o skali popełnionych zbrodni. Było to absolutnie wyjątkowe – już kilka lat później władze tureckie spuściły szczelną zasłonę milczenia na wydarzenia z 1915 r.

Jeszcze w listopadzie 1918 r. zaczęły się pierwsze przesłuchania przed komisją parlamentarną dotyczące odpowiedzialności członków rządu i deputowanych za przystąpienie Turcji do wojny i za masakry Ormian. Zostały one przerwane ze względu na rozwiązanie parlamentu pod koniec tego miesiąca. Rząd ustanowił jednak nowe, specjalne ciało – Komisję do Badania Przestępczych Czynów, która rozpoczęła przesłuchania odnośnie do zbrodni popełnionych w czasie wojny. W ich wyniku Komisja wskazywała podejrzanych, których przekazywano trybunałom wojskowym utworzonym specjalnym dekretem sułtańskim najpierw w Stambule, a następnie także w innych miastach. Co prawda, najważniejsi politycy młodotureccy, ponoszący największą odpowiedzialność za masakry, zbiegli z Turcji (głównie do Niemiec) bezpośrednio po zawarciu rozejmu, ale i tak aresztowano i postawiono przed trybunałami liczną grupę ministrów, wysokiej rangi oficerów, członków parlamentu i kierownictwa partii młodotureckiej.

Pierwszy proces rozpoczął się w Stambule w lutym 1919 r., a w sumie odby­ło się ich prawdopodobnie sześćdziesiąt trzy. Do dzisiaj nie udało się od­tworzyć przebiegu ani wyników większości z nich, ich pełnej listy ani nawet liczby oskarżonych i skazanych, co jest rezultatem konsekwentnej polityki blokowania informacji (m.in. dostępu do archiwów) przez władze tureckie. Zwykle jedynym dostępnym źródłem są fragmentaryczne doniesienia w ówczesnej prasie. Bardzo często wobec tych samych osób formułowano wiele zarzutów: wciągnięcia Turcji do wojny, zbrodni względem Ormian, Greków i przedstawicieli innych narodów, przestępstw, których ofiarami byli jeńcy ententy. Nawet jednak z tej szczątkowej dokumentacji wynika, że mord Ormian traktowano jako zaplanowany z premedytacją, a nie efekt chaosu czasów wojny, co już wkrótce stało się oficjalną linią obrony tureckich władz17.

W kwietniu 1919 r. wykonano pierwszy wyrok: na placu Beyazit w Stambule publicznie powieszono Kemala Beya, który odpowiadał za masakry Ormian w jednej z prowincji. Wywołało to wzburzenie dużej części tureckich mieszkańców Stambułu, dla których ten akt był przejawem dyktatu zwycięskich mocarstw europejskich. W czasie demonstracji ulicznych wyrazy hołdu straconemu urzędnikowi sułtańskiemu łączono z hasłami antybrytyjskimi.

Wkrótce procesy przerwano, a część aresztowanych zwolniono, gdy w maju 1919 r. wojska greckie – zgodnie z postanowieniami konferencji w Paryżu – wylądowały w Izmirze i rozpoczęły okupację tego regionu. Było to prawdziwym szokiem dla tureckich polityków i opinii publicznej. Okupacja Izmiru dała początek wojnie turecko-greckiej i nowym masakrom ludności cywilnej po obu stronach. W czerwcu 1919 r. procesy zostały na krótko wznowione, a wobec kilku ministrów i członków kierownictwa partii młodotureckiej orzeczono nawet wyrok śmierci. Wcześniej jednak ponad 60 więźniów zostało przejętych przez Brytyjczyków, a najważniejszych z nich przewieziono na Maltę. Od jesieni 1919 r., na fali nasilających się nastrojów antyeuropejskich skierowanych przeciw dyktatowi zwycięskich mocarstw, procesy znowu zawieszono. W nowym parlamencie, wybranym na początku 1920 r., dominował już ruch nacjonalistyczny Mustafy Kemala (Atatürka) – wielu działaczy tego ruchu, z jego przywódcą włącznie, miało korzenie młodotureckie. Mówiono teraz o krzywdach doznanych przez Turków, a nie o zbrodniach wobec Ormian, domagano się uwolnienia więźniów przetrzymywanych przez Brytyjczyków na Malcie. Wkrótce doszło do wybuchu walk między Turkami a Ormianami – jak również obustronnych deportacji i masakr ludności cywilnej – na Kaukazie i we wschodniej Anatolii, która zgodnie z planami ententy miała wejść w skład powstającego państwa ormiańskiego. Nowe zbrodnie nie osiągnęły co prawda rozmiarów ludobójstwa z 1915 r., ale w nieuchronny sposób zatarły do pewnego stopnia pamięć wydarzeń sprzed kilku lat.

Na pewien czas nowy impuls procesom sprawców dało przejęcie przez Brytyjczyków pełnej kontroli nad Stambułem w marcu 1920 r. Czternastu podejrzanych zostało aresztowanych i wysłanych na Maltę, kilku innych osądzono i publicznie powieszono w Stambule i innych miastach. W kolejnych miesiącach procesy stały się instrumentem w narastającym konflikcie – przybierającym rozmiary wojny domowej – między władzami w Stambule, działającymi pod kuratelą Brytyjczyków i godzącymi się na warunki dyktowane przez europejskie mocarstwa, a rządem nacjonalistów Mustafy Kemala w Ankarze. Wielu działaczy tego ostatniego ruchu zostało skazanych na śmierć – duża część in absentia – pod zarzutami zarówno występowania przeciwko rządowi w Stambule, jak i odpowiedzialności za masakry Ormian. Był to kolejny krok w kierunku podważenia moralnej prawomocności rozliczania zbrodni z czasów wojny i zepchnięcia ruchu Mustafy Kemala na pozycje obrońców sprawców tych zbrodni.

W sierpniu 1920 r. podpisano wspomniany wcześniej traktat w Sèvres przynoszący rozbiór Turcji. Dla nacjonalistów było to przełomowym wydarzeniem, obnażającym rzeczywiste intencje europejskich mocarstw i pokazującym, że żadne działania na rzecz ukarania sprawców masakr ludności chrześcijańskiej nie przyniosą lepszych warunków pokojowych. Wraz ze wzrostem wpływów nacjonalistów zamierało ściganie sprawców zbrodni wobec Ormian, a od 1921 r. rozpoczęto zwalnianie aresztowanych i wcześniej skazanych. Także próby ukarania sprawców podejmowane samodzielnie przez Brytyjczyków spełz­ły na niczym. Według ich oceny spośród około 200 tureckich więźniów na Malcie ponad 50 ponosiło odpowiedzialność za zbrodnie wobec Ormian. Podjęto przygotowania do rozpoczęcia procesów, ale wobec niemożności zgromadzenia dowodów, które spełniałyby kryteria brytyjskich procedur prawnych, z zamiaru tego ostatecznie zrezygnowano, a przetrzymywanych na Malcie stopniowo przekazywano władzom tureckim. Ostatnią ich grupę wymieniono na kilkudziesięciu brytyjskich jeńców pojmanych przez siły Atatürka18.

Brytyjczycy w swoim zamiarze ukarania sprawców zbrodni popełnionych w 1915 r. nie mieli wsparcia ani Francuzów, ani Włochów, którzy w imię ograniczenia brytyjskich wpływów podjęli współpracę z nacjonalistycznym rządem w Ankarze, a nawet udzielali ochrony tureckim politykom i wojskowym poszukiwanym przez Londyn w związku z podejrzeniami o udział w masakrze Ormian. Ten brak solidarności między zwycięskimi mocarstwami był niewątpliwie jednym z głównym powodów ostatecznego fiaska planu ukarania sprawców. Podobnie zresztą jak nieskrywane przez państwa europejskie – także Wielką Brytanię – zamiary rozbioru Turcji. Traktat podpisany w 1923 r. w Lozannie przyniósł, jak już wspomniano, generalną amnestię. W trakcie wielomiesięcznych negocjacji poprzedzających jego podpisanie zbrodnie wobec Ormian nie były już pierwszoplanowym tematem. Tureccy przedstawiciele w Lozannie w odpowiedzi na jakiekolwiek wzmianki odnośnie do tej kwestii zarzucali – nie bez racji – państwom europejskim instrumentalne traktowanie losu mniejszości narodowych i religijnych w celu ustanowienia własnego dyktatu wobec ich kraju19.

Władze Turcji do dziś zaniżają liczbę ofiar, a także argumentują, że Ormianie nie zostali zabici w wyniku świadomej decyzji władz tureckich, ale ponieśli śmierć w trakcie masowych deportacji realizowanych w warunkach wojennego chaosu. Deportacje zaś miały być uzasadnione względami bezpieczeństwa: współdziałaniem Ormian z wrogami imperium otomańskiego, przede wszystkim z rosyjską armią posuwającą się w głąb terytorium Turcji, ale także z Brytyjczykami, którzy w 1915 r. dokonali desantu na półwyspie Gallipoli i planowali inne, podobne operacje. Historycy, politycy i dziennikarze piszący lub wypowiadający się niezgodnie z tą oficjalną wykładnią często byli skazywani przez tureckie sądy. Nie ominęło to nawet światowej sławy pisarza i noblisty Orhana Pamuka20. Rząd Turcji protestował też gwałtownie, gdy państwa, takie jak Francja, Szwecja, Szwajcaria czy Kanada, uznawały rzeź Ormian za ludobójstwo. W 2007 r. komisja spraw zagranicznych Izby Reprezentantów Stanów Zjednoczonych uchwaliła rezolucję potępiającą tureckie zbrodnie wobec Ormian, nazywając je wprost ludobójstwem. Rząd w Ankarze zagroził wtedy zmianą strategicznych relacji z Amerykanami. Po apelu prezydenta George’a W. Busha, który ostrzegał, że rezolucja może zagrozić działaniom amerykańskim w Iraku (zależnym w dużym stopniu od logistycznego wsparcia Turcji), Kongres zgodził się bezterminowo odroczyć jej przyjęcie21. Nie są to wyłącznie działania odgórne, na poziomie rządów i parlamentów. O tym, jak silne są wciąż społeczne emocje, świadczy dokonane przez sześciu tureckich policjantów, działających na własną rękę, zabójstwo dziennikarza pochodzenia ormiańskiego, Hranta Dinka, który domagał się od władz w Ankarze potępienia ludobójstwa Ormian22.

Nie mniejsza determinacja występuje po stronie ofiar. Diaspora ormiańska od dziesięcioleci zabiega o uznanie rzezi z 1915 r. za ludobójstwo przez rządy i parlamenty poszczególnych krajów. Ormiańscy radykałowie sięgnęli także po najbardziej drastyczne formy odwetu i zarazem przypominania światu o zbrodni dokonanej na ich narodzie. Partia Dasznak (Armeński Związek Rewolucyjny, socjalistyczne ugrupowanie wzorujące się na rosyjskich eserowcach) stworzyła tajną grupę „mścicieli”, która w latach 1919–1922 w ramach operacji o kryptonimie Nemezis dokonała zabójstw kilkunastu polityków młodotureckich oraz azerskich, odpowiedzialnych za zbrodnie wobec Ormian (niektórzy z nich zostali wcześniej skazani na śmierć in absentia przez sądy w Stambule). Zamachowcy dosięgli swoich ofiar w Berlinie, Rzymie, Stambule, a nawet w Tbilisi już pod sowiecką władzą. Zastrzelono między innymi byłych młodotureckich premierów (wielkich wezyrów) Mehmeda Talaata Paszę i Saida Halima Paszę23. Druga fala odwetowego terroryzmu ormiańskiego miała miejsce kilka dziesięcioleci po dokonaniu zbrodni. Założona w połowie lat siedemdziesiątych Ormiańska Tajna Armia Wyzwolenia Armenii (Armenian Secret Army for the Liberation of Armenia, ASALA), wspierana przez Syrię, Liban i Organizację Wyzwolenia Palestyny, w ciągu kilkunastu lat swojej działalności zorganizowała wiele zamachów – w Europie Zachodniej, ale także w Iranie i samej Turcji – w których zginęło kilkadziesiąt osób, głównie tureckich dyplomatów i polityków. Przeprowadzano też zamachy bombowe na przedstawicielstwa linii lotniczych, m.in. niemieckiej Lufthansy, szwajcarskiego Swissair i izraelskiego El Al, by – jak głosili ormiańscy terroryści – uderzyć w państwa wspierające władze Turcji24.

Zamachy dokonywane przez ormiańskich radykałów przyczyniły się do zwrócenia uwagi świata na w dużej mierze zapomniane ludobójstwo, ale trudno je uznać nawet za namiastkę sądowego rozliczenia sprawców. Zbrodnie wobec Ormian należą do najcięższych przestępstw w historii ludzkości, których sprawcom – z nielicznymi wyjątkami – nie wymierzono kary. Po upływie kilku lat od ich popełnienia przestały też interesować światową opinię publiczną i zostały w dużym stopniu zapomniane. Charakterystyczne, że alianci u schyłku II wojny światowej, planując rozliczenia zbrodni III Rzeszy, nawiązywali do nieudanego doświadczenia procesów lipskich, ale nie wspominali ani o procesach w Stambule, ani o prekursorskiej deklaracji z 1915 r., w której po raz pierwszy użyto terminu „zbrodnia przeciwko ludzkości”25. Z punktu widzenia dyktatorów planujących własne podboje i zbrodnie los Ormian mógł stanowić obietnicę bezkarności. Znamienne były słowa Adolfa Hitlera wypowiedziane przed inwazją na Polskę, podczas narady z dowódcami wojskowymi w Obersalzbergu 22 sierpnia 1939 r.: „Zatem, chwilowo tylko na wschodzie, przygotowałem moje jednostki SS z rozkazem, by bez litości i współczucia zabijały mężczyzn, kobiety i dzieci polskiego pochodzenia i języka. Tylko w ten sposób uzyskamy przestrzeń życiową, której potrzebujemy. Kto dziś jeszcze mówi o zagładzie Ormian?”26.

Czy ścigać zbrodnie III Rzeszy?

Jak już wcześniej wspomnieliśmy, fiasko prób ukarania zbrodni popełnionych w czasie I wojny światowej było jednym z głównych punktów odniesienia w myśleniu o rozliczeniach zbrodni popełnionych przez III Rzeszę i Japonię w trakcie kolejnego światowego konfliktu. Drugim był stan prawa międzynarodowego w zakresie reguł prowadzenia wojen i popełnianych podczas nich przestępstw. W tym ostatnim wymiarze przełomowe znaczenie miała konwencja uchwalona na konferencji pokojowej w Hadze w 1899 r. Stanowiła ona kodyfikację wypracowanych w ciągu poprzednich dziesięcioleci i szeroko uznawanych na arenie międzynarodowej zasad prowadzenia wojny lądowej. Uchwały pierwszej konferencji haskiej zostały rozwinięte w kolejnej kodyfikacji „prawa wojny lądowej” na konferencji pokojowej w Hadze w 1907 r. Uchwały pierwszej i drugiej konferencji, znane jako konwencje haskie, zostały uznane przez kilkadziesiąt państw. Ich ważnym uzupełnieniem była przyjęta w 1929 r. konwencja genewska odnosząca się do jeńców wojennych. Warto wymienić jeszcze jeden akt prawny przyjęty w okresie międzywojennym. W 1928 r. w Paryżu został podpisany tzw. pakt Brianda-Kellogga (od nazwisk francuskiego ministra spraw zagranicznych i amerykańskiego sekretarza stanu). Wykluczał on wojnę jako sposób rozwiązywania konfliktów między państwami. Była to pierwsza próba prawnego unormowania zakazu wojny.

Podstawową wadą wszystkich wymienionych aktów prawnych była jednak nieobecność sankcji prawnych, które mogłyby być stosowane w razie pogwałcenia uznawanych zasad prowadzenia wojny czy traktowania jeńców wojennych bądź dokonania przez jakieś państwo aktu agresji27. Mimo że do wspomnianych wyżej konwencji i traktatów stale się odwoływano podczas prac nad podstawami prawnymi ścigania zbrodni państw Osi, alianci stosunkowo szybko zdali sobie sprawę, że mogą się one okazać dalece niewystarczające wobec skali i specyfiki zbrodniczych działań, które przekraczały horyzont polityczny i moralny ukształtowany przez I wojnę światową i inne wojny toczone w poprzednich dziesięcioleciach. Do rozliczenia czynów popełnionych przez przywódców i funkcjonariuszy III Rzeszy konieczne było wypracowanie zupełnie nowych, nieznanych wcześniej zasad prawnych.

Pierwszymi krokami na długiej i skomplikowanej drodze, która ostatecznie doprowadziła do Norymbergi i innych procesów nazistowskich sprawców, były inicjatywy rządów emigracyjnych w Londynie, przede wszystkim rządu polskiego. Było to naturalną konsekwencją faktu, że Polska jako pierwsza znalazła się pod okupacją, której elementem od samego początku były zbrodnie wobec ludności cywilnej. Popełniane zresztą nie tylko przez III Rzeszę, ale i przez Związek Sowiecki, ale tylko w wypadku tych pierwszych władze RP na uchodźstwie mogły liczyć na zainteresowanie i współdziałanie swych sojuszników, Wielkiej Brytanii i Francji, początkowo zresztą bardzo ograniczone i wstrzemięźliwe. Jeszcze w grudniu 1939 r. Komitet Ministrów dla Spraw Kraju przyjął uchwałę o stworzeniu przy rządzie polskim „działu rejestrów krzywd, gwałtów i okrucieństw popełnianych przez okupantów”, jak również gromadzeniu nazwisk winnych „w celu późniejszej akcji odwetowej”. W styczniu 1940 r. premier Władysław Sikorski wydał instrukcję dla mężów zaufania w kraju zobowiązującą ich do zbierania dokumentacji dotyczącej wszystkich aktów przemocy okupantów wobec ludności polskiej28.

Na początku 1940 r. rząd RP poprosił Paryż i Londyn o wydanie wspólnej deklaracji potępiającej niemieckie akty brutalności i zapowiadającej ukaranie ich sprawców. Pierwsza reakcja Brytyjczyków była negatywna. Wysokiej rangi urzędnicy Foreign Office (brytyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych) uważali, że dopóki trwają działania wojenne, będą to deklaracje bez pokrycia, a także wątpili w rzetelność informacji o zbrodniach, pochodzących ze źródeł polskich i czeskich. Pewne znaczenie mogło też mieć doświadczenie I wojny światowej, podczas której w obozie ententy szeroko rozpowszechniano informacje o zbrodniach niemieckich popełnianych we Francji i Belgii (tzw. Gräuelpropaganda), tymczasem tylko niewielka ich część okazała się prawdą. Ważniejsze były jednak dwa inne względy formułowane w wielu dokumentach brytyjskiego rządu: niechęć do zaciągania jakichkolwiek konkretnych zobowiązań odnoszących się do okresu powojennego oraz wspomnienie kompromitacji, jaką było całkowite fiasko – mimo składanych w czasie wojny solennych deklaracji – ścigania zbrodni popełnionych w latach 1914–1918. Ostatecznie Brytyjczycy zgodzili się podjąć inicjatywę polskiego rządu, który tymczasem uzyskał poparcie Paryża, ale za cenę złagodzenia i rozwodnienia deklaracji. Zamiast proponowanej przez stronę polską jednoznacznej zapowiedzi ścigania zbrodni i stawiania przed sądem jej sprawców, w tekście polsko-francusko-brytyjskiej deklaracji przyjętej 18 kwietnia 1940 r. znalazły się jedynie ogólnikowe zdania o odpowiedzialności Niemiec za zbrodnie wobec ludności cywilnej i o woli sprzymierzonych „zapewnienia odszkodowania krzywd w ten sposób wyrządzonych ludności Polski”. Zarzucano Niemcom świadomy zamiar „niszczenia narodu polskiego”, mówiono też o szczególnych okrucieństwach wobec Żydów, podkreślano, że okupanci łamią konwencję haską z 1907 r.29

Po zajęciu przez Niemców Jugosławii i Grecji, a także zaatakowaniu ZSRR, na Zachód zaczęła napływać nowa fala informacji o zbrodniach. W listopadzie 1941 r. – z inicjatywy rządu polskiego i pod przewodnictwem ambasadora RP w Londynie Edwarda Raczyńskiego – odbyła się konferencja emigracyjnych władz dziewięciu okupowanych państw: Belgii, Czechosłowacji, Francji, Grecji, Holandii, Jugosławii, Luksemburga, Norwegii i Polski. Jej uczestnicy przyjęli wspólną deklarację zapowiadającą ukaranie sprawców i nakładającą na sygnatariuszy obowiązek gromadzenia dowodów o popełnianych zbrodniach30. W styczniu 1942 r. rządy tych samych państw zorganizowały kolejną konferencję pod przewodnictwem premiera Władysława Sikorskiego, w której jako obserwatorzy wzięli udział przedstawiciele ZSRR, Stanów Zjednoczonych, Chin, Wielkiej Brytanii oraz Australii, Kanady, Nowej Zelandii, Związku Południowej Afryki i Indii. Przyjęto deklarację, w której ogłoszono, powołując się na konwencję haską, że jednym z głównych celów wojny będzie „ukaranie drogą zorganizowanego wymiaru sprawiedliwości tych, którzy są winni przestępstw (…) niezależnie od tego, czy przestępstwa te zostały dokonane na ich rozkaz, przez nich osobiście lub przy ich udziale w jakiejkolwiek formie”31. Jak podkreśla w swej książce Franciszek Ryszka, w tej właśnie deklaracji (od miejsca uchwalenia – pałacu Świętego Jakuba w Londynie – zwanej deklaracją z St. James) po raz pierwszy wyraźnie zapowiedziano, że przed sądem zostaną postawieni zarówno bezpośredni sprawcy, jak i zwierzchnicy podejmujący decyzje32. Przyjęcie deklaracji z St. James nie przyniosło od razu wyraźnego postępu, jeśli chodzi o przygotowania do wspólnych działań rządów alianckich, zwłaszcza że jej sygnatariuszami nie były ani Wielka Brytania, ani Stany Zjednoczone. Dziewięć rządów emigracyjnych powołało wprawdzie Międzyaliancką Komisję do Karania Zbrodni Wojennych (Inter-Allied Commission on the Punishment of War Crimes), ale była on bytem raczej papierowym, co najwyżej konsultacyjnym.

Sala obrad konferencji w St. James, przemawia premier Władysław Sikorski (1942)

Najbardziej konsekwentne prace prowadził w dalszym ciągu rząd RP. W kwietniu 1942 r. powołano komisję międzyministerialną, która rozpoczęła pracę nad podstawami prawnymi powojennych rozliczeń. W jej trakcie sformułowano zasadę, która później stała się jedną z podstaw systemu norymberskiego. Uznano mianowicie, że przywódcy III Rzeszy i sprawcy najcięższych przestępstw powinni stanąć przed powołanym przez aliantów trybunałem międzynarodowym, pozostali zaś sprawcy powinni być sądzeni w ramach prawodawstwa poszczególnych krajów, w których popełniono przestępstwa, i przed ich sądami. Ostatecznie przyjęte ustalenia zostały ogłoszone w postaci dekretu prezydenta RP z 30 marca 1943 r. o odpowiedzialności karnej za zbrodnie wojenne. Był to pierwszy szczegółowy akt prawny w tej dziedzinie przyjęty przez państwo koalicji antyhitlerowskiej33. Dowody zbrodni okupantów gromadzono w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, w którym stworzono w tym celu Biuro dla spraw Zbrodni Wojennych. Pod koniec 1943 r. dysponowano już listą czterech tysięcy nazwisk sprawców. Źródłem informacji były przede wszystkim działające w okupowanej Polsce Delegatura Rządu RP na Kraj i Kierownictwo Walki Cywilnej. W ramach Biura dla spraw Zbrodni Wojennych powstała odrębna komórka (kierowana przez prawnika Manfreda Lachsa) zajmująca się zbrodniami wobec Żydów, która podjęła współpracę ze Światowym Kongresem Żydów. Polskie MSW wespół z tą najważniejszą żydowską organizacją zaaranżowało w 1944 r. w Londynie konferencję poświęconą temu zagadnieniu34.

Mimo wciąż napływających dowodów niemieckich zbrodni władze Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych przez długi czas zachowywały daleko idącą wstrzemięźliwość, nie godząc się nawet na przyłączenie do wciąż dość ogólnej i niewiążącej prawnie deklaracji z St. James. Amerykanie w tej dziedzinie uznawali prymat walczących znacznie dłużej niż oni Brytyjczyków, wystawionych także na bezpośredni nacisk działających w Londynie emigracyjnych rządów krajów okupowanych przez III Rzeszę. W 1942 r. dwa z tych rządów – polski i czechosłowacki – wysunęły żądania dotyczące już nie tylko deklaracji, ale konkretnych działań odwetowych, które miały być odpowiedzią na niemieckie zbrodnie i jednocześnie szansą na ich powstrzymanie, a przynajmniej ograniczenie ich skali. W kwietniu, po egzekucji stu zakładników w Warszawie, po raz pierwszy rząd RP zażądał od swego brytyjskiego sojusznika ogłoszenia, że prowadzone przez RAF bombardowania środkowych i zachodnich Niemiec są odwetem za tę właśnie zbrodnię. W maju strona polska przedstawiła dwa następne postulaty: utworzenia specjalnej jednostki lotnictwa bombowego, która w odwecie za kolejne nazistowskie zbrodnie równałaby z ziemią wybraną niemiecką miejscowość pozbawioną znaczenia militarnego, a odwetowy charakter bombardowania byłby ogłaszany w zrzucanych z samolotów ulotkach, oraz ogłoszenia, że po zakończeniu wojny za każdego zamordowanego mieszkańca Polski, Czech, Grecji, Jugosławii czy Norwegii zostanie rozstrzelanych pięciu Niemców35. W ciągu następnych miesięcy władze RP ponawiały kierowane do rządu Wielkiej Brytanii żądania odwetowych bombardowań Niemiec, mających powstrzymać mordowanie Żydów, a także prowadzone od listopada 1942 r. masowe wysiedlenia Polaków z Zamojszczyzny36. Brytyjczycy konsekwentnie odmawiali, argumentując, że bombardowania są elementem szerszej strategii wojennej, w której można się kierować jedynie logiką militarną, a nie jakimikolwiek innymi względami, nawet najwyższej rangi moralnej. W wewnętrznych dyskusjach podnoszono niekorzystne skutki polityczne i propagandowe ewentualnych bombardowań odwetowych, obawiano się także o los brytyjskich jeńców w niemieckiej niewoli. Rząd Jego Królewskiej Mości odrzucił też postulaty Czechów, by dokonać odwetowych bombardowań za masakrę w Lidicach oraz by ogłosić, że RAF w razie podobnych bestialstw będzie niszczył jedną porównywalnej wielkości miejscowość w Niemczech.

Eskalacja polskich i czeskich żądań w czerwcu 1942 r. doprowadziła jednak do tego, że po raz pierwszy premier Wielkiej Brytanii uznał, iż dla zadowolenia dwóch sojuszniczych rządów musi zostać uczynione coś bardziej konkretnego w sferze ścigania niemieckich zbrodni. Taka jest właśnie geneza pierwszej ważnej instytucji powołanej w tym celu już nie tylko przez rządy emigracyjne, ale z udziałem najważniejszych mocarstw alianckich. Przygotowania do jej utworzenia zajęły ponad rok, co pokazuje, że nawet wówczas temat ten nie był pierwszoplanowy dla Londynu, Waszyngtonu czy nawet Moskwy. Propozycję utworzenia międzyalianckiej komisji zbierającej dowody niemieckich i japońskich zbrodni Winston Churchill przedstawił Franklinowi D. Rooseveltowi pod koniec czerwca, podczas swojej wizyty w Stanach Zjednoczonych. W następnych tygodniach brytyjski gabinet kilkakrotnie dyskutował na temat formuły powojennych rozliczeń. Niezależnie od wewnętrznych różnic (np. co do tego, czy przywódcy III Rzeszy powinni zostać postawieni przed sądem, czy też o ich losie rozstrzygnie polityczna decyzja zwycięskich mocarstw) panował konsensus co do tego, że sprawcy przestępstw powinni być sądzeni w krajach, w których je popełnili (lub których obywateli one dotyczyły), lecz pomysł utworzenia międzynarodowego trybunału został uznany za zbyt skomplikowany, trudny do zrealizowania i prawnie ryzykowny. Podobne stanowisko zajął publicznie prezydent Roosevelt.

Jednym z powodów zwłoki w powołaniu międzyalianckiej komisji były spory między Londynem a Moskwą. Sowiecką odpowiedzią na inicjatywę Brytyjczyków był opublikowany w „Prawdzie” artykuł ostro ich krytykujący za niepostawienie przed sądem jednego z najbliższych współpracowników Hitlera, Rudolfa Hessa, który w maju 1941 r. samowolnie przedostał się do Anglii z zamiarem doprowadzenia do porozumienia między Berlinem a Londynem. Przyczyną ataku ze strony „Prawdy” były sowieckie obawy, że misja Hessa jest elementem tajnych rozmów, które mogą doprowadzić do separatystycznego pokoju tych dwóch państw. Atmosferę pogarszała zwłoka zachodnich aliantów w realizacji obietnicy otwarcia drugiego frontu w Europie. Zarówno w artykule, jak i w poufnych rozmowach z przedstawicielami brytyjskich władz Moskwa wysuwała żądania natychmiastowego stawiania przed sądem schwytanych nazistów (na co Londyn nie chciał się zgodzić, m.in. ze względu na obawy o los swoich żołnierzy w niemieckiej niewoli), a także powołania międzynarodowego trybunału. Domagała się również miejsc w planowanej międzyalianckiej komisji dla przedstawicieli sowieckich republik, m.in. Litwy, Łotwy i Estonii, co było elementem zabiegów o usankcjonowanie przez Londyn i inne państwa sprzymierzone aneksji tych państw dokonanej w 1940 r. Na to ostatnie jednak Brytyjczycy w tamtym momencie nie byli jeszcze gotowi37.

Te wszystkie nieporozumienia sprawiły, że Związek Sowiecki nie wziął udziału w konferencji przedstawicieli siedemnastu alianckich rządów, które w październiku 1943 r. powołały w Londynie komisję dochodzeniową mającą się zająć zbrodniami wojennymi – Komisję Narodów Zjednoczonych do Badania Zbrodni Wojennych (United Nations Commission for the Investigation of War Crimes, UNCIWC), później przemianowaną na Komisję Narodów Zjednoczonych do spraw Zbrodni Wojennych (United Nations War Crimes Commission, UNWCC). Na jej czele stanął brytyjski prawnik, sędzia Stałego Trybunału Sprawiedliwości Międzynarodowej w Hadze, Cecil Hurst, Polskę reprezentowali Stefan Glaser (został przewodniczącym jej komitetu prawnego), a następnie Tadeusz Cyprian38. Powołanie Komisji miało istotne znaczenie z punktu widzenia koordynacji zbierania dowodów zbrodni przez poszczególne państwa alianckie, ale nie przybliżało do żadnych rozstrzygnięć prawnych czy politycznych co do trybu powojennych rozliczeń. Waszyngton nie przykładał do Komisji większej wagi, a i władze brytyjskie nie były zainteresowane zdynamizowaniem jej działalności, co wynikało zarówno ze stałego lęku o los jeńców, jak i z obawy, że ciało to może pod wpływem emigracyjnych rządów podejmować inicjatywy nie do końca zgodne z interesem Londynu. Pierwszym wspólnym wystąpieniem trzech najważniejszych członków koalicji antyhitlerowskiej była deklaracja moskiewska z 1 listopada 1943 r., przyjęta przez ministrów spraw zagranicznych. Potępiała niemieckie zbrodnie i zapowiadała ukaranie sprawców poprzez wydanie ich poszczególnym państwom, a w wypadku najważniejszych z nich – poprzez wspólną decyzję sprzymierzonych rządów. Nie zawierała jednak nic bardziej konkretnego, bo w tamtym momencie żadnych uzgodnień jeszcze nie poczyniono39. Mimo ogólnikowości było to najdalej idące wspólne wystąpienie trzech mocarstw w tej materii w czasie trwania wojny z III Rzeszą.

Kilka tygodni po wydaniu deklaracji moskiewskiej przywódcy trzech mocarstw spotkali się w Teheranie. W czasie uroczystej kolacji Józef Stalin wzniósł toast „za sprawiedliwość plutonów egzekucyjnych”, zapowiadając rozstrzelanie 50 tysięcy wziętych do niewoli niemieckich oficerów. Churchill zareagował oburzeniem, argumentując, że byłoby to pogwałceniem norm prawnych i wywołałoby gwałtowne protesty brytyjskiego parlamentu i opinii publicznej. Część zgromadzonych usiłowała obrócić wypowiedź Stalina w żart. Roosevelt zauważył, że konieczny jest kompromis między stanowiskiem sowieckim i brytyjskim, i ze swadą zaproponował rozstrzelanie jedynie 49 tysięcy niemieckich oficerów. Po chwili i sam Stalin przekonywał Churchilla, że nie należy tej propozycji przyjmować poważnie40. Nie wydaje się, by tylko taka interpretacja była możliwa, zważywszy na sposób traktowania jeńców przez Sowietów, a przede wszystkim dokonaną w 1940 r. egzekucję kilkunastu tysięcy polskich oficerów. Groby części z nich zostały odkryte w kwietniu 1943 r. w Katyniu, o czym i Churchill, i Roosevelt dobrze już wiedzieli w czasie spotkania w Teheranie.